¦wiêty Brat Albert, Adam Chmielowski Czê¶æ I http://www.albertyni.opoka.org.pl/ Tej nocy, towarzyszyæ nam bêdzie w naszej pielgrzymce ¶wiêty Brat Albert, czyli Adam Chmielowski, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako opiekuna biedoty krakowskiej. ¯ycie Adama Chmielowskiego mo¿na podzieliæ na dwa wyra¼nie ró¿ni±ce siê od siebie okresy. Pierwszy, w którym próbowa³ odnale¼æ siê on jako artysta - malarz i drugi, kiedy ju¿ jako Brat Albert, porzuci³ swój talent, by s³u¿±c ludziom móg³ s³u¿yæ Bogu. Warto zaznaczyæ, ¿e Chmielowski nie by³ przeciêtnym malarzem, by³ on malarzem którego podziwiali inni, tak wielcy arty¶ci, jak choæby Józef Che³moñski, bracia Maksymilian i Aleksander Gierymscy, Jacek Malczewski, Leon Wyczó³kowski, Stanis³aw Witkiewicz i wielu, wielu innych. Chmielowski nale¿a³ do tego ¶wiata artystów i z wieloma z nich dobrze siê zna³ a czêsto i przyja¼ni³. Dlaczego wiêc, tak ¶wietnie zapowiadaj±cy siê artysta - malarz, zrezygnowa³ ze s³awy i ¿ycia w dobrobycie? Jedn± z odpowiedzi na to pytanie, mo¿emy znale¼æ w li¶cie, który napisa³ on do wielkiej artystki scen polskich i amerykañskich, z prze³omu dziewiêtnastego i dwudziestego wieku, Heleny Modrzejewskiej, pos³uchajmy: „Ju¿ nie mog³em znosiæ tego z³ego ¿ycia, którym nas ¶wiat karmi, nie chcia³em ju¿ d³u¿ej tego ciê¿kiego ³añcucha nosiæ. ¦wiat, jak z³odziej, wydziera co dzieñ i w ka¿dej godzinie wszystko dobre z serca, wykrada mi³o¶æ dla ludzi, wykrada spokój i szczê¶cie, kradnie nam Boga i niebo. Dla tego wszystkiego wstêpujê do zakonu; je¿eli duszê bym utraci³, có¿ by mi zosta³o? S³owacki, którego Pani tak bardzo lubi, mówi, ¿e »talenta s± to w rêku szalonych latarnie; ze ¶wiat³em id± topiæ siê do rzeki«. Jakie¿ to okropne, a jak¿e czêsto prawdziwe. Choæ nie wiem, czy talent mam, czy tylko talencik, to wiem jednak z pewno¶ci±, ¿e jestem w drodze do powrotu znad samego brzegu tej smutnej rzeki, a wielu¿ ich poch³onê³a, tych nieszczê¶liwych topielców, i wielu wci±¿ poch³ania! Sztuka i tylko sztuka, byle jej u¶miech albo cieñ u¶miechu, byle jedna ró¿a z wianka bogini, bo z ni± s³awa i dostatek, i osobiste zadowolenie - mniejsza o resztê; gubi siê w szalonej gonitwie rodzinê, moralno¶æ, ojczyznê, zwi±zek z Bogiem, wszystko, co dodatnie i ¶wiête - lata uciekaj±, organizacja fizyczna niszczeje a z ni± i talent tak zwany. (...) Wiele my¶la³em w ¿yciu, kto jest ta królowa - sztuka, i przyszed³em do przekonania, ¿e jest to wymys³ ludzkiej wyobra¼ni, a raczej straszne widmo, które nam rzeczywistego Boga zas³ania. Sztuka, to tylko wyraz i nic innego, dzie³a tak zwanej sztuki to zupe³nie przyrodzone objawy naszej duszy, s± to nasze w³asne dzie³a i mówi±c po prostu, dobra jest rzecz, ¿e je robimy, bo to naturalny sposób komunikacji i porozumienia siê miêdzy nami. Ale je¿eli w tych dzie³ach k³aniamy siê sobie, a oddajemy wszystko na ofiarê, to choæ to siê nazywa zwykle kultem dla sztuki, w istocie rzeczy jest tylko egoizmem zamaskowanym; ubóstwiaæ siebie samego - to przecie¿ najg³upszy i najpodlejszy gatunek ba³wochwalstwa[1]...". Nasz bohater urodzi³ siê 20 sierpnia 1845 r. w Igo³omii pod Krakowem, na granicy zaborów rosyjskiego i austriackiego. 26 sierpnia nadano ch³opcu imiona Adam Bernard chrzcz±c go tylko tak zwanym chrztem z wody „ z przyczyny odleg³o¶ci chrzestnych rodziców[2]". Chrzest z wody jest to skrócona formu³a polegaj±ca tylko na polaniu g³ówki dziecka wod± i wypowiedzenia formu³y chrzcielnej, bez ¿adnych dodatkowych obrzêdów. Chrztu dokona³ pleban Igo³omski ksi±dz Józef Stanko a obecni byli, ojciec dziecka Adalbert Chmielowski, naczelnik komory celnej w Igo³omii i dwóch ¶wiadków, równie¿ pracowników komory celnej. Dope³nienie ceremonii chrztu odby³o siê dopiero dwa lata pó¼niej 27 czerwca 1847 roku w ko¶ciele Nawiedzenia Naj¶wiêtszej Maryi Panny w Warszawie. Podczas uroczysto¶ci dodano dziecku jeszcze trzecie imiê Hilary. By³y a¿ dwie pary rodziców chrzestnych, pan Hilary Ostrowski, Radca Stanu, Dyrektor Wydzia³u Dochodów Sta³ych w Komisji Rz±dowej przychodów i skarbu i pani Joanna Borzys³awska oraz pan Jan K³odnicki, Sêdzia Apelacyjny w Warszawie i pani Aleksandryna Grabowska, m³odsza siostra matki dziecka[3]. W kilku biografiach Adama Chmielowskiego pojawi³o siê stwierdzenie, jakoby podczas uroczysto¶ci obecni byli równie¿ ¿ebracy, gdy¿ „dziecko by³o tak w±t³e i s³abe, ¿e rodzice uciekli siê do pobo¿nego podstêpu. Zaprosili przebywaj±cych przed ko¶cio³em ¿ebraków, by ³±cznie z rodzicami chrzestnymi trzymali je nad chrzcielnic± i by tym sposobem sp³ynê³o na nie »b³ogos³awieñstwo ubogiego«[4]". W obu metrykach urodzenia nie ma jednak na ten temat ¿adnych zapisów. Pierwsza metryka pochodzi z Igo³omii, gdzie nie by³o chrzestnych tylko dwóch ¶wiadków, kolegów ojca z pracy a druga z Warszawy, gdzie wymieniono, pochodz±cych „z grona krewnych i przyjació³[5]", a¿ czworo rodziców chrzestnych. Nie mo¿na jednak zupe³nie odrzuciæ, tych niby „nie sprawdzonych opowiadañ[6]" o wspó³udziale ¿ebrz±cych przy uroczysto¶ci chrztu, gdy¿ wypowiedzia³ je sam Adam Chmielowski a przytoczy³ je, jego spowiednik, ks. Czes³aw Lewandowski, pos³uchajmy: „ rodzicami chrzestnymi byli, jak sam brat Albert o tym nieraz mówi³, ¿ebracy spod ko¶cio³a, ¿e niby tacy, wed³ug ówczesnego pobo¿nego mniemania, mieli ¶ci±gn±æ na dziecko b³ogos³awieñstwo Bo¿e i zdrowie, które podobno by³o zagro¿one[7]". Równie¿ pani Maria Winowska cytowa³a s³owa Adama Chmielowskiego na ten temat: „Wspominaj±c kiedy¶ ten szczegó³ [swój chrzest], Adam powie: »¯ycie me doczesne ubogim zawdziêczam, do nich wiêc ono ca³kowicie nale¿y«[8]". Naturalnymi rodzicami Adama, byli wspomniany ju¿ Adalbert czyli Wojciech Chmielowski, „potomek starej [ale zubo¿a³ej] szlacheckiej rodziny herbu Jastrzêbiec[9]" oraz Józefa z Borzys³awskich (herbu ¦reniawa). Kiedy Adam by³ kilkuletnim dzieckiem, matka w podziêce za uzdrowienie chorowitego syna, wziê³a go na pielgrzymkê do cudownego obrazu Chrystusa Ukrzy¿owanego w Mogile pod Krakowem. Gdy mia³ siedem lat zmar³ mu ojciec. W roku 1857 Adam, rozpocz±³ naukê w petersburskiej szkole kadetów, ale gdy po rocznej nauce matka zauwa¿y³a u niego mocne znamiona rusyfikacji, wypisa³a go z tej szko³y i przenios³a do drugiej klasy gimnazjum w Warszawie. Niestety, w nastêpnym roku zmar³a równie¿ i matka, wiêc Adam, razem z trójk± m³odszego rodzeñstwa, braæmi Stanis³awem i Marianem oraz siostr± Jadwig±, dosta³ siê pod opiekê ciotki, Petroneli Chmielowskiej. Z rodzeñstwem. Od lewej - Adam, Stanis³aw, Marian, Jadwiga https://www.albertynki.pl/brat-albert/brat-albert-zycie/ Po ukoñczeniu gimnazjum, w roku 1861 rozpocz±³ on studia w Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Le¶nym w Pu³awach. Wtedy te¿, Adam Chmielowski w³±czy³ siê w dzia³alno¶æ konspiracyjn± a po wybuchu powstania styczniowego, razem z kilkoma kolegami z Instytutu, wst±pi³ do oddzia³ów powstañczych. W czasie walk z Rosjanami da³ przyk³ad olbrzymiej odwagi a nawet brawury, pos³uchajmy opisu jego zachowania: „Kule ¶wiszcz± wokó³ jego g³owy. Na pró¿no. ¯adna go nie dra¶nie. »Charakternik« - mówi± zdumieni ludzie. W koñcu on sam zaczyna wierzyæ, ¿e kula go nigdy nie dosiêgnie[10]". W czasie jednej z potyczek, w zamieszaniu bitewnym, uchodz±c przed Rosjanami, przekroczy³ ze swoimi kolegami granicê austriack±. Tam zostali aresztowani przez Austriaków i osadzeni w wiêzieniu w O³omuñcu, sk±d dosyæ szybko uciekli. Dziêki pomocy czeskiego ksiêdza, który ukry³ uciekinierów i zmyli³ pogoñ, przedostali siê z powrotem na teren zaboru rosyjskiego. Tu przy³±czyli siê do oddzia³u powstañczego dowodzonego przez pu³kownika Zygmunta Chmieleñskiego, bardzo porywczego naczelnika wojsk powstañczych w województwie krakowskim. Adam Chmielowski s³u¿y³ w plutonie kawalerii jako podoficer. Pewnego razu, niewiele brakowa³o a zgin±³by nasz bohater z rêki swojego gwa³townego dowódcy, który za najmniejsze niepos³uszeñstwo kara³ ¶mierci±. Otó¿, gdy powstañcy zatrzymali siê na odpoczynek, Chmielowski otrzyma³ rozkaz, aby ustawiæ ¿o³nierzy ze swojego plutony na posterunkach wokó³ obozu. Tak± wartê nazywano w tamtych czasach pikiet±. W czasie kiedy rozstawia³ tê pikietê, nadci±gnêli Rosjanie, którzy otoczyli powstañców i zaczêli ich ostrzeliwaæ. Pu³kownik Chmieleñski natychmiast wyda³ rozkaz do obrony a kawalerii rozkaz formowania kolumny. Wtedy te¿, tylko jeden pluton stan±³ do frontu a z drugiego plutonu, stawi³o siê tylko kilku ludzi, bo reszta by³a na posterunkach, gdzie rozstawi³ ich Adam Chmielowski. I kiedy on „wróciwszy z pikiety, które rozprowadza³, przybywa na plac boju; Chmieleñski, obaczywszy go, spina ostrogami konia i sadzi wprost na niego, a dopad³szy go w najwiêkszym gniewie i nie przebieraj±c w wyrazach zapytuje, gdzie jest pluton, a nie czekaj±c odpowiedzi i nie dawszy mu siê wyt³umaczyæ, ³apie za swój rewolwer, lecz nie móg³ go wyci±gn±æ z pochwy skórzanej; szczê¶cie to by³o dla niewinnie napadniêtego Chmielowskiego, i¿ rewolwer zapl±ta³ siê by³ w pochwie, bo w przeciwnym razie by³by mu pu³kownik z pewno¶ci± w ³eb paln±³. Struchleli¶my wszyscy, duch w sobie tamuj±c, w oczekiwaniu strasznej chwili, kiedy trup nieszczê¶liwego Chmielowskiego runie z konia o ziemiê. Z krótkiej tej chwili, podczas której Chmieleñski stara³ siê rewolwer swój rozpl±taæ, skorzysta³ Chmielowski i wyt³umaczy³ siê, i¿ ca³y prawie jego pluton znajduje siê na pikietach, a nie otrzyma³ rozkazu ¶ci±gniêcia tych¿e[11]". Bogu dziêkowaæ och³on±³ dowódca ze swego gniewu i zaj±³ siê prowadzeniem walki z Rosjanami. Wypadki o których teraz us³yszymy, opisa³ ksi±dz Czes³aw Lewandowski, „który us³ysza³ je z ust samego Adama Chmielowskiego[12]". Podczas walk pod Me³chowem, który le¿y oko³o 40 kilometrów od Czêstochowy, pluton