Błogosławiona Marcelina Darowska cz. IV Zdj. z książki p.t.: Rozpamiętuję dni, które minęły i lata poprzednie wspominam; z pism Bł. Matki Marceliny Darowskiej / oprac. S. M. Janina od Wniebowzięcia NMP Jadwiga Martynuska, Szymanów 2008. W połowie grudnia1862 roku, po oktawie Niepokalanego Poczęcia, matka Marcelina wyjechała z Rzymu opuszczając dom na Via Paolina już na zawsze. Do Galicji jechała przez Poznań, aby odebrać stamtąd swoją córkę oraz „pieniądze, które miał jej przesłać starszy brat, Walery Kotowicz, ze sprzedaży części majątku przypadającej jej po zmarłej matce. To właśnie one miały stanowić podstawę fundacji jazłowieckiej. [Jednak] z powodu niespokojnych czasów transakcja się odwlekała"[1]. Potencjalny kupiec folwarku, który Marcelina otrzymała w spadku po matce, zrezygnował z zakupu. Do Galicji więc dotarła w chwili wybuchu Powstania Styczniowego, w związku, z którym wprowadzono w całym zaborze austriackim stan oblężenia. We Lwowie Matka Darowska spotkała się z Arcybiskupem Franciszkiem Ksawerym Wierzchleyskim, który ją przyjął bardzo przychylnie a po wysłuchaniu planów dotyczących nowego Zgromadzenia na jego terenie kilkakrotnie ją pobłogosławił. Do Jazłowca Matka Przełożona dotarła w marcu 1863 roku. Od razu przystąpiła do zorganizowania prac remontowych. Z powodu braku własnych środków remont został sfinansowany z pożyczki udzielonej przez o. Aleksandra Jełowickiego, który dysponował funduszem „zebranym na budowę kościoła dla emigracji polskiej w Paryżu, i mógł na określony termin pożyczyć część tego funduszu"[2] oraz z pożyczki udzielonej przez żydowskich lichwiarzy. Mimo tych trudności już w dzień Zwiastowania najświętszej Maryi Panny, mogła razem z jedną z postulantek, przywiezioną z Poznania, zamieszkać w jednym z wyremontowanych pomieszczeń. Powoli zbliżał się moment sprowadzenia pozostałych sióstr z Rzymu. Matka Marcelina bardzo chciała, aby zgodnie życzeniem o. Kajsiewicza i życzeniem Ojca Świętego Piusa IX Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny miało swój dom w Rzymie, ale wówczas było ich zbyt niewiele by dom w Rzymie utrzymać. Dodatkowo w tym czasie były rozliczne trudności „ i materialne, w niedopływaniu na czas Marcelinie funduszów z Ukrainy. Były prześladowania rządowe, austriackie i rosyjskie: grożono rewizją, ze Lwowa przyszło zabronienie nauczania, z czego wyratował X. proboszcz [Jan] Kaliniewicz, oświadczając, że to jego szkółka parafialna, a z za kordonu groźba konfiskaty majątku, jeżeli Marcelina nie powróci do domu natychmiast, bo paszport się kończył. Pisała wówczas Matka Marcelina do O. Kajsiewicza: »Niech żyje krzyż! Niech stokroć błogosławiony będzie! Niech mi trwa choćby do ostatniego tchnienia mego, jeśli to się Jemu podobać może! Nie szczędź mię Jezu, ale daj wierność, patrz, jam słaba i nędzna, daj spełnić upodobanie Twoje«"[3]. W maju 1863 przyszło z Rzymu zatwierdzenie Konstytucji Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek oraz dekret pochwalny (decretum laudis), a więc Watykan zatwierdził Zgromadzenie, które odtąd stało się zgromadzeniem na prawie papieskim. Wtedy o. Kajsiewicz tak napisał do m. Marceliny w Jazłowcu: „»Piotr przemówił! jesteście zatwierdzone, ale w Rzymie dom główny i rezydencja prawna przełożonej głównej«. Powyższy rozkaz był ciosem dla Matki: podzielenie społeczności, składającej się z siedmiu osób, na dwie grupy; rezydencja przełożonej generalnej w Rzymie, podczas gdy zgromadzenie pracować będzie w Polsce; trudność - nieraz niemożliwość - i koszt porozumiewania się wobec obostrzeń paszportowych i skrupulatnej cenzury całej korespondencji, zwłaszcza na granicy państwa - wszystko uniemożliwiało, jej zdaniem, normalny rozwój zgromadzenia i musiało doprowadzić do jego rozpadu. O wiele więcej i głębiej przerażała ją jeszcze inna, tragiczna alternatywa: jeżeli decyzja, przekazana jej przez o. Kajsiewicza, była rzeczywiście wolą Bożą - to wszystkie jej komunikacje i światła wewnętrzne które wielokrotnie i z naciskiem nakazywały jej całkowite (na teraz) przeniesienie zgromadzenia do Polski - były fikcją, złudą wyobraźni, a może czymś dużo gorszym jeszcze? Odwrotnie zaś jeśli o. Kajsiewicz i rzymska Kongregacja się mylili - to ona przez posłuszeństwo ich rozkazom odstąpi świadomie od wyraźnej i jasnej dla niej woli Bożej. Wobec takiej perspektywy jedynym wyjściem z sytuacji, jakie znalazła, było: zrzec się generalatu. »Ojcze« - pisała do o. Kajsiewicza - »w ręce Twoje przełożeństwo składam. Dziś już obowiązkom jego odpowiedzieć, a więc i utrzymać go nie mogę«. W dalszym ciągu listu błagała go, by się udał wprost do Ojca Świętego i poprzez jego interwencję doprowadził do zmiany dekretu Kongregacji dla Biskupów i Zakonów: »Pozwólcie mi wprowadzić Siostry na drogę przez Boga im wytkniętą (...). Dajcie mi bez przerwy kilka lat pracy z Siostrami; po tych - zrobicie, co zechcecie!