Święty Jan z Dukli Cz. I http://krosno.franciszkanie.pl/wp-content/uploads/2017/05/kjzd3.jpg Tej nocy wspólnie z nami pielgrzymował będzie święty Jan z Dukli, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patrona Korony i Litwy oraz rycerstwa polskiego. Należy on do dość licznej, piętnastowiecznej rodziny naszych polskich świętych i błogosławionych. Święty Jan urodził się prawdopodobnie w 1414 roku, w niezbyt zamożnej ale religijnej „rodzinie mieszczańskiej Dźwigów, w domu przy ul. Kaczyniec, na tzw. Wyższym Przedmieściu[1]", w miejscowości Dukla, niedaleko Krosna, (obecnie w województwie podkarpackim). Dzisiaj Dukla jest małym i niezbyt popularnym, gminnym miasteczkiem, ale w czasach świętego Jana była dość dobrze znanym i całkiem zamożnym miastem, które leżało przy głównym trakcie handlowym, tak zwanym „trakcie węgierskim", wiodącym przez przełęcz dukielską na Węgry. Dukla posiada prawa miejskie już od 1380 roku. Datę narodzin naszego świętego wyliczamy opierając „na relacjach świadków spisanych w pierwszej połowie XVII wieku, [gdzie] stwierdzono, że Jan z Dukli oddał ducha niebu jako 70 - latek (septuagenarius)[2]". Ponieważ znamy datę jego śmierci, która nastąpiła w 1484 roku, więc odejmując siedemdziesiąt lat dochodzimy do wspomnianej daty narodzin. Nasz żywot w dużej mierze oprzemy na legendzie znajdującej się w książce ojca Czesława Bogdalskiego, zatytułowanej Błogosławiony Jan z Dukli. Według starych przekazów oraz tekstu ojca Bogdalskiego, Jan z Dukli studiował na Akademii Krakowskiej, u księdza profesora, również późniejszego świętego, Jana z Kęt. Dzisiaj, uważa się, że nawet jeśli Jan z Dukli uczył się w Krakowie, to po pierwsze, prawdopodobnie z braku pieniędzy przerwał tę naukę, a po drugie nie było to na Akademii Krakowskiej, jako że jego danych nie znaleziono w spisie studentów z tamtych lat. Jednak święty Jan musiał ukończyć jakąś uczelnię, bo o tym świadczą jego późniejsze stanowiska w zakonie, na które został skierowany, a które w tamtych czasach mogli zajmować tylko zakonnicy dobrze wykształceni. Ponieważ nie jest to aż tak istotne, dlatego my pozostaniemy przy tym, co mówią stare przekazy. Gdy więc, po ukończonej nauce, wracał do swojego miasteczka, to przed wejściem do domu rodzicielskiego „skierował kroki swe do parafialnego kościółka, drzwi na oścież otwarte i niebawem był już na klęczkach przed ołtarzem, gdzie przebywa Pan Utajony. Ach! Ileż szczęścia czuł w tej chwili w duszy! Miał za co dziękować Bogu, bo i nauki poszły mu dobrze i ojcom swym wstydu nie zrobił, i do dom wrócił szczęśliwie. - Cóż Ci oddam, Panie, za wszystko coś dla mnie uczynił? - modlił się Jan rozrzewniony... A z góry od ołtarza spłynął mu w duszę głos Boży: - Porzuć świat, nawet nie wchodź w dom rodzicielski! Zdrętwiał młodzieniec. - Jak to? od progu swych rodziców ma się cofnąć? nie obaczyć ich oblicza, nie ucieszyć się nimi, nie wziąć ich błogosławieństwa? Ach! to ponad siły! - Chryste Panie! wargi Twoje płyną myrrhą [mirrą czyli żywicą] gorzką! - jęczał Jan boleśnie i głową rozpaloną bił o zimną posadzkę kościoła. - Synu mój! - usłyszał na to głos z góry - nie dziel serca na dwoje, chcę byś teraz sam na sam został tylko ze Mną. Młodzian smutnie zwiesił głowę. Z oczu płynęły łzy, z piersi tłumione dobywały się łkania. Widocznym było, że ciężką w duszy przechodzi walkę. Długo, bardzo długo się modlił. Dopiero gdy dziadek kościelny kluczami dzwonić począł, ozwał się na pół złamany:
Pustelnia Św. Jana z Dukli: po lewej kaplica, po prawej dom rekolekcyjny. http://www.przeworsk.bernardyni.pl/obraz/trzciana.jpg Dziej się wola Twoja, Panie[3]". Wyszedł z kościoła i poszedł do lasu, który znajdował się nieopodal wsi Trzciana, u stóp góry o nazwie Cergowa. Tam na skale, nazywanej przez okoliczną ludność Zaśpit zbudował niewielką kapliczkę a obok niej wykopał małą studzienkę, którą nazwał złotą, a z której woda do dnia dzisiejszego uważana jest za cudowną. Wtedy tam pozostał i rozpoczął życie pustelnicze. Było to prawdopodobnie około roku 1430. Po około trzech latach, zatęsknił za domem i postanowił jednak odwiedzić swoich rodziców, więc „wyszedł z pustyni, by zbiec do Dukli, do domu rodzicielskiego. Pędziła go jakby jakaś siła tajemna do rodzinnej chaty, do matki rodzonej! Już dobiega... widzi domową zagrodę i słyszy w duszy dźwięk głosu lubego... wyobraża sobie jak go matka wita, przeczuwa jaką radością jej serce zapłonie. Na myśl samą o tym pałały mu skronie, lica od postów i umartwień zbiedzone rumieńcem się oblekły i serce silniej uderzyło w piersi. Był już u progu domostwa rodzinnego - stanął u drzwi, wziął za klamkę, wstrzymał się chwilę, by zapanować nad uczuciami... Wchodzi, a tam w izbie matka - piekarka, krząta się pilnie koło pieczywa. Poprosił z progu o kawałeczek chleba... Kobieta zniecierpliwiona, że jej nieustannie ktoś w robocie przeszkadza, ledwo spojrzawszy wybuchła gniewnie: - Ruszaj precz! skaranie Boskie z tymi włóczęgami, co ich się to już dzisiaj tędy przesunęło! Daj mi spokój - nie mam czasu! Idź z Bogiem! Jan w pierwszej chwili stanął jak wryty... matka go nie poznała - ani nawet po głosie, - widocznie życie pustelnicze zmieniło go bardzo. Co prawda włosy w nieładzie spadały na twarz wychudłą i oczy zapadłe, a mimo lat młodych rozwiana broda srebrzyła się gdzieniegdzie... bo i w młodych leciech walka i cierpienie nieraz srebrną nicią zasługi znaczą swój ślad... - Własna matka mnie nie poznaje - pomyślał, i ból estry przeniknął go na wskroś, odebrał mu mowę, złamał biedaka do reszty, toż nie wymówiwszy już słowa więcej odszedł, tylko na drzwiach wchodowych napisał parę wyrazów kredką, którą jeszcze z czasów akademickich miał przy sobie: „Był tu syn wasz Jan, prosił o kawałeczek chleba, a wyście mu go nie dali". I poleciał gnany żalem niewysłowionym... On pragnął się ucieszyć serc wzajemnych mową, a usłyszał z ust drogich tylko twarde słowo! Zmierzał do domu z sercem bijącym, a odszedł ze zranionym... Czuł on dobrze i rozumiał, że gdyby matka wiedziała, że to syn upragniony stanął u jej progu, inaczej by go przyjęła, z otwartymi ramiony... Ale i to także rozumiał, że w tym zdarzeniu jest palec Boży I przestroga dla niego, że skoro raz już wszedł na puszczę, to Bóg tylko jeden ma być jego radością, orzeźwieniem dla serca skołatanego... że nic prócz Boga nie ma zapełniać tej próżni, co od czasu do czasu odtwarzała się w duszy._________ Po dobrej chwili wraca ojciec do domu, zdumiony czyta napis na drzwiach i niespokojnie pyta żony: - Kto tu był? - A... mnóstwo żebraków... jak zwykle za jałmużną. - Nie, matko... nie sami byli tu żebracy - był też i syn nasz Jan, prosił o kawałeczek chleba, a tyś mu go nie dała! To mówiąc wskazał na napis. Biedne matczysko usłyszawszy to zemdlało. Ojca ścisnął żal za serce, że się z synem nie widział, więc skoro tylko odratował matkę, pobiegł czym prędzej za nim i pytał ludzi czy go nie widzieli przechodzącego[4]". Niestety, wszystko na próżno, te poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. W tym miejscu warto zastanowić się, czego uczą nas święci? Jest ich przecież tak wielu, i są tak różni, czy mogą nas uczyć wszyscy tego samego? Choć wydaje się to na pierwszy rzut oka niemożliwe, tak właśnie jest. Wszyscy oni , choć prowadzą nas różnymi, bo własnymi i sprawdzonymi przez siebie drogami, to jednak naśladując „Chrystusa, który jest źródłem i wzorem wszelkiej świętości[5]", prowadzą nas zdecydowanie do naszego, w Trójcy Jedynego, prawdziwego Boga. „Łączy ich wszystkich pragnienie realizowania w swoim życiu Ewangelii, pod natchnieniem odwiecznego ożywiciela Ludu Bożego, jakim jest Duch Święty[6]". Wszyscy oni uczą nas jak w swoim życiu zachowywać cnoty Boskie, a więc wiarę, nadzieję i miłości. Uczą nas czasami słowami a najczęściej swoim życiem właśnie tej prawdziwej wiary i naśladowania Pana Jezusa, miłości Boga i bliźniego oraz nadziei a także pokory, cierpliwości i tym podobnych wspaniałych cnót. Za tym idą oczywiście cnoty kardynalne, dobre uczynki i oczywiście cała Ewangelia i cały katechizm cnót miłosiernych i wszystkich