O Katechizmie Roku 2000 i biednym, ale ?arliwym studencie
2010-07-25
Owego roku pracowałem ciężko nad stworzeniem nowego katechizmu, odpowiadającego potrzebom Kościoła Uniwersalnego, którego ustanowienia na całym świecie pragnąłem. Kształtowanie umysłów małych dzieci ma kapitalne znaczenie dla każdej szanującej się doktryny. Nauczanie ateizmu od najmłodszych lat jest istotne dlatego, że porzucenie w późniejszym wieku wiary w tajemnicze aspekty doktryny religijnej pozostawia jednak swoistą nostalgię, choć nie dotyczy to istot wyższych, do których się zaliczam. Byłoby jednak z mojej strony nieuczciwością gdybym nie przyznał, że wielu ateistów nie jest całkowicie szczerych wobec siebie. Nikt nie lubi przyznawać się do słabości. Co więcej, silni muszą udzielać słabym - stanowiącym większość - solidnego wsparcia, aby chronić ich przez upadkiem. W świetle doktryn religijnych jest rzeczą mądrą postrzeganie każdego człowieka jako upośledzonego, przynajmniej do końca obecnego stulecia. Wydaje się ze wszech miar rozsądnym oczekiwać, że antidotum będzie dostępne w roku 2000. Pewne słowa należy całkowicie wykluczyć ze słownika ludzkości, czego najlepszym sposobem będzie zagwarantowanie, że dzieci nigdy ich nie usłyszą. Dlatego stworzenie nowego katechizmu jest o wiele lepszym rozwiązaniem niż żywienie nadziei, że wszelkie nauki religijne zostaną po prostu stłumione - nie, to drugie stanie się możliwe dopiero za dwa lub trzy pokolenia. Na chwilę obecną należy umiejętnie rozgrywać koncepcję, iż „Kościół" znaczy tyle, co „przyjazne spotkanie braci i sióstr z całego świata". Dlatego nowy katechizm będzie katechizmem zbratania, które zastąpi przestarzały koncept chrześcijańskiego miłosierdzia. Słowo „miłosierdzie" należy całkowicie wyeliminować i zastąpić słowem „miłość", które pozwala stąpać po twardym gruncie rzeczywistości i jednocześnie umożliwia grę wszelkiego rodzaju dwuznacznościami bez zwracania na nie uwagi. Muszę przyznać, że zawsze żywiłem ogromny szacunek dla ukrytej, czy wręcz podskórnej, mocy dwuznaczności, jakiej nabiera ona w rękach jednostek godnych, by się nią posługiwać. Podczas przygotowywania nowego katechizmu zwracałem uwagę na wszystko, co należy stopniowo zmienić lub znieść w nauczaniu wiernych. Czułem też gorące pragnienie, aby Kruczowłosa podzielała moje przekonania. Ona sama ułatwiła mi to, opisując w rozmowie ze mną pielgrzymkę i tak zwane „cuda", dokonywane jakoby przez Najświętszą Panienkę. Wyjaśniłem jej, że wszystkie zjawiska religijne, czymkolwiek są w rzeczywistości, są w istocie jej własnym wymysłem. Gdy gwałtownie zaprzeczyła, powiedziałem: - Wszystko, czego nie jesteś w stanie zobaczyć lub poczuć, jest wytworem twojej wyobraźni, i nie rozumiem, dlaczego irytuje cię, że to mówię. - Nie pojmujesz tego, ponieważ nie wiesz, że moja cała wiara została mi objawiona i pochodzi z Niebios. W ogóle nie byłabym w stanie sama tego wszystkiego wymyślić. - Nie wymyśliłaś tego sama, to fakt, ale naśladujesz jedynie swoich przodków, i tyle. - Nie - odparła - To coś więcej niż naśladownictwo. Spokojnie wytłumaczyłem jej, że jej wiara w - dajmy na to - Prawdziwą Obecność Pana Jezusa w Eucharystii generuje tę obecność stosownie do siły jej wiary, podczas gdy dla osoby niewierzącej nic podobnego nie ma miejsca. Nie chciała się ze mną zgodzić, a dla mnie było z drugiej strony istotne, aby podążyła tym tokiem rozumowania, idąc za przykładem protestantów. Moim rzeczywistym i starannie przed nią ukrywanym celem było zniszczenie wszelkiej wiary, ale zanim się o tym dowiedziała, musiała przejść przez okres przejściowy. Za pomocą Ewangelii, a w szczególności cudownych uzdrowień dokonanych rzekomo przez Jezusa, dowodziłem jej, że to wiara jako warunek uzdrowienia była w rzeczywistości jego przyczyną. Ona jednak upierała się jak dziecko, twierdząc, że Chrystus pragnął wzbudzić wiarę, która jest większym błogosławieństwem od uzdrowienia ciała. Wyjaśniłem jej, że żaden fenomen religijny nie istnieje bez udziału kreatywnej wiary, i dlatego absurdem jest chrzest niemowląt, gdyż należałoby zaczekać do osiągnięcia przez nie pełnoletności, a sam chrzest powinien pewnego dnia zostać zniesiony jako magiczny obrządek sięgający swymi korzeniami naszej infantylnej przeszłości. Rozpłakała się i powiedziała, że powinniśmy przestać się spotykać na jakiś czas. Chętnie na to przystałem, gdyż miałem dużo pracy, a ponadto myślałem, że rozłąka uczyni ją bardziej potulną, jako że kobiety nie potrafią znosić rozpaczy tak dobrze jak my mężczyźni. Co do mnie, byłem do