Święty Jozafat Kuncewicz cz. II Właściciel obrazu; Muzeum Narodowe w Krakowie ze str.: http://katalog.muzeum.krakow.pl/pl/work/MNK-III-ryc-28780-%C5%9AWI%C4%98TY-JOZAFAT-KONCEWICZ-Arcybiskup-P Ta coraz mocniejsza opozycja do Unii z łacinnikami rozrastała się szybko. Tych, którzy do Unii przystąpili nazywano zdrajcami i odstępcami od prawdziwej wiary. „Zawziętą wojnę myśli unijnej wypowiedziały [oczywiście] bractwa cerkiewne oraz (...) pierwsza wyższa szkoła teologiczna na Rusi, Akademia Ostrogska. Założył ją (...) książę Konstanty Ostrogski [ten sam, który przeszedł do wrogów Unii a któremu ksiądz Skarga dedykował swoje dzieło], pragnący szczerze wydźwignięcia Cerkwi z upadku. Ponieważ jednak sam nie orientował się wcale w sprawach wiary, na profesorów do niej sprowadził między innymi teologów protestanckich, nie wyłączając nawet zwolenników arianizmu. Na przykład czas jakiś nauczał w niej wtedy słynny Cyryl Lukaris, hołdujący całkowicie przekonaniom kalwińskim. Teologowie ci, będąc nieraz dalekimi bardzo od cerkiewnych dogmatów, nienawidzili tym więcej Kościoła. Ich też przede wszystkim wpływom - obok urażonej ambicji księcia, że nie ufając mu zaczęto go pomijać w przygotowaniach unijnych - przypisać należy, iż skłaniający się początkowo do Unii Ostrogski stał się później, najzaciętszym i najbardziej szkodliwym jej wrogiem[1]". Teologowie z bractw cerkiewnych oraz Akademii Ostrogskiej, sam książę Ostrogski i Biskup Bałaban należeli do przywódców dyzunickich. Ten ruch był mocno popierany przez Moskwę a także przez Konstantynopol. W 1620 wysłano z Konstantynopola patriarchę Jerozolimskiego Teofanesa. „Tego to Teofanesa (...) wpuściły władze polskie w granice Rzeczypospolitej i pozostawiły praktycznie bez nadzoru. Może się to wydać bardzo dziwne, lecz w rzeczywistości wcale nie było dziwne: Teofanes był równocześnie agentem sułtana[2]". Oczywiście, na początku jego zachowanie nie budziło niepokoju, „cicho się sprawował, czujnie badając sytuację i niczego nie przedsiębiorąc; bardzo starał się aby o nim zapomniano[3]". Ale natychmiast po klęsce Polaków pod Cecorą, Teofanes, jakby na tę klęskę czekając, nie mając zgody króla Zygmunta, zaczął odnawiać hierarchię prawosławną w Rzeczypospolitej konsekrując prawosławnych biskupów na miejsce unickich. „W kijowskiej Ławrze Peczerskiej, wyświęcił [między innymi] na metropolitę kijowskiego Hioba Boreckiego (...), na biskupa przemyskiego (bo i tam była już Unia) - Izajasza Kopińskiego. Na arcybiskupstwo połockie - Melecjusza Smotrzyskiego przeciwko Kuncewiczowi". Dopiero teraz zaczęła się prawdziwa zawierucha, gdyż prawosławie odzyskawszy swoją hierarchię, poczuło się bardzo pewnie i zaczęło atakować ze wzmożoną siłą. Polska po porażce była bardzo wyczerpana i nie umiała znaleźć w sobie tyle energii, by tę nielegalną, antyunijną działalność na własnym terenie zlikwidować. I dodatkowo jeszcze, w tym czasie sypnęły się „listy ulotne i pisma, z którymi czerńcy [tak często nazywano mnichów prawosławnych] jeździli, a nie [tylko] jeden Smotrzyski je pisał[4]". W roku 1621 Jozafat udał się do Warszawy na sejm, który miał obradować w sprawie dalszych losów Unii. W tym też czasie wzmogła się kampania oszczerstw, inspirowana i kierowana przez Smotrzyskiego. Gdy wrócił Jozafat z Warszawy, to choć uciekł z Połocka wysłannik Smotrzyskiego, pop Sylwester, lecz cerkwie opustoszały, a na Kuncewicza sypały się „pogróżki i zniewagi[5]". Lecz nasz święty bohater nie rezygnował, walczył dalej, konsekwentnie i spokojnie odbudowywał wszystko od nowa. „Nie uciekł. Nie ukrywał się. Jakby nic nie zaszło, sprawował liturgię, występował publicznie, kazał po cerkwiach jak dawniej, prostował kłamstwa i obmowy, odwiedzał ludzi. Miał listy królewskie w ręku, przeczące twierdzeniom Smotrzyskiego. Polemizował też z nimi generalnie. Zjawiał się w urzędach miejskich i grodzkich. (...) I zdziwił się: wsie były spokojne. Ci sami parochowie [a więc proboszczowie czy też plebani], prości, biedni ludzie, których nie raz gromił za pijaństwo i nieuctwo, ale też bronił przed samowolą i dawał wsparcie, stali przy nim. Także i szlachta nie brała udziału w ruchawce[6]". W tej trudnej walce arcybiskupa Kuncewicza, Witebsk zdawał się stracony, tam rada miejska uznała swoim arcybiskupem Smotrzyskiego, przekazano mu cerkwie unickie a