innych, które tam znajdziemy. Dodatkowo każdy święty uczy nas, swoim niepowtarzalnym życiem, jeszcze wielu bardzo różnych, czasami zdawałoby się nawet banalnych rzeczy. I także tu, w tym podaniu, święty Jan z Dukli, w pierwszym rzędzie uczy nas olbrzymiego posłuszeństwa Bogu i pełnienia Jego woli, nawet kosztem miłości do swoich rodziców. Nie buntuje się Bogu, choć go to dużo kosztuje , bo przecież z tłumionym łkaniem mówi „Dziej się wola Twoja, Panie". Dalej, uczy nas wielkiej prawdy o udzielaniu jałmużny. Jest to ważna nauka dla każdego, kto z odrazą patrzy na żebrzącego biedaka, lub uważa, że jak już wspomógł jednego, to drugi lub trzeci niechże gdzie indziej znajdzie dobroczyńcę. Taki człowiek powinien wtedy przypomnieć sobie wielki żal matki świętego Jana, po nieświadomym odpędzeniu swojego syna. Kto wie, może kilku wcześniejszym biedakom, których jak mówiła było mnóstwo, dała parę kromek a przy swoim synu niestety, już straciła cierpliwość. Należy również przypomnieć sobie to, co powie nasz Król Jezus Chrystus, gdy przyjdzie w swej chwale, bo wtedy zdecydowanie lepiej będzie stać po Jego prawej stronie: Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; (Mt 25, 34-35) Natomiast tragiczny los spotka tych po lewej stronie Chrystusa: Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić (Mt 25, 41-42) Gdyż „wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili". (Mt 25, 45) Na pewno warto zapamiętać sobie tę bardzo bolesną naukę, którą otrzymała matka świętego Jana z Dukli. Według o. Bogdalskiego naprawdę ciężko było naszemu świętemu mieszkać w tej leśnej pustelni. Był on tam narażony na natrętne dokuczanie mu przez miejscowych, którzy „szydzili zeń jawnie i potrącali, starą i połataną odzież na nim darli, przezywali głuptakiem, samo chodzenie do kościoła czynili mu nad wyraz przykrym[7]". Kiedy minęły świętemu Janowi 3 lata takiego życia pustelniczego, przejeżdżał przez Duklę, jadąc z pielgrzymką do Rzymu, święty Jan z Kęt, profesor naszego bohatera. Tu zapragnął odwiedzić swojego ucznia, ale nikt nie umiał mu nic o nim powiedzieć, gdyż wtedy nawet rodzice jego już nie żyli. Ponieważ, miejscowi mówili o jakimś pustelniku żyjącym w lesie, święty Jan z Kęt domyślił się, że to właśnie mógł być jego uczeń, kazał się więc zaprowadzić do jego pustelni i tam czekał na niego tak długo, dopóki tamten nie nadszedł. „Bogu tylko jednemu wiadomo, ile niebiańskiej radości znaleźli ci dwaj święci mężowie w spotkaniu ze sobą. Według legendy miejscowej trzy dni bawił Jan Kanty w pustelni ubogiej, a cały czas ten spędzili obaj na bogobojnych rozmowach. Miał więc sposobności dosyć, by poznać, jak daleko na drodze uświątobliwienia zaszedł Jan z Dukli. I wtedy za natchnieniem Bożym zaczął wpływać na swego ucznia, by dla większej chwały Bożej i pożytku dusz ludzkich opuścił swą ulubioną puszczę, a oddał się życiu apostolskiemu wśród ludzi. Nie przyszło to łatwo, lecz po dniach trzech, gdy obaj wyszli z puszczy, - Jan Kanty oddawszy uścisk bratni swemu uczniowi, zwrócił się w stronę węgierską wiodącą go do Rzymu, a Jan z Dukli... raz jeszcze serdecznie powiódł okiem za swą drogą puszczą i skierował swe kroki na drogę przeciwną, wiodącą do Sącza. Tam w klasztorze OO. Franciszkanów prosił o przyjęcie do zakonu, a w niejakiś czas później odesłanym został do Lwowa dla odbycia nowicjatu". Dzisiejsze życiorysy mówią nie o klasztorze w Sączu tylko o znacznie bliższym Krośnie, gdzie w roku 1434 święty Jan z Dukli prawdopodobnie wstąpił do Zakonu Franciszkanów Konwentualnych. Tu na moment przejdźmy do historii zakonu franciszkanów. Otóż: „Po śmierci św. Franciszka (w 1226 r.) powstał między zakonnikami podział na dwie grupy. Pierwsza pragnęła zachować pierwotny radykalizm życia założyciela, należało do niej niewielu starszych wiekiem zakonników. Druga optowała za dostosowaniem funkcjonowania i działalności zakonu do ciągle wzrastającej liczby braci oraz do nowych zadań stawianych im przez Kościół. Tych była zdecydowana większość[8]". Po załagodzeniu tego sporu przez świętego