Bł. Gabriela Kolumba Cz. V zdj.z Int. ze str.: https://www.santodelgiorno.it/beata-colomba-gabriel/ Matka Kolumba Gabriel dojechała do Rzymu po trzech dniach podróży. Zamieszkała w Domu Generalnym Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu (popularnych nazaretanek), gdzie „żyła jeszcze założycielka i pierwsza przełożona generalna (...) bł. Franciszka Siedliska (1842-1902), kobieta o wielkim sercu i wielkiej delikatności, która przy tym sama również dużo cierpiała od ludzkich języków i niesprawiedliwych posądzeń. Cokolwiek by w Galicji mówiono, m. Franciszka nie miała zamiaru przyłączyć się do tego chóru, zanim by najpierw dobrze nie poznała oszkalowanej!"[1]. Dzięki życzliwości bł. Franciszki, m. Kolumba Gabriel miała więc możliwość i czas, aby dokładnie przemyśleć swoją sytuację, w której się wówczas znalazła. A jej położenie nie było wcale beznadziejne. „Nie tylko przecież nie usunięto jej z zakonu (to mogłaby zrobić tylko Stolica Apostolska), ale nawet i z urzędu jej faktycznie nie zdjęto. W oczach prawa była po prostu zakonnicą (i ksienią) podróżującą, i to podróżującą legalnie, za otrzymanym pozwoleniem. Prawda, (...) nie miała ze sobą żadnych szat zakonnych (...). Ale przecież nie habit czyni mnicha, ani zdjęcie go nie unieważnia profesji. Przy całym bólu i poczuciu krzywdy i opuszczenia Matka przez kilka najbliższych lat nie straci nadziei powrotu i będzie się o ten powrót starała[2]". O tych próbach powrotu do lwowskiego klasztoru Kolumby Gabriel jeszcze powiemy. Natomiast jedną z pierwszych rzeczy, którą zmuszona była zrobić zaraz po przyjeździe do Rzymu, to wykazać swą niewinność przed świętą Kongregacją do spraw Biskupów i Zakonników. Była oczywiście świadoma tego, że będzie „musiała zdać sprawę ze swego włodarstwa przed wyznaczonym do tego komisarzem. Jeżeli cokolwiek miała sobie do wyrzucenia, to tylko nadmiernie wielką jałmużnę, udzieloną Podruckiemu: sądziła jednak, że tak okoliczności, jak intencje przyczynią się do jej uniewinnienia. W najgorszym razie zasłużyła może na naganę albo pokutę - ale nie na wygnanie. Niemniej nie mogła nie zdawać sobie sprawy, ze dysponuje w swej obronie jedynie własnym słowem, dużo więc musiało zależeć od tego, kim będzie i jakim człowiekiem się okaże dostojnik kościelny, któremu jej sprawa zostanie powierzona"[3]. Spowiednikiem i kierownikiem duchowym m. Kolumby został wyznaczony O. Hildebrand de Hemptine (1849-1913), pierwszy opat prymas, niedawno erygowanej przez Leona XIII Konfederacji Benedyktynów. Najprawdopodobniej, to właśnie „w Dom[4] Hildebrandzie znalazła Matka pierwszego dostojnika kościelnego, który uwierzył w jej wersję wydarzeń i mógł odtąd podtrzymywać ją na duchu tak, jak może to robić tylko ktoś życzliwy"[5]. Pomagał on jej również przy załatwianiu wszelkich spraw w Kurii rzymskiej. Natomiast ówczesnym prokuratorem generalnym był, dzisiaj już błogosławiony o. Jacek (Hiacynt) Maria Cormier (1831-1916), dominikanin (późniejszy generał tego zakonu). I to właśnie „jemu zlecił kardynał [Girolamo Maria] Gotti [1834-1916], prefekt Kongregacji [Rozkrzewiania Wiary], delikatne i kłopotliwe śledztwo w sprawie lwowskiej ksieni. A była to sprawa grożąca najróżniejszymi powikłaniami, pilnie też już wykorzystywana przez wrogów Kościoła i alergicznie odczuwana przez galicyjski episkopat"[6]. Jak wiemy w tym czasie ordynariuszem lwowskim został Arcybiskup Józef Bilczewski. Jego sufraganem pozostał Abp Józef Weber, który prawdopodobnie swoje niezbyt pochlebne zdanie na temat ksieni lwowskich benedyktynek przekazał swojemu zwierzchnikowi. Stąd, być może brało się to bardzo nieprzychylne stanowisko Abp Bilczewskiego do m. Kolumby. Z kolei taka postawa ordynariusza lwowskiego zobowiązywała o. Jacka Cormiera do bardzo sumiennego i wszechstronnego śledztwa. Oprócz rozmów z oskarżoną, rozmawiał on również z m. Franciszką Siedliską, której był w tym czasie spowiednikiem. W lipcu 1900 roku, w jednym ze swoich listów, tak napisała o nim m. Siedliska. „Otóż ten Ojciec jest bardzo poważny, świątobliwy, dobry zakonnik. Cztery razy z nim rozmawiałam z powodu Matki Kolumby. Raz była rozmowa duchowna, a każde jego słowo takie święte, Boże!"