Błogosławiony Melchior Rafał Chyliński cz.I ilustr. z książki Ludomira Jana Bernatka, Błogosławiony Rafał Boży Rafał Chyliński, Niepokalanów 1991. Tej nocy poznamy żywot błogosławionego Melchiora Rafała Chylińskiego, którego w naszej Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patrona ubogich i chorych. Z całą pewnością można by go jeszcze wzywać jako nauczyciela Bożej pokory, o czym za chwilę się przekonamy. Wiek osiemnasty, jest wiekiem, w którym w Polsce żył, tylko jeden uznany przez kościół, od niedawna zresztą, człowiek godny beatyfikacji i jest nim właśnie Rafał Chyliński. A jak zauważa ojciec Ludomir Jan Bernatek, jeden z biografów naszego bohatera, pozostaje nam jeszcze tylko jeden z tego okresu kandydat oczekujący do wyniesienia na ołtarze, a jest nim: „O. Kazimierz Wyszyński, marianin [którego pamiętamy jako jednego oddanego żywotopisarza świętego Stanisława Papczyńskiego], podczas gdy w innych krajach, pozornie mniej katolickich, w tym czasie znajdujemy wielu błogosławionych i świętych[1]". Na pewno ma to związek z tym, że był to czas dla większości Polaków bardzo nieprzyjemny, a może nawet, jak uważał profesor Feliks Koneczny, był to „najsmutniejszy ustęp z dziejów polskich[2]". Posłuchajmy co o tamtych czasach, tuż przed swoją śmiercią, powiedział król Jan III Sobieski, gdy „wśród (...) zamętu i rozprzężenia ogólnego dogorywał [ten] bohater spod Chocimia i Wiednia, trapiony chorobą i strasznymi przeczuciami. Kiedy biskup Załuski [Andrzej Chryzostom, biskup płocki] nakłaniał go do spisania testamentu, zawołał król z goryczą: »Na miły Bóg, czyż ty naprawdę myślisz, że w naszych czasach może zdarzyć się co dobrego? Czyż nie widzisz, że złe tak się rozmnożyło, że ledwo jeszcze jakie miejsce dla miłosierdzia Bożego zostało? Czy nie widzisz, że taka się między ludźmi zagnieździła niegodziwość, taka złość we wszystkich sercach osiadła, że poczciwość już nie rzadka, ale prawie jest żadna? Wszyscy jak na wyścigi pracują nad tym, by złe z dobrem pomieszać, obyczaje w ostatnim upadku, a tobie się zdaje, że je podźwignąć zdołasz? Kiedy żywi rozkazujemy, nikt nas słuchać nie chce, a mamy się łudzić, że słuchać nas będą umarłych?« Były to ostatnie jego słowa, przekazane potomności[3]". Bardzo smutne jest to, że te słowa są wciąż aktualne. Po królu Janie III Sobieskim w Polsce przez ponad pół wieku panowali królowie z saskiej dynastii Wettynów, a po nich krótko jeszcze Stanisław August Poniatowski, po którym nastał czas rozbiorów. Pierwszym z Wettynów był August II Mocny, który potajemnie przyjął wiarę katolicką, co oburzyło całą luterańską Saksonię, której był elektorem [czyli jednym z książąt niemieckich, którzy wybierali (brali udział w elekcji) cesarza lub króla spośród siebie, czyli właśnie spośród książąt elektorów.] Ale jego nawrócenie nie było autentyczne, lecz bardzo wyrachowane, chodziło oczywiście o zdobycie korony w katolickiej Polsce. Tę dwulicowość dostrzegała spora część społeczeństwa polskiego, która nie chciała uznać wyboru Sasa na swojego króla. Także „papież Innocenty XII nie wierzył w szczerość nawrócenia Augusta II i długo nie chciał go uznać władcą Polski. (...) Nawet publiczny udział Augusta II we Mszy Świętej nie przekonał Innocentego XII, który zachowywał nadal w stosunku do niego rezerwę[4]". Syn Augusta II, który jako August III zasiadł na polskim tronie, podobnie postąpił jak ojciec. Kiedy był jeszcze pod opieką swojej matki, Krystyny Eberhardyny, która nigdy nie odeszła od wiary luterańskiej, to oczywiste jest, że właśnie w tej wierze był wychowywany i tę wiarę bez problemów akceptował. Dopiero chęć otrzymania korony polskiej, tak samo jak u jego ojca, przyczyniła się do konwersji na katolicyzm. Rządy ich obu przerywane były dwukrotnie, kilkuletnimi okresami panowania Stanisława Leszczyńskiego, którego stronnikami byli przeciwnicy Sasa [stąd wzięło się powiedzenie od Sasa, (gdzie miano na myśli zwolenników Elektorów Saskich) do Lasa, (a tu, należeli ci, którzy byli zwolennikami króla Leszczyńskiego)]. Te saskie rządy nacechowane były maksymalnym używaniem życia, czyli obżarstwem, pijaństwem i całkowitą swawolą. Stąd wzięło się inne powiedzenie: „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa!". Przez takie zachowanie króla i elit państwowych zanikały prawdziwe cnoty w społeczeństwie polskim i wzrastało jego zacofanie. No, bo jeśli „zły przykład szedł z góry [to wtedy] pycha magnatów i lokajstwo [służalczość] ogółu stały się cechą ustroju społecznego. Pijaństwo przeszczepił z Niemiec »arcyopój« August Mocny z[e] swoimi Biberiusami [z łac. pijakami, opojami niektórzy mieli takie przezwiska jak np. Fryderyk von Grumbkow zwany »Biberius Cassubiensis«] (...), [tenże August Mocny] w przystępie ostatnich przedśmiertnych przerażeń wytrzeźwiony wołał: »Życie moje całe było jednym nieustającym grzechem«: [jeśli tak,] to jakże nie grzeszyć mieli poddani?