samych unitów wygnano z miasta. Również Orsza i Mohylew przeszły na dyzunicką stronę. Ale były i sukcesy, na przykład w Połocku, jego przeciwnik prawosławny „przewodnik rozruchu Iwan Terlikowski, pierwszy rękę do zgody wyciągnął, wyznając winę i uznając go swoim pasterzem. Kuncewicz miękki nie był, lecz gdy się ta zgoda stała , popłakał się z radości[7]". Zdarzało się w tym czasie, że oprócz pisania paszkwili i donosów, znajdowali się i tacy, co strzelali do Jozafata. Tak zdarzyło się podczas przeprawy rzecznej, a pod Orszą „strzelał (...) do niego szlachcic Massalski[8]". Wtedy też nawet wysoko postawieni katolicy potrafili ganić świętego Jozafata. Tak zrobił na przykład kanclerz Lew Sapiecha, który darzył Jozafata zaufaniem a nawet przyjaźnią, a jednak wysłał przynajmniej dwa ostre listy do niego. A działo się to, za „sprawą skarg dyzunickich, a raczej ich metody. Metoda była tak prosta, że aż genialna: bić - i płakać. Bić - i wołać , że właśnie bijącemu krzywda się dzieje. Rzecz nie była w zasadzie nowa, lecz nigdy dotąd nie zastosowano jej w skali tak masowej.(...) Nikomu raczej do głowy nie wpadnie, że można bić i krzyczeć. Krzyczy kto, znaczy: krzywda mu się dzieje. Napadnięty. Obrabowany rozbojem. (...) Było to bardzo skuteczne. Wszystkie sądy, trybunały i kancelarie były zawalone skargami prawosławnych: o krzywdzenie, o odbieranie cerkwi, o odbieranie wiernych, o stosowanie przymusu, gwałtu i innych niegodnych sposobów - najczęściej bez podawania konkretów, faktów, liczb, dat, nawet i nazwisk, aby, gdy przycisną, nie dać się za rękę złapać. (...) Trybunały może winne były oddalać skargi niedostatecznie umotywowane, jeśli jednak skarg dużo, kto niby ma zdrowie do czytania? A sąd i kancelaria jak maszynka: wejdzie co, to już idzie. A zatem: komisja. Komisja jechała, szukała świadków: co było, jak było. Jeden wyjechał, drugi był przy żniwach na dalekim folwarku, trzeciemu żona rodzi, czwarty ma pomór na bydło, a potem jeden zeznaje tak, a drugi inaczej; jeden się wycofuje, zaś inny dodaje coś, czego w skardze nie było, i też trzeba by sprawdzić. (...) Wszyscy byli pomęczeni poza granice zniecierpliwienia i pomału diabli ich brali[9]". Wtedy też, dochodzono do wniosku, że gdyby Unii nie było nie było by tych problemów, ale nikt, nie mówił, że gdyby nie było przeciwników Unii, to byłby spokój. W roku 1623 ponownie zwołano sejm warszawski, lecz Jozafat tym razem nie pojechał do Warszawy, gdyż zbyt dobrze pamiętał ile szkód powstało podczas jego poprzedniej nieobecności. Wolał być w Nowogródku a później, w październiku, mimo wielu ostrzeżeń, udał się do Witebska, gdyż to miasto, które choć uznawał za stracone, to jednak postanowił odzyskać. Święty Jozafat głosi kazanie w katedrze w Witebsku, rys. I. Repina z 1893 r. Rysunek z książki „Polska i jej święci" oprac. Hubert Wołącewicz, Kielce 2016, s. 194. „Nie jest prawdą, jakoby tragedia 12 listopada 1623 roku była owocem spontanicznego odruchu gniewu witebszczan, jak to ujmowała apologia prawosławna, a zwłaszcza ów, co napisał okrągło, że »zniecierpliwieni witebszczanie wrzucili go do rzeki«.(...) Od wielu już miesięcy, nastroje były systematycznie podgrzewane i nie cofano się przed jawnymi nawet kłamstwami, aby nastroje te podnieść do stanu wrzenia. Ośrodkiem kierowniczym było [a jakże] wileńskie bractwo Świętego Ducha (...) [oraz] rezydujący tam Melecy Smotrzyski (...) wyświęcony na [jak pamiętamy] dyzunickiego arcybiskupa Połocka[10]". Kiedy okazało się, że nie można naszego świętego Jozafata ani odizolować ani wypędzić zapadł, w wyniku przeprowadzonych z zimną krwią kalkulacji, wyrok śmierci na arcybiskupa i tylko kwestią czasu pozostawało wykonanie go. Architekci tego wyroku oraz scenariusza planowanego zamachu, dobrze wiedzieli, że Jozafat jest „najzdolniejszym, najbardziej czynnym i dynamicznym, a także wpływowym hierarchą unickim, kimś niełatwym do zastąpienia. Rutski dał unitom ramy organizacyjne i naukę, ale to Kuncewicz daje im ducha i gorliwość; on też jest wychowawcą i nauczycielem kleru zakonnego i diecezjalnego - i on podnosi cerkiew. Gdy go nie stanie, upadnie duch w unitach, a każdy dwa razy się zastanowi czy warto trwać przy Unii. I postrach też padnie, że siła jest przy prawosławnych[11]". Data zamachu została ustalona na 12 listopada, bez względu na