[7] M. Siedliska otrzymała również polecenie od Kongregacji, aby tłumaczyć z polskiego na włoski wszystkie artykuły na temat m. Kolumby, które ukazywały się w ówczesnej prasie lwowskiej. Także „we wszystkich sprawach związanych ze śledztwem, czy to były rozmowy, czy teksty pisane, m. Franciszka służyła za tłumaczkę, poświęcając temu mnóstwo czasu i trudu, mimo że obowiązki wzywały ją gdzie indziej"[8]. O. Cormier nie znalazł dowodów złego prowadzenia się m. Kolumby, którą szczerze pokochały nazaretanki, i które miały o niej jak najlepszą opinię. Ale tego, w sprawozdaniach z prowadzonego przez siebie śledztwa, nie mógł w ogóle brać pod uwagę. „Trzymał się on ściśle faktów i tylko faktów, a nie wrażeń. Nic takiego w niej nie stwierdziłem - to był fakt. Objawów zepsucia nie widać"[9]. Tymczasem we Lwowie, w klasztorze benedyktynek, kara wysłania ksieni Kolumby do Rzymu wymierzona „za [ten] rzekomy skandal, (...) uderzyła rykoszetem także i w całą Wspólnotę lwowską: Arcybiskup lwowski wstrzymał wybory ksieni. Odtąd przez 22 lata Wspólnotą rządziły przeorysze. Klasztor stracił rangę opactwa"[10]. Śledztwo o. Cormiera zostało zakończone jeszcze przed Bożym Narodzeniem 1901 roku. Okazało się, że „nie znaleziono podstaw do usunięcia (...) [m. Kolumby] z zakonu, co miałoby miejsce, gdyby Cormier uznał zasadność lwowskich plotek. Na to, jak pamiętamy, brakło dowodów. Ale właśnie dlatego, że jej nie usunięto, był teraz problem, co robić z zakonnicą, która złożyła profesję monastyczną i ma prawo mieszkać w swoim klasztorze do śmierci, ale spokój Kościoła i społeczeństwa wymaga, żeby się tam już nigdy nie pokazała. Najlepiej byłoby więc dla wszystkich zainteresowanych, gdyby jej znaleziono klasztor inny, możliwie daleko od Lwowa. Dlatego prymas benedyktynów Dom Hildebrand, idąc za tą sugestią, zaproponował klasztor benedyktynek w Subiaco. Nie byle miejsce dla kogoś, kto należy do tego zakonu: to w Subiaco przecież św. Benedykt zamieszkał pierwotnie jako pustelnik i tam zgromadził pierwszych uczniów, zanim jeszcze przeniósł się z nimi na Monte Casino. Było to tak, jakby zaproponować klarysce klasztor w Asyżu, albo karmelitce bosej w Avili"[11]. Również o. Cormier uważał, że wysłanie m. Kolumby do Subiaco będzie bardzo dobrym posunięciem przede wszystkim dla Matki, która tam może podjąć decyzję, albo wystąpienia z zakonu albo, gdy ta „nieszczęśliwa, udręczona, zamknięta w sobie dusza[12]" dojdzie do równowagi psychicznej, to mając tak wiele zalet, „może zrobić jeszcze wiele dobrego"[13]. Podobnie oceniała m. Kolumbę Gabriel siostra Augustyna, nazaretanka, która w liście do m. Franciszki Siedliskiej, opisywała z dużym szacunkiem tę schorowaną i duchowo zranioną benedyktynkę, która „psychicznie cierpi strasznie z powodu niemożności powrotu do Lwowa; żal patrzeć na jej boleść, a pomóc nic me można. Listów do nikogo nie pisze, tak że nawet i matce Siedliskiej prawdopodobnie nie odpowie. Byłby więc to jakiś okres depresji, spowodowanej przez świadomość, że śledztwo wprawdzie już się zakończyło, ale nie w sposób dający jakąkolwiek nadzieję na rehabilitację"[14]. M. Kolumba Gabriel po pewnym czasie uświadomiła sobie, że chociaż nie została, w sposób zdecydowanie jasny i wyraźny uznana za niewinną, to jednak nie udowodniono jej niczego takiego, za co sama by się wcześniej nie obwiniała. To pozwoliło jej 6 stycznia 1902 roku napisać do arcybiskupa Józefa Bilczewskiego list, którego fragment tu przytoczymy: „licząc na pomoc Bożą - dla spełnienia Woli Jego Najświętszej, dla spokoju sumienia, dla zbawienia duszy i naprawienia zgorszenia, pragnę wrócić do klasztoru, w którym śluby zakonne złożyłam. O tę więc łaskę, by mi wolno było pracować, cierpieć, żyć i umierać na miejscu, na którem Pan Bóg chciał mię mieć, Najprzewielebniejszego Arcypasterza, w Imię Pana Jezusa Najmiłosierniejszego, proszę - zdając się jednak na światły a ojcowski sąd i wolę Waszej Ekscelencji - której wyraz, w odpowiedzi na moją pokorną prośbę, raczy mi Wasza Ekscelencja najłaskawiej przesłać"[15]. W liście tym m. Kolumba wyraziła również „wielki żal (...), że jej nieroztropność stała się przyczyną nagonki na kościół, zakon i arcybiskupa Webera; (...) Odpowiedź przyszła szybko i była dla nadziei Matki ciosem wręcz brutalnym. Nie zachował się tekst listu arcybiskupa, ale treść jego znamy z brulionu kolejnego listu Matki, która dopiero teraz poznała szczegółowo stawiane sobie, a zupełnie z palca wyssane oskarżenia. Albo może znała je już wcześniej, ale dopiero teraz przekonała się, jak święcie i nieodmiennie wierzył w nie cały kler galicyjski mimo wszelkich złożonych już wyjaśnień? Jej brudnopis zaczyna się od słów: »Zranione poczucie sprawiedliwości w mojej i tak już aż nadto zbolałej duszy dodaje mi odwagi... « a tekst, pokreślony, miejscami trudno czytelny i nawet nie w całości zachowany, przekazuje reakcję Matki, zapewne natychmiastową, na te oskarżenia. Nieprawda więc, że zadłużyła klasztor, biorąc