« Sześć lat przedtem m. Józefa wyrzekła się w podobnych okolicznościach własnego zrozumienia woli Bożej i w imię bezwzględnego posłuszeństwa poddała się woli kierownika duchowego, chociaż on zostawiał jej - wprawdzie niechętnie - wolność działania. Obecnie m. Marcelina w imię spełnienia woli Bożej protestowała jawnie przeciw sprzecznemu z nią rozkazowi i nie czuła się w prawie, jako przełożona, przyjąć pełną odpowiedzialność za jego spełnienie. Obie to, co czyniły, czyniły na największą chwałę Boga, który przenika tajniki serc i sumień ludzkich. Doprawdy: »dziwny jest Pan w świętych swoich«; dziwny i bezgranicznie szeroki. O. Kajsiewicz odpowiedział natychmiast na rozpaczliwy list swej penitentki. Uspokajał ją tłumacząc, że Kongregacja wyraziła tylko życzenie, a nie rozkaz instalacji domu głównego w Rzymie, on zaś gotów jest prosić Ojca Świętego, aby na teraz nawet z tego życzenia zwolnił zgromadzenie »a myśl złożenia przełożeństwa jest prostą pokusą i nie ma sensu«. Następnie stwierdził stanowczo: »Powtarzam, iż co do Zgromadzenia, zależycie odtąd od Biskupa Miejscowego i od Stolicy Apostolskiej; przełożonymi Waszymi nie jesteśmy - chyba że Biskup da tę władzę - gotowi zresztą służyć Wam zawsze i wszędzie, o ile tylko Bóg da i pozwoli. Nieśmy, Matko, krzyż nasz, choć ciężki: Bóg tak chce«. Zasady tej trzymał się od owej chwili przez całe życie: uważał się nadal za kierownika duchowego Marceliny, która była osobiście związana wobec niego prywatnym ślubem posłuszeństwa, ale w sprawy zgromadzenia nie ingerował, choć nieraz wyrażał o nich swoje zdanie. Nic więc nie stało już na przeszkodzie, by wszystkie Siostry Niepokalanego Poczęcia przybyły z Rzymu do Jazłowca i wzięły się do roboty, zgodnie z poleceniem Najświętszej Panny, otrzymanym przez m. Marcelinę w chwili jej wyjazdu z Wiecznego Miasta: »Teraz zaczniemy pracować!« Szkoła średnia oraz internat w Jazłowcu musiały - według decyzji ich przełożonej zacząć funkcjonować już tej jesieni; to postanowienie było nieodwołalne"[4]. 4 listopada 1863 roku, kiedy już cztery siostry rzymskie były na miejscu i kiedy miało nastąpić poświęcenie kaplicy w Jazłowcu „i Pan Jezus miał dom wziąć w Swoje posiadanie"[5] wydarzył się pewien wypadek. Otóż w pałacu na frontonie, nad herbami wcześniejszych właścicieli Poniatowskich i Czartoryskich, znajdował się posąg jakiegoś pogańskiego bożka a w tym miejscu zaplanowano oczywiście duży, żelazny krzyż. Żeby go umieścić należało strącić bożka, ale „robotnik, który go zrzucał, stracił równowagę i sam, w oczach wszystkich patrzących, spadał na dół, na śmierć niechybną. W tej chwili Matka Marcelina zakreśliła nad nim znak krzyża. Jakim sposobem zatrzymał się, uczepił gzymsu i bez szwanku żadnego wyszedł? Na to odpowiedź u Boga wszechmocnego. Człowiek ten, który był protestantem, nawrócił się następnie na katolicyzm. Ta chwila wzięcia w posiadanie murów jazłowieckich przez Chrystusa Pana, jest symboliczna. Zdaje się wypowiadać całe zadanie Zgromadzenia i w pojedynczych duszach jego członków i w kraju przez pracę apostolską: Wszędzie, każda dusza, ma strącać bałwana swojego, a na jego miejsce stawiać krzyż, godło Chrystusowe, z którego On zmartwychwstaje"[6]. Dzień później, kiedy dojechały już pozostałe trzy siostry rzymskie, matka Marcelina wprowadziła w Jazłowcu klauzurę zakonną a także obrała za patrona domu, obok Matki Boskiej Niepokalanej, świętego Józefa. Wtedy „rozpoczął się rok szkolny z kilkoma pierwszymi wychowankami. Początki niepokalańskiej pracy w kraju były więcej niż skromne"[7]. W zamyśle w Jazłowcu miała być prowadzona rozwojowa szkoła średnia dla panienek, ale równocześnie otworzona została „szkoła elementarna dla dziewczynek z okolicy klasztoru, zarówno dla Polek jak dla Rusinek"[8]. Kilka miesięcy później, kiedy minęły już trzy lata od mistycznych zaręczyn Matki Marceliny z Panem Jezusem, to wówczas w Wielki Czwartek 24 marca 1864 roku, „podczas obrzędów Triduum Paschalnego w jazłowieckiej kaplicy dokonały się zaślubiny mistyczne jako znak wejścia w zjednoczenie przeobrażające"[9], czyli zjednoczenie tak doskonałe, jakie czeka wszystkie te dusze, które dostaną się do nieba. Przecież Pan Bóg już w Starym Testamencie mówił do nas: Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! [Kpł 19, 2n]. Z pewnością również pamiętamy jak w objawieniach w Tre Fontane Matka Boża przedstawiła się jako Jestem, która jestem w Trójcy Świętej, a o czym to świadczy, chyba nie trzeba tłumaczyć. Święty Jan od Krzyża opisał mistyczne zaślubiny jako stan, który jest zdecydowanie wyższy niż stan zaręczyn duchowych. Napisał, że jest to „całkowite przeobrażenie duszy w Umiłowanego (...), w którym dusza staje się boską i Bogiem przez uczestnictwo, w stopniu możliwym w tym życiu"[10]. Święty Jan uważał, że zjednoczenie duszy ludzkiej z Bogiem jest najważniejszą rzeczą w jego nauce. Był także przeświadczony o tym, że zaślubiny mistyczne są najwyższym stanem do jakiego może dojść dusza na ziemi. Jeśli ktoś jest zdziwiony tymi słowami o stawaniu się duszy Bogiem, to niech spróbuje zagłębić się w naukę świętego Jana od Krzyża, którą opisał on w swoich dziełach. Tam, jest wszystko bardzo dokładnie wyjaśnione, my tutaj zacytujemy tylko dwa