Błogosławiona Bernardyna Jabłońska Cz. I Bł. s. Bernardyna Maria Jabłońska Zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ Tej nocy towarzyszyć nam będzie w naszej pielgrzymce błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patronkę opuszczonych i nieszczęśliwych ludzi. Po zakończeniu Powstania Styczniowego, zubożała rodzina szlachecka Jabłońskich osiedliła się na Roztoczu, w przysiółku wsi Łukawica o nazwie Pizuny w pobliżu miasteczka Narol. Tam Grzegorz Jabłoński wziął sobie za żonę, o siedem lat starszą od siebie, Marię z domu Roman. Małżeństwo to miało czworo dzieci. Jako drugie dziecko przyszła na świat Maria, która urodziła się w dniu uroczystości Matki Bożej Śnieżnej, 5 sierpnia 1878 roku o godzinie jedenastej przed południem. Jej starszy brat Tomasz, który urodził się w 1874 roku, zmarł, gdy miał zaledwie trzy latka, a więc rok przed jej narodzeniem. Maria zatem, przez około dziesięć lat wychowywała się jako jedynaczka i oczywiście była bardzo przez rodziców kochana. Dopiero po tym czasie przyszli na świat jej dwaj bracia Ignacy około roku 1888 i w roku 1891 Józef, „który [niestety] zmarł po ośmiu miesiącach"[1]. Już dzień po swoich narodzinach maleńka Maria została ochrzczona w parafialnym kościele św. Andrzeja Apostoła w miejscowości Lipsko leżącej tuż obok Narola. Chrztu dokonał proboszcz parafii ksiądz Karol Nowoświęcki (1814-1889). Imię Maria nadano dziecku zgodnie z imieniem patronki dnia urodzin. Jednocześnie tradycja rodzinna utrzymywała, że „wszystkie Marie w bliższej i dalszej rodzinie chowały się zdrowo, a imię to przynosiło im szczęście"[2]. Małżeństwo Jabłońskich stanowiło bardzo dobrana parę, matka roztaczała w rodzinie „klimat rodzinności, spokoju i ładu. Ojciec - przedsiębiorczy, pracowity, sumienny gospodarz, zapewniał rodzinie dobre warunki materialne"[3]. Oboje rodzice byli szczerymi i gorliwymi katolikami i te swoje wartości chrześcijańskie starali się wpoić w swoje dzieci. Szczególną cześć i wielkie nabożeństwo oddawali Jabłońscy Matce Bożej. W niedalekim, oddalonym o około 20 km Horyńcu, a dokładniej w Nowinach Horynieckich, przed cudowną figurą Matki Bożej, Jabłońscy często szukali pociechy. Maria, jeszcze jako dziecko a później będąc już dorosłą, zwracała się w tym miejscu do Najświętszej Dziewicy „powierzając jej swoje troski i radości a w krytycznym momencie błagała o zdrowie dla matki. Do zwyczajów rodzinnych należała też coroczna pielgrzymka do Horyńca w dni odpustu: świętego Antoniego i Matki Bożej Anielskiej"[4]. Niestety, nie jest znana historia tej łaskami słynącej figury Matki Bożej ani data jej powstania. Nie wiemy również kto ja wykonał. Wiemy tyko, że „została ona wykonana w drewnie lipowym. Ma 110 cm wysokości. Przedstawia Maryję Niepokalanie Poczętą. (...) http://www.horyniec.franciszkanie.pl/index.php?page=8#Nowiny
(...) Około 1868 r. postawiono małą kapliczkę z kamienia, która mogła pomieścić kilka osób. Pracami budowlanymi kierował o. Placyd Krupiński, zakonnik z klasztoru horynieckiego (1863-1899). Ponieważ kapliczkę wzniesiono na podmokłym gruncie, wymagała ona ciągle remontu. Już w 1871 r. przeprowadzono jej renowację. Około 1890 r. kapliczkę, ze względu na jej bardzo zły stan, całkowicie rozebrano. Na jej miejscu postawiono kaplicę nową, znacznie większą od poprzedniej. Budowę nowej drewnianej kaplicy rozpoczęto w lecie 1896 r. i prowadzono ją, przez kilka miesięcy. Kaplica stanęła na kamiennym fundamencie i została przykryta dwuspadowym dachem gontowym zwieńczonym blaszaną cebulastą wieżyczką z dzwonkiem. W sąsiedztwie kaplicy istniało samoczynne źródło wody, którą uważano za cudowną. Jej ujęcie przygotowano we wnętrzu kaplicy. Była to nisza na środku posadzki, obwiedziona żelazną kutą balustradą. W dniu 13 czerwca 1897 roku, w uroczystość św. Antoniego Padewskiego, o. Placyd Krupiński, na mocy upoważnienia wydanego przez arcybiskupa Seweryna Morawskiego, metropolitę lwowskiego, odprawił w kaplicy pierwszą Mszę Świętą. (...) Poświęcenie kaplicy miało miejsce 16 maja 1898 r .Konsekracji dokonał o. Placyd Krupiński w obecności licznej rzeszy pielgrzymów. (...) Kaplica Matki Bożej w Nowinach od dawna znana jest z urządzanych tam obchodów wigilii przed uroczystością ku czci św. Antoniego Padewskiego w kościele parafialnym w Horyńcu. Zwyczaj ten znany był już w XIX w., a najstarszy zachowany opis przebiegu tego święta pochodzi z 1900 r. Uroczystość rozpoczynała się 12 czerwca, po południu, w kościele parafialnym w Horyńcu, gdzie odprawiane były nieszpory przed Najświętszym Sakramentem, po czym wyruszała procesja do kaplicy w Nowinach. W czasie procesji śpiewano Godzinki i pieśni do Matki Bożej. Gdy pielgrzymi dotarli do kaplicy, wówczas śpiewali lub odmawiali Litanię Loretańską, a następnie słuchali kazania. Po kazaniu kapłan poświęcał wodę w źródle (wewnątrz kaplicy), którą wierni czerpali i zanosili do swoich domów. Po zakończeniu nabożeństwa procesja powracała do kościoła parafialnego, gdzie uczestnicy uroczystości mogli skorzystać ze spowiedzi świętej. Na drugi dzień rano odprawiano w kaplicy w Nowinach Mszę św. Później celebrowano tam Eucharystię też w wigilię tegoż odpustu"[5]. Najbliższa szkoła znajdowała się w odległym o około 3 kilometry Lipsku, ale droga do niej prowadziła przez las i nie była utwardzona, dlatego „zimą i w czasie wiosennych roztopów była nieprzejezdna"[6]. Z tego powodu rodzice zadecydowali, aby początkową edukacją Maryni zajął się nauczyciel domowy, niejaki Tomasz Tomczyk. Ale już po kilku miesiącach rodzice podziękowali mu za jego pracę, gdyż nie umiał on poradzić sobie ze swoją uczennicą. Otóż, Marynia była dziewczynką bardzo żywą i ruchliwą więc trudno było ją nakłonić do spokojnego siedzenia w czasie lekcji. Ona sama wspominając swoje dzieciństwo mówiła, że wówczas: „wdrapywała się na najwyższe drzewa, galopowała na nieosiodłanym koniu, uczyła się pływać przyglądając się psu czy też trzymając za ogon krowę; czasem cudem tylko unikała nieszczęścia"[7]. Jednego razu przechodząc przez Tanew, niewielką, ale wówczas rwącą rzeczkę, została porwana przez wodę i gdyby nie chwyciła się rosnącego w pobliżu drzewa, niechybnie zginęłaby. Innym razem, jej mały braciszek Ignaś, wpadł do rzeki. Wówczas ona „wykazując szybki refleks, pochwyciła go za koszulkę, a sama uczepiona gałęzi wzywała pomocy, aż przybiegła matka i oboje na brzeg wyciągnęła"[8]. Nauczyciel więc, mając tak żywe srebro i nie umiejąc lub „nie mogąc słowem poskromić ruchliwej uczennicy, posługiwał się rózgą. Ambitna Marynia nie pozwoliła się bić. Dochodziło [więc] do ostrych starć między nauczycielem a uczennicą"[9]. Rodzice zmuszeni zostali zatem do posyłania Maryni do swoich krewnych, gdzie inny dochodzący nauczyciel, uczył tamte dzieci. Podczas tych lekcji Marynia opanowała naukę czytania, trochę gorzej już było z pisaniem a o pozostałych przedmiotach lepiej nie wspominać. Dlatego ambitna dziewczynka zaczęła uzupełniać swoją wiedzę, często korzystając z biblioteki ówczesnego proboszcza parafii w Lipsku ks. Andrzeja Pączka (1849-1907). W bibliotece tej znajdowały się książki o tematyce religijnej, w przeważającej mierze były to żywoty świętych.
Dom rodzinny bł. s. Bernardyny. Zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ Chociaż jak wcześniej wspomniano Maria była dzieckiem żywym, to jednak miewała ona również takie momenty, kiedy objawiała się jej inna, bardziej nostalgiczna natura. Lubiła wówczas uciekać w objęcia przyrody, chcąc przebywać w zupełnej samotności i oddawać się modlitwom. Po latach tak się zwierzała: „O Boże, usiadłabym nad wodą płynącą i myślałabym wiecznie- Bóg!"[10] Uwielbiała swoje modlitwy, zwłaszcza gdy pasała krowy w pobliskim lesie, który nazywano Marusinym laskiem. Tam najczęściej modliła się pod figurą Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, którą dodatkowo ozdabiała leśnymi kwiatkami. Był to bardzo szczęśliwy okres życia Maryni, była „kochana przez rodziców, którzy zapewnili jej dobre warunki życia, lubiana i chętnie widziana w gronie rówieśników, została też hojnie obdarzona przez naturę - wysoka, kształtna sylwetka, oliwkowa cera, bujne włosy, duże jasnoniebieskie oczy dawały jej swoisty urok. Codzienne życie prostej, wiejskiej dziewczyny było całym jej światem, który kochała. Piękny ten i szczęśliwy świat został zburzony przez śmierć ukochanej matki. Stało się to 4 maja 1893 roku, gdy Maria miała piętnaście lat, [a jej] młodszy brat Ignacy - pięć (...) . Śmierć matki zmieniła jej obraz świata, czyniąc go ciemnym, zimnym i obcym"[11]. Dodatkowym, szokiem dla Maryni był ożenek ojca, który chciał jak najszybciej zapewnić kobiecą opiekę swoim dzieciom, więc ożenił się zaraz po pierwszym miesiącu żałoby. Nowa, młodziutka żona Grzegorza Jabłońskiego, była starszą siostrą najbliższej przyjaciółki Maryni, Anny. Nazywała się Cecylia Marynicz i była starsza od córki swojego nowo poślubionego męża tylko o osiem lat. Chociaż była dobra i starała się zastąpić dzieciom zmarłą matkę, to jednak jej się to nie udało. Maria, dotychczas taka żywa i wszędobylska, zaczęła wówczas unikać ojca i macochy a także zamknęła się na otoczenie. „Nie potrafiła być sobą ani w domu, ani w gronie rówieśników, ani też nie umiała cieszyć się tak jak dawniej. Obecność innych, gwar i rozmowa męczyły ją. Często wychodziła z domu i długie godziny spędzała na samotnych wędrówkach po lesie, wśród pól. Możemy przypuszczać, że myślami łączyła się ze zmarłą matką, przywołując w pamięci jej słowa, uśmiechy, gesty, odruchy czułości. Z pewnością podejmowała poważne refleksje nad celem i sensem życia, nad jego przemijaniem. Może były też łzy, bunt i pytanie - dlaczego? (...) Maria wychowana w atmosferze religijności nie mogła zapomnieć o Bogu, odnosząc swoje przeżycia do Niego, u Niego szukając odpowiedzi na pytania i zagadnienia, które łączyły się niczym ogniwa łańcucha: życie - śmierć - Bóg - człowiek - niebo - piekło - życie wieczne - świętość - droga do świętości - istota świętości... To co przeżywała nie oddalało jej od Boga, wręcz przeciwnie - zbliżało. Szlaki samotnych wędrówek często prowadziły do kościoła, gdzie całymi godzinami klęczała przed tabernakulum. Zdarzało się, że wymykała się z domu nawet nocą i szła sama przez las, do odległego o 3 km kościoła na długie adoracje. Nie bez wpływu na jej postawę duchową były przeczytane żywoty świętych. Myślała wówczas: Jak dobrze byłoby naśladować świętych pustelników i tak kochać Pana Boga jak oni. Próbowała więc postępować zgodnie ze swoimi wyobrażeniami o świętości, odsuwając się od ludzi w samotność, długie modlitwy, posty, umartwienia, pokuty. Zwrot ku Panu Bogu zarysowywał się coraz wyraźniej i powoli stawał się gorącym pragnieniem bycia jak najbliżej Pana Boga, pragnieniem świętości i poświęcenia życia Bożym sprawom"[12]. Sąsiedzi, po kilku miesiącach widząc takie postępowanie Maryni zaczęli mówić o niej dość ironicznie, że „Marynia Grzechowa (Grzegorzowa) to cała zakonnica"[13]. Ona sama zauważyła, że poprzez śmierć swojej matki Bóg utorował drogę łaski dla niej i ten trudny okres życia po latach nazwała „swoim nawróceniem"[14]. Ale w oczach ojca Marynia była dojrzałą dziewczyną, która mogłaby wyjść za mąż. Zwłaszcza, że było już kilku chętnych do ożenku z nią. Z jednym z takich kandydatów, Andrzejem Zubrzyckim, krawcem mieszkającym w sąsiedniej wsi[15], ojciec poszedł do proboszcza swojej parafii w Lipsku ks. Andrzeja Pączka i tam zamierzał dać na zapowiedzi. Jednak proboszcz chciał poznać zdanie Maryni. A ona „wezwana zjawiła się w urzędzie parafialnym i bez żadnego wahania z wrodzoną żywością oświadczyła proboszczowi, że do zamążpójścia zmusza ją ojciec, ona zaś sama wcale nie myśli za mąż wychodzić. Po tym oświadczeniu plany matrymonialne ojca spełzły na niczym, proboszcz upomniał go tylko surowo, by nie zmuszał dziecka do zawierania związku małżeńskiego w tak młodym wieku"[16]. Te konkretne plany ojca zmusiły Marynię do poważnych przemyśleń na temat swojej przyszłości. Wspólnie ze swoją najlepszą przyjaciółką Anną, młodszą siostrą macochy, zaczęły snuć plany na temat przyszłego życia zakonnego. W tym czasie, jeden z sąsiadów rodziny Jabłońskich, gorliwy tercjarz Piotr Zubrzycki, który był bratem niedoszłego męża Maryni, opowiedział jej o klasztorze sióstr albertynek w pobliskiej miejscowości Brusno. „Była to pustelnia Albertyńska, w której siostry wyczerpane fizycznie i duchowo nabierały sił do dalszej pracy, żyjąc niemal tak jak mniszki. [A] o takim właśnie klauzurowym życiu marzyła Marynia"[17]. Wszak, jak wcześniej zauważono potrafiła się już bardzo długo modlić i adorować Pana Boga przed tabernakulum. Sama o tym tak napisała: „ wiecznie klęczeć przed tronem, adorować uwielbiać Boga - to moje zadanie na tej ziemi, tego pragnę od zarania dni moich, nic, poza tym nie widzę, na to bym tu żyć miała"[18]. I to jej głębokie „pragnienie życia czysto kontemplacyjnego nigdy nie wygaśnie i stanie się jej największym krzyżem"[19]. W dniu 13 czerwca 1896 roku, podczas odpustu ku czci św. Antoniego w Horyńcu, gdy osiemnastoletnia Maria „ przyszła do świętego z Padwy prosić go o odnalezienie sensu swego życia"[20], wówczas, jakby w odpowiedzi na jej prośbę, zaraz po zakończeniu uroczystości, miała okazję poznać Brata Alberta. A to spotkanie zaważyło na całym jej przyszłym życiu, gdyż już wtedy udało jej się wyjawić Bratu Albertowi swoje pragnienie życia zakonnego . On zaś, będący „w towarzystwie braci i sióstr zakonnych, ubranych w proste, ubogie, szare habity (...) przedstawił jej cel i sposób życia albertyńskiego i podkreślił, że nie potrzebuje przynosić ze sobą żadnego posagu. Wystarczy, jak wniesie ze sobą gorące serce nie lękające się pracy"[21]. Po czym kazał jej dobrze zastanowić się nad tym bardzo ważnym życiowym krokiem. Zapewnił ją także, że jeśli się zdecyduje poświęcić swoje życie Panu Bogu, to on będzie na nią czekał. Maria, po takiej zachęcie, była już pewna swojego wstąpienia do tego zgromadzenia. A dodatkowo, gdy patrzyła na siostry zakonne otaczające Brata Alberta to „poczuła nie przyparty pociąg do tych sióstr ubranych jak żebraczki"[22]. Jednak, gdy przedstawiła te plany swojemu ojcu, on bardzo się zdenerwował i wyraził swój zdecydowany sprzeciw oraz zagroził tym, że ją wydziedziczy. Natomiast ona przyjęła tę decyzję ze stoickim spokojem. I choć wiedziała, że ojciec spełni swoje groźby, to jednak niezachwianie obstawała przy swojej decyzji. Miała przecież już ukończone osiemnaście lat, więc