B³ogos³awiona Marcelina Darowska cz. I Zdjêcie m. Marceliny Darowskiej ze strony: https://www.niepokalanki.pl/index.php/zgromadzenie/blogoslawiona-matka-marcelina Tej nocy towarzyszyæ nam bêdzie b³ogos³awiona Maria Marcelina Darowska, któr± w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako aposto³kê Bo¿ej obecno¶ci w dzia³aniu. Marcelina urodzi³a siê 16 stycznia 1827 roku w Szulakach, niedaleko Berdyczowa, na Podolu czyli na terenie dzisiejszej Ukrainy, w zamo¿nej rodzinie pañstwa Kotowiczów. By³a pi±t±, spo¶ród siedmiorga dzieci, ale by³o to dziecko najbardziej b³ogos³awione i „ukochane (...) przez rodziców, szczególnie przez ojca"[1]. Najstarszy wiekiem by³ syn Walery, po nim urodzi³y siê cztery córki: Ludwika, Cezaryna, Izydora i Marcelina nastêpnie przyszed³ na ¶wiat Jan a najpó¼niej Ewelina. Ojciec rodziny, Jan Kotowicz herbu Korczak, obywatel ziemski i marsza³ek szlachty w guberni kijowskiej, by³ potomkiem s³ynnej na ca³± Litwê rodziny. Sama Marcelina w swojej autobiografii, któr± pisa³a na rozkaz ojca Kajsiewicza, tak o rodzinie ojca i o nim samym napisa³a: „Ojciec z Litwy pochodzi³; pradziady jego, prócz marnego tytu³u ksiêcia na ¶wiecie, tak pospolitego na Litwie - wa¿ne zajmowali posady przy Ko¶ciele Bo¿ym; dwóch by³o biskupami [pierwszym by³ biskup wileñski Aleksander Kotowicz (1622-1686) a drugim by³, prawdopodobnie brat[2] jego, Eustachy Kotowicz (1637- 1704)] - jeden z nich [by³] fundatorem gmachu przy Katedrze Wileñskiej. Ojciec ojca mojego, a dziad mój [Daniel Kotowicz], zamieszany w sprawy polityczne kraju - uleg³ konfiskacie dóbr - która niewielki tylko fundusz matki oszczêdziwszy - zostawi³a zaledwo chleba kawa³ trojgu dziatkom. Dziad mój m³odo ¿ycie zakoñczy³; syn jego, a mój ojciec w 15 roku ¿ycia obj±wszy szczup³y maj±tek, a z nim interesy i liczne k³opoty - odda³ siê pracy rolniczej; po kilkunastu leciach wyposa¿y³ uczciwie dwie m³odsze siostry - a ukochawszy m³od± i urodziw± córkê obywatela, marsza³ka powiatu i s±siada swego - poj±³ j± za ¿onê - i spokojnie, pracowicie ¿ycie pêdzi³ na wsi, a Bóg mu pob³ogos³awi³ liczn± gromadk± dziatek i przysporzeniem maj±tku. Ojca mego zawsze zacnym i uczciwym zna³am cz³owiekiem i dobrym by³ panem dla w³o¶cian i szlachty prze¶ladowanej przez rz±d, zwanej jednodworcami, - wybornym, wzorowym przez lat wiele marsza³kiem z wyboru obywateli. Charakter mia³ silny, nieugiêty - serce zdolne do mi³o¶ci, ale niestety, ludzk± zna³ tylko; rozum by³ przenikliwy i g³êboki, pe³en zdrowego s±du o rzeczach spraw ludzkich - Bo¿e by³y dla niego zagadk± i rozumowa³ o nich rozlicznie; wszak¿e choæ wychowaniec XVIII wieku i wiara jego by³a ciemna - zasnuta tysi±cznymi w±tpliwo¶ciami - a naturê królow± istoty cz³owieczej wyznawa³; ka¿dorocznie siê spowiada³, codziennie pacierz mówi³. Dzieci swe kocha³ najczulej - szczególniej niektóre - od pierwszego dzieciñstwa mojego - najukochañszym