Święty Zygmunt Szczęsny Feliński Część I http://pauart.pl/app/artwork?id=5534e3b40cf22871cc1774ab Tym razem towarzyszyć nam będzie w naszej nocnej pielgrzymce święty arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patrona wierności Kościołowi. Nasz bohater urodził się, według kalendarza gregoriańskiego 1 listopada 1822 roku (natomiast według starego stylu, czyli kalendarza juliańskiego, było to 20 października; stąd czasami podawana jest również ta data urodzin) w Wojutynie, miejscowości położonej około 30 kilometrów od Łucka na Wołyniu. Dziecko zostało ochrzczone 20 listopada, a więc w dzień świętego Feliksa. Sam tak o tym fakcie napisał: „Na chrzcie świętym otrzymałem dwa imiona: Zygmunt, na cześć ojca mojej matki i Szczęsny, z powodu, iż patronem dnia tego był święty Feliks męczennik; że jednak to ostatnie imię więcej się rodzicom moim podobało, zwano mię od kolebki Filem; Zygmunt zaś wydostał się na jaw wówczas dopiero, gdy bulla papieska, prekonizująca mnie na arcybiskupa warszawskiego, na imię Zygmunta Feliksa została wydana[1]". Imię Zygmunt jest imieniem pochodzenia germańskiego. Jest to „imię dwuczłonowe, złożone z elementów: sigi- - zwycięstwo (...) i mund - opieka, pomoc, obrona. Germańskie Sigmund to mniej więcej - obrona przez zwycięstwo. Było to imię dynastyczne królów i cesarzy[2]". Natomiast imię Szczęsny, wywodzi się od słowa szczęśliwy. Jest ono uważane za odpowiednik imienia łacińskiego Felix, które „tłumaczono (...) na język polski i brzmiało [ono] wtedy [właśnie] Szczęsny (tak już w 1486 roku)[3]". „Patronem tego imienia jest (...) [święty] Zygmunt Szczęsny Feliński wspominany [w Kościele katolickim] 17 września[4]". Dzisiaj Szczęsny jako imię jest rzadko spotykane, częściej występuje jako nazwisko. Przeciwnością znaczenia tego imienia jest przymiotnik nieszczęsny. Ojcem małego Szczęsnego był Gerard Feliński szlachcic z Wołynia zaś jego matką była Ewa z domu Werdorff, pochodząca z Litwy. Ojciec był kilka razy wybierany honorowym deputatem, czyli odpowiednikiem dzisiejszego ławnika czy sędziego społecznego, sądu głównego wołyńskiego w oddalonym od Wojutyna o około 300 kilometrów Żytomierzu, gdzie też mieszkał. Przez kilka lat młode małżeństwo mieszkało tam razem, ale gdy zaczęły pojawiać się dzieci, za obopólnym porozumieniem matka z maluchami przeniosła się najpierw do Wojutyna a później do Zboroszowa. Ojciec przyjeżdżał do domu tylko na letnie ferie. Szczęsny był w kolejności przyjścia na świat, siódmym dzieckiem spośród jedenaściorga, które w ciągu swojego życia urodziła jego matka. Niestety, dzieci były bardzo słabe i chorowite, czworo z nich zmarło jeszcze w wieku niemowlęcym a piąte, Gerardynka zmarła mając sześć lat. Do tych silniejszych dzieci, które przeżyły należał nasz Szczęsny oraz dwoje starszego rodzeństwa, siostra Paulina i brat Alojzy (który otrzymał to imię na cześć ich sławnego stryja). Natomiast z młodszych dzieci, dołączyli do nich Zofia, Julian i Wiktoria. Posiadając dwa niewielkie majątki w Wojutynie i w Zboroszowie utrzymywali dzięki nim całą rodzinę, gdyż ojciec pełniąc funkcję honorowego deputata nie otrzymywał jakiegokolwiek wynagrodzenia. Podczas nieobecności męża, a więc przez zdecydowanie większą część czasu, całą gospodarką i wychowaniem dzieci zajmowała się Ewa Felińska, przy wydatnej pomocy swojej mamy Zofii Werdorffowej. Babcia Zofia wpajała swoim wnukom chęć do porannych i wieczornych modlitw, uczyła katechizmu, czytała im historie biblijne oraz żywoty świętych. Ale i matka, będąc żarliwą katoliczką oraz prawdziwą patriotką, pogłębiając wiedzę przekazywaną przez babcię wzbudzała u swoich dzieci wielką miłość do Boga i ojczyzny. Wychowywała swoje dzieci z wielkim zaangażowaniem i oddaniem, umiała okazać im matczyne serce i życzliwość a jednocześnie nie rozpieszczała ich. Tak Szczęsny wspominał po latach postępowanie i metody wychowawcze swojej matki: „Obrawszy prawo Boże za jedyną normę praktycznego życia, Matka nasza oceniała postępowanie swych dzieci nie wedle zmiennych prawideł przyzwoitości światowej lub doczesnej korzyści, lecz wedle zasługi lub winy każdego uczynku przed Bogiem. Stąd uważając za rzecz ważną to tylko, co jest cnotą lub grzechem, na wszystko inne mało zwracała uwagi, chociażby opinia świata inaczej o tym sądziła. Nigdy też nie przemawiała do nas w imię ambicji, współzawodnictwa lub fałszywego wstydu, ale odzywała się jedynie do naszego sumienia, starając się w serca nasze wszczepić zasady tak niezależne od okoliczności, iżby zawsze i wszędzie przewodniczyć nam mogły. Długich jednak i napuszonych morałów prawić nie lubiła; chociaż bez ogródki wytykała nam wady i wykroczenia nasze, strofowania te były proste i krótkie, a że z serca płynęły, łatwo też do serca trafiały. Poczytując nadto otwartość dzieci względem rodziców za główną dźwignię wychowania, Matka starała się tak zupełne obudzić w nas zaufanie, abyśmy wszystko najszczerzej przed nią wyznawali. Dla osiągniecia tego celu starała się tak dalece panować nad sobą, karcąc nasze wykroczenia, by nigdy dziecko nie mogło sądzić, że gniew chwilowy lub osobista obraza przez usta jej przemawia. Z niezakłóconym owszem pokojem wykazywała nam ona, w czym postępowanie nasze obrażało Boga i jaką własnym duszom naszym wyrządzało szkodę. Kary też naznaczała zawsze w duchu zadośćuczynienia, stosując ich ciężkość jedynie do stopnia winy a nie do materialnej szkody, jakiej wykroczenie mogło być powodem. Ilekroć zaś przypadek lub niezgrabność były powodem smutnego jakiego wypadku, nie tylko nie karała lecz pocieszała owszem sprawcę nieszczęścia, jeśli uważała, że nazbyt się trapił. W razie istotnej nawet winy szczere przyznanie się i skrucha przyczyniały się zawsze do zmniejszenia kary, tak że dzieci nie miały żadnego powodu do ukrywania swych wykroczeń, zwłaszcza, że gorące przywiązanie, jakie mieliśmy do Matki, ułatwiało niezmiernie otwieranie przed nią serca. Nie należy jednak sądzić, że nasza Matka należała do rzędu tych osób, co