Błogosławiony Sadok i 48 męczenników sandomierskich https://sandomierz.dominikanie.pl/sanktuaria/sanktuarium-bl-sadoka-i-48-sandomierskich-dominikanskich-meczennikow/bl-sadok-i-towarzysze/ Tej nocy usłyszymy o kolejnych błogosławionych z naszej Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego, a mianowicie o błogosławionym Sadoku wraz z 48 towarzyszami, męczennikami Sandomierskimi. Są oni także patronami mijającego właśnie dnia, gdyż ich liturgiczne wspomnienie przypada akurat na dzień 2 czerwca. Niewiele materiałów źródłowych znajdujemy o naszych błogosławionych. Nic nie wiemy o ich dzieciństwie czy też o ich latach młodzieńczych. Według różnych, starych podań ojciec Sadok „był potomkiem rycerskiego rodu ziemi krakowskiej[1]". Będąc kapłanem, około roku 1217 miał się udać na studia do Bolonii, gdzie później prawdopodobnie spotkał się ze świętym Jackiem i błogosławionym Czesławem. Razem z nimi miał wstąpić do zakonu dominikańskiego. Tak to opisał profesor Feliks Koneczny: „Jeszcze jeden Polak składał ślubowanie zakonne świętemu Dominikowi wraz z Odrowążami. Przyłączył się do nich w drodze do Włoch kapłan polski imieniem Sadok, towarzysząc im stale; i ten także wracał do Polski jako Dominikanin. Ci trzej mieli powiększyć grono świętych patronów polskich[2]". Gdy błogosławiony Sadok, będąc już dominikaninem, wraz z dwoma innymi braćmi udawał się do Bolonii na kapitułę generalną zakonu kaznodziejskiego, czyli dominikańskiego, to „po drodze przyłączył się do nich jakiś podróżny i zaczął wypytywać, o czym bracia mają radzić na kapitule? Kiedy dowiedział się, że treścią obrad ma być posłanie misjonarzy do różnych krajów, zapytał, czy mają nawiedzić też Węgry i Grecję? - a gdy zakonnicy odpowiedzieli twierdząco, nieznajomy [»a w rzeczy samej szatan, wyleciał w powietrze, strasznym głosem wołając[3]«: ] - Zakon wasz- pohańbienie nasze! I znikł. Święty Dominik, dowiedziawszy się o tym, postanowił właśnie do Grecji i Węgier posłać misjonarzy[4]". Uczynił to w roku 1221 roku, kiedy wysłał błogosławionego Sadoka wraz z błogosławionym bratem Pawłem Węgrzynem oraz trzema pomocnikami do Panonii, gdzie miał założyć prowincję dominikańską. Tam „pracował wśród pogańskich jeszcze Kumanów (...). Nazywano ich też Połowcami. Znani z barbarzyństwa, byli postrachem sąsiadów. (...) Mimo trudności [Sadok] pozyskał wielu dla Kościoła, ochrzcił nawet dwóch spośród książąt.[5]". Kilka lat owocnie nawracał Kumanów, przełożył na ich język pacierz i podstawowe prawdy wiary. Pracę tę przerwał najazd Tatarów, którzy zabili brata Pawła i pozostałych braci. Jedynie błogosławiony Sadok zdołał ujść z tego pogromu i szczęśliwie wrócić do Polski, gdzie trafił do klasztoru w Sandomierzu. Dominikanie do Sandomierza zostali sprowadzeni najprawdopodobniej przez świętego Jacka Odrowąża, który namówił swojego wuja, Iwo Odrowąża biskupa krakowskiego, do poparcia fundacji dominikańskiego klasztoru. I „w 1226 roku dominikanie osiedlili się w Sandomierzu, obejmując kościół świętego Jakuba[6]". Wracający do Polski błogosławiony Sadok został przeorem dominikanów w tym właśnie klasztorze. Wiek XIII, w którym żyli nasi bohaterowie, to wiek dla Polski bardzo burzliwy. W tym czasie, oprócz bratobójczych walk o władzę między Piastami, nasz kraj trzykrotnie najeżdżali Mongołowie, których wtedy nazywano Tatarami. Ksiądz Jan Długosz w swojej Kronice napisał tak: „Najłaskawszy i najlepszy Bóg, rozgniewany szpetnymi plugastwami oraz niegodnymi i wstrętnymi występkami Polaków, którymi zgrzeszyli, sprzeniewierzając się Jego majestatowi przez rozliczne niesprawiedliwości, niegodziwości i nadużycia, poruszył przeciw nim dziki i barbarzyński szczep Tatarów[7]". Pierwszy z tych najazdów rozpoczął się w grudniu 1240 roku, drugi pod koniec listopada 1259 roku, a trzeci na przełomie 1287 i 1288 roku. Łatwo zauważyć, że najazdów tych dokonywano w zimie, gdyż Mongołowie byli przyzwyczajeni do niskich temperatur. Zmarznięta ziemia była wygodniejsza do szybkiego przemieszczania się wojsk, a i skute lodem rzeki nie stanowiły wtedy żadnej przeszkody, wręcz ułatwiając przeprawę. W roku 1241 Sandomierz został po raz pierwszy zdobyty przez Mongołów i doszczętnie zniszczony. Opis tej masakry znajdujemy w kronice Jana Długosza: „A ponieważ rzeki polskie: Bug i Wisła, pozwoliły na przejście po lodzie, [chan Tatarów] przybywa do Sandomierza. Oblega ciasno ze wszystkich stron zarówno zamek, jak miasto Sandomierz. Zdobywszy je wreszcie, [Tatarzy] zabijają opata koprzywnickiego i wszystkich braci klasztoru koprzywnickiego, zakonu cystersów, oraz wielką liczbę duchownych i świeckich, mężczyzn i kobiet, szlachty i ludu obojga płci, którzy się tam zgromadzili w celu ratowania życia lub obrony miejsca. Urządzają wielką rzeź starców i dzieci i jedynie kilku młodym darują życie, ale zakuwają ich jak najgorszych niewolników w straszne dyby. Dokonawszy tak okropnej rzezi w Sandomierzu (...) podążali w kierunku Krakowa, ponieważ nikt nie miał odwagi stawić im oporu[8]". Wiemy też, że po rozgromieniu polskiego rycerstwa pod Chmielnikiem i Tarczkiem, udaje im się podejść aż pod Wrocław, który jednak ominą, wystraszeni przez cud dokonany za przyczyną błogosławionego Czesława [„brat Czesław z zakonu kaznodziejskiego, z pochodzenia Polak, pierwszy przeor klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu, który sam z braćmi ze swojego zakonu i innymi wiernymi schronił się na zamku wrocławskim, modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga odparł oblężenie. Kiedy bowiem trwał w modlitwie, ognisty słup zstąpił z nieba nad jego głowę i oświetlił niewypowiedzianie oślepiającym blaskiem całą okolicę i teren miasta Wrocławia. Pod wpływem tego niezwykłego zjawiska serca Tatarów ogarnął strach i osłupienie do tego stopnia, że zaniechawszy oblężenia, uciekli raczej, niż odeszli[9]"]. Następnie po zwyciężeniu i zabiciu syna świętej Jadwigi Śląskiej, Henryka Pobożnego, w bitwie pod Legnicą, opuścili nasz kraj, udając się na Węgry. Mongołowie ponownie spustoszyli ziemię sandomierską na przełomie roku 1259 i 1260, podczas drugiego swojego najazdu na nasz kraj. W Kronice Wielkopolskiej jest dość obszerny i co