Święta Urszula Ledóchowska Cz. I Św. Urszula Ledóchowska (1865-1939). Fot. do dyplomu nauczycielskiego wykonana w Petersburgu w lutym 1908 r. © Archiwum Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK fot. ze str.: https://www.polskipetersburg.pl/hasla/ledochowska-halka-ledochowska-julia-maria-imie-zakonne-urszula Tej nocy towarzyszyć nam będzie w naszej pielgrzymce święta Urszula Julia Ledóchowska, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu polskiego wzywamy jako wzór patriotyzmu i miłości naszej Ojczyzny i patronki tułaczy polskich. W Poniedziałek Wielkanocny, 17 kwietnia 1865 roku, w miejscowości Loosdorf pod Wiedniem przyszła na świat dziewczynka, której na Chrzcie świętym dano imiona Julia Maria. Rodzicami jej byli hrabiostwo: Józefina Salis-Zizers (1831-1909) i Antoni August Halka - Ledóchowski (1823-1885), herbu Szaława. Herb Ledóchowskich nazywany również Saława, Salava lub Sielawa pochodził najprawdopodobniej aż z dziesiątego wieku. „W piętnastym wieku największy z Jagiellonów, Kazimierz[1], obdarzył [w 1457 r.] dodatkowo ród Halków w nagrodę za zasługi dla ojczyzny majątkiem Ledóchów. Od tej ziemi utworzyło się wkrótce nazwisko. W tym też czasie wpisano w herbową tarczę sentencję: »Avorum respice mores« - »Bacz na obyczaje przodków«"[2]. Szaława (Saława, Salava, Sielawa) - polski herb szlachecki, używany przez kilkadziesiąt rodzin, z których największe znaczenie uzyskali Ledóchowscy i Świrscy. Ze str. w Intern: https://pl.wikipedia.org/wiki/Sza%C5%82awa Julia była drugą córką w małżeństwie państwa Ledóchowskich. Jej matka pochodziła ze Szwajcarii, była bardzo bogobojna i z wielką gorliwością wpajała chrześcijańskie zasady w życie swoich dzieci. Każdy swój dzień, jeśli tylko była taka możliwość, rozpoczynała od Mszy Świętej. Wszystkie swoje, nawet najbardziej trudne i ciężkie obowiązki, spełniała będąc zawsze w pogodnym usposobieniu. A swoje dzieci od maleńkości uczyła poczucia obowiązku oraz radości z wykonywania pracy. Ona „na fundamencie żywej, wcielonej w czyn wiary, kształtuje w ich sercach miłość Boga i bliźniego, moc, hart i prawość charakteru oraz moc ducha głębokiej, radosnej ofiary"[3]. Ojciec Julii był również głęboko wierzącym katolikiem oraz wielkim patriotą. „W 1871 roku wyjechał jako delegat swej diecezji do Rzymu, by złożyć Ojcu Świętemu z okazji jego Jubileuszu adres i świętopietrze. Pius IX (1792-1878) odznaczył go orderem Św. Grzegorza Wielkiego (ok. 540-604)"[4]. Antoni Ledóchowski pochodził z bardzo zasłużonej dla Polski rodziny. Warto tu wspomnieć, że jego ojciec, a dziadek Julii, generał Ignacy Hilary Ledóchowski (1789-1870) brał udział w Powstaniu Listopadowym (1830-1831). Zasłynął wówczas jako bohaterski obrońca twierdzy Modlin, której nie poddał aż do 8 października 1831 r. Brat stryjeczny, Antoniego, Kardynał Mieczysław Halka - Ledóchowski (1822-1902), był przez dwadzieścia lat (1866-1886) metropolitą archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej, Prymasem Polski. W czasie jego walki z Kulturkampfem w zaborze pruskim był przez dwa lata (1874-1876) więziony w Ostrowie Wielkopolskim a później skazany na wygnanie z Ojczyzny. Jako syn powstańca, Antoni nie mógł się kształcić w Kraju musiał więc opuścić Ojczyznę i zamieszkać na obczyźnie. Tam, najpierw w Niemczech a później w Austrii rozpoczął swoją edukację. W 1851 r. ożenił się z Austriaczką, Marią von Seilern und Aspang (1830-1861) z którą miał trzech synów. Po jej śmierci ożenił się powtórnie, tym razem z hrabiną Salis-Zizers, „Szwajcarką wychowaną w Austrii"[5] Małżeństwo to doczekało się dziewięciorga dzieci, z których troje zmarło. Najstarsza z dzieci, dzisiaj błogosławiona Maria Teresa (1863-1922) została założycielką Sodalicji świętego Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich, czyli popularnych klawerianek. Julia, jak już wspomniano, była drugą córką państwa Ledóchowskich, która również w przyszłości poświęciła swoje życie Bogu. Trzecim dzieckiem, które także poszło tą drogą, był ich młodszy brat Włodzimierz Dionizy (1866-1942), który został generałem Towarzystwa Jezusowego. Dlatego, Józefina Salis - Zizers nazywana też bywa Matką Świętych, a jej córka Julia, dużo później, już jako Matka Urszula Ledóchowska tak powiedziała: To na kolanach świętych matek wyrastają święci. Podobnie oceniał matkę Włodzimierz Ledóchowski, pisząc w jednym ze swoich listów do swojej siostry, urszulanki, tak: „Sądzę, że mieliśmy świętą matkę[6]". Młodsze rodzeństwo, czyli Ernestyna[7] (1869-1950), Franciszka (1870-1953) i Ignacy Kazimierz Maria[8] (1871-1945) obrało jednak stan świecki. Julcia od najmłodszych lat pracowała nad powściągnięciem własnej impulsywności, która była jedną z jej wad. Gdy pewnego razu, jej młodszy brat, Włodzimierz, przyszły generał jezuitów, skrytykował namalowany przez nią obrazek, wówczas „doszło do poważnej sprzeczki zakończonej najobelżywszym w mniemaniu Julci epitetem: »Ty, Pafnucy!