miêdzy nimi by³am. Kocha³ te¿ ¿onê, lecz bez wiary w zasady - ze znajomo¶ci± tylko s³abo¶ci, u³omno¶ci przyrody - zazdrosny jej wdziêków a nieufny ³asce w niej Bo¿ej, z³o¿y³ urzêdy obywatelskie, które przez d³ugie lata najzaszczytniej, z dobrem wspó³obywateli d¼wiga³ - i usun±³ siê z ni± od ¶wiata - a samotnie w rodzinnym kó³ku ¿ycie pêdz±c, z charakterem samoistnym, niezale¿nym i na nic siê nie ogl±daj±cym, przyjació³ sobie zjednaæ nie potrafi³"[3]. Jak widaæ Ojciec mimo wielu szlachetnych cech zbyt pobo¿ny nie by³. Jego du¿o m³odsza i bardzo urodziwa ¿ona, Maksymilia pochodzi³a z mieszkaj±cego na Ukrainie rodu Jastrzêbskich. O swojej matce tak z kolei po latach napisa³a Marcelina: „Matka moja dobrej, poczciwej natury, dowcipnego, weso³ego umys³u, zaniedban± by³a w wychowaniu religijnym; ca³± m³odo¶æ w¶ród ¶wiata spêdziwszy - ogl±daæ siê nañ nawyk³a; wszak¿e ³ask± Bo¿± cnót niewie¶cich pilnie strzeg³a: by³a ³agodn±, pracowit±, wiern± i uleg³± mê¿owi, oddan± dziatkom. Wstrêt do z³ego jakby naturalny - wskutek ³aski ukrytej - nie da³ jej go czyniæ; poci±ga³ ku dobremu - w granicach obowi±zku utrzymywa³. W m³odo¶ci nie wierzy³a g³êboko (...) [choæ] nie przeczy³a prawdom Bo¿ym. W ostatnich dopiero latach ¿ycia o¶wieciwszy siê w wierze ¶wiêtej, wesz³a na drogê prawdziwej pobo¿no¶ci; przez d³ugie lata ¿ycia dostatki, dobrobyt materialny, a szczególnie szacunek ludzi ceni³a i na pozyskanie ich pracowa³a - bo jej rêkojmi± siê zdawa³y dobrej przysz³o¶ci jej dziatek - a dziatki jej - to cel jedyny jej ¿ycia - to jej ¿ycie ca³e. Do 9-ciu lat ¿ycia sama je chowa³a - sama siê nimi zajmowa³a i nauczywszy pacierza machinalnie, uczy³a czytaæ, pisaæ, rachunków i robótek; dalej brano nauczycielki Polki czy cudzoziemki, jakie siê nadarza³y, które zwykle czêsto siê zmienia³y: ja sama sze¶æ ich dla siebie pamiêtam a na koniec edukacji rodzice umieszczali nas w pensjonacie, gdzie¶my dwa, trzy lata spêdza³y. Bracia w 10-ciu leciach byli odwo¿eni do szkó³, gdzie do skoñczenia kursów uniwersytetów krajowych zostawali"[4]. Maj±tek w Szulakach zarz±dzany siln± rêk± ojca by³ w bardzo dobrym stanie. Pañstwo Kotowscy byli lud¼mi wyj±tkowo uczciwymi, byli tak¿e nader gor±cymi patriotami. Jednak¿e, gdy chodzi³o o ¿ycie religijne, to jak mo¿na by³o zauwa¿yæ, nie nale¿eli oni do zbyt gorliwych wyznawców Pana Jezusa. Jeszcze gorzej przedstawia³a siê religijno¶æ i moralno¶æ ludzi s³u¿±cych i pracuj±cych w ich maj±tku. Pos³uchajmy dalszych wspomnieñ Marceliny Darowskiej, gdzie opisa³a ona zachowanie siê osób z jej otoczenia: „stan moralny by³ okropny: nadu¿ycia wszelkiego rodzaju ze strony ludzi, s³ug - obyczaje najzdro¿niejsze - zepsucie w oczy bij±ce. Przypominam sobie, ¿e rzeczy najmocniej gorsz±ce uderza³y nas od samego dzieciñstwa; Pan Bóg tylko ³ask± swoj± wla³ instynkt, ¿e tak nazwê, w sercu - który uczy³ oczy zas³aniaæ, uszy zatykaæ, my¶l