2. Anty-Aposto? nr 1025
2010-04-22
O tym, jak duma zostaje wywyższona jako cecha dominująca i najbardziej zaszczytna Po tym pamiętnym wieczorze wujek zaprosił mnie, abym zapoznał się z niektórymi tajnymi i naprawdę pasjonującymi dokumentami. Choć te pamiętniki nigdy nie zostaną opublikowane pragnę zachować przyzwoitość i dlatego nic więcej o tych papierach nie powiem. Znam ludzi, którzy nawet dziś daliby fortunę, by móc je sfotografować. Gdy o tym pomyślę, chce mi się śmiać. Gdyby tylko można było skonstruować machinę zdolną odczytać moją pamięć. W tym samym tygodniu przyswoiłem sobie pewną liczbę adresów i numerów telefonów na całym świecie. Wszystkie te środki bezpieczeństwa oznaczały, że jesteśmy o krok od wojny. Niecierpliwie pragnąłem wyjazdu z Europy, ponieważ moja śmierć, czy chociażby upadek mojego ducha wywołany wydłużającą się służbą wojskową, mógł zagrozić dobru ludzkości. Wujek zaprosił mnie do swojego biura, aby omówić bieżącą politykę międzynarodową, ale nie byłem zbytnio zainteresowany tym tematem. Wujek miał do mnie o to pretensje, twierdził, że ateizm jest tylko odgałęzieniem szerokiego nurtu polityki. W głębi ducha wciąż uważałem ateizm za sprawę najważniejszą. Mogłoby się zdawać, że wujek słyszał moje myśli, skoro dodał: - Tak, masz rację uważając ateizm za coś niezwykle istotnego, za rzecz podstawową, ale wciąż masz przed sobą sporo nauki w tej kwestii. - Przytaknąłem z nieczystym sumieniem doskonale pozorując zgodę. Ciągle udając nieporuszonego dodałem: - Nie mniej jednak myślę, że potrafię nadać właściwy kierunek walce, którą mamy podjąć. Promień zadowolenia przeszedł po twarzy wujka. To mogło mieć miejsce tylko dlatego, że - jak wierzyłem - mnie kochał. Przez moment gapiłem się na niego odrobinę zbuntowany. Powiedział: - Mów zwięźle. Czegóż więcej potrzebowałem? Zacząłem więc bardzo spokojnie: - Zamiast zwalczać sentymenty religijne, powinniśmy ich bieg skierować ku utopii. Milczał, próbował przetrawić mój pomysł, w końcu się odezwał: - Dobrze, podaj przykład. Nadszedł mój moment. W istocie wydawało mi się, że cały świat był w tym momencie w moich rękach. Spokojnie tłumaczyłem: - Należy w umysłach ludzi, szczególnie w głowach wysokich urzędników kościelnych, zasiać ideę poszukiwania, za wszelką cenę, pierwiastków uniwersalnych, swego rodzaju powszechnej religii, w którą wszystkie stare wiary by się przetopiły. Aby tego dokonać, by ten plan mógł się ziścić, trzeba przekonywać pobożnych ludzi, szczególnie gorliwych katolików, że powinni mieć poczucie winy, że uważają swoją wiarę za jedyną prowadzącą do prawdy. - Nie sądzisz, że druga część twojej propozycji sama jest rodzajem utopii? - Nie, skądże - odparłem żywo - Sam byłem katolikiem, gorliwym i pobożnym, aż do czternastego roku życia. Wydaje mi się raczej prostym zadaniem przekonać katolików, że ludzie święci są także wśród innych wyznań, wśród protestantów, muzułmanów, żydów i wszystkich pozostałych. - Dobrze, zgódźmy się na to, a jaki sentyment jest słabym punktem innych religii? - To zależy, ale wciąż muszę się wiele dowiedzieć o tym aspekcie swojej misji. Dla mnie jednak najistotniejsze jest celne i głębokie uderzenie w Kościół Katolicki. On jest najbardziej niebezpieczny. - A jak sobie wyobrażasz ten uniwersalny kościół, do którego miałyby zmierzać wszystkie religie? - To bardzo proste. To nawet nie może być inne niż proste. Aby