cz. III św. Klemens Dworzak Hofbauer Zdj. Z ks.: X. Bernarda Łubieńskiego, Apostoł Warszawy czyli żywot błogosł. Klemensa Maryi Hofbauera, Mościska 1889. Po tym dosyć dokładnym opisie działalności duchownej benonitów, możemy powrócić do zarzutów, które już w kilka lat po rozpoczęciu przez nich działalności w Warszawie pojawiały się w stosunku do nich. Na początku posłuchajmy co o benonitach sądził Zachariasz Werner (ur. 1768 w Królewcu - zm. 1823r. w Wiedniu), urzędujący w Warszawie pruski urzędnik kamery wojenno-ekonomicznej, poeta, człowiek zakochany w polskiej kulturze a jednocześnie mason. Napisał on w roku 1805 w liście do doradcy wojskowego rezydującego w Berlinie taką opinię o redemptorystach: „Niech sobie pan wyobrazi, że mamy tu zakon benonitów... Zostali tu sprowadzeni przez jakiś jezuicki podstęp. Prosty lud kocha ich bardziej niż swoich własnych proboszczów. Osiągnęli tę popularność prostymi sposobami: a) są ogromnie pracowici; b) wiedzą do czego zmierzają; c) umieją zyskiwać ludzi, gdyż ich kościół jest codziennie otwarty od 7 rano do 9 wieczór, [jak słyszeliśmy wcześniej, w tym kościele spowiadano już od 5 rano] ciągle się w nim śpiewa, głosi kazania. Ponadto mają pewną ilość bractw męskich i żeńskich, do których należą ludzie z różnych warstw społecznych. Spowiedź jest dla benonitów środkiem szerokiego oddziaływania na masy... To wszystko jest całkowicie zgodne z prawdą. Kościół swój obwiesili przeróżnymi obrazami. Niektóre są wprost obrzydliwe, niemniej jednak działają potężnie na wyobraźnię ludu. Widziałem tam niedawno krucyfiks naturalnej wielkości, rzeźbiony w drzewie. Nie stałem się przez to - dzięki Bogu - katolikiem, ale na pewno jestem bardziej rozumnym człowiekiem. Proszę sobie wyobrazić naturalnej wielkości Żyda, wyprężonego na krzyżu, skatowanego, pokrytego na całym ciele wstrętnymi ranami, naprawdę sromotna karykatura. Panie radco, wyznaję szczerze, iż dałbym wówczas 100 dukatów, a nawet i więcej, gdybym mógł połamać ten krucyfiks na głowie jakiego klechy. Taka figura powinna być natychmiast przez policję usunięta (niestety w Warszawie mamy tylko cień policji, co nie jest wcale przypadkowe), choćby ze względu na ciężarne kobiety. Tymczasem dorośli i dzieci całują, a raczej oblizują tę figurę - naszego Jezusa Chrystusa. Niech Bóg broni, by mi się coś podobnego przydarzyło w Wielki Piątek, kiedy z rozrzewnieniem wspominam cierpienia Zbawiciela"[1]. A jednak, Pan Bóg tak poprowadził jego losy, że nie tylko to mu się to „przydarzyło", ale dużo, dużo więcej, bo kilka lat później, dokładniej w roku 1811, przeszedł na katolicyzm. Natomiast trzy lata później, a więc już w roku 1814 został wyświecony na księdza, który poprzez swoje kazania został jednym z popularniejszych kaznodziejów w Wiedniu, a olbrzymi wpływ na jego rozwój duchowy wywarł święty Klemens, który w tym czasie przebywał również w Wiedniu. Jak słyszeliśmy Zachariasz Werner pisał, że redemptoryści zostali sprowadzeni do Warszawy przez jezuicki podstęp. Napisał tak, gdyż zakon redemptorystów przez wiele osób (a zwłaszcza przez masonów) uważany był za odnogę zakonu jezuitów, który został skasowany przez, uległego wobec Burbonów, papieża Klemensa XIV. Dokładnie w tym samym duchu pisał do Napoleona marszałek Davout, posłuchajmy: „Znajduje się tutaj zgromadzenie religijne znane pod nazwą benonitów czy też Ojców Odkupienia. Są to resztki zakonu jezuitów"[2]. To oczywiste kłamstwo było przez wiele lat powtarzane przez różnorakich autorów, takich jak mason Julian Ursyn Niemcewicz (ur. 1758 - zm.1841), Józef Ignacy Kraszewski (ur. 1812 - zm. 1887) czy też Andrzej Niemojewski (ur. 1864 - zm. 1921). I zdarza się, że jest powtarzane do dziś. A te insynuacje brały się stąd, że w tym czasie, „po zniesieniu Towarzystwa Jezusowego w całej Europie panowała histeria antyjezuicka; wszędzie dopatrywano się ukrywających się członków tego zakonu. Już w czasie pobytu Hofbauera i Hübla w Wiedniu w 1786 r. Marek Antoni Wittola [ur.1736-zm.1797 austriacki teolog i pastor] opublikował na łamach „Wienerische Kirchenzeitung" artykuł, w którym pisał o redemptorystach, iż są oni eks-jezuitami przybyłymi z Rzymu. Policja austriacka dopatrywała się podobieństwa do jezuitów nawet w ich stroju zakonnym"[3]. Kampania nienawiści i oszczerstw w stosunku do benonitów zaczęła się, co istotne, jeszcze w czasie, gdy Warszawa była pod zaborem pruskim, pomimo tego jednym z późniejszych oszczerstw pod ich adresem była domniemana współpraca z rządem pruskim. O tym jeszcze wspomnimy, troszkę później. Tymczasem już wtedy, warszawscy „redemptoryści spotkali się (...) z nienawiścią ze strony masonerii warszawskiej [mającej swoje loże - matki przede wszystkim w Berlinie], która patrzyła z niepokojem na ich działalność duszpasterską i walkę z zalewem niemoralności. (...) W loży warszawskiej wiedziano już dużo wcześniej o przygotowaniach do kasaty klasztoru. Jeden z masonów na kilka tygodni przed wydaniem edyktu banicyjnego wyznał w tajemnicy Hofbauerowi że klasztor zostanie zamknięty, gdyż redemptoryści wywierają zbyt duży wpływ na społeczeństwo Warszawy i zbyt śmiało atakują grzechy i zepsucie moralne miasta, co budziło niepokój wielu ministrów w rządzie Księstwa Warszawskiego. Powiedział