uważając kary cielesne za środek ubliżający godności człowieka, wolą patrzeć na krnąbrność lub próżniactwo swych dzieci, niż w tak barbarzyński sposób naprowadzać je na drogę obowiązku. Przeciwnie: uważając, że celem wychowania jest wykształcenie dziecka na cnotliwego i pożytecznego członka społeczeństwa, a nie tryumf tej lub owej pedagogicznej metody, ilekroć widziała, że tylko rózga przełamać można upór lub lenistwo dziecka, nie wahała się je oćwiczyć, nie troszcząc się o to, co postępowi ludzie o karach cielesnych trzymają. I słusznie: bo skoro władza rodzicielska pochodzi od Boga, a nie od towarzyskich zwyczajów, przed Bogiem więc, a nie przed publiczną opinią rachować się z jej użycia potrzeba; jeśli zaś nierozsądnym pobłażaniem rodzice zgubią swe dziecko, żaden system filozoficzny wymówić ich przed sądem Bożym nie potrafi[5]". Jak my dzisiaj bardzo różnimy się od tej mądrej, dziewiętnastowiecznej kobiety. Możemy tylko postawić sobie pytanie, czy może dzisiejszy system filozoficzny będzie w stanie wybronić tych zmuszanych przez swoje koncepcje do zbytniej pobłażliwości rodziców przed sądem Bożym. Majątek w Zboroszowie był położony w okolicach Beresteczka nad rzeką Nepawą[6]. W swoim pamiętniku, pisanym pięćdziesiąt lat później tak arcybiskup Zygmunt Szczęsny wspominał te najpiękniejsze czasy w swoim życiu: „Piąty rok wówczas rozpocząłem, kiedy z matką i rodzeństwem przybyłem po raz pierwszy do Zboroszowa, gdzie cztery prawie następne lata spędziłem, w takiej pełni pociech rodzinnych, iż pobyt ten do najmilszych chwil w życiu zaliczam. Dotąd rozrzewniają mnie wspomnienia owych uroczych przechadzek z matką, Paulinką, Alojzym a następnie i z Zosią; już to po uroczych brzegach Nepawy, zarosłych oczeretem i tatarskim zielem, gdzieśmy brnąc nieraz w wodzie, dzikie irysy i wodne lilie z niewymowną uciechą zrywali; już po jałowych wzgórkach, z dala już zapachem cząbru i macierzanki nęcących, w jesieni zaś wieńcami bujnych ożyn oplecionych; już wreszcie po najbliższej wioski sośninie, głębokimi jarami tu i ówdzie przeciętej, gdzieśmy na wyścigi kryjące się w trawie rydze zbierali. Żadna zgryzota, żadna troska nawet nie zakłóciła jeszcze owych czystych rozkoszy, jakich serce dziecinne w żywym przywiązaniu i w prostych wiejskich uciechach kosztowało[7]". Ale i bolesne wspomnienia miał nasz bohater z tego okresu otóż, kiedy zgorszony widokiem ssącego wymię klaczy źrebaka, chciał położyć kres temu zgorszeniu, zdzielił więc tego rozpustnika jakąś rózgą, na co źrebię wierzgnęło tylnymi kopytami tak, że jednym trafiło w głowę naszego małego obrońcę moralności. Kuracja potrwała kilka miesięcy i na całe życie pozostawiła Szczęsnemu bliznę na czole. Rodzice wtedy postanowili zatrudnić guwernera, który by miał za zadanie oprócz nauki również czuwać nad dziećmi. Wtedy z polecenia zatrudniono niejakiego pana Polkowskiego, człowieka w średnim wieku o sympatycznym wyglądzie. Guwerner umiał zachęcić dzieciaki do nauki i szybko zdobył zaufanie tak Szczęsnego, jak i jego starszego brata, Alojzego. Chłopcy tak byli zafascynowani swoim opiekunem, że oddali mu na przechowanie swoje oszczędności, które zamierzali przeznaczyć na wymarzone prezenty. Kiedy któregoś dnia matka wybierała się do Beresteczka, bracia więc szybko uchwalili, na co mają zostać wydane ich fundusze. Posłuchajmy jak opisuje te chwile w swoich pamiętnikach Zygmunt Szczęsny Feliński: „wnet pobiegliśmy do pana guwernera, by zabrać złożone u niego pieniądze. Łatwo sobie wyobrazić, jak bolesnego doznaliśmy zawodu, gdy nieprzygotowany do podobnego zażądania nasz mentor, wyznał zmieszany, że schował depozyt nasz do kieszeni, nie spostrzegłszy, że była dziurawa, i naturalnie co do grosza zgubił. W nieukojonym żalu wyznaliśmy stratę naszą ojcu,(...) , zarządzono więc ścisłe doznanie, które wykryło, że cokolwiek do rąk pana Polkowskiego się dostawało, wnet przechodziło w posiadanie arendarza, gdyż biedny bakałarz miał nieszczęśliwy nałóg pijać do poduszeczki. Cały dzień umiał się powstrzymać, lecz gdy swych pupilków do snu ukołysał, wydobywał z szafy buteleczkę i póty się z nią zabawiał, aż próżne dno mu pokazała. Nic dziwnego, że po takim odkryciu poczciwy Polkowski musiał dom nasz opuścić, nie bez rzewnego żalu nas obu, bośmy go szczerze polubili[8]". Niedługo po tym, rodzina również musiała opuścić przytulny Zboroszów, gdyż jeden z parobków mszcząc się za odesłanie go do wojska podpalił dom Felińskich, tak skutecznie, że nic nie ocalili a sami ledwo z życiem uszli. Felińscy wrócili więc do Wojutyna, gdzie dwaj starsi bracia zaczęli uczęszczać na naukę do szkoły parafialnej w pobliskim (...) Nieświczu. Dziewczynki nie uczęszczały do szkół publicznych. Dyrektor tej szkoły zatrudnił kalafaktora, czyli takiego stróża czy też woźnego szkolnego, który miał za zadanie dzwonić na rozpoczęcie i zakończenie codziennej nauki oraz aby zwiększyć dyscyplinę w szkole, do jego zadań należało „wyciąganie na stołek małych delikwentów, którym pan dyrektor własnoręcznie wyliczał zasłużone plagi [wyrażenie staropolskie znaczące, bicz, uderzenie biczem, karę]. Z tego też powodu na kalafaktorów wybierano zwykle śmiałych i silnie zbudowanych drągalów, by i z zuchwalszymi podrostkami umieli sobie poradzić. Władza dyrektora była tak absolutna, iż od jego wyroków żadnej nie było apelacji; nie dziw też, iż dziatwa bała się go jak ognia, nie marząc nawet o możebności oporu[9]". Nasz bohater Szczęsny uważał, że w karach tych nigdy nie było żadnej złośliwości, były one naprawdę zasłużone za brak pilności w nauce lub niestosowne wyskoki i nieposłuszeństwo. Sam jednak rzadko był karany, ale jedną karę zapamiętał na całe życie, gdyż nie zwyczajowe pięć a aż dziesięć dyscyplin otrzymał. Tak po latach wspominał powód dla którego otrzymał te plagi: „[kiedy] służąc do mszy w kościele, popędziłem za myszą, wymykającą się z pod stopni ołtarza, a w myśliwskiej zapamiętałości swojej tak się zacietrzewiłem, że cisnąłem na nią trzymanym w ręku dzwonkiem, z