Chmielowskiego sta³ w rezerwie. Dowódca plutonu, co jaki¶ czas, wysy³a³ pos³añców do pu³kownika Chmieleñskiego z pytaniem co robiæ ale ¿aden z trzech pos³añców nie wróci³. W koñcu wys³any zosta³ Chmielowski, i jemu uda³o siê dotrzeæ do pu³kownika, który: „sta³ na pagórku konno, badaj±c przy pomocy lornetki przebieg walki. Poza nim by³ w±wóz, a dalej 200 do 300 kroków w krzakach rozrzuceni byli strzelcy finlandzcy, ca³a kompania z dowódc± rosyjskim, na którego rozkazy huknê³y strza³y karabinowe w³a¶nie wtedy, gdy Adam Chmielowski konno przybli¿a³ siê do Chmieleñskiego. W¶ród tych groz± przejmuj±cych, ¶wiszcz±cych kul, koñ Adama, mimo spiêcia ostrogami, chwilowo dalej i¶æ nie chcia³. »Prze¿egnaj siê« - s³yszy Adam g³os w duszy. Na to zuchwa³y m³odzieniec odpowiedzia³ sobie: »skorom siê przedtem z pobo¿no¶ci nie modli³, to teraz ze strachu nie bêdê siê ¿egna³«. I podjecha³ na pagórek do swego wodza, a stan±wszy obok niego, powiedzia³: »Czekam na rozkazy«. Chmieleñski za¶, patrz±c na przebieg bitwy, odpowiada krótko: »Czekaj«. Adam, stoj±c tu¿ przy swoim wodzu, patrza³ z boku, jak strzelcy finlandzcy broñ powtórnie nabijali, a byli tak blisko, ¿e widzia³ ich twarze wyra¼nie i ka¿dy ruch. Straszna znowu by³a chwila wyczekiwania, bo oto ju¿ nieprzyjaciele podnosz± broñ do strza³u, s³ychaæ ostr± komendê: »Ognia!«. Huk strza³ów wstrz±sa powietrzem, po zaro¶lach ukazuj± siê ob³oczki dymu, kule ¶wiszcz±, dziurawi± ubrania, nakrycie g³owy dwom stoj±cym na pagórku je¼d¼com polskim, lecz ¿adna nie by³a celna. Odetchn±³ Adam, zawo³a³ znowu: »Czekam na rozkazy«. I us³ysza³ tê sam± odpowied¼: »Czekaj«. Powtórzy³a siê scena powolnego nabijania broni. Nowa salwa strza³ów, ale ten sam wynik, co poprzednio. Nareszcie wódz da³ rozkaz Adamowi. Powraca teraz z pagórka na dó³. Wtem jak piorun z jasnego nieba pada pod konia Adama przypadkowo gdzie¶ zab³±kany granat rosyjski i pêkaj±c ze straszliwym ³omotem, rozszarpuje konia, i potê¿ny od³am granatu, z ca³± si³± uderzaj±c w obcas buta Adama, wyrzuca zemdlonego z siod³a na ziemiê. Po przyj¶ciu do przytomno¶ci chcia³ Adam powstaæ, ale nog± ruszyæ nie móg³. Le¿±cego zauwa¿yli towarzysze, a z braku noszy wziêto rannego na broñ i tak go zanie¶li do najbli¿szej chaty[13]". Poniewa¿ powstañcy musieli do¶æ szybko opu¶ciæ ten teren, wiêc Chmielowski, który nie móg³ pój¶æ z nimi, dosta³ siê do niewoli. Mia³ jednak szczê¶cie bo wpad³ w rêce tych, bêd±cych na ¿o³dzie Rosjan strzelców fiñskich, którzy nie mog±c przy tak du¿ej ilo¶ci wystrzelonych w jego kierunku kul, choæby zraniæ go, uznali w nim prawdziwego i niedosiêg³ego bohatera. Dowódca Finów dopytywa³ siê, czy mia³ on jaki¶ amulet lub czy pos³ugiwa³ siê czarami, ale nasz bohater, odpowiedzia³ mu, ¿e dla ochrony przed kulami, nosi³ na piersiach szkaplerz Naj¶wiêtszej Maryi Panny. Tablica po¶wiêcona Bratu Albertowi rannemu w bitwie pod Me³chowem https://www.albertynki.pl/brat-albert/brat-albert-zycie/ Niestety, szybko postêpuj±ca gangrena, uniemo¿liwi³a jak±kolwiek pomoc rannemu Chmielowskiemu, by uratowaæ jego roztrzaskan± nogê. Chirurg stwierdzi³, ¿e nogê trzeba bêdzie jak najszybciej amputowaæ. By³ to szok dla osiemnastoletniego ch³opca, niemniej jednak, mimo tego, ¿e operacja mia³a siê odbyæ bez znieczulenia, rzek³ do chirurga: „»Dobrze! Proszê zaczynaæ!« Nastêpnie g³osem, który bynajmniej nie zadr¿a³: »Poproszê o cygaro: bêdzie mi czas szybciej up³ywa³«. Gest ten wry³ siê w pamiêæ jego przyjació³ jako legendarny. Ani jednego krzyku, ani jêku podczas okrutnej operacji. Pal±c cygaro straci³ przytomno¶æ[14]", a sta³o siê to w momencie, kiedy chirurg zacz±³ pi³owaæ ko¶æ. W szpitalu wojskowym Adam Chmielowski przele¿a³ kilka miesiêcy. By³ tam rosyjskim wiê¼niem, gdy¿ powstañcy byli traktowani przez carat jako buntownicy a nie jako jeñcy wojenni. Za bunt grozi³a szubienica a w najlepszym razie katorga na Syberii. Kalectwo nie mog³o uratowaæ naszego powstañca. Ale albo dziêki ³apówkom rodziny, która przekupi³a urzêdników carskim albo dziêki pomocy jeñców francuskich, Adam Chmielowski znalaz³ siê pod koniec maja 1864 w Pary¿u. Tam naby³ bardzo nowoczesn±, gutaperkow± protezê, która pozwala³a mu „nie tylko swobodnie chodziæ i to bez laski, ale nawet tañczyæ i je¼dziæ na ³y¿wach[15]". Gdy na wiosnê w roku 1865 og³oszono amnestiê dla powstañców, Adam Chmielowski powróci³ do Warszawy. Tu chcia³ rozwijaæ swoje, jak s±dzi³, powo³anie artystyczne, które ju¿ od jakiego¶ czasu odczuwa³. Kto wie, czy podczas rocznego pobytu w Pary¿u, nie próbowa³ siê i tam uczyæ malarstwa. Mimo olbrzymiego terroru policyjnego i wojskowego jakim poddawani byli mieszkañcy zaboru rosyjskiego, a w szczególno¶ci byli powstañcy, nasz bohater „zapisa³ siê na studia do Szko³y Sztuk Piêknych, do Klasy Rysunku i Szkicowania, mieszcz±cej siê w Pa³acu Kazimierzowskim na Krakowskim Przedmie¶ciu[16]". W tym