O tym, jak apostolskie wyznanie wiary i siedem sakramentów zostaje poddanych surowej krytyce
2010-08-01
Pracując nad nowym katechizmem, który mógłby nosić tytuł „Katechizm religii człowieka", zauważyłem, że warto przedstawić go w postaci serii, której kolejne odcinki zawierałyby jedną porcję zmian i ograniczeń po to, aby umysły mogły się do nich przyzwyczajać stopniowo. Pierwsze wydanie musi zawierać skromną propozycję zniesienia dwóch artykułów apostolskiego wyznania wiary. Po pierwsze, słowo „powszechny" należy zastąpić słowem „uniwersalny", które znaczy to samo. Ważne jednak, aby słowo „powszechny" nie raziło odtąd protestanckich uszu i nie sugerowało wiernym obrządku rzymskiego, że są czymś w rodzaju nadchrześcijan. Następnie należy stanowczo rozprawić się z kultem świętych. Święci muszą zniknąć zanim zniknie Bóg, choć o wiele łatwiej zabić jest Boga niż jego świętych. Na dzień dzisiejszy zalecałbym następującą kolejność: najpierw znieść kult tych spośród świętych, którzy nie zostali oficjalnie zaaprobowani oraz tych, którzy nie odnieśli znaczących sukcesów. Należy także zlikwidować kult świętych, którzy pomagali zwalczać Reformację, gdyż nie mają nic wspólnego z czasami współczesnymi, w których wszystkie serca przepełnia troska o Jedność. Kolejnym, szczególnie przemyślnym posunięciem będzie dokonana wśród ogromnych emocji i krokodylich łez dyskretna rehabilitacja, a następnie beatyfikacja lub nawet kanonizacja największych heretyków, w szczególności tych, którzy pałali żarliwą, niszczycielską nienawiścią do Kościoła Rzymskiego. Lepiej będzie wypuścić na początek kilka „balonów próbnych" w postaci np. Lutra. Jeśli ze strony katolików nie będzie reakcji w postaci urazy i oburzenia, wówczas ten aspekt naszego dzieła stanie się jak instrumentalna solówka, wygrywana skromnie i z rozwagą w regularnych, a potem coraz krótszych odstępach. Potem nastąpi zniesienie wiary w Sąd Ostateczny, Niebo, Czyściec i Piekło, co będzie jeszcze łatwiejsze. Wielu skłonnych jest wierzyć, że boża dobroć jest w stanie odpuścić każdy zły uczynek. Wystarczy, że będziemy podkreślać znaczenie tej dobroci. Bóg, przed którym nikt nie żywi strachu, szybko staje się Bogiem, o którym nikt nie myśli. I to jest cel, który należy osiągnąć. Dokonawszy tej zmiany, można zachować Dziesięć Przykazań Bożych, ale Sześć Przykazań Kościelnych należy bezwzględnie znieść, gdyż są one całkowicie niepoważne... wręcz śmieszne... *** W tym miejscu ośmielam się przerwać opowieść Michała, gdyż bardzo pragnę się wypowiedzieć. Nie wiem, co pomyśli na ten temat Wydawca. Być może, wykreślając moje refleksje grubym, czerwonym flamastrem, powie do siebie pod nosem: „Czy ta pozbawiona talentu kobiecina wyobraża sobie, ze pozwolę jej wtrącić swoje trzy grosze w samym środku tekstu, który do niej nie należy?" Jest to bardzo prawdopodobne, i jeśli tak się stanie, nikt poza mną nie będzie o tym wiedział. Jednakże jeżeli czerwony flamaster jeszcze nie został użyty, pragnę powiedzieć, że czuję się odpowiedzialna za tę publikację i że Sześć Przykazań Kościelnych, które odebrano nam pod pretekstem dania nam szlachetnej wolności dążenia do świętości w zgodzie z naszymi kaprysami, również wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, że się tak wyrażę. Nie uważam narzekania za stosowne, podobnie jak nie przepadam za ludźmi, którym wystarczy samo uskarżanie się, oraz za tymi, którzy mają duszę niewolnika, jednak chcę powiedzieć, że Sześć Przykazań Kościelnych było naszymi przyjaciółmi. Sugerowanie, że przestrzegaliśmy ich, ponieważ sądziliśmy, że w ten sposób automatycznie zyskujemy przepustkę do wiecznego szczęścia, jest