Święty Augustyn Część I Po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa Jego uczniowie zaczęli ewangelizować cały ówczesny świat, niedługo po tym zaczęły pojawiać się różne sekty i herezje zakłamujące prawdy Ewangelii, które trzeba było zwalczać. W trzecim wieku po Chrystusie nastąpiły największe prześladowania chrześcijan. Natomiast w czasie, gdy cesarstwo rzymskie powoli zaczynało się chylić ku upadkowi, czyli „w czwartym (...) wieku widzimy Chrześcijaństwo triumfujące nad pogaństwem i wydające spomiędzy wyznawców swoich najgłębszych myślicieli, którzy objaśniają i rozwijają cały system prawd świętej Wiary chrześcijańskiej, czyniąc go tak pewnym, iż przetrwał zwycięsko wszelkie krytyki aż do dni naszych"[1]. Oczywiście herezje dalej się mnożyły, ale w kontrze do nich pojawili się wówczas tacy wybitni świadkowie wiary, których nazwano później Ojcami Kościoła, jak święci: Bazyli Wielki (329-379), Grzegorz z Nyssy (ok.335-395), Grzegorz z Nazjanzu (329-390), Jan Chryzostom czyli Złotousty (345-407), Hieronim (349-420), Ambroży (339-397) i oczywiście nasz bohater, święty Augustyn. Do tych trzech ostatnich dołączono żyjącego na przełomie VI i VII wieku Grzegorza Wielkiego (537-604) i te cztery wspaniałe postacie nazwał jako pierwszy Beda Czcigodny (672 -735) nauczycielami Kościoła (doctores Ecclesiae), a Kościół oficjalnie uznał ich za takich w 1295 roku. W tym opracowaniu przybliżymy żywot i naukę pierwszego z tych czterech filarów Kościoła, świętego Augustyna, nazwanego „za naukę o łasce: Doctor gratiae - doktor łaski"[2]. Był on, jak oceniają niektórzy, największym z wielkich, geniuszem przewyższającym potęgą ducha ludzi mu współczesnych i tych, którzy pojawili się nawet dużo później. „Myliłby się bardzo kto by mniemał iż sława świętego Augustyna polega tylko na jego zasługach wobec teologii. - Augustyn Święty jest czymś więcej jeszcze, jest jednym z najgenialniejszych filozofów, jednym z najznakomitszych mędrców i uczonych, jakich ludzkość wydała. Gruntuje on teologię nie tylko na Objawieniu, ale także na podstawach wiedzy i nauki, rozum i samoistną pracę myśli przyzywa do pomocy. I tak dochodzi do poglądu na świat w którym wiara i wiedza, rozum i powaga Objawienia w najcudowniejszą łączą się harmonię. Spotykamy u niego zarody [zaczątki, podstawy] myśli filozoficznych, tudzież ślady różnych teorii naukowych, których wartość dopiero my ludzie nowocześni należycie ocenić umiemy. Ale i pod innym jeszcze względem jest Święty Augustyn postacią dla nas wielce pouczającą. Oto w jego życiu i rozwoju odbiło się duchowe usposobienie całego starożytnego społeczeństwa na przełomie wieków, na przejściu z pogaństwa w chrześcijaństwo"[3]. Trzeba tu jeszcze dodać, że Augustyn żyjący bez mała 1700 lat temu, a więc w czasach starożytnych, gdy był jeszcze młodzieńcem, żył tak, jak żyje większość dzisiejszych młodych ludzi, którym wydaje się, że są tak bardzo nowocześni i postępowi. Okazuje się jednak, że są oni zwykłymi naśladowcami czy też kontynuatorami życia w grzechu, które ludzkość zna od starożytności. Augustyn żył wówczas bez żadnych zahamowań, wpatrzony w siebie i w swoje potrzeby oraz namiętności, i oczywiście bardzo daleko od Boga. Sam o tym czasie dość obszernie napisał w swoich Wyznaniach, kiedy będąc już dojrzałym katolikiem bardzo żałował swojego ówczesnego postępowania. Wielu ludzi może zaskoczyć fakt, że człowiek, który żył kilkanaście lat z kobietą bez ślubu, mający z nią dziecko, i który ją odrzucił, żeby ożenić się z inną, tak młodą, że musiał czekać na nią dwa lata, a podczas tego oczekiwania znalazł sobie kolejną kochankę, że taki człowiek mógł się nawrócić i zostać świętym. No to spróbujmy przybliżyć tę postać, która jednak udowadnia nam wszystkim, że naprawdę każdy może zostać świętym. Trzeba tylko wymodlić sobie taką łaskę a później z nią współpracować w taki sposób, by jak najlepiej wypełniać wolę Bożą. Święty Augustyn przyszedł na świat 13 listopada 354 r w niewielkim, ale przepięknym mieście Tagasta (obecnie Souk Ahras), które leży w Afryce północnej, na terenach dzisiejszej Algierii. Miasto to, należało do prowincji o nazwie Numidia i było jednym z wielu miast w Afryce północnej wchodzących w skład cesarstwa rzymskiego. Dziecku, podczas uroczystego aktu wpisania na listę katechumenów, nadano dwa imiona: Aurelius Augustinus. W swoich Wyznaniach święty Augustyn tak opisał ten akt: „I zaznaczono mnie już znakiem Jego [Boga] krzyża i zaprawiano Jego solą[4] zaraz po wyjściu z łona matki mojej, która wielką w Tobie [Bogu] pokładała nadzieję"[5]. Wpisanie na tę listę oznaczało przygotowanie dziecka do Chrztu Świętego. Ale Chrzest odbywał się najczęściej dużo później. „W czwartym bowiem wieku dosyć często spotykamy się z karygodnym zwyczajem odkładania chrztu dzieci do męskiego wieku, czy to dlatego, aby, nie będąc członkiem Kościoła, swobodniej móc żyć, czy to z lęku i obawy nie utracenia w latach młodzieńczych niewinności chrztu świętego w na pół jeszcze pogańskim świecie"[6]. Zwyczaj ten praktykowano zwłaszcza w małżeństwach mieszanych, czyli chrześcijan z poganami. A takim było małżeństwo rodziców Augustyna. Jego ojciec, o imieniu Patrycjusz (b.d.) miał ponad czterdzieści lat i był dość dobrze wykształconym poganinem, który pracował jako urzędnik miejski. Natomiast matka, dzisiejsza święta Kościoła katolickiego, miała na imię Monika (331-387), pochodziła z Numidii i była gorliwą chrześcijanką, a także mistyczką otrzymującą od Pana Boga co jakiś czas przekazy dotyczące przyszłości jej i jej rodziny. Augustyn pisał, że matka potrafiła odróżnić wizję daną od Boga, w którą od razu wierzyła od zwykłych marzeń sennych, z których zazwyczaj drwiła. Była ona o około dwadzieścia lat młodsza od swego męża, gdyż Augustyna urodziła mając dwadzieścia dwa lata. Był on prawdopodobnie drugim dzieckiem w tym małżeństwie. Po nim Patrycjusz i Monika mieli jeszcze dwójkę dzieci, syna Nawigjusza i nieznaną z imienia córkę. W tych czasach małżeństwa chrześcijan z poganami były dozwolone, przy czym chrześcijanin miał obowiązek nawracania swojego współmałżonka. Monika starała się więc przybliżyć naukę Ewangelii swojemu mężowi, który przyjął wiarę chrześcijańską pod koniec życia. Troszczyła się również o chrześcijańskie wychowanie swoich dzieci. Augustyn był dzieckiem bardzo żywym, lubił się bawić z kolegami oraz im przewodzić. Gdy pewnego razu rozchorował się tak ciężko, że myślano już o jego śmierci, matka zaczęła czynić starania aby dokonać jak najszybciej Chrztu Świętego. Opis tego zdarzenia także znajdziemy w Wyznaniach: „Widziałeś, Panie, jak dzieckiem jeszcze będąc, pewnego dnia nagle z powodu kurczów żołądka zapadłem na gorączkę i bliski byłem śmierci. Widziałeś, Boże mój, ponieważ już byłeś moim opiekunem, z jakim wzruszeniem serca i z jaką wiarą żądałem chrztu Chrystusa Twego, Boga i Pana mojego, od pobożnej matki mojej i od Matki nas wszystkich, Kościoła Twego. A przerażona matka ciała mego, która przecież i o zbawienie me wieczne miłośnie przez wiarę Twoją troszczyła się w czystym swym sercu, już się krzątała, bym został opatrzony zbawiennymi sakramentami i obmyty, wyznając Ciebie, Panie Jezu, dla odpuszczenia grzechów..."