w sklepach mnóstwo towaru na kredyt: była to bowiem normalna praktyka, że za bieżące zakupy płacono nie co dzień, ale co miesiąc lub kilka miesięcy. Nieprawda, że flirtowała z Podruckim, że go od lat obdarowywała, że pisywała do niego »dwuznaczne listy«, że planowała z nim uciec... Niestety jednak wszystkie wyjaśnienia i tłumaczenia miały znów wartość tylko niepopartego dowodami słowa Matki. Ostatecznie nie wiadomo nawet, czy ten list w ogóle wysłała. Na rozum biorąc, nie było po co. Arcybiskup, który zresztą wyrażał się o niej per »baba«, na pewno by po jego przeczytaniu nie zmienił zdania"[16]. Jednakże Matka Kolumba w sumie, kilka razy prosiła listownie abp. Bilczewskiego o pozwolenie na powrót do swojego lwowskiego klasztoru, informując go o zakończonym śledztwie i jego wynikach. „Wiadome jest, że metropolita Bilczewski 4.05.1902 r. poparł prośbę bł. Kolumby o przeniesienie do klasztoru w Subiaco, a także, że zaproponował zakonnicy w odpowiedzi na jej list z maja 1903 r. (...) powrót do kraju, ale nie do Lwowa, lecz do jednego z dwóch benedyktyńskich klasztorów, czyli do Staniątek lub do Przemyśla"[17]. Prawdopodobnie, ta propozycja arcybiskupa aby m. Kolumba mogła trafić do jednego z benedyktyńskich klasztorów w Galicji pojawiła się po wcześniejszej korespondencji o. Cormiera z lwowskim arcybiskupem. Natomiast na przeniesienie do Lwowa abp. Bilczewski nie zgodził się nigdy. Dziś wiemy, że „ arcybiskup [Józef] Bilczewski został wkrótce po Matce Kolumbie wyniesiony także na ołtarze, a nieco później nawet kanonizowany. Co z tego wynika: czy to, że w jej sprawie (jako święty) musiał mieć rację i trzeba Matce beatyfikację cofnąć? Nie; tylko to, że nawet święci mogą się w czymś pomylić, nawet święci mają prawo do błędów, nawet święci są ludźmi i nie zagwarantowano im nieomylności. I kiepską przysługę oddają im tacy czciciele , którzy próbują wbrew prawdzie zamazywać ich błędy, zamiast spokojnie wyjaśnić, jak mogło dojść do takiej pomyłki"[18]. I nie ma w tej kanonizacji i beatyfikacji żadnej sprzeczności, bo te osoby, które dzisiaj są już w Niebie, mogą się tylko głęboko miłować, nie czując żadnej ziemskiej niechęci do siebie. A „konkluzją tych dramatycznych i trudnych dla »żywego« Kościoła decyzji oraz okoliczności niech będą słowa [biskupa] W.[incentego] Urbana: Jakże przedziwne i nieodgadnięte są drogi, którymi Bóg Wszechmogący prowadzi dusze do Siebie przez niezwykłe powołanie"[19]. Matka Kolumba Gabriel napisała 3 maja 1902 roku oficjalną prośbę do Kongregacji Biskupów i Zakonników o przeniesienie do klasztoru benedyktynek w Subiaco. Prośbę tę poparł, jak już wspomniano, abp. Bilczewski. Kapituła klasztoru w Subiaco zgodziła się na przyjęcie m. Kolumby. Postawiła jednak dwa warunki: „ostateczne przeniesienie ślubu stałości Matki Kolumby ze lwowskiego na subiaceński klasztor ma nastąpić dopiero po roku próby, a ponadto powinna ona wnieść posag na swoje utrzymanie.
Klasztor w Subiaco http://benedyktynki-krzeszow.pl/wp-content/uploads/2015/06/SDC18021-1024x768.jpg Oba te warunki były po prostu dyktowane przez obowiązujące prawo zakonne: nigdy nie przyjmuje się nikogo na stałe bez próby, a klasztor, jak każda inna grupa ludzka, z czegoś żyć musi. (...) Zgoda św. Kongregacji na takie przeniesienie Matki datowana jest 3 czerwca 1902. Już w końcu maja Matka spędziła jakiś czas w Subiaco, na razie jako gość poza klauzurą, ale i tak, jak można wnioskować z faktu, że nie odpowiadała na kierowane do siebie listy, to miejsce od początku działało na nią przygnębiająco. Może od razu poczuła, że się tu nigdy nie zadomowi, że wola Boża jest inna? Niemniej wszyscy co do jednego kościelni przełożeni nalegali, żeby tam właśnie zaczęła życie od nowa. Nie mogła więc przynajmniej nie spróbować"[20]. W sumie klasztor lwowski musiał przesłać ponad 2 tys. Koron, co z oburzeniem odnotowała w kronice s. Ida, pisząc, że „»panna Gabrielówna« ośmiela się zaciągać długi na rachunek klasztoru"[21]. Również nazaretanki otrzymały zestaw rzeczy, które miały służyć za wyprawę s. Kolumby. Przełożona klasztoru w Subiaco nie wyjawiła współsiostrom, ani z jakich powodów pojawiła się w ich klasztorze s. Kolumba a ani nawet tego, że była ona ksienią we lwowskim klasztorze. Uczyniła to dlatego, aby nikt ze zgromadzenia nie odepchnął m. Kolumby. Chciała jednocześnie szybko uczynić ją swoją córką duchową, która będzie jej posłuszna i całkowicie podporządkowana. Natomiast dla Kolumby Gabriel, istotne było tylko to, czy jej pobyt w tym klasztorze, jest zgodny z Wolą Bożą. „Już jadąc do Subiaco (odwożona przez m. Franciszkę Siedliską, którą o tę przysługę uprosiła) nie wierzyła w to i jechała jak na ścięcie. Wiedziała, że musi spróbować, że musi spędzić tam przynajmniej rok, a jednocześnie udręką była myśl o spędzeniu tam choćby tygodnia. Niewątpliwie był to znowu stan psychicznej depresji, głębokiego zniechęcenia i wewnętrznej niemocy. Cały późniejszy konflikt z ksienią Giuseppiną wynikł właśnie z tego podstawowego nieporozumienia. Jedyne, czego Matka rzeczywiście potrzebowała, to było zrozumienie i sympatia na czas tej depresji, wyrozumiałość dla skutków tej niemocy. Ale ksieni Giuseppina widziała w niej niebezpieczny (mówiąc dzisiejszą gwarą) »element«, który przede wszystkim potrzebuje energicznego opanowania i ustawienia na właściwym sobie miejscu. To z potrzeby tego ustawienia i zapewne dla próby pokory wyznaczono jej na mieszkanie zamiast normalnej celi zakonnej mały przejściowy korytarzyk, do którego wciśnięto jej meble. Nigdy nie miała poskarżyć się na to, szczegół ten znamy tylko z zeznań samych sióstr subiaceńskich. Mogła jednak już od początku wyczuć, także i dzięki temu szczegółowi, nieufność ksieni Giuseppiny, jej ledwo maskowany strach. A strach nie od dzisiaj rodzi agresję"[22]. Dobrze, że m. Siedliska otrzymała pozwolenie na odwiedzanie m. Kolumby, bowiem stan psychiczny tej ostatniej był nie do pozazdroszczenia. Franciszka Siedliska przybyła do Subiacoo w dniu 24 września 1902 roku i pozostała tam aż do 15 października. Wszystko jednak wskazuje na to, że nawet ta bliskość M. Siedliskiej nie była w stanie pomóc załamanej zakonnicy ani poprawić jej stosunków ze współsiostrami z tego klasztoru. Niestety, to spotkanie obu błogosławionych zakonnic, było jednocześnie ich ostatnim spotkaniem, gdyż w listopadzie m. Siedliska zmarła. Ta śmierć jeszcze bardziej spotęgowała poczucie osamotnienia m. Kolumby i jej jeszcze głębszą depresję. Bardzo różnie, w tym czasie, oceniano m. Kolumbę. Według zachowanych świadectw kilku sióstr z Subiaco, m. Kolumba „okazała się rozmodlona, wzorowa, skromna i pokorna"[23]. Natomiast ksieni Giuseppina uważała, że była ona „nieszczera, obca duchowi posłuszeństwa, pozbawiona pobożności i gustu do modlitwy, a jej obecność była w zgromadzeniu czynnikiem burzącym jedność"[24]. Były też opinie o tym, że Matka jest „roztargniona i nerwowa, zmienna w nastrojach, to skłonna do wysiłku , to znów kompletnie załamana"[25]. Te, tak różne opinie utwierdzały „ksienię Giuseppinę w przekonaniu o wywrotowej roli Matki!"[26]. I kiedy już dla wszystkich stawało się jasne, że ani m. Kolumba nie chce dłużej przebywać w tym klasztorze ani kapituła klasztorna, nie wyrazi zgody na jej dalsze w nim pozostanie, o. Kormier ponownie zaczął prowadzić korespondencję z abp. Bilczewskim. A w maju 1903 r. m. Kolumba kolejny raz sama zdecydowała się napisać list do lwowskiego arcybiskupa. „W tym liście znajdujemy jej własną wersję przebiegu ostatnich miesięcy. Przyszła mianowicie z dobrą wolą, ale od pierwszej chwili żyła tu w paraliżującym smutku i świadomości, że jest nie na miejscu. Nie jest to wina tutejszego zgromadzenia, przeciwnie: »siostry znalazłam dobre i świątobliwe, kochają mnie i szanują, ja im się też szczerze odwzajemniam« - najwyraźniej Matka w swojej izolacji albo w ogóle nie zauważyła nieufności ksieni Giuseppiny i części zakonnic, albo uznała to za zjawisko marginalne i nieważne. Ważniejsza była jej tęsknota za zgromadzeniem lwowskim, do którego żarliwie pragnęła wrócić. »Męka tych trzech lat pisze - to szkoła krzyża, która mię wielu rzeczy oduczyła i wielu rzeczy nauczyła« - i po tej szkole Matka czuje się na siłach wrócić pomiędzy dawne swoje współsiostry i »z zapomnieniem i zaparciem się siebie służyć im i wspólnie dążyć do niebieskiej ojczyzny«. Jeśli cokolwiek trzymało ją na duchu przez ten rok próby, to tylko nadzieja na taki powrót: »czuję wyraźnie i stanowczo, że nie ma Woli Bożej, abym tu została, i nie zostanę«"[27]. O odpowiedzi arcybiskupa już wspominaliśmy, oczywiście nie zgodził się na powrót i zaproponował, jeden z dwóch pozostałych w Galicji klasztorów benedyktynek, w Staniątkach lub w Przemyślu. Tę odmowę zgody na powrót do Lwowa, Matka Kolumba przyjęła jako ostateczną i już więcej o taką zgodę nie poprosiła. Zaczęła się zastanawiać nad dalszym swoim losem, „zdała sobie sprawę, że nie zdoła się nagiąć z powrotem do życia klauzurowego, i to zapewne z tej przyczyny nie rozważała poważnie kolejnej próby w Przemyślu albo Staniątkach"[28]. Po dokładnym przeanalizowaniu swojej sytuacji Matka Kolumba Gabriel złożyła jeszcze