fragmenty jego myśli: „Gdy zatem dusza zrobi miejsce, czyli usunie z siebie wszelką zasłonę i brud stworzeń, co dokonuje się przez doskonałe zjednoczenie jej woli z wolą Bożą (bo kochać to starać się dla miłości Boga wyrzec się i ogołocić ze wszystkiego, co nie jest Bogiem) - natychmiast zostaje prześwietlona i przeobrażona w Boga. Udziela jej wtedy Bóg swego bytu nadprzyrodzonego w takiej mierze, iż wydaje się ona samym Bogiem i posiada to, co On sam. Zjednoczenie to dokonuje się wtedy, gdy Bóg wyświadcza duszy tę nadprzyrodzoną łaskę, że wszystko co Bóg i dusza posiadają, staje się jednym w przemianie uczestniczącej. Dusza wydaje się wtedy być więcej Bogiem niż duszą i w rzeczy samej jest Bogiem przez uczestnictwo, choć oczywiście jej byt naturalny jest tak odrębny od bytu Bożego jak i przedtem (nawet jeśli obecnie jest przeobrażona), podobnie jak tafla szklana jest czymś innym niż promień, który ją oświetla"[11]. I żeby rozwiać wszelkie wątpliwości i jeszcze jaśniej zrozumieć myśli świętego Jana warto zapoznać się z poniższym fragmentem z jego pism: „Tak więc, stosownie do tego, co już powiedzieliśmy, rozum tej duszy jest rozumem Bożym, jej wola jest wolą Bożą, jej pamięć jest wieczystą pamięcią Bożą i jej rozkosz jest rozkoszą Bożą. Substancja tej duszy nie jest wprawdzie substancją Boga, gdyż dusza nie może substancjalnie przemienić się w Niego, jednak będąc z Nim tak ściśle jak tutaj złączona i tak pochłonięta przez Niego, jest Bogiem przez uczestnictwo w Bogu. Przeżywa się to wszystko w tym doskonałym stanie życia duchowego, chociaż nie tak doskonale jak w życiu przyszłym. W ten sposób dusza umarła dla wszystkiego, czym była sama w sobie i co było śmiercią dla niej, a żyje tym, czym jest Bóg sam w sobie"[12]. A teraz posłuchajmy także opisu zaślubin mistycznych, czyli tego najważniejszego wydarzenia w życiu Marceliny Darowskiej przesłanego przez nią 5 kwietnia w liście do o. Hieronima Kajsiewicza: „Byłam zdaje mi się w wielkim połączeniu z Jedynym moim, jakobym przeszła w Jego Człowieczeństwo z Bóstwem zjednoczonym [...] wszakże nic uczułego [wydaje się, że chodzi tu o to, iż nie odczuła ona żadnego wrażenia zmysłowego], wydatnego, wymownego po ludzku w sobie nie widziałam, aż idąc za Panem do ciemnicy niesionym, nagle przeszłam w stan ujęciej [przeniknięcia, ogarnięcia] nadprzyrodzony: opuściłam wszystko, co mnie otaczało, świat ten, a ujęta i objęta cała Zbawicielem moim, byłam przez Niego przedstawioną Bogu i Ojcu i Duchowi Świętemu jako oblubienica Jego i tam nastąpiły nasze zaślubiny przez zlanie się niepojęte w jedno duchowe, które stało się jakby pierścieniem cechującym związek na zewnątrz"[13]. W taki sposób Marcelina osiągnęła najwyższy stan zjednoczenia mistycznego z Panem Bogiem, a stan ten ujawniał się w skutkach, które także opisywała święta Teresa z Avila, a więc: „całkowite uśmiercenie egoizmu. Jego miejsce (...) zajmuje jedynie troska o chwałę Bożą, wyrażająca się w niezwykłej gorliwości i skuteczności apostolskiej. Z tym wiąże się spokojne, podporządkowanie woli Bożej, pragnienie śmierci i radość z prześladowań dla Imienia Bożego"[14]. Chociaż matka Marcelina obsypana została przez Boga wieloma nadzwyczajnymi łaskami, to jednak wiedziała, „że »nie łaski, ale wyniszczenie jest miarą świętości« i do tego wyniszczenia, aby Bóg mógł w duszy wszechwładnie panować, do tej śmierci sobie, »którą« - jak pisze - »w całej prawdzie uważamy i uważać winniśmy za charakter, za cechę szczególną obowiązującą nasze Zgromadzenie«, prowadziła Siostry słowem i przykładem"[15]. A Sióstr przybywało w Jazłowcu z każdym rokiem coraz więcej. „»Z woli to Bożej, zatwierdzonej później rozporządzeniem Kościoła, Matka przeznaczyła Jazłowiec na ognisko ducha Zgromadzenia - pisze jedna z Sióstr ówczesnych - na przechowanie żywotności jego dla wszystkich pokoleń i domów... Tu pod ciepłem Matczynych skrzydeł, Zgromadzenie żyć poczęło. Wszystkieśmy tu oczy otworzyły na światło Boże, każda w tych murach przeżyła wiosnę swoją zakonną, znalazła zaspokojenie wszelkich potrzeb duszy i ukochała, na ile ją stać, Boga, Matkę i Zgromadzenie«... Matka Marcelina oddawała się cała każdej Siostrze, tak I-go jak i II-go Chóru. Jedna z tych ostatnich wspomina: »To nie do wypowiedzenia, jak Mateczka była z uszanowaniem dla swego otoczenia. Ona to miała z Ducha Św., takie namaszczenie w stosunku z Siostrami... Mateczka wylewała się miłością, cała zamieniała się w miłość; tak się o nas troszczyła, żebyśmy nie wyczerpywały«..."[16]. Jesienią 1864 roku do klasztoru w Jazłowcu z wizytą duszpasterską przybył o. Piotr Semenenko. Był pod wielkim wrażeniem działalności niepokalanek. Tak o tym pisał w liście do swojego przyjaciela, Leona Kalm - Podoskiego: „Jestem tu prawdziwie jak w raju ziemskim. Miewam codzienne nauki, zamiast rekolekcji, prócz tego wszystkie (Siostry) już raz przespowiadałem. Przepatrujemy przytem cały sposób uczenia, rozkład nauk i t. d. Jestem tym cały zajęty, z wielką moją pociechą i nadzwyczajną nadzieją na przyszłość. Skutki osiągnięte przechodzą wszelkie spodziewanie"[17]. W marcu roku 1865 wybuchł pożar w klasztorze, który z dachu bocznego skrzydła, kierował się w stronę kaplicy i głównego budynku. W zimie znajdujące się w pobliżu źródło było zamarznięte, nie było w pobliżu ani strażaków ani nawet żadnego sprzętu strażackiego. Matka Marcelina widząc co się dzieje, że po ludzku sądząc żadnej pomocy nie można otrzymać „pada (...) na kolana i woła z głębi duszy: »Panie, jeżeli to dzieło ludzkie, niech zgore! ale jeżeli Twoje, ratuj je!