z całą pewnością niemal obraźliwe. Jednak ja, zwykła pielęgniarka, przyzwyczajona do pozostawania w cieniu, chciałabym wyrazić tę samą myśl, że w naszym stuleciu księża starają się obrzydzić samych siebie wiernym. Dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia. Jest jednak rzeczą powszechnie znaną, że księża próbują narzucić nam swoje innowacje w taki sposób, jakby wypływały one z ich czystej nadprzyrodzonej miłości do ukochanych owieczek. Zgodnie z ich rozumowaniem, my, wierni, ich owieczki, mieliśmy odczuwać utajony żal, widząc naszych drogich kapłanów pełniących swe posłannictwo u stóp głównego ołtarza, co wiązało się z tą niekorzystną dla nas okolicznością, że byli odwróceni do nas plecami. To dziwne: nigdy nie przyszło im do głowy, że my wierni doskonale wiedzieliśmy, że zwróceni są do Boga - w naszym imieniu, rzecz jasna. W rezultacie wzruszyła ich (nie tylko kobiety bywają przebiegłe) nasza izolacja i ukryte żale, więc najpierw przemieścili się na poziom stołu komunijnego, i to wyłącznie podczas największych uroczystości. Efekt tego był taki, że podczas owych uroczystości tylko pierwsze cztery rzędy wiernych mogły cokolwiek zobaczyć. I to właśnie wówczas, i tylko wtedy, wierni z pozostałych rzędów poczuli się opuszczeni przez swoich kapłanów. Następnie ustawiono zwykły stół u podnóża schodów prowadzących na ołtarz, a sam główny ołtarz szybko stal się reliktem prymitywnej przeszłości, tak pretensjonalnym, że zasługiwał jedynie na zniszczenie w epoce, w której człowiek bliski jest samoubóstwienia. Ponieważ nie można było przechowywać Najświętszego Sakramentu na stole, został on przeniesiony do wnęki pospiesznie wykutej w jednej z bocznych ścian kościoła. Niekiedy księża przechowywali Najświętszy Sakrament w miejscu, które ongiś było tabernakulum, a obecnie stało się niedużą szafką, odartą z całej swojej uprzedniej otoczki. Niektórzy kapłani odprawiali mszę i inne obrzędy, stojąc zwróceni plecami do Najświętszego Sakramentu, co wcześniej było surowo zabronione. Jednakże patrzyli na nas i mogliśmy ich bez trudu zobaczyć, i to wydawało się znacznie ważniejsze, zwłaszcza, jeśli właśnie musieli wytrzeć nos. Na wspomnianym stole - nazywanym ołtarzem, choć nikt nie wiedział, czy został on należycie poświęcony i czy zgodnie ze starym zwyczajem zawiera relikwie męczennika - umieszczono niewielki krucyfiks. Gdy kapłani zorientowali się, że przedstawiony na nim łagodny Chrystus zwrócony jest do wiernych plecami i patrzy tylko na nich samych, zrezygnowali z krucyfiksu, jak również ze świec i innych akcesoriów niegodnych naszego naukowego stulecia. W ten sposób kapłani włączają się w nurt określany zazwyczaj mianem „postępu", odnoszącym się do wszelkich zmian bez względu na ich wartość, i w ten sposób, za pomocą tegoż naukowego określenia, umieszczają wszelką zmianę na piedestale, gdzie nikt nie odważy się jej sprzeciwić. Pochylając się po ojcowsku nad naszymi potrzebami duchowymi, księża naszego stulecia dokonali także innych odkryć. Spostrzegłszy, że protestanci (do których żywią wyjątkową sympatię) nie klękają w swoich świątyniach, księża doszli do wniosku, że powinniśmy zachowywać się tak samo, choć z innej przyczyny, jako że my wierni nie byliśmy jeszcze gotowi, aby chcieć naśladować protestantów. Z pewnością jednak pragnęliśmy zachowywać się tak, jak nasi kapłani, którzy przecież nie klękają podczas odprawiania mszy. Tak oto wybrali oni kilku młodych współpracowników i powierzyli im pełnię władzy nad nami, oraz prawo do korzystania z jednego lub więcej mikrofonów. To właśnie wtedy musieliśmy znosić trwające przez całą mszę musztrowanie za pomocą