on również, że o kasatę zabiegał u władz francuskich zwłaszcza minister spraw wewnętrznych, [mason] Jan Łuszczewski (ur. 1764- zm. 1812). W rządzie Księstwa Warszawskiego zasiadało wielu masonów, a urzędnicy państwowi często dawali dowody swojej wrogiej postawy względem Kościoła i duchowieństwa [O zachowaniu się niektórych urzędników Księstwa Warszawskiego w kościele pisał abp Ignacy Raczyński następująco (...): »Przychodzili oni nie dla oddania winnej czci Bogu, ale żeby dowiedli, jak mało trzymają o najświętszych obrzędach swojej religii i z taką nieskromnością zachowywali się w świątyni Pańskiej, jakiej by sobie przez dobrą edukację nie pozwolili, znajdując się w uczciwej kompanii. Śmiechy, rozmowy, świdrowanie oczami, obracanie się tyłem do ołtarza, przy którym kapłan sprawował najświętsze tajemnice, trzymanie rąk aż do zgorszenia itd., dawały poznać ludowi i duchowieństwu, że ci panowie a jeszcze urzędnicy publiczni przychodzili do kościoła po to, aby okazać wzgardę dla swojej religii i zaszczyt sobie robili ze swego niedowiarstwa«[4]]. To właśnie członkowie loży masońskiej: Aleksander Potocki, minister policji19, [wspomniany wyżej]Jan Łuszczewski, minister spraw wewnętrznych oraz Augustyn Gliński (ur. 1762 - zm.1837), generalny sekretarz ministerium policji[o którym jeszcze usłyszymy], brali najbardziej czynny udział w usuwaniu redemptorystów z Warszawy"[5]. (...) Warszawscy redemptoryści przeszkadzali także wszelkiej maści sługom i niewolnikom różnych ideologii, czyli rewolucjonistom anarchistom i już wtedy, tak modnym do dzisiaj demokratom, czyli tym, którzy uważają demokrację za najlepszy ustrój polityczny. „Hofbauer pisał o tym do pruskiego ministra Otto von Voss (ur. 1755 - zm. 1823): »Jesteśmy przekonani, iż każdy, kto zna nasz Instytut, uzna jego pożytek, z wyjątkiem dzisiejszych demokratów i anarchistów, którzy nie patrzą na nas łaskawym okiem i uważają, że jesteśmy służalcami królów, że chcemy zmienić ludzi w niewolników i przeszkadzamy im w walce o uzyskanie wolności, dlatego zasługujemy na powieszenie«. Również wśród mieszkańców Warszawy znaleźli się tacy, którym, przeszkadzała działalność redemptorystów. Niektórzy bogatsi mieszczanie narzekali, że ich żony i służba domowa uczęszczali zbyt często na nabożeństwa do kościoła św. Benona, przez co zaniedbywali swoje obowiązki. Znane są przypadki wywierania nacisku na redemptorystów, by zaprzestali swojej działalności. Kiedy o. Hübl nie chciał przerwać swojej posługi w konfesjonale, zwłaszcza spowiadania osób z arystokracji, został podstępnie wywieziony z klasztoru i dotkliwie pobity [o tym wypadku jeszcze będzie mowa]. Hofbauer był więziony przez kilka godzin w piwnicy jednego z domów, »ze związanymi rękami i nogami, tak że nie mógł się opędzić przed żabami, które po nim pełzały«. Uwolniono go dopiero dzięki wstawiennictwu wpływowych osób z arystokracji. Ojcu Blumenau-Kwiatkowskiemu grożono nawet śmiercią za głoszenie kazań piętnujących grzechy i zło moralne mieszkańców Warszawy. Przeciwników mieli redemptoryści także wśród bogatych imigrantów z Niemiec. Ludzie ci, dążący nieustannie do powiększania swego majątku, bardzo często nie mieli czasu i ochoty na życie religijne. Ojcowie nie szczędzili im niekiedy słów gorzkiej prawdy, piętnując ich pogoń za dobrami materialnymi, narażając się w ten sposób na nienawiść z ich strony"[6]. Można by się zacząć zastanawiać czy ktokolwiek w tym czasie, oprócz oczywiście wiernych tak tłumnie wypełniających kościół św. Benona, był jeśli nie zwolennikiem to choć trochę sympatyzował z tymi zakonnikami? No, przecież byli w Warszawie inni księża i zakonnicy, więc jako współbracia w kapłaństwie powinni być takimi sympatykami. Ale okazało się, że ta bardzo gorliwa służba Panu Bogu, którą tak sumiennie świadczyli ojcowie benonici, zaczęła przeszkadzać nie tylko wrogom Kościoła ale, co bardzo przykre, również jego sługom. Do władz duchownych i do generała zakonu redemptorystów płynęły skargi od kapłanów warszawskich na zbyt „liczne nabożeństwa i kazania w kościele św. Benona"[7]. I na takie zarzuty musiał Święty Klemens odpowiadać, pisząc w liście do swojego przełożonego w taki sposób: „Gdybyś mógł Przewielebny Ojcze (...), ujrzeć własnymi oczyma tę przepaść, w jakiej jest pogrążony Kościół w naszym... mieście, z pewnością nie dziwiłbyś się, iż tak często siejemy słowo Boże. Jestem przekonany, że raczej dziwiłbyś się, iż więcej nie pracujemy...Cóż robić w takich warunkach? Skoro pasterz nie może wilka odpędzić od stada, psy powinny przynajmniej szczekaniem owce przestrzegać, aby czuwały; winny strachem powstrzymywać wilki od napaści..."