ważne niezależny od innych kronik zapis dotyczący tego najazdu: „W roku wyżej wymienionym [1259], przed uroczystością świętego Andrzeja Apostoła, Tatarzy za grzechy chrześcijan wkroczyli z Prusami, Rusinami, Kumanami i innymi ludami na ziemię sandomierską i okropnie ją ogołocili, rabując, wzniecając pożogę, zabijając ludzi. I spostrzegłszy, że wielka liczba ludzi wraz ze swym dobytkiem napłynęła do grodu sandomierskiego, oblegli go i bez przerwy szturmowali. Książęta zaś Rusi: Wasylko brat Daniela króla Rusi [oraz] synowie [Daniela] Leon [Leo, czyli Lew, to na cześć tego syna nazwał Daniel zbudowany przez siebie gród obronny Lwowem] i Roman widząc, że w zdobywaniu wspomnianego grodu nastąpiła zwłoka, postanowili podejść załogę zdradzieckim podstępem. I zapewniwszy sobie bezpieczeństwo, zeszli się z grodzianami, doradzając im, aby prosili Tatarów o rękojmię bezpieczeństwa i wydali im gród i mienie znajdujące się w nim, żeby Tatarzy darowali im życie. Ponieważ [grodzianie] wyżej cenili sobie życie niż gród i dobytek i spodziewali się, że - jak przedtem powiedzieliśmy - uratują swe życie, [więc] oszukani namową wspomnianych książąt i pragnąc, aby wolni i bezpieczni o [swe] życie, o żony i dzieci, mogli odejść, po otrzymaniu od Tatarów i wspomnianych książąt zapewnienia rzetelności otworzyli gród i pozostawiwszy w nim cały dobytek, bez broni wyszli z grodu. Tatarzy widząc ich, rzucili się na nich jakoby wilki na owce, przelewając obficie krew niewinnych ludzi, tak iż potoki wylanej krwi, spływając do Wisły, spowodowały jej wezbranie. A gdy mordując ich, dali upust swej srogości i zmęczyli się, pozostałych mężczyzn zepchnęli do rzeki Wisły jak stado bydła i zatopili. Kobiety zaś młode oraz piękne panny i młodzieńców uprowadzili ze sobą do niewoli. I wtedy zginęło wiele tysięcy ludzi, tak skutkiem długotrwałej niewoli, jak od ciosów miecza. Tatarzy zaś, wywiózłszy mienie z zamku i miasta Sandomierza, spalili je. Zabawiwszy wiele dni na ziemi krakowskiej i sandomierskiej, popełnili, o zgrozo! Moc potwornych zbrodni[10]". Także nasz największy kronikarz, ksiądz kanonik Jan Długosz, pozostawił opis tych krwawych zajść: „Ziemie krakowska i sandomierska uwolniły się od wojen domowych, które toczyły się między książętami polskimi, ale te same ziemie zostały ponownie wciągnięte w wojnę straszniejszą od domowej. (Tak dalece rzeczą rzadką i nie trwałą jest dobro pokoju, [obojętne] czy powodują to zbrodnicze czyny ludzi, czy też zawistny los). Nadciągnęło bowiem do nich zaraz po święcie Andrzeja Apostoła ogromne wojsko tatarskie, obejmujące wiele oddziałów samych Tatarów pod wodzą Nogaja i Telebugi [emir Nogaj i chan Telebuga uczestniczyli dopiero w III najeździe Mongołów na Polskę w latach 1287 i 1288, Latopis hipacki podaje, że podczas II najazdu naczelnym wodzem był Burundaj]. Pomnożyli je swoimi ludami i wojskami książęta ruscy i litewscy. Ci, ponieważ łatwo przeszli przez Wisłę i inne rzeki skute lodem dzięki mroźnej zimie, docierają nagle pod Sandomierz i po podpaleniu miasta Sandomierza oraz spaleniu kościołów otaczają pierścieniem zamek sandomierski, do którego na wieść o nadejściu Tatarów schroniła się prawie cała ziemia sandomierska z żonami, dziećmi i całym dobytkiem, i dobywają go dniem i nocą, nie dając czasu na wytchnienie ani ochłonięcie z nagłego przestrachu. Gdy ich odeń odparły dzielność i opór rycerstwa polskiego, książę Wasylko, rodzony brat Daniela, a nadto synowie króla Rusi Daniela, Lew i Roman, widząc, że zdobywanie zamku sandomierskiego jest trudne i niebezpieczne, wysyłają parlamentariuszy do rycerza Piotra z Krempy, ówczesnego starosty sandomierskiego, dla przekonania go, ażeby - skoro może zachować przy życiu i ocalić siebie, zamek i tych, którzy się do niego do zamku schronili - nie zdążał do ich zniszczenia i zguby, aby dalej nie stawiał oporu, ale raczej upokorzył się i przybył spokojnie do obozu tatarskiego w celu zapłacenia wyznaczonego przez Tatarów haraczu. I nie poprzestając na przedstawieniu tych propozycji przez parlamentarzy, jeszcze sami, osobiście udają się do starosty Piotra z Krempy i znęciwszy go podstępnie jako człowieka prostodusznego, nieznającego chytrości i przewrotności Rusinów obietnicami przedłożonymi przez parlamentarzy, a nawet większymi, zapewniwszy bezpieczeństwo zarówno jemu, jak wszystkim, którzy byli w zaniku, i dla pozyskania tym większego zaufania zawarłszy na parę dni zawieszenie broni, przeprowadzają go w końcu do obozu tatarskiego znajdującego się niedaleko od zamku w towarzystwie [jego] rodzonego brata Zbigniewa i innych znaczniejszych rycerzy polskich. Chociaż oddał on tam cześć wodzom tatarskim i oświadczył gotowość płacenia trybutu zgodnie z układem między nim a książętami ruskimi, Tatarzy niewzruszeni ani obietnicą, ani pochlebstwami, zarówno starostę sandomierskiego Piotra z Krempy, jak jego brata Zbigniewa i wszystkich rycerzy polskich, którzy z nim razem przybyli (za późno spostrzegli, że zostali zdradzeni przez książąt ruskich), z pogwałceniem praw gościnności więżą, ograbiają, biją, wreszcie mordują i obcinają im głowy. Zaatakowawszy następnie z krzykiem zwartym tłumem zamek, gdzie pozostał jedynie bezbronny tłum wieśniaków, dzieci i kobiet przerażonych wiadomością, że ich starosta i reszta rycerzy i obrońców zginęła wymordowana w okrutny sposób, [Tatarzy] łatwo wdarli się na zamek, nikt go bowiem nie bronił. Niemal wszystkich tam spotkanych w okrutny sposób mordują, zachowując jedynie dziewczęta i zacne niewiasty dla zaspokojenia swojej żądzy, a ograbiwszy zamek ze wszystkiego, podpalają go. Wielu ludzi oszczędzonych przez niektórych barbarzyńców, jakby już ręce zmęczyły się rzezią, zepchnąwszy tłumnie w fale Wisły, topią. Mordują również ludzi słabych i chorych, którzy schronili się w kościele Najświętszej Maryi Panny. Podobno wskutek zawziętości barbarzyńców wylano wtedy tyle krwi chrześcijańskiej i polskiej, że spływała jakby strumieniem z pagórka, gdzie stał zamek, do sąsiadującej z zamkiem Wisły. Kiedy wiadomość o tej rzezi dotarła do Krakowa, książę krakowski i sandomierski Bolesław Wstydliwy przejęty głębokim bólem, ponieważ wiedział, że jest niezdolny do stawienia