« I znakiem krzyża świętego przeżegnała pożar. A wtedy w mgnieniu oka, w obecności wszystkich, »ogień jakby jedną dłonią ujęty, powalony został na dół, a wiatr się obrócił i przeciwny dał mu kierunek«, dopalając już tylko obszar zajęty poprzednio. Matka Marcelina przeklęczała na śniegu dwie godziny, zatopiona w modlitwie. Ludność jazłowiecka, z ks. proboszczem Kaliniewiczem na czele, okazała się (...) pełna życzliwości. A Boska Opatrzność ochroniła nawet od materjalnej straty, bo skrzydło było asekurowane"[18]. Prowadzenie dzieci w zakładzie było oparte na prawdzie i miłości oraz głębokiej wierze. Nie było tam systemu kar i nagród więc i nie było współzawodnictwa. Matka Marcelina rozbudzała w wychowankach również wielką miłość do Boga i Kościoła oraz do ojczyzny, bo przecież zadaniem zgromadzenia było: „»przygotowanie krajowi prawdziwie chrześcijańskich niewiast, córek, żon, matek, wedle ducha Bożego, a przez to przygotowanie mu wśród strasznego zepsucia świata, nowego chrześcijańskiego społeczeństwa, z którego i kapłani i męże narodu i obrońcy Kościoła, w którem dobro, bogactwo kraju«. I gdyby kiedyś Zgromadzenie rozszerzyło się na inne kraje, poniosłoby wszędzie z łaską Bożą ideę miłości każdego narodu, wedle Boga, w duchu Kościoła i pracowałoby nad dziećmi tego narodu, wedle ich narodowości. Wprowadziła więc Matka Marcelina po klasach wykłady polskie. Po religii, która nie jest prostą nauką, ale samem życiem, wszystko przenikającem i podstawą wszystkich poglądów - przedmioty narodowe miały pierwszeństwo. »Nauka i wiedza - pisała Matka Marcelina - środkiem do wpływu, nie zaś źródłem, z którego ten wychodzić powinien. Źródłem - duch Boży, łaska, a z nich zasady, pojęcia i cnoty. Źródło niezbędne, środki potrzebne. Potrzeba więc nauki. Nauka zatwierdza, wszechstronniej wkorzenia, dopełnia. Wiedza ubogaca, usilnia. Nauki wykładane więc będą w zakładzie Zgromadzenia najgruntowniej«..."[19]. Olbrzymi nacisk kładła również przełożona zgromadzenia na to, by nauczyć dzieci samodzielnego myślenia, za co po ukończeniu szkoły niejedna z wychowanek bardzo dziękowała i wyznawała z wdzięcznością: „W klasztorze nauczyłam się myśleć"[20]. Program nauczania dostosowany był do przyszłych potrzeb życiowych „obejmował całokształt tego, co dobrze wychowana panienka wiedzieć powinna, bez przeciążenia główek dziecinnych, z konieczności na zdrowiu się odbijającym"[21]. W pierwszym kwartale roku 1868 przyjechał do Jazłowca O. Hieronim Kajsiewicz, który dał Siostrom dwie serie rekolekcji. Był on pod wielkim wrażeniem i pełen pochwał dla samego klasztoru jak i sposobu jego prowadzenia. W tym samym roku w czasie Bożego Narodzenia Matka Marcelina miała widzenie Najświętszej Maryi Panny, które później w liście do ojców Kajsiewicza i Semenenki tak opisała: „»Gdybym nie wiedziała, że Maryja stworzeniem, to za Boga wziąć bym Ją mogła, taka doskonałość, taka świętość, taka pełność świętości, piękności i majestatu«. Wśród tego dusza jej jakby oddzielona się czuła od ciała, któremu znieść było trudno wielkość tej radości i wielkość ognia. A gdy po przyjęciu Komunii świętej wracała na swoje miejsce, Najświętsza Panna rzekła jej: »Wiele ci dajemy radości, abyś wiele znieść mogła boleści«"[22]. W roku 1869 ojciec święty Pius IX przygotowywał się do otwarcia soboru nazwanego później soborem watykańskim I. Matka Marcelina postanowiła wówczas w intencji pomyślnego przebiegu tego soboru ofiarować swoje życie. Nie pozwolił jednak na to o. Kajsiewicz, który tak do niej napisał: „Moja Mateczko (...) Cieszę się, że Ci Pan każe modlić się za sobór przyszły... Pozwolić Ci, byś na tę intencję życie ofiarowała, nie mam sumienia. Zresztąś i tak Bogu oddana, ale widzisz sama, że jeszcze czas nie przyszedł, abyś rozpoczęte dzieło opuszczała. Bóg mile przyjął Twoją gotowość, On, który Ci takie pragnienia sam podaje"[23]. A więc matka Marcelina postanowiła ofiarować za pomyślność soboru „wszelkie cierpienia i krzyże, jakie Bóg zechce na nią spuścić. Rzeczywiście po otwarciu soboru runęły na nią ciężkie doświadczenia."