9. O tym, jak ofiara poniesiona przez blisk? osob? wydaje si? zosta? poch?oni?ta przez nurt, który o
2010-06-13
Moją odpowiedzią na list Kruczowłosej było wzmożenie antyapostolskiej gorliwości. W owym czasie, gdy byliśmy coraz bliżej końca tej idiotycznej wojny, opracowałem sporo ataków, które według mojej oceny miały odnieść całkowite zwycięstwo w ciągu następnych trzydziestu lat. Miałem na myśli rok 1974 jako ten, w którym będę świętował narodziny Kościoła Uniwersalnego, kościoła bez udziału Boga. Moja nienawiść do rzeczy Nadprzyrodzonych była nie tylko źródłem mojego geniuszu, lecz także dawała mi niewiarygodną siłę w mojej podwójnej pracy. Nie należy bowiem zapominać, że cały czas studiowałem teologię, i było niezwykle istotne, abym uzyskiwał dobre wyniki. Istotnie, byłem najlepszym studentem każdego przedmiotu, co przyprawiało mnie o śmiech i umacniało w przekonaniu, że Bóg, który nie podejmuje wysiłków, aby bronić naprawdę w niego wierzących na pewno nie istnieje. Słowo „Nadprzyrodzony" to pojęcie ukrywające wszystko, czego człowiek nie rozumie, za zmienną kurtyną poruszaną przez złudzenia wyobraźni. Zdecydowałem się zniszczyć ten kiepski teatrzyk. Moim korespondentom powierzyłem zadanie oczyszczenia Nowego Testamentu ze wszystkich treści, które nie wydawały się całkowicie naturalne i wytłumaczalne. Jest to bardzo użyteczne zadanie, gdyż sam Chrystus wierzył w swoją Boską naturę, przynajmniej jeśli założymy, że faktycznie wypowiedział przypisywane mu przez niektórych słowa. Ponieważ jednak nie sposób rozróżnić pomiędzy tym, co rzeczywiście powiedział, a dopiskami Ewangelistów, należy całkowicie odrzucić wszystko, co jest obrazą zdrowego rozsądku. Jak już wspomniałem, największa prężność cechuje działania, które podejmują kwestię dzieci i wywierają silny wpływ na ich słabe jeszcze umysły. Z żarliwym przekonaniem rozesłałem zalecenia dotyczące wolności każdej jednostki, wolności przysługującej każdemu dziecku odkąd tylko nauczy się chodzić i mówić. Jest bowiem autentyczną, straszliwą hańbą fakt, że rodzice zobowiązują swoje dzieci do uczestnictwa we mszy w każdą niedzielę. Nie mniej haniebne jest zapisywanie ich na lekcje religii bez pytania ich o zdanie. Skutek tych nadużyć jest taki, że biedne maleństwa uważają za swój obowiązek przyjmowanie Komunii Świętej, nawet, jeśli wolałyby pójść się bawić. Jak więc należy nazwać Chrzest, który jest im udzielany zaraz po narodzinach! To już prawdziwy skandal. Zaleciłem energiczną kampanię informacyjną skierowaną do młodych. Niech każdy poświęci się doinformowaniu najmłodszych w kościele, na lekcjach religii, w szkole czy w radiu, tak, aby każde dziecko wiedziało, że ma absolutne prawo powiedzieć „Nie!", gdy jego rodzice chcą z niego uczynić posłusznego i obłudnego małego chrześcijanina. Szczęśliwym będzie dzień, w którym tysiące dzieci otwarcie i radośnie zadeklarują: „Nie jestem chrześcijaninem. Nie wierzę w Boga. Nie jestem tak naiwny jak moi rodzice, którzy są starzy i do niczego się nie nadają." Z drugiej strony, przepełniało mnie gorące pragnienie ponownego spotkania z Kruczowłosą, które spełniło się, nawet bez moich pokornych próśb. Otrzymałem czarująco sformułowane zaproszenie, w którym pisała, że pragnie przedstawić mi swoją prośbę. Pewnej bardzo słonecznej soboty wpadłem jak burza do warsztatu, gdzie czekała na mnie Kruczowłosa. Czy