Święty Zygmunt Szczęsny Feliński Część II Zdj. z książeczki Św. Zygmunt Szczęsny Feliński - Zaufał Opatrzności Bożej, Częstochowa 2010. W lutym 1848 roku we Francji wybuchła rewolucja, która rozprzestrzeniła się na całą Europę pod nazwą Wiosny Ludów. Wtedy też, w Wielkim Księstwie Poznańskim wybuchło powstanie nazwane Wielkopolskim, które miało być częścią powstania narodowego we wszystkich zaborach. Feliński razem ze Słowackim i jeszcze sześcioma przyjaciółmi przybyli dyliżansem do Poznania by wziąć w nim udział. Niestety, powstanie pod wodzą, wybranego przez Towarzystwo Demokratyczne nieudolnego Ludwika Mierosławskiego (zwanego generałem przegranej sprawy), choć jeszcze nawet dobrze się nie zaczęło, to jednak już powoli zmierzało ku całkowitej klęsce. Słowackiego ze względu na stan zdrowia ukryto i nie brał on udziału w walkach. Natomiast Feliński przyłączył się do oddziału kapitana Celińskiego, z którym wziął „udział w potyczce z 300 osobowym szwadronem pruskim[1]" i chociaż nasz bohater nie miał przygotowania wojskowego, to jednak z powodu braku kadry dowódczej, mianowano go porucznikiem. Niektórzy biografowie pisali też, że blizna na czole Felińskiego była pozostałością po wygranej przez Polaków bitwie pod Miłosławiem. Prawda jest taka, że „Feliński nie był pod Miłosławiem i nie był ranny, jak o tym często się pisze[2]". A ta blizna pochodziła od kopnięcia przez źrebaka w czasach dzieciństwa, o czym już wcześniej wspomniano. Na początku czerwca Feliński wraz z jednym z towarzyszy z którymi przybył do Poznania, wspólnie postanowili z braku środków, powrócić na piechotę do Paryża. Ta ich ciężka wyprawa zakończyła się po 12 dniach. Klęska powstania mocno ostudziła przesadny i nazbyt gorączkowy patriotyzm u wielu Polaków i dała również sporo do myślenia Szczęsnemu Felińskiemu. Doszedł on do wniosku, „że na walkę orężną o niepodległość nie ma obecnie dla Polaków warunków. (...) Natomiast nie tracił ani na chwilę wiary, że chwila taka nadejdzie i w sprzyjających warunkach naród odzyska byt polityczny, byleby tylko nie zatracił polskiego ducha. Marzył oczywiście o Polsce w historycznych granicach, składającej się jak dawniej z Korony i Litwy. A gdyby mimo to wypadki w Europie tak się układały, że zaistniałyby wcześniej poważne szanse odzyskania niepodległości, wtedy oczywiście należałoby chwytać za broń. Drogę do wolności widział przede wszystkim w pokonaniu caratu. Wszakże uważał, że w sytuacji obecnej należy myśleć nie tyle o przyszłej walce zbrojnej, ile pracować nad podtrzymywaniem i rozwijaniem w narodzie polskości oraz nad podnoszeniem jego religijności i moralności. Tak uformowanym poglądom pozostał Feliński w zasadzie wierny do końca życia[3]". Po powrocie do Paryża było bardzo ciężko Felińskiemu, gdyż wielu jego znajomych nie wróciło jeszcze z powstańczej wyprawy a otrzymanie jakiejkolwiek pracy było praktycznie niemożliwe. Nasz bohater przeżył ten trudny okres dzięki temu, że posiadał przy sobie, złoty zegarek, pierścień i szpilkę z dużą perłą. (...) Spieniężył więc pierścień i szpilkę i żył z uzyskanej gotówki[4]". W tym też czasie powrócił schorowany Słowacki, który bardzo współczuł Felińskiemu biedy, którą ten musiał przejść. Tak o tym napisał w liście do swojej matki: „Feluś zawsze kochany (...) - doznał twardej nędzy - wodę nosił i jeść gotował...