wielką uciechą kolegów, a zgorszeniem zakrystiana, który tę sprawę przed trybunał pana dyrektora wytoczył[10]". Kiedy w listopadzie 1830 roku wybuchło powstanie, z powodu zagrożenia Ewa Felińska będąc w ciąży musiała razem z sześciorgiem dzieci wyprowadzić się z Wojutyna. Do tułającej się rodziny dołączył ojciec, ale niestety wkrótce ciężko zachorował. W tym czasie urodziło się ostatnie dziecko Felińskich. Była to dziewczynka, której dano na imię „Wiktoria - nazwana tak na znak nadziei wiązanych z powstaniem listopadowym[11]". Po upadku powstania rodzina Felińskich wróciła do swojego majątku w Zboroszowie, którym podczas ich nieobecności opiekowała się Matka Ewy Felińskiej, Zofia. W styczniu 1833 roku, w wieku 46 lat umarł ojciec rodziny, Gerard Feliński zostawiając wdowę wraz z siedmiorgiem „drobnych dzieci, z których najstarsza Paulina liczy lat 12, a najmłodsza Wiktoria półtora roku. Dwa lata później zmarła 6-letnia Gerardynka[12]". Po śmierci ojca olbrzymią pomocą dla matki wykazała się Paulinka, dwunastoletnia córka, która z wielką troską jej pomagała. Już wtedy, jak wspominała ją matka, wykazywała: „wielki rozsądek, łagodność, uczucie obowiązku, zapomnienie zupełne osobowości[13]". Ewa Felińska postanowiła oddać w dzierżawę oba majątki i przenieść się z dziećmi do Krzemieńca, gdzie wszyscy pamiętali o sławnym dyrektorze liceum krzemienieckiego, jej nie żyjącym szwagrze, Alojzym Felińskim. Jeszcze przed śmiercią ojca, na jego prośbę, wysłano Szczęsnego razem z bratem Alojzym do rosyjskiego gimnazjum w Łucku. Po dwóch latach to gimnazjum zostało przeniesione do oddalonego o około 50 kilometrów Klewania. Tam, ponieważ nakazano w tym czasie, aby językiem wykładowym był tylko język rosyjski, trzeba było sprowadzać część nauczycieli z głębi Rosji. „Z powodu nieokrzesanego grubiaństwa (...) [tych nauczycieli oraz ich] niedostatecznego wykształcenia naukowego, nie mieli [oni] żadnego moralnego wpływu [na uczniów], a raczej wpływ ich był całkiem ujemny[14]", więc młodzież gimnazjalna, stawała się coraz mniej zdyscyplinowana i coraz bardziej rozwydrzona. Tam, „Szczęsny patrząc z jednej strony na gorszące przykłady w swoim otoczeniu, z drugiej mając silnie wpojone przez matkę poczucie dobra i piękna moralnego, zdobywa się na bardzo poważny i śmiały krok: oto jako uczeń trzeciej klasy gimnazjum, około trzynastego roku życia, składa warunkowy ślub czystości przed obrazem Zwiastowania Matki Bożej w kościele w Klewaniu[15]". Tak młody i pobożny chłopiec chciał ochronić się przed wpływem swoich zdeprawowanych i rozzuchwalonych kolegów szkolnych. Matka jednak bojąc się o swoich synów wypisała ich z gimnazjum i ściągnęła do Krzemieńca, „gdzie grono dość liczne dawnych licealnych profesorów umożebniało polskie wychowanie[16]". W Krzemieńcu, w tym samym domu, do którego wprowadzili się Felińscy, mieszkała Salomea Słowacka-Becu, matka naszego wielkiego poety Juliusza Słowackiego. Obie panie bardzo szybko zostały prawdziwymi przyjaciółkami. W roku 1835 powrócił z emigracji powstaniec listopadowy, Szymon Konarski, który w tym czasie został członkiem Stowarzyszenia Ludu Polskiego. Miał on za zadanie stworzyć komórki tego Stowarzyszenia na terenie Litwy, Wołynia, Podola i Ukrainy. Kiedy pod koniec roku, działając pod pseudonimem Janusz Hejbowicz, trafił do Krzemieńca, wtedy „Ewa Felińska, na prośbę szanowanych obywateli Wołynia, przyjęła w tym związku udział i pełniła w nim obowiązki sekretarki dla korespondencji francuskiej[17]". Pani Salomea również postanowiła przyłączyć się do tego związku. Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński w swoich pamiętnikach tak opisał udział swojej matki w tym stowarzyszeniu: „Matka moja została zamianowana (...) sekretarką do korespondencji zagranicznej, którą prowadziła w ten sposób, iż między wierszami obojętnej treści, zwyczajnym skreślonymi atramentem, pisała krochmalem to o czym chciała zawiadomić, litery zaś występowały dopiero po zwilżeniu ich jodyną[18]". Czasy spędzone w Krzemieńcu były dla całej rodziny Felińskich bardzo szczęśliwe, poznali wiele znakomitych i kulturalnych rodzin, dzięki którym matka była bardziej pogodna a dzieci zdobywały ogładę towarzyską. Jednakże latem 1838 roku to szczęśliwe życie Felińskich zostało brutalnie przerwane. Stało się to po wcześniejszym aresztowaniu Konarskiego, który choć mocno torturowany nikogo jednak nie wydał. Tak opisał to i późniejsze wydarzenia w swoich pamiętnikach nasz bohater: „[Konarski] milczał (...), choć go pragnieniem i bezsennością dręczono, choć żywe ciało rozcinano i w krwawiące rany płonącą smołę lano. Nikt by też nie zginął, gdyby sam tylko Konarski został uwięziony. Inaczej, niestety, poszły badania z [Ignacym] Rodziewiczem [przyjacielem, którego aresztowano razem z Konarskim]. Słabego charakteru a drażliwych nerwów, nie miał on siły do przetrwania zadawanych mu katuszy i wyznał wszystko, co o sprzysiężeniu wiedział; że zaś znał najwybitniejsze osobistości związkowe, wskutek przeto jego zeznań cały zarząd spisku został uwięziony. Nie tylko z Litwy, ale też i z Rusi co dzień niemal przywożono do Wilna nowych oskarżonych i zapełniano nimi więzienia. Jedną z najpierwszych porwano z Krzemieńca moją matkę, że zaś dla kobiet miano jeszcze wówczas pewne względy, umieszczono ją przeto naprzód w domu policmajstra, następnie jednak przeniesiono ją do wspólnego więzienia[19]". Arcybiskup Feliński tak po latach przedstawił te tragiczne dla rodziny chwile z lipca 1838 roku, kiedy aresztowano matkę: „Wszystkie okoliczności towarzyszące temu wypadkowi tak głęboko wraziły mi się w pamięć, że je dziś jeszcze mam przytomne przed oczami, jak gdyby to wczoraj było, pomimo że z górą ćwierć wieku prześliznęło się nad mą głową od owej bolesnej chwili... Na próżno bym się kusił opisywać tę rozdzierającą scenę, która się odbyła przy pożegnaniu. Rozpacz dzieci, zachodzących się od płaczu i czepiających się rąk, nóg i odzienia wyrywanej przemocą i na wpół martwej z boleści