oporu potędze tatarskiej, powierzywszy z płaczem zamek królewski straży i obronie wojewody krakowskiego Klemensa oraz rycerzy i mieszczan krakowskich, którzy schronili się w nim wszyscy z żonami, dziećmi i całym mieniem, [sam] ze swoją żoną, księżną Kingą uszedł na Węgry i zabawił tam przez jakiś czas, póki się nie dowiedział, że Tatarzy wrócili do siebie. Ci nie przestając na klęsce zadanej pod Sandomierzem i łupach, pod wodzą książąt ruskich i ich dostojników podchodzą pod Kraków i choć znaleźli go pusty, wywierają jednak swoją złość i okrucieństwo na domach i ludziach chorych, którzy nie mogli uciec. (...) Ciała tych, których wymordowano na zamku sandomierskim, pochowano w kościele i na cmentarzu Najświętszej Panny Marii w Sandomierzu. Za staraniem posłów księcia krakowskiego i sandomierskiego Bolesława Wstydliwego oraz biskupa Prandoty i katedry krakowskiej, mianowicie dziekana sandomierskiego Bodzanty i kanonika sandomierskiego Alberta [czyli Wojciecha], którzy przedstawili, jak wielkiej rzezi wiernych dokonali tam Tatarzy, kościołowi temu papież Aleksander IV [Bulla odpustowa została wydana dopiero 11 listopada 1296 roku przez papieża Bonifacego VIII] udzielił takiego samego odpustu, jaki posiada bazylika Najświętszej Panny Marii od Męczenników w Rzymie. Naród polski nazywa go wielkim odpustem, a obchodzi go odtąd aż do chwili obecnej z tak wielką czcią i pobożnością, że dla uzyskania go gromadzi się bardzo tłumnie corocznie w dniu 2 czerwca (co - jak sądzę - nie zdarza się w żadnym innym kościele w Polsce [do roku 1845 odpust ten trwał aż trzy dni 2, 3 i 4 czerwca]), jakby celem uczczenia relikwii męczenników wymordowanych wówczas przez Tatarów[11]". Kościół Najświętszej Panny Marii, o którym wspomniał powyżej Jan Długosz, to była nieistniejąca już dziś romańska świątynia maryjna, czyli kolegiata katedralna, w której pierwszym prepozytem był błogosławiony Wincenty Kadłubek, zanim został biskupem krakowskim. Natomiast w roku 1219 kanonikiem i kustoszem tej kolegiaty był błogosławiony Czesław. Ta świątynia „była zapewne jedyną kamienną budowlą w okolicy. Zlokalizowana na wzgórzu górowała swą sylwetą nad miastem, zaś lśniące w słońcu białe kamienne ciosy stanowiły dla podróżnych znakomity punkt orientacyjny. (...) Kolegiata, przykryta drewnianym stropem była zapewne bazyliką, jako że właśnie drewniany dach był typowy dla tego typu budowli. Strawiony pożarem runął, zaś sczerniałe mury i masywne filary, niczym ramiona sterczały ku niebu. Romańska kolegiata przestała istnieć[12]". Dzisiejsza Bazylika katedralna Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Sandomierzu stoi na dawnym miejscu tej kolegiaty. Te dwa, cytowane wyżej dokumenty, wspominają o męczeństwie wszystkich mieszkańców Sandomierza, nie podkreślając udziału dominikanów. Jednakże mieszkańcom Sandomierza jako „Męczennikom Sandomierskim, wśród których byli dominikanie[13]" oddawano cześć już od XIII wieku. Później przez jakiś czas rozróżniano i nawet pod różnymi datami oddzielnie obchodzono męczeństwo mieszkańców Sandomierza i oddzielnie męczeństwo ojca Sadoka i jego 48 braci dominikanów. A więc „w XVIII wieku obchodzono osobno 30 października męczeństwo dominikanów, a 2 czerwca męczeństwo ogółu wiernych[14]". U wielu hagiografów czy też historyków wątpliwości budzi sama postać naszego bohatera. Wielu uważa, że był on Chorwatem lub Węgrem, niemniej jednak mamy kilka świadectw mówiących o błogosławionym Sadoku. Hagiograf dominikański, znany między innymi z opisu żywota świętego Dominika, „Gerard de Frachet wspomina o Sadoku [już] w II połowie XIII wieku i niezależnie od jego osoby podaje wiadomość o męczeństwie około 90 dominikanów podczas napadów tatarskich w 1241 i 1260 r. Katalog męczenników dominikańskich anonima z XIV w., zależny jednak od Gerarda, połączył ze sobą te dwie wiadomości i na czele wspomnianych męczenników (tu w liczbie 94) postawił Sadoka, nazywając go wyraźnie Polakiem. Ambroży Taegio de Milano (zm. 1506 r.), posługując się wspomnianym przekazem XIV-wiecznym w dziele De insignis, podobnie jak Frachet oddzieli bł. Sadoka od 90 męczenników, ale nadal uważał go za Polaka, który poległ śmiercią męczeńską z rąk Tatarów wraz z 48 braćmi. (...) Liber beneficiorum monasteriorum dioec. Cracoviensis An. 1440, źródło dotąd niepublikowane, zawiera taki tekst: »Klasztor św. Jakuba w czasie najazdu tatarskiego kilkakrotnie był zniszczony i spalony, a 49 braci zakonu, śpiewających Salve Regina, zostało w tym samym czasie i jednego dnia zabitych przez Tatarów«. Stąd wniosek, że liczbę 49 męczenników nie stworzył Taegio, lecz była ona znana w Polsce w XV, a we Włoszech już w XIV w. Od przekazu z r. 1440 niewątpliwie jest zależny i tekst o męczennikach sandomierskich Długosza, jakkolwiek wydawca jego Liber beneficiorum podał tylko osób 46. [»Item notandum quod monasterium Sancti Jacobi tempore insultus Tartarorum, aliquoties fuit desolatum et exustum, et quadraginta sex fratres ordinis Salve Regina decantantes, a Tartaris pro uno tempore et una die occisi, locusque illo sanguine fratrum et aliorum fidelium celebris est et sacratus[15]«. Co można mniej więcej tak przetłumaczyć: »Należy zauważyć, że klasztor świętego Jakuba w czasie napadów Tatarów został kilkakrotnie niszczony i spalony, a czterdziestu sześciu braci jednego dnia, w tym samym czasie, zostało zabitych przez Tatarów, śpiewając Witaj Królowo. To miejsce, gdzie została przelana ich krew oraz krew innych wiernych, jest uświęcone i czczone«.] Albert Castellano w r. 1516, opierając się na galerii obrazów, umieścił Sadoka i 48 męczenników w grupie Węgrów i to samo uczynił w rok po tym Alberti, przemilczając jego polskie pochodzenie; wiedział jednak, że Sadok był przeorem w Sandomierzu. Dwaj inni pisarze, a mianowicie Stefan Ususmaris (Usadimare) w r. 1566 i Cattani da Diacetto w r. 1572, mimo wymienionych wyżej publikacji, uważają Sadoka za Polaka, z tym że Cattani nie nazywa go po imieniu, ograniczając się do zdania: U beato mártire Polacco stractiato pettini. Wreszcie obaj odróżniają naszych sandomierzan od 90 męczenników węgierskich. Loenertz już po przeczytaniu katalogu męczenników Alberta