okoliczności. Sygnałem do rozpoczęcia miało być bicie ratuszowego dzwonu. Wtedy też, autorzy spisku postanowili dla uniknięcia podejrzeń opuścić Witebsk. W tym dniu „wczesnym świtaniem, jak zawsze w niedzielę, uderzono w dzwon katedralny na Utrenję i Kuncewicz wraz ze swym archidiakonem Doroteuszem udali się do soboru dla odprawienia Jutrzni. Sprawując ją (a zdaniem zebranych śpiewał tak pięknie, jak nigdy jeszcze dotąd) nie wiedział Kuncewicz, że w tym samym czasie jego służba, nie wytrzymawszy nerwowo, ujęła popa Ilię i wpakowała go pod zamknięcie, całkiem zresztą niegroźne, bo do kuchni pałacowej; inni zaś twierdzą że kazał to zrobić archidiakon Doroteusz, gdy tenże Ilia przylazł na plac przed cerkwią i tam lżył arcybiskupa. Tak czy inaczej znalazł się Ilia w tej kuchennej tiurmie i zaraz zaczął bić na trwogę dzwon ratuszowy. Kuncewicz wyszedł z cerkwi przed końcem Jutrzni i szedł do pałacu. Bramy wiodące na wewnętrzny dziedziniec były już zawarte, zaś leżący naprzeciw cerkwi pałac otoczony tłumem. Wstawał świt, niebo było zaciągnięte półprzejrzystymi chmurami, słońce wstawało w czerwieni i zdawało się, że niebo goreje. Tłum stojący między cerkwią i pałacem wołał o śmierć. Kiedy jednak Kuncewicz wyszedł z cerkwi - ludzie rozstąpili się przed nim i nie podniosła się ani jedna ręka. Już wszystkie dzwony cerkiewne biły na trwogę. Kuncewicz kazał natychmiast zwolnić Ilię z tego kuchennego zamknięcia. Gdyby to tylko o Ilię szło, incydent byłby wyczerpany. Ale tu nie szło o Ilię Dawidowicza. Tłum ucichł, ale na miejsce krzyków ktoś zaczął wydawać rozkazy. Podważono i rozrąbano bramy pałacu, padły pierwsze strzały. Domownicy i towarzysze Jozafata rozbiegli się, gdzie kto mógł: po sieniach, po komnatach. Łamano drzwi, bito ich. Ojciec Doroteusz wyszedł z tego dnia z osiemnastoma ranami na głowie i połamanymi kośćmi, Kantakuzen miał trzynaście ran, poranionemu Uszackiemu mówili znajomi z atakującego tłumu: »A ty czemu z nimi? Wiedziałeś dawno, że kiedyś tak z wami będzie«. Przy Jozafacie znalazł się tylko wiekowy zakrystianin katedralny Tichon; bo Jozafat, na nic się nie oglądając gdy do pałacu szedł, zamierzał przygotować się do liturgii. Kiedy jednak zaczęły pękać bramy, przerwał przygotowania i poszedł do drugiej komnaty. Tam upadłszy, modlił się. Potem wstał i poszedł naprzeciw napastnikom. Stanął przed nimi, zamykając za sobą drzwi. Uczynił nad nimi znak krzyża i rzekł: - Dziatki, dlaczego bijecie czeladkę moją. Nie zabijajcie ich. Jeśli macie co przeciwko mnie, owóż jestem. I złożył na piersi ręce na krzyż. Raniony ciężko, lecz przytomny Uszacki był przy tym, leżąc po lewej jego ręce. Zrobiła się cisza całkowita, ludziom opadły ręce i stali jak wrośnięci w ziemię I w tej nieruchomej ciszy ważyło się jeszcze wszystko. Lecz z bocznych, rozwartych drzwi wyszli dwaj ludzie z twarzami zastygłymi i z nieruchomymi jak u ślepców [lub jak u opętanych] oczyma. Jeden uderzył pałką, drugi toporem rozrąbał głowę. Męczeństwo św. Jozafata Kuncewicza, obraz J. Simlera (1861) z książki ks. Jana Szczepaniaka „Mała ilustrowana historia Kościoła Katolickiego w Polsce", Kraków 2018, s.103. Wywlekli go z sieni na podwórze, a na podwórzu tłum ujrzawszy, co się dokonało - jakby przytomność stracił: strzelano do zabitego z samopałów, kopano, szarpano, deptano po nim: a były w tłumie także kobiety i dzieci. Podnoszono na nogi martwe już ciało i wołano: »Czyż dzisiaj nie niedziela? Trzeba ci mówić kazanie, arcybiskupie!«. Wleczono ciało z podwórca przez cmentarz, szarpiąc na nim odzież. Był w starym habicie bazyliańskim i w połatanej płóciennej bieliźnie, a pod nią już tylko Włosienica. Zawołał ktoś: Stać! To nie może być arcybiskup, arcybiskupy tak nie chodzą. Może nie było go w pałacu. Podstawili kogoś bardzo podobnego, jakiegoś ubogiego czerńca. Przywleczono z pałacu pobitego Grzegorza Uszackiego, bo wciąż był przytomny. Kazano mu przysięgać: Kuncewicz to jest, czy nie? Uszacki potwierdził, bo żadnych przecież wątpliwości być nie mogło. A co do odzieży, to zawsze tak chodził, nie inaczej. Zawleczono go na szczyt wzgórza, nawisłego nad brzegami rzeki [Dźwiny] i zrzucono w dół, na brzeg. Na dole zdarto zeń również Włosienicę, a wypełniwszy ją kamieniami, uwiązano u szyi. Także do nóg przywiązano kamienie. Wsadziwszy w czółno, powieziono parę wiorst od Witebska, na