Matki, była tak rozdzierająca, że sami wykonawcy okrutnego wyroku od wzruszenia obronić się nie mogli. Nawet sędziwa Babka [Zofia Werdorff], co z rzadką rezygnacją najcięższe przyjmowała ciosy, nie była w stanie powstrzymać się od jęków i łkania, kiedy błogosławiła po raz ostatni swoje jedynaczkę, której nie miała już oglądać na ziemi. Po wywiezieniu Matki, mogiła nawet mniej pustą wydałaby się nam, jak ten dom, który ona przytomnością swoją ożywiała, a gdzie teraz wszystko nieobecność jej tylko przypominało[20]". Proces Konarskiego zakończył się 1839 roku, jako jedyny został on skazany na śmierć. Wielu innych uwięziono lub zesłano na Syberię. Wśród zesłańców znalazła się Ewa Felińska, którą „skazano na osiedlenie się w Berezowie nad północnym biegiem Obi, na Syberii[21]" w prowincji tobolskiej. Dzieci bez matki i ojca nie mogły pozostać razem, musiały zostać rozdzielone ale jednak udało się je wszystkie otoczyć opieką szlachetnych ludzi, którzy przygarnęli je do swoich domostw. Szesnastoletni Szczęsny trafił do Zenona Brzozowskiego, który mieszkał w majątku Sokółka na Podolu. Najstarsza siostra Paulinka korespondowała listownie z matką i powiadamiała całe rodzeństwo o wszystkim co dotyczyło mamy oraz przekazywała jej polecenia. Pan Brzozowski w roku 1839 postanowił wysłać Szczęsnego na uniwersytet w Moskwie, gdzie rozpoczął on studia na wydziale matematyki. W czerwcu 1842 roku, udało się Szczęsnemu odwiedzić matkę przebywająca wtedy już „tylko" 900 kilometrów od Moskwy w Saratowie nad Wołgą. Matka tak opisała jego przybycie: „Dziś siedzę w moim domku sama jedna, aż wpada do pokoju młody człowiek w okurzonym uniwersyteckim mundurze, cienki, słuszny, ogorzaly i rzuca się w moje objęcia. To mój Szczęsny, to dziecię moje! Boże, jakżeś hojnie odpłacił kilkuletnie cierpienie[22]". Szczęsny przebywał razem z matkę ponad dwa i pół miesiąca. Podobną, wakacyjną wyprawę do Saratowa odbył w następnym roku. Tym razem miał okazję spotkać jeszcze oprócz matki, swoje młodsze rodzeństwo, siostrę Zosię i brata Juliana. Matka wróciła z zesłania wiosną 1844 roku i zamieszkała w Wojutynie. Szczęsny w tym czasie, na żądanie swojego opiekuna Brzozowskiego, musiał pozostać w Moskwie i podjąć pracę kancelaryjną. Dzięki temu mógł „zyskać, tak ważną w życiu imperium rosyjskiego »rangę« urzędniczą[23]", która pozwalała na objęcie różnych posad państwowych, zwłaszcza gdy taki osobnik miał ukończony uniwersytet. W czerwcu 1844 pojawił się w Sokołówce, w majątku Brzozowskich, gdzie zaczął pracować w kancelarii swego opiekuna i dobrodzieja. Wtedy też, zaczął bardzo rozwijać się duchowo i religijnie, co można dostrzec w jego ówczesnych listach, gdzie „często jest mowa o Bogu, o Opatrzności, o wartości cnoty, o tym, że »cel życia nie jest na tym świecie«[24]". Gdy w jednym z otrzymanych listów od rodziny, zauważył brak religii w planie lekcji najmłodszej siostry Wiktorii, tak zareagował: „»Rozkład lekcji zdaje się mi dobry, tylko zamiast mitologii wolałbym, żeby był katechizm, którego w rozkładzie nie znalazłem, a który jednakże koniecznie jest potrzebny[25]«" W tym samym liście, który zaadresował do matki ale zwracał się w nim również do reszty swojego rodzeństwa, zawarł dla nich wiele ważnych pouczeń życiowych, opisując zasady i sposoby, które sam stosował do pracy nad sobą, a o których ksiądz profesor Hieronim Wyczawski napisał, że nawet „wybitny asceta nie udzieliłby pełniejszych wskazówek[26]", posłuchajmy: „Nauki (...) kształcą tylko umysł, największą zaś baczność potrzeba zwrócić na ukształcenie charakteru, Usiłowaniem naszym powinno być robić ciągły, choćby powolny, postęp w dobrym, a jak najstaranniej unikać kroku wstecznego. Wyrobienie w sobie mocnej woli jest pierwszym warunkiem postępu. Najlepsze zasady na nic się nie przydadzą człowiekowi, co nie umie panować nad sobą, gdyż nie potrafi ich wprowadzić w życie. Inaczej więc będzie mówił i myślał, a inaczej postępował. Hartując wolę nie potrzeba za wiele liczyć na swoje siły i zadawać sobie do wykonania rzeczy bardzo trudnych, jak na przykład wyniszczenie nałogu od dawna wkorzenionego, lub wykonywanie jakiej cnoty bardzo uciążliwej, gdyż jeżeli się to nie uda, zrobimy krok wsteczny, bardzo szkodliwy z tego powodu, że nas zniechęca i odejmuje ufność we własne siły. Najlepiej zaczynać od rzeczy małych i w miarę wzrastania sił, przechodzić do większych. Co dzień wieczorem kładąc się spać, trzeba zastanowić się dobrze nad sobą i przejrzeć wszystkie swoje wady, a wybrawszy najmniejszą z nich, postanowić ją wykorzenić koniecznie, z innych zaś poprawić się o ile to będzie w naszej mocy. Zrobiwszy to postanowienie trzeba ciągle mieć w pamięci i przed każdą czynnością zastanowić się, czy nie ma ona co wspólnego z naszym postanowieniem. Póty nie trzeba ze stanowczym postanowieniem przechodzić do wykorzenienia innej wady, póki sumienie nam nie powie, że z pierwszej poprawiliśmy się zupełnie. Tym sposobem, przy wytrwałości i ciągłej baczności, co dzień będziemy się stawać lepszymi i coraz łatwiej będzie to nam przychodzić. Żeby dokładnie poznać swoje wady dobrze jest czytać z uwagą żywoty świętych. Trzeba czytać bardzo po niewiele i ciągle porównywać się z nimi. Rozważając każdą ich cnotę należy zgłębiać jakimi środkami oni do niej doszli i notować sobie to dobrze w pamięci i w sercu. Pożyteczną jest także rzeczą dla zahartowania woli naznaczyć sobie co dzień jaką prywację [odmówienie sobie czegoś] do zniesienia, albo jaką przeszkodę do przełamania, lub dobry uczynek do spełnienia i pilnować się żeby koniecznie to postanowienie doprowadzić do skutku. Ale nie dość jest umieć władać swymi skłonnościami, potrzeba nadto, żeby wola, która nami kieruje była oświecona, gdyż inaczej sama może nas w błąd wprowadzić. Jedno jest tylko światło prawdziwe i nieomylne - Objawienie Boskie - wczytujmy się w to Objawienie, aby go wcielić w siebie i przejąć się jego duchem, ale że w nim nie znajdziemy prostej odpowiedzi na wszystkie szczególne pytania, zdarzające