Castellano (egzemplarz trudny do zdobycia), stał się bardzo ostrożny w swoich wypowiedziach. Wreszcie Abraham Bzowski oparł swoje historyczno-literackie opowiadanie o Sadoku i męczennikach sandomierskich, jak twierdzi, na »bardzo starożytnych rocznikach in 4-to« i »najstarszych rękopisach in folio«. Oba kodeksy zaginęły. Jednym z nich mogło być dzieło historyczne Jana Biskupca, a drugim przekaz z 1440 roku[16]". https://sandomierz.dominikanie.pl/sanktuaria/sanktuarium-bl-sadoka-i-48-sandomierskich-dominikanskich-meczennikow/bl-sadok-i-towarzysze/ Zapis księdza Jana Długosza w dziele zatytułowanym Liber beneficiorum, gdzie opisuje on dobra sandomierskiego klasztoru dominikanów, czyli kościoła świętego Jakuba, jest jedną z najstarszych wzmianek o męczeństwie dominikanów. Znany historyk Grzegorz Labuda uważał, że ksiądz Jan Długosz, opisując te wydarzenia, mógł korzystać z przechowywanej w krakowskim klasztorze dominikanów, a zaginionej obecnie, kroniki, której autorem był Wincenty z Kielczy. Długosz napisał, że to miejsce męczeństwa jest uświęcone przelaną krwią męczenników, warto tu więc przytoczyć cytat z książki X. Floryana Jaroszewicza Matka świętych Polska, w której pod datą 2 czerwca znajdujemy taki zapis: „Dlaczego (...) w kościele sandomierskim corocznie się odprawuje święto świętych Męczenników tamecznych [czyli sandomierskich], a ziemia, w której są ciała ich pochowane, ziemią świętą nazwać się może. Jest albowiem dawna tradycya, że gdy niektórzy Polacy będąc w Rzymie, prosili Świętego Piusa V [żył w XVI wieku] o jakie relikwie Świętych, miał im odpowiedzieć: przywieźcie mi z Sandomierza jaki kosz ziemi z cmentarza kościoła Panny Maryi, co gdy uczynili, Ojciec święty wziąwszy garść owej ziemi, ścisnął ją w ręku, aż natychmiast krew z niej jako z gąbki pociekła. Zatem rzekł: na cóż wam relikwie innych Męczenników świętych, kiedy macie w domu tak wielu, że wasze ziemie krwią swoją oblali i napoili. Słusznie tedy ich przyczyny nabożnie wzywać, którzy i w Kościele wojującym taką mają sławę, i w tryumfującym odebrali korony od Boga chwalebnego na wieki. Amen[17]". Ponieważ, jak już wcześniej wspomniano, kościół w tych czasach rozdzielił święto męczenników sandomierskich, więc w tym samym dziele księdza Floryana Jaroszewicza pod datą 30 października znajdziemy oddzielnie opisany żywot błogosławionego Sadocha i innych męczenników z zakonu kaznodziejskiego. Dla niektórych badaczy nierozwiązanym problemem pozostaje również miejsce i data śmierci dominikanów. Czy „w końcu stycznia w kościele świętego Jakuba, czy też na początku lutego 1260 roku w grodzie? O. Woroniecki opowiada się raczej za tą drugą możliwością[18]". „Do rozstrzygnięcia tego zagadnienia nie ma bezspornych argumentów. Biorąc jednak pod uwagę fakt(...), że męczeństwo dominikanów odbyło się przy śpiewie Salve Regina, należy raczej przypuszczać, iż miało ono miejsce w kościele świętego Jakuba pod koniec stycznia. Trudno bowiem przyjąć, aby mordowani później z całą ludnością, przy ogólnym zamęcie mogli śpiewać swoją tradycyjną antyfonę[19]". To, co według tradycji wydarzyło się w samym dominikańskim klasztorze świętego Jakuba, możemy przeczytać u profesora Konecznego, który opierając się na opisie księdza Abrahama Bzowskiego, tak to przedstawił: „Jest zwyczaj po klasztorach, że podczas posiłku codziennie jeden z braci czyta ustęp z dziejów męczenników świętych. Dnia 2 czerwca 1259 [oczywiście chodzi o 2 lutego 1260 roku], roku zakonnik czytający wyczytuje w głos te słowa: „W Sandomierzu męczeństwo 49 zakonników". A w sam raz było ich w klasztorze 49, kapłanów i braci. Wszyscy zdziwieni, a lektor (czytający) zaręcza, że tak wypisane ma w księdze, z której czyta, a wypisane jaśniejącymi literami. Przeor każe sobie podać księgę i sam widzi, że to prawda. Księga idzie z rąk do rąk, a wszyscy stwierdzają to samo. Wówczas św. Sadok kazał wszystkim gotować się na śmierć. Przystąpiwszy do Sakramentów świętych spędzili noc na modlitwach i nabożnych śpiewach, nie ruszając się z kościoła. Doczekali się nazajutrz rzeczywiście śmierci[20]". A tak o dalszej części tej historii napisano w przedwojennej pracy o świętych Polakach: „Oto kiedy po Mszy błogosławiony Sadok zaintonował pieśń »Salve Regina« - »Witaj Królowo, Matko miłosierdzia«, a zakonnicy podjęli ją chórem, wpadli do kościoła z ogromnym wrzaskiem Tatarzy i roznieśli ich na szablach. Podanie mówi, że jeden z braci, przeląkłszy się śmierci, uciekł z kościoła i skrył się na strychu, ale na widok ginących współbraci zawstydził się swego tchórzostwa i wrócił na dół, aby razem z nimi otrzymać koronę męczeńską. Obraz w kościele św. Jakuba w Sandomierzu; https://pl.wikipedia.org/wiki/Sadok_i_48_Sandomierskich_Dominika%C5%84skich_M%C4%99czennik%C3%B3w [Dalej autorzy tak napisali:] Tyle tradycja, bez wątpienia błędna, bo kościół świętego Jakuba nie nosi żadnych śladów gwałtu ni pożaru, a zakonnicy, którzy podczas oblężenia Sandomierza znajdowali się na zamku [zamku jeszcze nie było, to był warowny gród], musieli być dominikanami, gdyż innych klasztorów nie było wówczas w Sandomierzu. Szczątki czterdziestu dziewięciu męczenników mają leżeć w kościele świętego Jakóba, ale miejsce ich pogrzebania nie jest znane[21]". Zanim zastanowimy się, czy rzeczywiście ta tradycja okazała się „bez wątpienia błędna", zwróćmy uwagę na tego, jak się okazuje pięćdziesiątego brata, który ukrył się na strychu, a właściwie na chórze. Był to, niewymieniony w liście imion męczenników wypisanych na ścianie kościoła świętego Jakuba, organista brat Tomasz. W archiwum w Rzymie odnaleziono katalog członków klasztoru świętego Jakuba i jest ich tam pięćdziesięciu. Otóż ten brat Tomasz, widział śmierć swoich współbraci w czasie śpiewu Salve Regina i dopiero cud, który usłyszał i zobaczył, zmienił jego zachowanie. Otóż śpiew cały czas rozbrzmiewał i był słyszany, podczas gdy zakonnicy już nie żyli, i ten cud spowodował to, że wyszedł z ukrycia i zginął przeszyty strzałą. Ta spóźniona decyzja prawdopodobnie nie pozwoliła na przyjęcie go do grona błogosławionych. Wiele lat później, kiedy w roku 1657 „Węgrzy Rakoczego i Kozacy zamordowali w Sandomierzu starca ojca