głębię, i tam wrzucono w wodę[12]". Po tej tragedii umilkły wszystkie dzwony i już żaden tego dnia nie zadzwonił, wszystkie cerkwie zostały zamknięte i żadnej tego dnia nie otworzono. Podobnie było w kościołach. „Witebsk wyglądał tak, jakby mór był: puste ulice, zatrzaśnięte okiennice, cisza. Ludzie siedzieli po domach, nie patrzyli sobie w oczy, sumowali. Przewodnicy spisku wróciwszy do Witebska wieczorem, nie poznawali ludzi. A też i ludzie patrzyli jak na obcych, odwracali się. Nocą (...) obwiesił się na belce ten, który pierwszy Jozafata uderzył. (...) Nocą też poczęli uciekać z miasta winni. Rano zaczęła działać grodzka i zamkowa komisja, zaś rajcy wszczęli aresztowania. (...) Działy się rzeczy niezwyczajne. (...) [Ludzie] szli nad Dźwinę. Stali po brzegach i patrzyli w czarną, jesienną wodę.(...) Potem nieśmiało wypłynęły czółna, ludzie z sieciami, z bosakami. Macali po dnie, ciągali sieci. (...). To trwało pięć dni (...)ogłoszono nagrodę (...) za znalezienie ciała. Szóstego dnia znaleźli i wyciągnęli[13]". Wszyscy świadkowie widząc zwłoki arcybiskupa powszechnie płakali i chcieli je nieść na naprędce uplecionych wiklinowych noszach. Pojawił się też strach przed sądem za zabójstwo arcybiskupa oraz chęć ucieczki, nie tyle wśród pospólstwa, co u dyzunickich hierarchów. Smotrzyski, „kiedy wyjechał z Wilna, po zabójstwie Jozafata, długo nie wiedziano gdzie jest. (...) - gdy się wieść rozniosła - ani jeden biskup z konsekracji Teofanowej nie usiedział na swoim miejscu, rozbiegli się na czas jakiś i pochowali, choć na Ukrainie czy Wołyniu byli całkiem bezpieczni i nic im nie mogło być. Martwy Kuncewicz wyrósł ponad Cerkiew. Urwały się skargi i pisma ulotne, i jeszcze nigdy tylu ludzi nie szło do Unii. Miał paść strach na unitów. Nie tylko, że nie padł ale jeszcze ludzie czuli się jakby podniesieni i utwierdzeni. Jakby nowe życie zaczęło iść przez tę śmierć[14]". Ustanowiona przez króla komisja śledcza skazała na śmierć ponad dwadzieścia osób, w tym kilku rajców miejskich. Ci co pouciekali dostali wyroki zaoczne. „Co było zastanawiające[ to, to]: że wszyscy skazani (...) przyjęli przed śmiercią Unię[15]". Chociaż, nic to w ich losie nie zmieniało, jednak tak „wyglądało, jakby w śmierci szukali ręki tego samego człowieka, którego za życia odrzucili[16]". Miasto Witebsk straciło swoje prawa miejskie, zburzono ratusz, na miejscu którego postawiono dla większej hańby witebszczan, karczmę. Miasto obłożono na pięć lat klątwą kościelną oraz pozdejmowano na ten czas wszystkie dzwony. Po zdjęciu klątwy aż do czasu rozbiorów w witebsku nie powstała nawet jedna cerkiew dyzunicka. Jeszcze warto wspomnieć o losach wielkiego wroga świętego Jozafata, Melecjusza Smotrzyskiego. Po śmierci swojego religijnego przeciwnika, na którego tyle pomówień i inwektyw wypisywał, zamiast się cieszyć wpadł w jakąś apatię, „był wstrząśnięty i nie mógł się odnaleźć a bardzo daleko mu było do radości. (...) I z dnia na dzień było gorzej. Krew zabitego wołała do niego z ziemi. Wołała przede wszystkim do jego sumienia: czuł się współwinnym, czuł się sprawcą pośrednim. To on burzył przeciwko Unii, wciąż i nieustannie. (...) Gdy z konsekracji Teofanowej został arcybiskupem przeciwko Jozafatowi, nie omieszkał bronić gorąco sprawy Teofana, sprawy restytuowania hierarchii dyzunickiej. (...) To jego, Smotrzyskiego książki i pisma zmieniły ten kraj we wrzący kocioł[17]". Wtedy uważał Jozafata za zdrajcę ale teraz sam doszedł do wniosku, że skoro oddał on swe życie za Unię, to znaczy, że prawda była po jego stronie. Nikt za kłamstwo się nie poświęci. Więc teraz „czuł się powalony śmiercią Kuncewicza[18]". Wyjechał na kilka lat, był w Konstantynopolu i w Ziemi Świętej. Po powrocie stało się coś niewiarygodnego, Melecjusz Smotrzyski w roku 1627 „złożył na ręce metropolity Rutskiego unijne wyznanie wiary. Przeszedł na Unię i osiadł w klasztorze bazyliańskim w Dermaniu na Wołyniu[19]". To oczywiści wywołało olbrzymie poruszenie i zgorszenie wśród dyzunitów. Nie mogli uwierzyć, że ten, który całe życie walczył z Unią w końcu sam stał się unitą. „Patrzyli nań wilkiem, nie bez obrzydzenia i oskarżali o chwiejność, zdradę, oportunizm, koniunkturalizm. O strach[20]". Ale on się nie bał, widząc bezsens całego swojego dotychczasowego życia, zburzył wszystko co do tej pory