mogła decydować sama za siebie. Ale i ksiądz proboszcz, któremu pomagała w parafii, odradzał jej wstąpienie do zgromadzenia albertynek. Miał jakieś przykre wcześniejsze doświadczenia z jedną z parafianek, która chciała podobnie postąpić. Jednak „Maria pozostała niezachwiana w swym postanowieniu, zachwycona perspektywą życia w surowej samotności pustelni, życia wypełnionego modlitwą i pokutą"[23]. Wczesnym rankiem, trzynastego sierpnia 1896 r., po nakarmieniu małej Emilki[24] [przyrodniej siostrzyczki] i po napojeniu krów „z oczyma pełnymi łez mocno uścisnęła głośno płaczącego [ośmioletniego] Ignasia i na zawsze opuściła dom rodzinny"[25]. W tym czasie ani ojca, ani macochy nie było w domu. Udała się do Brusna, ale choć powinna tam dotrzeć w ciągu trzech godzin, to jednak tym razem droga zabrała jej praktycznie cały dzień. Szła bardzo wolno i wciąż rozmyślała o swoim ojcu, rodzeństwie a nawet o krowach. Ten żal za rodziną i gospodarstwem nie pozwolił jej na pośpiech. W Bruśnie zjawiła się wieczorem, tam wstąpiła do dopiero formującego się „Zgromadzenia Sióstr Albertynek, które wówczas nosiło nazwę Sióstr Tercjarek Posługujących Ubogim"[26]. Siostry miały w tym czasie jedynie ustną aprobatę i błogosławieństwo kardynała Albina Dunajewskiego. Mapka ze str.: https://odkrywajroztocze.pl/aktualnosci/brat-albert-swiety-ktory-ukochal-roztocze-258 „Zrządzeniem Bożej Opatrzności Brat Albert był tam właśnie obecny. Przyjął z radością młodą dziewczynę, długo z nią rozmawiał i zrozumiał, że Bóg mu ją przysyła, aby wraz z nim prowadziła rozpoczęte dzieło służby najbiedniejszym. Po powrocie do Monasterku [koło Werchraty], gdzie mieli swoją pustelnię bracia powiedział: »Przyjąłem dziś wybitną kandydatkę - ma rozum i serce«"[27]. W czasie rozmowy z Marynią, brat Albert opowiedział jej o swoich przytuliskach i o biedakach, którzy tam przebywali. Mówił o „potrzebie okazania im serca, o trudach albertyńskiego życia i ogromie poświęcenia jakie ją czeka w nowym środowisku. Celowo w wyjątkowo czarnych barwach nakreślił jej obraz życia sióstr, które i bez tego było przerażające, by wypróbować stałość i pewność powołania"[28]. Brat Albert, jeszcze przed rozpoczęciem rozmowy, kiedy tylko badawczo spojrzał na Marynię „usłyszał w swoim sercu głos: właśnie to jest ta na którą czekasz"[29]. Tak na marginesie, pozostaje jeszcze nieodgadniona kwestia, czy w tym czasie Brat Albert był świadomy tego, że przyjmując Marynię, „jako nową kandydatkę, przyjmuje tę, która jako Siostra Bernardyna już niedługo odegra w jego życiu i w życiu zgromadzeń rolę świętej Klary, wiernej pomocnicy świętego Franciszka?"[30]. Ta rozmowa, którą przeprowadził Brat Albert, podobnie jak podczas pierwszego spotkania, ponownie zrobiła na Maryni jak najlepsze wrażenie. A dodatkowo zaintrygowało ją szczególnie to, co mówił o „ubogich żyjących w przytuliskach. Dla niej pojęcie zbiorowej nędzy było czystym abstraktem. Często widywała ubogich w swojej rodzinnej wiosce, (...) [a] jej dobra matka, a później ona sama przyjmowała ich jak miłych gości"[31], więc nie bardzo mogła jeszcze zrozumieć, że może być olbrzymia różnica między tymi ubogimi, których znała a tymi, którzy przebywali w przytuliskach Brata Alberta. Mimo tego, że Brat Albert nie zamierzał zakładać nowych zgromadzeń zakonnych, a chciał tylko organizować „grupy świeckich ludzi, którzy jako członkowie III-go zakonu św. Franciszka"[32], mieli całkowicie oddawać się posłudze ludziom ubogim, to jednak, można by rzec, że wbrew sobie został on założycielem Zgromadzenia Braci Albertynów i jego żeńskiego odpowiednika, czyli Zgromadzenia Sióstr Albertynek. Te przytuliska Brata Alberta powstawały najczęściej z wcześniejszych ogrzewalni miejskich, które były otwierane w zimie w czasie większych mrozów. Siostry pracujące w przytuliskach opiekowały się wszystkimi bezdomnymi, którzy tam przebywali. A w późniejszych latach, były to setki tych, którzy mieszkali w nich na stałe i tysiące takich, którzy przebywali tam przez krótki czas. Siostry miały obowiązek „przyjmować przychodzących lub w przeprowadzanych przez policję ubogich dając im to, co było niezbędne do życia. Przytuliska były najcięższą i najbardziej wyczerpującą dziedziną pracy albertyńskiej. Tam często łamały się pod względem fizycznym nawet bardzo zahartowane natury. Tylko niewielka garstka sióstr doczekała późnej starości. Prawie wszystkie zeszły z tego świata w młodym wieku, wyniszczone nieludzką pracą"[33]. Już następnego dnia, po rozmowie z Bratem Albertem, Marynia miała udać się do Krakowa na ulicę Lubicz 25, gdzie mieścił się prowadzony przez siostry Miejski Dom Kalek i Nieuleczalnych, zwany Ogrodem Angielskim. Chociaż „nie był to główny dom sióstr posługujących ubogim, ale ze względu na to, że gromadził największą liczbę sióstr i ubogich, uchodził jakby za