w czerwcu 1903 roku podanie do Stolicy Apostolskiej o roczną eksklaustrację (pozwolenie na przebywanie przez określony czas zakonnicy poza klasztorem). Na koszty swojego utrzymania przez ten rok eksklaustracji, miała ona otrzymać od benedyktynek ze Lwowa 1000 lirów, natomiast później musiała sama sobie poradzić. Po kilku miesiącach m. Kolumba Gabriel wystąpiła o sekularyzację trwałą, czyli o przejście do życia świeckiego. Prośbę tę, Watykan dość szybko zaakceptował, potwierdzając to odpowiednim dekretem sekularyzacyjnym. „Prosząc o dekret sekularyzacyjny zaznaczyła, że będzie żyć w odosobnieniu oddana modlitwie, zachowywać jak najlepiej wszystkie śluby pod władzą miejscowego ordynariusza. Postanowiła nie zdejmować habitu, jako świadectwo, że w jej sercu profesja trwa nadal i jest równie ważna jak przedtem. Latem 1903 roku zamieszkała w pensjonacie u sióstr św. Karola, tuż koło Bazyliki św. Piotra"[29]. Od jesieni 1903 do wiosny 1905 roku Kolumba Gabriel żyła modlitwą w zupełnej samotności co pozwoliło się jej organizmowi zupełnie wyciszyć i całkowicie odbudować psychicznie. W tym czasie utrzymywała też stały kontakt z dom Hildebrandem i o. Cormierem. W połowie 1905 roku, będąc już w pełni sił, Matka Kolumba zaczęła się zajmować zaniedbanymi i pozostawionymi bez opieki włoskimi dziećmi z ubogiej rzymskiej dzielnicy Prati. W tym celu, przeniosła się z pensjonatu sióstr św. Karola i zamieszkała w jednej z kamienic, gdzie wynajęła pokój. Porozumiała się z miejscowym proboszczem, księdzem Canale i za jego zgodą „zaczęła (...) gromadzić te [ubogie] dzieci na lekcje katechizmu u siebie, poza tym w miarę możności opiekowała się nimi przez cały dzień aż do powrotu ich rodziców z pracy"[30]. Później, po oddaniu wszystkich dzieci rodzicom m. Kolumba szła opiekować się chorymi. Warto tu zwrócić uwagę na to, że Matka w ogóle nie troszczyła się o finanse dla utrzymania tego swojego przytułku. „w wiele lat później jakiejś nieznanej nam z imienia kobiecie, która chciała założyć instytucję dobroczynną i czekała z tym na otrzymanie spadku, Matka powie: »Jeżeli będziesz czekać na pieniądze, nigdy nic nie założysz«. Po prostu, jej zdaniem, Opatrzność miała zatwierdzić albo odrzucić jej próbę, a to przysyłając konieczne środki lub ich nie przysyłając"[31]. Żyjąc i prowadząc taką działalność przez rok, Matka doszła do wniosku, że tę jej coraz bardziej rozwijającą się działalność, należałoby jakoś zalegalizować. A do tego potrzebowała solidnej protekcji. Chodziło tu, nie tylko o założenie przytułku dla dzieci ale przede wszystkim o pomoc w obsłudze wszystkich jego potrzeb. Do tego najlepiej nadawałyby się zakonnice. A więc, mówiąc bez osłonek, taka protekcja przydałaby się Matce oczywiście do założenia zgromadzenia. Ponieważ Pius X (1835-1914) wydał zakaz tworzenia nowych zgromadzeń bez zgody stolicy apostolskiej, dom Hildebrand doradził Matce aby założyła nowy zespół istniejącego już zgromadzenia benedyktynek - oblatek. Natomiast generał dominikanów, którym już od dwóch lat był o. Cormier polecił ówczesnemu wikariuszowi Rzymu kardynałowi [Pietro]Respighi [1843-1913], Matkę Kolumbę i „jej plany życzliwej uwadze kościelnych władz Miasta"[32]. Niestety po zapoznaniu się z lwowską historią Matki Kolumby oraz niepochlebną opinią benedyktynek z Subiaco, z sekretariatu wikariatu przesłano urzędową odmowę na założenie takiego zespołu. To spowodowało, że o. Cormier zwrócił się bezpośrednio do sekretarza wikariatu, monsignore Francesco Faberiego [1869-1931], zalecając „mu najusilniej, byłą ksienię lwowską, (...) której wspaniałe zalety i szlachetne serce mogą pod dobrym kierunkiem oddać Kościołowi i społeczeństwu ogromne usługi"[33]. Zainteresował również planami Matki dwa „papieskie dzieła [czyli fundacje będące pod auspicjami papieża]: Scuole Pontificie [Papieska Szkoła Piusa IX] i Preservazione della Fede [Papieskie Dzieło Zachowania Wiary], które obiecały pieniężne wsparcie przytułku"[34]. Kolumba Gabriel również samodzielnie podejmowała rozmaite kroki, które miały doprowadzić do uwieńczenia sukcesem jej planów. Ale, wszystko co robiła, było o wiele bardziej przemyślane i robione dużo ostrożniej niż jeszcze kilka lat wcześniej, bowiem „przeżycia lwowskie oduczyły ją raz na zawsze działania na własną rękę. Odtąd już, do końca swego życia, każda jej decyzja będzie zaopatrzona we wszelkie konieczne pisma, pieczątki i podpisy i radzić się będzie wielu, zanim podejmie decyzję"[35]. A więc przede wszystkim znalazła dla części swoich podopiecznych nowy lokal. Znajdował się on w Testaccio, czyli