«"[9]. Walczyła także ze swoją nadmierną ambicją i próżnością. Te dziecinne zmagania nad zmianą własnego charakteru zaowocowały w przyszłości olbrzymią pokorą oraz pozwoliły Julii mieć dużą „cierpliwość i słodycz w obcowaniu z ludźmi"[10]. W 1874 Ledóchowscy przeprowadzili się do leżącej również niedaleko Wiednia miejscowości Sankt Polten. Tam obie najstarsze siostry zaczęły pobierać naukę w Instytucie Najświętszej Maryi Panny na pensji Panien Angielskich (Dames Anglaises) a Julia wykazywała się wówczas dużą pilnością w nauce. W 1876 roku, w swoje jedenaste urodziny, Julia przyjęła z rąk biskupa miejsca, w jego kaplicy Pierwszą Komunię Świętą. Cztery lata później, w tej samej biskupiej kaplicy razem z bratem Włodzimierzem przystąpiła do Sakramentu Bierzmowania. Po ukończeniu nauki u Panien Angielskich Julia doskonaliła swą wiedzę ucząc się prywatnie muzyki, malarstwa i języków obcych. Po pewnym czasie opanowała biegle, oprócz polskiego, język francuski, niemiecki i angielski. Młodsza siostra Franciszka tak wspominała swoją świętą siostrę: „»Julia miała zawsze czas na wszystko. Musiała pocieszać Marię-Teresę, która ustawicznie cierpiała na bóle głowy. Nam młodszym pomagała w lekcjach, była jakby drugą mamusią, starając się robić niespodzianki na św. Mikołaja i z powodu innych okazji. Była niezwykle pomysłowa. Wymyśliła budowanie szałasów w ogrodzie, gdzie w ciepłe dni odrabialiśmy nasze szkolne zadania. Chętnie oddawała się sportom. Ślizgawka, pływanie, konna jazda były jej ulubionymi rozrywkami. Często też wspinała się z książką na drzewa, by w odosobnieniu rozkoszować się lekturą. Już jako dorosła panna sprowadziła sobie kołowrotek i przędła. Korzystała również z kursów krawieczyzny i dopomagała w szyciu sukienek dla nas i dla okolicznych biednych. Troszczyła się także o dobro duchowe naszej gromadki. W poście przed kolacją czytała nam o Męce Pańskiej. W dniu 1 listopada zapalała mnóstwo świeczek i odmawiała z nami litanię do Wszystkich Świętych. W okresie przygotowania do pierwszej spowiedzi dała mi książeczkę z różnymi wzniosłymi przykładami, a w wilię mojej I-szej Komunii św. pocieszyła mnie, rozpraszając obawy z powodu jakiegoś skrupułu«. - Tak, »Julia miała zawsze czas na wszystko«. Nic dziwnego. Zachwycona bezmiarem miłości Boga, chciała być promykiem Bożej dobroci, cichym promykiem, »co wszędzie pociechę, wesele roznosi«"[11]. W 1883 roku rodzina Ledóchowskich przeniosła się do kupionego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej, niedaleko Bochni w Galicji. Tam Julia urządziła po swojemu, ale z prawdziwie artystycznym wdziękiem pokoik przydzielony jej przez rodziców. Pomagała również rodzicom w ich obowiązkach związanych z prowadzeniem nowo zakupionego majątku. Cały też czas pomagała w nauce młodszemu rodzeństwu. Zastąpiła wówczas starszą siostrę w pracach związanych z prowadzeniem gospodarstwa. Gdy Maria Teresa, która w tym czasie nie myślała jeszcze o swojej służbie Bogu, wyjeżdżała z matką do Krakowa, gdzie poznawała sfery towarzyskie, „Julia pozostawała przy ojcu, oddając się niestrudzenie pracy charytatywnej i apostolskiej na wsi. Niby dobry duch opiekuńczy wędrowała od zagrody do zagrody, niosąc oprócz leków i żywności swój jasny, krzepiący uśmiech"[12]. Gdy w 1885 roku Maria Teresa zachorowała na ospę, wówczas została ona odizolowana od młodszego rodzeństwa oraz od słabowitego ojca. Natomiast Julia wespół z siostrami z zakonu felicjanek opiekowała się swoją starszą siostrą. Po wyleczeniu z choroby na twarzy Marii Teresy pozostały ślady po przebytej ospie, które ją trochę oszpeciły. Ale w tym samym czasie nastąpiła też zmiana w jej podejściu do życia, gdyż w czasie choroby z ożywieniem słuchała rozmów, opiekujących się nią sióstr Felicjanek oraz Julii na temat powołania zakonnego. Wówczas ona także postanowiła „uczynić coś wielkiego dla Boga"[13]. Kiedy Maria Teresa wychodziła zwycięsko z walki ze swoją chorobą, wówczas zachorował na ospę ojciec rodziny, Antoni. Jego chorowity organizm nie wytrzymał ataku tej choroby i 21 lutego 1885 roku zmarł pogrążając wszystkich w żałobie. Pod koniec tego roku, brat Julii, Włodzimierz wstąpił do seminarium duchownego w Tarnowie natomiast Maria Teresa przyjęła zaproszenie, aby zostać damą dworu u arcyksiężnej toskańskiej. Julia przez rok pomagała matce w zajmowaniu się młodszym rodzeństwem, ale coraz bardziej odczuwała w swej duszy dojrzewające powołanie zakonne. Wreszcie w sierpniu 1866 roku, po wcześniejszym zakończeniu tygodniowych rekolekcji u urszulanek w Krakowie, za namową Antoniego Chościak-Popiela (1845-1912), brata stryjecznego, przełożonej urszulanek matki Ludmiły, Anieli Popiel (1847-1894), wstąpiła do tego zakonu. Chociaż zamierzała wybrać inny zakon, to jednak okoliczności doprowadziły do takiego właśnie wyboru. W swoich wspomnieniach tak wówczas napisała: „Dostał się pionek nie tam, gdzie chciał, ale gdzie Bóg chciał. Nie ja wybrałam - wybrał Bóg"[14]. W kronice klasztoru ss. urszulanek w Krakowie pod datą 18 sierpnia 1886 roku znajdujemy taki zapis: „Był telegram od Julci Ledóchowskiej i po kilku