centrum ich życia"[34]. I właśnie w tym domu Marynia rozpoczęła swój okres próbny i wdrażanie się do życia zakonnego. Ponieważ, jak wcześniej wspomniano, siostry miały jedynie aprobatę i błogosławieństwo kardynała Dunajewskiego, więc nie tworzyły jeszcze formacji zakonnej, chociaż już nosiły habity, „ale nie były związane węzłem profesji zakonnej, ani nawet uroczystym aktem przyrzeczenia wobec swych przełożonych. Nie mając ustaw ani oficjalnej aprobaty władz kościelnych, uchodziły za prywatną instytucję dobroczynną"[35]. Dlatego też, w czasie tego procesu stabilizacji nie było jeszcze postulantek ani nowicjuszek a kandydatki przyjmował sam Brat Albert i najczęściej poddawał je próbie w Ogrodzie Angielskim. Wiele z kandydatek nie wytrzymywało tej próby, więc liczba sióstr nie była zbyt duża. Ale „z chwilą wstąpienia Marii do zgromadzenia zaświtała w nim nowa nadzieja i wyraźny znak Bożego błogosławieństwa, ponieważ zgłosiło się równocześnie siedem kandydatek"[36]. Miejski Dom Kalek i Nieuleczalnych, czyli Ogród Angielski, gdzie pierwsze kroki w Zgromadzeniu Sióstr Albertynek stawiała bł. s. Bernardyna. Zdj. z książki S. Ambrozji Stelmach SPU, s. Anieli Bąk SPU, Historia Zgromadzenia Sióstr Albertynek 1891-1955, Zakopane-Kalatówki 2008. Jednakże i dla Maryni praca w tym miejscu, gdzie znajdowało się tak wiele osób kalekich, upośledzonych umysłowo, zniedołężniałych i zaawansowanych wiekowo a także skrajnie upadłych moralnie, była prawdziwym szokiem. W żeńskiej części tego przytułku, przebywały w większości kobiety „brudne, zawszone, bez nadziei na przyszłość, z przeszłością przekreśloną, smutną, beznadziejną (...). Kradzież podtrzymywała ich byt. Niechęć do ludzi, wrogość, brak poczucia wdzięczności - były ich stałymi przymiotami"[37]. Do tego dochodziło „nieustanne domaganie się o przyjęcie nowych lokatorek roznegliżowanych, cuchnących alkoholem i występkiem"[38]. Pamiętajmy, że Marynia „nigdy w życiu nie widziała dużego miasta, [więc] stanęła zdumiona wobec ogromu nędzy ludzkiej gromadzącej się w Miejskim Domu Kalek. W naiwności swojej zastanawiała się, czy to są w ogóle ludzie"[39]. Ona przecież szukała zakonu kontemplacyjnego, z dala od zgiełku, gdzie w klasztornej ciszy mogłaby swoje życie poświęcić Bogu, a tu trafiła, jak gdyby „w sam środek moralnego zła"[40], w miejsce będące zupełnym przeciwieństwem jej wcześniejszych marzeń o życiu w zakonie. Wówczas, „pierwszym jej odruchem była chęć ucieczki; miała jednak w sobie dość uporu, by zostać i spróbować swoich sił. Zobaczyła ze zdumieniem, że Brat Albert nie tylko roztacza nad tymi nędzarzami opiekę, ale kocha ich autentyczną miłością, która staje się skuteczną dźwignią wydobycia z dna upadku i przywrócenia im godności dzieci Bożych. Porwana jego przykładem, uczyła się mozolnie tej trudnej miłości, a Bóg stopniowo obdarzał jej serce niezwykłą dobrocią, na miarę powierzonych zadań"[41]. Pod opieką s. Albertyny, prywatnie Kazimiery Orłoś, przełożonej tego Miejskiego Domu Kalek, stopniowo wdrażała się do ciężkiej pracy wśród biednych, chorych i kalek. Początkowo pomagała w kuchni s. Weronice Dziurównie[42], a ponieważ bardzo dobrze wykonywała swoją pracę, więc już po kilku miesiącach została główną kucharką w tym Domu. A była to naprawdę ciężka praca, gdyż kuchenne zapasy nie były zbyt obfite i nie zawsze była znana liczba osób, którym trzeba było przygotować posiłek. Więc praca ta „wymagała wielkiego sprytu, by wszystko na czas i odpowiednio przygotować. Marynia nie tylko zadawalająco spełniała swój obowiązek, ale starała się, by spełnić wszystkie nawet najdrobniejsze prośby i życzenia tak sióstr jak i ubogich. Brat Albert, ilekroć przychodził do Ogrodu Angielskiego, wołał do siebie dużą Marynię jak ją nazywał z powodu wysokiego wzrostu i długo a serdecznie z nią rozmawiał. Ogólnie zwracała na siebie uwagę dokładnością, skupieniem i ściśle zachowywanym milczeniem. Gdy postulantki pytały ją, dlaczego tak ciągle milczy, uśmiechała się tylko i nic nie odpowiadała"[43]. Chociaż Marynia, w tym czasie, wydawała się być zupełnie spokojną, to jednak życie wśród nieustannego hałasu, zgiełku, przekleństw, pretensji oraz awantur ludzi dość często „umysłowo chorych i moralnie wykolejonych"[44], wykańczało ją nerwowo. Ponownie zaczęła myśleć o rezygnacji i odejściu ze zgromadzenia. I gdy miała coraz więcej wątpliwości co do swojego powołania a także „czy jest na właściwym miejscu. [Postanowiła więc,] (...) zwierzyć [się] ze swoich trudności Bratu Albertowi. Ten ją wysłuchał z całą powagą, ale nagle w jego oczach pojawiły się dwie wielkie łzy, a z serca wyrwał się w niebo okrzyk: - Panie Jezu, powiedz jej to, czego ja nie umiem jej powiedzieć!"