samym czasie, gdy uczy³ siê rysunku „ukoñczy³ gimnazjum i zdoby³ maturê[17]". Rok wcze¶niej, w maju 1864 roku, w kilku numerach krakowskiego „Czasu" mo¿na by³o przeczytaæ sprawozdania opisuj±ce wystawê obrazów w Krakowie. Autor tych relacji, Lucjan Siemieñski by³ profesorem Uniwersytetu Jagielloñskiego i jednocze¶nie poet±, krytykiem literackim oraz pisarzem, którego ksi±¿kê o historii Polski zatytu³owan± „Wieczory pod lip±" czytywa³ we wczesnej m³odo¶ci, sam ¶wiêty Józef Pelczar, ucz±c siê z niej patriotyzmu i zami³owania do historii. Omawiaj±c obrazy z krakowskiej wystawy, pan Lucjan Siemieñski podzieli³ siê z czytelnikami tak± refleksj±: ,,»W ka¿dym rodzaju niezmiennej i gorliwej pracy mo¿na siê przyczyniæ do ogólnego dobra. Taka praca stoi na równi z krwi ofiar±, choæ w danej chwili nie ¶ci±ga na siebie uwagi ani oklasków, nie zostaje dla przysz³o¶ci stracona. Nie mo¿na zatem utrzymywaæ, jak siê niektórym zdawa³o, ¿e zwrot ku sztukom piêknym by³ tylko kaprysem mody. Obecna próba, jedna z najtwardszych, na jak± by³o wystawione narodowe uczucie, przekonywa o jakiej¶ g³êbszej potrzebie ducha, wybieraj±cej jêzyk pêdzla do wypowiedzenia swoich marzeñ, swoich pragnieñ i idea³ów. Kto pozosta³ przy swojej sztaludze, musia³ wierzyæ w przysz³o¶æ, która nie tylko si³± materialn±, ale i si³ami wiedzy i talentu zdobywaæ siê winna«. Autor nawet nie przypuszcza³, na jaki wspania³y grunt padnie ziarno jego s³owa. W imiê takich w³a¶nie hase³ Chmielowski wraz z kolegami tego pokroju, co Maksymilian Gierymski, Ludomir Benedyktowicz, rozpocz±³ wdra¿aæ siê w arkana rysunku i malarstwa[18]". Jednak¿e, w³adze carskie rok pó¼niej zamknê³y tê warszawsk± Szko³ê Sztuk Piêknych. W tym czasie Adam Chmielowski zaprzyja¼ni³ siê z Ludwikiem Siemieñskim i z jego rodzin±. Dziêki tej znajomo¶æ uzyska³ stypendium od hrabiego W³odzimierza Dzieduszyckiego na wyjazd do Monachium, gdzie móg³ kontynuowaæ naukê i doskonaliæ swoje umiejêtno¶ci malarskie w uznanej Akademii Sztuk Piêknych. Wyjecha³ tam jesieni± 1869 roku i do¶æ szybko znalaz³ siê w tamtejszym „ gronie Polaków malarzy, stanowi±cych zgran± grupê zwan± »Sztabem«. G³ównymi postaciami w »Sztabie« byli Józef Brandt i Maksymilian Gierymski[19]". Jeden z ówczesnych malarzy studiuj±cych w Monachium, Stanis³aw Witkiewicz tak opisywa³ atmosferê w¶ród swoich kolegów: „W owym czasie w Monachium, roi³o siê od polskich malarzy. Byli miêdzy nimi i tacy, co, jak Maks Gierymski i Józef Brandt, zajmowali ju¿ wybitne stanowisko i miêdzy artystami, i na targowisku sztuki, (...) ale byli i tacy, którzy ledwie zaczynali pracowaæ po rozmaitych szko³ach Akademii. (...) Ton i stimmung, czyli nastrój, by³y to wyrazy, które powtarza³y echa szarych korytarzy akademii, które s³ychaæ by³o wszêdzie, gdziekolwiek siê zeszli malarze: na ulicach, w pracowniach i w g³êbi knajp, przy marmurowych porysowanych stolikach, w¶ród mg³y tytoniowego dymu i wyziewów kawy i piwa. Wielu z nas, wiêkszo¶æ, przybywa³o wtenczas z kraju z g³ow± pe³n± czysto literackich tematów. Dramatyczne postacie Matejki i jêk duszy zaklêty w Grotgerze, miesza³y siê z tym, co siê czu³o samemu, nie znajduj±c na wyra¿enie siebie w³asnej formy. Cz³owiek czu³ i my¶la³, ale nie wyobra¿a³, nie mia³ plastycznego wyrazu, nie wiedzia³ dobrze, jak siê ta tre¶æ my¶lowa da z³±czyæ z zagadnieniami malarstwa. Zetkniêcie siê z t± sfer±, w której chodzi³o g³ównie o «ton», o to, jak siê maluje, wywo³ywa³o u wielu rozczarowanie[20]". Jaki w tym czasie by³ Adam Chmielowski? Otó¿ by³ cz³owiekiem ca³kowicie korzystaj±cym z tak zwanych uroków ¿ycia. Adam Chmielowski w czasach gdy by³ artyst± - malarzem https://www.albertynki.pl/brat-albert/brat-albert-zycie/ W Monachium Adam Chmielowski „rozkoszuje siê ¿yciem. Przy czarnej kawie, któr± wrêcz uwielbia wiedzie dysputy o roli sztuki i jej znaczeniu dla narodu. A wszystko w oparach dymu papierosowego kolejnych lampek wina, czy halb piwa. Uwielbia Octoberfest. Kocha ¿ycie! Jest bywalcem salonów, artystycznych pracowni, na miejscowym lodowisku je¼dzi znakomicie na ³y¿wach...[21]". Ale widocznie taki musia³ byæ, ¿eby poprowadziæ to przysz³e, bardzo trudne dzie³o, które Pan Bóg przed nim postawi³. Nie da³by rady z lud¼mi bezdomnymi, czêsto z marginesu spo³ecznego, poradziæ sobie kto¶, kto by by³ zbyt delikatny i nie znaj±cy natury i na³ogów ludzkich Z Maksymilianem Gierymskim, Chmielowski zna³ siê jeszcze ze szko³y w Pu³awach i z Klasy Rysunkowej w Warszawie, co pozwoli³o im obu bardzo mocno zaprzyja¼niæ siê ze sob± na obczy¼nie. Nasz bohater podziwia³ Gierymskiego, którego prace zdobywa³y uznanie w³a¶ciwie w ca³ej Europie. Niemniej jednak, stara³ siê powstrzymywaæ coraz bardziej s³awnego przyjaciela przed komercjalizacj± jego prac i przed ca³kowitym zaprzedaniem siê tylko temu zajêciu. Chmielowski „wed³ug opinii kolegów - nigdy nie potrafi³ zni¿yæ siê do