[24]. Do tych doświadczeń przyczynili się w dużej mierze ojcowie zmartwychwstańcy, którzy przysłali na kapelana w Jazłowcu O. Waleriana Przewłockiego, który potrafił się wyjątkowo niestosownie by nie rzec brutalnie odnosić do sióstr niepokalanek. Był to człowiek raczej niezbyt zrównoważony, gdyż „raz wybuchał , to znów przepraszał"[25]. Sama matka Marcelina takie o nim miała zdanie, które zapisała w swoich notatkach: „Ojciec wszędzie widział pychę, malicję [złośliwość, chytrość], ukryte cele mej osobistości, wyniesienia mego szukającej... Próżno się badam, patrzę na siebie, czuwam, rachuję z sobą, nigdy nic podobnego schwycić nie mogę. Gdy ja szukałam zgody i porozumienia, przykre usposobienie Ojca wzrastało, gdy ja się cofałam przed stosunkiem, który do niczego pożytecznego nie prowadził i koniec położyć mu chciałam, Ojciec jakby wpadał w rozpacz, przepraszał, upokarzał się, naprawiał, obiecywał poprawę... i zdawało mi się, że nie miałam prawa trwać w oporze. (...) W ostatecznej chwili, jak to zawsze bywało, Ojciec chwycił za usuwającą się z jego rąk nić ginącej sprawy, sprawy woli Bożej i jemu - chwilowo powierzonej, ujął znowu niby silniej, upokorzył się i stanął jakoby z dobrą wolą. Wyznaję na upokorzenie moje, ja już wiary nie miałam ani w tę wolę, ani w sprawę od niej zależną. Stanęłam z bierną gotowością, aby nic sobie nie mieć do wyrzucenia"[26]. Również o. Hieronim Kajsiewicz i o. Piotr Semenenko byli tymi, którzy w oczach świadków bardzo krzywdzili m. Marcelinę a których ona nazywała „swymi dobrodziejami"[27]. Otóż ojcowie ci postanowili wykorzystywać jej bliski kontakt z Panem Bogiem, inaczej mówiąc telefon do nieba i nakazali swej penitentce, która przecież ślubowała o. Kajsiewiczowi posłuszeństwo, mówić wszystko to, co mogło dopomóc duchowo im i ich zakonowi a później i inne sprawy. Była to praca dla samej matki Marceliny wyjątkowo ciężka, czasami przekraczająca jej siły fizyczne a która w przyszłości „ściągnęła na Marcelinę Darowską, przez tylu niezrozumianą, sprzeciw, niechęć, a wreszcie oszczercze zarzuty"[28]. Znalazła się nasza bohaterka w bardzo trudnej i niezręcznej roli, bo była zmuszana poprzez polecenia swojego kierownika duchowego, ujawniać tym kapłanom ich winy oraz wzywać ich do poprawy. Musiała „im dawać rady, jak postępować w takim czy innym wypadku; decydować czy O. Kajsiewicz ma jechać do Kanady, sprzedawać winnicę pod Rzymem czy nie, zwijać misję paryską czy ją pozostawić, zakazać O. Semenence spowiadania dewotek czy nie, itd. itd.[29]". Na przełomie lat 1871 i 1872 matka Marcelina Darowska pod natchnieniem Bożym, zredagowała Ustawy zakonne dla własnego zgromadzenia a w niedługim czasie zmartwychwstańcy, po pewnych korektach, przyjmują te ustawy jako swoją własną zakonną regułę. „Wzywana przez nich jedzie do Rzymu, aby z nimi przetrząsać wszystkie sprawy ich Zgromadzenia, nawet zmiany personalne. Z posłuszeństwa przyjmuje na kapelanów do Jazłowca młodych Zmartwychwstańców, aby im dawać wyrobienie zakonne i przygotowywać osiedle Zmartwychwstańców w Kraju. Dla nich pisze instrukcje o spowiedzi, dla nich i dla ówczesnego już generała O. Semenenki spisuje notatki do rozmyślań rekolekcyjnych. Wreszcie musi odciąć siebie i swoje Zgromadzenie od ich wpływu, poznanego jako ujemny. Kończy się wzajemna zależność oskarżeniem M[arceliny] Darowskiej, na kapitule Zmartwychwstańców, oskarżeniem jej o chęć rządów, o błędy w regule, a przed Leonem XIII określa się ją jako wizjonerkę, będącą ofiarą złudzeń własnych, a chcącą je narzucić innym. Istotnie stanowisko zupełnie wyjątkowe. I nie ma innego wyjścia: albo trzeba stwierdzić, że mamy tu do czynienia z niedopuszczalną i niezdrową ingerencją obcej zakonnicy w sprawy jak najbardziej własne męskiego zgromadzenia zakonnego OO. Zmartwychwstańców, albo przypomnieć sobie, że historia Kościoła zna takie lub podobne wyjątkowe postacie kobiet i ich wyjątkowe w owym czasie zadania. Oczywiście mutatis mutandis. Zupełnie niekobiecą i zupełnie wyjątkową jest rola św. Joanny D'Arc, powołanie jedyne w swoim rodzaju i ściśle ograniczone w czasie i przestrzeni. Spoza murów klasztornych idą za głosem swego powołania Brygida czy Katarzyna Sieneńska, czy wielka Teresa z Avili. Każda z nich jest znakiem, którem się sprzeciwiają. Jedna ginie na stosie, inne znoszą takie czy inne prześladowania, ostatnia o mały włos nie dostaje się do więzienia, do którego jednak zostaje wtrącony jej wierny towarzysz i współreformator, książę mistyków, chrześcijańskich, św. Jan od Krzyża. Posłannictwo M. Darowskiej leży w znacznie skromniejszych ramach. Widzi ona swe zadanie na razie wyłącznie dla Polski i w Polsce i tak samo widzi posłannictwo zgromadzenia Zmartwychwstańców. Nie chodzi tu oczywiście o żadną analogię z owymi znanymi w Średniowieczu klasztorami dwoistymi, na czele których stała jednak kobieta, opatka. Jej rola wobec Zmartwychwstańców jest zupełnie chwilowa, przemijająca. W r. 1874 oświadczyła wobec zgromadzonych w klasztorze ss. Marie Reparatrice w Rzymie ojców radnych Zmartwychwstańców, co już zresztą od dawna uznawali OO. Kajsiewicz, Semenenko, [Julian] Feliński: , »Podoba się Panu dawać mi światła dla obydwóch Zgromadzeń!