[45]. A ona wówczas w zdumieniu poczuła „w sercu jakby bolesne załamanie, [że] wszystko trzeszczy, rzec by można, że ktoś siłą chce wprowadzić do niego coś, do czego ono nie czuło się stworzone, co je przewyższa nieskończenie: miłość do tych wstrętnych kobiet, które w niej budzą odrazę, pociąg do życia ofiary, które zdaje się rozwijać na antypodach słodkiego wołania, być krzyżem wbitym w głębi serca... Czy Bóg może wymagać takiej walki, narzucać taką sprzeczność? Marysia spuszcza głowę i płacze. Ona także nie umie nic więcej powiedzieć. Jej pragnienie odejścia (...) stopniało jak śnieg w słońcu. W jej biednym umęczonym sercu rodzą się dziwne rzeczy... Nie wiedząc czuje ból rodzenia. Swą drobną ręką ogorzałą od słońca ociera łzy, które uporczywie płyną. - Nie płacz, Ojcze: zostanę"[46]. I rzeczywiście w Domu Kalek pracowała jeszcze przez dziesięć miesięcy, po czym „odprawiwszy trzydniowe rekolekcje w Bruśnie, siedem młodych postulantek, a wśród nich Maria, otrzymało 3 czerwca 1897 roku [szare tercjarskie] habity zakonne i białe welony nowicjackie. Nadano jej wówczas imię: Bernardyna"[47]. Te rekolekcje były czymś nowym w krótkiej historii Zgromadzenia. Dotychczas Brat Albert bardzo szybko, można powiedzieć, że w biegu załatwiał obrzędy obłóczyn, więc siedem postulantek mogło mówić o wielkim szczęściu i wyróżnieniu. Rekolekcje odbyły się w pokoju udostępnionym przez ojców franciszkanów z Horyńca. Prowadził je, otoczony kołem przez słuchaczki, sam Brat Albert. Dla Maryni „musiały to być niezapomniane, drogocenne chwile - siadywać u stóp świętego i wpatrywać się w świat, który wyczarowywał swoim jędrnym, barwnym słowem artysty, oddającym jego osobiste przeżycia. Za temat rekolekcji wziął miłość. Bóg jest miłością. Tylko przez miłość można coś od Boga uzyskać. Pan Bóg z miłości wszystko uczynił, nic nie ma nad miłość... Zjednoczenie z Bogiem jest ważniejszy od wszelkich innych obowiązków... doskonałością cnoty jest sam Bóg. Umiejętność krzyża posiadają tylko serca kochające"[48]. Po tych wspaniałych rekolekcjach i obłóczynach s. Bernardyna, w szarym habicie i bielutkim weloniku, przyjechała ponownie do Miejskiego Domu Kalek w Krakowie. Tu, w dalszym ciągu pod opieką s. Albertyny, rozpoczęła swój roczny nowicjat, który zakończyła na wiosnę 1898 roku. Wówczas, razem z pozostałymi nowicjuszkami została s. Bernardyna przeniesiona na trzy miesiące do pustelniczego domu w Prusiu, niedaleko Werchraty. W tym czasie Brat Albert, często przyjeżdżał do nich. Można powiedzieć, że praktycznie przez całe trzy miesiące pracował nad właściwym ukształtowaniem dusz swoich nowicjuszek. Dużo z nimi rozmawiał, wygłaszał konferencje oparte na naukach zawartych w dziełach św. Jana od Krzyża, wprowadzał młode siostrzyczki w kulisy życia zakonnego, uczył jak w ludziach biednych, którzy błądzą i żyją w grzechach widzieć dzieci Boże. Nie odtrącać ich, ale pomóc im okazując miłość. Brat Albert otwierał przed nowicjuszkami własną „duszę i przelewał w nie swoje ideały. »A miał on wielką znajomość życia duchowego i jego przejawów nie tylko z teorii, ale z własnego doświadczenia. Kontemplacja i życie mistyczne, które jest rozwojem doskonałym łaski uświęcającej i Darów Ducha Świętego, było dla niego tą krainą Bożą, w której jego dusza żyła i rozkoszowała się w całej pełni. Nic dziwnego, że był niezrównanym mistrzem dla braci i sióstr tymi łaskami uradowanych. Mówił do nich o modlitwie kontemplacyjnej, o mistyce, o innych rzeczach Bożych głębokich tak prosto i przystępnie, że go rozumiano«. Piękne ustronie w Prusiu nadawało się do rozwijania tych tematów doskonale. Siadywał Brat Albert, otoczony swoimi nowicjuszkami, na werandzie i z zachwytem przypatrywał się pięknemu krajobrazowi, mając oczy pełne łez... Twarz jego oddawała zachwyt kontemplacji... Pewnego razu, jedna z sióstr, zapytała go naiwnie w takiej chwili, co to jest kontemplacja? »Kontemplacja, jest to, co ja teraz czynię; to jest rozkoszne wpatrywanie się, z tą tylko różnicą, że na Boga i rzeczy Boże i przy pomocy łaski Bożej« - odpowiedział jej Brat Albert"[49]. Po pobycie w Prusiu s. Bernardyna, tym razem już w szarym welonie, ponownie wróciła do Krakowa. Przez krótki czas nie przydzielono jej żadnej stałej funkcji, więc pracowała w pralni, trochę przy ubogich a czasami w ogrodzie. Ale po kilku miesiącach, w styczniu 1899 roku, Brat Albert mianował s. Bernardynę przełożoną krakowskiego przytuliska dla kobiet przy ul. Piekarskiej 21. Niestety, dwudziestoletnia dziewczyna, bez doświadczenia w przełożeństwie nad starszymi wiekiem i powołaniem siostrami oraz mająca pod swoją opieką sto bezdomnych kobiet w przytulisku, zupełnie nie potrafiła dać sobie rady z tym wyzwaniem. Starsze siostry najzwyczajniej ją lekceważyły. Podobnie mieszkanki, które w większości były zawodowymi żebraczkami, złodziejkami lub kobietami lekkich obyczajów, niewiele sobie robiły z siostry przełożonej. Ona zresztą wcale nie oczekiwała żadnego szacunku