dogadzania gustom publiczno¶ci, a tym bardziej kunsthändlerów [handlarzy sztuk±] (...) [natomiast dla Gierymskiego] daleki staje (...) siê ¶wiat ludzkich uczuæ, ludzkich stosunków, wszystko i wszyscy staj± siê tylko drog± do celu. (...) Nasilenie jego pracy osi±ga maksimum, ¿e poza ni± dos³ownie »nie widzi ¶wiata«[22]". Tworzy i sprzedaje swoje prace prawie ta¶mowo. Ta ci±g³a pogoñ za s³aw± wyniszczy³a, zarówno si³y fizyczne jak i psychiczne Maksymiliana. Stanis³aw Witkiewicz dosyæ szczegó³owo opisa³ ile traci³ energii i co odczuwa³ Maksymilian Gierymski maluj±c swoje obrazy: „On wiedzia³, ile jego szaleñstwa, rozpaczy, zdenerwowania by³o pogrzebanych pod tymi warstwami farb, ile burz jego duszy pastwi³o siê nad tym p³ótnem, jak straszne stany uczuæ, jakie z³e my¶li, zw±tpienia, melancholie b³±dzi³y po tych zawi³ych labiryntach dolin i szczytów, z których siê sk³ada³a powierzchnia obrazu. On wiedzia³, co znaczy zwój poszarpanych, potarganych, zmiêtych i postrzêpionych p³ócien, stoj±cy w k±cie pracowni. (.,..) Gierymski ca³± swoj± rozpaczliw± targaninê, ca³y swój niepokój, w±tpienie, to, co on nazywa³ »katzenjammer«, to jest stan ostatecznego zw±tpienia, ¿r±cego bólu i pogardy dla siebie i wszystkiego, ca³± tê chorobliw± grê nerwów wt³acza³ jednak w swoj± sztukê, w twórcz± pracê swego talentu, szarpi±c i niszcz±c najlepsze swoje si³y w walce, nie tylko bezp³odnej, lecz wprost zabójczej, z przywidzeniami, z nie daj±cymi siê uj±æ i rozwiaæ z³udzeniami[23]". Ta nieustaj±ca praca i te stany doprowadzi³y do tego, ¿e musia³ on rozpocz±æ kuracjê lecznicz± ale niestety, okaza³o siê, ¿e zbyt spó¼nion±. Maksymilian Gierymski, najlepszy przyjaciel Adama Chmielowskiego „zmar³ w jego obecno¶ci, w kurorcie Reichenhall 16 wrze¶nia 1874 roku[24]". Na pogrzebie Gierymskiego by³ tylko jego brat Aleksander i dwaj przyjaciele. Jednym z nich by³ Chmielowski. „¦mieræ przyjaciela pozwoli³a Adamowi poj±æ ¿e s³awa i powodzenie ¿yciowe oraz ludzkie szczê¶cie to tylko iluzje. Teraz zacz±³ szukaæ warto¶ci nieprzemijaj±cej[25]". Ju¿ miesi±c po ¶mierci Maksymiliana opuszcza on Monachium, gdzie studiowa³ z ma³ymi przerwami przez cztery lata i gdzie przez wszystkich Polaków, którzy mieli z nim styczno¶æ uwa¿any by³ za wielkiego znawcê sztuki. Gdzie ka¿dy uwa¿nie s³ucha³ jego zdania i opinii na temat swoich prac a pó¼niej stara³ siê te uwagi do swojego malarstwa wprowadzaæ. Ksi±dz arcybiskup, obrz±dku grecko katolickiego, Andrzej Szeptycki, ten sam, który wyprosi³ od Adama Chmielowskiego obraz „Ecce Homo", w swoich wspomnieniach o Chmielowskim, przytoczy³ tak± opiniê Stanis³awa Witkiewicza z czasów monachijskich: „Chmielowski u wszystkich mia³ reputacjê znakomitego krytyka (...) tak, ¿e nieraz koledzy przynosili mu czy szkice, czy obrazy, a on robi³ im swoje uwagi; na te uwagi byli tak wra¿liwi, ¿e wystarczy³o, by siê Chmielowski skrzywi³, a obraz by³ czy przemalowany, czy w ogieñ wrzucony[26]". Ale, cieszy³ siê on nie tylko opini± wielkiego autorytetu, jako doskona³y i szlachetny krytyk lecz równie¿ traktowany by³ „jako wspania³y cz³owiek, którego urok osobisty, pogodne usposobienie i ¿yczliwo¶æ wzglêdem wszystkich zjednywa³y mu przyja¼ñ otoczenia. Widziano te¿ w nim poszukiwacza doskona³o¶ci nie tylko w sztuce , ale i w ¿yciu[27]". Po powrocie Chmielowski najpierw przyjecha³ do Warszawy, pó¼niej na krótko do Krakowa. Na d³u¿ej zamieszka³ w Zarzeczu ko³o Jaros³awia, gdzie zosta³ zaproszony do „maj±tku Stanis³awa Chojeckiego, o¿enionego z najstarsz± z córek Lucjana Siemieñskiego Klementyn±[28]". Tam mia³ du¿o czasu na swoje malarstwo, co pozwoli³o mu namalowaæ przepiêkne pejza¿e i portrety. Wtedy te¿, zg³osi³ jeden ze swoich obrazów na krakowsk± wystawê, na któr± wcze¶niej zosta³ zaproszony. Jednak po pewnym czasie, jury tej krakowskiej wystawy, w którym zasiada³ jego przyjaciel Lucjan Siemieñski, „za¿±da³o wrêcz wycofania tego dzie³a[29]". Oburzy³o to bardzo, Adama Chmielowskiego, który w listach do organizatora wystawy i do samego Lucjana Siemieñskiego, tak tê sprawê oceni³: „Gdybym pierwszy raz wystawia³ i nie by³ zaproszony, nie mia³bym pretensji, ale nim bêd±c, mam jej troszkê. Nie godzi siê, zaprosiwszy kogo¶ na herbatê, wypchn±æ go za drzwi, bo to zawsze nie bardzo jest grzecznie[30]". Nie dziwnym wiêc by³o to, ¿e nied³ugo po tym wydarzeniu, podziêkowa³ za kilkumiesiêczn± go¶cinê w Zarzeczu i wyjecha³ do Warszawy, omijaj±c Kraków, kojarz±cy „mu siê z odrzuceniem i poni¿eniem, które jako artysta g³êboko prze¿ywa³[31]". Tu, w Warszawie, w Hotelu Europejskim mieszkali Józef Che³moñski i Antoni Piotrowski. Ich lokal, który nazywali pracowni± znajdowa³ siê na poddaszu, tego wówczas najbardziej luksusowego hotelu w ca³ym mie¶cie. Ta pracownia, „a raczej obszerna izba z oknem od pó³nocy, zamieszkana dawniej przez praczki hotelowe, by³a jednocze¶nie sypialni± obu malarzy Potem