godzinach została przyjęta do naszego Zgromadzenia. Ksiądz brat ją odwiózł, a matka przysłała list. Daj Boże, żeby z niej święta była"[15]. Chyba wówczas Duch Święty prowadził pióro tej urszulanki, która pisała tę kronikę. Już po ośmiu miesiącach postulatu, w tajnym głosowaniu Zgromadzenia, dopuszczono Julię Ledóchowską do obłóczyn, które pozwalały na rozpoczęcie dwuletniego nowicjatu. Podczas obłóczyn, które odbyły się w17 kwietnia 1887 roku, a więc dokładnie w dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin, Julia przyjęła imię zakonne Maria Urszula. W klasztorze siostry bardzo się cieszyły z pobytu tej młodziutkiej panienki „»z dobrego domu« - jak zwykło się wówczas mówić - inteligenta, starannie i pobożnie wychowana, a co najważniejsze - okazująca zdecydowaną wolę poświęcenia się służbie Bożej. (...), ...spodziewano się, iż także u bratanicy kardynała [Mieczysława Halki-Ledóchowskiego] klasztor odnajdzie wartości od dawna pielęgnowane w tej rodzinie. Julia nie zawiodła pokładanych w niej nadziei, o czym świadczy list przełożonej, matki Ludmiły [Anieli Popiel], pisany w następnym roku do [swojej] matki, Emilii z Sołtyków Popielowej (1807-1891): »Za tę śliczną, niewinną i gorącą duszę co dzień Panu Bogu dziękuję, bo to natura zupełnie wyjątkowa. Oby nam ją pan Jezus uchować raczył«"[16]. Natomiast w kolejnym roku matka Ludmiła Popiel, w liście do swojego stryja, ówczesnego arcybiskupa warszawskiego, Wincentego Chościak-Popiela (1825-1913), tak napisała: „w niedzielę składa śluby zakonne pupilka Antosia [Antoniego Chościak-Popiela] siostra Urszula Ledóchowska. On to 3 lata temu skierował ją do naszego klasztoru i żeby nam sto tysięcy guldenów darował, nie tyle byłybyśmy mu wdzięczne, bo jest ona prawdziwie promieniem łaski Bożej nad naszym domem"[17]. I tak, w dniu 28 kwietnia 1889 roku siostra Urszula złożyła profesję wieczystą, całkowicie oddając się Bogu na zawsze. Wówczas obrała sobie predykat[18] od Jezusa, ale wiele lat później Ksiądz Kardynał Edmund Dalbor (1869-1926) uzupełnił go mówiąc: „Matka będzie od Jezusa Ukrzyżowanego. Istotnie, całe życie wewnętrzne Matki Ledóchowskiej opierało się na krzyżu i na tym, czego krzyż uczy - na całkowitej ofierze z siebie przez pokorę i miłość."[19]. W Krakowie matka Urszula Ledóchowska służyła przez dwadzieścia lat, była w tym czasie wychowawczynią i mistrzynią pensjonatu, nauczycielką i w końcu przełożoną klasztoru. Podczas pobytu w klasztorze uzyskała patent nauczycielski, dzięki któremu mogła uczyć w niższych klasach przedmiotów matematyczno-przyrodniczych i języka francuskiego oraz niemieckiego. W 1896 roku we Francji uzyskała specjalizację z języka francuskiego pozwalającą nauczać tego języka we wszystkich klasach szkoły średniej. Jej wychowanki oceniały ją jako wybitną nauczycielkę i wychowawczynię. Uważały, że nie można było nie umieć tego czego ona nauczała, gdyż jej wykłady były wyjątkowo interesujące i nigdy nie nużyły. W swoich późniejszych wspomnieniach, tak ją oceniały: „Matka nie tylko umiała, ale lubiła uczyć. Wyczuwałyśmy to dobrze. Na wykładach nigdy nie była zmęczona, zawsze mówiła z niegasnącym zapałem. Nawet wieczorem, w czasie ostatniej rekreacji, kiedy widoczne było na niej utrudzenie pracowitym dniem, jeśli poruszony został temat z jej ulubionych przedmiotów, prostowała się i z ożywieniem komentowała naszą dyskusję"[20]. Matka Urszula „nie szczędziła żadnych wysiłków, by pogłębić w uczennicach życie religijne. Jej apostolska dusza rozbudzała w innych głód Boga i wskazywała środki zaspokajania go. Pobożność, przejawiająca się w całej postawie, zwłaszcza w czasie modlitwy, wywierała głębokie wrażenie na umysły wychowanek. (...) Umiała połączyć w przedziwny sposób utrzymanie karności z dużą swobodą. Dobroć, którą otaczała uczennice, nie przeobrażała się nigdy w nadmierną pobłażliwość. (...) Bywały nieraz uczennice źle wychowane, uparte, które przeciwstawiały się jej woli. Jedna ze starszych wychowanek, która była raz świadkiem takiego nieposłuszeństwa, opowiada: »Obserwując Matkę, zapytałam siebie z przerażeniem, co teraz będzie?« Na twarz Matki Urszuli wystąpił lekki rumieniec. Nie rozgniewała się, nie podniosła głosu, lecz spokojnie wypowiedziała kilka słów, przeznaczonych dla winowajczyni. Później wzięła ją do swego pokoju, a po dłuższej serdecznej rozmowie uczennica wyszła z zupełnym zrozumieniem swej winy i postanowieniem poprawy. To matczyne napomnienie zakończyło się serdecznym uściskiem i zachętą: »Nie myśl o tym więcej-wszystko będzie zapomniane. Zaczynamy na nowo z dobrą wolą, nieprawdaż?