się w życiu, powinniśmy więc sami zastanawiać się gruntownie nad wszystkimi naszymi czynnościami i starać się na wszystko wynaleźć prawidło, zgodne z duchem Objawienia, a tym samym z wolą Boską. (...) Napisałem kilka uwag, które nie wiem, czy pojmiecie tak jak ja je pojmuję, z przyczyny niedokładnego wysławiania się, a jeżeli pojmiecie, czy trafią one do waszego przekonania. Nie podaję tego za prawdę konieczną, gdyż jest to tylko moje osobiste przekonanie, które bardzo może być błędne. Zastanówcie się więc dobrze i sprostujcie, co będzie potrzeba, a nawet odrzućcie zupełnie, jeżeli za niewłaściwe lub szkodliwe uznacie[27]". Gdy tylko znalazł trochę wolnego czasu, to od razu starał się odwiedzać swoją matkę w Wojutynie. Poznał też dosyć dobrze jednego z sąsiadów matki Józefa Ignacego Kraszewskiego. Ta znajomość i wdzięczność Szczęsnego dla Kraszewskiego za pomoc matce w jej ambicjach literackich, trwała właściwie przez całe życie. „Feliński widział jednak i słabe strony Kraszewskiego, jego zmienność w poglądach oraz uleganie sądom opinii publicznej. A chociaż cenił Kraszewskiego i chętnie czytał jego utwory, to jednak (...) nie wywarł on żadnego wpływu na rozwój duchowy Szczęsnego[28]". Natomiast olbrzymi wpływ wywarły na niego dzieła Zygmunta Krasińskiego, „które - jak sam wyznał w latach późniejszych -wpłynęły decydująco na ustalenie jego poglądów na sprawy narodowe.(...) Romantyzm Krasińskiego (...) był najbardziej chrześcijański (...) [dający] wyraźny prymat religii i objawieniu (...) między światem ludzkim a Bogiem i między prawami boskimi a prawami świata dawał zwycięstwo (...) Chrystusowi[29]". O tym wpływie Krasińskiego świadczy wiele stron poświęconych w swoich pamiętnikach przez Arcybiskupa Felińskiego, na opisanie jego wewnętrznej przemiany, którą pisma Krasińskiego spowodowały. Sam tak to oddziaływanie oceniał: „o wpływie Zygmunta Krasińskiego, którego dzieła w tym dopiero czasie poznałem; oddziałały zaś one na kierunek mych dążności tak stanowczo i trwale, iż nową niejako erę w wewnętrznym życiu moim stanowią[30]". Feliński uważał, że głębi dzieł Krasińskiego współczesne mu społeczeństwo po prostu nie zrozumiało. Tłumaczył to podziałem patriotów polskich na dwa obozy arystokratów i demokratów. Te obozy toczyły ze sobą nieustanną walkę i „na myśl nawet nikomu nie przyszło, by inne jeszcze szranki boju dla prawych synów ojczyzny istnieć mogły. Nic więc dziwnego, że gdy znalazł się ktoś z niepospolitym talentem, co ośmielił się zatknąć, trzeci sztandar, nawołując doń zwolenników obu obozów jako zarówno błędnych, zacietrzewieni szermierze zrozumieć zrazu nie mogli, o co mu chodzi, wciąż go wyzywając, by białą lub czerwoną wywiesił chorągiew. (...) Dopiero rzeź galicyjska uwydatniając proroczego ducha twórcy Psalmu Miłości, dała poznać dotykalnie, gdzie zaprowadzić może walka społeczna, którą źle zrozumiany patriotyzm w łonie narodu wywołał[31]". Tu warto przypomnieć ten niezbyt chwalebny moment naszych dziejów. Podczas powstania krakowskiego w lutym 1846 roku na terenie Galicji udało się Austriakom podburzyć polskich chłopów przeciwko szlachcie, doprowadziło to do masowych mordów i rabunków w szlacheckich dworach. Jednym z przywódców tej rabacji chłopskiej był Jakub Szela, któremu austriacki „rząd w nagrodę jego czynów dożywotnią pensję (...) i kilkadziesiąt morgów ziemi na własność wyznaczył. (...) co do reszty zdziera zasłonę z niecnego i haniebnego rządu, pod którym Pan Bóg cierpieć nam kazał.[32]" Tak świadek tamtych czasów, Aleksander Batowski, widział prawdziwe powody i wskazywał na inspiratorów tych tragicznych zajść. Szczęsny Feliński wskazywał także na powiązaną z masonerią Centralizację czyli organ przywódczy Towarzystwa Demokratycznego: „Wiadomo, że ruch, który się zakończył fatalną rzezią galicyjską, wywołany został propagandą Towarzystwa Demokratycznego, na którego czele stała Centralizacja, od miejsca pobytu swego zwana wersalską. Prezesem jej był wówczas Darasz, i pod jego to egidą wyprawieni zostali emisariusze do kraju dla przygotowania powstania, którego naczelnym wodzem zamianowany został Ludwik Mierosławski, komisarzem zaś cywilnym niejaki Alcyata, osobistość bez żadnego znaczenia tak w kraju jak i w emigracji. Mierosławski przeciwnie, bez żadnej wprawdzie rzeczywistej zasługi, głośny był tak w kraju jak i za granicą"[33]. Ten wspomniany przez Felińskiego Psalm Miłości napisał Zygmunt Krasiński w roku poprzedzającym rzeź galicyjską , posłuchajmy fragmentów, tej proroczej wizji: „Przeciw piekłu podnieść kord! Bić szatanów czarny ród! Rozciąć szablą krwawy knut Barbarzyńskich w świecie hord. Lecz nie nęcić polski Lud By niósł Szlachcie polskiej mord! (...) Gdy z kolebki Duch się budzi, Niemowlęctwem wolnych ludzi Gilotyna i grabieże! Dzieciom luby wściekły gniew! I w wylaną bratnią krew, Wierzą ciemne, w ślepej wierze! Nie wolności dotąd człowiek, To wolności wstało zwierzę! (...) Nie jest czynem - rzeź dziecinna! Nie jest czynem -wyniszczenie! Jedna prawda Boska, czynna, To przez miłość, przemienienie! Jeden tylko, jeden cud: Z szlachtą polską - polski lud, Jak dwa chóry - jedno pienie! - Wszystko inne - złudą złud! Wszystko inne, plamą plam I ojczyzna tylko tam! - Jeden tylko, jeden cud: Z szlachtą polską - polski lud...