Augustyna Rogalę dominikanina, wielkiego czciciela błogosławionego Sadoka i jego towarzyszy[22]", został on brakującym pięćdziesiątym męczennikiem dominikańskim. Wróćmy jeszcze do tej, jak napisano, „bez wątpienia błędnej" tradycji. Czy na pewno to, że nie ma śladów zniszczeń dokonanych przez Tatarów w kościele świętego Jakuba, musi być dowodem na to, że nie był on świadkiem tragedii dominikanów? Warto pamiętać o tym, że nasza królowa, święta Jadwiga Andegaweńska, w 1399 roku (a więc w roku swojej śmierci), „na prośbę prowincjała Andrzeja Rusińca dominikanina pozwoliła (...) dominikanom sandomierskim, nabywać dobra ziemskie, celem odbudowy i konserwacji kościoła zniszczonego niegdyś [bo ponad sto lat wcześniej] przez Tatarów. (...) Dominikanie przywrócili kościołowi jego dawną świetność. W końcu XVI wieku powstała osobna kaplica zwana kaplicą Męczenników (...) a w niej ołtarz i obraz zawieszony wotami czcicieli męczenników z 1260 roku. W XVIII wieku umieszczono pod tym obrazem daty odnowienia świątyni, a więc lata 1659, 1671 i 1736[23]". Współcześni dominikanie na swojej stronie internetowej, na której opisują historię kościoła świętego Jakuba, tak napisali: „W końcu XII wieku, jak podaje Jan Długosz, księżna Adelajda funduje świątynię i w 1211 roku zostaje w niej pochowana. Pomimo sporów dotyczących pochodzenia fundatorki warto więc pamiętać, że był to pierwszy kościół o tym wezwaniu (datowany na koniec XII lub przełom XII/XIII), a dominikanie przed realizacją nowej, zachowanej do dzisiaj budowli klasztornej, rozebrali większość murów tej książęcej fundacji. Ostatnie badania archeologiczne (1983, 1990 i 1992 rok) prowadzone m.in. w obecnym prezbiterium kościoła potwierdziły istnienie „starego" kościoła św. Jakuba. Natrafiono bowiem na pozostałości kamiennych murów przy północnowschodnim narożniku prezbiterium, wtórnie użyte bloki kamienne i fragmenty kamieniarki wykorzystane do budowy fundamentu filaru międzynawowego[24]". „Badania archeologiczne przeprowadzone na wzgórzu Świętojakubskim [wzgórze Świętojakubowe lub Staromiejskie, to wzniesienie, gdzie stoi klasztor świętego Jakuba], na którym stwierdziły we wszystkich budynkach mieszkalnych znaczne pozostałości spalenizny oraz liczne kości, a w jednym wypadku nawet grób masowy. Z kolei badania przy kościele świętego Jakuba przyniosły odkrycie grobów zbiorowych ze szkieletami noszącymi ślady uszkodzeń bronią sieczną i grotami strzał. Groty zidentyfikowano jako typowo tatarskie. W znaleziskach odszukano ponadto liczne metalowe klamry przy szkieletach męskich, pochodzące prawdopodobnie od pasów habitowych zakonników dominikańskich. Miejsce pochówku zidentyfikowano jako krużganek klasztorny, pod którym i później chowano zmarłych braci, analogicznie jak to miało miejsce w Krakowie. Według tradycji klasztornej, zamordowanych dominikanów pochowano w trzech wspólnych mogiłach pod krużgankami: przy kapitularzu, przy kaplicy świętego Walentego (dziś Różańcowej) i przy kaplicy świętego Jacka. Przebadane zostały tylko dwa ostatnie miejsca. W odkrytych szkieletach znaleziono m. in. odciętą potylicę, ślady rozpłatania mieczem, nacięcia trzonu kręgu szyjnego, liczne nacięcia czaszek mieczem, ślady nacięć na kościach, ślady po uderzeniu grotami i groty tkwiące w kręgach, kościach i czaszkach, a w kilku wypadkach brak czaszek wskazujący na ścięcie mieczem. Być może wypadki te miały miejsce już na początku grudnia, tzn. tuż po przybyciu Tatarów pod Sandomierz. Według archeologów ludność miasta (w tym także dominikanie) została przez najeźdźców zaskoczona i wymordowana, zanim zdążyła się schronić w pobliskim grodzie. Możliwe jednak, że nie wszyscy dominikanie padli ofiarą mordu w klasztorze. Latopis hipacki podaje bowiem, że w grodzie znajdowali się jacyś zakonnicy, którzy wraz z klerem diecezjalnym celebrowali Mszę i spowiadali ludność. Jedynym zgromadzeniem zakonnym istniejącym wówczas w Sandomierzu byli dominikanie. Może byli to ci spośród braci, którym udało się jednak ujść do grodu, ale niewykluczone, że byli to mnisi z okolicznych klasztorów, którzy schronili się tam wraz z ludnością cywilną. Oni również mieli paść ofiarą mordu, ale na błoniach wiślanych[25]". Wspomniany tekst z Latopisu hipackiego, czyli z ruskiego odpowiednika naszych kronik czy roczników, o którym była mowa powyżej, brzmiał mniej więcej tak: „Mnisi z księżmi i diakonami odprawiali nabożeństwo, odśpiewali Mszę świętą i przyjęli Komunię świętą, naprzód sami, potem szlachta z żonami i dziećmi, i wszyscy od małego do największego wyspowiadali się, ci przed mnichami, inni przed księżmi i diakonami, gdyż było mnogo narodu w grodzie. Potem zaś wyszli z grodu ze świecami i kadzidłami, szlachta i szlachcianki ubrawszy się w szaty weselne, a sługi szlacheckie niosły dziatki przed nimi, a płacz wielki i szlochanie; mężowie płakali żon swoich, matki dziatek, brat brata, a nie było nikogo, kto by się zmiłował. A ustępujących tak z miasta zagnali Tatarzy na błonie wzdłuż brzegów Wisły. I siedzieli tam dwa dni na błoniu. Potem jęli Tatarowie wszystkich mordować, mężów wespół z niewiasty i nie pozostała z nich żywa dusza[26]". Ten opisany warowny gród znajdował się na wzgórzu zamkowym, obejmował on również teren dzisiejszego zamku sandomierskiego, który zbudował dopiero prawie wiek później Kazimierz Wielki. Jak widzimy ta „bez wątpienia błędna" tradycja okazała się wręcz zdecydowanie wiarygodna. Warto więc zawsze zachować umiar w ferowaniu stanowczych wyroków na temat legend czy podań, gdyż, jak widzimy, późniejsze badania naukowe mogą wykazać jednak ich całkowite prawdopodobieństwo. „Kult męczenników sandomierskich rozpoczął się zaraz po ich śmierci. Wysłano do Rzymu dwóch kapłanów, którzy szczęśliwie uszli rzezi: Bodzantę, dziekana sandomierskiego, i Wojciecha, kanonika. Na ich prośbę papież Bonifacy VIII udzielił 300 dni odpustu wiernym, którzy 2 (...) [czerwca] nawiedzą kolegiatę Najświętszej Maryi Panny w Sandomierzu. W wieku XVI odpust męczenników sandomierskich obchodzono 13 maja, potem przeniesiono dzień ich dorocznej pamięci na 28 maja. W kościele św. Jakuba w wieku XIV wystawiono osobną kaplicę ku czci Męczenników. Znajdował