7. O tym, jak ambitny cz?owiek uwa?aj?cy si? za najsilniejszego spotyka „Kruczow?os?" i zaczyn
2010-05-23
Pod koniec drugiego roku pobytu w seminarium zacząłem się poważnie zastanawiać, czy długo jeszcze wytrzymam. Wola ćwiczona w samotności nie zawsze wystarcza, a byłem jeszcze zbyt młody, by zaspokoić swój głód jedynie nienawiścią. Mimo to widziałem, że moja nienawiść wzrasta. Nie była już zarezerwowana dla Boga, teraz obejmowała całe moje otoczenie. Gdyby tylko mogli się domyślić, jak bardzo ich nienawidzę! Do dziś podziwiam siebie za to, że wytrzymałem z nimi tyle czasu. Oczywiście byłem i jestem samotnikiem. Ale choć bywanie w towarzystwie jest mi zupełnie do szczęścia niepotrzebne, to w młodości wyraźnie odczuwałem brak jakiejś oazy ludzkiego ciepła koło siebie. W gruncie rzeczy odwiedzałem tylko w każdą sobotę mojego nauczyciela śpiewu. W pewnych sprawach rozumieliśmy się bez wymawiania jednego słowa, ale on nigdy nie znał rzeczywistych celów mojej misji i jej zasięgu. Bardzo lubiłem te wizyty, gdyż mogłem tam naprawdę odpocząć. Być może bez nich nie miałbym wystarczającej siły, by to wszystko znieść. Na szczęście te zapiski nie zobaczą nigdy światła dziennego, bo nie byłyby budującym świadectwem dla moich towarzyszy. Otrzymałem także rozkaz przyjmowania pewnych zaproszeń na świeckie uroczystości. Nigdy nie wiedziałem, jak i dlaczego te zaproszenia trafiają do mnie. Musiałem jednak być im posłuszny. Nigdy nie ośmieliłem się w żadnym z listów zapytać wujka o sens uczestnictwa w tych frywolnych zajęciach. Wujek znał jednak moją odrazę dla tego typu spraw i wyjaśnił mi, że dobrze mi zrobi, jeśli rozejrzę się po świecie. Musiałem się z tym zgodzić, ale przyznaję, że nie dokonałem przy tej okazji żadnego wartościowego odkrycia. Któregoś dnia, gdy uczestniczyłem w wielkim, wyjątkowo wystawnym przyjęciu, moje znudzone spojrzenie spoczęło na profilu młodej dziewczyny i nagle wszystko dookoła przestało istnieć, nie wyłączając mnie samego. Miała długą szyję, nieco bardziej pochyłą niż wieża w Pizie, a na głowie burzę czarnych włosów, które miałem ochotę rozczochrać. Jej profil był dziecinny i zarazem uparty. Patrzyłem na nią z zapartym tchem. Zdawało mi się, że jest nas tylko dwoje, chociaż ona mnie nie widziała. Wewnątrz słyszałem krzyk, żeby się odwróciła tak, abym mógł jeszcze raz spojrzeć na jej profil, ale nie zrobiła tego. Nie wiem, jak długo trwałem w tym uniesieniu, ale na ziemię sprowadził mnie jakiś młody nieznany człowiek. Wszystko rozumiał, może nawet lepiej niż ja. Ale musiał mieć dobre serce, skoro spytał: - Czy chciałbyś, abym przedstawił cię Pannie X? Znał moje imię, lecz uważał mnie za studenta uniwersytetu. Podczas wszystkich tych uroczystości towarzyskich nikt nie mógł domyślić się we mnie kleryka. Nieco później ten uczynny młody człowiek przedstawił mnie „Kruczowłosej" (nigdy nie będę używał innego imienia). Dzięki dyskretnemu ćwiczeniu oddechu odzyskałem opanowanie i spokój. Mimo to byłem już innym człowiekiem, zupełnie innym. Wystarczyła jedna setna sekundy. Przez resztę wieczoru nie próbowałem zrozumieć, co się ze mną działo - zbyt byłem zajęty smakowaniem tych nowych uczuć. Rozmawiałem z „Kruczowłosą" przez kilka chwil, które nie wystarczyły mi, by ją całą „pożreć". Opanowało mnie pragnienie, by mieć tę dziewczynę tylko dla siebie i ukryć w małym domku z dala od tego wszystkiego, w chatce, gdzie ona obiecałaby, że na mnie zaczeka. Miała bardzo ciemne oczy, które patrzyły na mnie z powagą wprawiającą w zakłopotanie. Kiedy poproszono ją do tańca musiałem trzymać obie ręce splecione na plecach, by nie zabić człowieka, który mi ją porwał. Taniec jest wymysłem