«. Rozumiała Matka, że młodzież potrzebuje odprężenia i rozrywki. Wieczory urozmaicała pensjonarkom grą na fortepianie, organizowaniem zabaw, tańców i okolicznościowych przedstawień, które sama układała"[21]. W 1904 roku, mimo tego, że do ukończenia czterdziestego roku życia[22] brakowało s. Urszuli 9 miesięcy, została wybrana przez Kapitułę Zgromadzenia, której przewodniczył kardynał Jan Puzyna (1842-1911), przełożoną klasztoru krakowskiego. Oczywiście, nie było „trudności w otrzymaniu z Konsystorza Biskupiego dyspensy od przepisanego wieku"[23]. Podczas swojego pierwszego przemówienia do sióstr, matka Urszula tak powiedziała: „w domu matka moja nazywała mnie zawsze swoim promyczkiem. Otóż tym promyczkiem pragnę być dla całego Zgromadzenia, a przede wszystkim dla najstarszych Matek"[24]. Powiedziała tak, gdyż spodziewała się pewnego oporu ze strony tych starszych sióstr. Uważała tak, ponieważ jej kandydatura na przełożoną spotkała się ze sporym zdziwieniem wśród starszych, bardziej zasłużonych sióstr. Jako przełożona starała się na pierwszym miejscu dbać o kierownictwo duchowe swoich podwładnych. „To jest chyba najtrudniejszy i najbardziej odpowiedzialny obowiązek władzy zakonnej, wymagający wielkiego taktu, delikatności i rozwagi. Młodsze siostry chętnie poddawały się jej kierownictwu, co więcej, szukały go wiedząc, że będzie ono dla nich pomocą, natomiast starszym nie zawsze dogadzały rady dawane przez młodszą od nich zakonnicę. Wyczuwała nieraz jakiś trudno nawet uchwytny opór, jakąś zaporę dzielącą ją od tych, z którymi postępowała przecież tak delikatnie, nie chcąc niczym ich urazić. To był właśnie największy krzyż matki Urszuli. Nie życie twarde i umartwione, nie trzymanie w karbach ciała i jego zachcianek, bo się do tego wszystkiego zaprawiała już w domu rodzinnym, ale to tak nowe dla niej doświadczanie chłodu u tych, którym okazywała serce. Dotychczas wszędzie była kochana, nawet wyróżniana i ten smak ciepła rodzinnego odczuwała jeszcze teraz, aż do bólu, aż do łez. Jakże ludzkie, ukazujące słabość człowieka, już nie bohaterskie, ale prawie o łaskę proszące są słowa, które pewno bez zwykłej kontroli wymknęły jej się podczas jednej z nauk: »W domu matka moja nazywała mnie promykiem słonecznym, a tu jestem czarną chmurą«. Może być, że jej wrodzona wrażliwość przejaskrawiała pewne fakty, że przywiązywała zbyt wiele znaczenia do spraw, które mogły były przejść nie zauważone, ale tego wtedy jeszcze nie umiała i wysiłku wymagało od niej opanowanie się, powrót do zupełnej równowagi, spokoju i dawnego serdecznego uśmiechu. Młodsze siostry od pierwszej chwili okazywały nowej przełożonej nie tylko szacunek i całkowite zaufanie, ale i serdeczną miłość. Na nie mogła zawsze liczyć i często w sprawach, które chciała przeprowadzić, ich poparcie przeważało szalę. Także wśród nowicjuszek znajdowała serca pełne dobrej woli i zapału"[25]. I ta prawdziwa miłość i wsparcie młodszych sióstr oraz nowicjuszek pozwalało matce Urszuli spokojniej patrzeć na pewne niedociągnięcia ze strony innych sióstr. W tym czasie urszulanki zajmowały się edukacją tylko dzieci i młodzieży, natomiast Matka Urszula chciała wziąć pod opiekę wychowawczą także krakowskie studentki. Projekt ten jednak spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem kardynała Jana Puzyny, który uważał, że połączenie klasztoru i internatu akademickiego jest kompletnie nie do pogodzenia. Kardynał obawiał się „odpowiedzialności, która by spadła na klasztor w razie niewłaściwego zachowania się którejś ze studentek. (...) W kilka miesięcy potem w kołach młodzieży akademickiej w Krakowie zdarzył się głośny skandal: otruła się studentka. Rzecz rozgłoszono po gazetach. Uderzono na alarm, że młodzież pozostaje bez należytej opieki. Tego dnia w klasztorze SS. Urszulanek zapowiedział swą wizytę Ks. Kardynał Puzyna. Był bardzo poruszony. Matko - powiedział, gdy Matka Urszula zdziwiona nieoczekiwanym przybyciem zjawiła się w rozmównicy - nie wystarczy mówić, trzeba działać«. I pokazując gazetę rzekł poważnie: »Takie zdarzenia nie mogą mieć miejsca. Nie możemy trwać w bezczynności«. »Jestem do dyspozycji Waszej Eminencji« - odpowiedziała Matka Urszula, nie wspominając ani słowem o poprzednio otrzymanym zakazie. W rezultacie tej rozmowy jesienią 1906 roku został w lokalu SS. Urszulanek otwarty internat dla studentek. Powoli zaczęły ściągać do internatu także studentki z miasta, biorąc udział w organizowanych przez Matkę zebraniach, poświęconych referatom i odczytom, pogłębiającym wiedzę religijną. Wpływ Matki na najbardziej niechętne klasztorowi i życiu zakonnemu studentki był ogromny. Indywidualnie interesowała się każdą. Rozbudzała życie wewnętrzne i dopomagała w pracy nad sobą. Zaraz w pierwszym roku istnienia internatu powzięła Matka Urszula myśl założenia Sodalicji Mariańskiej wśród studentek. Znowu pomysł bardzo śmiały. Studentka-sodaliska na początku XX wieku - to coś niezwykłego! Dwa te pojęcia wydawały się wówczas pojęciami sprzecznymi, nie dającymi się uzgodnić. A jednak w 1906 roku przy internacie SS. Urszulanek w Krakowie powstała pierwsza w Polsce Sodalicja Akademiczek i Słuchaczek Wyższych Kursów, do których zaliczano Kursa Baranieckiego, Akademię Nauk Społeczno-Politycznych, Kursa Ogrodnicze, Akademię Handlową, Kursa Artystyczne i Konserwatorium Muzyczne. Moderatorem jej został O. Józef Tuszowski (1865-1936) T.J. Pierwsze publiczne wystąpienie młodziutkiej organizacji miało