[8]. A więc, co wydaje się kuriozalne, tłumaczył się ojciec Klemens Hofbauer ze zbyt dużej liczby nabożeństw, która brała się przecież z wielkiej liczby wiernych, nawiedzających ten mały kościółek. Można się zastanowić, skąd brała się taka niechęć niektórych księży diecezjalnych oraz części warszawskich zakonników do benonitów? Otóż, jak pisze współczesny redemptorysta, dyrektor Instytutu Historycznego Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela w Rzymie, o. Adam Owczarski „miała ona kilka przyczyn: ogólne negatywne nastawienie do »Niemców« po rozbiorach Polski, niechęć do życia zakonnego w ogóle, upokorzenie niektórych moralnie podupadłych duchownych, którzy zazdrościli redemptorystom ich osiągnięć duszpasterskich. »Niektórzy zakonnicy rozmyślnie chodzą po domach miasta - pisał Hofbauer do o. Blasucci w liście z 12 czerwca 1800 r. - aby opowiadać o nas ciągle coś nowego: wszystko jednak, co o nas mówią, streszcza się w tym, że jesteśmy zwodzicielami ludzi« (Marszałek Davout w liście do Napoleona z 12 kwietnia 1808 r. pisał, iż redemptoryści »znienawidzeni są przez całe duchowieństwo polskie«. (...) Podobnie pisał Serra do ministra Champagny 23 czerwca 1808r.). Obraz św. Klemensa z początku XX wieku. Zdjecie z książki: Red. Maciej Sadowski CSsR, Paulina Dąbrosz - Drewnowska Święty Klemens Maria Hofbauer CSsR - dobry patron na złe czasy, Kraków 2020. Obok gorliwych kapłanów, wśród duchownych warszawskich doby oświecenia byli również tacy, którzy zaniedbywali swoje obowiązki duszpasterskie, a ich postawa moralna pozostawiała wiele do życzenia. (Przykładem może być sąsiedni kościół parafialny Najświętszej Maryi Panny, gdzie nie w każdy dzień odprawiano Mszę świętą.) Znajdowali oni poparcie najpierw u urzędników pruskich, a później także u władz Księstwa Warszawskiego, które - jak pisał abp Ignacy Raczyński - »dla samych tylko złych i gorszących księży była miłosierna, a cnotliwych i pobożnych niemiłosiernie prześladowała«"[9]. Sam Klemens Hofbauer pisał nawet o zazdrości i nienawiści praktycznie wszystkich członków warszawskiego duchowieństwa: „z wyjątkiem biskupa, oficjała i niektórych członków Kapituły"[10]. Kompletnie nie rozumiał on postawy osób duchownych, którzy zamiast próbować wydźwignąć moralnie upadłe społeczeństwo z bagna swoich grzechów, to woleli oni krytykować i prześladować tych, którzy nad uzdrowieniem lub odnowieniem wiary u takich biednych grzeszników, ciężko pracowali. „Również o. [Teodor Walenty] Wojciechowicz w liście do ministra spraw wewnętrznych Księstwa Warszawskiego, Jana Łuszczewskiego, z 5 września 1808 r. pisał, że wypędzenie z Warszawy redemptorystów jest skutkiem »złości wolnowierców i zazdrości niektórych duchownych, którzy może hańbą są świętej religii«"[11]. Nam, ludziom żyjącym w dwudziestym pierwszym wieku wydaje się, że ludzie żyjący dwieście czy nawet sto lat temu musieli mieć głęboka wiarę i żyć bardzo świątobliwie. Zazdrościmy im kapłanów, których wspaniałe kazania opracowane i wydane w formie książek, można jeszcze gdzieś zdobyć. Myślimy, że to zepsucie które teraz tak wyraźnie widać, to efekt ostatnich dwudziestu, trzydziestu no może pięćdziesięciu lat. Ale przypomnijmy sobie jaką opinię o społeczeństwie warszawskim miał niedługo po swoim przyjeździe do stolicy o. Klemens Hofbauer, (mówił on: „od dziecka do starca wszystko oddane rozpuście"[12]). Spróbujmy tę opinię porównać z opinią o duchowieństwie z końca osiemnastego wieku, którą pozostawił Ksiądz Walerian Kalinka (ur. 1826 - zm.1886) dziewiętnastowieczny duchowny i historyk. Cytat z jego pracy przedstawił Ks. Zdzisław Bartkiewicz, posłuchajmy: „Niestety! smutno wyznać, ale ówczesne duchowieństwo niczym się nie różniło od społeczeństwa, z którego się rekrutowało i wśród którego żyło. „Nie można zaprzeczyć, pisze ks. Kalinka, że jak na »tylu innych polach naszej służby publicznej, tak i w kościele polskim liczne były uchybienia i zaniedbania. Zakony z wyjątkiem Misjonarzy i Teatynów stały w ogólności dość nisko pod względem duchowym i umysłowym; kler wyższy po kilka beneficjów w ręku trzymający, obowiązkami swoimi mało się zajmował, biskupi, prócz niewielu, słabej wiary, sprawom świeckim przeważnie oddani, bardziej polorem i łatwością życia, niż gorliwością o dobro Kościoła błyszczeli« ... . Aż zgroza wspomnieć, co to byli za biskupi, tacy Podoscy [Abp. Gabriel Jan Podoski ur.1719 - zm. 1777, mason], Poniatowscy [Abp. Michał Jerzy Poniatowski ur. 1736 - zm. 1794, mason] Młodziejowscy [Bp. Andrzej Mikołaj Stanisław Kostka Młodziejowski ur. 1717 - zm. 1780 , płatny agent ambasady rosyjskiej], Massalscy [Bp. Ignacy Jakub Massalski (ur. w 1727, zm. 1794, agent rosyjski, powieszony przez lud warszawski]. A cóż mówić o niższym duchowieństwie, o zakonach, w których dezercje, apostazje i żeniaczki były niemal na porządku dziennym"[13]. Wiele osób duchownych, a zwłaszcza księża z pobliskiej parafii Najświętszej Maryi Panny bardzo narzekało na niską frekwencję wiernych w swoim kościele a co za tym idzie i niskich dochodów. Przyczynę takiego stanu rzeczy upatrywali oczywiście w tym, że warszawiacy odwiedzali „masowo pobliski kościół św. Benona, który oferował dużą liczbę nabożeństw. Proboszcz parafii Przy Rynku mieszkał tuż przy świątyni benonitów, co dawało mu możliwość dokładnych obserwacji. W literaturze wspomina się o zawiści duchowieństwa diecezjalnego, które miało być zazdrosne o sukcesy duszpasterskie redemptorystów"[14]. Tym proboszczem był ks. kanonik Piotr Gniewczynski, który „w roku 1822 został usunięty z Warszawy i zmarł w nędzy w Wilnie"[15]. Kiedy już po wygnaniu benonitów z Warszawy pytano o. Klemensa Hofbauera kto mógł być sprawcą ich wygnania „za całą wypowiedź skubnął palcami rękaw od sutanny, dając do zrozumienia, że sami księżą do tego się przyczynili. (...) Rzecz godna uwagi, że potwarz nader ważną rolę