szatana. Nie rozumiem, jak mężczyzna może wytrzymać widok innego mężczyzny tańczącego z jego żoną. Patrzyłem, jak poruszała się w rytmie walca. Miała wspaniałą suknię, ale ja byłem jak zahipnotyzowany przez jej wygiętą szyję, jakby wyczekującą na cios z ręki kata. Nie wiem dlaczego zdawało mi się, że przeznaczeniem tej młodej dziewczyny jest okrutna śmierć. To przeczucie dodatkowo wzmacniało pragnienie wyrwania jej spośród tych wszystkich ludzi. Co ona robiła wśród tych wszystkich głupców? Czym zajmowała się w życiu? Musiałem w jakiś sposób, wszystko jedno jaki, byle skuteczny, sprawić, by chciała na mnie zaczekać. Należała już do mnie. Ale ona wyszła z jakimś starszym małżeństwem, którego nie kojarzyłem. Jak zdołam znów ją zobaczyć? Nie zwracała na mnie uwagi, tylko tuż przed wyjściem nasze spojrzenia się spotkały. Co znaczył jej wzrok? Czy możesz się dowiedzieć jak mnie znów spotkać? Być może... W każdym razie nie zastanawiałem się więcej, co mogła sobie pomyśleć. Podąłem decyzję, że będę sterował jej myślami, ponieważ uznałem, że już na zawsze należy do mnie. Jeśli nie zgodzi się na to, będzie to tylko podwyższenie stawki w tej przyjemnej grze. Znałem tylko jej imię. Zadanie odnalezienia jej powierzyłem mojemu nauczycielowi śpiewu. Cała sprawa zdawała się go śmieszyć. Nawet rzekł do mnie: - Więc stajesz się teraz bardziej podobny do człowieka? Nie wiem, co nieludzkiego we mnie widział, i nawet byłem odrobinę rozdrażniony jego słowami. Nie chciał rozwinąć ich sensu. Jego wysiłki bardzo powoli przynosiły rezultaty i jedynie wytężoną gorliwością w wykonywaniu obowiązków zdołałem się opanować. W tych samych dniach wprowadziłem w życie, można by rzec: wprowadziłem na rynek, program, który mógł zaowocować zaakceptowaniem katolików przez protestantów. Katolicy zbytnio liczyli na powrót protestantów na łono macierzystego kościoła. Był już najwyższy czas, by porzucili swą arogancję. Dobroć nakazuje widzieć w tym obowiązek. Gdy zaś chodzi o doć - udając powagę śmiałem się w kułak - nic zdrożnego nie może się stać. Prorokowałem ze sporą pewnością siebie, aby powtarzano moje słowa tym samym tonem. Przepowiadałem wyparcie łaciny, odrzucenie ornatów, figur i obrazów, wszystkich świec i klęczników (by już więcej nie klęczano). Równocześnie rozpocząłem bardzo szeroką kampanię przeciwko znakowi krzyża świętego. Jest to bowiem znak uznawany jedynie w kościołach wschodnich i wśród katolików. Powinni oni sobie wreszcie zdać sprawę, że obrażają uczucia innych, którzy mają tyle samo co oni świętości i zalet. Całe to przyklękanie i żegnanie się krzyżem jest przecież śmiechu wartym przesądem. Zapowiadałem także, a był dopiero rok 1940, że znikną ołtarze i zostaną zastąpione przez proste stoły liturgiczne. Zniknąć miały też wszystkie krzyże, by Chrystusa zaczęto uważać za człowieka, nie zaś Boga. Nalegałem, by przez Eucharystię rozumieć wspólny posiłek, do którego można zaprosić niewierzących. Doszedłem nawet do następującego proroctwa: dla współczesnego człowieka obrzęd chrztu musi się wydawać czynnością śmiesznie czarodziejską. Wszystko jedno, czy odbywa się on przez zanurzenie czy nie, udzielanie chrztów musi być zaniechane, by nasza religia była dojrzała. Szukałem też sposobów, by uzasadnić rezygnację z urzędu papieża, ale nie potrafiłem znaleźć nic sensownego. Dopóki opieramy się na słowach Chrystusa: „Ty jesteś Piotr, opoka, na której zbuduję swój kościół i bramy piekielne go nie przemogą" i dopóki wierzymy, że nie są one jedynie zabawą językową gorliwego Rzymianina (ale jak moglibyśmy udowodnić, że nie są? - sama możliwość nie jest wystarczająca) papież będzie się cieszyć autorytetem