5. O tym, jak Anty-Aposto? rozpoczyna swoj? prac? i odczuwa szczególn? nienawi?? do sutanny
2010-05-09
Zacząłem więc przygotowywać się do pobytu w seminarium. Moja matka, która powróciła do pełni sił, kupiła mi kilka zupełnie niepotrzebnych rzeczy, tuż przed przyjściem telegramu, którego treść wywarła takie wrażenie, jakby ktoś zrzucił na nas bombę. Wzywano mnie do Rzymu. Wspomniano coś o „nowych zadaniach". Udawałem, że nic z tego nie rozumiem. Matka znów zaczęła płakać, a ja ciężko odetchnąłem z myślą o uldze, której miałem doznać, opuszczając kraj dzieciństwa. Miałem nadzieję, że nigdy tam już nie powrócę. W Rzymie odbywałem niezwykle wciągające rozmowy z profesorem, który miał zostać moim podwładnym, gdy tylko otrzymam święcenia. Był członkiem naszej siatki. I wielkim optymistą. Był biblistą i pracował właśnie nad nowym tłumaczeniem Pisma Świętego na angielski. Najbardziej zadziwiające było to, że na swego jedynego współpracownika wybrał luterańskiego pastora. Ów pastor nie był zresztą w dobrych stosunkach z własnym kościołem, który zwykł nazywać nieco staroświeckim. Współpracowali ze sobą oczywiście po kryjomu. Ich wspólnym celem było wykorzenienie ze społecznej świadomości istnienia wszelkich systemów, które sama sobie narzuciła pod wpływem Biblii, szczególnie Nowego Testamentu. Zatem dziewictwo Marii, obecność ciała Chrystusa w Eucharystii oraz jego zmartwychwstanie miały zostać najpierw zepchnięte na margines, a potem całkowicie wykorzenione. Była to w ich oczach cena, którą warto było zapłacić za godność nowoczesnego człowieka. Ów profesor nauczył mnie także rozsądnego sposobu odprawiania Mszy Świętej, co miało okazać się przydatne, gdy będę musiał robić to regularnie już za sześć lat. Oczekując na głębokie zmiany w całej liturgii, nie wymawiał on nigdy słów konsekracji. Ale aby uniknąć podejrzeń mówił słowa bardzo zbliżone, przynajmniej jeśli chodzi o ich końcówki. Poradził mi, abym robił to samo. Wszystko, co zbliżało wygląd tej ceremonii do ofiary, powinno zostać usunięte. Cała Eucharystia powinna się stać wspólnym posiłkiem, tak jak u protestantów. Zapewniał mnie nawet, że w gruncie rzeczy właśnie tak było zawsze. Pracował także nad nowym opracowaniem porządku mszy świętej, i doradzał mi to samo, gdyż sądził, że jest ze wszech miar wskazane dać ludziom do wyboru kilka różnych rodzajów mszy. Musi być msza krótka dla rodzin i małych grup, msza nieco dłuższa na dni świąteczne, choć zarzekał się, że dla ludzi pracujących największą ucztą jest obcowanie z przyrodą. Przypuszczał w związku z tym, że już niedługo dojdziemy do tego, że niedziela będzie dniem poświęconym celebracji natury. Przyznał, że jego praca nie zostawia mu wystarczająco dużo wolnego czasu, by mógł rozważyć podobne kwestie dla religii żydowskiej, muzułmańskiej, czy innych religii wyznawanych na wschodzie. Uważał jednak takie badania za niezwykle ważne, może nawet ważniejsze od nowego tłumaczenia Biblii. Doradzał mi podjęcie poszukiwań pierwiastka najbardziej podnoszącego godność człowieka we wszystkich religiach niechrześcijańskich. Próbowałem go nakłonić, by powiedział mi cokolwiek o innych księżach i klerykach związanych jak ja z Partią, ale udawał, że nic praktycznie o nich nie wie. Mimo to dał mi adres pewnego Francuza, profesora śpiewu, który mieszkał w mieście, gdzie miałem spędzić sześć lat, studiując dogłębnie nużące przedmioty. Zapewnił mnie, że mogę mieć pełne zaufanie do tego człowieka, i że wyświadczy mi on najbardziej troskliwie usługi, takie jak na przykład przechowanie świeckiego ubrania w jego domu. Wszystko pod warunkiem, że dobrze mu zapłacę. Oczywiście kazał mi również zwiedzać Rzym i opowiadał wszelkie legendy o świętych, którym oddawano w tym mieście najwyższą cześć. Było zresztą wystarczająco wiele przyczyn, by wszystkie je wymazać z kalendarza, co zresztą chcieliśmy uczynić w przyszłości. Ale obaj wiedzieliśmy, ze mniej czasu zajmie zabicie Boga, niż wymazanie z pamięci wszystkich świętych. Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy na tarasie kawiarni, powiedział do mnie: - Wyobraź sobie to miasto bez jednej sutanny, jakiegokolwiek ubrania oznaczającego osobę duchowną. Co za pustka! Jaka wspaniała pustka! Właśnie w Rzymie pojmuję niezwykłą wagę sutanny. Poprzysiągłem sobie w duchu, że któregoś dnia zniknie ona z ulic tego miasta, a nawet z kościołów, ponieważ ludzie łatwo uwierzą, że msza jest jedynie sutanną. Ta mała gierka w wyobrażanie sobie ulic wiecznego miasta bez ani jednej sutanny, stała się dla mnie grą zręcznościową. Za jej sprawą powziąłem wzrastającą nienawiść do tego kawałka czarnej szmaty. Zdawało mi się, że sutanna przemawia milczącym, lecz jakże elokwentnym językiem. Wszystkie sutanny zdawały się mówić do ludzi wierzących i do zupełnie obojętnych, że ten mężczyzna poświęcił się w całości niewidzialnemu Bogu, którego uważa za wszechmocnego. Kiedy przyszedł czas, że ja również musiałem nałożyć tę śmieszną szatę, obiecałem sobie dwie rzeczy: po pierwsze zrozumieć jak i dlaczego powołanie trafia się młodym chłopcom. Po drugie, we wszystkich noszących sutanny wpoić pobożne pragnienie zdjęcia jej, by lepiej mogli wpływać na obojętnych i wrogów. Obiecałem sobie nadać realizacji tych celów wszelkie pozory pobożnej gorliwości. Było to dla mnie niezbyt trudne. Większy kłopot miałem ze zrozumieniem narodzin powołania w sercu młodego człowieka. Były one tak proste, że wydawało mi się to aż niemożliwe. Ale ostatecznie jeśli mały chłopiec w wieku od 4 do 10 lat zna miłego księdza, to może chcieć go naśladować. I w tym właśnie momencie zrozumiałem swą niechęć dla sutanny - przecież ci młodzi chłopcy nie odczuliby prawdziwej lub urojonej mocy księdza, gdyby on nie dawał im znaku, że jego życie różni się od życia innych. Kostium był jednym z takich znaków, i można by nawet posunąć się do stwierdzenia, że w sutannie zawarta jest cała doktryna noszącego ją człowieka. Sutanna była dla mnie jak małżeństwo z Bogiem czczonym jako Wszechmocny i ci mężczyźni za jej pomocą na każdym kroku obnosili się ze swym darem i wyróżnieniem. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej było to dla mnie irytujące. Z drugiej jednak strony czułem się wdzięczny losowi za to, że spędziłem dzieciństwo i nawet początek wieku młodzieńczego w bardzo katolickiej rodzinie. Wierzyłem, że to dlatego mój antyapostolat jest tak wartościowy. Wiedziałem, że dzięki temu przeszłemu doświadczeniu będę jednym z najlepszych agentów, i w końcu zostanę zwierzchnikiem nadzorującym to wielkie zadanie. I od razu zacząłem się cieszyć, że młodzi chłopcy, widząc księdza żyjącego jak wszyscy naokoło, nie będą mieli ochoty go naśladować. Będą się musieli przyglądać komuś przeciętnemu, z daleko idącymi konsekwencjami. Będzie wówczas doskonały wybór naprawdę łatwych do naśladowania osobników! Poza tym ci nowi księża reprezentujący kościół otwarty na wszystkich nie będą do siebie podobni. Nie będą też głosić tej samej nauki. A jeśli nie będą się mogli zgodzić ze sobą, przynajmniej na gruncie teologicznym, to każdy z nich znajdzie kilku własnych zwolenników. Będą wtedy żyć w strachu przed kolegą nauczającym w sąsiedztwie... jedyne, co do czego będą się zgadzać, to kwestie filantropijne. A Bóg umrze. To wszystko. Pomyślałem potem, że przecież w tych stwierdzeniach nie ma niczego wyjątkowego i zastanowiło mnie, dlaczego nikt przede mną na to nie wpadł. Jest więc chyba prawdą, że są czasy bardziej sprzyjające kwitnieniu niektórych kwiatów. Początek mojego pobytu w seminarium należał do najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Stałem się obiektem zainteresowania z racji mojej sytuacji jedynego i hołubionego dziecka z bogatej rodziny, która wolała odciąć się od niego, byle uniknęło wojny. Każdy chciał okazać odrobinę sympatii młodemu odważnemu Polakowi. Mówiono: chwała boża była dla niego więcej warta niż jego własny kraj. Co za świętość! Przez skromność nie przerywałem im, by zaprzeczać. Obiecałem sobie być we wszystkim najlepszym i tak się stało. Moja znajomość języków obcych była imponująca. Jest to zresztą dość typowe dla ludzi ze Wschodu. Z uporem pracowałem nad greką i łaciną. Pozwolono mi także odbywać specjalne lekcje śpiewu z moim francuskim przyjacielem. To nie było seminarium o rygorystycznej regule. Kształtowanie charakteru nie było tak podkreślane, jak w Europie. Wyróżniałem się także w sportach związanych z rywalizacją, choć nie ujawniałem mojej umiejętności walki wręcz. Jednym słowem wszystko układało się tak dobrze, że zacząłem poszukiwać jakiegoś impulsu, który nadałby mojemu życiu szybsze tempo. Postanowiłem się wyspowiadać jednemu z moich profesorów, o którym sądziłem, że ma do mnie osobistą słabość.
Powrót |