[5]". To z kolei, może potwierdzić autor opisu życia społeczeństwa polskiego w osiemnastym wieku, ksiądz Jędrzej Kitowicz, który omawiając obyczaje ówczesnej szlachty, ale jak się okazuje, również niektórych członków duchowieństwa, tak napisał, : „Z między wszystkich pijaków, w których poczet można było rachować każdego pana i szlachcica w różnych stopniach pijackich doskonałości...(...) [jednym z wybitniejszych był, między innymi] (...)Borejko, kasztelan zawichostski [zawichojski], tego można nazwać pobożnym pijakiem; najbardziej albowiem lubił cieszyć się i pijać z duchownymi, kiedy z świeckimi osobami nie miał żadnego zatrudnienia. Skoro był wolny od interesów, rozpisał listy do pobliższych mieszkania swego klasztorów, aby mu przysłali po dwóch zakonników, jakikolwiek pobożny pretekst do tego wymyśliwszy. Przełożeni klasztorów, wiadomi końca tej misji, posyłali mu co lepszych do picia. Z tymi Borejko zamknął się w pokojach osobnych i oznajmił domownikom swoim, że to jest klasztor, do którego po zamknięciu nikogo nie wpuszczono, ani z gości, ani domowych, ani żony, ani żadnej kobiety, choćby nie wiedzieć jaka była potrzeba[6]". Nie można się więc dziwić, że przez takie zwyczaje w owym czasie, polskim „rodom magnackim i szlachcie słusznie zarzucano brak patriotyzmu, samolubstwo, ciemnotę oraz fanatyczną chociaż powierzchowną religijność, (...) [której] zewnętrznym zaś wyrazem (...) miały być liczne fundacje klasztorów i kalwarii, koronacje obrazów, odpusty oraz inne uroczystości[7]". Można jeszcze dodać, że oprócz, tej niekiedy fasadowej bogobojności oraz coraz większych wpływów protestanckich i oświeceniowych wśród mieszkańców naszego kraju, „równocześnie oddawali się [oni] zabobonom i wierzyli w przesądy. [Ksiądz Kitowicz] mówi wprost o przemieszaniu zdrowej pobożności z zabobonami, głupstwami i nieprzyzwoitościami[8]". To wszystko mogło być powodem, że wiek osiemnasty wydał pod względem ilości ludzi świętych, tak symboliczne owoce. Chociaż wydaje się, że pod względem gorliwości w wierze, to jeden błogosławiony Rafał Chyliński może nam w jakiejś mierze wynagrodzić ten brak, większej ilości takich ludzi żyjących wówczas w Polsce, zresztą posłuchajmy. 6 stycznia 1694 roku we wsi Wysoczka (około 30 kilometrów na zachód od Poznania, niedaleko miasteczka Buk) na dworze niezbyt zamożnej rodziny szlacheckiej przyszedł na świat Melchior Chyliński. Imię otrzymał nasz bohater na cześć jednego z Trzech Króli, bo urodził się właśnie w to święto i w oktawie tego święta (prawdopodobnie 10 stycznia) został ochrzczony. Ojcem jego był Arnold Jan Chyliński herbu Bończa a matką Małgorzata Marianna z Kierskich. Oboje rodzice byli bardzo bogobojni i w tej cnocie wychowywali Melchiora. Rodzicami chrzestnymi zostali „»szlachetny« Jan Głoskowski oraz »sławetna« Agnieszka mieszczka[9]". Byli oni bezdomnymi pensjonariuszami „szpitala przy kościele Świętego Ducha w Buku[10]". Rodzice postąpili tak, gdyż chcieli „uprosić u Boga opiekę i szczególną łaskę dla dziecka[11]". To wybranie chrzestnych spośród ludzi bardzo ubogich, wywarło olbrzymi wpływ na dalsze życie Melchiora, zwłaszcza, że gdy tylko trochę podrósł, zanosił swoim rodzicom chrzestnym posiłki do przytułku. Miał więc możliwość dość dokładnie przyjrzeć się biedzie, na którą stał się tak wrażliwy, że „w późniejszej jego działalności (...) nazywano [go] »ojcem« biedaków, a nawet »dziadowskim biskupem«[12]". Wszystkich dzieci razem mieli państwo Chylińscy, siedmioro. Prawdopodobnie było ich trochę więcej, ale jak usłyszymy za chwilę, kilku męskich potomków musiało umrzeć zaraz po urodzeniu. Oprócz Melchiora było jeszcze pięć córek i jeden syn. Ale „dojrzałego wieku dożyli tylko [młodszy brat] Michał Stanisław i [starsza o siedem lat od Melchiora] siostra Agnieszka[13]", po mężu Strońska. Cudowne a zarazem dziwne okoliczności towarzyszyły narodzeniu Melchiora, Jak opowiadał, podczas procesu beatyfikacyjnego, jego młodszy o rok brat, Stanisław, „którego zeznania potwierdziła starsza siostra i inni świadkowie[14]", ich matka oddawała olbrzymią cześć świętemu