[7] Jednak Augustyn wyzdrowiał i obrzęd ten został odłożony, gdyż tak jak już wspomniano, wówczas wierzono, że grzechy po Chrzcie świętym obciążają większą odpowiedzialnością grzesznika. Ta „zwłoka w udzieleniu chrztu odbiła się ujemnie na całej młodości Augustyna, to też często wyrywa się w późniejszym wieku z ust jego gorzka skarga na to, że długo mu skąpiono łaski tego sakramentu, chociaż z drugiej strony zapewnia, że acz nie ochrzczony, w praktyce od początku był chrześcijaninem, bo pobożna matka uczyła go pacierza i czoło jego znaczyła krzyżem świętym"[8]. W szkole elementarnej Augustyn trafił na bardzo surowego nauczyciela, którego rózgę pamiętał jeszcze po latach. Mając niechęć do swojego nauczyciela, ten bardzo zdolny uczeń, jakim był Augustyn, nie mógł się właściwie rozwinąć. Dlatego, między innymi przez całe życie męczył się ze swoją słabą znajomością greki. A ten brak gruntownej znajomości tego języka „odbił się ujemnie na jego naukowej i literackiej działalności, a w pierwszym rzędzie na stylu i w ogóle na formie zewnętrznej, gdzie by się pragnęło, widzieć więcej lekkości i polotu"[9]. W roku 366 po ukończeniu szkoły elementarnej, rodzice, chcąc by Augustyn w przyszłości zarabiał na życie jako retor, wysłali go do Madaury, oddalonej o kilka godzin drogi od Tagasty, gdzie mógł kontynuować naukę w szkole średniej. Madaura była miastem pogańskim, stąd i nauczyciele i szkolni koledzy Augustyna byli poganami. Więc nie długo trwało, żeby także młody Augustyn kompletnie odszedł od Kościoła. Po ukończeniu szkoły średniej powrócił on do Tagasty, gdzie spędził rok wśród swoich rówieśników. Ale zaprzyjaźnił się, właściwie na całe życie tylko z jednym, o imieniu Alipiusz (360-430), który w przyszłości został biskupem Tagasty i świętym Kościoła katolickiego. W roku 370 Augustyn rozpoczął studia w Kartaginie, dużej aglomeracji kipiącej światowym życiem. Kartagina była stolicą Afryki prokonsularnej, czyli kolejnej prowincji imperium rzymskiego, leżącej na terenie dzisiejszej Tunezji i części wybrzeża Libii. Tu Augustyn pozbawiony jakiejkolwiek opieki czy wsparcia duchowego, poddał się całkowicie urokowi świata i jego pokusom. Rok później zmarł ojciec Augustyna, Patrycjusz. Śmierć ta nie była powodem jakiegoś wielkiego zmartwienia syna, gdyż nie miał on zbyt ciepłych relacji z nim. Augustyn w młodości wahał się między tym co mówił ojciec a tym czego uczyła matka. Ale ojciec, jak sam wspominał: „nie zwyciężył we mnie całkowicie wpływu pobożności matki, abym nie wierzył w Chrystusa, tak jak on jeszcze w Niego nie wierzył"[10]. Bardzo ważną cechą, którą właśnie matce udało się w nim wzbudzić, była miłość do Prawdy i Jej poszukiwanie. Ale jeszcze długi czas musiał upłynąć zanim to poszukiwanie przyniosło tak wspaniałe owoce, gdyż w tym czasie nie stronił od wina i szampańskich zabaw. Wówczas poznał kobietę z którą spędził czternaście grzesznych lat swojego młodego życia. Z tego związku, dwa lata później, urodził się jego syn - Adeodatos (łac. dany od Boga). Augustyn „w osiemnastym roku życia (...) nie posiadał ani wiary, ani silnej woli, ani odporności na ponęty zmysłowe, a sposobności do rozrywek było dużo: teatry, amfiteatr, cyrk, plac wyścigowy, towarzystwa, kluby... Gmina chrześcijańska była tu silnie rozgałęziona i posiadała znaczną liczbę kościołów, ale poza tym przelewało się jeszcze z szumem bałwochwalstwo różnych rodzajów i odcieni"[11]. W drugiej połowie IV wieku religia chrześcijańska nie cieszyła się zbyt dużą sympatią wśród pogańskich mieszkańców Afryki północnej. Dotyczyło to zwłaszcza bogatszych przedstawicieli tego społeczeństwa oraz magnatów, gdyż jej zasady kolidowały z ich interesami. Zabraniała im przecież „zdzierstwa i wyzyskiwania sił ludzkich w rozległych włościach, czy kopalniach, ukazując im w niewolnikach braci, równych w obliczu Boga. Dumny, zarozumiały poganin, choćby nie był filozofem, szydzącym w duszy ze swych bogów, nie mógł prędko pojąć religii, która go równała z jego służbą i niewolnikami, uważanymi dotychczas za bydło robocze, Za sprzęty bezduszne, zależne od jego woli lub kaprysu. Prócz tego były wśród pogan uprzedzenia do chrześcijan, których uważano za jedną z odmian, czyli sekt pogardzanego żydostwa, zaś pogańscy kapłani i filozofowie rozsiewali fantastyczne plotki o zbrodniach i nadużyciach rytualnych wśród chrześcijan, jak na przykład, że karmią się ciałem małych dzieci, że czczą oślą głowę itp.."[12]. Dodatkowo, w tym czasie do chrześcijan i ich religii garnęli się w dużej mierze ludzie należący do najniższych warstw społecznych włącznie z niewolnikami. Chcieli oni być blisko „Krzyża, bo on, dawniej znak hańby i piętno zbrodni, teraz uszlachetniony i ubóstwiany, zdejmował z nich piętno niewolnictwa, a przywracał im wolność i godność ludzką."