odgrywała w prześladowaniu oo. Redemptorystów. Gdy Prusacy rządzili w Warszawie, denuncjowano ich o spiski [o czym wspominaliśmy] przeciwko nim, gdy przybyli Francuzi, zmieniono taktykę i oskarżano ich o knowania przeciwko rządowi narodowemu i korespondencje z rządami nieprzyjaznymi Francji i Polsce. (...) o. Hofbauer mówił później, że działania rządu, które doprowadziły do tego okrutnego wygnania, nie wyszły od samego rządu, ale były skutkiem nacisków pewnych obłudników (faux devots franc. fałszywi wielbiciele) którzy powodowani zazdrością, przedstawiali o. Hofbauera jako człowieka niebezpiecznego, posługującego się fanatyzmem, aby odwieść ludzi od pełnienia ich obowiązków i aby ich podburzyć na swoją korzyść, kiedy lenistwo miało ich potem doprowadzić do skrajnej nędzy"[16]. Tym opisem o. Hofbauer właściwie wskazuje na ks. Piotra Gniewczyńskiego. Oprócz przytaczanych tu oskarżeń części duchowieństwa do władz duchownych, starano się również szkodzić warszawskim redemptorystom na wszelkie inne sposoby. Szkalowano ich w prasie, „ośmieszano w teatrze ich osoby, ubiór, a nawet nazwiska poszczególnych zakonników. Były wypadki, że gdy przechodzili ulicami miasta, grożono im publicznie szubienicą. »Wszyscy zaś, pisał Święty [w cytowanym już liście do generała redemptorystów], którzy wrogo względem nas są usposobieni, ścigają nienawiścią i tych, co chodzą do naszego kościoła«"[17]. O atmosferze w jakiej żyli redemptoryści w Warszawie, bardzo obrazowo napisał Wilhelm Hünermann w swojej powieści „Boży piekarz św. Klemens Hofbauer, zacytujmy kilka fragmentów fragmentu: „Ojciec Hofbauer długo przeszukiwał szuflady, aż wreszcie znalazł strzęp sukna, który przed trzydziestu pięciu laty odciął od swego eremickiego habitu w Quintiliolo. Z czcią położył brązową relikwię pod krucyfiksem stojącym na biurku. Dobry Bóg pragnął pocieszyć go pięknym wspomnieniem, bo już wkrótce przyszło i na ojca, i na klasztor świętego Benona wielkie utrapienie. W Loży pod Złotym Lichtarzem młotek głośno uderza w stół [była to pruska loża masońska Zum goldenen Leuchter, podlegająca berlińskiej Wielkiej Loży Krajowej]. Mistrz Katedry zabrał głos. - Szlachetni bracia! Nad naszym dobrym miastem Warszawą wzeszedł nowy poranek. Na jej wieżach powiewają chorągwie wielkiego cesarza. Nasi bracia Francuzi przynoszą nam z Paryża, Rzymu nowego imperium, pochodnię prawdziwego humanizmu i jasne światło nowego, wolnego ducha. Mistrz Katedry skłonił się głęboko braciom francuskim, którzy dziś po raz pierwszy pojawili się w tym gronie. - Tym bardziej musimy ubolewać, że w naszym mieście ciągle jeszcze istnieje zarzewie najpotworniejszego zabobonu, miejsce, w którym ludzie oddają się ciemnemu duchowi najgorszego biczownictwa i - muszę to powiedzieć z głębokim wstydem - duchowi najokropniejszej, najbardziej rozpustnej nieobyczajności. Nasi warszawscy bracia wiedzą, jakie miejsce mam na myśli. To tak zwany klasztor świętego Benona. Od dwudziestu lat ciągle powtarzam te słowa: klasztor benonitów musi zniknąć! Pod tym względem Mistrz Katedry rzeczywiście podobny był do rzymskiego senatora Katona. - Niestety, barbarzyński system naszych pruskich ciemiężycieli tolerował mroczną, wyniszczającą lud działalność tych ciemnych elementów. Nasza walka musiała być zatem bezskuteczna, a my musieliśmy przyglądać się, jak tysiące naszych ziomków padają ofiarą matactw tych bałamutników ludu. Co prawda wśród naszych współbraci co jakiś czas wybuchał jasny płomień moralnego oburzenia. Tu i ówdzie dochodziło nawet do ostrego zatargu z tymi czarnymi zwodzicielami. Mistrz Katedry miał na myśli napady na ojców, których właśnie w ostatnich latach co rusz dokonywali opłacani łotrzy. - Co prawda, o orgiach głupoty i nikczemności mówi się już w całej Warszawie. W ostatnim czasie bracia z loży rozsypali ziarno najbardziej jadowitych oszczerstw przeciwko klasztorowi świętego Benona. - Nawet nasz teatr miejski oddał się świętej służbie zwalczania benonizmu i hofbauerianów. To też była prawda. Na scenie szydzono z ojców w paszkwilach najpodlejszego rodzaju. - Co więcej, nawet bardziej oświeceni warszawscy duchowni pogardzają benonitami i nie utrzymują z nimi stosunków. Niestety i w tym wypadku Mistrz Katedry mówił prawdę. - Jednak oni nadal tutaj są, a ich wpływ rośnie z dnia na dzień. Jak niebezpieczni są ojcowie od świętego Benona, wynika z tego, że mamy tutaj do czynienia z zamaskowanymi jezuitami, ale także, i na to muszę zwrócić uwagę szczególnie naszym braciom Francuzom, z wyjątkowo niebezpiecznymi przyjaciółmi Prus. Zważywszy wszystkie te przekonujące powody, mularze wyznaczyli komisję braci, mającą na celu jak najbardziej zdecydowane zwalczenie tej czarnej zarazy w naszym mieście. Oczekuję, że bracia będą dążyć do wypełnienia swojego zadania wszystkimi sposobami. Jeszcze raz powtarzam: wszystkimi sposobami. I mam nadzieję, że nasi francuscy bracia z przychylną łaskawością będą wspierać ich w spełnieniu tego obowiązku. Mowa Mistrza spotkała się z wielkim uznaniem, również wśród Francuzów, którzy zapewne z powodów politycznych tymczasem doradzali jeszcze ostrożność. W żadnym wypadku nie wolno było stwarzać wrażenia, jakoby nowa administracja Warszawy zwalczała katolicyzm, przynajmniej na razie. Mimo