Bonawenturze. Powodem było to, że wcześniej „za dopuszczeniem Bożym, synowie [przez nią] zrodzeni wkrótce umierali". Więc zwróciła się z czcią i nabożeństwem do świętego Bonawentury, by za jego przyczyną „Bóg dał jej męskich potomków i zachował ich od wczesnej śmierci[15]". Po jakimś czasie, gdy była „w stanie błogosławionym i bliską już porodu, zjawił się we dworze zakonnik franciszkański, którego nikt przedtem nie widział ani znał, twierdząc, że jest Bonawenturą. Widząc zaś, że matkę dręczą cierpienia, pobłogosławił jej i rzekł: »Bądź dobrej myśli, będziesz miała syna, który przyniesie wielką chwałę Bogu, a wam będzie pociechą«. To powiedziawszy odszedł. (...) Wnet potem matka nasza powiła bez cierpień syna. (...) [Ponieważ] nikt żadnego franciszkanina nie widział (...) przypuszczali rodzice, że to był święty Bonawentura (...) i uważali to zjawienie za cud i dziwną łaskę[16]". Bardzo pobożnie i z prawdziwą troskliwością wychowywali rodzice małego Melchiora. Przede wszystkim matka, która powierzywszy go pod opiekę, oczywiście świętemu Bonawenturze, zaszczepiała mu w duszy chrześcijańskie zasady religijne i moralne. Dziecko więc było bardzo rozważne w mowie i już w tych dziecięcych latach, dobrze ułożone i bardzo skromne. Tak mądre dziecko, które już okazywało wielką miłość do Boga i wyjątkowo dbało o Jego honor, ojciec nazywał zakonnikiem. Bo faktycznie, ten „młody umysł Melchiora [był] taką (...) przejęty żarliwością, na którą trudno by się było zdobyć człowiekowi dojrzałego wieku. I tak razu pewnego znalazła go matka za owczarnią klęczącego i najwyższą boleścią przepełnionego (...) gdy[ż] usłyszał, że imieniowi Boskiemu ludzie należnej czci nie oddają i właśnie nadeszła w tej chwili (...) [gdy]z dziecinną prostotą, mając ręce wzniesione ku niebu wołał: »Ach Boże! Jakże honorowi Twojemu ubliżają, gdy Tobie po prostu mówią: Ty - ludzie zaś między sobą podług stanu i godności nadają sobie tytuły. Och! Odtąd już nie będę mówił do Ciebie Ty -będę odtąd mówił Tobie w modlitwie Jaśnie Wielmożny Panie Boże mój« (...) [chociaż] matka jego to słysząc, objaśniła młode dziecię, że Bóg Najwyższy, ludzkich tytułów nie potrzebuje [On] jednak nigdy nie śmiał wymówić w modlitwie do Boga wyrazu Ty[17]". Tak zeznało jego rodzeństwo (wspomniany już brat i siostra), i zostało to zapisane w Aktach procesu Kanonizacji i Beatyfikacji Rafała Chylińskiego w Rzymie w latach 1772-1773 oraz w roku 1777. Może, ktoś spróbuje pójść w ślady Melchiora, zaręczam, że jednak jest to bardzo trudne, choć oczywiście wykonalne. Tu pamiętać musimy, że wiele modlitw jest tak ułożonych, że wymuszają na nas używanie różnych zaimków, w różnych przypadkach, takich jak na przykład: Ty (Boże), Twój (Duchu Święty), Twoja (wola), Twego (Syna), Tobie (Maryjo), Ciebie (Jezu), i tym podobne. Uczył się, nasz młodziutki bohater, w szkole parafialnej w pobliskiej miejscowości o nazwie Buk. Tam ukończył klasę (był to trzeci rok nauki) zwaną syntaksą, czyli taką, gdzie uczono budowy zdań i związków wyrazowych, czyli składni. Tam również przez swoich kolegów był nazywany zakonnikiem lub mnichem. Brało się to stąd, że młody Melchior zamiast dokazywać z nimi, ołtarzyki budował, ozdabiał święte obrazy i figury oraz kolegów do wspólnych procesji i śpiewów pobożnych ku czci Pana Boga i Matki Przenajświętszej namawiał. Nawet mówił im „kazania o Panu Bogu, przytaczał Pismo Święte i szerzył wśród nich wiadomości, których sam świeżo się uczył[18]". Nie zważał również na obraźliwe docinki ani swoich kolegów ani nawet swojego rodzonego brata. W latach od 1707 do 1710 w różnych miastach Polski szalała zaraza (epidemia dżumy w Poznaniu pojawiła się w czerwcu 1709[19]), w czasie której zmarł jego ojciec. Od tego czasu rodzina zaczęła mieć kłopoty finansowe. Dodatkowo, w tym właśnie czasie ograbiono i spalono ich majątek. W tej trudnej sytuacji, brat matki Melchiora, biskup sufragan kamieniecki Stanisław Kierski, zajął się edukacją i młodego Melchiora i jego brata Stanisława. Kształcili się oni w Poznańskim kolegium jezuickim, które ponad sto lat wcześniej założył i przez czas jakiś wykładał w nim ksiądz Jakub Wujek, ten sam, którego przekład Biblii, przez prawie cztery wieki czytała cała Polska. Młodych braci Chylińskich, którzy zamieszkali w Poznaniu na stancji, pilnował i wychowywał tam Jakub Stasicki, „który później został »plebanem w Świątkowie, będąc zawołanym i żarliwym kaznodzieją«[20]" Nie wiadomo, dlaczego Melchior przerwał naukę w kolegium, być