miejsce na procesji ku czci Serca Jezusowego, wychodzącej z kościoła św. Barbary. Przed Najśw. Sakramentem, wśród przedstawicieli cechów i parafialnej asysty, szły z prezydentką Aliną Zaborską [(1871-1951) późniejszą przyjaciółką i asystentką matki Ledóchowskiej] na czele, pierwsze przedstawicielki młodzieży akademickiej już z medalami Dzieci Marii"[26]. Matkę Urszulę martwiło również to, że dyplomy, które otrzymywały uczennice urszulanek w Krakowie, nie były honorowane w zaborze rosyjskim. A wiele tych uczennic pochodziło właśnie z tego zaboru. Chodziła więc matce myśl o otwarciu zakładu urszulanek w Rosji. Ponieważ w zgromadzeniu Urszulanek obowiązywała, jeszcze od czasów papieża Pawła V (1552-1621) klauzura papieska[27], więc młodziutka Matka przełożona zaczęła odczuwać obawy, czy ta ścisła klauzura jest w jej zgromadzeniu zachowywana. Sama tak o tym problemie napisała: „Zaczęłam doznawać dziwnych skrupułów. Od pierwszej chwili życia zakonnego uczono mnie, że mamy papieską klauzurę. Nie zastanawiałam się nigdy, czy jest zachowana ściśle, czy nie: to do mnie nie należało. Teraz, jako przyłożona, ja za to byłam odpowiedzialna"[28]. Zapytała się wówczas spowiednika rekolekcyjnego czy ich sposób zachowania klauzury papieskiej jest właściwy. Ten zaprzeczył i powiedział jej, że jako przełożona może ona być w ekskomunice. Jednakże wszyscy uczeni w prawie kościelnym uważali, że bulla Pawła V jest niejasno napisana, więc matka Urszula powinna udać się z tym problemem do Rzymu. I tak też uczyniła wyjeżdżając tam w połowie stycznia 1907 roku. W Rzymie, wspólnie z matką Walentyną Lisiecką (1846-1922), przełożoną tarnowskich urszulanek, napisały nowe Konstytucje dla całego Zgromadzenia, w których znalazła się zmiana dotyczącą klauzury. Podczas prywatnej audiencji u Ojca Świętego Piusa X (1835-1914) obie zakonnice przedstawiły te nowe Konstytucje i poprosiły o zaakceptowanie semiklauzury, czyli złagodzonej formy klauzury dla ich Zgromadzenia. Ta prośba, wraz z nowymi Konstytucjami została zaakceptowana przez Ojca Świętego oraz przez Świętą Kongregację do spraw Biskupich i Zakonnych. Podczas tej prywatnej audiencji przedstawiła matka Urszula Ojcu Świętemu także pomysł założenia szkoły w Rosji. Pius X odniósł się do tego z wielką przychylnością i pobłogosławił ten bardzo śmiały plan Urszuli Ledóchowskiej. „Wkrótce po powrocie z Rzymu matka Urszula otrzymała list, który ją wprost zaskoczył"[29]. Była to wiadomość od proboszcza kościoła pod wezwaniem świętej Katarzyny z Petersburga, ks. prałata Konstantego Budkiewicza (1867-1923), który poprosił ją, aby urszulanki zaopiekowały się żeńskim internatem należącym do przykościelnego gimnazjum. Internatowi temu groziła ze strony tamtejszej rady parafialnej, zwanej w tamtych czasach syndykatem, likwidacja. Pomysł wysłania tej prośby do matki Urszuli, podsunęła księdzu Budkiewiczowi dawna uczennica krakowskich urszulanek, Zoe Rodziewicz (1885-1955), późniejsza matka Brygida, przełożona generalna urszulanek w latach 1947-1955. Urszula Ledóchowska przyjęła „ten list jako wyraźną odpowiedź Boga na pytanie o Jego wolę"[30]. Już 11 kwietnia 1907 roku, dwie zakonnice, a więc matka Ledóchowska oraz wspomniana wcześniej Alina Zaborska, obie przebrane w świeckie stroje[31], wyjechały na parę dni do Petersburga. Tam, po kilkukrotnych konferencjach z syndykatem, matka Urszula zdecydowała się objąć na próbę, przez jeden rok szkolny, zarząd nad gimnazjalnym internatem. Ponieważ w tym czasie kończyła się kadencja matki Urszuli na urzędzie przełożonej, więc na początku lipca tego roku odbyły się wybory na to stanowisko. Wówczas wybrano nową przełożoną urszulanek, matkę Stanisławę Sułkowską (1839-1911), co pozwoliło Urszuli Ledóchowskiej, która w ten sposób została zwolniona z przełożeństwa, na przygotowanie się do wyjazdu na zagraniczną misję. Otrzymała wówczas zgodę kardynała Puzyny i kapituły zakonnej na pracę w Petersburgu. Do pomocy przydzielono jej siostrę Marię Wielowiejską (1882-1966) i siostrę Małgorzatę Konstancję Cytronę (1859-1943) oraz cztery postulantki. 31 lipca 1907 roku, po dwudziestu jeden latach życia zakonnego w Krakowie, Urszula Ledóchowska, ubrana w czarny kostium i czarną koronkę na głowie, jako hrabianka Ledóchowska, wyjechała do Petersburga. Siostry Maria i Małgorzata, wraz z czterema postulantkami, dojechały w połowie września. „Personel internatu i szkoły zdawał sobie sprawę, że przybyłe są zakonnicami. Niektórym nauczycielkom może się to i niezbyt podobało. Były jednak także Polkami i rozumiały sytuację. Wobec władz carskich potrafiły zachować rzecz w tajemnicy"[32]. Przełożoną gimnazjum była Emilia Maculewicz (1863-1938), „gorąca patriotka, bardzo religijna obdarzona dużymi zdolnościami organizacyjnymi i pedagogicznymi, ciesząca się autorytetem w szkole dzięki czemu panował tam ład i wzorowa karność, a poziom nauczania stale się podnosił"[33]. Uczennicami również w większości były Polki, choć była też niewielka ilość Litwinek i Łotyszek. Natomiast w ogóle nie było