Bonawenturę, pod koniec trzynastego wieku pojawił się ponownie „ruch ścisłego przestrzegania reguły", który zapoczątkował tak zwaną obserwację, stąd tych franciszkanów nazwano Obserwantami. „Ruch ten w połowie XV wieku znalazł wielkiego protektora w osobie świętego Bernardyna ze Sieny (1380-1444), wikariusza generalnego zakonu. [W Polsce tę gałąź braci mniejszych, założył święty Jan Kapistran w roku 1453, kiedy przebywał w Krakowie; wtedy też, na Stradomiu u stóp Wawelu, powstał pierwszy w Polsce klasztor obserwantów. Jego fundatorem był biskup krakowski kardynał Zbigniew Oleśnicki. Klasztor ten poświęcono kanonizowanemu trzy lata wcześniej, świętemu Bernardynowi, i to było powodem tego, że w Polsce Obserwanci zostali nazwani Bernardynami.] W 1517 r. papież Leon X zwołał w Rzymie kapitułę wszystkich franciszkanów, zarówno obserwantów, jak i tych, którzy stanowili trzon zakonu - konwentualnych, którzy sprawowali nad obserwantami formalną władzę. Do 1517 r. zakon miał jednego generała, był nim zawsze franciszkanin z głównego nurtu (konwentualnych). Na tej kapitule obserwanci otrzymali niezależność, zostali nazwani Braćmi Mniejszymi Regularnej Obserwy, została im powierzona pieczęć zakonu. Ta decyzja papieża stanowiła formalny podział zakonu na dwa autonomiczne zakony: Braci Mniejszych Konwentualnych i Braci Mniejszych Obserwantów. Od tej pory każdy zakon wybierał własnego generała[9]". I jeszcze jedna rzecz, o której warto wiedzieć: „Określenie „konwentualni" pochodzi od łac. conventus (wspólnota, wspólne miejsce zamieszkania)[10]". Wracamy do naszego bohatera. W Krośnie (później także we Lwowie) sprawował kilkakrotnie godność gwardiana, czyli przełożonego [franciszkańskiego] klasztoru.(...) Obok języka polskiego, znał dobrze niemiecki, co ułatwiało mu kontakty ze sporą częścią mieszczaństwa. Posługiwał się też lokalnym dialektem ruskim[11]". Z tym pobytem świętego Jana we franciszkańskim klasztorze związana jest piękna legenda, którą przytacza o. Bogdalski: „Mieszkał podówczas w klasztorze krośnieńskim. Przed niewielu dniami wyprosił sobie u starszych zakonu, że go zwolniono z obowiązków gwardiańskich. Uszczęśliwiony, że znowu stał się maluczkim, postanowił nie mieć swej woli - ale w każdej rzeczy pytać o wolę i rozkaz swych starszych. Dnia pewnego... ubrany już w ornat i mając kielich w ręku, bo właśnie wychodzić miał ze mszą świętą, spostrzegł, że przełożony jest w zakrystii, zwrócił się doń przeto z pokornym zapytaniem dowiadując się o ołtarz: - Dokąd, Ojcze, każesz mi iść ze mszą świętą? Przełożony, który podówczas jakąś ważną sprawą był zajęty, zbył go niecierpliwym słowem: - Do Lwowa! [który jest oddalony od Krosna około dwustu kilometrów] Sługa Boży, jakby w tym słowie nie uważał nic niezwykłego - skłonił się głęboko i z kielichem w ręku przeszedł kościół, wyszedł na ulice miasta, skierował się potem na drogę wiodącą w stronę Lwowa i szybko szedł coraz dalej a dalej... Po dobrej godzinie drogi był już w Komborni [odległej od Krosna około 10 kilometrów], ale mocno znużony. Promienie słońca dogrzewały silnie, uczuł gwałtowne pragnienie, siadł przeto na chwilę opodal gościńca przy obfitym źródełku, chcąc w jego chłodzie orzeźwić się nieco. Wody napić się nie śmiał... wszakże winien być na czczo, skoro idzie ze mszą świętą... wprawdzie daleko... do Lwowa, lecz tak mu kazano. Więc tylko przeżegnał źródełko, wodą obmył zmęczone lica i w tej chwili... sam nie wie... we śnie li to, czy na jawie... lecz jakimiś potężnymi podźwignięty ramionami, wznosi się w jasne błękitu przestworza. Cudnej piękności młodzieńcy niosą go w powietrzu, jakby na skrzydłach wiatru pomyka z nieopisaną szybkością. Tam daleko... u dołu... mija wioski i miasta, płynie ponad góry i rzeki. Czasem i trudno mu dojrzeć co tam jest w dole, tak szybko go niosą. Raz tylko rozeznał miejscowość jedną, znaną sobie z poprzednich swych podróży. To skromna wioska ruska Prałkowce pod Przemyślem. Na jej polach ludzie pracowali. Zdumieni jakimś szumem napowietrznym spojrzą w górę, a tam anieli