odwracaæ od nich jak od jadu najzjadliwszego, którego dotkniêcie samo niebezpieczeñstwem grozi³o - i ros³o siê pod opiek± Bo¿± w nie¶wiadomo¶ci z³ego - choæ ono zawsze nas otacza³o - choæ osoby starsze ani pomy¶la³y zakryæ je przed nami"[5]. Maj±c piêæ lat, ma³a Marcelinka nie lubi³a siê bawiæ lalkami, za to wielk± przyjemno¶æ znajdowa³a w rysowaniu. W tym te¿ czasie, nauczy³a siê w³a¶ciwie sama czytaæ i pisaæ, przepisuj±c najpierw litery z kalendarza a pó¼niej z listów, które w jej rêce wpad³y. Tak wiêc gdy rok pó¼niej, próbowano sze¶ciolatkê uczyæ czytania, ona ju¿ sama sk³ada³a s³owa i ca³kiem sprawnie pisa³a. Poniewa¿ w domu by³a biblioteka oraz ksi±¿ki, które matka po¿ycza³a dla siebie, wkrótce te¿ i Marcelince pozwolono na czytanie tych, które sama sobie wybra³a. Dopiero po latach oceni³a te ksi±¿ki jako „stek ró¿nego rodzaju romansów: historycznych, obyczajowych i najzepsutszych p³odów rozbuja³ej, szalonej wyobra¼ni francuskich romansistów. Z gor±czkowym zajêciem [pisa³a dalej]- nieraz do pó¼nej nocy - czyta³am wszystkie -jadu ich nie czuj±c - z³ego, zdolnego o¶wieciæ najmniej ciekawy umys³ - pokalaæ najczystsze serce - nie pojmuj±c, nie spostrzegaj±c. Gdy wysz³am za m±¿ jedna z tych skaz literatury wpad³a w rêce moje: przyjêtym zwyczajem czytaæ zaczê³am - ale wkrótce ksi±¿kê tê ze wstrêtem odrzuci³am: z³e ju¿ niespostrze¿onym pozostaæ dla mnie nie mog³o - rozumia³am je i ca³a siê przeciw niemu oburzy³am. Wtedy to oczy mi siê otworzy³y: pozna³am, ile to razy Pan Bóg obronn± rêk± z niebezpieczeñstwa mnie wyprowadzi³. Kilka wypadków dowodz±cych, ¿e szatan w sposób szczególny czyha³ na zgubê moj± - staj± mi w pamiêci: ufam, ¿e siê prze¶lizgnê³y duszy nie pokalawszy - i Panu mojemu cze¶æ oddajê. O! któ¿ obejmie mi³osierdzie tego ojcostwa Pana, Stworzyciela dla stworzenia swego. Mi³o¶æ macierzyñska - to najg³êbsze ze wszystkich piêknych przyrodzonych uczuæ - s³abnie - niknie z nim w porównaniu"[6]. W taki sposób po latach oceni³a Marcelina Darowska wielko¶æ mi³o¶ci Bo¿ej, która pozwoli³a jej, w miarê bezpiecznie omin±æ wszelkie szatañskie zagro¿enia. A przecie¿ wtedy by³a jeszcze zupe³nie nie¶wiadoma tych zagro¿eñ. Ma³a Marcelinka by³a dzieckiem wielce wra¿liwym, bardzo dba³a o to by nikomu ¿adnej krzywdy nie wyrz±dziæ. Sama nie by³a skora do ³ez, za to szczególnie czu³± by³a na ³zy swojego rodzeñstwa. Od wczesnego dzieciñstwa zachwyca³a siê piêknem Bo¿ego ¶wiata. Niebo i piêkno natury potrafi³y j± bardzo wzruszyæ. Potrafi³a godzinami, patrz±c na to co dobry Bóg stworzy³, pozostawaæ jakby w zachwyceniu, ws³uchuj±c siê w ¶piew s³owika, gwar trzody, brzêczenia pszczó³ czy te¿ fujarki wiejskiego pastuszka. Bardzo przywi±zana by³a do ludzi pracuj±cych na ich w³asnym gospodarstwie. Choæ byli oni nieo¶wieceni oraz nie mieli zbyt wysokich norm moralnych, Marcelina gotowa by³a wszystko im daæ, czy te¿ wszystko dla nich zrobiæ, aby im