Rosjanek ani uczennic prawosławnych, gdyż władze carskie ściśle pilnowały, aby młodzież prawosławna nie była poddawana katolickim wpływom. Pani Emilia Maculewicz, która nawiasem mówiąc trzy lata później została przyjęta do nowicjatu, była bardzo przychylnie nastawiona do sióstr z Polski, natomiast „miejscowe (...) nauczycielstwo odnosi[ło] się od pierwszej chwili bardzo krytycznie i niechęć swą przelewa[ło] na młodzież, tak łatwowierną i skłonną do bezpodstawnych uprzedzeń"[34]. Jednak Urszula Ledóchowska swoją dobrocią i otwartym sercem szybko przekonała do siebie wszystkie uczennice, najpierw te młodsze a później i te starsze, bardziej uprzedzone. Tak, o tych uprzedzeniach i obawach napisała w swoich wspomnieniach Wanda Chmielewska (b.d.) mieszkanka petersburskiego internatu i jednocześnie uczennica tamtejszego gimnazjum: „Do przyjazdu Matki Ledóchowskiej lekcje religii miałyśmy aż pięć razy tygodniowo, w tym ksiądz miał dwie godziny, resztę katechetka przygotowująca nas do sakramentów świętych. Przypuszczalnie zacna ta osoba robiła to, jak umiała najlepiej, ale wyniki jej pracy były opłakane. Podstawą nauczania było coś pośredniego między przymusem a zastraszeniem. Czynnik miłości Boga był całkiem pominięty. Wytworzyło się u mnie pojęcie Boga jako istoty czyhającej na moje winy, za które na pewno czeka mnie potępienie. To, czego nas uczono na lekcji religii, było czymś zupełnie oderwanym od życia. W miarę jak rosłam, robiłam się coraz mniej opanowana i przed samym przyjazdem Matki Ledóchowskiej byłam zagrożona usunięciem z pensji za znęcanie się nad personelem nauczycielskim. I oto w tym okresie największego rozpuszczenia, na wiosnę r. 1907, zawiadomiono nas, że internat przejmuje Matka Ledóchowska. Od razu ustosunkowałyśmy się do Matki i w ogóle do zakonnic negatywnie, tym bardziej że wychowawczynie obrazowo malowały nam niewolę, jaka nas czeka pod rządami zakonnic. Mnie osobiście wpoiła moja starsza siostra przekonanie, że zakonnice są pasożytami społeczeństwa i że jest to instytucja wymagająca zwalczania. Jesienią tegoż roku Matka objęła internat. Dziwne uczucia wówczas przeżywałam. Pociągała mnie postać Matki, nawet odeszła mnie chęć dokuczania, a jednocześnie nie chciałam się temu poddać. Zresztą personel nauczycielski i inne osoby poza pensją dokładały starań, aby wzbudzić nieufność do Matki. Posądzano Matkę o fałsz, bo przecież nie można do każdego podchodzić z jednakową serdecznością, o kosmopolityzm, bijąc chyba na trochę cudzoziemski akcent Matki. Miałam wtedy zaledwie 15 lat i nie mogłam się uporać z wszystkimi wpływami, aż lody pękły w czasie rekolekcji. Prowadził je ksiądz, a między naukami i Matka przemawiała do nas. W jakże inny sposób niż dotychczasowe nasze kierowniczki! Mówiła o miłości Boga, o Jego miłosierdziu, o wielkim szczęściu człowieka, że może Bogu służyć. Po jednej takiej konferencji, w której Matka omawiała warunki dobrej spowiedzi, zrozumiałam, że wszystko co dotąd w tym kierunku robiłam, nic nie było warte. A że sama z powstałymi wątpliwościami nie mogłam sobie poradzić, udałam się do Matki. Matka z całą ofiarnością zajęła się moją osobą. Dużo spraw się wyjaśniło, dużo pozostało do przemyślenia. Po raz pierwszy się przekonałam, że sprawy duszy są sprawami ważnymi, którymi warto i trzeba się zainteresować. Matka zdobyła od razu moje zaufanie swą wyrozumiałością i powściągliwością w pytaniach. Zaufanie to zdobyła na zawsze. Odtąd Matka zajęła się mną na dobre, nie żałowała czasu i fatygi, zabierała mnie co tydzień do siebie, wskazywała mi drogę do opanowywania mego usposobienia, zachęcała do praktyk religijnych i obdarzała mnie takim zaufaniem, że wolałam się wyrzec wszystkich wybryków niż zawieść jej zaufanie. Dowiedziałam się też, że jestem dobra. Na skargi wychowawczyni Matka miała jedną odpowiedź: Dajcie jej spokój, to jest diabeł, ale dobry diabeł. I tak minął rok ciężkiej pracy nad sobą. Nie byłam już odosobniona, bo sporo moich koleżanek przylgnęło także do Matki"[35]. Matka Urszula bardzo chciała, aby „internat był terenem, na którym miało rozkwitnąć prawdziwe życie religijne, i to był cel pierwszoplanowy[36]". Dlatego, jedną z pierwszych rzeczy, o które się postarała, było otwarcie kaplicy by tam, przy Tabernakulum, dzieci nawiązywały kontakt z żywym Bogiem a ona w duchu pobożności mogła kształtować swoje wychowanki. Inna z jej petersburskich wychowanek opisała w jaki sposób matka Ledóchowska wpływała na duchowy rozwój tej uczennicy i jej koleżanek: „Dotychczasowe moje życie religijne ograniczało się do odmawiania pacierza i niedzielnej Mszy świętej, zupełnie dla mnie niezrozumiałej i bardzo chętnie opuszczanej. Byłam więc kompletnym dzikusem w życiu religijnym. I oto Matka swoim opowiadaniem, pełnym zapału i prawdy głęboko przeżytej, otwierała przed duszą spragnioną czegoś piękniejszego - piękno duszy złączonej z Bogiem. Przedstawiała Boga jako Ojca dobrego i kochającego, nie stale karzącego, jak Go dotychczas widziałam. Forma zewnętrzna była dostosowana do