może powodem była jego choroba, gdyż właściwie przez całe życie „cierpiał on na dokuczliwą, właściwie nigdy nie zagojoną ranę w nodze[21]". Jednak, pomimo tej rany, w roku 1712, kiedy już ukończył lat osiemnaście wstąpił on do wojska. Zrobił to prawdopodobnie za namową rodziny. Z powodu braku dokumentów w archiwach, trudno jest dziś ustalić, czy służył w wojsku polskim czy też w saskim. Wiadomym jest, że służył pod Joachimem Flemmingiem, który był zarówno „ dowódcą sił saskich i równocześnie jako koniuszy Wielkiego Księstwa Litewskiego, był rotmistrzem w wojsku polskim[22]". Wiemy jedynie, że „służył w królewskim regimencie jazdy pancernej jako chorąży; (...) pełnienie obowiązków chorążego wskazywało na duże zaufanie, gdyż chorąży dokonywał żołnierskich rozliczeń pieniężnych z władzami wojewódzkimi[23]". Ale nie było to stanowisko oficerskie ani dowódcze. Po trzech latach, kiedy jego oddział stacjonował w Krakowie, chorąży Chyliński zrezygnował z kariery wojskowej. Kiedy go pytano o powód tej rezygnacji, mówił krótko: „odszedłem, bo mi tam się nie podobało[24]". Niedługo po odejściu z wojska, zgłosił się do klasztoru krakowskich franciszkanów konwentualnych, gdzie po rozmowie z prowincjałem ojcem Ludwigiem Elbingrem[25], przyjęto go jako kleryka do nowicjatu. Nie mamy pewności, dlaczego wybrał akurat ten zakon, kto wie, być może zadziałał tu czczony przez matkę franciszkanin, święty Bonawentura? 4 kwietnia 1715 roku odbyły się w krakowskim klasztorze obłóczyny Melchiora, który przyjął habit zakonny z rąk gwardiana a zarazem mistrza nowicjatu, ojca Aleksandra Sierakowskiego, wtedy też otrzymał nowe imię zakonne Rafał. Rok później, 26 kwietnia w 1716 roku uroczyste śluby wieczyste złożył w Piotrkowie Trybunalskim, dokąd nowicjusze zostali przeniesieni z powodu panującej w Krakowie epidemii dżumy. Kiedy ukończył skrócony, bo tylko dwuletni kurs teologii, to już w czerwcu 1717 roku brat Rafał Chyliński z rąk biskupa diecezji Inflanckiej, Piotra Tarły przyjął święcenia kapłańskie. Powodem tak szybkiego wyświęcenia go, mógł być brak kapłanów, których wielu zmarło w czasie wspomnianej zarazy. Po święceniach ojciec Rafał w ciągu dziewięciu lat był przenoszony aż osiem razy. Pracował w Obornikach, Radziejowie, Pyzdrach, Kaliszu, Warszawie, Poznaniu, Gnieźnie i Pszczewie. Do wszystkich tych klasztorów, gdzie był posyłany, przybywał pieszo z niewielkim własnym bagażem, gdyż miał tam pozostawać tylko przejściowo. Dopiero w roku 1726 roku został przeniesiony do Warki, gdzie ustanowiono go przełożonym, nadając mu tytuł „ojca konwentu[26]". To był klasztor do którego został jeszcze w marcu roku 1716, a więc przed złożeniem ślubów wieczystych, „»afiliowany« (jakby usynowiony)(...). Znaczyło to, że na starsze lata zakonnik miał zagwarantowane tam mieszkanie i utrzymanie, chociażby przez całe życie zakonne mieszkał i pracował gdzie indziej[27]". Tu, pełniąc obowiązki przełożonego oraz kaznodziei i spowiednika, otrzymał od prowincjała zadanie zbudowania kuchni, której brakowało w tym klasztorze. W tym celu powierzono mu 12 korców żyta i szesnaście korców jęczmienia, aby mógł pokryć wszystkie wydatki związane z tym zadaniem. (Korzec to dawna miara objętości, stosowana w Polsce od średniowiecza do połowy dziewiętnastego wieku. Była to lokalna miara i tak na przykład korzec warszawski wynosił 120,6 litra a krakowski aż 501, 116 litra.) Nie było więc tego mało, bo zakładając, że były to korce warszawskie (Warka leży niedaleko Warszawy), można śmiało przyjąć, że było to około 1500 litrów pszenicy, co daje mniej więcej około jednej tony czterystu kilogramów. A żyta, licząc w ten sam sposób było około 1900 litrów, a więc około jednej tony ośmiuset kilogramów. A więc razem było ponad 3 tony zboża. Niestety, w tym czasie trwała na terenie Polski III wojna Północna, która bardzo zubożyła mieszkańców Warki i jej okolic. Z tego powodu, codziennie do furty klasztornej schodzili się okoliczni ubodzy, prosząc zakonników o wsparcie. I miał nasz błogosławiony dylemat, czy być posłusznym przełożonemu czy też posłuchać Słowa Bożego? Wszyscy przecież znamy te cytaty z Ewangelii, gdzie Pan Jezus mówi: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie (Mt 19,21), lub kiedy mówi, aby nakarmić głodujących, gdyż pewnego dnia okaże się, że: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. (Mt 25,40). Ojciec Rafał nie zastanawiał się więc długo i „zamiast wznosić mury karmił zgłodniałych. Była to z jego strony decyzja śmiała, a (...) zdaniem współbraci nieprawna (...) dlatego oskarżali go przed prowincjałem pod zarzutem zaniedbań w gospodarstwie wspólnoty. Ojciec Rafał bronił się słowami Chrystusa: »Da[wa]jcie, a będzie wam dane« (Łk 6,38), ale niestety, nie wszyscy zakonnicy mieli taką ufność w Opatrzności Bożej[28]". Pewnie nie znali słów świętego Jana Chryzostoma, który powiedział: „skoro grzechem jest nieposłuszeństwo względem rozkazów Chrystusa, niemniej jest grzechem niedowierzanie tym rozkazom[29]".