« Jednogłośna odpowiedź ojców radnych była, że się M. Marcelina w tym nie myli. I tych »świateł« miała im udzielać póły, póki je będzie otrzymywać dla nich, względnie, póki nie wejdą pewnie na drogę swego właściwego posłannictwa, a wtedy jej zadanie wobec nich byłoby wyczerpane. Dla obu zgromadzeń Zmartwychwstańców i Niepokalanek, których zresztą pierwotna nazwa miała być ss. Zmartwychwstanki, widziała M. Darowska fundamentalną potrzebę jedności z woli Bożej. Jedności nie kanonicznej czy prawnej, ale jedności ducha (»umarli światu a zmartwychwstali Chrystusowi«), środków, celu i zadania. A tym zadaniem miało być chrześcijańskie odrodzenie polskiego społeczeństwa, odrodzenie religijne i narodowe, przez wychowanie nowych pokoleń młodzieży polskiej. I to wówczas, gdy jeszcze nie istniały polskie zakłady wychowawcze tego typu. Tę jedność uważała M. Darowska za kardynalną zasadę, za wyraźną wolę Bożą dla obu Zgromadzeń. O tę zasadę walczyła do końca życia, a sprzeniewierzenie się jej uważała za odrzucenie woli Bożej i za zadatek niechybnego upadku. Ten obowiązek jedności był dla niej jej własnymi słowami »pewnikiem chyba tylko mniejszym od dogmatów wiary świętej, od Ewangelii, od nauki Kościoła«"[30]. O. Kajsiewicz od dłuższego już czasu korzystał z nadprzyrodzonego daru przełożonej niepokalanek, o czym sam napisał do niej w jednym z listów, posłuchajmy: „Odkąd przekonałem się, że to nie ty mówisz i tobie samej znajomość słabości naszych pokusą być nie może, dziękuję Bogu za ten nowy kanał komunikacji Jego... [a w innym]: Bóg ci zapłać za wszystko co przez ciebie dla dobra duszy mojej powiedział. Będę starał się korzystać, módlcie się. Nie odsyłaj mię do nikogo po stwierdzenia poza spowiedzią - do nikogo na ziemi nie daje mi Bóg tyle ufności co do ciebie"[31]. I tak przez wiele lat O. Kajsiewicz domagał się sprawozdań m. Marceliny z jej wewnętrznych świateł. Zachęcał ją również do nieunikania w przekazywaniu krytyki wobec niego samego, jeśli się taka pojawiała w jej widzeniach „Ponieważ dał ci miły Jezus tę łaskę, że znajomość niedoskonałości starszych twoich nie osłabia w tobie należnego dla nich szacunku, dziękuję Bogu za światło, jakie mi przysłał przez ciebie"[32]. Oprócz rad dla siebie, zaczął prosić również o rady dla O. Semenenki i całego zgromadzenia zmartwychwstańców. Sam zauważył swój egoizm, tak pisząc: „Ja samolubnie chciałem korzystać z jasności w jakiej jesteś i wezwać cię, żebyś się wkwaterowała do duszy mojej i wierny jej inwentarz spisała z receptą na defekta [błędy]"[33]. Oczywiście, upominał Marcelinę, gdy ona kolejny raz „przepraszała, iż mimo woli stała się dla nich »chłostą w ręku Bożym«"[34]. Dochodziło także do tego, że obaj ojcowie założyciele zmartwychwstańców zaczęli się praktycznie spowiadać matce Marcelinie. O. Semenenko na kilkunastu stronach opisał całe swoje życie w rodzaju spowiedzi generalnej natomiast później obaj ojcowie zaczęli wymieniać na przemian wady zauważone u swojego współbrata. Dlatego też zaczęła matka Marcelina bardzo prosić o to, by ją zwolnić z tego przykrego dla niej obowiązku. Wypraszała się i wymawiała, „nie tylko od tego, aby na ich polecenie modlić się o spełnienie lub uniknięcie takiej czy innej rzeczy, lecz przede wszystkim od pisania im nakazanej jej przez nich gorzkiej prawdy o nich samych. I tak w liście do O. Kajsiewicza (...) [napisała]: »Pozwólcie, abym milczała, albo lepiej jeszcze każcie mi milczeć, a milczeć będę, lecz kiedy mam mówić, to mówić muszę szczerze, wedle prawdy, jak tę pojmuję i czuję«"[35]. A w liście do O. Piotra Semenenki tak to ujęła: „W szczerości, do której nie tylkoście mnie upoważnili, ale którąście mi nakazali, wszystko wam i o was mówię, najczęściej na osobny wyraźny wasz rozkaz, a potem to wam daje niepokój o mnie, czujecie w tym nieporządek ... pozwólcie, abym nigdy wam o was nie mówiła, a tylko co nas dotyczy, abym was tylko słuchała. I ja czuję, że to lepszy będzie porządek, a dla mnie stokroć milej". Po wyborze generała zakonu zmartwychwstańców, którym ponownie został o. Kajsiewicza, bardzo wiele gorzkich słów usłyszał od m. Marceliny o. Piotr Semenenko, za próbę wciągnięcia jej w pewną manipulację przy tych wyborach. O. Kajsiewicz, który poznał kulisy tej sprawy, tak napisał do m. Marceliny: „Wieleś wycierpiała, biedna Matko z nami, ale to cierpienie podwoiło zasługę twoją i podnosi chwałę w niebie. Sądzę, że Bóg nie daje ci widzieć, co się u nas polepszyło (...) tylko wciąż daje widzieć czego nam brakuje, abyś więcej się modliła i wciąż na nas nastawała..."[36]. Wówczas zaczęła się reforma zmartwychwstańców a ojciec Hieronim udał się do Jazłowca. Tam miał nauki dla sióstr a błogosławiąc przed wyjazdem matkę Marcelinę powiedział wzruszony otaczającym go niepokalankom: „Strzeżcie nam naszego wspólnego skarbu!"