pańscy niosą zakonnika we franciszkańskim habicie. Rzucili się na kolana - a Jan z Dukli błogosławi im z wysoka... I znów leci... na skrzydłach anielskich... niestrudzonych a chyżych... mija łany bogate, lasy obfite, pagórki zielone, rzeki wartkie. Już widzi... tam przed sobą... na przodzie... jakieś miasto warowne, z zamkiem na wyniosłej górze... patrzy bliżej, to dobrze znany mu Lwów. I w tej chwili ręce anielskie stawiają go bezpiecznie na progu kościoła franciszkańskiego we Lwowie. Podróż z Komborni trwała chwilę tylko. https://duszpasterstwo.bernardyni.pl/wp-content/uploads/2013/05/dukla.jpg A po tej chwilce... Jan z Dukli, posłuszny rozkazowi otrzymanemu w Krośnie, wyszedł tegoż dnia, tylko w godzinę później ze mszą świętą... we Lwowie. Tak mówi legenda, - toż samo lud pobożny opowiada w okolicy Krosna. Choćbyśmy zdjęli z tej opowieści nawet całą jej legendarną szatę, to jeszcze zostanie nam jej treść istotna: owo bezwarunkowe posłuszeństwo Jana z Dukli względem swych przełożonych. Lecz może nie wszystko jest li tylko legendą. Wszakże po dziś dzień istnieje źródełko przy drodze krajowej [dzisiaj ma ona numer 19] w Komborni, przy którym miał spoczywać Jan z Dukli - i wodzie tego źródełka lud okoliczny przypisuje własności lecznicze. To samo w Prałkowcach pod Przemyślem żywą jest wśród ludu tradycja o tym, jak Jana z Dukli ponad tą wioską nieśli aniołowie, a on błogosławił lud na roli pracujący. I jest w tych Prałkowcach cerkiew ruska, a w niej miał być, czy też jest dotąd, ołtarz z obrazem błogosławionego Jana z Dukli, który lud ruski ku czci tego Świętego wystawił[12]". Tę grekokatolicką cerkiew parafialną pod wezwaniem Ofiarowania Matki Bożej, która znajdowała się w Prałkowcach, zastępuje dzisiaj w jej odnowionych murach, kościół katolicki pod wezwaniem Matki Bożej Zbaraskiej a posługę w nim sprawują księża Michalici. Kiedy, pod koniec lat czterdziestych, podczas tak zwanej akcji „Wisła", Polska Ludowa wysiedliła z tych terenów ludność prawosławną, cerkiew została opuszczona. Następnie przekazano ją kościołowi katolickiemu, który po wyremontowaniu jej w latach sześćdziesiątych, erygował tu w roku 1970 swoją parafię. Święty Jan z Dukli po kilkunastu latach został przeniesiony do Lwowa, tam przez prawie dwadzieścia lat „sprawował urząd kustosza, czyli zwierzchnika, kustodii ruskiej, która była częścią rozległej czesko-polskiej prowincji franciszkanów konwentualnych. W roku 1460 na przedmieściach Lwowa, na placu przed bramą Halicką powstał nowy klasztor, pod wezwaniem świętego Andrzeja, który zamieszkali franciszkanie z gałęzi Obserwantów. W roku 1461 zostaje święty Jan kaznodzieją w nieistniejącym już dzisiaj kościele świętego Krzyża we Lwowie, gdzie głosił kazania dla niemieckojęzycznych mieszkańców tego miasta. Świętemu Janowi coraz bardziej podobała się surowsza reguła ojców Obserwantów, zwanych jak już wiemy Bernardynami. Nachodziły go myśli aby przejść do tego zakonu ale starsi bracia w jego klasztorze odradzali mu to. Wtedy zaczął goręcej się modlić i prosić o łaskę poznania woli Bożej, co do jego przejścia do pokrewnego zakonu i gdy długie godziny spędzał na modlitwie przed ołtarzem Matki Najświętszej, to „podczas jednej takiej modlitwy ukazała mu się Królowa niebios z Boskim Dzieciątkiem na ręku i rzekła doń krótko: - Synu! Idź do obserwy! Nieopisanym szczęściem napełniło się serce Jana z Dukli. W rzewnym zachwyceniu rozpływał się w dziękczynieniach za tę bezpośrednią wskazówkę z nieba i natychmiast według niej postąpić postanowił. Starsi jednak zakonu nie chcieli nawet słuchać o jego przejściu do Obserwantów czyli Bernardynów. Zbyt wysoko cenili tego męża Bożego, widzieli w nim dobrze znamiona świętości i te przedziwne łaski Jezusowe, które z dnia na dzień wzmagały się i rosły. Był on dla zakonu chlubą i pewną poręką błogosławieństw Bożych... jakże go się pozbywać?... jak tracić taki skarb nieoceniony?... Więc nie pozwolili... Ale świętym - Pan Bóg szczególniejsze daje pomysły i niezwykłymi prowadzi ich drogami. Tak się i teraz