to komisja wolnomularzy wystarczająco zdecydowanie rozpoczęła swą pracę. Pewnego dnia ojciec Hofbauer wrócił do domu z duszpasterskiej wędrówki po Warszawie i rzekł do ojca Hübla: - Tadeuszu, przyjacielu, proszę cię, bądź ostrożny, kiedy idziesz ulicą. Dziś na Piekarskiej zostałem napadnięty przez kilku młodych chłopców, którzy jak pijani zataczali się na ulicy, a w końcu rzucili się na mnie z grubymi pałkami. Pewnie nie dałbym rady obronić się przed tą bandą, gdyby nie doskoczył przypadkowo Jan Raduski, wiesz, ten chłopak, którego jako dziecko przygarnąłem z ulicy, nie przegonił ich swymi niedźwiedzimi pięściami. To już nie pierwszy raz zdarza mi się coś takiego. Jest w tym jednak jakiś system. Myślę, że stoi za tym Złoty Lichtarz. Wiesz, niedawno w kościele świętego Benona jakiemuś młodemu człowiekowi wyrwano z ręki rewolwer, który właśnie wycelował w ojca Blumenaua, w czasie jego kazania w Zielone Świątki. A dziś na ulicy śpiewano za mną brukową piosenkę. Nie pamiętam dokładnie, jak leciała, ale była ordynarna. Hübl, zaklinam cię, bądź ostrożny! Kiedy wychodzisz do chorego, bierz ze sobą Raduskiego, albo jakiegoś innego lub dwóch z naszych chłopaków. Gdyby coś ci się stało, nie mógłbym już tego udźwignąć. Jesteś tarczą u świętego Benona! - Tak, wiem, Klemensie, czyhają na nas we wszystkich zaułkach. Śpiewa się o nas szydercze piosenki. My jednak jesteśmy w ręku Boga - odpowiedział poważnie ojciec Hübl. Nagle do pokoju wszedł brat Emanuel [Kunzmann]. - Ojcze Hüblu - zawołał - na zewnątrz czeka jakiś pan, bardzo wytworny. Prosi ojca, aby zechciał ojciec pojechać do chorego gdzieś na przedmieściach. Powóz stoi przed drzwiami. - Już idę! Powiedz temu panu, Emanuelu, że przyniosę prędko święte oleje i za chwilę przyjdę. - Bądź ostrożny, Tadeuszu, weź ze sobą Raduskiego! - krzyknął za nim jeszcze Hofbauer. - Nie trzeba, Klemensie, pojedziemy przecież zamkniętym powozem. - To mówiąc, ojciec Hübl zniknął za drzwiami. (...) Późnym wieczorem przed furtę klasztoru znowu zajechał powóz. Sam Hofbauer otworzył prędko drzwi, bo z wielkim niepokojem czekał na ojca Hübla, który jeszcze nie wrócił. Otwarły się drzwi powozu. Cóż to takiego? Nagle z wnętrza wypchnięto człowieka, który wpadł do rynsztoka. Woźnica strzelił z bicza na konie i powóz zniknął w ciemnościach. Z okrzykiem przerażenia ojciec Hofbauer doskoczył do człowieka leżącego w ulicznym brudzie i cicho jęknął. - Tadeusz! - zawołał - to ty? Co z tobą? - Nic, zupełnie nic, Klemensie - ojciec Hübl daremnie próbował się podnieść. - Trochę mnie poturbowali dla Chrystusa. Nic nie szkodzi. Będzie dobrze! Wikariusz Generalny podniósł go i zaniósł na rękach do celi. Ojciec Hübl z jękiem runął na łóżko. Pobity wolno przychodził do siebie po otrzymanych ranach. Wtedy ojciec Hofbauer poznał męczeństwo przyjaciela. Ledwo ojciec Hübl wsiadł do powozu, skrępowano mu ręce i zawiązano oczy. Z szaloną prędkością powóz pędził przez Warszawę. W piwnicy Złotego Lichtarza zerwano z ojca ubranie i katowano go mocnymi uderzeniami kija. - Niech pan przysięgnie, że opuści Warszawę! - wołano do niego. - Jeśli tak rozkaże Wikariusz Generalny, w przeciwnym razie nigdy! - odpowiedział Hübl. Okropne męczarnie trwały dalej, aż ojciec, krwawiąc z wielu ran, stracił przytomność. Dopiero przed furtą klasztoru doszedł do siebie"[18]. Chociaż jest to fabularyzowana opowieść zawiera, jak można było zauważyć, wiele faktów, które wówczas zdarzyły się w życiu warszawskich redemptorystów. Święty Klemens, jak już słyszeliśmy, uważał swojego przyjaciela, ojca Tadeusza Hübla za tarczę dla klasztoru benonitów. Dlatego gdy podczas zarazy ojciec Hübl zaraził się i po krótkiej chorobie zmarł w roku 1807, Klemens Hofbauer powiedział do swoich współbraci, że stracili benonici swoją tarczę. Napoleon, który był od pewnego czasu powiadamiany przez marszałka Davouta o wszystkich wyżej wymienionych „przestępstwach" benonitów, został do żywego poruszony wydarzeniem, gdzie ponoć naruszono godność francuskich oficerów. Takiej zniewagi swoich żołnierzy cesarz Napoleon nie mógł wybaczyć i przekazał swoją wolę wypędzenia redemptorystów z Warszawy podległemu mu królowi Księstwa Warszawskiego Fryderykowi Augustowi. Ta ewidentna prowokacja, która stała się powodem do tak krzywdzącej i niesprawiedliwej decyzji Napoleona, wydarzyła się kilka tygodni wcześniej, w Wielką Sobotę w kościele świętego Benona. Ksiądz Bernard Łubieński tak to ocenił: „W lożach (...) masońskich ukartowano cały plan napaści na św. Bennona. Spokojnie żyjących ludzi gwałtem wydalać z kraju jest zbrodnią. Trzeba więc było szukać przynajmniej jakiejś pozornej przyczyny dla usprawiedliwienia tego gwałtu"[19]. I taka przyczyna „przypadkowo" się znalazła, a jej opis usłyszymy z ust samego rektora domu świętego Benona, o. Karola Jestersheina, który był naocznym świadkiem tego wydarzenia, i tak je opisał: „Dnia 16 Kwietnia w Wielką Sobotę między godziną 9 a 10 wieczorem po rezurekcji w kościele u św. Benona na Nowem Mieście, zdarzył się następujący wypadek: »Gdy lud licznie zgromadzony na nabożeństwo i cały kościół napełniający miał już wychodzić, przytrafiło się, że dwóch rzekomych oficerów francuskich, żaden albowiem z nich nie miał uniformu, lecz tylko jeden z nich miał