niej nazbyt przywiązany i wykazanie się w ten sposób siłą charakteru było dla mnie powodem do dumy. Otrzymałem pozwolenie na uczestnictwo w dwóch kursach na uniwersytecie, co pozwoliło mi przeniknąć do tych kręgów bez ujawniania faktu, że jestem klerykiem. Dyrektor seminarium zezwolił mi na noszenie świeckich ubrań ilekroć uznam to za konieczne. Wydawał się przyznawać, że sutanna stała się anachronizmem. Rozumieliśmy się niemalże bez słów, wiedząc doskonale, że współczesny kapłan będzie różnił się całkowicie od swoich poprzedników. Truizmem jest twierdzenie, że należy być w zgodzie z duchem czasu. Jak o mnie chodzi, uważałem wówczas Kościół za całkowicie wsteczny. Było to dla mnie łatwe do wykazania, iż od czasów soboru trydenckiego Kościół nie posunął się w ogóle naprzód i dlatego powinien nadrobić stracony czas. Zostałem również zobowiązany do znalezienia kogoś na miejsce Achillesa, jako że sam nie mając czasu, nie mogłem chodzić do skrzynki pocztowej ani kodować korespondencji. Potrzebowałem kogoś godnego zaufania, o co w czasach wojny nie było łatwo. W końcu otrzymałem polecenie nawiązania kontaktu z jednym z profesorów na uczelni, co wydawało się praktycznym posunięciem. Jednakże gdy zobaczyłem wskazanego człowieka, poczułem niesmak. Posiadam niezawodny talent do oceny ludzi. Od tego osobnika czuć było zdradą. Mimo to dałem mu klucz do skrzynki pocztowej, ale postanowiłem zgłosić sprawę wyższej instancji przed powierzeniem mu prac do zakodowania. Niestety otrzymałem wówczas rozkaz bezwarunkowego podporządkowania się poleceniu. Bardzo mnie to zmartwiło, i postanowiłem znaleźć drugiego człowieka, któremu mógłbym powierzyć tę samą pracę. W taki oto sposób mógłbym - przynajmniej po zakończeniu wojny - porównać pracę obu korespondentów. Osiągnąłem w pewnym momencie stan, w którym miałem nadzieję, ze moje podejrzenia potwierdzą się, po pierwsze - chcąc poczuć satysfakcję z faktu, że miałem rację, lecz bardziej po to, by móc porównać pracę dwóch korespondentów, którym powierzyłbym dwa różne teksty na ten sam temat, podpisane przez AA-1025. Jeżeli profesor był zdrajcą, powinien postępować ostrożnie, wprowadzając do moich tekstów odpowiednie zmiany, bądź też liczył na to, że w zamęcie wojny uda mu się zniszczyć całość mojej pracy. W obydwu wypadkach miałem dobry powód, aby nająć drugiego łącznika. Znalazłem go wśród biednych studentów. Był nieco w gorącej wodzie kąpany, ale jego żarliwość odpowiadała moim celom. Dałem mu do zrozumienia, że z nami może liczyć na świetlaną przyszłość. Nie jest zwyczajem Partii odwoływać się do ludzkiego egotyzmu i zachłanności, ale musiałem sprawić, aby ów młody człowiek nabrał wyważonego spokoju. Uporawszy się z tą sprawą, poczułem silną pokusę, aby ponownie spotkać się z Kruczowłosą. Za bardzo mi na niej zależało. Nie pasowało to do wizerunku walczącego komunisty, a co dopiero przyszłego Wielkiego Zwierzchnika Partii. Miałem już za sobą trzy lata życia w seminarium, pozostawały mi już tylko kolejne trzy. Wszyscy byli zgodni co do tego, że po upływie tego czasu zostanę wysłany do Rzymu celem dalszych studiów. Przypuszczałem, że w następnej kolejności sam zostanę nauczycielem akademickim, najprawdopodobniej w seminarium. Były to kluczowe stanowiska w Kościele, dające mi możliwość cierpliwego formowania całkowicie nowego kleru, który ze starym nie będzie miał nic wspólnego, poza nazwą. Całe moje życie było zaplanowane, i nie pragnąłem innego. Muszę jednak przyznać, że w tryby maszyny, którą byłem, dostało się ziarenko piasku mające siłę skały. Gdybym tylko był człowiekiem bardziej frywolnego usposobienia, mógłbym uważać Kruczowłosą za sposób spędzania czasu w celach higienicznych. Lecz nie byłem nawet jej kochankiem. I nie chciałem nim być tak długo, jak długo ona nie podzielała najdroższych mi przekonań. Zjednoczenie mężczyzny i kobiety jest albo całkowite, albo nie istnieje wcale. Tylko jedność serc i umysłów może usprawiedliwić zespolenie ciał. W przeciwnym razie mamy do czynienia z prostytucją. Znajdowałem się w takiej oto absurdalnej sytuacji: kogoś, kto pragnie zniszczyć wszystkie religie na ziemi, a zarazem nie potrafi przekonać do swoich poglądów dwudziestoletniej dziewczyny. Zdawałem sobie sprawę, że powinienem ją zostawić. Wiedziałem, że Wujek w ogarniętej wojną Rosji nie byłby zbyt szczęśliwy, gdyby się o niej dowiedział. Myślałem także, że obecnie nie byłem pod tak ścisłą kontrolą jak w czasie pokoju. Jednak szczytem moich zmartwień było istnienie czegoś, czego nie miałem odwagi uczynić.
Powrót |