[13]. Oczywiście, dla tych pogan, którzy nie wierzyli w prawdziwość religii chrześcijańskiej, była ona powodem do walki z nią. Ale była to walka zewnętrzna, która z czasem ustała natomiast, dużo większe „trudności pochodziły z wewnątrz i miały częstokroć łudzące pozory słuszności i wielkiej siły. Herezje i schizmy - bo o tych mowa - więcej szkód wyrządzały Kościołowi od początku jego istnienia, niż prześladowania ze strony pogan. One gangrenowały dusze, odrywając je od macierzystego pnia, przeszkadzały ich nawracaniu, rodząc w nich wątpliwości i wahania, podczas gdy jawne prześladowania ze strony pogan i krew przelana stawały się posiewem nowych wyznawców. Walka z pogaństwem oficjalnym miała się po kilku wiekach skończyć, natomiast walka z herezją trwa nieustannie. (...) Augustyn (...) był głównym bohaterem i wodzem ze strony Kościoła, jemu przede wszystkim należy zawdzięczyć zwycięstwo, odniesione nad kilku groźnymi herezjami i sektami schizmatyckimi na przełomie wieku czwartego i piątego"[14]. Ale to nastąpiło dużo później, na razie osiemnastoletni student retoryki nawet nie przeczuwał jak do wielkiej rzeczy powoła go Pan Bóg. A jako student w „szkole retorów był pierwszym uczniem, w niedługim czasie posiadł wszystkie gałęzie wiedzy, związane z wykształceniem i zawodem retora, a więc właściwą retorykę, dialektykę arytmetykę, geometrię i muzykę. Pozostawało mu jeszcze prawo, którym się jeszcze dotychczas nie zajmował, a które musiał ukończyć, o ile chciał być nie tylko nauczycielem wymowy - teoretykiem, ale także zużytkować swą wymowę jako obrońca i adwokat"[15]. W tym czasie po przeczytaniu Hortensjusza lektury, która była w programie nauczania szkoły Augustyna i była traktatem filozoficznym napisanym przez Cycerona (106 - 43 przed Chrystusem) nastąpił pewien duchowy przewrót w życiu Augustyna. „Dzieło to, które znamy dziś tylko w urywkach, zrobiło na dziewiętnastoletnim młodzieńcu wstrząsające wrażenie: otwarło mu bowiem oczy na nowe prawdy, na nowe światy, czego ani śladu nie znalazł dotychczas w erotycznych czy dramatycznych poematach pogańskich. Zaczynał rozumieć, że prawdziwa mądrość polega na uwalnianiu duszy od grzechu i zrywaniu pęt zmysłowych. Równocześnie zaczęło się budzić w jego duszy pragnienie takiej mądrości i pogarda dla dotychczasowego życia. Uważając, że mądrość związana jest z osobą Chrystusa, Augustyn sięga po Pismo Święte, ale wkrótce je odkłada. Po pierwsze razi go zbyt prosta forma zewnętrzna, po drugie, interpretując dosłownie teksty Starego Testamentu, dochodzi do wniosku, że chrześcijanie pojmują Boga antropomorficznie[16], a z tym Augustyn nie może się pogodzić"[17]. Sam o tym niezrozumieniu Pisma Świętego tak napisał: „Postanowiłem przeto zwrócić się do Pisma świętego i zobaczyć, jakie są te księgi. I oto widzę rzecz, która jest zamknięta dla pysznych i nieprzystępna dla dzieci. Niepozorna jest, gdy się do niej podchodzi, a gdy się już podejdzie, wzniosła i osłonięta mrokiem tajemnic, a nie byłem jednak takim, ażeby znaleźć do niej dostęp i nie potrafiłem schylić głowy przystępując do niej. Gdy zwróciłem się do tych Pism świętych, nie myślałem tak, jak teraz mówię, i wydawało mi się, że nie godzi się ich porównywać z godnością Cycerona. Pycha moja bowiem gardziła ich prostotą, a wzrok mój nie umiał przeniknąć do ich głębi. Były one takie, że rosną z maluczkimi, a nie stać mnie było na to, ażeby stać się maluczkim, powstrzymywała mnie od tego moja zarozumiałość i nadęty nią sam sobie wydawałem się wielki"[18]. Ten przewrót duchowy po przeczytaniu Cycerona nie był oczywiście u Augustyna pełny, gdyż chociaż modlił się on wówczas, to jednak nie miał jeszcze „chęci zerwania pęt grzechowych, gdy mówił do Boga: »Daj mi czystość i wstrzemięźliwość, ale nie zaraz«"[19]. Także i Pismo Święte, jak wspominał, było jeszcze dla niego niezrozumiałe, stąd łatwo wpadł w środowisko „ludzi majaczących dumnie, nazbyt cielesnych i wielomównych. Słowa ich były podstępne, niczym sidła szatana i powleczone lepem przyrządzonym ze zmieszania zgłosek imienia Twego i Pana Jezusa Chrystusa oraz Parakleta, Pocieszyciela naszego, Ducha Świętego. Imiona te nie schodziły z ich ust, lecz były to tylko puste dźwięki i brzęk słów, serce ich było pozbawione prawdy. Mówili wciąż prawda, prawda i wiele o niej rozprawiali, lecz nie było jej wśród nich, bo fałszywe rzeczy głosili nie tylko o Tobie, który jesteś samą prawdą, lecz także o pierwiastkach tego świata przez Ciebie stworzonych"[20]. Święty Augustyn mówił tu o sekcie manichejczyków, którą w III w. założył Manes [(216-276) Mani, Manicheusz]. Tenże Manes został za swoje przekonania stracony, więc jego wyznawcy uznawali go za męczennika za wiarę i „podobnie jak chrześcijanie (...) czcili jako mistrza - skazańca"[21]. Manicheizm był religią gnostyczną zawierającą bardzo zagmatwaną mieszaninę wierzeń staroperskiego zaratusztrianizmu, kosmologii babilońskiej, hinduskiego buddyzmu, judaizmu i chrześcijaństwa. Podstawą tej religii jest dualizm, który zakłada odwieczną walkę dwóch pierwiastków, światła, które jest dobrem i ciemności czyli zła. Manichejczycy uważali, że światło, a więc bóg „jest substancją materialną, promieniującą i nieskończenie subtelną, także może się wydawać niecielesny"[22]. Stąd koncepcja „czystego ducha, a co za tym idzie, chrześcijańskiego Boga"[23] w ogóle nie zgadzała się z ówczesnymi, materialistycznymi wyobrażeniami Augustyna. Manicheizm był przecież całkowicie materialistyczny, tak światło jak i ciemność miały być materią, więc królestwo światłości tego boga-światła obejmowało w rozumieniu manichejczyków ziemię oraz przestworza a także jego emanację czyli anioły i było w istocie Nim samym. Natomiast królestwo ciemności czyli zła, również będące materią, pełne było książąt-demonów wraz z szatanem na jego czele. I właśnie między tymi królestwami miała się toczyć odwieczna walka, więc historia świata miała być historią tej walki. „Kamieniem węgielnym manicheizmu jest stara zasada Awesty[24] i gnozy: wieczny i niezmienny dualizm „ojca wielkości" i szatana, dobra i zła, światła i ciemności. Dualizm Manesa był bardziej radykalny niż dualizm Zaratustry[25] (b.d.) lub dualizm gnostycki, gdyż nie uznawał prawdziwego zwycięstwa światła nad ciemnością, to jest ostatecznego zwycięstwa boga dobrego nad złym. Te dwa pierwiastki, świetlany i ciemny, występują zmieszane we wszystkich rzeczach, żywych i martwych. W człowieku, na przykład, znajdują się dwie dusze: jedna świetlana i druga ciemna, a dyscyplina ascetyczna, nałożona na wybranych ma na celu uwolnienie pierwszej od drugiej, tak by po śmierci mogła wejść do raju światła. Według Manesa Jezus nie podlegający cierpieniu, to znaczy człowiek tylko z postaci - jak myślał Marcjon[26] (ok.100- po 160) - zjawił się na świecie po to, by głosić podstawowy i nieprzejednany spór dwóch światów; ponieważ nawet chrześcijanie - jak się okazało - nie zrozumieli go, zeszedł pocieszyciel, Paraklet, czyli Manes we własnej osobie, który miał wskazać drogę, jakiej należało się trzymać, by wyzwolić światło od ciemności. Były to znane przykazania ascetyzmu, z jakimś dodatkiem hinduskim, jak zakaz spożywania mięsa i napojów wyskokowych, niszczenia roślin i zabijania zwierząt, pracy ręcznej, małżeństwa i wszelkich stosunków z kobietami. Ale reguły te były przeznaczone tylko dla wybranych, którzy, zdaje się, nie zawsze ich przestrzegali. Manichejczycy utworzyli kościół