[34]". I dalej tak pisze w swych Pamiętnikach Arcybiskup Feliński: „Od tej dopiero chwili poczęto rozumieć nie tylko utwory Krasińskiego, ale też i patriotyczny jego program, który coraz to liczniejszych zwolenników zyskiwać sobie począł. Dla mnie osobiście poglądy tego najwznioślejszego z naszych wieszczów, istnego orła poetów, od pierwszej chwili stały się niewyczerpanym źródłem światła i siły, tak że pod ich przeważnie wpływem ustalać się poczęły moje zapatrywania się na sprawę narodową i na nasze względem niej obowiązki. Krótkie to powiedzenie: »Bo na ziemi być Polakiem, to żyć bosko i szlachetnie«, stało się odtąd jakby godłem tego sztandaru, pod którym nie tylko sam uszykować się pragnąłem, ale i naród cały radbym pociągnąć za sobą. Przekonanie, iż tylko miłość buduje, iż ofiara jest najwyższą potęgą w dziedzinie ducha, stając coraz jaśniej w mym umyśle, doprowadzało mię do coraz to głębszego pojęcia chrystianizmu, tryumfu Krzyża i pokonania złości pogaństwa przez krew męczenników[35]". Feliński, który, jak sam mówił, poprzez współczucie dla swojego umęczonego narodu poznał „piękno, wspaniałość i potęgę dzieła Odkupienia przez miłosną ofiarę[36]"doszedł do wniosku, że naród polski, chociaż jest ofiarą bezprawia, to „nie poszedł jednak na męczeństwo ani dobrowolnie, ani bez grzechu, jak nasz Odkupiciel i wstępujący w ślady Jego męczennicy; że uwzględniając winy i błędy narodowe, słuszniej jest nazwać Polskę opłakującą grzechy swe Magdaleną, niźli Chrystusem narodów. [W III części Dziadów Mickiewicza Polska w wizji przedstawiona jest jako Chrystus narodów] Odrzuciwszy przeto z poglądów umiłowanego wieszcza mego ten błąd zbyt boleśnie zranionego serca, tym mocniej ugruntowałem się w prawdziwie chrześcijańskich jego zasadach[37]". Również idea posłannictwa narodów, którą poznał Feliński dzięki Krasińskiemu, mocno wpłynęła na jego przekonania. Porównując powołanie, które człowiek ma żyjąc w rodzinie porównał je z całą ludzkością, i tak o tym pisał: „jako każdy członek rodziny ma wyznaczone sobie zajęcie odpowiednie do sił i zdolności swoich przyrodzonych; tak i naród każdy otrzymuje posłannictwo zastosowane do przymiotów, jakimi Opatrzność obdarzyć go raczyła[38]". Dlatego też Feliński rozpoczął porównawcze przeanalizowanie działalności swojego narodu i narodu rosyjskiego aby odkryć posłannictwo tych narodów oraz znaleźć błędy, które przeszkadzają w spełnianiu tych posłannictw. Można przyjąć, że ta analiza Felińskiego zakończyła się wnioskiem, iż więcej jest różnic w życiu prywatnym Polaków i Rosjan niż podobieństw a różnice te uwidaczniają się jeszcze bardziej w życiu publicznym. A wnioskiem końcowym tych rozważań jest to, że: „głównym zadaniem Polaków jest budowanie Królestwa Bożego na ziemi, już to we własnym łonie, dając na wzór Jana Chrzciciela, świadectwo prawdzie wiekuistej, za przeszłe grzechy czyniąc pokutę i wedle sił i środków dążąc do tego, by tak w życiu prywatnym jak i publicznym każda czynność oparta była na duchu Ewangelii, to jest wypływała z miłości Boga i bliźniego, nie zaś z nienawiści, zazdrości lub samolubnej rachuby. Na zewnątrz zaś domaga się od nas Chrystus, abyśmy gotowali drogi zbliżającemu się Królestwu Bożemu, gotowym do poświęcenia apostolstwem, nawoływaniem do braterstwa ludów i zjednoczenia ich w jedną chrześcijańską rodzinę, pod macierzyńskim skrzydłem Kościoła i pod błogosławiącą ręką Namiestnika Chrystusowego. Jako najpiękniejszą kartą w dziejach naszej przeszłości jest dokonanie dobrowolnej unii z Litwą i Rusią, tak i w przyszłości nic chwalebniejszego dokonać nie zdołamy nad przyczynienie się do powrotu na drogę prawdy zbłąkanych pobratymców naszych i ułatwienie wszystkim szczepom tegoż plemienia połączenia sił ku wspólnej obronie bez utraty indywidualności i odrębnego charakteru narodowego. Czyli, mówiąc językiem polityków, dobrowolna federacja ludów pod duchową egidą katolickiego Kościoła. (...) Charakter przy tym tego posłannictwa jest tak duchowny, że nie siłą oręża, ale siłą ofiary dokonanym być może to, czego od nas miłość wymaga. (...) Co się zaś tyczy powołania Rosji, wciąż rosnąca jej potęga wyraźnie ukazuje, iż zadaniem jej jest kruszyć przeszkody na drodze zamiarów Bożych spotykane. Wyzwolić z niewoli ludy słowiańskie, bronić je od nacisku obcoplemiennej cywilizacji, co je wynarodowić usiłuje, otworzyć kolebkę ludzkiego rodzaju na wpływy Chrystianizmu i postępu, wreszcie stać się biczem Bożym, jak Attyla, na ukaranie społeczeństw opanowanych przez prądy bezwyznaniowe, oto równie piękne jak szczytne posłannictwo, przypadające temu potężnemu zapaśnikowi. Jeśli dodamy do tego właściwe też dlań zadanie podtrzymania wśród ludów poszanowania dla władzy, tak sponiewieranej na Zachodzie, to zmuszeni będziemy przyznać, że posłannictwo Rosji, niemniej jest ważne od naszego, chociaż całkiem różnego rodzaju. Więcej powiem: oba te posłannictwa dopełniają się nawzajem i tylko razem wzięte stanowią całość doskonałą. Rosja nie zdoła uszczęśliwić ludów pobratymczych nie przystąpiwszy do prawdy katolickiej, która jedna zdolna jest skruszyć w jej sercu pogańskiego bałwana panowania nad światem, któremu dotąd hołduje; Polska zaś nie zdoła być apostołem Królestwa Bożego na ziemi, jeśli, skuszona rządzą potęgi, sama pokłoni się bałwanowi, co ją pożarł, i przyjmie obcą ideę, zapoznawszy własną. Nigdy przeto, przenigdy nie powinniśmy wyrzec się własnego posłannictwa przez wcielenie się dobrowolne i bezwarunkowe w olbrzymie cielsko owej północnej hydry, nie na to, by ją nowym ożywić duchem, lecz by jej nowa przybyła głowa i nowe do szarpania ofiar szpony; gdyż byłaby to zdrada nie tylko względem Boga, względem ojczyzny i względem bratnich ludów, ale nawet względem samej Rosji, która choć dziś jest zaślepiona i żadnej innej, prócz materialnej, nie żąda od nas pomocy, kiedyś jednak zapragnąć może wyższej organicznej idei, którą o tyle tylko dać jej zdołamy, o ile sami w posiadaniu jej będziemy. Trzymajmy się zwłaszcza oburącz prawdy katolickiej, którą nam wydrzeć usiłują; biada nam bowiem, jeśli zamiast podać ją naszym ciemiężycielom z miłością, jako skarb najdroższy, rzucimy im ją pod nogi, jako zużyty grat przeszłości, co ani nas ocalić, ani wskrzesić nie zdołał. Precz więc z apostazją! [czyli porzuceniem wiary katolickiej]. Męczeństwo raczej niż zdrada![39]". W roku 1847 Feliński otrzymał paszport i zgodnie z wolą swego chlebodawcy udał się do Paryża, gdzie miał pogłębić i rozszerzyć swoje wykształcenie. A by dostać się do Paryża, musiał się dopuścić nasz bohater pewnych forteli, ponieważ z zaboru rosyjskiego do niezbyt lubianej Francji nie wypuszczano zbyt łatwo poddanych cara. Więc ludzie składali wnioski o