wszyscy mogli do niego przystąpić idea Boga musi być w nim nieokreślona, ma on być trochę stwórcą, mniej lub bardziej dobrym, zależnie od okoliczności. Poza tym, ten bóg byłby użyteczny w okresach wielkich nieszczęść i klęsk, kiedy prymitywny, odwieczny lęk każe ludziom odwiedzać świątynie, które w innych czasach pozostają puste. Wujek przez dłuższą chwilę rozważał mój pomysł. - Obawiam się, że kler katolicki szybko zorientuje się w niebezpieczeństwie i stanie się wrogiem twojego planu. - Tak działo się do tej pory - odparłem ostro - ponieważ moją ideę prezentowali ludzie spoza Kościoła, a katolicy mogli zawsze temu programowi zamknąć drzwi. Z tego powodu szczególnie chciałem uczyć się, w jaki sposób sprawić, by zmienili zdanie. Wiem, że to nie będzie trudne, że trzeba będzie włożyć wiele pracy, nawet dwadzieścia lub pięćdziesiąt lat, ale ostatecznie się uda. - Jakimi środkami? - Środki są liczne i skomplikowane. Kościół Katolicki wyobrażam sobie jako kulę, aby ją zniszczyć trzeba zaatakować w wielu miejscach tak, aby straciła swój kształt i stała się czymś innym. Trzeba być cierpliwym. Przychodzi mi do głowy wiele sposobów, które na pierwszy rzut oka mogą się zdawać dziecinne i nieskuteczne, ale jestem przekonany, że jako całość dzięki swej dziecinnej naiwności tworzą niewykrywalną broń o niezwykłej skuteczności. - Cóż, będziesz musiał mi przygotować krótki plan swojego projektu. Powoli, otworzyłem przyniesioną z domu teczkę i wyjąłem z niej kopertę zawierającą cenne opracowanie mojego planu. Z niewidocznym zadowoleniem położyłem ten dokument przed sobą na biurku. Nigdy nie miałem nawet cienia nadziei, że wujek przeczyta to od razu, a tak właśnie uczynił. Przekonało mnie to, że pokładane są we mnie wielkie nadzieje. Stary człowiek nawet nie przeczuwał, jak bardzo były one uzasadnione. Lektura zajęła mu więcej czasu, niż było konieczne, potem spojrzał na mnie i powiedział: - Muszą się temu przyjrzeć jeszcze moi doradcy. Spotkamy się o tej samej godzinie za osiem dni. W tym czasie przygotuj się do drogi do Polski. Weź to. - powiedział, podając mi kopertę hojnie wypełnioną rublami, musiało tam tego być więcej niż kiedykolwiek miałem w swoim życiu. Odwiedziłem sporo teatrów, byłem na kilku filmach w kinie. Kupiłem sporo książek, choć nie wiedziałem, jak je przetransportować do Polski. Sądziłem, że może wujek znajdzie jakiś sposób, by przesłać je pocztą dyplomatyczną. Przez tych osiem dni żyłem w stanie takiego podniecenia, że prawie nie odczuwałem potrzeb swojego ciała, nie mogłem wręcz spać. Zacząłem zadawać sobie pytanie (po raz pierwszy w życiu), czy nie powinienem poznać jakiejś kobiety. Ale w stanie umysłowego uniesienia, w jakim się wówczas znajdowałem, uznałem, że nie jest to rzecz godna uwagi. Obawiałem się nawet, że taka zwierzęco niska czynność może przynieść pecha projektowi, który w tym samym czasie był przedmiotem dyskusji najwyższych władz tajnych służb. Czyż nie to ważniejsze od wszystkiego innego, że to ja, tu i teraz, miałem awansować o wiele stopni, stanąć ponad owymi 1024 poprzednikami? Któż mógłby być tego równie godnym jak ja? Pewnej nocy próbowałem się odurzyć alkoholem, by sprawdzić, czy dostarcza to jakichś użytecznych impulsów. Ale nic z tego nie wyszło i mogę tylko zaświadczyć, że alkohol jest bardziej szkodliwy niż religia - a to już sporo. Gdy przyszedł czas, by znów pojawić się w biurze