naśladujący we wszystkim, nawet w liczbach, Kościół chrześcijański. Na czele stał książę, potem dwunastu apostołów, czyli mistrzów, siedemdziesięciu dwu uczniów, czyli biskupów, zwanych synami inteligencji, którzy wyświęcali kapłanów i diakonów; potem następowali wybrani, odpowiadający mnichom, i na koniec plebs, nigóchak, zwany po łacinie audientes - słuchacze. Augustyn był zwykłym słuchaczem i takim pozostał przez cały swój okres manichejski, mimo iż jego przeciwnicy dowodzili później oszczerczo, że był również kapłanem"[27]. Przyczyna, która mogła być podstawą przyjęcia przez Augustyna religii manichejskiej mogła leżeć, jak uważa jego biograf Giovanni Papini (1881-1956), w podświadomym usprawiedliwieniu swojej „podwójnej natury. Dualizm manichejski odpowiadał prawie dokładnie jego dualizmowi wewnętrznemu. Augustyn czuł, że toczy się w nim walka zła i dobra, światła i ciemności. Spostrzegł, że ma dwie dusze: jedną, która stara się doprowadzić go do mądrości i Boga, drugą, która każe mu brnąć w rozpuście i pysze. Manicheizm zgadzał się z jego rzeczywistością duchową i Augustyn ze swojej strony był jakby zwierciadłem i dowodem dogmatu manichejskiego. Poza tym znalazł w nim absolucję: instynkt przodowania i zmysłowości, który tak często w nim górował, nie mógł być przypisany jemu osobiście; były to cząstki mroku, które zły bóg przeznaczył jego duszy i które można było ograniczyć, lecz nie zniszczyć. Wiele lat później, kiedy naprawdę poznał światło, ale to bezcielesne i prawdziwe, jaśniejące wokół chrześcijańskiego Boga, o manichejczykach powie, że są zarozumiali, szaleni, zmysłowi i gadatliwi, a w ich doktrynie dostrzeże szatańskie sidła. Ale jego głód prawdy kazał mu kosztować tych mdłych potraw, choć - jak utrzymuje - bez chciwości, bo nie czuł w nich smaku prawdziwego Boga. Mimo to był tak usidlony, że znosił ofiary dla świętych sekty - podczas gdy - jak sam mówi -każdego, kto nie był manichejczykiem, a prosiłby go o kęs chleba, aby zaspokoić głód, uważałby za godnego śmierci. I nie tylko drwił ze sług Chrystusa, ale - jak gwałtownie spowiada się Bogu - szczekał przeciw Niemu"[28]. Warto w skupieniu przeanalizować poniższy fragment Wyznań, który napisał święty Augustyn już po zrozumieniu jak bardzo błądził w tamtym okresie swojego życia. Ten tekst napisany ponad szesnaście stuleci temu jest także aktualny i dzisiaj: „Wiele rzeczy, które ludziom wydają się godne potępienia, Ty [Boże] w świetle swej wiedzy uznajesz za słuszne. A z drugiej strony wiele z tego, co ludzie pochwalają, Twoje świadectwo potępia. Często bowiem pozór czynu różni się głęboko od intencji sprawcy; a okoliczności czynu mogą być bardzo niejasne. Kiedy więc Ty nakazujesz nagle coś niezwykłego i nieprzewidzianego, nawet coś takiego, czego dotychczas zakazywałeś, któż może wątpić, że należy to uczynić - choćbyś na razie ukrywał przyczynę Twego nakazu i choćby nakaz ten był sprzeczny z panującym w społeczeństwie obyczajem. Ta wspólnota ludzka jest moralna, która służy Tobie. Ale błogosławieni ci, którzy wiedzą, że nakaz pochodzi od Ciebie. Wszystko bowiem, co czynią ludzie służący Tobie, albo jest podyktowane obecną potrzebą, albo jest zapowiedzią przyszłości. (...) Nie rozumiejąc tych spraw, szydziłem ze świętych Twoich sług i proroków"[29], dodaje święty Augustyn. Był wówczas tak zapamiętały w wyznawaniu tej niby religii, że wciągnął do niej kilku swoich przyjaciół a po powrocie w 374 roku do swojej rodzinnej miejscowości, Tagasty, próbował nawet przekonać do manicheizmu swoją matkę Monikę. Ona wówczas, była tym tak oburzona, że nie wahała się wypędzić syna z domu, chociaż w tym czasie wypłakiwała swoje oczy widząc jego duchową śmierć. Monika prosiła wówczas pewnego biskupa by porozmawiał z jej synem i nawrócił go na chrześcijaństwo. Święty Augustyn tak wspominał tę rozmowę matki z biskupem, który: „Powiedział, że jeszcze nie dojrzałem do słuchania pouczeń. Szumiała mi bowiem w głowie nowość owej herezji, a wielu prostych ludzi udawało mi się zaskoczyć moimi sofizmatami[30], jak o tym ona sama biskupowi opowiedziała. »Zostaw go - rzekł - i tylko módl się za niego do Pana. Sam studiując odkryje, jak niedorzeczny to jest błąd i jak niegodziwa bezbożność«. (...) To (...) jeszcze nie przekonało mojej matki. Nadal płacząc, błagała go, by zechciał się ze mną spotkać i podyskutować. W końcu, już zniecierpliwiony, rzekł: »Zostaw mnie, idź w pokoju. Nie może się to stać żeby syn takich łez miał zginąć«. W późniejszych latach nieraz mi mówiła, że słowa te przyjęła jako orędzie z nieba"[31]. Święty Augustyn w swoich Wyznaniach wspomina także proroczy sen jego matki, po którym zdecydowała się przyjąć swojego syna ponownie do domu: „Wiarą bowiem i duchem, którego miała od Ciebie [Boże], widziała śmierć moją, i wysłuchałeś, Panie, jej modlitw, wysłuchałeś i nie wzgardziłeś łzami, które spływając z jej oczu zwilżały ziemię tam, gdzie sią modliła, wysłuchałeś jej próśb. Bo skądże był ów sen, którym pocieszyłeś ją tak, że zgodziła się mieszkać ze mną i wspólnie spożywać posiłki, czego przedtem nie chciała, czując obrzydzenie i wstręt do bluźnierczych moich błędów? Otóż widziała we śnie, że stoi na drewnianej kładce, pogrążona w żałości i smutku, i że zbliżał się do niej jakiś młodzieniec cały jaśniejący i radosny i uśmiechał sią do niej. Zapytał ją o przyczynę jej smutku i ustawicznych łez, ażeby ją pouczyć, jak to miał zwyczaj, a nie z ciekawości. Gdy mu odpowiedziała, że płacze nad moją zgubą, nakazał jej, aby była spokojna i polecił spojrzeć uważnie, bo wtedy zobaczy, że znajduje, się tam, gdzie ona. Spojrzała i zobaczyła rzeczywiście mnie stojącego przy niej na tej samej kładce. Więc skąd się wzięło to, jeśli nie stąd, że nakłoniłeś swe ucho na głos jej serca, o Ty, dobry, wszechmocny, który tak dbasz o każdego z nas, jakbyś dbał tylko o niego jednego, a o nas wszystkich tak, jak o każdego z osobna? A skąd przyszło także i to, że gdy mi opowiadała o tym swoim widzeniu a ja usiłowałem obrócić rzecz w taki sposób ażeby nie wątpiła, że ona raczej dojdzie tam, gdzie ja byłem, od razu, bez najmniejszego wahania: »Nie - odparła - przecież nie powiedziano mi: gdzie on, tam i ty, ale: gdzie ty, tam i on«. Wyznaję Ci, Panie, tak jak to wspomnienie przechowałem w sercu i jak mówiłem o tym niejednokrotnie, bardziej niż snem wzruszyłem się wtedy tą Twoją odpowiedzią daną mi przez usta matki. Ani przez chwilę nie dała się zbić z tropu tym tak nasuwającym się fałszywym tłumaczeniom