kapelusz stósowany, a drugi okrągły, cisnęło się gwałtownie przez zakrystię, która także pełna ludzi była, do kościoła. Że zaś drzwi zakrystji są wąskie, a lud chcący nimi wychodzić wnijście tamował, otóż ci oficerowie ludzi biciem i popychaniem w zamieszanie wprawili i tak się do kościoła dostali. Tam wielkim tłokiem ludzi ściśnieni, jeden z nich miał, jak mówią, jakiegoś Polaka w twarz uderzyć, na to przypadłszy niektórzy z mężczyzn, wyprowadzili ich przez zakrystję, za co na cmentarzu przed kościołem pobici, stali się przyczyną wielkiego popłochu. Wtem przypadł jakiś oficer polski, który lud zebrany zaczął gołym pałaszem bić, a między ludem i tym Francuzom coś się dostało, gdyż ich od innych nie można było rozeznać i tym sposobem wszystko się rozeszło. Gdy rektor domu przed drzwiami z tymże polskim oficerem jeszcze rozmawiał, powraca jeden z tamtych mniemanych oficerów i uderza pięścią rektora w głowę, na co mu rektor nic więcej nie odpowiedział, jak tylko te słowa, że jeżeli się nie uspokoi, nazajutrz JW. Marszałka Davoust o tym uwiadomi. Potem chciał jeszcze przedrzeć się do kościoła, lecz polski oficer wstrzymał go pytając, co by tam miał do czynienia? Na co odpowiedział, że tam ma jeszcze niektóre panie z kościoła wyprowadzić i tak panią patronową Nowicką z córką i inne. Rektor rzekł polskiemu oficerowi, że może go wpuścić, wszedłszy więc zawołał je, aby poszły do domu. Tymczasem, gdy to zamieszane trwało, niektórzy z mężczyzn pobiegli na odwach do Sapieżyńskiego Pałacu dla sprowadzenia warty. Równocześnie jeden z domniemanych oficerów francuskich spotkawszy żołnierzy idących na rynku, zawezwał i ich i powrócił z nimi. Ci wpadli zaraz do zakrystii z bronią najeżoną i tam bagnetami ludzi wystraszywszy, drzwi do kościoła zatrzasnąwszy, samych pozostałych tam kilku księży, a między nimi jednego braciszka 59 lat mającego [prawdopodobnie brata Emanuela Kuntzmanna], na stołku w kącie siedzącego, pięścią w głowę i po twarzy bili i dopiero za wdaniem znajdującego się przy tym polskiego oficera, francuski oficer i warta odeszła. Tenże polski oficer ciesząc [pocieszając] księży i lud płaczący, upominał, ażeby poszli do domu, mówiąc: »Nie ma się już czego obawiać; księża aby bramę zamknęli, by znowu oficerowie francuscy będąc pijani nie powrócili«, sam zaś odchodząc, wziął jednego braciszka z sobą, któremu dał wartę z odwachu z Starego Miasta dla zabezpieczenia na wypadek nowych jakich niepokojów. Przyszło więc czterech żołnierzy i ledwo pół godziny posiedzieli, a wszystkie wyjścia w porządku pozamykano. Nadszedł także sam J. W. Komendant placu z tymże oficerem polskim i innym jeszcze oraz liczniejszą wartą; kazał sobie otworzyć, widział się również z rektorem, dowiadując się o wszystkim, oglądał położenie miejsca i drzwi, którędy ludzie wychodzili, a ciesząc księży odszedł z wartą tak polską jak i francuską. Tyle więc tylko możemy donieść, co nas doszło z opowiadania, oprócz tego co niektórzy z nas własnymi oczyma widzieli, gdyż nie podobna było być wszędzie, a zwłaszcza, gdy zajście powyższe w kościele, w zakrystii, na cmentarzu i za bramą na ulicy miało miejsce, a przy tym niepodobna było poznać wszystkich ludzi, gdyż było ciemno. Co się nas tyczy, staraliśmy się utrzymać spokój i czyniliśmy w tym celu wszystko możliwe, a zresztą każdy starał się w takim razie ratować siebie samego. Wszelkie inne doniesienia przeciw zgromadzeniu są to tylko potwarze, bo komuż więcej mogło zależeć na zachowaniu spokojności i porządku, jeżeli nie nam?« Potwarz zaś rzucona na cichego i pokornego rektora, przeciwko której nawet on się bronił, polegała na tym, że on miał własnoręcznie wymierzyć policzek oficerowi i do tego oficerowi francuskiemu"[20]. I właśnie to kłamstwo, jakoby to ojciec Jestershein uderzył francuskiego oficera, spowodowało taką reakcję Napoleona i tak wielkie poruszenie w Warszawie, że sprawę objęto śledztwem. Nie pomogła, (z wiadomych przyczyn) opinia administratora diecezji warszawskiej ks. biskupa sufragana Grzegorza Zachariasiewicza (ur.1740 - zm.1814), którą napisał do ministra do spraw wewnętrznych Jana Łuszczewskiego. Opinia ta, napisana na podstawie wyżej przytoczonych zeznań ojca Jestersheina, została zakończona takimi słowami: „Gdyby tylko się ta sprawa wyjaśniła o niewinnie przypisywanej księdzu zbrodni, tedy cała sprawa byłaby zupełnie skończoną; bo księża o swoich krzywdach zupełnie dla miłości Boskiej zapominają i żadnej od nikogo nie dopominają się satysfakcji; proszą tylko wraz ze mną i z całym tutejszym duchowieństwem, tak cywilnej jak i wojskowej zwierzchności o zaradzenie temu w sposób jak najskuteczniejszy, aby domy Boże, jedynie ku czci Boskiej poświęcone, odwiedzano tylko w zamiarze oddawania powinnej czci Bogu; kto zaś chce albo pożądliwości oczu, albo pożądliwości ciała, albo pysze żywota dogadzać, aby sobie wybierał miejsca do tych zamiarów swoich stosowniejsze, a ludziom bogobojnym na chwalenie Boga zgromadzonym w kościele przeszkód żadnych czynić się nie ważył"[21]. Rankiem 20 czerwca 1808 roku oddział wojska otoczył klasztor i kościół, ojcom nakazano opuścić konfesjonały a wiernym kościół, który opieczętowano i zamknięto. Wtedy też „z obawy, aby lud nie ujął się za księżmi, z niezwykłym pośpiechem