ktokolwiek jest w stanie zrozumieć, jakie znaczenie miały dla mnie te proste słowa: „Kruczowłosa czeka na mnie"? Wydawała mi się całkowicie moja, do tego stopnia, że chciałem obciąć jej włosy, aby nikt inny nie mógł ich oglądać. Obciąć jej włosy! Cóż za zbrodnicze pomysły przychodziły mi do głowy! Była niczym uosobienie słodyczy i miłości, gdy oznajmiła mi, że ma do mnie prośbę. Niemal zadrżałem, lecz ona chciała jedynie narysować moje dłonie, które uważała za - jak to określiła - „godne podziwu". Naprawdę, kobiety miewają absurdalne, choć urocze pomysły. Dlatego przez całe popołudnie pozowałem z cierpliwością, której mogliby pozazdrościć mi aniołowie, gdyby istnieli, a wszystko tylko ze względu na moje dłonie. Szybko narysowała szkice, jeden po drugim, i leżały teraz na podłodze, gdy ja unosiłem się w swoistej ekstazie, która musiała być tym, co nazywają pełnią szczęścia. Tak mi się wydaje, a w każdym razie nie przypominam sobie, bym od tamtej chwili czuł się kiedykolwiek tak wspaniale. Wiem, że nikt w to nie uwierzy, ale nasze zjednoczenie było tak całkowite i doskonale w ciągu tych kilku godzin, że nie sądzę, aby banalne cielesne zespolenie mogło dawać tyle szczęścia, które wydawało się zacierać upływ czasu. Gdy liczba szkiców była już wystarczająca, mój czarujący przeciwnik stwierdził, że przeznaczeniem moich dłoni jest dokonanie wielkich rzeczy. Byłem niemal zakłopotany, gdyż w rzeczywistości dłonie te wydawały się odczuwać pociąg do uśmiercania i mordowania. Tego samego dnia pozwoliła mi bawić się swoimi rozpuszczonymi włosami. Układałem je w różne fryzury, upinałem, zwijałem, potem z wielką starannością szczotkowałem, jakbym miał ich już nigdy nie zobaczyć i przygotowywał je do jakiejś bolesnej ofiary. Dlaczego tamtego dnia dopadły mnie tak dziwaczne odczucia? Nawet dzisiaj nie jestem w stanie stwierdzić, skąd brały się te tajemnicze emocje. Rozstawaliśmy się z tragicznym trudem. „Zobaczymy się w następna sobotę." Oboje powiedzieliśmy: „W następną sobotę", jak gdyby nadzieja ta miała odcisnąć się w proroczej pamięci, jakby miała być jedynym uzasadnieniem pożegnania, jakbyśmy chcieli zawczasu przezwyciężyć wszelkie przeszkody. Przeszkody! Kompletnie zapomniałem, że w następną sobotę rozpoczynaliśmy nasze rekolekcje, my, którzy mieliśmy zostać wyświęceni za nie więcej niż kilka dni. Dlatego musiałem napisać do Kruczowłosej krótki list zawierający wiarygodne kłamstwo. Chciałem też dodać z całą prostotą i szczerością, że wkrótce wyjadę do Rzymu i mam nadzieję, że ona uda się tam ze mną. Jak mogę jednak wspominać o prostocie i szczerości, gdy wszystko wewnątrz mnie krzyczało, ze popadam w niewolę znacznie gorszą od tej, którą znosiłem w ciągu sześciu lat nauki w seminarium? Po przyjeździe do Rzymu miałem dostać się w tryby Wiecznego Miasta. Oznaczało to zniewolenie, lecz pocieszeniem miała być pamięć o tym, że jestem ziarenkiem piasku, które ma doprowadzić do zatarcia się maszyny, na tyle skutecznego, że już nigdy nie uda się jej naprawić. Dlatego rozpocząłem rekolekcje przygotowujące mnie do ostatniej ceremonii, która miała uczynić mnie kapłanem na całą wieczność. Ponieważ nie wierzę w żadną wieczność, perspektywa ta nie była dla mnie uciążliwa. Sama ceremonia była niczym nieprzyjemny moment, który należało przecierpieć, jak wizyta u dentysty, z tym, że ta ostatnia ma lepsze