ilustr. z książki Ludomira Jana Bernatka, Błogosławiony Rafał Boży Rafał Chyliński, Niepokalanów 1991. Oczywiście, na najbliższej kapitule, usunięto ojca Rafała z funkcji gwardiana a jego następca „dobry gospodarz, ale człowiek bardzo impulsywny. Wykorzystując sprytnie fakt, że Rafał cierpiał na chroniczne bóle głowy, ogłosił, że stał się on niepoczytalny, i kazał mu, jako rzekomo choremu umysłowo, ostrzyc włosy do gołej skóry[30]". A więc odważnego człowieka, który dokładnie wypełnił nakaz Boga, nie wypełniając polecenia ludzi, uznano za szalonego czy też nienormalnego. Jak widać, te mechanizmy nie zmieniły się od lat i prężnie funkcjonują do dzisiaj. Uznaje się przecież za normę to, co w telewizji, czy w innych mediach, przedstawiono jako powszechne, zwyczajne czy przeciętne. Natomiast wszelka wyjątkowość czy postępowanie ponadprzeciętne, bo za takie należy uznać dokładne wypełnianie woli Bożej, przedstawia się jako szaleństwo. Być może, te kilka ostatnich wieków, to są owe lata, o których w trzecim wieku po narodzeniu Chrystusa, święty pustelnik i Ojciec Pustyni, Antoni Wielki, powiedział: „przyjdą takie czasy, że ludzie będą szaleni i jeśli kogoś zobaczą przy zdrowych zmysłach, to powstaną przeciw niemu, mówiąc: »Jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny«[31]". Idąc takim tokiem rozumowania, można właściwie przyjąć, że postępowanie większości, jeśli nie wszystkich świętych, było szalone, bo w żadnym wypadku nie byli oni podobni do ludzi przeciętnych. Przecież poświęcali swoje życie, które dla przeciętnego człowieka jest wartością najwyższą. Również umartwiali swoje ciało poprzez długotrwałe posty, nosili włosiennicę, biczowali się do krwi, chodzili boso w zimie, zakładali sobie żelazne łańcuchy, które czasami nawet wrastały w ciało świętego? Niektórzy dawali się zamurowywać w małej celi, tak jak błogosławiona Dorota z Mątowów. Obecny proboszcz bazyliki mariackiej w Gdańsku, gdy powiesił w tej świątyni obraz błogosławionej Doroty, spotkał się kilkakrotnie z takimi stwierdzeniami: Co ksiądz, robi? Kobietę , która dała się zamurować wprowadza ksiądz do kościoła i przybliża nam ją jako świętą[32]. Ano właśnie, co to za wzór? Przecież musiał być szalona. A co dzisiaj będzie sądził przeciętny, młody człowiek o życiu w czystości, w dodatku po ślubie? Może powtórzę, nie przed ślubem ale właśnie po ślubie, tak jak na przykład żyła święta Kinga, ze swoim mężem, księciem Bolesławem Wstydliwym. Te przykłady można by mnożyć. Wracamy do naszego bohatera. Otóż, kroniki milczą na temat odbudowania tej kuchni w wareckim klasztorze, ale również nie wspominają o jakimkolwiek ciężkim głodzie, który by miał spaść w tym czasie na jego mieszkańców. Możemy więc założyć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że wszyscy zakonnicy wareccy w pełnym zdrowiu przeżyli ten tak „ciężki" dla nich okres. A ojciec Rafał, jak to przeżył? Cóż „spełniło się marzenie sługi Bożego, pragnącego znosić upokorzenia dla imienia Jezus. Wyszydzony, spędził jeszcze parę miesięcy w klasztorze, potem na kapelanii w okolicy Warki, aż wreszcie z polecenia prowincjała udał się na stały pobyt do Łagiewnik[33]". Nie do tych dzisiaj słynnych krakowskich Łagiewnik, ale do Łagiewnik, które obecnie są dzielnicą Łodzi. Natomiast, trzysta lat temu mówiono do Łagiewnik koło Łowicza, gdyż „Łódź (...) była podówczas jeszcze małym osiedlem obok wsi: Chojny, Bałuty i Żubardź[34]". Klasztor w Łagiewnikach powstał w roku 1682 na terenie, gdzie około stu lat wcześniej miało miejsce objawienie się świętego Antoniego Padewskiego „ubogiemu cieśli Jerzemu, mieszkańcowi Łagiewnik[35]". Ojciec Rafał do tego klasztoru przyszedł mając 34 lata. Był już więc znany, wśród franciszkanów, z bardzo pobożnego życia, gorliwych modlitw, postów i innych surowych umartwień. I tu spędził, z małymi przerwami, ogółem jedenaście lat, a więc najwięcej ze wszystkich klasztorów, w których przebywał. Z tego miejsca też, mamy wiele materiałów dotyczących życia