wezwań „Powstańmy" i „Usiądźmy", które odbijały się echem w kościele niczym wojskowe komendy, zabijając w nas wszelkie pragnienie cichej i pokornej modlitwy. „Powstańmy" i „Usiądźmy", ponieważ, jak często wykrzykiwano, „Na mszę nie przychodzimy po to, aby się modlić". W ciągu dziesięciu lat zostaliśmy dobrze wytrenowani i nasi trenerzy mogą teraz odpocząć. Można odnieść wrażenie, że odpoczywanie spodobało im się, przynajmniej na podstawie najświeższych innowacji. Po pierwsze, rozpowszechnili zwyczaj koncelebracji, w trakcie której tylko jeden z kapłanów zajmuje się odmawianiem wszystkich mszalnych formuł. Na ogół wybiera on przy tym najkrótszą wersję Kanonu, kierując się - jak sądzę - miłosierdziem wobec kolegów, oczekujących na końcowe „Amen" ze starannie skrywanym zniecierpliwieniem. Ponieważ współcześnie zwykło się preferować wariant mszy, podczas której wierni wysłuchują trzech czytań, nie będąc przy tym w stanie zrozumieć dziesiątej ich części z powodu różnic kulturowych, kapłani poświęcają samemu obrzędowi ofiarowania (zakładając, że niektórzy z nich nadal wierzą, że sprawują ofiarowanie) jak najmniej czasu, przy możliwie najgłośniejszym akompaniamencie. Koncelebrowanie umożliwia wszystkim pozostałym kapłanom, którzy wcześniej naprędce narzucili białe alby na spodnie, koszule lub bluzy, wypowiedzenie zaledwie kilku słów podczas Przeistoczenia, z rozpostartymi ramionami (obawiam się, że to ostatnie musi kosztować ich nieco wysiłku). W praktyce zwyczaj koncelebracji umożliwia im drzemanie przez resztę ceremonii. Schlebiając gustom świeckiego zgromadzenia i chcąc zagwarantować jego uległość wobec przyszłych innowacji, zezwala się na odczytywanie fragmentów Starego Testamentu i listów apostolskich postaciom takim, jak przypadkowy młodzieniec, prominentna figura ze złą dykcją lub nawet młoda ładna panienka z odsłoniętymi udami. Mam nadzieję, ze Wydawca i czytelnicy książki wybaczą zwyczajnej pielęgniarce, przeważnie powstrzymującej się przed wypowiadaniem swojego zdania, tych kilka linijek, między którymi każdy człowiek niepozbawiony serca odczyta żal, który je zrodził. Jeszcze raz proszę o wyrozumiałość, a teraz ponownie oddaję głos tajnemu agentowi, mówiącemu o swoim dziele kierowania Barki Piotrowej na kurs prowadzący do katastrofy. *** Co się tyczy zniesienia Przykazań Kościelnych, należy chwalić tych spośród chrześcijan, którzy wydorośleli i doskonale rozumieją, że Bóg jest bytem zbyt ogromnym, by zajmować się konsumpcją mięsa w piątek. Jak chodzi o obowiązek spowiedzi raz do roku, dobrym pomysłem byłoby zastąpienie jej jakąś formą zbiorowego obrządku, podczas którego kapłan recytowałby listę najczęstszych przewin popełnianych względem niższych klas społecznych, gdyż uwagę wiernych należy zwracać właśnie na tego rodzaju grzechy. Osobista spowiedź to strata czasu. W przeciwieństwie do niej obrządek, o którym myślę, będzie służył urabianiu umysłów i przyniesie wspaniałe owoce. Choć z drugiej strony będą do tego potrzebni dobrze przygotowani księża. W kwestii obowiązkowego uczestnictwa w niedzielnej mszy słuszne wydaje się podkreślanie, że współczesny człowiek potrzebuje świeżego powietrza i zieleni, i stąd jest ze wszech miar wskazane, aby soboty i niedziele spędzać na wsi. Dlatego tym, którym nadal będzie zależało na uczestniczeniu w obrządkach lub cotygodniowej mszy, należy zezwolić na wybór piątku zamiast niedzieli. Piątkowy wieczór będzie dla nich odpowiednią porą, oczywiście oprócz tych, którzy będą chcieli wyjechać wtedy na wieś. W takim przypadku trzeba im pozwolić uczestniczyć we mszy w czwartki. Ostatecznie powinno się uznać, że nadrzędnym priorytetem