stało. Razu pewnego, gdy u O. Prowincjała franciszkańskiego było parę osób duchownych w gościnie, wszedł do jego celi Jan z Dukli, niosąc na ręku tenże sam ornat, w którym wyszedł z Krosna i ukląkłszy obyczajem zakonnym tuż przy drzwiach prosił pokornie: - Pozwól mi, Ojcze Wielebny, pójść do Obserwantów. O. Prowincjał w mniemaniu, że Jan z Dukli chce tylko nowych zakonników odwiedzić na chwilę, odrzekł: - Idź, mój synu... z błogosławieństwem moim... Jan z Dukli szybko powstał i wyszedł rozpromieniony. On w innej myśli prosił o pozwolenie, rozchodziło się mu nie o chwilowe odwiedziny, lecz o trwałe u nich pozostanie. Pozwolenie dane mu przez O. Prowincjała pojął literalnie, zupełnie dosłownie i do swego klasztoru franciszkańskiego więcej nie wrócił. Przyjął ostrzejszy sposób życia... został Bernardynem[13]". To wydarzyło się w 1463 roku, od tego czasu święty Jan zamieszkał w klasztorze świętego Andrzeja na Halickim Przedmieściu we Lwowie. „W ten sposób w życiu błogosławionego Jana rozpoczął się nowy okres. Jak roślina, przesadzona na żyźniejszą glebę, rozwija się bujniej i piękniejszem rozkwita kwieciem tak i błogosławiony Jan na nowej placówce i w nowym zakonie rozkwitł i zadziwił wszystkich swemi cnotami. Po odbyciu drugiego nowicjatu, krokami olbrzyma szedł po drodze doskonałości. Reguła zakonna była dlań rzeczą świętą. Zachowywał ją z całą skrupulatnością i sumiennością. Słowa jej były dlań tak drogie, że łzy stawały mu w oczach, kiedy ją czytano[14]". Jan z Komorowa w swojej kronice zakonu napisał, że święty Jan płakał podczas czytania Reguły zakonnej „ ponieważ nigdy wcześniej jej nie słyszał, nie znał więc jej treści i nie zachowywał jej.(...) Kiedy już tracił wzrok (...) nauczył się na pamięć Reguły, którą klerycy mu czytali[15]". A więc mamy następną naukę naszego świętego bohatera, czyli rozwój w drodze do doskonałości, kiedy to „odrabiał wcześniejsze zaniedbania i niewłaściwie wykorzystany czas[16]" wybierając surowszą regułę swojego zakonu. Posłuchajmy jeszcze całej garści jego nauk dotyczących przewagi wspólnego przebywania zakonników w klasztorze nad samotnym i milczącym życiem pustelnika w leśnej, odległej od problemów życiowych pustelni: Jeden z braci klasztornych żalił się, narzekając na życie zakonne, że lepiej by mu było, gdyby był pozostał w pustelni. „Ja zaś Bogu dziękuję, przerwał łagodnie Jan z Dukli, że mnie powołać raczył do tego Zakonu, żyć bowiem na puszczy jest rzeczą niebezpieczną; nie można tam tego mieć co tutaj mieć mogę, a nawet gdyby się i to możliwe posiadało, małoby się zyskało. I tak nie zyskałoby się cnoty posłuszeństwa, gdyż na puszczy nikt nie rozkazuje, ani pokory, gdyż nikt tam nie uprzedza eremity; nie wyrzekłby się tam człek własnej woli, bo niemasz tam przełożonego. Nie ma tam sposobności do okazania miłości bliźniego, gdyż braknie sposobności jej wyświadczenia, ani miłosierdzia, ani też innych cnót, a tem samem ani zasługi u Boga, co wszystko w zakonie mieć można. Posiadając jakikolwiek talent jak na przykład naukę, nie ma sposobności w pustelni udzielenia jej komu; jeśliby się posiadało nabożeństwo gorące, lub zachowało ostre posty, ustawiczne czuwanie w bogomyślności lub zwycięskie walki z pokusami i toby pod korcem zostawało, bo bez widza, bez towarzysza, który by wziął zbudowanie, jednem słowem, żyłby człowiek sobie tylko, a nie także dla bliźniego, jak tego żąda Chrystus. Nadto żywot na pustelni zawiera w sobie niebezpieczeństwa; codziennie wojować należy z pokusami, a zwycięstwo wątpliwe i bezpieczniej walczyć przeciwko nim z drugimi razem w Zakonie; szkodliwym jest też taki żywot na samotności, bo chociażbym i uznał błąd swój, tobym go usprawiedliwiał i pobłażał sobie, podczas gdy potknąwszy się w Zakonie i sam obaczę swój błąd i Zakon mi go wskaże. Życie na świecie jest pełnym niebezpieczeństw, których nie masz w Zakonie. Bracia wzięli sobie do serca uwagi Jana z Dukli i życie w klasztorze dokonali[17]". Oczywiście nie był przeciwnikiem nasz święty modlitwy kontemplacyjnej a wręcz przeciwnie, zagorzałym