wywieziono ojców, tego samego dnia co kościół zamknięto, to jest 20 czerwca"[22]. Większość redemptorystów została wywieziona do twierdzy w Kostrzynie. Ciekawe wydarzenie, które miało miejsce zaraz po wywiezieniu zakonników opisał Abp Ignacy Raczyński: „Towarzystwo pewne następującej zaraz nocy po sromotnym wywiezieniu z Warszawy tych niewinnych ofiar, na okazanie radości z dopiętego swego zamiaru, zrobiwszy sobie ucztę w Loży, na hultajce, krzykach i strzelaniu z pistoletów, całą noc przepędziło"[23]. Ale jeszcze przed wywiezieniem benonitów do Kostrzynia, zaczęło się metodyczne urabianie opinii publicznej. Ponieważ nie było wtedy telewizji ani Internetu więc zaczęto od druków ulotnych, czyli ulotek oraz od gazet warszawskich. I tak, „dwie skrajne gazety ówczesne w Warszawie w tych samych słowach i tego [samego] dnia [18 czerwca 1808 roku] o Bennonach"[24] umieściły poniższy tekst w swoich dodatkach. Ale zanim zacytujemy ten tekst, może warto dowiedzieć się kim byli redaktorzy lub wydawcy tych obu, niby zwalczających się gazet warszawskich. Otóż, okazuje się, że: „Współpracownik i pomocnik wydawcy ukazującego się od 1797 , »Korespondenta Warszawskiego i Zagranicznego« Wojciech Pękalski (ur. 1780 - zm. 1817), w 1805 inicjowany w »zum Leuchter«, został współzałożycielem »Świątyni Mądrości«. Niewykluczone, że już wtedy wolnomularzem był wydawca tej gazety Hipolit Wyżewski (ur. 1766 - zm. 1813) [jest ujęty w wykazie członków masonerii napisanej przez Stanisława Małachowskiego-Łempickiego]. W »Świątyni Mądrości« inicjowano 19 maja 1806 członka redakcji wydawanej od kwietnia 1794 »Gazety Warszawskiej« Ignacego Szczurowskiego (data ur. nieznana - zm. 1815) , zaś w trzy tygodnie później jej stałego redaktora i od 1796 wydawcę, wychowanka Szkoły Rycerskiej, Antoniego Lesznowskiego (ur. 1769 - zm. 1849). (...) Spora grupa »braci w fartuszkach« skupiała się w Teatrze Narodowym kierowanym od 1799 przez Wojciecha Bogusławskiego (ur. 1757 - zm. 1829). Obok adeptów starej daty, jak on sam i pierwszy flecista Antoni Weinert (ur. 1751 - zm. 1850) z »Eleusis«, w zespole tym znajdowali się ich towarzysze ideowi z »zum Leuchter« i »Świątyni Mądrości«: »dyrektor muzyki« Józef Elsner [ur. 1769- zm. 1854, nauczyciel Szopena] oraz aktorzy Ludwik Dmuszewski (ur. 1777 - zm. 18470 i Jan Nepomucen Szczurowski (ur. 1771 - zm. 1849) [przy okazji wyjaśnia się nam sprawa kpiących z benonitów sztuk teatralnych]"[25]. Ale wracajmy do tekstu z obu warszawskich gazet, który wydrukowano dwa dni przed kasacją benonitów a brzmiał on tak: „Mamy wiadomość, że Najjaśniejszy Król Pan nasz Miłościwy wydał dekret nakazujący ustąpić z kraju jego członkom Kongregacji Benonitów tu w Warszawie osiadłym. Ten środek, przedsięwzięty od Monarchy, którego zasady religijne dobrze są znane, ale który umie rozróżnić fanatyzm od prawdziwego ducha Ewangelii, musi być przyjemnym dla tych wszystkich , którzy wiedzą, jak ludzie ci niebezpieczny wpływ mieli nad pewną klasą ludu, psując obyczaje przez obrządki bardziej jeszcze niż zabobonne, naruszając wierność sług i odwracając wielką liczbę kobiet od czynienia zadość obowiązkom domowym, których dopełnieniem powinny być powinności religijne. Duchowieństwo narodowe pochwali zapewne to wygnanie zgromadzenia cudzoziemców, zajętych nieustannie przyciąganiem na siebie samych przez sposoby nieprzyzwoite, a które prawdziwa religia potępia, tego zaufania, jakie ono samo wzbudzać ku sobie powinno. Wszyscy Polacy ujrzą z ukontentowaniem, gdy opuści ich ojczystą ziemię korporacja nieprzyjazna wszystkim rządom, której ustanowienie zdaje się mieć ten cel, ażeby wznieść tamę naprzeciw zasadom odradzającym, do których szczęśliwego wpływu uczucia, powołani jesteśmy przez wielkiego protektora naszego. Benonici warszawscy połączeni byli z wielką liczbą korporacji znajdujących się po rozmaitych krajach Europy, a mających jednaką regułę i jednejże impulsyi [jednemu wpływowi] posłusznych. Już kongregacje ich będące w Bawarii, Szwajcarii i kraju Gryzonów [Gryzonia to jeden z obecnych kantonów Szwajcarii], zostały stamtąd wypędzone za to, iż poduszczały »lud do buntu i wzniecały rozruchy«. Warszawscy Benoniści, którzy także do tych dalekich intryg należeli, podobnież i tu sobie skrycie postępowali, a jeżeli w niezbyt dawnej epoce nie udało im się wzniecić rozruchów, stało się to dlatego, iż władza baczne oko na nich dająca, znała wszystkie ich kroki i mogła je w niwecz obrócić, tak przez roztropność użytych środków, jak przez moc swoją. Ogłosimy wkrótce szczegóły niemoralnego postępowania tych mnichów, które lepiej jeszcze wykażą, ile zakon ten był niebezpiecznym i jak wielkim jest szczęściem dla kraju naszego, iż się go pozbywa"[26]. Mamy tu przykład wyjątkowo niedolnej, szytej grubymi nićmi malwersacji gazetowej, na „usprawiedliwienie" autora tego tekstu można podać argument taki, że gazety w tym czasie dopiero wkraczały na arenę dziejową. My dzisiaj jesteśmy poddawani manipulacjom prawdziwych arcymistrzów w tej dziedzinie i naprawdę trzeba być mocno wyczulonym i posiadać sporą wiedzę aby zauważyć te oszustwa i dezinformacje. Powyższy przykład wydaje się być dużo łatwiejszym do rozszyfrowania go. Zapoznajmy się jeszcze z tymi „dowodami", które