możliwości umysłu dziecięcego: łatwa i zajmująca, ale niepomniejszająca treści. Rozumiałyśmy, że przed nami są sprawy najważniejsze. Nie było bagatelizowania w celu rzekomej popularyzacji. Matka dawała dużo przykładów, zmuszała nas do myślenia. Nigdy nie narzucała żadnych praktyk pobożnych ani ascetycznych. Mówiła tylko, czym można sprawić Panu Jezusowi przyjemność, jak Mu okazać miłość lub Go przeprosić. I to wszystko wydawało się takie potrzebne, że dusza z własnej woli, gdy już dostatecznie dojrzała, zaczynała dawać wszystko, na co ją było stać. Pacierz przestawał być ciężarem, na Mszę św. nie trzeba było napędzać. Słowem, rozpoczęła się budzić dusza. Podwaliny zostały położone"[37]. W lipcu 1908 roku przyjechała do współpracy ówczesna postulantka a jednocześnie wielka przyjaciółka Urszuli Ledóchowskiej, Alina Zaborska, o której nasza bohaterka tak w swoich wspomnieniach napisała: „a gdyśmy gotowe były do ofiary - [Bóg] na zawsze nas złączył. Wiedział dobry Bóg, że na tej ciernistej drodze, po której mnie prowadził, potrzebowałam tej wiernej przyjaźni, która mnie tak często podtrzymywała i odwagi dodawała"[38]. Podczas pobytu w Petersburgu Alina Zaborska została, oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, przyjęta do nowicjatu. Odbyło się to, na ówczesnym terenie Finlandii. Należy jednak pamiętać, że Finlandia w tym czasie, choć miała status autonomicznego księstwa, to jednak była związana z Rosją unią personalną, co w praktyce znaczyło właściwie okupację tego kraju przez Rosję. Tak wspominała uroczystość przyjęcia do nowicjatu Aliny Zaborskiej, Urszula Ledóchowska: „Ceremonii dokonał ksiądz kanonik [Franciszek] Ostrowski (b.d.) dnia 15 sierpnia 1908 roku, raniutko, w kaplicy terijockiej[39]. Nikogo nie wpuściłyśmy do kaplicy oprócz sióstr - trzeba było to w tajemnicy trzymać z obawy przed Rosjanami. Po krótkiej wolności reakcja znowu dochodziła do głosu. Otrzymała Alina imię zakonne Maria Kordula, imieniny miała obchodzić w święto Matki Boskiej Różańcowej. Pierwsza moja towarzyszka przyjęta na tej nieprzyjaznej ziemi do nowo erygowanego nowicjatu! Jakaż to dla mnie była pociecha, jakże Bogu za moją Alinę, tak mi wierną i oddaną, dziękowałam..."[40]. W tym czasie Urszula Ledóchowska uczyła się także „języka rosyjskiego, by móc zdać egzamin domowej nauczycielki, potrzebny do otrzymania lekcji w gimnazjum"[41]. Choć władze carskie bardzo utrudniały pracę Matki, nie szczędząc jej różnorakich szykan, to jednak przy bezpośrednich kontaktach okazywały dla niej duży szacunek. Tak było na przykład, gdy matka Urszula „składała rosyjski egzamin nauczycielski, [wówczas] cała komisja egzaminacyjna powstała, gdy wywołano jej nazwisko i stojąc, czekała aż Matka zbliży się do stołu egzaminacyjnego"[42]. Wówczas też, Papież Pius X zezwolił na samodzielną działalność domu urszulanek wraz z internatem w Petersburgu. Ojciec Święty tak bardzo cieszył się z tej działalności polskich zakonnic w Rosji, że miał nawet powiedzieć, że siostry tam mogą nawet „w różowe suknie się ubierać"[43], byleby tylko tam pracowały. Jak bardzo Pan Bóg czuwał nad tymi zakonnicami świadczy poniższe zdarzenie. Siostra Urszuli Ledóchowskiej, Maria Teresa przebywała wówczas w Rzymie. Poprosiła ona dla sióstr z Petersburga o błogosławieństwo Piusa X na przedłożonej mu jego fotografii. Ojciec Święty tak na tej fotografii napisał: Fotografia z błogosławieństwem papieża Piusa X dla Matki Urszuli i urszulanek z Petersburga. Fot. ze str. w Intern.: https://www.polskipetersburg.pl/hasla/ledochowska-halka-ledochowska-julia-maria-imie-zakonne-urszula „Alla Diletta figlia, Madre Maria Orsola, Superiora, e a tutte le egualmente dilette Suore di S. Pietroburgo impartiamo di cuore l'Apostolica Benedizione. Dal Vaticano li 14 Decembre 1907. Pius PP. X. (Umiłowanej córce, Matce Marii Urszuli, Przełożonej, i wszystkim równie ukochanym Siostrom Urszulankom w Petersburgu udzielamy z serca apostolskiego błogosławieństwa. Z Watykanu, dnia 14 grudnia 1907. Pius X, papież)"[44]. Tak pięknie napisane błogosławieństwo trzeba teraz było przewieźć z Rzymu do Petersburga, a to było bardzo niebezpieczne. W swoich wspomnieniach Urszula Ledóchowska tak to opisała: „Mogło bardzo narazić i przewożącego fotografię przez granicę, i skompromitować nas, wszak nie wolno było zgromadzeniom zakonnym przebywać w Rosji. Przesłała Maria Teresa fotografię tę do Krakowa. Tam właśnie bawiła panna Felicja Zaborska [(1867-1948) siostra Aliny Zaborskiej], która [...] miała wkrótce wrócić na Litwę. Podjęła się przewiezienia portretu przez granicę. Schowała go na sobie pod suknią. Na granicy zrewidowali kuferek, nalepili znak, że zrewidowany i przepuścili bez trudności do Warszawy. Czując się już bezpieczna, wyjmuje fotografię Ojca Świętego, wkłada ją do kuferka. W Warszawie wsiadającą już do dorożki aresztuje policjant. Zatrzymana zapytuje, dlaczego. Bez wyjaśnienia prowadzi ją do cyrkułu [komisariat policji rosyjskiej] do osobistej rewizji. Rewidują ją - sakiewkę, teraz do