[37]. Po powrocie tak powiedział do o. Juliana Felińskiego: „»Muszę teraz wyznać w całej szczerości, że M. Marcelina jest prawdziwą założycielką naszego Zgromadzenia«. Powtórzył to kilka razy wielu z nas. Wróciwszy z Jazłowca odbył rekolekcje, a kończąc je, powiedział mi: »Teraz dopiero widzę jasno, że wszystko, co mi M[atka] Marcelina powiedziała o mojej duszy, jest zupełną prawdą«"[38]. W roku 1873 w Środę Popielcową, całkiem niespodziewanie, zmarł o. Hieronim Kajsiewicz, „z którym niemal przez dwadzieścia lat związana była ślubem osobistego posłuszeństwa"[39]. Po śmierci o. Kajsiewicza obowiązki generała zmartwychwstańców przejął o. Piotr Semenenko. Jednak z tym ojcem już nie udawało się Matce Marcelinie znaleźć wspólnego języka i tak porozumiewać się jak wcześniej z o. Hieronimem Kajsiewiczem. W tym też czasie na wiele lat ustały dotychczasowe łaski „a na modlitwie dane jej jest zrozumieć, że czekają ją o wiele cięższe krzyże"[40]. Ale matka Marcelina nie obawiała się ich, a wręcz przeciwnie, nawet na nie miłością czekała, gdyż jak pisała do jednej ze swoich sióstr w Chrystusie: „Krzyże to perły, to ogniwa łączące nas z Ukrzyżowanym Zbawicielem. Kochajmy je szczególniej, bo one niezaprzeczenie szczególnie cenne"[41]. Gdy liczba proszących o miejsce w Jazłowcu wzrastała do tego stopnia, że trzeba było, z braku miejsc, coraz częściej odmawiać, matka Marcelina w 1873 roku nabyła grunt w Jarosławiu i już w roku 1875 powstał drugi zakład prowadzony przez niepokalanki. Przez dziesięć lat, od chwili złożenia klasztoru w Jazłowcu do chwili uruchomienia drugiego ośrodka w Jarosławiu do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Maryi przyjęto 60 kobiet. Do zakonu przyjmowano tylko osoby o prawdziwym powołaniu bez względu na ich pochodzenie społeczne. Jeszcze w roku 1874 Matka Marcelina Darowska otrzymała dekret Stolicy Apostolskiej, który zatwierdzał na wieczne czasy zgromadzenie niepokalanek. Mapka z książki, Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska Niepokalanka 1827-1911, Lublin 1996. W następnych latach powstawały kolejne zakłady w Niżnowie, w Nowym Sączu i w Słonimie. „W 1907 roku Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia"[42]. Gdy Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński po dwudziestu latach zesłania osiadł w pobliżu Jazłowca, to natychmiast otoczył go oraz „jego założycielkę (...) prawdziwie ojcowską opieką, a nawet przyjaźnią. Corocznie odwiedzał klasztory sióstr Niepokalanek, a w sierpniu 1883 roku poświęcił w Jazłowcu statuę, wyrzeźbioną z białego , kararyjskiego marmuru"[43]. W tym samym roku biskup Seweryn Morawski, który dwa lata później został metropolitą lwowskim, przybył do Jazłowca i wygłosił bardzo znaczące przemówienie: „Znam Matkę Marcelinę od lat 20. Od pierwszej chwili, com ją poznał, uczułem dla niej prawdziwą cześć. I ta się nigdy nie zachwiała. Odtąd wszystko, co widzę i co słyszę, cześć tę wzmaga. Owszem i co przeciwnego! A to ostatnie bardziej jeszcze, niżli wszystko inne! Tak jest. Prześladowania podwajają tylko moją cześć dla niej, bo utwierdzają mię bardziej niż kiedy w przekonaniu i są mi nowym dowodem, że to prawdziwe dzieło Boże, skoro je Bóg przez ciężkie próby przeprowadza. Kiedy patrzyłem przez wszystkie lata dotychczas, na ten wzrost Zgromadzenia nadzwyczajny, taki szybki, pod tak niezwykłem, widocznem błogosławieństwem Bożem - prawie mię pewien lęk przejmował wśród tylu pomyślności. Brakowało mi dla Zgromadzenia ostatniej pieczęci dzieł Bożych: prześladowania. Dziś ona już położona. I to mi jest najsilniejszym, żywotnym dowodem, że to sprawa Boża. Prawda w uciskach podwójnie jaśnieje i podwójne uznanie wzbudza. To uznanie pragnę dziś wyrazić"[44]. Podobnie w roku 1900 ówczesny ks. biskup diecezji tarnowskiej Ignacy Łobos takimi słowami wyraził swoje zdanie o cierpieniach matki Marceliny: „Świętego Fundatora Pijarów obrzucano przed Stolicą Apostolską najrozmaitszemi obwinieniami, a on znosił wyrzuty i podniesiony jest na ołtarze. Niepodobna żyć w przyjaźni Chrystusowej bez krzyżów i bez furji złego ducha i świata. Ale to dowód, że Pan Bóg ma upodobanie w pracy i służbie naszej. Kogo miłuje, tego biczuje"[45]. Te dwa powyższe cytaty odnoszą się do tego okresu, kiedy po wspaniałych doznaniach wewnętrznych i zewnętrznych sukcesach prowadzonego przez Marcelinę Darowską zgromadzenia, nastąpiły wspomniane wcześniej lata „duchowych ciemności i różnych niepomyślnych zdarzeń w jej życiu osobistym (m.in. kryzys małżeństwa córki Karoliny) oraz w działalności apostolskiej (m.in. nieporozumienia ze Zmartwychwstańcami, paszkwile w prasie pisane przez wydaloną ze szkoły uczennicę) itp. Marcelina odebrała to jako próbę wiary, albo -jak często piszą mistycy - jako bierne oczyszczenie ducha. Wydaje się jednak, że była to szczególna łaska upodobnienia Mistyczki do Zbawiciela w myśl słów św. Pawła o dopełnieniu cierpień zbawczych Chrystusa (por. Kol 1, 24)"[46]. Zdj. ze str.: https://www.niepokalanki.pl/index.php/zgromadzenie/blogoslawiona-matka-marcelina/teksty-matki-marceliny/168-o-malzenstwie-i-rodzinie# „Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r"[47]. Można zadać sobie pytanie czemu zmarła w roku 1911. Pytanie na pozór niedorzeczne, okazuje się jednak, że w przypadku błogosławionej Marceliny Darowskiej takie nie jest. Otóż w roku 1909 w Jasnogórskim klasztorze dokonano kradzieży cennych klejnotów oraz sukni Matki Bożej z cudownego obrazu. Natomiast rok później w tymże klasztorze popełniono morderstwo. Szok w całej katolickiej Polsce był jeszcze większy, gdy schwytano sprawcę obu tych zbrodni. Okazał się nim, mieszkający w tym klasztorze