w dzielnicy równie ubogiej jak Prati, ale leżącej w stosunku do niej po przeciwnej stronie Rzymu. W tym też czasie napisała list do monsignore Faberiego, w którym zwróciła się o pomoc finansową, z góry zakładając, że jej plany dotyczące i przytułku i nowej odnogi benedyktynek na pewno zostaną zaaprobowane. W prośbie swej napisała, że „nowy lokal jest do wynajęcia za 2700 lirów rocznie, z których prawie połowę obiecały już płacić [wymienione wyżej] Dzieła Papieskie, ale o resztę śmie prosić Ojca świętego. Dodaje, że sama posiada zaledwie skąpe utrzymanie »dla siebie i swych towarzyszek«"[36]. Chociaż Matka napisała o utrzymaniu dla swych towarzyszek nie jest wiadomym, czy pisała o towarzyszkach, które już być może były z nią czy też o towarzyszkach, które dopiero miały z nią być. Chociaż kardynał Respighi był bardzo przychylnie nastawiony do Matki, odpowiedź na jej pismo nie przyszła. Niezależnie od tego Kolumba Gabriel cały czas prowadziła katechezy w obu, tych bardzo oddalonych od siebie częściach Rzymu. Drogę między tymi dzielnicami matka zawsze pokonywała pieszo. W połowie drogi lubiła zachodzić do kościoła Matki Bożej leżącego przy Piazza Navona. Tam spędzała dłuższe chwile na głębokiej modlitwie i refleksji. Któregoś dnia podczas rozmowy z o. Vincenzo Ceresim [1869-1958], proboszczem tego kościoła dowiedziała się, że do Rzymu przyjeżdża wiele dziewcząt poszukających pracy, które nie mają gdzie mieszkać. Żyją więc w „strasznych warunkach i marnują się szybko"[37]. O. Ceresi, podczas tej rozmowy bardzo szybko zauważył, że m. Kolumba nie jest przeciętną zakonnicą. Kościół Matki Bożej Najświętszego Serca przy Piazza Navona (wł. Chiesa di Nostra Signora del Sacro Cuore a Piazza Navona) dost. w intern. na str.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Matki_Bo%C5%BCej_Naj%C5%9Bwi%C4%99tszego_Serca_w_Rzymie_(Piazza_Navona) „Zorientował się, że tej kobiecie katechizowanie nie wystarcza: jej potrzeba takiej służby, która by ją angażowała dniem i nocą, wciągała wszystkie siły, obejmowała i dusze nieśmiertelne podopiecznych, i ich najprzyziemniejsze doczesne potrzeby. A on miał właśnie taką służbę do zaofiarowania. Oboje będą do końca życia wspominać tę rozmowę jako moment szczególnej łaski. Ceresi nawet w pierwszej chwili trochę się przestraszył tej natychmiastowej gotowości: czuł się jak ktoś, kto dotknął tylko kijem skały, a wytrysnęło źródło, które go zalewa. Przez następne dwa miesiące miało trwać usilne dopracowywanie planu. Zakładano, że mieszkankami domu będą w większości dziewczęta pracujące, których zarobki nie wystarczają na wynajęcie sobie izby choćby na poddaszu, ale które mogą płacić przynajmniej częściowo za swój wikt. Lokal trzeba będzie dać im za darmo i na to znaleźć fundusze - ale poza tym dom ma być domem rodzinnym, [po włosku] Casa-Famiglia, i jego mieszkanki powinny znaleźć w nim wszechstronną opiekę taką, jaką by miały u własnej matki i serdeczność połączoną z dozorem; powinny także wziąć na siebie odpowiedzialność za wspólne dobro i za utrzymanie domu w porządku, właśnie [tak] jak bywa w rodzinie"[38]. M. Kolumba, oprócz problemów finansowych, ponownie stanęła przed problemem braku jakiejkolwiek osoby do pomocy przy obsłudze swojego nowego dzieła. Pierwsze kandydatki, które pojawiły się aby wspomóc to dzieło, szybko się wykruszały, gdyż wymagania, jakie stawiała im Matka Kolumba były bardzo wysokie. Pomimo tego, na wiosnę 1908 roku pracowały przy niej przynajmniej dwie kandydatki. Kolumba Gabriel nigdy nie zapomniała tego, że jest benedyktynką więc chciała by i jej przyszłe zgromadzenie, było zgromadzeniem benedyktynek. Jedyną różnicą, która miała różnić oba zgromadzenie było to, że zgromadzenie m. Kolumby miało być zgromadzeniem czynnym a nie klauzurowym. W tym zamiarze pomagał jej opat prymas benedyktynów dom Hildebrand, który po pewnym czasie zaliczył zgromadzenie Matki do oblatek świeckich. Natomiast o. Ceresi zadbał o stronę finansową całego przedsięwzięcia i znalazł kilka zamożnych pań, które chętnie chciały wspomóc dzieło swoimi środkami. Panie stworzyły komitet, na czele którego stanęła księżna Maria Barberini. Ale m. Kolumba obawiając się ograniczenia swojej swobody działania wyraźnie zaznaczyła, że komitet „nie będzie (...) miał wpływu na codzienne życie ani na zarząd domu"[39]. Jednocześnie, pod koniec kwietnia 1908 roku, ponownie złożyła podanie o zatwierdzenie jej dzieła u kardynała Respighi, jednakże tym razem, udało jej się otrzymać aprobatę Kościoła. Co prawda dwa tygodnie po otwarciu Casa- Famiglia, ale to przecież