uzasadnienie. Ważne było, aby posiadać Wiarę, tymczasem moja wiara godna była ich wiary. Co też wygaduję - przewyższała ją, gdyż nie była infantylna, pełna strachów i lęku. W końcu nadszedł wielki dzień, jak ujmują to dziennikarze. Byłem spokojny. Wielu chciało zastąpić moją nieobecną rodzinę i prześcigało się nawzajem w dobroci. Wolałbym raczej niewielką przepychankę, lecz trudno jest stwarzać pozory, że pragnie się zostać stworzeniem na poły nadprzyrodzonym i jednocześnie domagać się prawa do rozdawania ciosów wrogom, nawet wymyślonym. Wkraczając do kaplicy, byłem absolutnie skromny i pokorny. Udawanie tych cech jest bardzo łatwą grą, o ile towarzyszy mu skrywana duma i świadomość wyższego celu. Podczas gdy kroczyłem powoli ze spuszczonym wzrokiem, po mojej lewej stronie usłyszałem stłumiony krzyk, a następnie okrzyki i odgłosy zamieszania. Zazwyczaj nie spojrzałbym w tę stronę, lecz tym razem sprzeciwiłem się sumieniu (mam na myśli sumienie, które dla mnie stworzono, i którym z rozbawieniem manipulowałem). Zobaczyłem, jak młodzi mężczyźni niosą omdlałą dziewczynę. Jej mantyla opadła, ukazując długie czarne włosy, które teraz były w nieładzie i ciągnęły się po podłodze kaplicy. Gdy podniosłem wzrok, odwracając go od rozgrywającej się właśnie sceny, napotkałem badawcze spojrzenie profesora, tego, który był moją skrzynką pocztową. Co robił w tym miejscu? Czy to on przyprowadził tu Kruczowłosą? Podczas krótkiej wymiany spojrzeń odniosłem wrażenie, że twarz tego człowieka wyrażała poczucie okrutnego triumfu. Obiecałem sobie, że dowiem się prawdy i że ktokolwiek dopuścił się tego haniebnego postępku, drogo za niego zapłaci. Reszta dnia upłynęła jakby w smętnej mgle. Każdy mógł odczuwać dowolne wątpliwości w związku z moją osobą, lecz dla mnie nie miało to znaczenia. Nie miałem już nawet ochoty stwarzać pozorów czcigodnej pobożności i słuchać łagodnych głosów wróżących mi przyszłą świętość. Na szczęście mój współpracownik student podszedł, aby mnie przywitać. Był moim jedynym przyjacielem. Opowiedziałem mu pokrótce, co zaszło i poprosiłem o przeprowadzenie dochodzenia. Chciałem wiedzieć, pragnąłem zabić, pragnąłem krzyczeć, chciałem bronić siebie i jej - zwłaszcza jej - ale było za późno, za późno na zawsze. Gdybym tylko miał odwagę powiedzieć jej o wszystkim osobiście, być może zaakceptowałaby cierpienie w ciszy i związek ukrywany przed wszystkimi. W ciągu kolejnych dni przygotowywałem się do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamierzałem złożyć wizytę najważniejszym sektom protestanckim, aby zorientować się, jak narzucić im swoją kontrolę. Dotąd byłem przez przełożonych zmuszony zbytnio zaniedbywać istotny element wiary, tak mocno zakorzeniony w świecie protestanckim. Dobra znajomość tego aspektu problemu była dla mnie niezbędna przed rozpoczęciem kontynuacji studiów w Rzymie. Tuż przed wyjazdem student przybiegł do mnie z wiadomością, która przysporzyła mi największego cierpienia: Kruczowłosa wstąpiła do zakonu karmelitanek. Znalazła się tam z mojego powodu, i z mojego powodu miała już nigdy nie zaznać w najmniejszym stopniu radości kochania. Nie wiem, czy nie wolałbym oglądać jej śmierci. Bez względu na to poprzysiągłem sobie, że doprowadzę do otwarcia wszystkich zakonów świata, zwłaszcza kontemplacyjnych. Rozpocząłem bardzo zaangażowaną kampanię przeciwko zakonom zamkniętym, i za pośrednictwem bardzo naiwnych sióstr zakonnych doprowadziłem nawet do wysłania w tej sprawie listów do Papieża. Przypomniałem zakonnicom, że zamknięcie klasztorów było konieczne w celu uniemożliwienia ucieczki niechcącym w nich przebywać młodym dziewczętom, zmuszonym do wstąpienia do zakonu przez rodziców. Kraty w klasztorach miały uniemożliwiać im opuszczenie zakonu i wymianę listów, stąd były one podwójne i wzmocnione drewnianymi okiennicami. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby doprowadzić do likwidacji tych pozostałości tak zwanej bożej niewoli. Odwoływałem się przede wszystkim do poczucia honoru owych konsekrowanych dziewic, aby umożliwić im kultywowanie ich pożądania świętości w klasztorach otwartych dla wszystkich. Następnie posunąłem się jeszcze dalej, prosząc zakonnice o powrót do świata, który tak bardzo potrzebował ich obecności. Przekonywałem je nawet, że zdziałałyby więcej dobrego nie ujawniając, kim są poprzez noszenie specjalnego ubioru. Znaleźli się autorzy gotowi napisać cale książki na ten temat, językiem tak bogatym, że aż budzącym niekłamany podziw. Zwalczałem również zaciekle zwyczaj golenia głów zakonnicom mieszkającym w klasztorach. Twierdziłem przy tym, że ogolone głowy narażały je na śmieszność w sytuacjach, gdy musiały poddać się jakiemuś zabiegowi w szpitalu. Podkreślałem fakt niemądrego marnowania wielu powołań wśród młodych kobiet, odstraszonych przez owe zwyczaje pochodzące z innej epoki. Atakowałem przestarzałe, uroczyste stroje, tak ciężkie latem i słabo chroniące przed chłodem w zimie. Sugerowałem, aby wszelkie reguły i konstytucje poddać starannej rewizji, najlepiej dokonanej przez mężczyzn (jako istoty wspaniałomyślne, kobiety wykazują pewną tendencję do przesady). A jednak, choć widziałem ogrom mojego dzieła, potykałem się o jedną cichą przeszkodę, choć tak znikomą w skali Wszechświata: skromny i bardzo skryty klasztor karmelitanek, z którego nigdy nie przyszedł do mnie żaden list. Z jednej strony świat, z drugiej - klasztorne więzienie. Choć miałem władzę nad pierwszym, byłem więźniem drugiego. Mimo to moje dzieło bynajmniej z tego powodu nie ucierpiało - wręcz przeciwnie. Paradoksalnie, niemal gotowałem się ze złości rozmyślając o bezużyteczności poświęcenia Kruczowłosej, tak całkowitego i bezsensownego! Moja praca postępowała w tempie raczej monotonnym, gdy dotarły do mnie pogłoski o możliwym zwołaniu Soboru Powszechnego, co pobudziło mój zapał. Dowiedziałem się, że na rozkaz Papieża przygotowywano pewne schematy. Przekonałem moich zwierzchników, że może uda się odegrać w tym wydarzeniu zasadniczą rolę. Zostałem wówczas mianowany na najwyższe stanowisko. Wszystko zależało ode mnie, a moje fundusze były praktycznie nieograniczone. Finansowałem lewicowe periodyki i wielu dziennikarzy, którzy wykonywali później niezłą robotę. Wszelką nadzieję pokładałem głównie w alternatywnych schematach, schematach, które zaproponowałem za pośrednictwem nowoczesnych i śmiałych teologów. Myślę, ze kierowała nimi ambicja, która jest najpotężniejszym z istniejących źródeł motywacji. Udało mi się zdobyć kopie wszystkich oficjalnych schematów, czyli tych, które powstały na polecenie Papieża. Z mojego punktu widzenia, były one dla nas fatalne, absolutnie katastrofalne, i mówię to z pełną świadomością. Nawet tu i teraz, wiele lat po zakończeniu