paszporty, które pozwalały na leczenie za granicą najlepiej gdzieś w zaborze pruskim. Paszport zdrowotny otrzymywało się trochę szybciej, gdzieś po roku lub po dwóch i był on najtańszy, natomiast składając wniosek o paszport na wyjazd, którego powodem miało by być, rozpoczęcie nauki w Paryżu, kończyło się otrzymaniem odmowy. Z tego powodu, właściwie wszyscy starający się o taki wyjazd, postępowali w taki sposób, który z pewnością, bardzie wrażliwym czy gorliwym katolikom, nie przysparzał pewnych dylematów. Do tego, aby otrzymać paszport ze względu „na zrujnowane zdrowie[40]", trzeba było to „udowodnić świadectwami urzędu lekarskiego". A kto wie, czy zaborcy, który raczej był świadom takich „chytrych" sposobów, nie chodziło o takie właśnie dylematy i zmuszanie do kłamstwa, nawet drobnego czy w jakiś sposób uzasadnionego oraz przekupstwa urzędników państwowych. Urzędnicy w Rosji byli słabo opłacani i jako normę traktowali przyjmowanie łapówek. A jak wrażliwe było sumienie Felińskiego możemy się zorientować na przykładzie jego zamiarów matrymonialnych. Mianowicie z ówczesnych listów do matki, możemy się zorientować, że Felińskiemu podobała się Hala, jakaś daleka ich krewna, co do której żywił dość mocne uczucie, o czym świadczą jego słowa: Im więcej jestem oddalony od was i od Hali - (...) [pisał] do matki w listopadzie 1845 roku - tym mocniej pragnę, aby wiadome Ci zamiary przyszły do skutku. Dołóż więc, droga Mamo, wszelkich starań, żeby nasze połączenie mogło nastąpić. (...) Tak zżyłem się z tą myślą, (...), że nie wiem, co bym robił gdyby mi odmówiono...[41]". Niestety, owa Hala chyba jednak nie była zbyt pewna swego uczucia do Szczęsnego, bo późniejsze listy Felińskiego świadczą o niepowodzeniu jego zamierzeń i odrzuceniu jego propozycji. A gdy dwa miesiące później dowiedział się o małżeństwie swojej wcześniejszej miłości to, tak to ocenił: „Zamążpójście Hali bardzo mnie ucieszyło, bo to bardzo dobra panna i boleśnie byłoby, gdyby została starą panną, a przy tym i ja będę zupełnie spokojny na sumieniu...[42]". A więc kilkumiesięczne, nieodwzajemnione i zakończone niepowodzeniem zauroczenie swoją krewną, bez żadnych tajnych schadzek czy jakichkolwiek zobowiązujących romansów, już powodowało u tego młodego dwudziestoczteroletniego człowieka poczucie winy z powodu, być może duchowego zranienia czy oszukania swojej sympatii. Takie zdarzały się w dziewiętnastym wieku sumienia. Ponieważ najstarsze z dzieci Brzozowskich miało dopiero cztery lata, a więc nie wymagało jeszcze opieki guwernera, którym miał zostać Szczęsny Feliński, więc nasz bohater miał zamiar przynajmniej przez trzy lata studiować we Francji. Dwudziestopięcioletni Szczęsny jechał do Paryża przez półtora miesiąca, zatrzymując się po drodze w wielu miastach, gdzie spotykał się z ludźmi których znał lub z którymi miał się spotkać z polecenia swoich znajomych. Odwiedził między innymi Lwów a w nim pobitego podczas rabacji chłopskiej Wincentego Pola, któremu przez rok przechodziła miłość do chłopów. Odwiedził też matkę Juliusza Słowackiego, Salomeę Becu. Następnym miastem był Kraków „kolebka wielkości i sławy naszej narodowej[43]", który ze względu na pozostałe w nim ślady historii wywarł na Szczęsnym, jak sam o tym napisał: „wrażenie (...) tak silne i tak odrębnego charakteru, iż nigdy, nigdy już nie powtórzyło się w moim życiu[44]". Tu, u Kajetana Koźmiana, dawnego przyjaciela swojego stryja, Alojzego miał okazje poznać „najznakomitsze osobistości bardzo nielicznego towarzystwa krakowskiego w tej epoce, (...) [a między nimi ]większą część profesorów Wszechnicy Jagiellońskiej[45]". Z Krakowa dotarł koleją do Wiednia, gdzie bywał częstym gościem u hrabiego Stanisława Zamojskiego, ojca Elizy Brzozowskiej żony jego opiekuna i dobroczyńcy Brzozowskiego. „Przez Pragę i Drezno ruszył Feliński do Berlina. W stolicy Czech zatrzymał się tylko na jeden dzień, aby obejrzeć z grubsza najważniejsze zabytki. Nieco dłużej zabawił w Dreźnie, bo i kolonia polska była tam dość liczna i pociągała go słynna galeria drezdeńska, zwłaszcza pamiątki po dwóch kurfirstach [książę udzielny, elektor w dawnej Rzeszy niemieckiej] a zarazem królach polskich Augustach[46]". W Berlinie pojawił się nasz bohater kilka dni przed Bożym Narodzeniem 1847 roku. Tam dzięki listowi polecającemu od Wincentego Pola, został częstym bywalcem domu Jana Koźmiana, który trzynaście lat później został wyświęcony na kapłana a z którym, podobnie jak błogosławiony Edmund Bojanowski, zaprzyjaźnił się na długie lata. Po świętach Bożego Narodzenia, Szczęsny Feliński odwiedził w Brukseli generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, uczestnika wojen napoleońskich oraz wodza naczelnego powstania listopadowego, który w tym czasie służył w wojsku belgijskim. Do Paryża przybył nasz bohater 1 stycznia 1848 roku. Mieszkanie, a właściwie „pokoik na czwartym piętrze: »pięć kroków długości i trzy szerokości«[47]", wynajął w dzielnicy łacińskiej i od razu, jako wolny słuchacz, rozpoczął studia na Sorbonie oraz College de France ( fr. Czyt. Koledż de frans) czyli w Kolegium Francuskim. Wtedy też, odwiedził przebywającego w Paryżu Juliusza Słowackiego, któremu przekazał listy od jego matki, Salomei. Ci dwaj wielcy ludzie bardzo się polubili i duchowo zbliżyli do siebie, zwłaszcza, że „w dwóch ostatnich latach swego życia Słowacki był bardzo osamotniony[48]", więc wizyty Felińskiego były mu bardzo miłe. Natomiast sam Feliński miał takie o Słowackim zdanie: „Jasno widziałem, że kochał on szczerze Pana Jezusa, pragnął tryumfu Jego nauki, życie prowadził, śmiało powiedzieć można, anachorety [ascety, samotnika], budował mię więc tylko i ducha mego ku Niebu podnosił, nie żądając ode mnie wyrzeczenia się choćby jednej joty z nauki Kościoła albo zaniechania choćby jednej zaleconej przezeń religijnej praktyki[49]". W tym czasie w Paryżu, jak pisał Feliński w swoich pamiętnikach, polscy emigranci skupiali się w różnych stronnictwach politycznych, z których