[5]" W sierpniu 1848 roku Feliński otrzymał od swojego opiekuna Zenona Brzozowskiego troszkę gotówki oraz wiadomość o tym, że jego żona, pani Eliza Brzozowska wraz z dziećmi będzie przebywać w tyrolskim uzdrowisku w Ischl (czyt. Iszl obecnie kurort jest nazwany Bad Ischl). Oczywiście natychmiast tam podążył. Po krótkim czasie, wszyscy przenieśli się do Monachium, gdzie mieszkali do marca 1849 roku. Wtedy pani Brzozowska postanowiła uzyskać medyczną poradę u paryskich „znakomitości lekarskich[6]", co pozwoliło również Felińskiemu po półrocznej przerwie wrócić nad Sekwanę, a pierwszą osobę, którą od razu odwiedził był Juliusz Słowacki. Tak w swoich pamiętnikach opisał to spotkanie: „Jakże go znalazłem zmienionym!... Suchoty gardlane rozwinęły się w całej pełni: wychudł, oczy zapadły, oddech zaś miał tak utrudniony, że duszność co chwila go męczyła, przerywając mowę i zajęcia. Przyjął mię z rozjaśnioną twarzą i rzekł, uściskawszy serdecznie: »Dobrze żeś przyjechał, bo czułem się już bardzo osamotnionym, a już sam sobie wystarczyć nie mogę«[7]". Feliński zaoferował Słowackiemu chęć wspólnego zamieszkania i stałej opieki nad nim, ale ten nie chcąc zbytnio komplikować przyjacielowi jego innych zobowiązań, nie przyjął tej propozycji. Poprosił jedynie, aby wolne chwile, które miał Feliński, spędzał u niego w domu. Szczęsny Feliński i Juliusz Słowacki mal. Jan Chrząszcz. Obr. z książeczki Św. Zygmunt Szczęsny Feliński - Zaufał Opatrzności Bożej, Częstochowa 2010. 3 kwietnia 1849 roku Juliusz Słowacki skonał na rękach swojego przyjaciela , którego nazywał Felusiem, w obecności drugiego bliskiego mu człowieka, francuskiego malarza Karola Pettiniaud - Dubosa (czyt. Petinią Dibosa) oraz wezwanego przez Felińskiego księdza, który zdążył Słowackiego wyspowiadać a także udzielić Świętych Sakramentów Komunii Świętej oraz Ostatniego Namaszczenia Te ostatnie chwile Słowackiego tak opisał Feliński: „Ale jeżeli co pocieszyć nas może po tej stracie to jego zgon prawdziwie chrześcijański. Śmierć jego tak lekka, tak piękna się wydawała, że mimowolnie wyrywała się modlitwa do Stwórcy o zgon podobny. (...) Przed samym zgonem wyciągnął do nas ręce , i zrobił znak, że chce wstać, lecz zaledwieśmy go podnieśli, obfity pot zaczął prawie lać się z jego twarzy, i całe ciało mocno drżeć poczęło. Oddech był coraz cięższy, trudniejszy i powoli słabł, oczy na wpół się zamknęły i mgłą zaszły, podtrzymywałem mu głowę, a Petiniaud nacierał mu puls i skronie, ale już nic nie pomagało; po chwili oddech ustał, i serce bić przestało. Wszystko się skończyło, już nie żył! -Kiedy pierwsza boleść się uspokoiła, zamknąłem mu oczy i poleciłem Bogu ducha jego[8]". Szczęsny Feliński podczas swojego pobytu w Paryżu chodził na kazania głoszone przez najsłynniejszego wówczas kaznodzieję francuskiego, dominikanina o. Dominika Lacordaire'a wygłaszającego regularnie nauki w katedrze Notre Dame[9]. Słuchał również wtedy kazań poznanego osobiście w hotelu Lambert, generała zmartwychwstańców, ojca Hieronima Kajsiewicza, więc z pewnością zapamiętał na długo te słowa, które o. Kajsiewicz głosił w listopadzie 1849 roku, w paryskim kościele Matki Boskiej Wniebowziętej.
Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Paryżu http://www.paris.parafia.info.pl/text_images/text_16/img584.jpg Posłuchajmy dość obszernych fragmentów tego o czym wtedy mówił o. Hieronim: Drzewo dobre nie może złych owoców wydać: a miłość czystą ojczyzny Bóg sam zaszczepił w sercu każdego człowieka, Duch Święty nakazuje ją w starym jak w nowym zakonie , Chrystus Pan sam uczy nas jej słowem i przykładem. Miłość Ojczyzny podług Boga, ten duch prawdziwy tworzący siłę naszą , chwałę naszą stanowiący wobec ludzi i Narodów, i dający nam nadzieję wobec Boga samego, jak skoro go przebłagamy pokutą i poprawą, nie może wydać złych owoców : bo to dobre nasienie, które sam gospodarz Niebieski zasiał. Drzewo złe nie mogące wydać dobrych owoców, jest to źle zrozumiany, niewczesny, gwałtowny patriotyzm, połączony z chęcią panowania; jest to poświęcenie Ojczyzny samej, poddanie i użycie jej tylko jako środka do przewiedzenia [przeprowadzenia] idei swoich a zgubnych; słowem: jest to duch rewolucyjny, ten kąkol który nieprzyjaciel zasiał na roli Bożej podczas gdy włodarz spał; tak iż dziś już na zewnątrz sprawa nasza nie wydaje się narodową, ale rewolucyjną: i dla tego odepchnięta, i dla tegośmy znienawidzeni. Mówić tedy będę o Duchu Narodowym podług Boga : aby go wyjaśnić, prostować i krzewić; i o duchu rewolucyjnym, który nie jest z Boga, ale przeciw Bogu, aby go odsłonić, odróżnić od sprawy naszej, i dałby Bóg podwrócić [ Staropol. podejść, zdradzić] i zniszczyć[10]. A dalej tak mówił: Dopiero za przybyciem Emigracji do Francji duch rewolucyjny rozwinął się w system , stał się szkołę, stał się sektą , oblókł się w ciało. Duch ten burzący i niszczący, duch rozdwajający serca i umysły, zagłuszony hukiem dział Napoleońskich, odgrzany w pokoju jak wąż w zanadrzu, obudził się w rodzinnym swym ognisku i rozwiewał się jak dym przed burzę po Europie. Młodzież polska przychodziła sama grzać się i oczadzieć, myśląc, że się oświeca. Przynosiła żal do rządów to nas ciemiężących, to opuszczających. Przynosiła żal do sterników sprawy Narodowej, samą ich obecnością i wzrastającą w duszach dumą, drażniona, wspólnością cierpienia nierozbrojona. Jedna była jeszcze przeszkoda; ostatki wiary i uczuć rodzinnych uniesione z domów. Ale uczucie samo bez podstawy, bez światła religijnego niedługo się mogło oprzeć atmosferze niedowiarstwa ogarniającej zewsząd, z rozmów przyjaciół niebezpiecznych a najuczynniejszych i z czytań dziennych do umysłów wchodzącej. Niedowiarstwo francuskie a pod koniec i niemieckie już się i u nas do umysłów wkradać zaczęło. Serce się jeszcze czas niejaki broniło; głowa coraz mocniej szalała, usta bluźnić głośniej zaczęły i głos serca przytłumiły. Niepobożność zresztą należała do oświaty i postępu : próżność i duch systemu pomogły do skrzywienia sumień. Słusznie powiedziano : straszny człowiek jedną tylko znający książkę, jedną tylko myśl mający; młodzież emigracyjna jedną tylko księgę czytała: Dzieje rewolucji francuskiej, jedną myśl wyczytała, potrzebę