nie było aż tak istotne. Ważne było to, że aprobata była na papierze i miała wszystkie potrzebne pieczątki. A w swym podaniu napisała, że „temu dziełu chce poświęcić życie i dodaje, że już wynajęła lokal przy Via dei Coronari 56, dokąd właśnie zamierza się razem z towarzyszkami przeprowadzić. Dom ma być pod wezwaniem św. Benedykta »gdyż jemu są poświęcone osoby, które go poprowadzą«; jak pamiętamy, owe »towarzyszki« zostały niedawno przyjęte do oblatury benedyktyńskiej, a przy tym Matka najwyraźniej nie ma wątpliwości, że już powstaje jej upragnione zgromadzenie. I najciekawsze: »od maja zaczniemy działalność«. A maj był za niecały tydzień, Matka pisała to podanie siedząc na tobołkach. Niewątpliwie należało się śpieszyć: każdy dzień mógł zdecydować o ostatecznym losie jakiejś biednej dziewczyny. Matce i tak się wydawało, że sprawa postępuje »na ołowianych nogach«. Ale zważywszy, ze zaczynała od zera i że w ciągu dwóch miesięcy zdołała uzyskać lokal, jakieś niezbędne umeblowanie, materialne podstawy dalszego bytu oraz aprobatę kościelną, tempo było nie do pogardzenia. Pierwszego maja 1908 roku przyjęła pierwsze mieszkanki"[40]. Wtedy też Matka poprosiła kardynała Respighi o erygowanie kaplicy dla pensjonariuszek jej Domu Rodzinnego. A pensjonariuszkami tego domu były dziewczyny o różnorakiej historii. Była jedna, która uciekła z domu bo nie mogła wytrzymać dręczenia jej przez macochę. Inną, kompletnie zrozpaczoną brakiem domu, pracy i zdrowia, Matka uratowała w ostatniej chwili przed rzuceniem się z mostu. Jeszcze inna będąc w ciąży została porzucona przez nieuczciwego narzeczonego. W tym wypadku, Matka sama wybrała się do tego amanta, „by mu przemówić do rozumu i honoru (...). Sprawa zakończyła się ślubem w kaplicy Casa - Famiglia i tamże w domu odprawionym weselem"[41]. Była też dziewczyna, zarażona dziedzicznym syfilisem, porzucona przez jej matkę zaraz po urodzeniu. W Casa- Famiglia znalazła ona „dom, którego nigdy przedtem nie miała i opiekę do końca [jej] krótkiego życia, także i w czasie, kiedy straciła już słuch, wzrok i mowę. W tym Domu Rodzinnym pojawiało się jeszcze wiele, wiele innych skrzywdzonych dziewczyn. M. Kolumba starała się też o to, aby każdej mieszkance Domu znaleźć pracę a czasami nawet i męża. Kiedy dowiadywała się, że pracodawca płacił zbyt małą pensję lub nie dbał o warunki pracy dla jej pensjonariuszek, wtedy osobiście udawała się, do niego na rozmowę. Przychodziła oczywiście w habicie. A wtedy „niejeden właściciel jakiejś rzymskiej restauracyjki, szwalni, pralni czy przedszkola, niejeden kierownik szkoły czy poczty, niejedna pani domu przeżywa w owym czasie mały wstrząs, widząc nagle w swoim zakładzie lub mieszkaniu zakonnicę potężnej budowy, o manierach tak nienagannych, że ją zwano »baronessa polacca«, upominającą się grzecznie ale stanowczo o sprawiedliwą pensję i godziwe warunki pracy dla jakiejś zatrudnionej przez nich niedawno kelnerki, kasjerki, szwaczki, praczki, hafciarki, bony, pokojówki, telefonistki... Matka uprzedzała niejako działalność związków zawodowych. Mając dużo taktu i przede wszystkim traktując każdego człowieka, a więc i pracodawcę, jak człowieka właśnie, a nie jak bezosobowy problem lub jednostkowy egzemplarz ogólnej »klasy«, nie miała na ogół kłopotów z dogadaniem się z tymi ludźmi. Po prostu znała ich wszystkich osobiście i miała do nich bezpośrednie dojście. To właśnie od pracodawców jej dziewcząt wyjdzie po jej śmierci zabawna, ale wzruszająca uwaga, że takie kobiety nie powinny w ogóle umierać"[42]. W Casa - Famiglia Matka miała miejsce tylko dla dwudziestu dziewczyn. A potrzeby były dużo większe. W Rzymie często zdarzały się takie wypadki, że młoda dziewczyna, która wynajęła i zapłaciła za miesiąc z góry za swoje mieszkanie, po powrocie z pracy znajdowała własne rzeczy na ulicy a jej opłacone mieszkanie wynajęte zupełnie innej osobie. Oczywiście, biedne dziewczyny, z braku pieniędzy, nie miały żadnej możliwości odwołania się czy oddania sprawy do sądu. Z resztą, z ludźmi tego pokroju, nie było sensu wdawać się w jakiekolwiek dyskusje, bo do nich, i tak żadne argumenty by nie trafiły. Oprócz tego, zdarzało się, że Matka Kolumba sama szła na dworzec, obawiając się, że tam może nocować jakaś bezdomna dziewczyna i wielokrotnie okazywało się to prawdą. Więc, była ona wprost zmuszona do tego, by szukać nowego lokum dla swojej coraz większej liczby młodych, bezdomnych kobiet. Dość szybko znalazła niedaleko Panteonu, przy Via di Torre Argentina 76, trzypiętrową kamienicę o nazwie palazzo Sinibaldi, w której można