jest podążanie za głosem własnego sumienia. Powyższa metoda, wymyślona przez protestantów i polegająca na rozstrzyganiu spraw zgodnie z własnym sumieniem, jest znakomita, gdyż wyklucza udzielanie zaleceń, które mogłyby się komuś nie spodobać, pozwalając na zastąpienie ich rozmaitymi sugestiami, nieograniczającymi swobody jednostki. Jest rzeczą oczywistą, że wszystko, co dotyczy spraw nadprzyrodzonych i kwestii łaski, musi zostać zniesione, gdyż są to pojęcia bardzo niebezpieczne. Modlitwy, a więc także „Ojcze nasz", zostaną przez jakiś czas zachowane. Sprytnym posunięciem będzie jednak zobowiązanie katolików do używania codziennego języka w rozmowie z Bogiem. Można to zrobić pod przyjaznym pretekstem przyjęcia we wszystkich krajach wersji Biblii uznawanej przez protestantów jako podstawy tłumaczenia Biblii na język używany na co dzień. Będzie to zarazem życzliwy sposób uzyskania od protestantów przebaczenia za cztery stulecia katolickiej arogancji. Jeżeli - co nietrudno przewidzieć - te nowe tłumaczenia nie spodobają się starszej generacji - tym lepiej. Potem przyjdzie kolej na siedem sakramentów, z których wszystkie należy poddać rewizji, tym bardziej, że protestanci mają jedynie dwa. Choć chrześcijanie wszystkich denominacji podtrzymują wiarę w Chrzest, osobiście wolałbym, aby ten sakrament zniknął jako pierwszy. Wydaje się to stosunkowo proste, jako że jest to obrządek nazbyt infantylny - prawie tak infantylny, jak znak krzyża i woda święcona. Zacząłbym od podjęcia decyzji, że sakrament Chrztu będą mogli przyjąć jedynie dorośli, i to tylko ci uważający, że nie mogą się bez niego obejść. Dla inteligentnego człowieka konsekwencje tej decyzji są oczywiste. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd biorą się wszystkie moje koncepcje, lecz wiem, że jestem geniuszem. Jestem w stanie poczuć emanację mojego geniuszu przez wszystkie pory skóry. Należy rzecz jasna odłożyć na bok wiarę w to, że Chrzest przezwycięża grzech pierworodny - grzech ten jest bowiem literackim wymysłem. Choć trzeba będzie nadal powtarzać historię Adama i Ewy, to tylko po to, by się z niej naigrywać: zgodnie z oficjalnym nauczaniem, Chrzest będzie jedynie znakiem przynależności do Uniwersalnego Chrześcijaństwa, obrządkiem, który każdy będzie mógł odprawić, lecz również każdy będzie mógł się bez niego obejść. Przy tej okazji zaleca się wychwalanie świątobliwych jednostek wyznających religie inne niż chrześcijaństwo, co przyprawi jego wyznawców o poczucie winy - uważam, ze to znakomity pomysł. Sakrament Bierzmowania, rzekomo polegający na zstąpieniu na osobę do niego przystępującą Ducha Świętego i udzielany jedynie przez biskupa, należy rzecz jasna energicznie zwalczać. Takie nastawienie do kwestii Bierzmowania pomoże podważyć dogmat o Trójcy Świętej jako obelżywy wobec żydów, muzułmanów i niektórych młodszych sekt protestanckich. Dlatego nie będzie już konieczne święcenie Krzyżma Świętego w Wielki Czwartek. Obrzędy tego rodzaju za bardzo kojarzą się z magią. Konieczne natomiast będzie podkreślanie, że wiara może bez problemów przetrwać bez jakichkolwiek obrzędów czy innych zewnętrznych przejawów, co więcej - pozbawiona tych atrybutów jest nawet szlachetniejsza. Należy także eksponować wybitne cnoty widoczne u pogan, żydów, muzułmanów i komunistów, gdyż zauważyłem, że wielu katolików często wstydzi się większej niż w innych kościołach liczby katolickich świętych. Co do sakramentu zwanego Pokutą, zostanie on zastąpiony przez zbiorową ceremonię, podczas której właściwie przeszkolony kapłan przeprowadzi zbiorowy rachunek sumienia poprzedzający zbiorowe odpuszczenie grzechów, podobnie