przyby³ Witkiewicz (...) wreszcie do trójki malarzy, koczuj±cych w tych bardzo prymitywnych warunkach, do³±czy³ siê Chmielowski[32]". I tak go opisa³ w swoich wspomnieniach Antoni Piotrowski, czyli jeden ze wspó³lokatorów: „Odt±d Adam koczowa³ z nami. Przyby³ jeszcze jeden bar³óg. Adam by³ z nas wszystkich najmêdrszy, jako malarz. Chocia¿ nie móg³ nic skoñczyæ i psu³ cudowne rzeczy [chodzi³o o jego obrazy]. Brak nogi dla cz³owieka o sile bajecznej, który potrzebowa³ ruchu, wywo³ywa³ dolegliwo¶ci ¿o³±dka, te znowu wp³ywa³y na humor. Adam mia³ czêsto »Katzenjammer«, od niego dowiedzieli¶my siê o istnieniu tego potwora, który grasowa³ miêdzy monachijczykami, którzy, jak opowiada³ Sta¶ [Witkiewicz] w mowie wi±zanej: »I oczyszczali z wymiotów baleje«. By³a to aluzja do pod³ej bawarskiej kuchni. Gama tonów kolorowych u Adama by³a tak wielk±, ¿e potrafi³ zrobiæ w takim otoczeniu »ochrê ¿ó³t±« (kolor jasnej gliny) ¿e wydawa³a siê zupe³nie bia³±, jak papier, albo zielony zimny veronez, równie¿ bia³y. Nic bardziej nie wyprowadza³o Adama z zawias, jak dysharmonia barw. Z tego powodu zaczêli¶my powtarzaæ zdanie ¶p. Maxa Gierymskiego: »Mówi³em temu ba³wanowi, ¿eby tu zielonego nie pakowa³!« Gdy zobaczy³ jaki fa³szywy ton, krzywi³ siê niemi³osiernie, jakby zgryz³ pieprz i psu³o mu to humor na jaki¶ czas. - We¼ ba³wanie beinszwarcu z bia³±. Gdy¶ wzi±³ beinszwarcu z bia³±, od razu by³o dobrze ! By³ to dalszy ci±g szko³y Maxa Gierymskiego, najsubtelniejszego mistrza tonów, jaki w ogólno¶ci by³ w malarstwie[33]". W roku 1876 w pi¶mie Ateneum Adam Chmielowski zamie¶ci³ artyku³ zatytu³owany „O istocie sztuki". Napisa³ w nim miêdzy innymi: „Tym bardziej praca na polu estetyki ciekawa i po¿yteczna, bo sztuka wiecznie ¿yje, chybaby duch ¶wiata, który ¿ycie powoduje, ulecia³. Sztuka jest tego ducha objawem - za taki uwa¿a³y i uwa¿aj± j± wszystkie podnio¶lejsze umys³y. (...) Jest wprawdzie w pewnej sferze moralnej teoria, która chce widzieæ w sztuce rozrywkê umys³u, albo po¿yteczn± s³ugê nauki moralno¶ci, polityki, nareszcie religii, Nie s±dzê jednak, aby by³o w³a¶ciwie rachowaæ siê z takimi teoriami - albo dyskutuj±c je wkraczaæ w dziedzinê pojêæ, z których te teorie wyp³ywaj±; - za ciasny to ¶wiat. (...) Istot± sztuki jest dusza wyra¿aj±ca siê w stylu[34]". Takie pogl±dy powstawa³y u Adama Chmielowskiego podczas wielu dyskusji ze Stanis³awem Witkiewiczem. W Warszawie, podobnie jak w Monachium, nasz bohater by³ olbrzymim autorytetem oraz „wyroczni± dla m³odych malarzy i bez oporu z ich strony przejmowa³ kierowanie artystycznymi pracami kolegów. Wtedy - jak opowiada³ Wyczó³kowski - nazywali¶my go »ojciec Platon«, bo filozofowa³ ponad miarê naszych g³ów[35]". Pos³uchajmy jego rozwa¿añ, które snuje po zadaniu nastêpuj±cego pytania: „Czy sztuce s³u¿±c Bogu te¿ s³u¿yæ mo¿na? Chrystus mówi, ¿e dwóm panom s³u¿yæ nie mo¿na. Choæ sztuka nie mamona, ale te¿ nie Bóg; bo¿yszcze prêdzej. Ja my¶lê, ¿e s³u¿yæ sztuce zawsze wyjdzie na ba³wochwalstwo, chybaby jak Fra Angelico sztukê i talent i my¶li Bogu ku chwale po¶wiêciæ i ¶wiête rzeczy malowaæ; ale trzeba by na to, jak tamten, siebie oczy¶ciæ i u¶wiêciæ i do klasztoru wst±piæ, bo na ¶wiecie to bardzo trudno o natchnienie do takich szczytnych tematów[36]". Tak wtedy mówi³ nasz ¶wiêty o sztuce, ale czy to s³u¿enie dwom panom, dotyczy tylko sztuki, czy przypadkiem nie dotyczy ono ka¿dej dziedziny, czy te¿, jak to obecnie nazywamy, ka¿dej pasji cz³owieka? Przebywaj±cy w tamtych czasach w Warszawie arty¶ci, nie budzili w¶ród mieszkañców wiêkszego zainteresowania. Ich „obrazy nie znajdowa³y nabywców, prasa milcza³a, nawet obrazy Che³moñskiego odrzuca³a »Zachêta«, na której ¶cianach roi³o siê od pseudohistorycznych dzie³. [Dlatego te¿ na drugim piêtrze Hotelu Europejskiego, kolekcjoner Aleksander Krywult, stworzy³ tak zwany »salon odrzuconych«, gdzie prezentowa³ miedzy innymi, w³a¶nie dzie³a modernistów odrzuconych przez konserwatywn± »Zachetê«.] (...) Jedn± z nielicznych osób, które interesowa³y siê sztuk± m³odych malarzy i usi³owa³y im pomóc, by³a Helena Modrzejewska, prze¿ywaj±ca wówczas w Warszawie okres najwiêkszej s³awy i popularno¶ci[37]". Helena Modrzejewska, ¿ona ziemianina Karola Ch³apowskiego, mia³a uznan± i wysok± pozycjê towarzysk± w Warszawie. A mimo tego, „nie ogranicza³a swoich znajomo¶ci do krêgu osób zamo¿nych i wp³ywowych. Na jej wtorkowych przyjêciach w salonie Ch³apowskich, na ulicy Granicznej, bywali nie tylko dygnitarze, bankierzy i ziemianie, ale równie¿ pisarze, uczeni i arty¶ci, nawet tak skromni i ma³o znani jak czwórka malarzy z Hotelu Europejskiego. [Tak wspomina³ to jeden z tej czwórki, cytowany ju¿ wcze¶niej Antoni Piotrowski:] Na jej [czyli Heleny Modrzejewskiej] salonach, w których gromadzi³y siê finanse i arystokracja, widywano brudnego Che³moñskiego i blu¼niercê (bo chodzi³ w p³óciennej niebieskiej