najpoważniejszych było sześć. „Oprócz towiańczyków [zwolenników idei głoszonych przez Andrzeja Towiańskiego] (...), istniały tam jeszcze [wspomniane już wcześniej] Towarzystwo Demokratyczne pod wodzą prezesa Centralizacji, [Wojciecha] Darasza; Towarzystwo Trzeciego Maja, mające na czele księcia Adama Czartoryskiego [dziadka błogosławionego Augusta Czartoryskiego]; Stronnictwo Zjednoczenia, założone przez Wincentego Tyszkiewicza; Stowarzyszenie Wojskowe pod prezydencją ostatniego naczelnego wodza, jenerała [Macieja] Rybińskiego; i wreszcie Związek Narodowy, zwany pospolicie młodą emigracją, rządzony przez konwikt, w którym Dzwonkowski miał najwięcej wpływu[50]". Feliński, tak oceniał Towarzystwo Demokratyczne: „W pierwszych chwilach tułactwa, kiedy na czele tego obozu stali tacy ludzie jak Lelewel i Mochnacki, których imiona otaczała aureola patriotyzmu i sławy, w szeregach demokratów naliczyć było można niemało znakomitych osobistości, których zasługi rzucały pewien urok na całe to stronnictwo, lecz po zgonie Mochnackiego a usunięciu się do Belgii Lelewela, kierownictwo Towarzystwa dostało się w ręce ludzi, nieprzodkujących ani zasługą, ani zdolnościami; kiedy zaniechawszy walki o wielkie zasady, nowi ci szermierze ludowego wszechwładztwa zeszli na pole intryg stronniczych i sporów osobistych, wszystko, co zachowało poczucie własnej godności i choć trochę samoistności przekonań, opuściło krwawą chorągiew, pod którą pozostali jedynie nieznani w kraju doktrynerzy, dla których demokratyczne stowarzyszenia francuskie najwyższy ideał stanowiły. Wstępując w ich ślady, dołączyli do swego katechizmu politycznego nienawiść do Kościoła i wzgardę dla katolickiego duchowieństwa, które narzędziem despotyzmu nazwali. Przeniesienie ogniska działalności politycznej do Francji wywarło jeszcze i ten zgubny wpływ na naszych demokratów, iż utracili te nawet nieliczne cechy narodowe, jakie wynieśli z kraju. Przejęli oni całą organizację żywcem od Francuzów, tak jak od nich też zapożyczyli cały arsenał swojej doktryny. Nazwali się demokratami, władzę swą ochrzcili imieniem Centralizacji, Towarzystwo podzielili na sekcje, ustanowili komisje i komitety, pozakładali kluby, nie pozostało jednym słowem w całym ich urządzeniu ani źdźbła polskości. Tak to powoli idea, zdrowa i patriotyczna w swym źródle, wykrzywiła się i spaczyła wskutek niskich namiętności, iż zamiast być dźwignią narodowego odrodzenia, stała się taranem zniszczenia w ręku nieoględnych trybunów, którym już nie o kraj, nie o lud, lecz o tryumf jedynie własnego stronnictwa chodziło[51]". Zarzucał również temu stronnictwu nieuzasadnione ataki i próby „ohydzenia w oczach narodu jednego z najczystszych naszych patriotów[52]", księcia Adama Czartoryskiego. Feliński, był częstym gościem w hotelu Lambert, gdzie lubił przebywać ze względu na katolicką atmosferę. Tam, podczas spotkań towarzyskich, spotykał wielu ówcześnie znanych i ciekawych ludzi, z których większość można było zaliczyć do elity emigracji. On jednak lubił rozmawiać z każdym i nie zwracał uwagi na przynależność do jakiegokolwiek stronnictwa, czy też klasy społecznej. Jak sam mówił, unikał tylko bezbożnych. [1] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki, Warszawa 2009, s. 74. [2] Henryk Fros SI, Franciszek Sowa, Twoje imię przewodnik onomastyczno- hagiograficzny, Kraków 1982, s. 544. [3] Tamże, s. 224. [4] https://deon.pl/imiona-swietych/szczesny,8978 [5] Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński, Paulina, córka Ewy Felińskiej, Szczecinek 2009, .s. 33-34. [6] S. Regina Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński Arcybiskup Metropolita Warszawski, Rzym 1965, s. 6. [7] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 74-75. [8] Tamże, s. 77. [9] Tamże, s. 80. [10] Tamże. [11] S. Teresa Antonietta Frącek RM, Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, tom I Młodość, Warszawa 2009, s.42. [12] Tamże. [13] Tamże, s.44. [14] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 93. [15] S. Regina Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny..., s. 13. [16] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 120. [17] S. Teresa Antonietta Frącek RM, Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, tom I Młodość, Warszawa 2009, s.52. [18] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 120. [19] Tamże, s.124. [20] S. Regina Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny..., s. 14. [21] Polscy święci, t. 6, red. o. Joachim Bar OFMConv, Warszawa 1986, s. 139 [22] Jan Dobraczyński, A to jest zwycięzca, Warszawa 1986, s. 41-42. [23] Tamże, s. 45. [24] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 85. [25] http://zfelinski.blogspot.com/2011/09/list-zygmunta-szczesnego-do-matki-16.html [26] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 86. [27] http://zfelinski.blogspot.com/2011/09/list-zygmunta-szczesnego-do-matki-16.html [28] S. Regina Żylińska, Ks. Zygmunt Szczęsny..., s. 19. [29] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński 1822-1895, Warszawa 1975, s. 81. [30] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 197. [31] Tamże. [32] Aleksander Batowski, Diariusz wypadków 1848 roku, Wrocław Warszawa Kraków Gdańsk 1974, s. 88. [33] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 210. [34] Pisma Zygmunta Krasińskiego, Tom III, Mikołów 1901, s.16-17. [35] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 197-198. [36] Tamże, s. 198. [37] Tamże. [38] Tamże. [39] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 204-205. [40] Tamże, s. 194. [41] Jan Dobraczyński, A to jest..., s. 46. [42] Tamże. [43] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 208. [44] Tamże. [45] Tamże , s. 209. [46] Ks. Hieronim Eug. Wyczawski, Arcybiskup Zygmunt..., s. 88. [47] Jan Dobraczyński, A to jest..., s. 54. [48] Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki..., s. 261. [49] Tamże, s. 254. [50] Tamże..., s. 241. [51] Tamże, s. 243-244. [52] Tamże, s. 244. Powrót |