naszego błogosławionego i stąd wiemy, że „używał (...) wszystkich środków, którymi święci umartwiali swe ciało. Nosił ostrą włosiennicę, ściskał się żelaznym pasem [podobnie jak święty Świerad, czy święty Jozafat Kuncewicz] lub łańcuszkami, nawet jego piuska, była podszyta włosiennicą, znosił zimno, bo nigdy nie miał znośnego ubrania. Sypiał różnie (...) czasami na gołych deskach, nieraz nakrył je worem. (...) Mało czasu na sen poświęcał. Powtarzał nieraz braciom, że kto się chce umartwiać, wystarczy mu trzy godziny snu, skrupulatnemu pięć, a zwyczajnemu zakonnikowi siedem[36]". Kiedy pewnego razu, ojciec gwardian wszedł bez pukania do celi ojca Rafała, „a ten był do połowy obnażony, zobaczył plecy pełne ran, całe skrwawione. Cóż to jest ojcze, z czego to? - zapytał. O. Rafał padł tylko do nóg przełożonemu i bijąc się w piersi powtarzał: »moja wina, moja wina«. Gwardian zdumiony, że tak strasznie się biczuje Sługa Boży, nic nie mówiąc odszedł[37]". Błogosławiony Rafał Chyliński, z miłości do Chrystusa, która nie jednemu, może się wydawać trochę naiwna czy nawet dziecinna, potrafił modląc się przed krzyżem z figurą Jezusa, wyciągać „gwoździe z rąk i nóg Zbawiciela Ukrzyżowanego, by okazać Mu swoje współczucie i przywiązywał je wstążkami[38]". Bo właśnie ten widok Pana Jezusa cierpiącego z miłości dla nas na krzyżu, doprowadzał go do łez oraz „różnych umartwień, zwłaszcza biczowania się. (...) Gdy głosił kazania o Męce Pańskiej w Wielkim Poście płakał na ambonie. (...) Po trzydziestu latach świadkowie wspominali, że żywo stoi im przed oczyma wysoka postać na ambonie łzami rzewnie zalana[39]". Te jego kazania przyciągały tłumy, zwłaszcza gdy z wielką gorliwością, mówiąc o Jezusie Ukrzyżowanym, namawiał wiernych do ofiarowania Bogu swoich cierpień. Wielu wtedy, wychodząc po Mszy Świętej z kościoła spokojniej patrzyło na swój krzyż i własne udręki. Ojciec Rafał „gdy przechodził koło wielkiego [głównego] ołtarza, gdzie przechowuje się Najświętszy Sakrament lub koło głównych drzwi przed kościołem, klękał na obydwa kolana i bił czołem o ziemię. (...) Często zatopiony w Bogu zapominał, że czołem bijąc o ziemię zbrudził je prochem lub błotem i gdy mu nieraz drwinami zwracano uwagę, on wycierając uśmiechał się tylko i dziękował za upomnienie[40]". Święty Maksymilian Kolbe studiując w Rzymie, w roku 1912 w swoich notatkach zapisał, powołując się na świętego Jana Berchmansa, patrona ministrantów, takie słowa „Świętość moja, życie wspólne, Życie wspólne świętość moja[41]". A w czasie swoich medytacji dodał „Najmilszą Panu Bogu pokutą jest życie wspólne[42]". Natomiast wspominany już ojciec Ludomir Bernatek zauważył, że podobne powiedzenie, o tym że „»życie wspólne jest największą pokutą dla zakonników« nabiera podwójnego znaczenia:[gdyż] nie tylko dla mnie jest ono pokutą, ale współżycie ze mną może być nią także dla innych[43]". Jednak to życie we wspólnocie zakonnej było z pewnością pokutą dla ojca Rafała. Z biegiem czasu, im bliżej był Boga, tym bardziej uważał, że jest niegodny przebywać z innymi, jak równy z równym. Ze swoją nieśmiałością w stosunku do obcych i usposobieniem samotnika oraz milczka, nasz bohater w kontaktach między współbraćmi coraz bardziej się uniżał i odczuwał jakiś dystans. „Nazywał siebie »melancholikiem«, dlatego czujnie wystrzegał się wszelkich nieporozumień, ale nie zawsze udawało się tego uniknąć. Starał się więc usilnie panować nad sobą, nad swoim rozdrażnieniem, zdenerwowaniem, zachowywał spokój, chociaż wiele rzeczy mogło go złościć. Była to praca wielka, nawet biorąc pod uwagę jego skłonność do ustępstw. Ciągłe zamknięcie się w sobie, pobożne zamyślenie i zaduma, obojętność i obawa przed wymaganiami życia towarzyskiego, które przecież nawet w klasztorze istnieje, lęk przed plotkami i pustą rozmową, ostrożne czuwanie nad sobą, a nawet same umartwienia musiały powodować nieuchronnie częste konflikty ze współbraćmi. Zdawał sobie sprawę z tej trudności i stąd pochodziła jego postawa jakby wciąż przepraszająca bliźnich za każdy możliwy nietakt. Rafał widział zresztą w podobnych przypadkach raczej niebezpieczeństwo grzechu innych, aniżeli jakąś osobistą przykrość czy obrazę dla siebie. Osoby z jego otoczenia dostrzegały często jego niezwykłą cierpliwość, z jaką znosił umyślnie nawet wyrządzane mu przykrości. Był ogromnie wyrozumiały na wady czy uchybienia innych, nawet wyraźne lekceważenie swojej osoby przyjmował z pokornym »Bóg zapłać«[44]". Okazuje się, że przy tych