Soboru, nadal wzdrygam się na ich wspomnienie. Gdyby schematy te zostały opublikowane i szeroko rozpowszechnione, cała moja praca znalazłaby się (nieomalże) w punkcie wyjścia. Ostatecznie dzięki mojej żarliwości, a zwłaszcza dzięki pieniądzom, które wydawałem tak, jakby nie mogły się wyczerpać, schematy modernistyczne (choć muszę to przyznać, bardzo umiarkowane w swej nowoczesności) zostały potajemnie dostarczone na obrady soborowe i śmiało przedstawione celem zastąpienia oficjalnych. Co do tych ostatnich narzekano, że nie zostały opracowane w warunkach pełnej swobody, świętej wolności dzieci bożych (tak to określano). Ta sprytna sztuczka przyprawiła cale Zgromadzenie o oszołomienie, z którego jego członkowie nadal się nie otrząsnęli i nigdy nie otrząsną, co dowodzi, że zuchwalstwo zawsze popłaca. Czyż to nie Danton wypowiedział tę myśl? *** Mimo to nie jestem zadowolony. Ten Sobór nie spełnił moich oczekiwań. Będziemy musieli zaczekać na III Sobór Watykański, podczas którego odniesiemy pełne zwycięstwo. Co do II Soboru Watykańskiego, nie wiem, co takiego zaszło. Wyglądało to tak, jakby jakiś niewidzialny diabeł powstrzymywał wszystkie nasze wysiłki na rzecz modernizacji, i to akurat w momencie, gdy wydawały się odnosić skutek. Dziwne to i nieznośne! *** Na szczęście od tego czasu znaleźliśmy przebiegły sposób, polegający na ukrywaniu się pod postacią „Ducha Soborowego", umożliwiający wprowadzanie wszelkiego rodzaju ekscytujących innowacji. To wyrażenie - „Duch Soborowy" - stało się moim asem atutowym. Z mojej perspektywy moja działalność przypomina grę w karty. Tasuję i przekładam, lub wyciągam asa atutowego, aby zgarniać ostatnie blotki. Jednak dopiero III Sobór Watykański da mi okazję do wystąpienia z młotkiem i gwoździami, nie po to, by przybić Boga do Jego Krzyża, lecz by wbić ostatnie gwoździe do jego trumny. KONIEC Aktówka nie zawierała żadnych schematów dotyczących III Soboru Watykańskiego, jest jednak bardzo prawdopodobne, że tego rodzaju teksty istnieją i są badane, porównywane i zmieniane w duchu większej szkodliwości. W małym notesie znajdowało się kilka potajemnie przeze mnie przetłumaczonych zapisków w języku rosyjskim, które zawierały krótkie wskazówki na temat planów rannego. Dla ludzi takich jak Michał II Sobór Watykański był jedynie balonem próbnym, który zasłuży na niewielkie wzmianki w historii, lecz III Sobór Watykański, który po nim nastąpi, przypieczętuje sojusz chrześcijaństwa i marksizmu, a najistotniejszą wprowadzoną zmianą będzie pluralizm dogmatów religijnych i bezkompromisowy dogmatyzm w kwestiach społecznych. Wszystkie religie, chrześcijańskie i inne, utworzą jedno ogromne Stowarzyszenie i zostaną sprowadzone do swojego wspólnego mianownika, czyli „magii", i oddadzą prawdziwą władzę pod kontrolę „Czystych" (czyli marksistów). *** Jest rzeczą zdumiewającą, że nikt nie zgłosił się po rzeczy Michała, przynajmniej do dnia dzisiejszego. Jednakże jego samochód kupiony został pod przybranym nazwiskiem i prawdopodobnie ofiara wypadku nie poinformowała nikogo o planowanym wyjeździe. Nie wiem, gdzie przebywa Kruczowłosa. Być może nadal żyje w klasztorze karmelitanek, którego przeorysza podtrzymuje Wiarę w jej dawnej formie. Jeśli niniejsza książka któregoś dnia potajemnie zawędruje do tego klasztoru, niech wie, że ja również modlę się za duszę Michała.
Powrót |