rewolucji społecznej do odbudowania Polski. Przywiązanie do Ojczyzny tak w nas jest żywe i namiętne, iż ludzie wierzący, ludzie sumienni jeszcze niekiedy przebiorą miarę w użyciu środków na jej korzyść; cóż dopiero kiedy wiara w sumieniach przygaśnie? Wtedy Ojczyzna staje się jedynym, wyłącznym, najwyższym celem, któremu wszystko winno być poddane, a który wszystko uświęca. Stąd wyrzuty czynione z przerażającą dobrą wiarą: iż ludzie religijni poddają miłość Ojczyzny miłości Boga, doczesność wieczności, środki ku służbie krajowej sumieniowi. Ludzie tacy bez wiary, którzy naśladując Rewolucję francuską, bawili się w kreskowanie [Staropol. głosowanie] czy jest Bóg? to święte Imię zastępowali naturą, Opatrzność losem, słowa bez znaczenia; których deizm oderwany w praktyce równał się z ateizmem, ci ludzie nie wahali się okrzyknąć rewolucji społecznej w Polsce! Wiem, że Bóg, umiejący ze złego dobre wyciągać, niekiedy i tych strasznych środków ku zdrowiu społeczeństwa dopuszcza. Wiem, że trucizny leczą, wiem, że mocne napoje i gorączka siły na czas zwiększają : ale wiem także że takie leki gwałtowne chorobę gubiąc życie zabijają; że siły sztucznie obudzone długie osłabienie i niemoc wywołują, niekiedy aż na śmierć. (...) Bóg jeden jest wszechwładny : bo On jeden wszechmądry. Wszechwładzę ten tylko mieć winien i posiada, kto jest wszechwiedzący, i władzy swojej nadużyć nie może. Dla tego jakimkolwiek kanałem władza na społeczeństwo spływa, w jakimkolwiek kształcie objawia się, z woli jest albo z dopuszczenia Bożego, ale zawsze z Boga, źródła wszelkiej władzy. Lud może być i bywa narzędziem, środkiem oznaczenia, wypowiedzenia woli Bożej; ale i wtenczas właściwie nie daje władzy. Albowiem zdolności i cnót dla których wybiera kogo do rządzenia sobą, ani światła i pomocy do dobrych rządów nie daje lud, daje tylko Bóg. Wszechwładztwo przeto czysto ludzkie, czy to w kształcie jedynowładztwa, czy wielowładztwa, czy gminowładztwa, nie jest pojęciem chrześcijańskim: bo człowiek, o ile to człowiek, nie ma prawa do panowania nad człowiekiem, dopieroż nad społeczeństwem. Że dla pogan, którzy stracili byli kryterium prawdy, przystanie większej liczby na jedno mogło się wydawać prawdę bezwzględną, to rzecz prosta : ale odkąd znamy prawdę Bożą, niezależną od dopuszczenia ludzkiego, owo starożytne vox populi, vox Dei [głos ludu, głosem Boga] nie ma już znaczenia, choć się nałogowo po głowach plącze. Zresztą, u stóp krzyża, niezmierna większość ludu Żydowskiego, skazując Chrystusa na śmierć, praktycznie niedorzeczności kryterium pogańskiego dowiodła. Wszakże głos ludu jak głos pojedynczego człowieka może być głosem Boga, jeżeli wola Boża jest wolą jego, to jest, jeżeli lud czy człowiek przyjmuje i głosi prawdę Bożą. Otóż lud nasz, dopóki nie zbłąkany, trzyma się jak umie i rozumie głosu Boga; nasi tedy gminoluby musieli zaraz zadać uroczyste kłamstwo swej zasadzie. Wyznając bowiem zasadę wszechwładztwa i wszechwiedzy ludu, zamiast pytać jego woli, i czerpać z jego światła, zaczęli go uczyć. Stanęli więc jako mistrzowie ludu nie wybrani, ale narzucający się przebojem, to jest rewolucyjnie; i co więcej, zaimprowizowali się na urzędowy i nieomylny organ ludu polskiego. A że klasa wyższa, osądzona za niezdolną i zgubną dla kraju, mogła przeszkadzać w uszczęśliwieniu ludu, stanęli jako władza rewolucyjna, gotowa użyć wszelkich środków by to szczęście ludowi zabezpieczyć. 