bluzie) Witkiewicza i Adama z drewnian± nog±, który mówi³ po francusku jak Flaubert [czyt. Flober; Gustaw jeden z najwiêkszych mistrzów literatury francuskiej]. Bankierowie patrzyli na tê trójcê i w duchu dziwili siê, ¿e jednak pani Helena ma dziwaczne gusty co do wyboru znajomo¶ci, a nie wiedzieli, ¿e to by³a wybrana dru¿yna najlepszych i najtê¿szych umys³ów w Polsce[38]". W roku 1878 Adam Chmielowski odby³ podró¿ do W³och a po powrocie zamieszka³ we Lwowie, gdzie zaprzyja¼ni³ siê z Leonem Wyczó³kowskim. Wówczas „by³ w szczytowym okresie twórczo¶ci malarskiej[39]", namalowa³ wtedy, w do¶æ krótkim jak na niego czasie, piêæ swoich obrazów olejnych, z których dwa by³y o tematyce ¶ci¶le religijnej. „Pierwszym religijnym obrazem Chmielowskiego by³ olej Wizja ¶wiêtej Ma³gorzaty[40]", a drugim by³ „najbardziej religijny obraz - Chrystusa w cierniowej koronie - Ecce Homo[41]". By³ to obraz, który najbardziej ukocha³, „który malowa³ kilkoma nawrotami i który (...) przedstawia Chrystusa (...), ubiczowanego, sponiewieranego, ze spuszczonymi oczyma, takiego, jakim przedstawi³ go Pi³at t³umowi mówi±c: Oto Cz³owiek. Czerwona chlamida, opadaj±ca z ramion, tworzy ogromne jasne serce. Chrystus zda siê mówiæ z tego obrazu: Tak ciê ukocha³em![42]". http://www.albertyni.opoka.org.pl/bralbert.html Warto tutaj przytoczyæ s³owa modlitwy u³o¿onej przez Brata Alberta, odnosz±cej siê do obrazu "Ecce Homo": „Królu Niebios, Królu cierniem ukoronowany, Ubiczowany, w purpurê odziany - Królu Niebios zniewa¿ony i oplwany - B±d¼ Królem i Panem naszym, tu i na wieki. Amen[43]". Obraz ten, jak ju¿ wcze¶niej wspomniano, wyprosi³ dla siebie, unicki metropolita halicko-lwowski, ksi±dz arcybiskup Andrzej Szeptycki. Obecnie to wspania³e dzie³o znajduje siê w Sanktuarium Ecce Homo ¦wiêtego Brata Alberta w Krakowie przy ul. Woronicza 10. Tam równie¿ znajduj± siê relikwie ¶wiêtego. Sanktuarium_o³tarz https://www.albertynki.pl/duchowosc/ W tym czasie, kiedy Adam Chmielowski przebywa³ we Lwowie, rozpoczê³a siê jego wielka przemiana duchowa. W listopadzie 1879 roku uda³ do Tarnopola gdzie wzi±³ udzia³ w trzydniowych rekolekcjach u Jezuitów. A rok pó¼niej, dok³adnie 24 wrze¶nia 1880 roku, maj±c 35 lat i bêd±c „w pe³no¶ci rozwoju artystycznego Chmielowski wst±pi³ do zakonu Ksiê¿y Jezuitów w Starej Wsi. (...) By³o to wielkim zaskoczeniem dla jego rodziny i przyjació³[44]". A czê¶æ powodów, dla których to uczyni³ ju¿ ¿e¶my us³yszeli, bo wy³uszczy³ je sam Adam Chmielowski w cytowanym na wstêpie li¶cie. Wys³a³ on trzy takie listy, jeden do wspania³ego malarza batalisty Józefa Brandta, w którym napisa³: „W my¶lach o Bogu i przysz³ych rzeczach znalaz³em szczê¶cie i pokój, którego daremnie szuka³em w ¿yciu. (...) K³adê habit zakonny, ¿ebym mia³ regu³y ¿ycia i obowi±zki, które by mi nie pozwala³y upadaæ coraz ni¿ej, bo ka¿dy cz³owiek upada w³asnym ciê¿arem, je¶li nic go nie podtrzymuje i do Boga nie zd±¿a[45]". Drugi list wys³a³ do Józefa Che³moñskiego, którego mocno namawia³ do spowiedzi i którego nawraca³ takimi s³owami: „je¿eli z Panem Bogiem zwi±zek zerwa³e¶, zawi±¿ go na nowo i ¿yj jak prawy syn Boski. Kto z Bogiem zerwa³, zawi±za³ z kim¶ drugim. (...) Nie ma nic trzeciego - ani tu, ani tam - jest tylko Bóg albo diabe³[46]". I w dalszej czê¶ci tego listu tak pisa³: „Religia znowu nie wi±¿e cia³a i materii z Jej Stworzycielem, bo to nie jest podobn± rzecz±, ale wi±¿e religia duszê z Panem Bogiem wiecznym wêz³em. A Ko¶ció³ znowu katolicki to nie budynek z lichymi najczê¶ciej obrazami, w który siê czêsto modl± fa³szywe dewotki i wielu do niego zapisanych katolików fa³szywych, gdzie znale¼æ te¿ mo¿na z³ych i g³upich ksiê¿y, ale Ko¶ció³ to jest sukcesja nieprzerwana ¶wiêtych: ludzi, czynów zasad, która ³±czy w jedn± ca³o¶æ mnóstwo ludzi, którzy ¿yli na ¶wiecie od dawna i ¿yj±, niektórzy s± w niebie i w czy¶æcu, inni na ziemi, a wszyscy s± z³±czeni w jednym duchu, wspomagaj± siê wzajemnie i ze sob± komunikuj±. To jest Ko¶ció³ katolicki, ¶wiête cia³o, choæ w nim du¿o cz³onków chorych albo umar³ych[47]". Trzeci list, ten w czê¶ci ju¿ cytowany, by³ do Heleny Modrzejewskiej. Jednak¿e by³ on wys³any w li¶cie do Józefa Che³moñskiego, prawdopodobnie dla tego, ¿e „prze³o¿eni nowego kandydata uwa¿ali, ¿e nie wypada, aby kandydat na zakonnika - jezuitê korespondowa³ z osob± p³ci odmiennej i w dodatku aktork±[48]". Do wszystkich tych listów do³±cza³ ksi±¿eczkê ksiêdza Henryka Jackowskiego zatytu³owan± „Rozwa¿ to dobrze. My¶li zbawienne dla dobrych i z³ych". W tej ksi±¿eczce mia³y byæ dok³adnie wy³o¿one powody, dla których ludzie wstêpuj± do zakonów. W pa¼dzierniku 1880 roku odby³y siê ob³óczyny Adama Chmielowskiego. Niestety, w kwietniu nastêpnego roku, podczas rekolekcji wpad³ w jak±¶ dziwn± melancholiê, z której nie umiano go wyzwoliæ. Postanowiono wydaliæ go zakonu, a powód zapisano w katalogu