jej wielbicielem. „Dowiadujemy się z »Memoriale« Jana z Komorowa [był to wybitny bernardyński zakonnik, żyjący na przełomie XV i XVI wieku, który napisał kronikę Obserwantów], że znajdowano go niekiedy klęczącego w pustym chórze braci, rozrzewnionego do łez, na takiej właśnie nocnej modlitwie w samotności. W późniejszych latach życia (...) postarał się, za zgodą przełożonych, o wybudowanie w głębi ogrodu małej kapliczki-altanki, w której, także w ciągu dnia, mógł znaleźć odpowiednią atmosferę do kontemplacji i modlitwy w zupełnej samotności... (...) O tej jego modlitwie w ogrodowym »sanktuarium« zapisano w aktach beatyfikacji, że Jan podczas rozważania i zatapiania się w tajemnicy miłości Boga do człowieka popadał często w zachwyt[18]". W roku 1473, kiedy klasztor, otoczony niezbyt mocnymi murami, był oblegany przez Tatarów i kiedy widmo klęski zaglądało w oczy garstki obrońców, święty Jan z Dukli, wyszedł na mury i błogosławił Najświętszym Sakramentem obrońcom Lwowa i w ten sposób Lwów został w cudowny sposób ocalony od napaści. „Od tego momentu mieszkańcy Lwowa zaczęli obdarzać wielką czcią o. Jana z Dukli, już za życia uważając go za świętego[19]". Profesor Koneczny napisał, że po tym cudzie, „nazywano odtąd tego świętego męża »gromem na bisurmanów[20]«." Tu oprócz głębokiej wiary i ufności Bogu, święty Jan dał prawdziwy przykład niepoddawania się rozpaczy nawet w beznadziejnej, zdawałoby się sytuacji. Cierpienie i cierpliwość w tym cierpieniu, to pod koniec życia kolejne nauki naszego bohatera, kiedy stracił wzrok a mimo to starał się pełnić wszystkie możliwe obowiązki zakonne. Dużo więcej wtedy spowiadał i miewał więcej kazań z ambony. Do ślepoty doszedł jeszcze bezwład nóg, więc „powoli kuśtykał w stronę konfesjonału szukając drogi rękami[21]". Ale choć ociemniały „widział Jan więcej od wszystkich: Królowa Aniołów z Boskiem Dzieciątkiem na ręku ukazywała mu się w pełnym blasku. I raz rzekła do niego: Miasto Lwów i cała ta dzielnica nie miała dotąd przed Synem moim osobliwszego Patrona; tobie ten urząd zlecam, ty się wstawiaj za ta krainą, a ja ci dopomagać będę. Po tym widzeniu Jan duchem swym więcej w niebie niż na ziemi przebywał[22]". 29 września, w dniu świętego Michała Archanioła, w roku 1484 święty Jan z Dukli „w trakcie odmawiania z braćmi psalmów pokutnych[23]" umiera, ale nie przestaje działać. Tu święty Jan, jak wielu innych świętych po swojej śmierci, przypomina nam słowa Pana Jezusa z Ewangelii, że nasz Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych. (Mt 22,32). A więc, dość szybko „zaczęto odnotowywać wypraszane dobrodziejstwa[24]", za wstawiennictwem naszego świętego. Pierwszy cud zanotowano już w następnym roku, gdy ciężko chory gwardian z lwowskiego klasztoru odzyskał zdrowie w łóżku świętego Jana z Dukli, kiedy go w nim położono i przykryto odzieniem świętego. „Drugim jego cudem było uzdrowienie kobiety, jego penitentki, niewidomej od dziesięciu lat[25]". Było jeszcze wiele cudów w następnych latach, niestety, ich „opisy (...) zaginęły w czasie najazdów tatarskich i tureckich[26]". W1509 w czasie najazdu na Lwów hospodara mołdawskiego Bohdana III Jednookiego, powiązanego w tym czasie z Turcją, kościół świętego Andrzeja uległ całkowitemu zniszczeniu a wraz z nim całe jego archiwum, spłonęła również księga cudów świętego Jana. Niedługo po tym wydarzeniu, bracia rozpoczęli ponowne spisywanie tych cudownych zdarzeń, dzięki czemu mamy spory ich spis. Kilka z nich dotyczy ocalenia miasta Lwowa, natomiast większość to oczywiście cuda uzdrowienia za wstawiennictwem naszego świętego bohatera. Lwów wiele razy ulegał pożarom, „największy z nich zdarzył się w czerwcu 1527 roku. Całe miasteczko spłonęło doszczętnie. Ocalał jedynie klasztor z kościołem OO. Bernardynów i ratusz. W 1626 roku Bernardynka Druzyana (lat 90) zeznała, że 50 lat wcześniej wraz z innymi siostrami zakonnymi na własne oczy oglądała unoszącą się postać zakonnika chroniącego kościół. O. Modest z Krakowa, ksiądz Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (lat 