stworzył i zaczął od nowa. Tym razem pisał o jedności, o mostach, o zjednoczeniu obu wiar. Wyśmiewał dawnego siebie, argumentował i polemizował z dawnym Smotrzyskim. „Nie na próżno wołała krew z ziemi. Tak spotkali się ci dwaj, którzy tak długo stali naprzeciw siebie: Kuncewicz i Smotrzyski - przez śmierć. Dziś Kuncewicz był dla Smotrzyskiego Człowiekiem Bożym i Świętym Pańskim, którego on cudzymi rękoma wtrącił w śmierć, a tamten jednak go odnalazł i zabrał, i przyciągnął, i w ramionach zamknął. A choć ciało leżało pod kamieniem w katedrze połockiej - żyw był. Bo gdyby nie było w nim życia, jakżeby zwyciężył? Wiadomo: duszochwat[21]". A jaką opinię o naszym świętym mają w dobie ekumenizmu dzisiejsi prawosławni, posłuchajmy co można przeczytać na stronie internetowej przeglądu prawosławnego, gdzie widnieje przedruk numeru 4 (322) z kwietnia 2012 roku, w którym pan Michał Bołtryk tak napisał: „Iwan Kunczyc za namową Ruckiego wstąpił w 1604 roku do bazylianów. Stał się Jozafatem Kuncewiczem. Zaczął robić niezwykłą karierę. W 1617 roku został unickim arcybiskupem Połocka, gdzie prawie nie było jeszcze unitów. Za awans odpłacał swym promotorom bezwzględnymi wyczynami wobec prawosławnych na północno-wschodnich ziemiach Białorusi z Połockiem, Witebskiem, Orszą, Mohylewem. Urządzał pogromy, pieczętował cerkwie i przemocą zapędzał prawosławnych do Unii. O brutalności Jozafata informowano króla i Sejm. Bez skutku. Król Zygmunt III Waza stał po stronie unitów. Papież także propagował Unię na Wschodzie, choć Jan de Tores, pisał w 1622 roku: »Trudno sobie wyobrazić, jak ruski naród nienawidzi łacinników. Z tego widać, że niewielu Rusinów przechodzi na Unię. Z nimi jest więcej problemów niż z luteranami i kalwinami«. W 1623 roku szlachta białoruska i ukraińska pisała do króla: »Biskup połocki latoś naumyślnie kazał mieszkańcom dla większego pognębienia wydobywać z mogił prawosławnych nieboszczyków niedawno pogrzebanych na cmentarzu i wyrzucić na pożarcie psom«. Nawet kanclerz Lew Sapieha, świeżo upieczony katolik i zawzięty zwolennik Unii, ostro osądził w liście działalność arcybiskupa połockiego, jego okrucieństwa i nadużycia władzy. To jeszcze bardziej rozjątrzyło Jozafata Kuncewicza. W złości napisał do króla i papieża skargę na Sapiehę. A potem udał się do Witebska, gdzie zabrał się do pogromu prawosławnych cerkwi, kaplic, bicia prawosławnych duchownych, znęcania się nad prawosławnymi mieszczanami. Prawosławni w Witebsku, wypędzeni z świątyń, urządzili na łąkach nad Dzwiną kapliczki i tam się modlili. Ale i tam ich dosięgły ataki sług biskupa. Doprowadzony do ostateczności lud chwycił za kamienie, kosy i siekiery. 12 listopada 1623 roku wdarli się do biskupiego pałacu. Jozafat Kuncewicz zginął od ciosu siekiery w głowę[22]". Posłuchajmy jak na tę współczesną opinię oraz te i inne zarzuty o naszym świętym odpowiedział jeszcze, co warto podkreślić, w XIX wieku, cytowany już, ojciec Alfons Guepin. Zauważmy jak bardzo dzisiaj są te słowa aktualne: „Wątpić nie można, iż Jozafat miał w nienawiści schyzmę i herezyą. Pragnął gorąco ją wytępić dla zaszczepienia w ich miejsce prawdy Bożej. O. Gennady opowiada, że Jozafat chętnie rozmawiał wprawdzie z schyzmatykami, ale tylko w celu pozyskania ich dla Kościoła, gdyż zwykle uciekał od schyzmy jak od zarazy. [Po prostu nie wchodził do namiotu grzeszników.] Dzisiaj [przypominam, napisano to w dziewiętnastym wieku] nie rozumiemy już tego uczucia świętej nienawiści błędu. Pewien filozof, sam nawrócony, tak o tym pisze: »Coraz rzadszą jest dawna nienawiść herezyi, - zatraca się nawyknienie uważania Boga za jedyną prawdę, tak, że odszczepieństwo przestaje być strasznym. Coraz mniej zatrważa rozdwojenie i błąd, coraz więcej oswajamy się z nimi«. Przestaliśmy nienawidzić kłamstwa, gdyż słabo kochamy prawdę. Kochając bez miary Boga i jego prawo, musiał Jozafat czuć wstręt niezmierny do każdej nauki przeciwnej Bogu i Ewangelii, było to w jego duszy owocem wiary i miłości, jak w każdym sercu prawdziwie chrześcijańskim. Czy uczucie to nie uniosło go nigdy za daleko? Czy w wykonywaniu swej władzy nigdy nie przesadził! Czy się nie uniósł gwałtownością i okrucieństwem, broniąc sprawy tak bardzo umiłowanej? Możemy tu przytoczyć własne jego słowa: »Nikt mi nie dowiedzie , iżbym kogokolwiek przymuszał do przyjęcia