nowicjuszy takimi s³owami: „dimissus ob morbum - praecipue ob perturbatam rationem - wydalony z powodu choroby, a zw³aszcza z powodu zaburzenia umys³owego[49]". Ró¿ne s± przypuszczenia dotycz±ce tej depresji u Adama Chmielowskiego. „Mówi siê o skrupu³ach i silniejszym wstrz±sie[50]". Ale najbardziej prawdopodobne wydaje siê to, co opowiedzia³ wspominany ju¿ spowiednik brata Alberta, ksi±dz Czes³aw Lewandowski. Otó¿, du¿o pó¼niej, kiedy jeden z braci Albertynów mia³ problem z paleniem papierosów, brat Albert powiedzia³ mu: „Niech brat pali, bo z nerwami trudno walczyæ. Doda³, ¿e i on w nowicjacie w Starej Wsi z nerwami chcia³ walczyæ, ale mu siê nie uda³o. Obieca³ Panu Bogu, ¿e siê wyrzeknie bezwzglêdnie palenia tytoniu, a jednak go kiedy¶ skusi³o. Zobaczywszy niespodzianie niedopa³ek podniós³ go gor±czkowo i niemal w jednej chwili w siebie wch³on±³. A wtenczas odezwa³ siê silny wyrzut: »Co¶ ty zrobi³? To ty tak dotrzymujesz obietnicy Panu Bogu?« Uraz poszed³ g³êboko w duszê i trudno mu go by³o zneutralizowaæ. Nadesz³y d³ugie rekolekcje i w pierwszym tygodniu doszed³ w medytacji o ¶mierci do chwili, kiedy zagê¶ci³y siê mroki. Nast±pi³o wielkie do¶wiadczenie Bo¿e...[51]". W takim stanie za³amania umieszczono go w zak³adzie dla umys³owo chorych w Kulparkowie ko³o Lwowa. Tam, po zdiagnozowaniu u niego ob³êdu religijnego, lêku, hipochondrii i tym podobnych schorzeñ psychicznych, przebywa³ ponad pó³ roku. W styczniu 1882 Stanis³aw, m³odszy brat Adama Chmielowskiego zabra³ go do dzier¿awionego przez siebie maj±tku w Kudryñcach nad rzek± Zbrucz. [1] Ks. Konstanty Michalski, Brat Albert, Kraków 1984, s.151-152. [2] Ks. Konstanty Michalski, art. Data urodzin brata Alberta, w Nasza Przesz³o¶æ nr III, Kraków 1947, s. 214. [3] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudna mi³o¶æ ¶wiêty Brat Albert Chmielowski w s³u¿bie najbiedniejszym, Kraków 1990, s. 9. [4] Maria Winowska, Opowie¶æ o cz³owieku, który wybra³ wiêksz± wolno¶æ, Kraków 1992, s. 10-11. [5] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudna mi³o¶æ..., s.219. [6] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski Brat Albert, Kraków 1982, s. 16. [7] Ks. Czes³aw Lewandowski, Brat Albert, Kraków 1927, s. 10. [8] Maria Winowska, Opowie¶æ o cz³owieku..., s. 11. [9] O. Bernard od Matki Bo¿ej, Duchowo¶æ brata Alberta, Kraków 1938, s. 17. [10] Maria Winowska, Opowie¶æ o cz³owieku..., s. 17. [11] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski Brat Albert, Warszawa 1999, s. 219. [12] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 31. [13] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 31-32. [14] Maria Winowska, Opowie¶æ o cz³owieku..., s. 21. [15] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 36. [16] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 37. [17] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski..., s. 57. [18] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 38. [19] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudna mi³o¶æ..., s.27. [20] Andrzej Ró¿ycki, ¦wiêty Brat..., s. 82-83. [21] Micha³ Ro¿ek, ¦wiêty Brat Albert, Kraków 2017, s. 27-28. [22] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski..., s. 87-88. [23] Stanis³aw Witkiewicz, Aleksander Gierymski, Lwów 1903, s. 134. [24] Andrzej Ró¿ycki, ¦wiêty Brat Albert, Kraków 2003, s. 86. [25] Micha³ Ro¿ek, ¦wiêty Brat Albert, Kraków 2017, s. 27-28. [26] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski..., s. 153. [27] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 67. [28] Andrzej Ró¿ycki, ¦wiêty Brat..., s. 86. [29] Tam¿e, s. 191. [30] Tam¿e, s. 192-193. [31] Micha³ Ro¿ek, ¦wiêty Brat Albert, Kraków 2017, s. 30. [32] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski..., s. 215. [33] Antoni Piotrowski, Józef Che³moñski Wspomnienie, Kraków b.r., s. 15. Dost. na str. https://polona.pl/archive?uid=89763991&cid=100972072 [34] Ks. Alfons Schetz, Nasza przesz³o¶æ t. 21, Kraków 1965, s. 158, 159, 161. [35] Alicja Okoñska, Adam Chmielowski Brat Albert, Warszawa 1999, s. 219. [36] Ks. Konstanty Michalski, Brat Albert, Kraków 1986, s. 45. [37] Tam¿e, s. 220. [38] Tam¿e, s. 221-222. [39] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 101. [40] Tam¿e, s. 103. [41] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudna mi³o¶æ..., s.38. [42] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 105-106. [43] https://www.albertynki.pl/brat-albert/obraz-ecce-homo/ [44] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 106. [45] Tam¿e, s. 107-108. [46] Tam¿e, s. 109. [47] Pisma Adama Chmielowskiego (¶w. Brata Alberta) (1845-1016), Red. s. Assumpta Faron, Kraków 2004, s. 77. [48] S. Magdalena Kaczmarzyk, Trudna mi³o¶æ..., s.40. [49] O. W³adys³aw Kluz, Adam Chmielowski..., s. 113. [50] Ks. Konstanty Michalski, Brat Albert..., s. 48. [51] Tam¿e. Powrót |