jak ma to miejsce w niektórych kościołach protestanckich. Nowocześni kapłani zostaną uwolnieni od obowiązku wielogodzinnego spowiadania i związanych z tym obciążeń. Pisząc te słowa, przypominam sobie moich nieszczęsnych profesorów w seminarium - obecnie już nieżyjących - którzy zabrali ze sobą do grobu znaną jedynie sobie i ich Bogu bezużyteczną wiedzę o niebezpieczeństwie, jakie moja osoba stanowi dla przyszłości kościoła. Wspomniane zbiorowe spowiedzi odbywałyby się dwa razy w roku: na Wielkanoc i na Boże Narodzenie. Wybrani młodzi księża zostaną poddani rzetelnej formacji w duchu socjalizmu, gdyż ich celem będzie kierowanie umysłów na ścieżkę marksizmu poprzez drobiazgową analizę przewin o charakterze społecznym. Jedynym powodem skruchy będzie brak sprawiedliwości względem innych. Będzie trzeba przekonać wszystkich, że chrześcijanin to osoba pokładająca ufność w człowieku. Każdy zada sobie pytanie: „Czy dla innych jestem godny zaufania?" Obrządek ten nie będzie zawierał wzmianki o Bogu, ani nie będzie określany mianem sakramentu (wyraz ten również musi zniknąć z naszego słownictwa). Nikt rzecz jasna nie będzie wspominał o odpustach, więcej - nikt nie będzie wiedział, co słowo to właściwie oznacza. Co się tyczy sakramentu Ostatniego Namaszczenia, będzie trzeba znaleźć dla niego inne określenie. Zniesienie go na samym początku naszej reformy nie będzie możliwe, ponieważ dotyczy on ludzi ciężko chorych, stąd posunięcie takie nie zostałoby dobrze przyjęte. Trzeba jednak zadbać o to, by pojęcia takie jak życie wieczne, Sąd Ostateczny, Niebo, Piekło lub Czyściec zostały wyparte przez samo pragnienie wyzdrowienia. Po jakimś czasie ludzie zauważą, że lekarze nie potrzebują do uzdrawiania chorych asysty księdza. Niemniej chętnie zgodziłbym się na określenie „sakrament chorych", a chcąc uniknąć skojarzeń z życiem wiecznym, zezwoliłbym na udzielanie go każdemu choremu, nawet w przypadkach niegroźnych chorób. Z drugiej strony, nie mam obaw związanych z sakramentami: wszystkie one znikną bez większych trudności. Ludzie nie mają już czasu na takie rzeczy. Sakrament Kapłaństwa, nadający prawo do sprawowania funkcji kapłańskich, trzeba będzie bezwzględnie zachować. Kościół Uniwersalny będzie potrzebował kapłanów, aby stali się nauczycielami jakiejś odmiany doktryny socjalistycznej. Jako że ludzie potrzebują świąt, księża ci będą mieli prawo ustanawiania świąt wywodzących się np. z folkloru. Jednakże będą to święta wyłącznie na cześć człowieka, bez wzmianki o jakimkolwiek bóstwie. Małżeństwo nie jest sakramentem bezużytecznym, pod warunkiem, że będzie wyłącznie uroczystością rodzinną. Konieczne będzie zniesienie wszystkich obyczajów, które w niektórych zacofanych krajach prowadzą do uznania katolickiego małżeństwa za jedyną legalną formę związku. Przeciwnie, to ślub cywilny będzie jedyną wymaganą formułą. Dzięki temu nikczemny autorytaryzm Kościoła nie będzie już więcej przeszkodą dla rozwodów i zawierania ponownych związków przez rozwodników. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Jezus z Nazaretu wypowiadał się w sposób sprzeczny z powyższą opinią, ale, jak już wcześniej wspomniałem, powinniśmy wiedzieć, co należy wybrać z jego nauk, by pasowało to do sytuacji współczesnego człowieka. Nierozerwalność małżeństwa również jest zobowiązaniem lekceważącym ludzkie pragnienie szczęścia. Ci natomiast, którzy mówią o dobru dziecka ignorują fakt, że dziecko będzie szczęśliwsze, jeśli będzie należeć do państwa. Wreszcie - co oczywiste - księża chcący wstąpić w związek małżeński nie spotkają się z odmową, podobnie jak kobiety pragnące przyjąć święcenia kapłańskie.
Powrót |