10. O tym, jak zwyk?y medalik odgrywa tak? rol?
2010-06-27
Na szczęście na samym początku wynająłem skrzynkę pocztową, do której klucz miał wujek Achilles. Skrzynka pocztowa jest bardzo przydatna, gdy ktoś nie chce podawać swojego prawdziwego adresu, nie robiąc jednocześnie wrażenia, że tego unika. Kilka dni po naszym pocałunku, którego wspomnienie budziło mnie każdej nocy, otrzymałem od Kruczowłosej cudowny list. Napisała w nim: „Abym mogła na poważnie zająć się malarstwem, wujek wynajął dla mnie niewielki warsztat. Chciałabym, abyś przyszedł tam w sobotę i napił się ze mną herbaty." Wówczas porzuciłem sobotnie śpiewanie w chórze i każdą sobotę spędzałem w jej warsztacie. Namalowała nawet mój portret. Muszę szczerze przyznać, ze miała autentyczny talent i byłem dumny z mistrzowskiego sposobu przedstawienia mojej osobowości. Dzięki portretowi mogłem lepiej zrozumieć, kim dla niej byłem. Nie kłamiąc mogę stwierdzić, że w jej oczach byłem kimś więcej niż czarującym księciem. Miałem w sobie więcej ze zdobywcy i prawdziwego mężczyzny... być może skłonnego do okrucieństwa. Spytałem jej, jak postrzegała mój charakter, i czy naprawdę podejrzewała u mnie utajone i budzące niepokój wady. Wydawała się być tym pytaniem oburzona. Powiedziałem zatem: - Wszakże portret ukazuje dumnego, władczego ducha, z ukrytą iskierką okrucieństwa Zdumiało ją to i stwierdziła, że nadużywam wyobraźni oraz, że wręcz przeciwnie - chciała za pomocą portretu przedstawić idealnego mężczyznę, którym dla niej jestem. A czyż ideał może mieć utajone słabości? Wtedy spytałem, jakie były moje widoczne wady, skoro nie miałem ukrytych. Z zadziwiającą przenikliwością odparła, że słabością moją jest pewna skłonność do zamykania się „w wieży z kości słoniowej". Chcąc uzyskać jej przebaczenie, zapewniłem ją - i była to szczera prawda - że w mojej „wieży z kości słoniowej" była zawsze u mojego boku. Odpowiedziała, że co do tego nie miała wątpliwości, ale że obecność tę wyczuwałem jedynie ja, podczas gdy ona odczuwała wyłącznie pustkę. Jak mogłem pogodzić pragnienie, aby mieć ją całą dla siebie, z niemożnością bycia dla niej wszystkim? Spytała, jaka przeszkoda sprawiała, że nie mogłem być skłonny do otwartości. Wahałem się dłuższą chwilę, po czym decydując się postawić na szali wszystko, co nas łączyło, wskazałem na medalik, który nosiła na szyi. Spojrzała na mnie ogromnie zaskoczona. - Nie masz Wiary? - spytała. - Nie - odpowiedziałem krótko. Usilnie prosiła, abym opisał wpływ, jaki wywiera na mnie jej medalik. - Jest on przeszkodą w tym sensie, że reprezentuje coś, czego nigdy nie będziemy mogli oboje darzyć miłością - odrzekłem. Podczas gdy zastanawiała się nad moją odpowiedzią, kontynuowałem z naciskiem: - Co więcej, można odnieść wrażenie, że to coś celowo staje między nami, abyśmy nigdy nie mogli należeć do siebie. Wówczas zdjęła medalik i oddała mi go. Schowałem przedmiot do kieszeni, zadając sobie przy tym pytanie, co z nim zrobię. Sądzę, że był wykonany ze złota. Chciałbym przetopić go i wyryć na nim inną treść, ale było to niemożliwe. Tak oto jej gest połączył nasze dążenia w bardzo osobliwy sposób. Taktownie nie zapytała, co zamierzam zrobić z podarunkiem. W ciągu kolejnych dni sprawa ta była dla mnie powodem do niepokoju. Kusiło mnie, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym przedmiocie, noszącym miano „cudownego", choć oczywiście nie wierzyłem, aby wizerunek ten mógł posiadać moc dokonywania cudów. Moim zdaniem, cuda nie istnieją. Te, o których się słyszy, zostały zmyślone albo znajdą w przyszłości naukowe wyjaśnienie. Tak czy inaczej, dowiedziałem się, że rzeczony medalik uważany jest za zdolny do przywracania niewierzących na łono wiary. Nie wierzyłem w prawdziwość takiego poglądu, ani, co oczywiste, nie uważałem go za prawdopodobny, lecz obawiałem się, ze moja przyjaciółka żywiła w sercu tego rodzaju nadzieję. To z kolei sprawiło, że w moich oczach gest ofiarowania mi medalika, poświęcenia go dla mnie stracił na znaczeniu. Przeciwnie, w świetle tego, co dowiedziałem się o medaliku, we wręczeniu mi go nie było z jej strony żadnego poświęcenia. Czyżbym był aż takim głupcem? Czy zadręczanie się podobnymi myślami nie było głupotą? Kilka tygodni później, gdy pochylaliśmy się wspólnie nad jej najnowszymi szkicami, na wprost kominka, którego ogień dawał poczucie spokoju i pewności, delikatnie zapytałem, czy nie ofiarowała mi swojego medalika z nadzieją nawrócenia mnie, i czy tym samym nie było to przeciwieństwem poświęcenia. Wtuliła się w me ramiona i odrzekła: - Nigdy nie kłamię. Oczywiście pragnę, aby medalik spowodował twoje nawrócenie. Proszę o to każdego wieczora i poranka, najdroższy, i wielokrotnie każdego dnia, może nawet co kwadrans. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie obawiałem się niczego ze strony medalika i jej modlitw. Były dla mnie zwykłą dziecinadą. A jednak cierpiałem, jakbym doznał klęski, gdyż ze swej strony z całej mocy pragnąłem, aby została moją współpracowniczką, bez medalika na szyi. Co takiego stało między nami? Im dłużej nad tym myślałem, tym lepiej dostrzegałem nieuchronność logiki, według której to mężczyzna musi być górą, przynajmniej w przypadku tak silnego, palącego uczucia jak nasze. Lecz nie powiedziałem jej tego. Tak czy inaczej wiedziałem, że nie może być całkowicie moja, dopóki jej zapatrywania będą takie, jak dotychczas. Nie chodziło o moją dumę, ale o konieczność wytłumaczenia jej, dlaczego nie mogłem się z nią ożenić. Sądzę, że gdyby podzielała moje poglądy i chciała dopomóc mi w mojej misji, zgodziłaby się na życie w potajemnym związku ze mną. Nie tylko nie mogłem się nigdy ożenić, ale musiałem wydawać się być kimś absolutnie cnotliwym. Pewnego zimowego wieczoru, gdy zasuwałem kotary, a ona podawała herbatę, ukłułem się czymś, co w pierwszej chwili wydawało mi się szpilką schowaną we frędzlu kotary. Po bliższym przyjrzeniu się okazało się jednak, że był to mały medalik z jasnego metalu, na którego chropowatej krawędzi znajdowała się kłująca nierówność. Był to medalik tego samego rodzaju, co poprzednio, lecz znacznie mniejszy. Gdy się odwróciłem, przyglądała mi się. Zrozumiała sytuację. - Więc kotary również wymagają nawrócenia? - spytałem z goryczą. - Nie wygaduj takich niedorzecznych i małostkowych rzeczy - odpowiedziała. - Właśnie dlatego, że nie lubię niedorzeczności, pragnę zrozumieć, czego spodziewasz się po tym talizmanie. Zezłościło ją to, a jej twarz pokryła się czerwienią. - To nie jest talizman. - A co takiego? - Akt wiary. - Wiary w co? - Nie w co, a w kogo. Wiary w Nią - w Matkę Jezusa Chrystusa. (Piszę to wielkimi literami tylko dlatego, że wydawała się mówić wielkimi literami.) Nie miałem zamiaru kontynuować tej bezcelowej rozmowy, więc milczałem. Ciągnęła dalej, bardzo niskim i spokojnym głosem: - Należy wierzyć, że metal, drewno lub papier same w sobie nie mają najmniejszego znaczenia. Wiem, że to ten aspekt sprawy cię przeraża. W rzeczywistości medalik jest jedynie prostym uzewnętrznieniem czyjejś wiary, i nie tylko uzewnętrznieniem, lecz również umocnieniem. Noszenie medalika i posiadanie go w miejscu, gdzie pracuję, jest dla mnie zachętą do częstszej modlitwy do tej, która dała mi Jezusa Chrystusa. A więc nie poświęciła medalika dla mnie - posiadała wiele innych. Nie wiem, co powstrzymało mnie wówczas od tego, by posiąść ją przemocą. Nigdy się nie dowie, jak niewiele brakowało, by do tego doszło. Nastąpiła dłuższa cisza. Drżałem z gniewu. Chciałem wykrzyczeć swoją nienawiść. Mimo to powiedziałem jedynie: - Jesteś moja i nie mogę znieść tego, że kochasz kogoś bardziej niż mnie. - Ależ dziwnym jesteś człowiekiem! Tych dwóch rodzajów miłości nie sposób porównywać. Wszystko, co się tyczy religii, należy do innej sfery, i nie jest kwestią ani inteligencji, ani uczuć. - W takim razie, cóż to takiego? - spytałem z niecierpliwością. - Ogromna sfera rzeczy nadprzyrodzonych. - Nic mi na ten temat nie wiadomo. - Tak myślałam - powiedziała z uśmiechem, któremu nie mogłem się oprzeć. Czy ona zdaje sobie sprawę, że czasami wystarczy jej uśmiech, aby mnie ubezwłasnowolnić? Niekiedy wydawało mi się, że istnieje tylko ta dziwna siła, która trzyma mnie w jej mocy. Jej uśmiech jest powolny. Zawsze jest czas, aby mu się dobrze przyjrzeć. Usta rozwierają się miękko i tak powoli, że za każdym razem nie wiadomo, czy uśmiech rozwinie się w pełni. Gdy pojawia się biel jej zębów, odczuwa się radość, tak jak w moim wypadku. Wtedy oddaję się cały kontemplacji tej budzącej zachwyt delikatności. Wówczas właśnie to uczyniłem, gdyż potrzebowałem chwili kojącego pocieszenia. Wówczas zadała najdziwniejsze pytanie ze wszystkich. - Dlaczego nie chcesz, bym została twoją żoną? - powiedziała. Nigdy nie stwierdziłem wprost, że nie chcę się z nią ożenić, lecz Kruczowłosa wydawała się posiadać pewien dar jasnowidzenia, dar, który mnie czasem przerażał. Co naprawdę wiedziała na mój temat? - Nie zamierzam się żenić, ale nie mogę ci powiedzieć, dlaczego. Westchnęła lekko. - Czy to dlatego, że wierzę w Boga? - spytała. Kobiety są dziwne: potrafią w ciągu jednej chwili przejść od dziecinady do nadnaturalnej przenikliwości. Taka była moja matka. - Małżonkowie powinni kochać to samo. To jest tak naprawdę największa przeszkoda - odparłem. Uśmiechnęła się ponownie. - Zawsze będę kochać tylko ciebie - powiedziała.
Powrót |