się w niej ołtarz z ich obrazem obwieszonym wotami. W wieku XVII przeprowadzono pierwsze, kanoniczne badania. Nie zadowoliły one Rzymu. Jeszcze w tym samym wieku przeprowadzono więc rewizję procesu, ale i te ustalenia nie spełniły nowych, surowych przepisów. Nie było wiadomo, gdzie się znajdują szczątki Męczenników. Proces raz jeszcze wznowiono w roku 1736. Chodziło o wykazanie ciągłości kultu i o udokumentowanie tego faktu. Po długich staraniach papież Pius VII (...) zezwolił na kult publiczny. (...) Na pamiątkę Męczenników polscy dominikanie mają przywilej noszenia czerwonych pasów[27]". Przywilej ten został udzielony wtedy, gdy „Papież Innocenty IV pozwolił dominikanom polskim na Soborze powszechnym w Lugdunie [dawna nazwa Lyonu] nosić czerwone kapelusze, pasy, rękawiczki i obuwie, jak kardynałom, dla których ustalił również na tym soborze strój szkarłatny. Dał dominikanom taki przywilej na znak, że serca ich ciągle goreją miłością Boga i bliźniego, że niosąc między narody pochodnię wiary, zawsze dla wiary umrzeć i krew swoją przelać są gotowi. Z początku dominikanie nosili tę purpurę, oznaczającą ich dostojeństwo duchowe. (...) Dominikanie w Polsce, by nie ściągać na siebie zawiści i niechęci ludzkiej bardzo prędko zarzucili tę odznakę[28]". „Zebranie dowodów kultu, m. in. świadectwa pewnego Szweda zakwaterowanego w klasztorze o pojawiających się postaciach, relacji o śpiewach, światłach i innych zjawiskach nadprzyrodzonych, wpłynęło na beatyfikację Sadoka i 48 Męczenników Dominikańskich w 1807 r.[29]" Świadectwo tego Szweda tak zostało zapisane przez zakonnika, który miał w zakonie funkcję lektora: „Kiedy Szwedzi całe prawie królestwo polskie zabrali i miasto Sandomierz zajęli, podówczas jeden z ich pułkowników obrał sobie pobyt w murach tego klasztoru. Pewnej nocy w czasie jutrzni śpiewanej w chórze przez kilku zakonników w klasztorze pozostałych, rzeczony pułkownik znajdujący się w celi przeora ujrzał przez okno wychodzące na kościół jakieś niezwykłe światło oraz znaczną liczbę zakonników w kościele. Zdziwiony takiem zjawiskiem, całą noc spać nie mógł, sądził bowiem, że to może być jakaś skryta zdrada, wiedział bowiem dobrze, iż tylko trzech czy czterech zakonników było podówczas w klasztorze. Za nadejściem dnia polecił swoim żołnierzom, aby zrobili ścisłe poszukiwania w celu wynalezienia tych zakonników, których na własne oczy sam widział w kościele. Tymczasem, kiedy się nie znalazło więcej nad czterech, uznać musiał, że to było jakieś nadprzyrodzone widzenie, i w końcu wyniósł się z klasztoru[30]". Posłuchajmy jeszcze kilku świadectw zapisanych w zebranej dokumentacji, która miała służyć w XVII wieku do procesu beatyfikacyjnego naszych męczenników: „Pewnego razu, kiedy bracia zakonni udawali się na jutrznię przededniem, ujrzeli na środku kościoła palące się świece z białego wosku w takiej liczbie, jaka była liczba zakonników od Tatarów pomordowanych. Oprócz tego dodał, że przed kilku latami w samą uroczystość świętego Szczepana nocując w dawnym refektarzu wraz z przeorem Franciszkiem Cichockim, ujrzeliśmy obydwa przez okno o godzinie pierwszej po północy znaczną liczbę osób świeckich, wołających głosem wielkim: wstawajcie, ojcowie, bo oto wasz kościół się pali. Zerwaliśmy się z łóżka, tak ja jako i ksiądz przeor, lecz ani ognia, ani światła żadnego nie było. (...) Podczas wojny szwedzkiej żołnierze Jerzego Rakoczego księcia siedmiogrodzkiego zapalili suche gonty znajdujące się na składzie pod dachem kościelnym, umyślnie widać dlatego, aby kościół spalić. Jednakże za przyczyną świętych męczenników Bóg najwyższy nie dopuścił tego, aby ta świątynia ogniem spłonęła. (...) Zofija z Dąbrowicy hrabina Tarnowska wdowa, pani słynna z pobożności i miłosiernych uczynków w całej okolicy sandomierskiej zrobiła zeznanie następujące. W turbacyach moich i alteracyach po zmarłym moim małżonku zostając, zabolało mnie ciężko serce. W tymże frasunku i bólu przypadło mi na myśl, abym się do męczenników do kościoła świętego Jakuba dominikanów w Sandomierzu ofiarowała, a skorom to uczyniła, Bóg najwyższy moje cierpienia złagodził. Drugi raz znowu doznałam łaski Bożej za przyczyną tychże męczenników, kiedy synaczek mój mały Michał, w sześciu latach w ciężką chorobę i gorączkę był zapadł i krosty niezwyczajne pokazały się na jego ciele. Widząc go być bardzo niebezpiecznego zdrowia jako matka pojechałam zaraz do Sandomierza do kościoła świętego Jakuba i ofiarowałam go do męczenników w tymże kościele pogańską ręką zamordowanych i dałam na tę intencyą jałmużnę na Mszę świętą o męczennikach, której sama słuchałam i moje nabożeństwo zwyczajne odprawowałam. Powróciwszy do domu, zdrowego zastałam syna i teraz Panu Bogu dziękując zdrów za przyczyną tychże męczenników zostaje. Taż hrabina Tarnowska zeznała jeszcze: jakoby miała widzenie we śnie o miejscu, na którem ciała tychże męczenników są pochowane. Jedne z nich, mówiła, spoczywają pod ołtarzem świętego Jacka, drugie pod wielkim ołtarzem, a część w kapitularzu. Zeznania powyższych świadków przez notaryusza apostolskiego zebrane i spisane, przez tegoż w roku 1675 dnia 12 października do Rzymu do Jana Tomasza Roccaberti jenerała całego zakonu dominikańskiego przesłane zostały[31]". „Kult męczenników zatwierdził w 1807 roku papież Pius VII, wyznaczając wspomnienie liturgiczne na 2 czerwca[32]". Dziesięć lat później nadano odpust zupełny wszystkim, którzy w tym dniu nawiedzą jakikolwiek kościół dominikański prowincji polskiej. Jak już wcześniej wspomniano „najstarsze źródła nie podają imion pomordowanych dominikanów. Dopiero Leander Alberti (...) [w 1517 roku] pierwszy podał, że przeorem klasztoru świętego Jakuba w czasie tragedii sandomierskiej był Sadok[33], o którego pochodzeniu nic jednak nie wspomina. W początkach następnego wieku o męczeństwie dominikanów sandomierskich szeroko się rozpisywał Abraham Bzowski[34]". „Imiona pomordowanych zakonników, według tradycyi klasztornej, miały być następujące: Sadok przeor, Paweł wikary, Malachijasz kaznodzieja, Piotr furtyan, Andrzej jałmużnik, Jakub magister nowicyuszów, Abel syndyk, Szymon penitencyaryusz, Klemens, Barnabasz, Elijasz, Bartłomiej, Łukasz, Mateusz, Jan, Barnabasz, Filip, Joachim