1 słusznie : bo jeżeli lud jest bogiem, tedy wszelki środek na korzyść jego użyty jest święty. Mówiono głośno o potrzebie dyktatury dla wychowania ludu , która by się zapewne była przedłużyła, boć postępowe rozwijanie ludu jest nieograniczone. Chęć panowania właściwa jest wszelkiemu fałszowi, bo nie drogą przekonania, ale gwałtu swoje przeprowadza. Szła tedy przygotowawcza propaganda ustna i piśmienna. Pokazały się Słowa Boże, a niezbożne, Prawdy niby żywotne, a śmiertelne narodowi. Dzienniki biły na nietolerancję na fanatyzm, śmiały się z przesadów, a w gruncie uczyły obojętności w wierze i po prostu niewiary: bo trzeba było skrzywić wprzódy sumienie chrześcijańskie, aby się mogło zgodzić na środki rewolucyjne. Trzeba było obudzić wprzódy namiętności nieznane dotąd ludowi polskiemu , nienawiści, a szczególniej chciwości. Podkopywały one wciąż prawo własności, bijąc na tyranię wiekową szlachty, na prawa nieprzedawnione ludu; zachęcałyby się upomniał o własność swą i prawa, a tyrańską mniejszość jako raka wysysającego zdrowe soki wyciął[11]. O tym, że te słowa mocno zapadły w pamięci Szczęsnego Felińskiego świadczyć będzie jego późniejsze podejście do rewolucjonistów w tym czasie, gdy został metropolitą warszawskim. Do stycznia roku 1851 Feliński pełnił obowiązki guwernera dwóch synów państwa Brzozowskich mieszkając z nimi w paryskiej dzielnicy Saint Germain (czyt. San Żermen). Przez ostatnich kilka miesięcy Feliński przeżywał okres depresji spowodowanej pogorszeniem się sytuacji politycznej Polski po jej nieudanych zrywach powstańczych i tak to opisał: „w tej epoce mego życia uczucia patriotyczne tak dalece górowały nad wszystkimi innymi, nawet nad uczuciem religijnym, że nie pojmowałem szczęścia dla siebie, póki ojczyzna moja jęczała w kajdanach, wpadłem przeto w rodzaj apatii, zobojętniałem na wszystko, co mię otaczało, osobista zaś przyszłość moja przedstawiała mi się tak bezbarwną i jałową, iż życie samo ciężarem mi się wydawało[12]". Do tego jeszcze z przerażeniem uświadomił sobie, że mimo woli zaczął darzyć głębokim uczuciem panią Elizę, żonę swojego dobrodzieja, co spowodowało dodatkową ranę w jego sercu. Ta myśl o tym źle umieszczonym uczuciu doprowadziła do pragnienia śmierci. Oczywiście, był zbyt wierzącym by myśleć o samobójstwie, ale jak sam pisał „całym sercem pragnąłem i przyzywałem śmierci[13]". I wtedy nastąpił prawdziwy przełom w jego życiu, który sam opisał, otóż pewnego razu podczas snu : „przedstawia mi się (...) widmo śmierci, jak je zwykle malują, w postaci szkieletu, okrytego białym całunem, z kosą w ręku i grobowym głosem mówi do mnie: »Pragnąłeś śmierci, oto ją masz«. Przy tych słowach widmo wyciągnęło kosę i ostrze jej przyłożyło mi do szyi. W tej chwili budzę się przerażony, otwieram oczy i wyraźnie widzę przed sobą białe widmo i czuję kosę na swym gardle. Struchlały zamykam oczy, a w duszy przedstawia mi się, jakby obraz całego życia mego, zaprzątnionego tylko doczesnością, bez względu na ostateczny cel człowieka a częstokroć na przekór woli Bożej i jednocześnie jakiś głos wewnętrzny pyta mię: »Czyś gotów stanąć przed trybunałem Sędziego?