paulin, ojciec Damazy Macoch, prawdopodobnie nieudolny agent carskiej Ochrany. Wiele wskazuje na to, że miał on za zadanie skompromitować jasnogórskich zakonników, podrzucając prowokacyjne materiały w klasztorze. Jednak jego niemoralne życie, między innymi zazdrość o kochankę oraz olbrzymie własne potrzeby finansowe przeważyły i dlatego szatański plan rosyjskich służb uległ kompletnemu załamaniu. Gdy matka Marcelina „dowiedziała się o zbrodni i świętokradztwie popełnionych na Jasnej Górze w latach 1909 i 1910, złożyła ofiarę ze swego życia jako ekspiację. Niebawem po tym akcie heroicznym wystąpił paraliż ciała i związane z tym dotkliwe cierpienia. Zmarła wzywając Jezusa (...) w klasztorze jazłowieckim, gdzie do dziś spoczywają jej doczesne szczątki, otaczane wielką czcią miejscowej ludności"[48]. Ówczesny Arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz podczas mowy pogrzebowej tak o tej tragedii powiedział: „I gdy jak grom uderzyło to straszne nieszczęście, świętokradztwo Częstochowskie, którym Kościół w Polsce i Ojczyzna zostały splugawione, Wyście [niepokalanki], będąc u mnie zaraz, powiedziały: »Lękamy się, że to Matkę zgubi, Ona tego nie przeżyje«. Nie omyliłyście się: Matka, jak mówiła sama, podała się na wypłatę Bogu i to poświęcenie siebie za tę zbrodnię było ostatnim groszem ofiarnym, który jeszcze miała do oddania na ołtarzu miłości Boga i Ojczyzny"[49]. Bibliografia: - Matka Marja Marcelina od Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Marji (Marcelina Darowska) 1827-1911 Krótki Zarys jej życia wychowankom jej poświęcony, Jazłowiec 1929. - Ks. Zdzisław Obertyński, Zmartwychwstańcy a Niepokalanki Próba dokumentacji wzajemnej zależności, T. I , Warszawa 1949. - Polscy święci, tom 8, red. Joachim Roman Bar OFConv., Warszawa 1987. - S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność Matki Marceliny Darowskiej 1827 - 1911, Szymanów 1982. - Ks. Marek Chmielewski, Doświadczenie mistyczne Marceliny Darowskiej, Niepokalanów 1992. - Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska Niepokalanka 1827-1911, Lublin 1996. - Rozpamiętuję dni, które minęły i lata poprzednie wspominam; z pism Bł. Matki Marceliny Darowskiej / oprac. S. M. Janina od Wniebowzięcia NMP Jadwiga Martynuska, Szymanów 2008. - Święty Jan od Krzyża, Dzieła, Kraków 2010. - Matka Marcelina Darowska: mowa żałobna, wypowiedziana podczas obrzędu pogrzebowego w Jazłowcu dnia 14 stycznia 1911 przez ks. bp. J. Teodorowicza, Lwów 1911. https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-05a.php3 - Ks. Marek Chmielewski, Marcelina Darowska - polska mistyczka, dost. w Internecie na str.: https://www.niepokalanki.pl/index.php/czytelnia/125-czytelnia/ks-dr-hab-marek-chmielewski-prof-kul/232-marcelina-darowska-polska-mistyczka-100kb [1] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 65. [2] Tamże. [3] Matka Marja Marcelina..., s. 117. [4] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 116 - 119. [5] Matka Marja Marcelina..., s. 117. [6] Tamże, s. 117 - 118. [7] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 67. [8] Tamże, s. 93. [9] Ks. Marek Chmielewski, Doświadczenie mistyczne..., s. 54. [10] Święty Jan od Krzyża, Dzieła, Kraków 2010, s. 768 - 769. [11] Tamże, s. 249 - 250. [12] Tamże, s. 921. [13] Ks. Marek Chmielewski, Doświadczenie mistyczne..., s. 54. [14] Tamże, s. 58. [15] Matka Marja Marcelina..., s. 120. [16] Tamże, s.122 - 123. [17] Tamże, s. 124. [18] Tamże, s. 125. [19] Tamże, s. 131-132. [20] Tamże, s. 133. [21] Tamże. [22] Tamże, s. 126. [23] Tamże, s. 128. [24] Tamże. [25] Ks. Zdzisław Obertyński, Zmartwychwstańcy a Niepokalanki Próba dokumentacji wzajemnej zależności, T. I , Warszawa 1949, s. 38. [26] Tamże, s. 39. [27] Tamże, s. 6. [28] Tamże, s. 2. [29] Tamże, s. 2-3. [30] Tamże, s. 3-4. [31] Tamże, s. 29. [32] Tamże, s. 16. [33] Tamże, s. 29. [34] Tamże, s. 23. [35] Tamże, s. 29-30. [36] Tamże, s.65. [37] Matka Marja Marcelina..., s. 146. [38] Ks. Zdzisław Obertyński, Zmartwychwstańcy a Niepokalanki..., s. 65. [39] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 102. [40] Tamże, s. 103. [41] Matka Marja Marcelina..., s. 148. [42] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-05a.php3 [43] Polscy święci..., s. 218. [44] Matka Marja Marcelina..., s. 148-149. [45] Tamże, s. 149. [46] Ks. Marek Chmielewski, Marcelina Darowska - polska mistyczka, dost. w Internecie na str.: https://www.niepokalanki.pl/index.php/czytelnia/125-czytelnia/ks-dr-hab-marek-chmielewski-prof-kul/232-marcelina-darowska-polska-mistyczka-100kb [47] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-05a.php3 [48] Ks. Marek Chmielewski, Marcelina Darowska - polska mistyczka, dost. w Internecie na str.: https://www.niepokalanki.pl/index.php/czytelnia/125-czytelnia/ks-dr-hab-marek-chmielewski-prof-kul/232-marcelina-darowska-polska-mistyczka-100kb [49] Matka Marcelina Darowska: mowa żałobna, wypowiedziana podczas obrzędu pogrzebowego w Jazłowcu dnia 14 stycznia 1911 przez ks. bp. J. Teodorowicza, Lwów 1911, s.36. Powrót |