kuferka... Serce w niej zamiera. Tam fotografia mogąca i ją, i nas na Sybir zaprowadzić. Na kuferku stempel graniczny - nie otwierają. Pomylili się, szukali kogo innego, więc wypuszczają ją i może jechać dalej. Ale strachu się najadła biedna panna Felicja! Po paru dniach fotografia z błogosławieństwem Ojca Świętego była w posiadaniu naszym - dowód dobroci Ojca Świętego dla nas i zarazem dowód nieskończonej dobroci Ojca niebieskiego dla małej swej gromadki"[45] na Północy Europy. W tym też czasie nadarzyła się kolejna okazja zakupu gruntu. Było to „30 hektarów nadmorskiego obszaru z niewielką willą"[46]. Nieruchomość ta znajdowała się niedaleko miejscowości Sortavala[47] w Finlandii. Matka Urszula nie nabyła wynajmowanej wcześniej willi w Terjokach, gdyż nie spełniała ona warunków oczekiwanych przez siostry. Na nowo zakupionym gruncie rozpoczęto budowę dużego, piętrowego domu, do którego nasza bohaterka zamierzała wysyłać z Petersburga siostry w celu podreperowania ich zdrowia. W miejscowości tej panował bowiem wyjątkowo zdrowy klimat. Natomiast Petersburg został zbudowany dla kaprysu cara Piotra I (1672-1725), na terenach bardzo podmokłych, więc i powietrze nie było tam zbyt zdrowe. Fińską willę matka Urszula nazwała Merentahti, czyli Gwiazda Morza. Z biegiem czasu powstała tam „potrzeba otwarcia (...) gimnazjum dla słabszych fizycznie dziewcząt"[48]. Gimnazjum to, ze względu na dość wysoki poziom nauki, szybko zaczęło cieszyć się uznaniem mieszkańców Finlandii. [1] Król Kazimierz Jagiellończyk (1427-1492). [2] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży; opowieść o Julii Ledóchowskiej i jej zgromadzeniu, Warszawa 1981, s. 13-14. [3] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska założycielka kongregacji S.S. Urszulanek Najświętszego Serca Jezusa Konającego 1865-1939, Kielce 1947, 19. [4] Tamże, s. 21. [5] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 17. [6] Tamże, s.18. [7] Ernestyna należała jednak do Zgromadzenie Kanoniczek Świeckich od Niepokalanego Poczęcia NMP i zmarła bezpotomnie. [8] Ignacy poszedł w ślady dziadka i został generałem dywizji w Wojsku Polskim. [9] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 22. [10] Tamże. [11] Tamże, s. 25. [12] Tamże, s. 29. [13] Tamże, s.30. [14] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem na szachownicy...; wspomnienia z lat 1886-1924, Częstochowa 2006, s. 18. [15] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii Urszuli Ledóchowskiej, Warszawa 1998, s. 11. [16] Tamże, s. 12. [17] Tamże, s. 29. [18] Tu: wyrażenie (orzeczenie) opisujące jakieś własności lub relacje. https://pl.wikipedia.org/wiki/Predykat [19] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 34. [20] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 33. [21] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 36-37. [22] Wiek kanoniczny do objęcia tego stanowiska wymagał ukończenia 40 lat życia. - S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 43. [23] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 43. [24] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 39. [25] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 45. [26] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 40-41. [27] Klauzura obowiązująca „mnichów i mniszki zakonów ścisłych, nakazująca zakonnikom (...) nieopuszczanie klasztoru bez dyspensy prawomocnej władzy duchownej". Przypis 9 w książce Świętej Urszuli Ledóchowskiej, Byłam tylko pionkiem..., s. 19. [28] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 51. [29] Tamże, s. 53. [30] Tamże. [31] 8 listopada 1864 car Aleksander II (1818-1881) wydał ukaz kasacyjny, który rozpoczął proces likwidacji polskich zakonów w Rosji i na terenach polskich pod rosyjskim zaborem. Zakonnice z Galicji nie mogły więc pokazać się w swoich strojach zakonnych, gdyż nie pozwolono by im na jakąkolwiek działalność na terenie Rosji. [32] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 25. [33] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 58-59. [34] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 45. [35] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 66-67. [36] Tamże, s. 61. [37] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 48-49. [38] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 24. [39] Terjoki, dzisiaj Zielenogorsk, miejscowość w Rosji, nad Zatoką Fińską, leżąca blisko Petersburga. Do roku 1940 leżała ona na terenie Finlandii, gdzie siostry wynajmowały przez jakiś czas willę, tuż przy tej właśnie kaplicy katolickiej. [40] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., [41] Tamże, s. 26. [42] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 50. [43] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 26. [44] Tamże, s. 29. [45] Tamże, s. 29-30. [46] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 51. [47] Obecnie miejscowość ta nosi nazwę Sortawała i znajduje się na terenie Rosji. [48] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska..., s. 51. Powrót |