wszystkich cechach, był ojciec Rafał także dość nerwowy, ale z tą przywarą walczył od lat i mało kto, o tym wiedział. Aby zorientować się jak udało mu się przezwyciężyć tę swoją nerwicę[45], posłuchajmy kilku przykładów, z jego życia zakonnego, gdzie również usłyszymy owo pokorne „Bóg zapłać". Kiedy był w Krakowie to miał za zadanie, obsługiwać przytułek dla zakaźnie chorych, stąd w klasztorze „wyznaczono mu osobne szaty kościelne i naczynia do Mszy Świętej, w obawie , aby przypadkowo nie sprowadził zarazy do konwentu[46]". Otóż, raz pomylił się nasz błogosławiony i ubrał szaty innego zakonnika. Przełożony zrobił mu z tego tytułu sporą awanturę a on, kompletnie nie dając po sobie poznać, jak bolesne są dla niego te ostre zarzuty, przyjął je z uniżeniem i mówiąc „Bóg zapłać", przebrał się spokojnie w swoje szaty. Innym razem, to jeden z ojców pomylił się i „wziął z chóru książeczkę ojca Rafała, w której ten miał spisane różne modlitwy. (...) Gdy ojcu Rafałowi była potrzebna ta książeczka, zapukał do celi tego ojca i z pokorą [przy ojcu Jasińskim, który był tego świadkiem] (...) prosił o modlitewnik. Kapłan ten (...) oburzył się do najwyższego stopnia i począł go łajać [i] wyzywać. Sługa Boży słuchał z pokorą i jakimś uśmiechem, a widząc, że przeciwnik się unosi, chciał odejść mówiąc: »Deo gratias. Nie gniewaj się na mnie ojcze. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus«.Tamten jednak nie pozwolił mu nawet wyjść, ale zasłonił sobą drzwi i dopiekał mu, ile mógł. Wreszcie ojciec Jasiński wmieszał się i nakazał puścić ojca Rafała. Sługa Boży choć nie załatwił swej słusznej sprawy, jakby sam był winowajcą, kłaniając się głęboko, bez gniewu wyszedł[47]". „Ile trzeba było uprzednio włożyć trudu nad opanowaniem siebie, aby właśnie w ten sposób zareagować![48]", to wiemy chyba wszyscy. Wszak i nam przydarzają się podobne sytuacje. Ojciec Rafał, gdy już posługiwał w łódzkich Łagiewnikach, przysłuchiwał się pewnej rozmowie, którą prowadziło w klasztorze kilku kapłanów. Szukali oni przyczyn, braku postępów u pewnej opętanej kobiety, nad którą już długi czas się modlono i odprawiano egzorcyzmy. Gdy jego zapytano o zdanie, on bez większych emocji im „odpowiedział: »Darmo fatyguje się piersi swoje i głosu dobywa mocnego, egzorcyzmując opętaną... Jeżeli czyni się to w innym celu, nie dla chwały Boskiej i miłości bliźniego, darmo się pracuje«. Na te słowa spokojnie przecież wypowiedziane, Rafał usłyszał istny potop wyzwisk: »Głupiś, szalony, uczyłbyś kogo, a sam nic nie umiesz, świętoszku, dziadowodzu!«. Spostponowany tak publicznie ojciec Rafał pokłonił się głęboko i odpowiedział swoim zwyczajem pokornie: »Deo gratias!«[49]". Tak subtelne zwrócenie uwagi na to, co każdy z nas nazwałby wypędzaniem diabła szatanem, spowodowało aż tak ogromny atak furii, ale to tylko potwierdza diagnozę błogosławionego ojca Rafała. On sam, gdy przyprowadzano do niego opętanych lub chorych, którzy byli niezrównoważeni psychicznie, a którzy swoją wybuchowością i histerycznym zachowaniem, dokuczali swoim najbliższym, postępował w taki sposób: „padał na ziemię i leżąc krzyżem modlił się żarliwie. A skutek był zawsze widoczny, bo chorzy i opętani uspokajali się. Sługa Boży ucieszony wyprowadzał ich z kościoła i dziękował z nimi Bogu za uzdrowienie. Stąd powszechnie nazywano go »wielkim egzorcystą«[50]
ilustr. z książki O. Anzelma Kubita, Czcigodny sługa..., Kraków 1937. Dla ojca Rafała, każdy biedny to był człowiek, który znajdował się bardzo blisko Pana Boga i który przez to, wymagał jak największej troski. Kiedy tylko widział jakiegoś biedaka, stojącego u furty klasztornej, od razu biegł do kuchni, z której brał jakąkolwiek potrawę i obdarowywał nią ubogiego. Kiedy ojciec Trevani, gwardian w łagiewnickim klasztorze, spytał go: „»czemu ojciec tak robi?«, »Ojcze, widziałem ich głodnych i tak uczyniłem« - odpowiadał. Potem upadł do nóg i przepraszał[51]". Takie zachowanie rozbrajało ojca gwardiana, który już nic więcej nie mówił. Raz, kiedy został ojciec Rafał wyznaczonym na zakonnego prokuratora i miał dostęp do kluczy, to w ciągu dwóch dni rozdał biednym wszystkie zapasy mąki, chleba i wędlin. Kiedy gwardian, Ojciec Trevani zwrócił się do niego z pytaniem Co ojciec najlepszego uczynił?, to nasz błogosławiony bił się w piersi i przyznał się do winy. Ale później, jakby chcąc dodać otuchy gwardianowi, powiedział Ojcze, oni byli tacy biedni a nas jakoś Pan Bóg opatrzy. Natomiast jego własna matka, która pod koniec