Unii«. Tak pisał do Lwa Sapiehy, wielkiego kanclerza litewskiego, a to świadectwo jego we własnej sprawie, poparte jest zeznaniami tych, co najlepiej go znali i wciąż przy nim byli. Dziahilewicz [ławnik połocki] powiada: »Słówkam zgoła przykrego nie słyszał od Jozafata, któreby mogło obrazić schizmatyków i w taką ich nienawiść wprawić; i owszem, choć miał wielki przystęp do buntowników i prawem mógł je pokonać i o karanie słuszne przyprawić, nie chciał żadnych ostrych zażywać sposobów, tylko jawnie zawsze mawiał, że tylko od nich chciał, aby byli unitami«. Archidyakon Doroteusz, który żył obok Arcybiskupa i był świadkiem wszystkich walk i przejść jego z schyzmatykami, tak się odzywa: »Wiedział dobrze Jozafat, że ze schizmatykami nic się nie zyskuje przez gwałt. We wszystkich przeto z nimi stosunkach używał słów anielską tchnących słodyczą. Przemowy jego pełne były apostolskiego namaszczenia i gorliwości, pełne ojcowskiej dobroci«. Emanuel Kantakuzen, który trzynaście lat z Jozafatem przepędził mówi: »Wiem z pewnością, że Święty nie znał ani złości, ani nienawiści, a jeżeli chciał wszystkich przygarnąć do Unii, nie czynił to zastraszeniem, ale prośbą i słodkim upomnieniem« Jeśliby twierdzenia bliskie Jozafata kto miał w podejrzeniu, niech posłucha co mówi jeden z potomków znakomitej rodziny, szlachcic obrządku łacińskiego, Michał Tyszkiewicz: »To, co twierdzę wiem najdokładniej ; bo własnymi na wszystko patrzyłem oczyma. Przynęcony słodyczą i pobożnością Jozafata, utrzymywałem z nim częste stosunki. Zeznaję więc sumiennie, że w czasie piastowania swej godności, Władyka żył przykładnie i święcie. Oddany był całkowicie pozyskiwaniu dusz, jego kazania i jego rozmowy tym tylko tchnęły. Miał on nienawiść nieubłaganą do schyzmy, a jednak schyzmatyków przyciągał tylko dobrocią i słodyczą, gdyż o ile był wrogiem ich błędu, o tyle był przychylny osobom. Nigdy się w Jozafacie nie odzywała niechęć za krzywdy doznane od schyzmatyków; nigdy im nie uwłaczał ani słowem, ani czynem«. Jeżeli chcemy głębszych o wewnętrznem usposobieniu Jozafata dowodów, przysłuchajmy się sprawozdaniom jego spowiedników. »Wiem , że aby do Unii schyzmatyków nawrócić , nigdy Jozafat im nie groził, źle się z nimi nie obchodził , nie krzywdził ich, nie prześladował, ale starał się dojść do celu łagodnymi słowy, upomnieniem , przedstawieniem , a tak był w tym względzie szczęśliwy, że rzadko którego schyzmatyka nie przejednał.... Żadnej on nie miał niechęci osobistej do schyzmatyków, prócz tej jedynie, że byli schyzmatykami, nie uznającymi najwyższego pasterza, papieża rzymskiego. Znając doskonale wszystko, co się działo koło Jozafata, wiedziałbym przecież, gdyby inna była tego przyczyna«. O.[Stanisław] Kosiński[spowiednik, późniejszy rektor jezuickiego kolegium w Połocku] poświadcza to samo, że wiadome mu były tysiączne sposoby, jakich Jozafat używał dla sprowadzenia odszczepieńców do Unii, a wszystkie były pełne miłości i słodyczy. A więc ten człowiek, którego nam jako srogiego i dzikiego przedstawiają, nie miał nawet złego uczucia przeciw schyzmatykom! To zresztą sami ci [dyzunici] przyznawali. Jan Chodyga, rajca połocki, nieprzychylny Jozafatowi za jego życia, wmieszany we wszystkie knowania przeciw arcybiskupowi, zeznaje jednak: »Uchowaj Boże, żebym co mógł mówić przeciw niemu , o srogim jakim postępku Jozafatowym z nami jako schyzmatykami, albo o krzywdach jakich nam uczynionych, albo żeby jaką przyczynę miał dać do nienawiści przeciw sobie. I owszem, byłem przytem, i samem na to patrzał, kiedy podczas buntu połockiego, na ratuszu , p. Sokoliński, wojewoda połocki, porwał się do herszta natenczas naszego, Jana Terlikowskiego, burmistrza i chciał go kosturem krzywym, żelaznym uderzyć; Święty Jozafat porwał go za rękę i nie dopuścił nic takowego nieprzyjacielowi swemu uczynić, lubo dobrze wiedział, że jeżeli kto, tedy on był w głowach jemu nieprzyjacielem. To czynił Jozafat, bo miał dla wszystkich serce przyjacielskie i ojcowskie«. Zeznania te składane były pod przysięgą, w dochodzeniu publicznem i na miejscu, gdzie Jozafat żył i działał. Było to w chwili uspokojenia już poniekąd namiętności, a dość jeszcze blisko zaszłych wypadków. Wtedy nie odezwał się żaden głos oskarżający; przeciwnie, wszyscy jednogłośnie mieli dlań tylko słowa pochwały. Wobec tych świadectw, gdzież