« Nigdy tak jasno nie poznałem, jak w tej chwili, niezgłębionej nędzy mojej i zuchwalstwa w pożądaniu śmierci, tak, iż dusza, tarzając się w prochu, wołała przelękła i upokorzona: Panie! Daj czas na pokutę i poprawę. Wszystko to chwilkę trwało, a gdym powtórnie otworzył oczy, przekonałem się, że to, com brał za widmo śmierci, był [to] wysoki wolterowski fotel, na którym bielizna moja tak się ugrupowała, że nadawała mu kształt postaci z wyciągniętą ku mnie ręką; to zaś, co naciskało me gardło, było [to] okręcone zbyt mocno około szyi prześcieradło[14]". Niemniej jednak Feliński nie miał żadnych wątpliwości, że było to ostrzeżenie z Nieba by zamiast rozpaczać zabrał się za pracę na „chwałę Bożą i zbawienie bliźnich. (...) Myśl oddania się na służbę Chrystusową, coraz wyraźniej stawała przed wzrokiem mej duszy[15]". Po dokładnym przemyśleniu wszystkich argumentów, jego decyzja o pozostaniu księdzem zapadła już nieodwołalnie. O decyzji tej powiadomił pana Zenona Brzozowskiego i zaraz po tym wyjechał do Polski. Tak więc w styczniu 1851 roku powrócił Feliński do Wojutyna, gdzie przez kilka miesięcy pomagał matce w utrzymaniu gospodarstwa a w październiku tego roku, mając dwadzieścia dziewięć lat, został przyjęty do Seminarium Duchownego w Żytomierzu. Tam podczas kilkudniowych rekolekcji uświadomił sobie i uwierzył „całą potęgą upokorzonej duszy, że powołanie jest łaską Bożą, większą niż jaka bądź inna łaska; czyni nas bowiem współpracownikami Chrystusa w dziele Odkupienia, co jest najważniejszą sprawą na świecie. Że nie my obieramy Zbawcę, ale On nas obiera; od nas przeto należy Mu się nieskończona za to dobrodziejstwo wdzięczność; a chociażbyśmy mieli anielską czystość i świętość Cherubinów, jeszcze drżeć byśmy powinni wobec tak niesłychanego zaszczytu, jakim jest Boga w swych rękach piastować i bliźnim naszym wrota do Królestwa Niebieskiego otwierać[16]". Ponieważ poziomem wiedzy Feliński zdecydowanie przewyższał pozostałych alumnów, więc „po dwóch miesiącach (...) został przeniesiony na drugi rok studiów, a w pół roku później na kurs trzeci[17]". Ponieważ był najzdolniejszym alumnem w całym seminarium, został jeszcze przed końcem 1852 roku wysłany do Akademii Duchownej w Petersburgu, którą kierował wspaniały rektor Arcybiskup Ignacy Hołowiński. Zygmunt Szczęsny Feliński „za najpiękniejszy i za najszczęśliwszy po dzieciństwie spędzonym przy matce, okres uważał lata przeżyte w Petersburgu, najpierw w charakterze kleryka - studenta Akademii Duchownej, potem wikariusza w parafii świętej Katarzyny, wreszcie na stanowisku kapelana (ojca duchownego) i profesora Akademii[18]" 8 września 1855 roku, z rąk bardzo chorego już arcybiskupa Ignacego Hołowińskiego, otrzymał święcenia kapłańskie. „Doceniając walory duchowe Felińskiego i jego gorliwość apostolską oraz ze względu na potrzeby duszpasterskie, udzielił mu [on] święceń kapłańskich (...) o rok wcześniej przed ukończeniem kursu studiów, podczas swojej ostatniej Mszy