i władzą. Pocieszałem się myślą, że może udać się nam zrobienie z niego głupca w oczach wielu wiernych. Istotnym elementem programu było przeciwstawianie się papieżowi przy każdej okazji, gdy wykazywał inicjatywę, gdy podejmował nowe dzieło, choćby chodziło o zaniechanie przestarzałych zwyczajów trudnych do praktykowania w XX wieku. Ponadto należało dążyć, aby wszystko, co jest dozwolone przez kościoły protestanckie, choćby przez jeden z odłamów, było zaakceptowane przez kościół katolicki. A więc małżeństwa rozwodników, wielożeństwo, antykoncepcja i eutanazja. Kościół uniwersalny, mający przyjąć wszystkich kapłanów oraz filozofów, nawet tych niewierzących, wymagał od kościołów chrześcijańskich, by zrezygnowały ze swoich właściwości. Dlatego zapowiadałem wielkie porządki. Wszystko, co popychało serce i umysł do uwielbienia niewidzialnego Boga musiało być bez litości zniszczone. Nie należy przy tym sądzić, że lekceważyłem, jak co poniektórzy, których imion nie wymienię, znaczenie gestów i wszystkiego, co w religii przemawia do zmysłów. Ktoś rozważny mógłby zwrócić mi uwagę, że staram się z religii usunąć wszystko, co czyni z niej rzecz przyjemną, choć z natury jest przecież dość surowa. Pozostawienie tej właśnie surowości było samo w sobie niezłą sztuczką. Wystarczyło tylko dyskretnie insynuować, że ten okrutny Bóg mógłby być jedynie ludzkim wymysłem - Bóg, którego okrucieństwo sprawiło, że nie zawahał się posłać własnego syna na śmierć krzyżową!!! Musiałem jednak być czujnym i uważać, by moja nienawiść nie stała się widoczna w moich pismach. Gdy rozkoszowałem się tymi rozkazami i proroctwami, zadzwonił do mnie nauczyciel śpiewu. Znalazł ją i zapraszał mnie na koncert, gdzie mogłem ją jeszcze tego samego wieczora znów ujrzeć. Na szczęście łatwo dostałem pozwolenie wyjścia. Miałem bardzo dobry głos, a ludzie kościoła zawsze byli szczególnie pobłażliwi dla muzyków. Zobaczyłem ją - piękniejszą niż przy pierwszym spotkaniu - tak niezwykle piękną... Jak tu pozostać przy zdrowych zmysłach? Bez oporów zgodziła się przyjść w następną sobotę na herbatę do mojego nauczyciela śpiewu. Udawałem, że mieszkam w centrum akademickim. Mój profesor śpiewu miał na imię Achilles i życzył sobie, bym go tytułował wujkiem Achillesem. W ten sposób pragnął stworzyć dla mnie iluzję rodziny. Nie byłem mu jednak za to zbytnio wdzięczny, gdyż widziałem, że on na serio pragnął, abym któregoś dnia się ożenił. Skąd taki absurd pojawił się w jego głowie? Był to widoczny znak, że on także widział mój brak powołania kapłańskiego, ale nie doceniał mocy i powagi mojego powołania socjalistycznego. Myśląc o tym dłużej dochodziłem do przekonania, że ten brak zrozumienia z jego strony był znakiem siły mojego charakteru i moich zdolności do ukrywania moich prawdziwych intencji, co mogło tylko dobrze przysłużyć się sprawie. Jeśli chce się zostać naprawdę wielkim człowiekiem,dobrze jest mieć powierzchowność kogoś zwyczajnego, a nawet nieco głupiego. Ci, którzy popisują się przed tłumami to nie ci sami, którzy w rzeczywistości pociągają za sznurki. „Kruczowłosa" dobrze się bawiła podczas wizyty u mojego wujka Achillesa. Zademonstrowałem wszystkie uroki mojego słowiańskiego temperamentu. Nikt mnie nie kształcił w tej grze, ale okazało się to umiejętnością instynktowną. Przyznaję, że byłem z tego bardzo dumny. Kobieta moich marzeń miała tego dnia na sobie prostą niebieską sukienkę, a na szyi nosiła zaledwie jeden klejnot, duży medalik z Matką Boską, zwany cudownym medalikiem. Moje oczy co chwila wracały do tego przedmiotu i odwracały się od niego jak oparzone. Miałem ochotę zerwać go z jej szyi i wyrzucić za okno.
Powrót |