dyakon, Józef dyakon, Stefan dyakon. Subdyakoni: Mojżesz, Abraham, Bazyli. Klerycy: Dawid, Aaron, Benedykt, Onufry, Dominik, Michał, Maciej, Maurus, Tymoteusz, Gordyan, Felicyan, Marek, Jan, Gierwazy, Krzysztof, Donatus, Medardus, Walenty. Nowicyusze: Daniel, Makary, Rafał, Izajasz, Cyryl, Hieronim i [jako pięćdziesiąty] organista Tomasz. Tym porządkiem wypisane są ich imiona w kaplicy na ich cześć w kościele św. Jakuba w późniejszym czasie wystawionej[35]". „Imię Sadok pochodzi od hebrajskiego imienia Saduk - święty, sprawiedliwy. W Polsce imię to znane jest od średniowiecza[36]". Nie są znani inni świeci o tym imieniu. W sztuce błogosławiony Sadok przedstawiany jest „w habicie dominikańskim wraz z towarzyszami męczeństwa, niekiedy w scenie męczeństwa - przeszyty strzałami[37]". Jego atrybutami są: otwarta księga, która nawiązuje do cudu, który zdarzył się w przeddzień męczeństwa, kiedy nowicjusz rozpoczął czytanie. Inne atrybuty, strzały i Tatarzy, odnoszą się bezpośrednio do męczeństwa zakonników z rąk Tatarów. http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-02b.php3 Trzynasty wiek dał nam wielu świętych i błogosławionych. Zacznijmy od tych, którzy pojawili się w Europie, a więc święty Dominik Guzman, założyciel zakonu dominikanów, święty Franciszek z Asyżu, założyciel franciszkanów, święty Antoni Padewski, święty Bonawentura, święty Tomasz z Akwinu, święta Klara, założycielka klarysek, święta Agnieszka z Pragi, święta Gertruda Wielka, święty Ludwik IX, święty Szymon Stock, który zapoczątkował nabożeństwo szkaplerza, święta Mechtylda z Hackeborn, święta Elżbieta Węgierska inaczej zwana świętą Elżbietą z Turyngii. I do tego prześwietnego grona możemy jeszcze dodać postacie równie święte, które już poznaliśmy, a więc: świętego Jacka, błogosławionego Czesława, błogosławioną Bronisławę, błogosławioną Salomeę, błogosławioną [przez wiele wieków, a dzisiaj już świętą] Kingę, błogosławioną Jolantę, świętą Jadwigę Śląską, błogosławionego Wincentego Kadłubka, oraz błogosławioną Jutę z Chełmży. Można tu dodać jeszcze dwu biskupów krakowskich, którym brak formalnego potwierdzenia kultu przez Kościół, ale jeden jest przez dominikanów nazywany błogosławionym, chodzi o Iwona Odrowąża, oraz pochodzącego również z Odrowążów, świątobliwego Jana Prandotę z Białaczewa, oraz wielu, wielu innych, mniej znanych. Natomiast my z Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego z tego bogatego w świętych wieku poznaliśmy dzisiaj błogosławionego dominikanina ojca Sadoka i jego 48 braci dominikanów. W piętnastym wieku napisano taki przepiękny zabytek języka polskiego, który został zatytuowany: MAMY WSZYĆCY K TEMU SIĘ DZIŚ BRAĆ... A nazwany został jako: Druga Pieśń Sandomierzanina, tu zacytujemy tylko fragment dotyczący najazdu Tatarów: „W Sędomirzu co się też stało, Przez Tatary płaczliwe działo: Tak ludzi wiele pobili, Wisłę trupy zastawili, Dziatki z krwią po wodzie płynęły. Piotr z Krępej w ten czas starostą był, Ksiądz Bolesław w Sędomirzu ji zostawił, Sam do Siradza uciekłszy, zbył, Z starostą się tam nie bronił, W pokoju gród Tatarom spuścił. Z kanonikiem Bodzęta Dziekan poszedł do Rzyma, Prze odpusty sam tam z płaczem jął papieża żędać, By mu odpusty raczył dać, Skażonych ko<ś>ciołow poprawiać. Bonifatius, papież miły, Płaczliwy prośbami skłoniony, Wielkie odpusty tam jim jest dał: Jele dni do roka bywa, Tele lat Sędomirz odpustow miewa. (...) Na ostatku rzecz wszyćcy: Amen[38]". Z kolei polski dziewiętnastowieczny poeta Władysław Syrokomla tak opisał w swoim wierszu te wydarzenia z 1260 roku w Sandomierzu: „Polską słońce poranne płynie - Nie nad żyznemi pola rozłogi, Bo same pustki, trupy, pożogi, W błogosławionej Piastów krainie, - Bo plenne niwy, zamożne wioski, Bogate miasta kwitnącej Polski, Nawiedził srogi miecz kary boskiej Wróg chrześcijaństwa, zbójca mongolski. Kędy przeleci Tatarzyn dziki, Szlak swój naznacza krwi polskiej falą, Co noc to szerzej łuny się palą, Co dzień straszliwsze rozpaczy krzyki; Już na popiołach zielsko zarasta, Już kości trupów w polach bieleją, A jeszcze nowe wioski i miasta, Kąpią się we krwi i popieleją. - Wróg swe zagony dalej zapuszcza, Morduje, więzi, łupi, bezcześci, A jak donoszą codzienne wieści, Że już w Lublinie pogańska tłuszcza. - Niepłonne wieści popłoch rozszérza - Zwiastuny nieszczęść lecą przed wrogi, I można szlachta, i kmieć ubogi, Tłumem się sparli do Sandomiérza; Bo w Sandomiérzu pewniejsze wsparcie, Zamek kamienny, wysokie wieże, Gruby ostrokół warownię strzeże, A zbrojny zastęp stoi na warcie. - Dzielnych łuczników skaliste łona, Zniosły miecz Niemca, Litwina topor, Oni Tatarom postawią opor, W nich cała ufność, cała obrona. Nad Sandomierzém poranek płynie - Ale tak cicho, tak głucho wszędzie, Że w całém mieście, w całej krainie, Z żadnéj się piersi głos nie dobędzie - Tak głucho w mieście w porannéj chwili, Że ci co bramy zamkowéj strzegą Mogliby słyszeć szelest motyli I liczyć bicie serca własnego. - Jeden głos tylko, jeden ślad ludzi, - Dzwonek kościelny milczenie budzi. - Rój Domiénika zakonnych braci Niedawno jeszcze w tych stronach gości, A już sercami narodu włada; Już lud cudowne rzeczy powiada: O białych szatach, świętéj postaci, Nauce, cnotach i pobożności. I teraz nawet Pańscy kapłani, Gardząc odważnie postrach powszedni, Co się wokoło rozchodził wszędy, W bezludném mieście zostali jedni I w swoich celach modłom oddani, Sprawują śmiało święte obrzędy. - Dzwonią na jutrznię - i całą rzeszą Na ranne modły do chóru śpieszą - Każdy z różańcem, z księgą, schylony, Z okiem pobożnie utkwioném w ziemi, Młodsi po przedzie, starsi za niemi, A daléj, starzec, ich przełożony. - Imię mu Sadoch - i lat już wiele, Jak nosi szatę swego zakonu, Jak niesie modły do niebios tronu, I ostrą włosień nosi na ciele. - Z młodu wiódł żywot nie mniéj surowy, Bo dzieląc Jacka z Czesławem trudy, Przebiegał boso pogańskie ludy, I szczepił u nich krzyż Chrystusowy. - A choć mu teraz prace i lata, Zbieliły brodę, zorały czoło, Gotów by jeszcze pobiec wesoło, Ogłaszać wiarę na krańce świata. - Ale starszyzna wolą niepłonną Dała mu w rządy karność