i „całe dnie spędzała w swoim pokoiku na poddaszu, cerując weloniki i habity dla sióstr"[50]. Brat Albert dość szybko zauważył, że to zdecydowanie za mało, aby kierować tym przytuliskiem i po trzech miesiącach s. Bernardyna ponownie, już jako podwładna znalazła się w Ogrodzie Angielskim. Chociaż Bernardyna najchętniej zaszyłaby się w cichej celi, gdzie mogłaby kontemplować wielkość i miłość Boga w Trójcy Świętej Jedynego, to jednak Brat Albert zupełnie jej na to nie pozwalał. Pomimo tego, że „sam wielokrotnie przyznawał, że s. Bernardyna bardziej nadawała się do życia kontemplacyjnego niż czynnego i to w dodatku w zgromadzeniu, gdzie spokój i cisza jest nieziszczalnym marzeniem"[51], to jednak robił wszystko by pomóc s. Bernardynie w przezwyciężeniu jej niemocy i wszelkich trudności. Mówił jej, żeby „przyjęła nędzę ludzką jako kratę klauzury, która [by] strzegła jej serca całkowicie oddanego Jezusowi"[52]. Starał się także, by zrozumiała, że Pan Bóg potrzebuje ją właśnie w pracy przy ubogich bywalcach przytulisk. Mimo tego, ją przez długi czas ogarniały „wątpliwości także odnośnie [co] do swojej szczerości poświęcenia się, miłości, zawierzenia i ofiarowania się Bogu"[53]. Oczywiście, doświadczenie z nieudanym kierowaniem przytułkiem pogłębiło te wątpliwości. A przez to często zdarzały się jej momenty zwątpienia i chęć porzucenia zgromadzenia. Gdy o tym mówiła Bratu Albertowi on reagował tak jak już wcześniej wspomniano, a więc prosił Boga o światło dla niej a czasami nic nie mówił, tylko miał łzy w oczach, i to wystarczyło, aby ona zmieniała swoją decyzję. Opis jednej z takich sytuacji, gdy dodatkowo s. Bernardyna była jeszcze w trakcie przeżywania tzw. ciemnej nocy zmysłów, przedstawiamy poniżej: „Oto fakty: Na początku roku 1899 siostra Bernardyna została ogarnięta ogromnymi skrupułami. Zdaje się jej, że zasługuje na potępienie. W Wielką Sobotę, bliska rozpaczy, przybiegła do Brata Alberta i wybuchła: - Nie kocham Boga. Jestem potępiona! Brat Albert odpowiedział spokojnie: - Wystarczy chcieć kochać Boga, moje dziecko. - Sama nie wiem, czy chcę. Czuję się tak porażona, niezdolna do najmniejszego dobrego czynu. Kiedy indziej chciałabym uciec. To jest piekło, ojcze! piekło na ziemi! Brat Albert spojrzał z ogromną dobrocią na tę twarz, na której malowało się ogromne cierpienie i na oczy, które błagały go o ratunek. Po chwili głębokiego zastanowienia wyjął wydartą z notatnika kartkę zapisaną przez niego. Podał ją siostrze Bernardynie i powiedział: Przeczytaj to bardzo uważnie, moje dziecko i zastanów się dobrze, zanim to podpiszesz. Jest to dokument czystej miłości. Zobowiązanie na wieczność. W chwilach najczarniejszych pokus, będę świadkiem, wraz z tą kartką, podpisaną twoją ręką. Lecz pomyśl dobrze, do czego to zobowiązuje"[54]. Następnie kazał jej pójść do kaplicy, aby tam przed tabernakulum dokładnie przeczytała w skupieniu tekst znajdujący sią na kartce, przemyślała i przemodliła go a następnie podpisała. „Minęło kilka godzin modlitwy i zastanowienia, nim siostra Bernardyna złożyła (...) swój podpis"[55]. Po czym przyniosła tę kartkę i bez słowa oddała ją Bratu Albertowi. Do tej podpisanej kartki za chwilę wrócimy, gdyż teraz poświęcimy trochę czasu na przejrzenie korespondencji Brata Alberta. Warto przy tym pamiętać, że różnica wieku między Bratem Albertem a s. Bernardyną wynosiła ponad trzydzieści lat. Gdy się pierwszy raz spotkali ona miała osiemnaście lat a on miał już ich ponad pięćdziesiąt. Stąd nie powinien nas dziwić sposób w jaki się do siebie zwracali. Brat Albert, który jeszcze przed obłóczynami Marii nazywał ją, jak słyszeliśmy, Dużą Marynią, później, gdy już była s. Bernardyną często nazywał ją Dynką (było to pieszczotliwie zdrobnienie imienia Bernardyna) a ona nazywała go Tatusiem, Tatkiem lub Starszym Bratem, i takie zwroty możemy znaleźć w niektórych ich listach: Na początku posłuchajmy jak, w krótkich słowach Brat Albert wyjaśniał s. Bernardynie powód jej przygnębienia, który dość często pojawia się u mistyków: „Ten krzyżyk, który Siostra cierpi, nazywa się noc duchowna, po której przychodzi świt i słońce, dusza się nudzi, bo chce zobaczyć Ukochanego i z nim się połączyć (a nie może to nastąpić, dopóki ją Pan Jezus w Siebie nie przemieni), a nic mniejszego jej nie wystarczy, więc schnie biedactwo głodne Miłości. Czy akta zwracania się do Boga by co pomogły, bardzo wątpię, bo ten stan jest bierny. Pewna rzecz, że w tym stanie dusza jest odwrócona od stworzeń, zatem jest zwrócona do Boga, choć o tym nie wie. Ale do czegóż innego może być zwrócona?"