69) w tym samym roku oświadczył, że rzeczywiście tylko opiece świętego Jana kościół i klasztor swoje ocalenie zawdzięczają[27]". Dwadzieścia dwa lata później, w 1648 roku święty Jan z Dukli ukazuje się również w postawie klęczącej nad Lwowem w chwili, gdy trzydziestotysięczny Lwów jest oblężony przez dwustutysięczną armię Kozaków pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego oraz przez czterdzieści tysięcy Tatarów pod wodzą Tuhaj-Beja. Jeden i drugi widząc to nadprzyrodzone zjawisko odstępują od oblężenia. Tak to opisał Ludwik Kubala w swojej książce opowiadającej o oblężeniu Lwowa w tym właśnie czasie. „Ten niespodziewany odwrót nieprzyjaciela, a z nim ocalenie miasta, przypisywano cudowi i opowiadano, że Chmielnicki i Tuhaj-bej ujrzeli w chmurach wieczornych nad klasztorem Bernardynów postać zakonnika klęczącego z wzniesionymi rękami i widokiem tym przestraszeni dali znak do odwrotu. OO. Bernardyni uznali, że to był błogosławiony Jan z Dukli; to też po opuszczeniu Lwowa przez kozaków, całe miasto udało się do grobu jego z procesyją, złożyło na jego grobie koronę, a w następnym roku wystawiło przed kościołem Bernardynów kolumnę, która do dziś dnia istnieje. Na szczycie tejże znajduje się postać Jana z Dukli w takiej postawie, jak go wówczas w chmurach widziano, a w środku kolumny napis: »Miasto Lwów za przyczyną Jana z Dukli 1648 cudownie uwolnione od oblężenia Bohdana Chmielnickiego i Tohaja-beja, chana tatarskiego (sic!), pomnik ten wystawiło 1649«[28]". Bohdan Chmielnicki z Tuhaj-bejem pod Lwowem mal. Jan Matejko rok. 1885 właściciel: Muzeum Narodowe w Warszawie http://cyfrowe.mnw.art.pl/dmuseion/docmetadata?id=4962 Dwaj mieszczanie Maciej Szykowicz i Mikołaj Bernacki rok później zeznali pod przysięgą przed Radą Miasta Lwowa a następnie przed królem Janem Kazimierzem, że podczas tego oblężenia widzieli świętego Jana z Dukli unoszącego się w powietrzu nad klasztorem bernardynów. [1] O. Dobromił Maria Godzik OFM, Święty Jan z Dukli cudotwórca wciąż aktualny, Dukla 2016, s. 8. [2] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych świętych polskich, Gdańsk 1997, s.133. [3] O. Czesław Bogdalski, Błogosławiony Jan z Dukli wspomn ienia z jego życia i czci pośmiertnej, Dukla 1938, s. 9-10. [4] O. Czesław Bogdalski, Błogosławiony Jan..., s. 12-14. [5] Cytat z homilii 1 XI 2006 papieża Benedykta XVI - Msza św. w uroczystość Wszystkich Świętych https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/homilie/wswietych_01112006.html [6] Tamże. [7] O. Czesław Bogdalski, Błogosławiony Jan..., s. 15. [8] http://www.prenowicjat.franciszkanie.pl/pl/zakon/historia-zakonu [9] http://www.prenowicjat.franciszkanie.pl/pl/zakon/historia-zakonu [10] https://www.franciszkanie.pl/artykuly/historia-zakonu [11] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych... , s.134. [12] O. Czesław Bogdalski, Błogosławiony Jan..., s. 20-22. [13] O. Czesław Bogdalski, Błogosławiony Jan..., s. 26-27. [14] O.W.B., Bł. Jan z Dukli patron Polski, Rusi i Litwy, Rzeszów 1931, s. 28. [15] Jan z Komorowa, Kronika Zakonu Braci Mniejszych Obserwantów (1209-1536), Kalwaria Zebrzydowska 2014, s. 238. [16] Tamże. [17] Antoni Prochaska, Błogosławiony Jan z Dukli, Lwów 1919, s. 14. [18] H.E. Wyczawski OFM, W.F. Murawiec OFM, Święty Jan z Dukli, Kalwaria Zebrzydowska 1997, s. 66. [19] O. Dobromił Maria Godzik OFM, Święty Jan..., s.23. [20] Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937, s. 281. [21] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych... , s.135. [22] X. Dr Władysław Vrana, Egzorty o polskich świętych i błogosławionych, Kraków 1930, s. 104. [23] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych... , s.136. [24] Tamże. [25] Jan z Komorowa, Kronika Zakonu Braci Mniejszych Obserwantów (1209-1536), Kalwaria Zebrzydowska 2014, s. 239. [26] Tamże, s. 240. [27] O. Dobromił Maria Godzik OFM, Święty Jan z Dukli cudotwórca wciąż aktualny, Dukla 2016, s.37. [28] Ludwik Kubala, Oblężenie Lwowa w roku 1648, Warszawa 1925, s. 19-20. Powrót |