i w lot zauważyła to, co należało zauważyć - ja, zanim powiedziała, nie spostrzegłem tego. Otóż bardziej wzruszyłem się tą odpowiedzią niż samym snem, który na tyle czasu przedtem zwiastował tej pobożnej niewieście przynosząc jej pociechę w obecnej udręce, radość, mającą ją spotkać w tak długi dopiero czas potem"[32]. Augustyn jeszcze przez długich dziewięć lat trwał w tych błędach, które nazwał błotem głębokim. Uczył wtedy, jako wykładowca dobrych uczniów sztuki wymowy oraz przekonywania innych celnymi argumentami. Był jednak zauroczony fałszem i różnymi namiętnościami, co sam po latach tak wspominał: „...dawałem się uwodzić i uwodziłem, już to otwarcie przy pomocy nauk, które nazywają wyzwolonymi, już to tajemnie pod kłamliwym pozorem religii, raz pyszny, kiedy indziej zabobonny, a zawsze próżny. Z jednej strony goniłem za rozgłosem, marzyłem o czczej sławie, o teatralnych oklaskach, wieńcach z trawy, o głupstwach widowiskowych, o ujściu dla swych niepohamowanych namiętności. Z drugiej znowu strony pragnąłem się oczyścić z tych brudów i tym, którzy się nazywali wybranymi i świętymi, przynosiłem pokarmy, aby z nich dla mojego wyzwolenia wyrabiali w warsztacie swego żołądka aniołów i bogów[33]. Takie więc rzeczy uznawałem i czyniłem wraz z przyjaciółmi, którzy przeze mnie i ze mną uwiedzeni zostali"[34]. Wtedy też studiował muzykę, geometrię i arytmetykę. Uczęszczał również na wykłady o astronomii, dzięki którym dowiedział się, że nauki nieomylnego Menesa w tej dziedzinie są kompletnie nieprawdziwe. Niemniej jednak w dalszym ciągu uczęszczał na tajne zgromadzenia sekty manichejskiej, gdzie „dalej prowadził swoje apostolstwo, zdobywając wiernych dla tego kościoła niedorzeczności"[35]. Ale z wolna zaczęły się już rodzić wątpliwości w głowie dwudziestodziewięcioletniego Augustyna. W owym czasie do Kartaginy przybył biskup manichejski o imieniu Faustus (b.d.), który znany był ze swego wykształcenia i ze swej przepięknej wymowy, więc Augustyn z wielką niecierpliwością czekał na możliwość rozmowy z nim i usłyszenia odpowiedzi na nurtujące go pytania. Gdy usłyszał jego przemowę był zachwycony i chwalił go wraz z innymi. Ale, gdy udało mu się wreszcie porozmawiać z tym wielkim autorytetem manichejczyków, to okazało się, że jest on człowiekiem małej wiedzy, który jedynie umie pięknie się wysławiać. I tak to święty Augustyn opisał: „Zapytałem go o parę rzeczy, które mnie niepokoiły, i przekonałem się, że nie posiada żadnej wiedzy w dziedzinie nauk wyzwolonych z wyjątkiem gramatyki, ale i jej znajomość przyswoił sobie tylko w przeciętnym stopniu. Przeczytał kilka mów Cycerona, bardzo niewielką ilość rozpraw Seneki, coś z poetów oraz parę prac, które w obrębie jego sekty napisane były zręcznie i poprawną łaciną. Ćwiczył się przy tym codziennie w sztuce przemawiania. Toteż przyswoił sobie kunszt wysłowienia i coraz bardziej pociągał i czarował pewną równowagą swego umysłu i jakimś wrodzonym wdziękiem. (...) Skoro przekonałem się dostatecznie, że Faustus jest zupełnie nieobeznany z tymi naukami, a sądziłem, że zna się na nich znakomicie, zacząłem tracić nadzieję, ażeby mógł mi wyjaśnić i rozstrzygnąć te zagadnienia, które mnie niepokoiły. (...) Chciałem właśnie, aby Faustus zestawiwszy dowody opierające się na liczbach jakie znajdowałem przytaczane w innych księgach, wyjaśnił mi dokładnie, czy jest raczej tak, jak podają pisma Manicheusza, albo że przynajmniej równie dobrze można na ich podstawie wyjaśniać zjawiska, jak na podstawie innych ksiąg. Nie sądziłem już jednak, aby był zdolny to uczynić. Przedstawiłem ma jednakże te sprawy do rozważenia i rozstrzygnięcia, ale on z całą skromnością odmówił mi i nie odważył się nawet podjąć tego tak trudnego zadania. Wiedział bowiem, że się na tym nie rozumie i nie wstydził się przyznać do tego"[36]. To rozczarowanie wiedzą Faustusa zniechęciło Augustyna do studiowania pism Manicheusza i jak sam to określił: „Tak to ów Faustus, który dla wielu stał się sidłem śmierci, bez swej woli i wiedzy zaczął rozluźniać te sidła, które mnie uwikłały"[37]. Wówczas też, zaczął Augustyn przemyśliwać o tym, aby opuścić Kartaginę i wyjechać do Rzymu. Powód był właściwie jeden, choć przyjaciele namawiali go aby przeniósł się tam, dla zdobycie większej sławy jako wykładowca i retor oraz związanych z tym większych zarobków. On jednak wyznał, że najważniejszym powodem, byli kartagińscy studenci, którzy nie mieli żadnych granic w przeszkadzaniu nauczycielom w prowadzeniu wykładów. Dopuszczali się oni zakłócania zajęć, nawet tych, na które nie uczęszczali. Byli jakby opętani szaleństwem przeszkadzania tym uczniom, którzy chcieli się czegoś nauczyć. Profesorowie, a więc i Augustyn, byli bezbronni ponieważ taki był kartagiński obyczaj, więc ówczesne prawo na to zezwalało. Natomiast powszechnie mówiono, że w Rzymie, nic takiego nie mogłoby mieć miejsca. W szkole miała być zachowana dyscyplina a wykładowca miał mieć tam pełną władzę nad studentami i mógł ich, według własnego uznania, dopuszczać do wykładów lub nie. Do Rzymu Augustyn dotarł w 383 roku. Tu, w dalszym ciągu utrzymywał kontakt z manichejczykami i tak o tym wspominał: „Także i w Rzymie utrzymywałem wtedy stosunki z owymi fałszywymi i oszukańczymi świętymi; nie tylko ze słuchaczami, (...) ale również i z tak zwanymi wybranymi. Jeszcze bowiem ciągle żywiłem przekonanie, że to nie my grzeszymy, lecz grzeszy w nas jakaś inna, nie wiem jaka, natura, i pochlebiało to mojej pysze, że jestem bez winy, i gdy popełniłem coś złego, nie przyznawałem się do tego, ażebyś uzdrowił duszę moją, skoro zgrzeszyła przeciwko Tobie[38]; ale zwykłem zrzucać z siebie winę i obarczać nią to coś, co będąc ze mną złączone, nie byłoby mną. W rzeczywistości jednak ja stanowiłem całość i tylko moja nieprawość rozdzielała mnie przeciwko mnie samemu i grzech mój był tym trudniejszy do wyleczenia, że nie poczytywałem się za grzesznika. Cóż to za przeklęta była niegodziwość chcieć, żebyś Ty raczej, Boże wszechmogący, był pokonany we mnie na moją zgubę, niż ja zwyciężony przez Ciebie dla mojego zbawienia! Jeszcześ bowiem nie postawił straży ustom moim i drzwi wstrzemięźliwości wokół warg moich, aby się moje serce nie skłaniało ku słowom złośliwym dla usprawiedliwiania grzechów wraz z ludźmi dopuszczającymi się nieprawości[39]. Toteż obcowałem jeszcze z ich wybranymi, nie spodziewając się już jednak, ażebym w tej fałszywej nauce mógł jeszcze coś uzyskać. Postanowiłem trzymać się jej, o ile