było bardzo tanio wynająć całe drugie piętro. Było tam do dyspozycji szesnaście wolnych pokoi w których można było zakwaterować około 60 dziewcząt. „Dzieło to wsparli ofiarą: [Ojciec Święty] Pius X [który dał najhojniejszą ofiarę], kardynałowie [Pietro] Respighi i [Francesco di Paola] Cassetta [1841-1919], generałowie zakonów, królowa [Włoch] Helena [Petrowić - Niegosz; (1873-1952)], senatorowie. [Widać więc, że] Matka Kolumba była już znaną i cenioną osobą w Rzymie"[43], a lista darczyńców była bardzo różnorodna długa. Byli tam, jak można było zauważyć i Papież i kardynałowie, ale „i kartuzi (...) właściciel kina, królowe i posługaczki: trudno o pełniejszy przekrój społeczeństwa"[44]. Oczywiście, spośród wszystkich umieszczonych na liście, papież dał najhojniejszą ofiarę ale, co ciekawe, na samym końcu tej listy znalazła się „jałmużna, znowu bardzo duża, »od pewnych osób z Polski«"[45]. Niestety nie jest wiadomym, kim były te osoby z Polski. Natomiast świadczy to o nieprzerwanym kontakcie Kolumby Gabriel z jej przyjaciółmi w Polsce. 1 października 1908 roku udało się dokonać przeprowadzki na nowe miejsce. Zakończyła się ona dosyć sporymi stratami w sprzętach, których część zniszczono a część po prostu zginęła. W tym czasie, wspominany już, monsignore Faberi sekretarz wikariatu rzymskiego, zajął się uzyskaniem aprobaty, tym razem dla prowadzonego przez Matkę Kolumbę zgromadzenia oblatek regularnych. [1] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca szkic biografii bł. Matki Kolumby Gabriel, Kraków 2018, s.126. [2] Tamże, s. 124. [3] Tamże, s. 125. [4] Zwrot Dom lub Don (z łac. dominus, pan) to od XI wieku tytuł honorowy, używany w krajach romańskich w stosunku do osób duchownych, przede wszystkim opatów z zakonów mniszych, takich jak benedyktyni, kartuzi czy cystersi. Oprac. Na podst. Encyklopedia Katolicka, T. IV, red. R. Łukaszyk, L. Bieńkowski, F. Gryglewicz, Lublin 1985, s. 48. [5] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 135. [6] Tamże, s. 127. [7] x. Wincenty Sardi, x. Karol Sica, Żywot sługi bożej Marji Franciszki Siedliskiej od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, Kraków 1924, s.379. [8] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 128. [9] Tamże, s. 131. [10] S. dr. Edyta Wójcik, art."Idź z tą siłą, którą masz"... w dwumiesięczniku Krzeszowska Pani nr 4, 2015 r., s. 22. Dost. w Intern. na str.: https://opactwo.eu/sanktuarium/multimedia/krzeszowska-pani/ [11] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s.137-138. [12] Tamże, s. 138. [13] Tamże. [14] Tamże, s. 139. [15] Wacław W. Szetelnicki, Postać św. Józefa Bilczewskiego, arcybiskupa i metropolity lwowskiego obrządku łacińskiego, w świetle kroniki klasztoru Panien Benedyktynek łacińskich lwowskich, dost. w intern.: http://perspectiva.pl/pdf/p18/13Szetelnicki.pdf. [16] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s.140-141. [17] Wacław W. Szetelnicki, Postać św. Józefa Bilczewskiego, arcybiskupa i metropolity lwowskiego obrządku łacińskiego, w świetle kroniki klasztoru Panien Benedyktynek łacińskich lwowskich, dost. w intern.: http://perspectiva.pl/pdf/p18/13Szetelnicki.pdf. [18] . Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 310-311. [19] Wacław W. Szetelnicki, Postać św. Józefa Bilczewskiego, arcybiskupa i metropolity lwowskiego obrządku łacińskiego, w świetle kroniki klasztoru Panien Benedyktynek łacińskich lwowskich, dost. w intern.: http://perspectiva.pl/pdf/p18/13Szetelnicki.pdf. [20] Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 144-145. [21] Tamże, s. 146. [22] Tamże, s. 149. [23] Tamże, s. 151. [24] Tamże. [25] Tamże, s. 152. [26] Tamże. [27] Tamże, s. 153. [28] Tamże, s. 155. [29] Ks. Wacław Piszczek, Naśladujmy świętych, T. II, Kraków 2011, s. 224. [30] Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca ..., s. 176. [31] Tamże, s. 175 [32] Tamże, s. 181. [33] Tamże, s.182. [34] Tamże, s. 183 [35] s. dr. Edyta Wójcik, art. Z HISTORII BENEDYKTYNEK KRZESZOWSKICH BARONESSA POLACCA czyli dokończenie historii życia bł. Matki Kolumby Gabriel, w KRZESZOWSKA PANI, nr 4 (35) 2014. Dost. w intern. na str.: https://opactwo.eu/sanktuarium/multimedia/krzeszowska-pani/ [36] Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca ..., s. 183. [37] Tamże, s. 186. [38] Tamże, s. 187-188. [39] Tamże, s. 190. [40] Tamże, s. 191. [41] Tamże, s. 194. [42] Tamże, s. 195. [43] Ks. Wacław Piszczek CM, Naśladujmy świętych, Tom II, Kraków 2011, s. 224. [44] Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca ..., s. 198 [45].Tamże. Powrót |