zakonną. - Czterdzieści dziewięć zakonnych celi, Tyleż w nich braci - w ustawach ściśli, Może ni jednéj światowéj myśli, Może jednego grzechu nie mieli - Bo pod świętego starca rozkazem, Zajęci pracą swojego stanu, W postach, modlitwie, ostréj pokucie, Tłumili każde ziemskie uczucie, A duch każdego był świętym w Panu. I otoż wszyscy z świętym wyrazem Zasiedli w chóru ciemném sklepieniu, - Wszystkie się oczy wzniosły do nieba I wszystkie usta zabrzmiały razem: «Boże! pośpiesz się ku wspomożeniu, Panie, ratunku Twego nam trzeba!» I daléj modły wyznawców Pańskich W jedno donośne spłynęły brzmienie, Czterdzieści dziewięć głosów kapłańskich, Jak gdyby jednéj piersi westchnienie, Bo ich uczucia w jedno się zlały, Jedna w nich żądza - niebieskiéj chwały. Zmilkła na chwilę cała gromada I wedle ustaw, najmłodszy z grona Czyta tych świętych Pańskich imiona, Których pamiątka dzisiaj przypada: Miał już zakończyć - cóż to? błąd oka? Zdjęła go trwoga, przytomność traci, Widzi w swym ręku cud oczewisty, W księdze, gdzie czytał, napis ognisty: «Dziś w Sandomiérzu męka Sadoka, A z nim czterdziestu dziewięciu braci». Przeczytał słowa - «Cóż to on gada?» - Woła z podziwem cała gromada: I wszyscy śpieszą oglądać głoski, I wszyscy widzą wielki cud boski: Wtém znikły z karty wyrazy wieszcze, Jak sługi Boże poniknąć miały - I znowu w chórze modły zabrzmiały Jeszcze gorętsze i szczérsze jeszcze - Po modłach Sadoch z twarzą radośną, Do najmłódszego przyszedł kapłana, I pełen skruchy padł na kolana, I świętą spowiedź odprawił głośno. Potém każdemu bratu koleją, Rozwiązał grzechy, udzielił rady, Pokrzepił wiarą, wzmocnił nadzieją, I świętym chlebem Pańskiéj biesiady - I znów przed Zbawcy klękli obrazem, Jak niegdyś Chrystus za dusze zbójcze, Święci wyznawcy wołają razem: «Nawróć ich Ojcze! przepuść im Ojcze!» I otoż wieczór, już po nieszporze, Sadoch ze swemi w środku kościoła Klęczy na ziemi, do Marii woła, I pieśń Maryi nuci w pokorze: Pieśń Zawitaj Królowo, o Matko i Pani! Zawitaj o nasza nadziejo! Do Ciebie Adama synowie wygnani, Z ziemskiego padołu, ze łzawéj otchłani, Wzdychają i gorzkie łzy leją. - Nam serce obsiadły i kolce, i ciernie, I burze szaleją, i gromy w nas biją, Zwróć ku nam Twe oczy! o zwróć miłosiernie! Pośpiesz nam ku wsparciu Maryjo. Wtém z trzaskiem wróta kościelne pękły, Tatar, co wyszedł zwycięzcą z bitwy, Wyrznąwszy w zamku naród przelękły, Wpadł z dzikim wrzaskiem na dom modlitwy; Jedni już łupią ołtarze Boże, Drugich zbójecka wściekłość rozżarza, I utłuszczone krwią Polską noże, Wpychają w piersi sługom ołtarza. Tryskają z piersi krwawe fontanny, I białe szaty szkarłatem broczą, Święci pod noże idą ochoczo, I kończą pieśnią Maryi Panny: ........................................ A owo po ziemskiém wygnaniu tułaczem, Gdy pójdziem na wieczność służebną gromadką, Niech Jezus nad naszym zlituje się płaczem, Niech Jego najświętsze oblicze obaczym, Ukaż nam Twe Dziécię o Matko! - Na łonie Jezusa, światłością odziani Odetchną strapieni, umarli ożyją, Lecz módl się za nami o Matko, o Pani! O słodka Dziewico Maryjo![39]"! 12 września 1845 Bibliografia: - Joannis Długosz, Liber Beneficiorum, t. III, Cracoviae MDCCCLXIV. - X. Floryan Jaroszewicz, Matka świętych Polska, część II, Poznań 1893. - X. Floryan Jaroszewicz, Matka świętych Polska, część IV, Poznań 1896. - Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937. - Anna Zahorska, Ilustrowane żywoty świętych polskich, Potulice 1937. - Ks. dr. K.Wilk, dr. C. Wilczyński, Gwiazdy katolickiej Polski, Mikołów MCMXXXVIII. - Hagiografia polska, tom II, red. Romuald Gustaw OFM, Poznań 1972. - Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego, t. VII, Warszawa 1974. - Henryk Fros SJ, Franciszek Sowa, Twoje imię, przewodnik onomastyczno- hagiograficzny, Kraków 1982. - Polscy święci, tom 5, red. Joachim Roman Bar OFConv, Warszawa 1985. - Kronika Wielkopolska, przekł. Kazimierz Abgarowicz, Kraków 2010. - Ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci i błogosławieni, Częstochowa 2010. - Ks. Wacław Piszczek, Naśladujemy świętych,t. 2, Kraków 2011. - Józef Marecki, Lucyna Rotter, Jak czytać wizerunki świętych, Kraków 2013. - Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy. Legenda i rzeczywistość. Nasza przeszłość t. 80, 1993r. - https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/syrokomla-gawedy-blogoslawiony-sadoch.html - https://sandomierz.dominikanie.pl/klasztor/historia-braci/ - http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-02b.php3 - http://niedziela.pl/artykul/56015/nd/Swiadkowie-Zmartwychwstania - https://www.deon.pl/imieniny/imie,2733,sadok.html - http://www.katedra.sandomierz.org/historia/romanska.html - http://historia.wspolnotapolska.org.pl/polacy/osoba/57/b%C5%82-Sadok-i-Towarzysze-m%C4%99czennicy - http://dzieje.pl/aktualnosci/sandomierz-wystawa-w-750-rocznice-smierci-ofiar-najazdu-tatarow - https://ijp.pan.pl/images/publikacje_elektroniczne/korpus_tekstow_ staropolskich/Piesni.pdf https://pl.wikipedia.org/wiki/Sadok_i_48_Sandomierskich_Dominika%C5%84skich_M%C4%99czennik%C3%B3w http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-02b.php3 https://sandomierz.dominikanie.pl/sanktuaria/sanktuarium-bl-sadoka-i-48-sandomierskich-dominikanskich-meczennikow/bl-sadok-i-towarzysze/ [1] Ks. Wacław Piszczek, Naśladujemy świętych, t. 2, Kraków 2011, s. 362. [2] Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937, s. 116. [3] X. Floryan Jaroszewicz, Matka świętych Polska, część IV, Poznań 1896, s. 63. [4] Anna Zahorska, Ilustrowane żywoty świętych polskich, Potulice 1937, s. 164. [5] Ks. Wacław Piszczek, Naśladujemy..., s. 362-363. [6] Ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci i błogosławieni, Częstochowa 2010, s.39. [7] Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego, t. VII Rok Pański 1241, Warszawa 1974, s. 9. [8] Tamże, s. 10-11. [9] Tamże, s. 19. [10] Kronika Wielkopolska, przekł. Kazimierz Abgarowicz, Kraków 2010, s. 187-188. [11] Jan Długosz, Roczniki Królestwa...s. 155-158. [12] http://www.katedra.sandomierz.org/historia/romanska.html [13] Ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci..., s. 40. Powrót |