nie znajdę czegoś lepszego, ale już wtedy ustosunkowałem się do niej oziębłej i obojętniej"[40]. Wówczas w Rzymie manicheizm był oficjalnie objęty zakazem wprowadzonym jeszcze przez cesarza Dioklecjana (244-316), który edyktem z 297 roku skazywał „wyznawców na śmierć, bądź dożywotnie roboty w kopalniach, a przywódców manichejskich na spalenie żywcem wraz z księgami. Wedle listu Dioklecjana do prokonsula Afryki, manicheizm był religią nową, obcą i wrogą mieszkańcom świata rzymskiego"[41]. W tym czasie rządził oboma częściami cesarstwa rzymskiego, czyli częścią wschodnią i zachodnią, cesarz Teodozjusz I Wielki (347-395). Był to cesarz, dzięki któremu religia chrześcijańska praktycznie stała się religią państwową. Zwalczał wszelkie herezje poczynając od Arianizmu a na Manicheizmie kończąc. Swoimi dekretami i zarządzeniami nakazał „przyłączenie kościołów heretyckich i odebra[ł] manichejczykom prawo wyznawania ich wiary"[42]. Augustyn otworzył w Rzymie szkołę retoryki, do której zaczęła uczęszczać gromadka uczniów. Tu jednak doznał kolejnej, przykrej niespodzianki. Otóż gdy studenci kartagińscy okazali się być szaleńczymi łobuzami tak, młodzi Rzymianie okazali się być cwanymi oszustami, którzy „uczęszczali na kurs nauczyciela, ale gdy zbliżał się termin zapłaty, dezerterowali masowo i przychodzili do innej szkoły. Doświadczenie to było dla Augustyna bardzo smutne, gdyż nie wyrobił jeszcze sobie pogardy dla zarobku, na którym tak mu zależało, i zaczął nienawidzić tych uczniów- oszustów, a wraz z nimi tak upragnionego Rzymu"[43]. Latem 384 roku prefekt miasta Rzymu Kwintus Aureliusz Symmachus (340-402/404) poszukiwał dobrego nauczyciela retoryki, który mógłby podjąć pracę w Mediolanie. Manichejczycy podsunęli prefektowi kandydaturę Augustyna. Po krótkim egzaminie, w czasie którego prefekt zapoznał się z mową przygotowaną przez kandydata, zachwycony wysłał go do Mediolanu. Tam Augustyn poznał biskupa miejsca, Ambrożego, który był wówczas „jednym z najważniejszych ludzi w cesarstwie, doradcą i prawie protektorem cezarów i augustów, najsławniejszym prałatem Zachodu"[44]. Obecnie biskup Ambroży jest uznany jako doktor i święty Kościoła katolickiego. Święty Augustyn w swoich wyznaniach tak o nim napisał: „Znany był w całym świecie jako jeden z najzacniejszych mężów i był pobożnym [Boże], Twoim czcicielem. Kazania jego dostarczały niezmordowanie ludowi Twojemu mocy Twego chleba, wesela oliwy i trzeźwego upojenia Twoim winem. To Ty mnie nieświadomego wiodłeś do niego, aby on mnie już świadomego przywiódł do Ciebie. Przyjął mnie po ojcowsku ten człowiek Boży i istotnie jak biskup ucieszył się z mego przybycia. Od razu zacząłem go kochać, z początku nie jako nauczyciela prawdy, bo o niej zwątpiłem już, by istniała w Twoim Kościele, ale jako człowieka okazującego mi tyle życzliwości. Pilnie słuchałem jego przemówień publicznych, nie z tą jednak myślą, z jaką powinienem był, ale po to, aby się przekonać, czy jego wymowa zasługiwała rzeczywiście na swoją sławę, czy też była powyżej lub poniżej tego, co o niej mówiono. Z wielkim napięciem słuchałem jego słów, nie dbając o ich treść, nawet gardząc nią, a zachwycałem się urokiem jego przemówień bardziej uczonych niż Faustusa, mniej jednak dowcipnych i ujmujących, jeżeli idzie o sposób wysłowienia. Zresztą pod względem rzeczowym nie można ich było ze sobą porównywać: tamten bowiem błąkał się po manowcach manichejskich, ten - uczył najrzetelniej nauki zbawienia. Ale zbawienie dalekie jest od grzeszników[45], jakim ja byłem wówczas. A jednak zbliżałem się już do niego, powoli jeszcze i bezwiednie"[46]. Augustyn wówczas nawet nie próbował zrozumieć głębi nauki przekazywanej przez biskupa Ambrożego. Bardziej pociągała go forma niż treść, tego co on mówił słuchającym go wiernym. Ale, jak się okazało nie mógł zupełnie oddzielić tych rzeczy od siebie. Więc gdy otwierał „serce, aby chłonąć czar pięknych jego słów, wraz z nim przedostawała się do niego i prawda, która się w nich zawierała"[47]. Ale to wszystko nie działo się zbyt szybko. Najpierw więc, postanowił zostać katechumenem w Kościele katolickim i czekać aż zauważy w tym Kościele coś pewnego, ku czemu chciałby się wreszcie skierować. A wtedy do Mediolanu przybyło także dwóch wielkich przyjaciół Augustyna, Alipiusz, którego znał jeszcze z Tagasty i Nebrydiusz, który był jego uczniem w Kartaginie i który przybył do Mediolanu by być blisko Augustyna. Cała ta trójka przyjaciół z dużą gorliwością poszukiwała prawdy i mądrości. Niestety, zmierzając do tego szczytnego celu, ciągle jeszcze nie potrafili odrzucić celów światowych. Po pewnym czasie dołączył jeszcze Romanian, także jego przyjaciel z lat dziecinnych i młodzieńczych. Po pewnym czasie dotarła również do Mediolanu matka Augustyna, Monika, którą pozostawił samą w Kartaginie. Augustyn nie tylko, nie powiadomił jej o swoim ówczesnym wyjeździe do Rzymu, ale wręcz okłamał ją mówiąc, że pójdzie tylko odprowadzić na statek swojego przyjaciela. Wspaniałe jest to, że Monika w czasie swojego rejsu, zupełnie nie bała się groźnego sztormu, który się wówczas rozszalał, ale nawet podtrzymywała na duchu marynarzy, mówiąc, że szczęśliwie dotrą do celu, gdyż tak obiecał jej w widzeniu sam Pan Bóg. Augustyn powiadomił matkę o tym, że nie jest już manichejczykiem, ale też jeszcze nie jest katolikiem. Sam tę chwilę tak opisał: „Serce więc jej nie zabiło gwałtowną radością na wiadomość, że to, o spełnienie czego codziennie Cię [Boże] błagała ze łzami, spełniło się już w tak znacznej mierze, że choć nie doszedłem jeszcze do prawdy, ale wyrwałem się już z fałszu. Ponieważ była pewna, że spełnisz i to, co pozostało do spełnienia, Ty, któryś jej obiecał wszystko, z tym większym spokojem i sercem przepełnionym ufnością odpowiedziała mi, iż wierzy w Chrystusie. że nie odejdzie z tej ziemi, zanim nie zobaczy mnie wiernym katolikiem. To mi więc powiedziała. Przed Tobą zaś, Źródło miłosierdzia, wylewała tym rzęsistsze łzy, błagając o przyśpieszenie pomocy i oświecenie moich ciemności. Jeszcze bardziej ochoczo biegła do kościoła i wisiała niejako na ustach Ambrożego śpiesząc do źródła wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu[48]. Miłowała zaś tego męża jakby Anioła Bożego[49], ponieważ wiedziała, że to on doprowadził mnie do owego przejściowego stanu wahania i niepewności, i była najgłębiej przekonana, że przejdę jakby z choroby do zdrowia po tym zaostrzeniu się i jak gdyby nasileniu niebezpieczeństwa, które