ogłoszono dopiero 30 lipca w obu wyżej wymienionych gazetach: „Ostatnia rewizja domu Benonistów w Warszawie w momencie wywiezienia onych z Księstwa Warszawskiego powiększyła dowody ich potępiające, które i tak dostarczającymi były. Z listów i papierów u nich znalezionych okazuje się, że mieli korespondencyę we wszystkich krajach Europy, a szczególniej w krajach wspólnych Francji i Polski nieprzyjaciół. Odbierali oni z zagranicy i rozsiewali fałszywe i szkodliwe wieści, którymi częstokroć trwożyli umysły łatwowiernego ludu. Duchowni ich obrządków są wrodzonymi i najgłówniejszymi nieprzyjaciółmi każdego rządu schronienie im dającego. Przewidując i obawiając się, ażeby wkrótce odkrytymi nie byli, potępili się sami, bo będąc pewnymi wygnania wcześnie się opatrzyli w listy rekomendacyjne z Anglii, ażeby osiąść mogli w Kanadzie. W Warszawie przed zawarciem pokoju w Tylży, byli oni narzędziami korespondencji i ułatwiali ją sekretnym agentom nieprzyjaciół. Sami dobrowolnie w jednym z listów swoich wyznali, iż im nierównie lepiej zostawać pod rządem, którego mniej baczna policja daje im wolność czynienia źle lub dobrze, podług ich upodobania. Nie zaniedbali oni najmniejszego starania do otaczania swoimi zausznikami znaczniejsze osoby kraju, by ich umysłem kierować mogli. Przywiązywali się zawsze do nieukontentowanych i oddalonych od sprawowania urzędowania publicznego i wszędzie, gdzie im tylko sposobność się wydarzyła, starali się rzucać nasienie niezgody i rozdwajać umysły. Powiększali oni, ile tylko ich możności, adherentów [stronników] swojego zakonu, na których wkładali obowiązek szpiegostwa, przez co uwiadomieni byli o wszystkim, cokolwiek się tylko wewnątrz działo familij i małżeństw, których częstokroć do zamieszania i niezgody byli powodem. Pod płaszczem religii podbili sobie umysły wielu i te odwodzili od pełnienia krewnych, lub mężów, a przemieszkiwanie z nimi i towarzyszenie im pod pozorem pokuty, na co najoczywistsze mamy dowody; między tymi znajdowały się i takie, których, przyznają w swoich listach, pomieszania zmysłów nabawili. Przyjmowali codziennie kobiety do swych cel, niewiasty mieszkały w ich zabudowaniach, wychowywały dzieci, których ojcowie nie byli znajomi, można by przytoczyć więcej świadectw, gdyby przyzwoitość nie była obrażona. Nadużywając dobrej wiary, narzucali oni opłaty pieniężne, ściągali donacje i datki. Stanowili się stróżami różnych składów i pośrednikami zwrotów' uchylonych przedmiotów, które rzadko zwracali, bo szczególnie powodowanymi byli chciwością zysku, na co wiele jest jasnych dowodów...."[27]. Tu, może przerwijmy ten wykaz „świadectw" na przestępstwa benonitów, których „można by przytoczyć więcej (...), gdyby przyzwoitość nie była obrażona", bo pusty śmiech nas zaraz ogarnie. Jak widać są tu same insynuacje i podejrzenia ale tych zapowiadanych prawdziwych dowodów brak. Autorem obu tekstów, jak troszkę później będzie starała się wykazać Paulina Dąbrosz- Drewnowska, był najprawdopodobniej generalny sekretarz ministerium policji Augustyn Gliński, jak już wspominano mason. [1] Erwin Dudel, Apostoł Warszawy..., s. 5. [2] Red. Maciej Sadowski CSsR, Paulina Dąbrosz - Drewnowska Święty Klemens Maria Hofbauer CSsR - dobry patron na złe czasy, Kraków 2020, s. 153. [3] o. Adam Owczarski CSsR, Redemptoryści Benonici w Warszawie 1787-1808, Kraków 2000, s. 227- 228. [4] Ks. Zdzisław Bartkiewicz, O.O. Redemptoryści w Polsce, art. w Przeglądzie Powszechnym nr 56 sierpień1888r. dost. Na str. https://polona.pl/item/przeglad-powszechny-r-5-t-19-z-8-sierpien-1888,NTI0ODg4NjM/0/#info:metadata [5] o. Adam Owczarski CSsR, Redemptoryści Benonici w Warszawie 1787-1808, Kraków 2000, s. 225- 226. [6] Tamże, s. 226-227. [7] O. Władysław Szołdrski C. SS. R., ,Św. Klemens..., s.48. [8] Tamże, s.49. [9] o. Adam Owczarski CSsR, Redemptoryści Benonici w Warszawie 1787-1808, Kraków 2000, s. 222- 224. [10] Tamże. [11] Tamże. [12] Fr. Świątek C.Ss.R, Świętość Kościoła w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym, Kielce 1930, s. 66. [13] Ks. Zdzisław Bartkiewicz, O.O. Redemptoryści w Polsce, art. w Przeglądzie Powszechnym nr 51 marzec1888r. dost. Na str. https://polona.pl/item/przeglad-powszechny-r-5-t-17-z-3-marzec-1888,NTI0ODg4NTg/0/#info:metadata [14] Red. Maciej Sadowski CSsR, Paulina Dąbrosz - Drewnowska Święty Klemens..., s. 172. [15] Tamże. [16] Tamże, s. 169-170. [17] O. Władysław Szołdrski C. SS. R., ,Św. Klemens..., s.50. [18] Wilhelm Hunermann, Boży piekarz św. Klemens Maria Hofbauer, Kraków 2009, s. 186-191. [19] x. Bernard Łubieński, Apostoł Warszawy czyli żywot błogosł. Klemensa Maryi Hofbauera, Mościska 1889, s.128. [20] x. Bernard Łubieński, Apostoł Warszawy czyli żywot błogosł. Klemensa Maryi Hofbauera, Mościska 1889, s.128-130. [21] Tamże, s. 132-133. [22] Tamże, s.140. [23] Adam Owczarski CSsR, Redemptoryści Benonici..., s. 226. [24] x. Bernard Łubieński, Apostoł Warszawy..., s. 141. [25] Ludwik Hass, Sekta farmazonii warszawskiej, Warszawa 1980, s. 290. [26] Ks. Zdzisław Bartkiewicz, O.O. Redemptoryści w Polsce, art. w Przeglądzie Powszechnym nr 56 sierpień1888r. dost. Na str. https://polona.pl/item/przeglad-powszechny-r-5-t-19-z-8-sierpien-1888,NTI0ODg4NjM/0/#info:metadata [27] Tamże. Powrót |