szukać dowodów przeciwnych? Sami oszczercy nie umieli nigdy oskarżeń swych uzasadnić. Powtarzają uparcie, że Jozafat był okrutnym, prześladowcą, krwiożerczym tygrysem, lecz gdy to okazać trzeba, nie są w możności dostarczenia ani jednego dowodu, nie mogą wskazać ani jednej ofiary. W archiwach arcybiskupstwa połockiego, metropolii kijowskiej, trybunałów polskich, nie ma ani jednego aktu świadczącego przeciw Jozafatowi. A według zaciekłych szkalowań schyzmy, zdawałoby się, że Jozafat miał na swe posługi całą armią katów. Tymczasem ani jedna kropla krwi nie została przelaną podczas jego władyckich rządów, - prócz jego własnej. Nieraz wprawdzie odwoływał się do opieki władz rządowych, a raczej do sprawiedliwości królewskiej. Chciał przy pomocy władzy, zapewnić wolność wiary katolickiej, chciał buntowników powstrzymać, uspokojonych sprowadzać do Unii. Jako arcybiskup połocki, nominowany przez króla, wprowadzony legalnie przez metropolitę kijowskiego, przyjęty przez ludność całą, miał prawa i powagę, na których utrzymaniu zależało i państwu, i Kościołowi. Kto występował przeciwko niemu, ten stawał i przeciwko Kościołowi i państwu, w Polsce szczególnie, gdzie katolicyzm był podstawą życia narodowego, wszelki bunt przeciw niemu był zamachem na życie społeczne; a przecież wedle praw Rzeczypospolitej apostazya ulegała karze najwyższej. Gdyby Jozafat był się uciekał do trybunałów i domagał się kar choćby najcięższych na hersztów schyzmy, byłby w swojem prawie; lecz i tego zarzucić mu nie można. Nigdy nie wodził się po sądach z schyzmatykami, gdy szło o jego osobę, wtedy nawet, gdy życie jego było zagrożone. Skarżył ich to prawda, gdy musiał dochodzić dóbr albo cerkwi zagrabionych od schyzmy, gdy mu chodziło o zabezpieczenie unitów przed ich gwałtami, lub o zapobieżenie, by nie wprowadzali do jego miasta fałszywego nabożeństwa[23]". W liście do wspominanego już wielkiego kanclerza litewskiego Lwa Sapiehy święty Jozafat tak pisał: „Do Unii, żebym kiedy kogo gwałtem przymuszał, to się nigdy nie pokaże. Praw moich cerkiewnych zwykła przysięga moja episkopska prawem bronić, gdy na nie gwałtownie następują, przymusza mię. I to jednak skromnie i uważnie czynię, nie odstępując przykładu świętego Ambrożego i świętego Chryzostoma, którzy, lubo z protestacyą albo nie, czynili jednak potężnie o prawdę Bożą. (...) By ciż Święci, na tak wielką krzywdę Bożą za żywota swego też na świecie patrzyli, na jaką tu teraz patrzę w Połocku, że chłopstwo grube tak wiele dziatek bez chrztu, tak wiele dorosłych bez spowiedzi i używania Sakramentu Świętego do piekła posyłali i posyłają. Było ich wiele, co na żywy Bóg potrzebowali kapłana przy śmierci, buntownicy gromili ich z tego i strzegli aż do śmierci, aby bez spowiedzi zdychali - więcej by o to czynili, niż ja. Przed urzędem byśmy za czasów Nerona, Dyoklecyana toż czynili, co na on czas wierni Bozi czynili. Ale że mieszkamy pod Panem świątobliwym, katolickim, gorącym (któremu daj Boże, w niezmierzone lata, szczęśliwe panowanie!) ogrodzone jest zdrowie i wolność nasza prawem pospolitem, tak jako wszystkich innych obywatelów ojczyzny tej. Dla czegóż nie mamy zażywać prawnych dobrodziejstw, zwłaszcza, gdy inaczej być nie może ku obronie zdrowia i wolności naszych, jako inni zażywają? Więcej jest protestacyj schyzmatyckich po trybunałach i ratuszach; przecie im tego nie ganią, a nas Unią oprimować i rugować dozwalają, powiadając, że wszystkie niezgody domowe z nas i z Unii pochodzą!...[24]". Zrzekał się więc swoich przywilejów, stając się równym wobec prawa. Nikogo nie zaczepiał a jedynie bronił nie tyle siebie, co Boga. Nie pozwalał na profanowanie kościołów, do których miał królewskie prawo. Jego „sumienie nie mogło pozwolić na schyzmatykom bluźnić w kościołach przeznaczonych na chwałę Bożą[25]". Prawosławni nienawidzili świętego arcybiskupa a jednocześnie byli przywiązani do niego, gdyż nie mieli żadnych argumentów przeciw niemu: „»Nienawiść schizmatyków do Jozafata, mówi naoczny świadek, nie była usprawiedliwiona żadną zaczepką z jego strony. Gniew to był poprostu sekciarski, pobudką jego był wstręt do jedności ze Stolicą rzymską. Gdyby był inny powód nienawiści, byłby mi niezawodnie wiadomy, bo wiedziałem dobrze o wszystkim co zaszło miedzy Jozafatem a schyzmatykami. Byłem świadkiem i słyszałem ich samych mówiących: »gdyby Jozafat był naszym, pilibyśmy wodę w której umywa nogi.