świętej[19]". Arcybiskup Hołowiński zmarł miesiąc później a świeżo wyświęcony ksiądz Feliński napisał o nim wspomnienie pośmiertne. Kiedy szedł oddać ostatni hołd swojemu ukochanemu zwierzchnikowi, którego uważał za ojca swego kapłaństwa, to jak sam wspomina: „przechodząc most na Newie około cesarskiego pałacu, usłyszałem jakby głos wewnętrzny, przemawiający do mnie w duszy, w ten sam dla zmysłów nie pojęty sposób, jak w czasie pierwszych rekolekcji: »Teraz twój czas nadchodzi«. Jednocześnie zaś w umyśle rodzi się pojęcie, że słowa te znaczą, iż powinienem dalej prowadzić rozpoczęte przez Hołowińskiego dzieło. W naturalnym porządku rzeczy, myśl podobna tak daleką była od mego obecnego usposobienia, iż gdy głos ten odezwał się w duszy, wnet odparłem jakby przerażony: Jakżeż ja niedołężny karzeł zastąpić zdołam tego olbrzyma ? Lecz wnet wstyd mię ogarnął, poczułem bowiem, iż tu nie pokora, lecz małoduszność przemawiała. Wszak przez Chrystusowego ministra nie ludzka, ale Boża moc działa, cała zaś zasługa narzędzia na jego powolności zależy. Czemużby Pan, pomimo całą mą nieudolność osobistą, nie mógł użyć mię za narzędzie Wszechmocności Swojej, jak użył biednych rybaków z Galilei? Oddałem się przeto bezwarunkowo do Pańskiego rozporządzenia, prosząc, by umacniać tylko i oświecać raczył, a uczynię wszystko, czego ode mnie zażąda, chociażby z motyką na słońce porwać mi się kazał[20]". Jesienią 1856 roku Szczęsny Feliński zaopiekował się kontemplacyjnym zgromadzeniem zakonnym Rodzina Maryi, które założył ksiądz Konstanty Łubieński a w czerwcu 1857 sam założył nowe, tym razem czynne żeńskie zgromadzenie zakonne, które również nazwał Rodziną Maryi i dla którego sam napisał Regułę. Zgromadzenie to, które działało „w ukryciu,(...) zaś na zewnątrz występowało pod osłoną Schroniska katolickiego[21]", miało za zadanie opiekować się samotnymi dziećmi, ludźmi chorymi i niedołężnymi oraz opuszczonymi starcami. W tym też czasie powołano księdza Felińskiego, co tak później miło wspominał, na kapelana i ojca duchownego dla alumnów studiujących w Akademii Duchownej w Petersburgu. Matka Szczęsnego Felińskiego Ewa Felińska z domu Werdorff. Zdj. z książeczki Św. Zygmunt Szczęsny Feliński - Zaufał Opatrzności Bożej, Częstochowa 2010. Niestety, w grudniu 1859 zmarła dość nagle matka naszego bohatera, Ewa Felińska. „Był to duży cios dla Felińskiego. Doznaną boleść powiększała jeszcze niemożność z powodu ogromnej odległości wzięcia udziału w jej pogrzebie[22]". W styczniu 1861 roku Szczęsny Feliński został powołany na, również budzącą u niego po latach miłe wspomnienia, funkcję profesora filozofii w petersburskiej Akademii. Zapamiętano go tam jako gorliwego kapłana i wykładowcę, który „udzielał klerykom cennych rad i wskazówek[23]". Po śmierci warszawskiego arcybiskupa Antoniego Fijałkowskiego, na wniosek poselstwa rosyjskiego, w styczniu 1862 roku, papież Pius IX prekonizował (mianował) księdza Felińskiego na arcybiskupa metropolitę Archidiecezji warszawskiej. Bibliografia: - X. Hieronim Kajsiewicz, Kazania przygodne, T. I, Berlin 1870. - Ks. Zdzisław Bartkiewicz SJ, Krótki rys życia ś.p. Ks. Zygmunta Goliana prałata i proboszcza