[56]. Jednak Brat Albert nie zawsze zachowywał się spokojnie i dobrodusznie, gdy siostra Bernardyna powiadamiała go o swoich problemach lub o związanych z nimi zamiarach porzucenia zakonu. Bywały chwile, gdy był wówczas bardziej stanowczy. Można to zauważyć właśnie w zachowanej jego korespondencji, kiedy siostra Bernardyna, do której Albert Chmielowski zwracał się w trzeciej osobie, była traktowana dosyć zasadniczo, choć nigdy nie za ostro. Zacytujmy tu kilka fragmentów z korespondencji Brata Alberta do siostry Bernardyny Jabłońskiej: „Bernardyna jest Panu Jezusowi zupełnie oddana i z Nim zjednoczona i od Niego bardzo kochana i tak ma wierzyć, bo tak jest. Przeciwne wrażenia uczuciowe, nerwowe albo z wyobraźni stanowią krzyż i mękę, która duszę oczyszcza. Ale gdyby i diabeł żywcem ją do piekła wtrącił, ma wierzyć, że jest cała Pana Jezusowa, bo taka jest prawda"[57]. A w kolejnym liście tak napisał: „Bernardyna wie doskonale, co ja trzymam o jej powołaniu i w tym nie może mieć żadnej wątpliwości. Z tego com kiedy mówił albo jej napisał, nie ujmuję ani litery. Ślubem jest Panu Jezusowi związana i na świat iść nie może. Podpisała się z miłości bezinteresownej ku Panu Jezusowi, na wszystkie męki i udręczenia duchowne, więc teraz na nią przychodzą. Niech cierpi, kiedy sobie wybrała Oblubieńca Ukrzyżowanego, raczej niech umrze, niżeli by miała się stać niewierną swojej Miłości"[58]. [1] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn w życiu bł. Matki Bernardyny Jabłońskiej, Kraków 2004, s. 7. [2] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna (Maria Jabłońska 1878-1940), art. w Nasza Przeszłość T. X, Kraków 1959, s. 319. [3] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 7. [4] Tamże, s. 7-8. [5] http://www.horyniec.franciszkanie.pl/index.php?page=8#Nowiny [6] Bóg nade mną jak obłoki nad ziemią, z Pism bł. Siostry Bernardyny Jabłońskiej, wprowadzenie s. Assumpta Faron, Kraków 2000, s. 10. [7] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 9. [8] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta bł. Siostra Bernardyna - Maria Jabłońska (1878-1940), Kraków 2003, s. 11. [9] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 320-321. [10] Nasi święci polski słownik hagiograficzny, red. Aleksandra Witkowska OSU, Poznań 1999, s.110. [11] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 9. [12] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 10-11. [13] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 323. [14] Nasi święci ..., s.111. [15] Tamże, przypis 12, s. 323, [16] Tamże, s. 323. [17] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 12. [18] Ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci i błogosławieni; życie -duchowość-przesłanie, Częstochowa 2010, s. 128 [19] Maria Winowska, Święty Brat Albert opowieść o człowieku, który wybrał większą wolność, Kraków 1992, s. 238. [20] O. Władysław Kluz OCD, Adam Chmielowski Brat Albert, Kraków 1982, s. 225. [21] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna Jabłońska, publikacja w Polscy święci t. 11, Warszawa 1987, s. 219. [22] Maria Winowska, Święty Brat Albert..., s. 239. [23] S. Rafaela Nowakowska, albertynka, Modlitwa i czyn..., s. 12. [24] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna..., s. 220. [25] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 325. [26] S. Bernardyna Maria Jabłońska, Wybór Pism, Kraków 1988, s. 8. [27] Bóg nade mną..., s. 12. [28] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 326. [29] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna..., s. 219. [30] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudne drogi miłości Błogosławiony Brat Albert Chmielowski w służbie najbiedniejszym, Kraków 1986, s. 62. [31] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 326. [32] Tamże, s. 318. [33] S. Ambrozja Stelmach SPU, s. Aniela Bąk SPU, Historia Zgromadzenia Sióstr Albertynek 1891-1955, Zakopane-Kalatówki 2008, s. 39. [34] Tamże, s. 327. [35] Tamże. [36] Nasi święci ..., s.113. [37] S. Bernardyna Maria Jabłońska, Wybór Pism..., s. 8. [38] Maria Winowska, Święty Brat Albert..., s. 242. [39] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 328. [40] S. Bernardyna Maria Jabłońska, Wybór Pism..., s. 8. [41] Nasi święci ..., s. 113. [42] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 328. [43] Tamże. [44] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna..., s. 220. [45] Tamże. [46] Maria Winowska, Święty Brat Albert..., s. 243. [47] Nasi święci ..., s. 113. [48] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 35. [49] Tamże, s. 45. [50] S. Ambrozja Stelmach albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 332. [51] Tamże, s. 333. [52] https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ [53] S. Bernardyna Maria Jabłońska, Wybór Pism..., s. 9. [54] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna..., s. 221. [55] Tamże, s. 222. [56] Pisma Adama Chmielowskiego (św. Brata Alberta) (1845-1916), Kraków 2004, s. 124-125. [57] Tamże, s. 119. [58] Tamże, s. 120. Powrót |