lekarze nazywają kryzysem"[50]. Matka wówczas bardzo chciała aby Augustyn się ożenił, gdyż łączyła to małżeństwo syna razem z Chrztem świętym, który oczyściłby go ze wszystkich dotychczasowych grzechów. Ponieważ znaleziono mu młodziutką narzeczoną, która mu się spodobała, postanowił więc bez większych rozterek odesłać swoją dotychczasową kochankę do Afryki, chociaż była ona matką jego syna. Sam postanowił czekać dwa lata, aż narzeczona osiągnie wiek stosowny do małżeństwa. Augustynowi jednak sprzykrzyło się to oczekiwanie, więc znalazł sobie kolejną kobietę, z którą żył dalej w grzechu. Niemniej jednak coraz częściej zastanawiał się nad swoim życiem, odrzucał dotychczasowe urojenia i coraz mądrzej odpowiadał sobie na dręczące go od lat pytania dotyczące pochodzenia zła. Ale przede wszystkim zaczął coraz właściwiej pojmować jedynego i prawdziwego Boga. Wtedy też odrzucił astrologię, która czasami zajmowała go do tego stopnia, że potrafił odczytywać i tłumaczyć innym ich horoskopy, chociaż sam uważał, „że są to brednie śmiechu warte"[51]. Jeden z jego przyjaciół podał mu prosty ale genialny dowód na nieprawdziwość horoskopów. Otóż szanowany i dość zamożny ojciec tego przyjaciela czekał na poród swojej żony, która miała na dniach rodzić. Zapisywał pod różnymi datami wszystkie położenia planet, księżyca i układy gwiazd. Okazało się, że w tym samym czasie u sąsiada, miała rodzić niewolnica i tak się złożyło, że obie kobiety urodziły synów dokładnie w tym samym dniu i tej samej godzinie. Horoskopy obu chłopców powinny więc przepowiedzieć im dokładnie taką samą przyszłość. Jednak ten przyjaciel, bo to na jego narodzenie czekał ojciec i ten syn niewolnicy mieli zupełnie odmienne życie. Przyjaciel poszedł w ślady ojca „pomnażał swe bogactwo i coraz wyższe osiągał godności. Niewolnik zaś służył swoim panom. (...) ...jego los w niczym się nie poprawił"[52]. Podobnie pomyślał Augustyn o wszystkich bliźniakach, łącznie z starotestamentowym Ezawem i Jakubem, których życie było tak różne. Odtąd, jak napisał w Wyznaniach: „Byłem gotów do walki z astrologami, a nawet do posłużenia się wobec nich bronią śmieszności"[53]. Myślę, że i dzisiaj przydałoby się by ktoś posłużył się taką bronią, by uświadomić śmieszność tym wszystkim koziorożcom, strzelcom, bykom lub baranom, które czytają w gazetach te bzdury lub chodzą do wróżki, by poznać swoją przyszłość. W tym czasie otrzymał Augustyn do przeczytania, przetłumaczone z greki na łacinę, książki platoników[54], czyli wyznawców filozofii Platona (427-327 przed Chrystusem) i późniejszego Plotyna (204/205-270 przed Chrystusem). O treści tych książek tak napisał: „Przeczytałem w nich - wprawdzie nie w takich słowach, ale taką właśnie treść, i to wspartą wieloma różnymi argumentami - że na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo; to było na początku u Boga; wszystko się przez Nie stało, a bez Niego nic się nie stało. Co stało się, w Nim jest życiem. A życie było światłością ludzi, a światłość w ciemnościach świeci, a ciemności jej nie ogarnęły. Czytałem także, iż dusza ludzka, chociaż daje świadectwo o światłości, sama jednak nie jest światłością, lecz jest nią Bóg Słowo. On jest światłością prawdziwą, oświecającą każdego człowieka, który przychodzi na ten świat. I czytałem, że był On w tym świecie, że świat został przez Niego stworzony, a nie poznał Go. Ale o tym, że do swojej dziedziny przyszedł, a swoi Go nie przyjęli, wszystkim zaś, którzy Go przyjęli, dał moc, aby się stali synami Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - o tym owe książki milczały. Czytałem w nich również o tym, że Bóg Słowo nie z ciała ani z krwi, ani z woli męża, ani z woli ciała, lecz z Boga się narodził. Lecz nie było tam nic o tym, że Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami. Chociaż wyrażenia były tam odmienne i treść tę wypowiadano wieloma różnymi sposobami, czytałem w owych książkach, że Syn w postaci Ojca nie za grabież poczytał to, że jest równy Bogu - bo z natury jest właśnie taki. Lecz o tym, że samego siebie wyniszczył, przyjmując postać sługi; że upodobniwszy się do ludzi był z postaci uznany za człowieka; że się uniżył w pokorze aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej, i że Go przeto Bóg podźwignął z martwych i dał Mu imię, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano istot niebiańskich, ziemskich i podziemnych i aby wszelki język wyznawał, że Pan Jezus jest w chwale Boga Ojca - o tym owe książki milczą zupełnie. Mówiły natomiast, że przed wszystkimi wiekami i ponad wszystkimi wiekami niezmiennie trwa jednorodzony Syn Twój współwieczny z Tobą i że z Jego pełności dusze czerpią swoje błogosławieństwo. I że dzięki uczestniczeniu w Mądrości, która ich nie opuszcza, odnawiają się, i to jest źródłem ich mądrości. Ale nic nie mówią o tym, że On w stosownym czasie umarł za bezbożnych; że Syna swego jedynego nie oszczędziłeś, lecz za nas wszystkich wydałeś Go na śmierć. O tym owe książki milczą. Bo te rzeczy ukryłeś przed mądrymi, a odkryłeś je maluczkim, aby przyszli do Niego utrudzeni i obciążeni; (...) ...taki pokarm znalazłem w owych książkach; ale tego nie pożywałem"[55]. I Bogu dziękować, gdyż jak się okazuje, pobłądziłby zupełnie nasz święty Augustyn, gdyby dalej wczytywał się w tych platoników. Udowodnił to Etienne Gilson (1884-1978) w swojej pracy, w taki sposób: „Interpretacja tego tekstu jest trudna. Najpierw Logos Plotyna, które starano się zbliżyć z Verbum Augustyna, jest od niego bardzo odmienne. (...) ów Logos Plotyna nie jest odrębną hipostazą, jaką jest chrześcijańskie Verbum, a wypływa jednocześnie z Inteligencji i z Duszy świata, czego nie czyni Słowo. A nawet, gdyby Logos był hipostazą, to byłby czwartą osobą boską, co jest sprzeczne z dogmatem Trójcy Przenajświętszej. W rzeczywistości jedynym, co jest podobne do chrześcijańskiego Verbum u Plotyna, jest (...) [Inteligencja], która zresztą jest też „logos", „logos"Jedności, jak Dusza jest Logosem Inteligencji (...) Ta (...) [Inteligencja] jest obrazem Jedności (...) jej pierworodnym (...) do której jest podobna, jako do swej zasady, i której jest Logosem (...). Św. Augustyn zatem rzeczywiście wyczytał w Plotynie, w traktacie O trzech głównych substancjach, który formalnie przytoczył (...) naukę o (...) [Inteligencji], podobną do nauki Jana o Słowie. Jednakże te obie hipostazy, wiecznie zrodzone i współobecne z pierwszą zasadą, głęboko się od siebie różnią. Przede wszystkim Słowo jest nie tylko pierwszym zrodzonym przez Ojca, ale i jedynym zrodzonym, a takim nie jest (...) [Inteligencja] Plotyna. Następnie, owa [Inteligencja] Plotyna nie jest Bogiem w takim samym znaczeniu, jak Jedność, która jest ponad boskością, gdy Syn i Ojciec są Bogiem w tym samym znaczeniu. W końcu (...) [Inteligencja] Plotyna jest niższa od Jedności, gdy Syn z Trójcy chrześcijańskiej jest równy Ojcu. Żeby więc odnaleźć I, 1-5 świętego Jana, idem omnino [dokładnie to samo], w Plotynie, musiał święty Augustyn czytać Enneady. jako chrześcijanin"[56]. Tego, że czytał te książki jako chrześcijanin możemy być pewni a dodatkowym usprawiedliwieniem Augustyna może być jeszcze to, że czytał te książki przetłumaczone z greki na łacinę. Warto też wiedzieć, że tłumaczem tych ksiąg był słynny retor rzymski Mariusz Wiktoryn (281/291- 363), który pod koniec swego życia nawrócił się na chrześcijaństwo (co też pięknie opisał św. Augustyn[57]). Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że mogło to mieć spore znaczenie podczas tłumaczenia ksiąg platoników. Zwłaszcza, że Mariusz Wiktoryn, zanim się nawrócił, to już dużo wcześniej mówił swoim przyjaciołom, że czuje się chrześcijaninem. Warto również podkreślić, że dzięki tej przygodzie z platonikami, otrzymaliśmy przepiękny opis mistycznego doświadczenia, które przeżył święty Augustyn. Otóż okazało się, że książki te zachęciły go do tego, aby on, jak to w Wyznaniach opisał „wrócił do samego siebie"[58]. I to mistyczne doświadczenie opisał w taki sposób: „Zacząłem więc wchodzić w głębię mej istoty za Twoim [Boże] przewodnictwem. Mogłem w nią wnikać, ponieważ Ty mnie wspomagałeś. Wszedłem tam i takim wzrokiem duchowym, jaki był mi dany, dojrzałem w górze, ponad owym wzrokiem, ponad moim umysłem światłość Boga niezmienną: nie tę pospolitą światłość dzienną, którą dostrzega każde żywe stworzenie, ani nawet nie jakieś rozleglejsze światło tego samego rodzaju, które mogłoby się rozjarzyć, gdyby światło dzienne wielokrotnie, wielokrotnie się wzmogło i rozjaśniło, i całą napełniło przestrzeń ogromem jasności. Nie było to takie światło, lecz inne, zupełnie odmienne od wszelkich takich rozjarzeń. Było ono nad moim umysłem, ale nie tak, jak oliwa jest nad wodą, ani nie tak, jak niebo jest nad ziemią. Była nade mną ta światłość dlatego, że ona mnie stworzyła, a ja byłem w dole, bom został przez nią stworzony. Kto zna prawdę, zna tę światłość, a kto zna tę światłość, zna wieczność. To jest światłość, którą miłość zna. Wieczna Prawdo! Prawdziwa Miłości! Umiłowana Wieczności! Tyś Bogiem moim, do Ciebie wzdycham dniem i nocą. Gdy po raz pierwszy Cię poznałem, Tyś mnie do siebie przygarnął, żebym zobaczył, iż powinienem coś ujrzeć, a także - iż nie jestem jeszcze zdolny do ujrzenia tego. Schłostałeś słabość mego wzroku, przemożnym uderzywszy we mnie blaskiem, aż zadrżałem z miłości i zgrozy. Zrozumiałem, że jestem daleko od Ciebie - w krainie, gdzie wszystko jest inaczej. I zdało mi się, że słyszę Twój głos z wyżyny: »Jam pokarm dorosłych, dorośnij, a będziesz mnie pożywał; i nie wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm, lecz ty się we mnie przemienisz«. Zrozumiałem też, że za niegodziwość ukarałeś człowieka i sprawiłeś, że się rozprzędła jak pajęczyna dusza moja. Zadawałem pytanie: »Czyż Prawda jest niczym, skoro nie przysługuje jej rozciągłość w przestrzeni - czy to skończonej, czy nieskończonej?« I z wielkiej dali usłyszałem Twój głos: »To jam jest Tym, który jest«. Usłyszałem tak, jak się słyszy głos w głębi własnego serca, i od razu się rozwiały moje wątpliwości. Łatwiej byłoby mi wątpić w to, że żyję, niż w to, że istnieje Prawda, którą poprzez rzeczy stworzone można zrozumieć i poznać. Przypatrzyłem się też rzeczom istniejącym poniżej Ciebie i zrozumiałem, że one ani nie istnieją w sposób zupełny, ani nie można rzec, żeby w sposób zupełny nie istniały. Są rzeczywiste w takiej mierze, w jakiej od Ciebie czerpią istnienie, lecz są nierzeczywiste w tym znaczeniu, że nie są tym, czym Ty jesteś. To bowiem naprawdę istnieje, co niezmiennie trwa. Dla mnie dobrze jest przylgnąć do Boga. Tylko wtedy bowiem, gdy w Nim trwać będę, będę mógł trwać w samym sobie. On zaś w samym sobie trwając odnawia wszystko. Boże, Panem moim jesteś, bo żadnych innych dóbr ode mnie nie potrzebujesz"[59]. A teraz przedstawimy zapowiedziany wcześniej fragment Wyznań świętego Augustyna, w którym opisał on nawrócenie słynnego retora rzymskiego Mariusza Wiktoryna: „Stary Wiktoryn był człowiekiem niepospolicie uczonym. Znał do głębi wszystkie sztuki wyzwolone. Ileż dzieł filozoficznych przestudiował, ocenił i skomentował. Był nauczycielem wielu znakomitych senatorów; i z wdzięczności za pracę profesorską, którą synowie tego świata uważają za ogromnie ważną, uczczono go wystawieniem jego posągu na forum w Rzymie. Aż do starości Wiktoryn był czcicielem bożków. Uczestniczył w świętokradczych obrzędach, które gorliwie odprawiała wówczas większość arystokracji rzymskiej, a także lud, składając hołd potwornym bożyszczom z przeróżnych stron świata... (...). I oto Rzym się korzył przed tymi, których pokonał. Wiktoryn aż do starości, przez tyle lat, bronił tych obrzędów całym żarem swej wymowy. A na starość nie powstydził się zostać sługą Chrystusa Twego, dziecięciem czerpiącym życie z Twoich zdrojów; poddał kark pod Twoje jarzmo, pochylił czoło przed hańbą Krzyża. O Panie, Panie, któryś niebiosa nachylił i zstąpił z nich, któryś gór dotknął, a zadymiły - jakżeś Ty zdołał do tego serca trafić? Symplicjan [(ok.320- ok.401) arcybiskup Mediolanu, którym został po śmierci świętego Ambrożego] opowiadał mi, że Wiktoryn zarówno Pismo Święte, jak i inne księgi chrześcijańskie pilnie czytał i rozważał. I nieraz mówił do Symplicjana, jeszcze nie publicznie, ale prywatnie, na osobności: »Wiedz, że już ze mnie chrześcijanin«. A na to Symplicjan: »Nie uwierzę w to ani cię nie uznam za chrześcijanina, póki cię nie zobaczę w kościele Chrystusa«. A tamten śmiał się z przyjaciela, mówiąc: »Więc to mury czynią ludzi chrześcijanami?«. Często powtarzał, że już jest chrześcijaninem. Symplicjan na to odpowiadał, a wtedy Wiktoryn nieraz przywoływał ów żart o murach. Tak naprawdę to on jeszcze bał się narazić swoim przyjaciołom, pysznym czcicielom demonów. Łatwo mógł się domyślić, jaka by się zwaliła na niego burza wrogości ze szczytu ich babilońskiego dostojeństwa, niczym z wierzchołków cedrów libańskich, których jeszcze Pan nie połamał.
|
|