wielickiego, Kraków 1888. - Pisma Zygmunta Krasińskiego, Tom III, Mikołów 1901. - Ks. dr A. Marchewka, Ks. dr K. Wilk, dr C. Wilczyński, Gwiazdy katolickiej Polski żywoty wielkich sług Bożych, Tom II, Mikołów 1938. - S. Regina Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński Arcybiskup Metropolita Warszawski, Rzym 1965. - Stefan Kardynał Wyszyński Prymas Polski, W sercu stolicy, Rzym 1972. - Aleksander Batowski, Diariusz wypadków 1848 roku, Wrocław Warszawa Kraków Gdańsk 1974. - Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński 1822-1895, Warszawa 1975. - Henryk Fros SI, Franciszek Sowa, Twoje imię przewodnik onomastyczno- hagiograficzny, Kraków 1982. - Polscy święci, t. 6, red. o. Joachim Bar OFMConv, Warszawa 1986. - Jan Dobraczyński, A to jest zwycięzca, Warszawa 1986. - Duchowa spuścizna Abpa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, praca zbiorowa pod red. ks. Jana Machniaka, Kraków 2002. - Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński, Paulina, córka Ewy Felińskiej, Szczecinek 2009. - Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki, Warszawa 2009. - S. Teresa Antonietta Frącek RM, Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, tom I Młodość, Warszawa 2009. - Św. Zygmunt Szczęsny Feliński - Zaufał Opatrzności Bożej, Częstochowa 2010. https://pl.wikipedia.org/wiki/Pie%C5%9B%C5%84_narodowa_za_pomy%C5%9Blno%C5%9B%C4%87_kr%C3%B3la https://deon.pl/imiona-swietych/szczesny,8978 https://polona.pl/item/mowa-zalobna-na-pogrzebie-s-p-zygmunta-szczesnego-felinskiego-wypowiedziana-przez-jozefa,Njc4NjE1MjA/4/#info:metadata https://sjp.pwn.pl/sjp/in-effigie;2561482.html http://zfelinski.blogspot.com/2011/09/list-zygmunta-szczesnego-do-matki-16.html Dzwonek: pismo młodemu wiekowi poświęcone r.1850, Tom 1 dost. w intern. na str. https://polona.pl/archive?uid=78616975&cid=80731085 http://pauart.pl/app/artwork?id=5534e3b40cf22871cc1774ab http://www.paris.parafia.info.pl/text_images/text_16/img584.jpg [1] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 97. [2] Jan Dobraczyński, A to jest..., s. 69. [3] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 97. [4] Tamże, s. 99. [5] Jan Dobraczyński, A to jest..., s. 71. [6] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 371. [7] Tamże. [8] Dzwonek: pismo młodemu wiekowi poświęcone r.1850, Tom 1 dost. w intern. na str. https://polona.pl/archive?uid=78616975&cid=80731085 [9] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 93. [10] X. Hieronim Kajsiewicz, Kazania przygodne, T. I, Berlin 1870, s. 175-176. [11] Tamże, s. 188-190 [12] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 376. [13] Tamże. [14] Tamże, s. 377. [15] Tamże. [16] Tamże, s. 405. [17] Jan Dobraczyński, A to jest..., s. 83. [18] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 107. [19] Duchowa spuścizna Abpa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, praca zbiorowa pod red. ks. Jana Machniaka, Kraków 2002, s. 27. [20] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 420 - 421. [21] Duchowa spuścizna Abpa..., s. 28. [22] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 129. [23] Duchowa spuścizna Abpa..., s. 28. Powrót |