« W tych samych prawie słowach odzywa się cytowany już Michał Tyszkiewicz: »Wiem, i doskonale wiem , jako wszystkiego, co się działo koło Jozafata dobrze świadomy, że sługa Boży żadnej schyzmatykom, którzy go owszem zwali świętym, nie dawał przyczyny, dla której go tak nienawidzili, obelgami, groźbami, zmowami i zasadzkami trapili; tę jedne wyjąwszy, że i sam papieżowi oddawał posłuszeństwo i wszystkich ciągnął do jego zwierzchności i do Unii z Kościołem rzymskim, schyzmę zaś całkiem znieść starał się«. Słyszano nieraz przeciwników Jozafata mówiących: »gdyby chciał przejść do nas obsypali- byśmy go złotem, czcilibyśmy go jak Anioła z nieba«. Nawet żydzi nazywali go ojcem, mówiąc, że Jozafat czci jednego Boga, pełni przykazania, że życie jego jest bez skazy, czyste i budujące, i że gdyby taki sprawiedliwy nie wszedł do królestwa niebieskiego, któżby mógł liczyć na to, że się tam dostanie?[26]". W cytowanym artykule z przeglądu prawosławnego znalazło się takie zdanie: „kazał mieszkańcom dla większego pognębienia wydobywać z mogił prawosławnych nieboszczyków niedawno pogrzebanych na cmentarzu i wyrzucić na pożarcie psom[27]". Wyjaśnieniem takich opinii może być opis wyganiania szatanów przez świętego Jozafata z klasztoru Świętej Trójcy opisany na tych stronach dość dokładnie trochę wcześniej. „Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest Unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna. Jest pierwszym kanonizowanym świętym obrządku greko-katolickiego. Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili. W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór (berdysz, czyli ciężki, oburęczny topór o zakrzywionym ostrzu na długim drzewcu), palma męczeństwa". Bibliografia: - O. Alfons Guepin, Żywot ś, Jozafata Kuncewicza męczennika, arcybiskupa połockiego, Lwów 1885. - Ks. Jan Urban, Św. Józafat Kuncewicz biskup i męczennik, Kraków br. - X. Dr Władysław Vrana, Egzorty o polskich świętych i błogosławionych na niedziele roku szkolnego rozłożone, Kraków 1930. - Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937. - Ks.dr Józef Umiński, Historia Kościoła, Tom II, Opole 1960. - Ks. Władysław Padacz, Z polskiej gleby, Kraków 1972. - Henryk Fros SI, Franciszek Sowa, Twoje imię przewodnik onomastyczno-hagiograficzny, Kraków 1982. - Tadeusz Żychiewicz, Jozafat Kuncewicz, Kalwaria Zebrzydowska 1986. - Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych świętych polskich, Gdańsk 1997. - „Polska i jej święci" oprac. Hubert Wołącewicz, Kielce 2016. - ks. Jana Szczepaniaka „Mała ilustrowana historia Kościoła Katolickiego w Polsce", Kraków 2018. - Włodzimierz Osadczy, Unia Triplex Unia brzeska w tradycji polskiej, rosyjskiej i ukraińskiej, Radzymin-Warszawa 2019. https://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-12a.php3 https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Jozafata http://www.liturgia.cerkiew.pl/docs.php?id=20 Michał Bołtryk na str.: http://przegladprawoslawny.pl/articles.php?id_n=2812&id=8 Adam Kowalik, w art. pt." Św. Jozafat Kuncewicz - łowca dusz i męczennik" ze str.: https://www.piotrskarga.pl/sw--jozafat-kuncewicz---lowca-dusz-i-meczennik,6183,7350,p.html http://katalog.muzeum.krakow.pl/pl/work/MNK-III-ryc-28780-%C5%9AWI%C4%98TY-JOZAFAT-KONCEWICZ-Arcybiskup-P https://polona.pl/item/b-iosaphat-martyr,NTU2NzA0Nw/#info:metadata [1] Ks.dr Józef Umiński, Historia Kościoła... , s. 186. [2] Tadeusz Żychiewicz, Jozafat..., s. 79-80. [3] Tamże, s. 80. [4]Tadeusz Żychiewicz, Jozafat..., s. 82. [5] Tamże, s. 85. [6] Tamże. [7] Tamże s. 86. [8] Tamże. [9] Tamże s. 87-88. [10] Tamże s. 98. [11] Tamże s. 99. [12] Tamże, s. 100-102. [13] Tamże, s. 102-103. [14] Tamże, s. 104. [15] Tamże, s. 106. [16] Tamże. [17] Tamże, s. 109. [18] Tamże, s. 111. [19] Tamże, s. 112-113. [20] Tamże, s. 113. [21] Tamże, s. 115. [22] Przegląd prawosławny 4(322) 2012 autor: Michał Bołtryk na str.: http://przegladprawoslawny.pl/articles.php?id_n=2812&id=8 [23] Alfons Guepin, Żywot ś, Jozafata..., s. 214 - 218. [24] Alfons Guepin, Żywot ś, Jozafata..., s. 218 - 219. [25] Tamże. [26] Tamże, s. 220. [27] Przegląd prawosławny 4(322) 2012 autor: Michał Bołtryk na str.: http://przegladprawoslawny.pl/articles.php?id_n=2812&id=8 Powrót |