swego życia, zamieszkała nieopodal klasztoru w Łagiewnikach, i poznała trochę bliżej podopiecznych swego syna, poradziła mu „aby był ostrożniejszy, bo wśród żebraków są także hultaje, którzy raczej wyzyskują dobroczynność, zamiast uczciwie pracować. A on jej na to odrzekł z uśmiechem: - Lepiej, matko, dać się oszukać kilku wydrwigroszom aniżeli jednego, prawdziwie potrzebującego odpędzić od furty i nie dać pomocy. Przynajmniej w ten sposób nikogo się nie ukrzywdzi. - Ale gdyby nie ci oszuści, to inni ubodzy mieliby więcej - (...) - Prawda to, co mówicie, ale pamiętajcie, że Pan Jezus nawet łotrowi dał łaskę nawrócenia, to czemuż i ci nasi łotrzykowie, polujący na chleb ubogich, kiedyś nie mieliby się nawrócić?[52]". Najwięcej czasu spędzał w konfesjonale, potrafił przyjmować penitentów do późnej nocy. A gdy „nie mógł wszystkich »wysłuchać«, to z wielką pokorą i miłością prosił o przebaczenie, przyrzekał, że jutro, jak Bóg pozwoli, wcześniej przyjdzie spowiadać. Nazajutrz (...) sam w kościele lub na cmentarzu szukał wczorajszych penitentów, a znalazłszy jeszcze raz przepraszał, iż wczoraj doznali zawodu i »upadał im prawie do nóg«[53]". [1] Ludomir Jan Bernatek, Czcigodny sługa Boży Rafał Chyliński, Łódź - Łagiewniki 1982, s.5. [2] Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937, s. 429. [3] Prof. dr August Sokołowski, Dzieje Polski ilustrowane, Tom V, Wiedeń 1896 (Reprint Poznań 2004), s. 296. [4] Ks. Bolesław Kumor, Historia Kościoła w Polsce, Tom I, cz. II, Poznań - Warszawa 1974, s. 426. [5] Ks. Kamil Kantak, Franciszkanie polscy, Tom II 1517 - 1795, Oświęcim 2016, s. 288. [6] Ks. Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Warszawa 1985, s. 237. [7] Ks. Bolesław Kumor, Historia Kościoła..., s. 426. [8] Ks. Jan Szczepaniak, Historia Kościoła katolickiego w Polsce, Kraków 2018, s. 155. [9] Ludomir Jan Bernatek, Czcigodny sługa..., Łódź - Łagiewniki 1982, s.16. [10] Tamże. [11] Ks. Władysław Padacz, Z polskiej gleby, Kraków 1972, s. 156. [12] Ludomir Jan Bernatek, Czcigodny sługa..., Łódź - Łagiewniki 1982, s.16. [13] Tamże. [14] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa Boży o. Rafał Chyliński franciszkanin, Kraków 1937, s. 14. [15] Tamże. [16] Tamże. [17] Ks. Jakub Piasecki, Wiadomość historyczne o cudownem objawieniu się S. Antoniego z Padwy we wsi Łagiewnikach (...)z przydaniem krótkiego rysu życia X. Rafałą Chylińskiego..., Warszawa 1844, s. 109-110. [18] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa..., Kraków 1937, s. 18-19. [19] https://pl.wikipedia.org/wiki/Zaraza_w_Poznaniu_(1709) [20] O. Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał Chyliński z Łagiewnik franciszkanin, Niepokalanów 1991, s.14. [21] Tamże, s.15. [22] Tamże, s.26. [23] Ks. Andrzej Mikołajczyk SDS, Uświęcają nas i nasze dzieje, Piastów 1997, s. 102. [24] Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s.19. [25] Zdzisław Gogola OFMConv, Nasza Przeszłość, Tom 108, Kraków 2006, s. 201. [26] Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s.65. [27] Tamże. [28] Tamże, s. 66-67. [29] Myśli św. Jana Chryzostoma, wybór prof. dr Józef Birkenmajer, Poznań 1937 (reprint Poznań 1996), s. 12. [30] Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s. 67. [31] Apoftegmaty ojców pustyni, Tom I, oprac. ks. Marek Starowiejski, Kraków 2007, s. 137. [32] Audycja re. Hanny Wilczyńskiej-Toczko o bł. Dorocie z Mątowów. Audycję nadano 27.11.2017 w Radiu Gdańsk opubl. na str. https://bazylikamariacka.gdansk.pl/tag/bl-dorota-z-matowow/feed/ [33] Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s.67. [34] Tamże. [35] Tamże, s. 69. [36] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa..., Kraków 1937, s. 64-66. [37] Tamże s. 66-67. [38] Tamże, s. 38-39. [39] Tamże s. 39. [40] Tamże, s. 39-40. [41] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Myśli i rozważania, oprac. Amelia Szafrańska, Warszawa 1982, s. 88. [42] Tamże, s. 104. [43] O. Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s.43. [44] Tamże, s.43-44. [45] Tamże, s.44. [46] Tamże. [47] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa..., Kraków 1937, s. 72-73. [48] O. Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s. 45. [49] Tamże, s. 45-46. [50] Tamże. S. 46. [51] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa..., Kraków 1937, s. 53 -54. [52] O. Ludomir Jan Bernatek, Błogosławiony Rafał..., Niepokalanów 1991, s 86. [53] O. Anzelm Kubit, Czcigodny sługa..., Kraków 1937, s. 45-46. Powrót |