wuja, serce biło mi szybciej niż zwykle, ale to nie było nieprzyjemne. Ważne było, aby nikt tego nie zauważył. Wujek przyglądał mi się dłuższy czas, a potem powiedział, że jego przełożony pragnie mnie poznać. Zdawałem sobie sprawę, że tak wysoki urzędnik nie fatygowałby się tylko po to, by wyrazić swoje niezadowolenie, więc byłem pod wrażeniem tego zaproszenia. Z drugiej jednak strony byłem przerażony widokiem i aurą owego sławnego „przełożonego". Przerażony to dobre słowo. Trzydzieści lat później wystarczy, że zamknę oczy by znów go zobaczyć i odczuć jego obecność. W jego „obecności" wszyscy pozostali robili wrażenie marionetek. Ciągle nie lubię tego uczucia, ale muszę wyznać, że jego „obecność" robi na mnie wrażenie obcowania z potworem. Jak w jednej osobie może zebrać się naraz tyle brutalności, surowości, skłonności do podstępu i sadyzmu, do tego jeszcze jakaś wulgarność? To był z pewnością typ człowieka, który by się rozerwać jedzie do więzienia przyglądać się torturom. Ja niestety brzydzę się okrucieństwem, co niewątpliwie dowodzi słabości. Skoro sam pogardzam wszelką słabością, jak mogę zaakceptować uniżoność, jaką okazywał mój wujek w obecności przyjmującej nas bestii? Ona sama zachowywała się jak wszyscy szefowie - najpierw dłuższy czas patrzył mi głęboko w oczy. Co w nich chciał zobaczyć? Nie ma we nie nic do zobaczenia. „Nigdy w nich nic nie zobaczysz, Towarzyszu." Pomyślałem z satysfakcją. Następnie przełożony zapytał mnie, na czym najbardziej mi zależy. Z łatwością odparłem: - Na zwycięstwie Partii - choć prawda była nieco bardziej skomplikowana. Ale czy ów przełożony nie miał za grosz bardziej złożonych myśli? To nie było możliwe. Dodał więc, z lekka się ociągając: - Od dziś jesteś na liście naszych tajnych agentów. Co tydzień będziesz wydawał rozkazy. Polegam na twojej gorliwości. Przyznaję, że zniszczenie religii od wewnątrz zajmie wiele czasu, mimo to twoje rozkazy muszą znajdować oddźwięk przede wszystkim wśród pisarzy, dziennikarzy a nawet teologów. Chcę być dobrze zrozumiany. Dysponujemy całym zespołem ludzi, którzy obserwują publikacje na temat religii na całym świecie i dzięki temu wiemy, jaka jest skuteczność rozkazów wydawanych przez agentów takich jak ty. Zrób więc jak najwięcej aby nas zadowolić i osiągnąć sukces. Spodziewam się po tobie sporo, bo wydaje mi się, że sam już to wszystko zrozumiałeś. Zatem bestia nie była idiotą. Będzie słyszeć o mojej pracy. Byłem tego pewien. Zbyt dobrze poznałem słabe miejsce chrześcijan, by wątpić o swoim sukcesie w przyszłości. Owo słabe miejsce bywa nazywane „miłosierdziem". Wspominając owo świętoszkowate słowo można chrześcijaninowi wszczepić każdy rodzaj wyrzutu sumienia. A wyrzuty sumienia są stanem obniżonej odporności. Natura tego stwierdzenia jest równocześnie medyczna i logiczna, mimo że te dwa aspekty nie robią wrażenia dobre pasujących. Mimo to pragnę je połączyć. Oddałem honory przełożonemu w dostojny sposób i chłodno podziękowałem. Nie życzyłem sobie, by myślał, że zrobił na mnie wrażenie. Znów byłem sam z wujkiem. Powstrzymałem się od uczynienia jakiejkolwiek uwagi na temat owego sławnego przełożonego. Raczej winszowałem sobie, że owa osobistość była tak nieprzyjemna, co na przyszłość stanowiło najlepszą odtrutkę na uległość wobec wielkich tego świata. A zawsze dochodzę do przekonania, że ten był największym ze wszystkich wielkich!
Powrót |