dopomóc, niekiedy nawet wbrew rodzicom. W tym czasie, kiedy Marcelinka mia³a ju¿ siedem lat, dwie starsze siostry, Ludwika i Cezaryna, zosta³y oddane na pensjê do Kijowa. Poniewa¿ by³a bardzo do nich przywi±zana, dlatego wówczas powiedzia³a „ja swoich córek na pensjê nigdy nie wy¶lê". Wtedy te¿ postanowi³a w listach opisywaæ im ¿ycie ca³ej rodziny. Jednak¿e listy wydawa³y jej siê za krótkie, wiêc ¿eby opisaæ wszystko co siê zdarzy³o w danym dniu, zaczê³a pisaæ dzienniczek. I te dzienniczki, zamiast listów, by³y co pewien czas przesy³ane siostrom Marceliny do pensjonatu w Kijowie. Poprzez prze³o¿on± pensjonatu, dotar³y one do Józefa Korzeniowskiego (1797 - 1863), poety i dramaturga, wcze¶niejszego nauczyciela Zygmunta Krasiñskiego (1812-1859) a wówczas wyk³adowcy filologii klasycznej na Uniwersytecie Kijowskim i spotka³y siê z jego pozytywn± opini±. Odt±d matka Marcelinki, Maksymilia postanowi³a dzienniczki swojej córki poprawiaæ, a pó¼niej nawet dyktowaæ, st±d „niema³o laurów przyby³o, co w upokorzeniu wyznajê - i zwano mnie ma³± Tañsk± [Klementyna Hofmanowa z domu Tañska (1798 - 1845) polska pisarka]"[7]. Po dwóch latach, gdy starsze siostry wróci³y z Kijowa, rodzice zatrudnili do nauki Marceliny i starszej o trzy lata Izydory oddzielnych nauczycieli. Dziewczynki nie by³y zbyt zgodne a twardy charakter Marceliny zdecydowanie dawa³ znaæ o sobie. Podczas jednej ze sprzeczek, starsza siostra zarzuci³a Marcelinie, ¿e wydaje jej siê, ¿e jest lepsza od innych, bo daje ja³mu¿nê, rozczula siê nad chorymi oraz starcami i dzieæmi. To spowodowa³o pewien wstrz±s u Marceliny, która do tej chwili pewna by³a, ¿e wszyscy podobnie jak ona w taki sposób postêpuj±, gdy¿ jest to przecie¿ „olbrzymie szczê¶cie o drugich pamiêtaæ, wszystko co siê ma ubo¿szym dawaæ"[8]. Od tamtej pory, Marcelina zaczê³a ukrywaæ swoje dobre uczynki, do tajemnic tych dopuszczaj±c jedynie ukochanego przez ni±, najm³odszego brata Jana, który w tych uczynkach jej pomaga³. Jednak, gdy czyni³a te wszystkie dobre rzeczy, jak po latach sama to oceni³a, czyni³a je tylko z w³asnej, ludzkiej potrzeby, z mi³o¶ci wrodzonej do stworzeñ, gdy¿ wówczas jeszcze Boga nie zna³a ani nie pojmowa³a. Wiêc, co dopiero pó¼niej zrozumia³a, nie mia³a z powodu tych uczynków ¿adnych zas³ug, gdy¿ nie by³y one czynione dla chwa³y Boga. Aczkolwiek On wówczas do niej w³a¶nie przez jej serce przemawia³. Tak sama to opisa³a: „- do duszy szturmowa³ - chocia¿ instynktownie czu³am Go Twórc±. Dawc± wszystkiego, co mi tak mi³e i drogie by³o. Gdyby nie mi³osierdzie i ³aska Jego, które mnie pó¼niej ch³ost± wywiod³y z tego labiryntu z³udnego ¶wiata, który sobie dla siebie utworzy³am - wieczniebym zostawa³a w u¶pieniu - w ob³±kaniu, ¿e tak powiem: bo gdzie¿ ob³±kania nie ma - gdzie nie ma poznania i uznania prawdy - ¿e¶my niczym - ¿e celem naszym tu na ziemi i w niebie na wieczno¶æ: Bóg jeden - ¿e w Nim tylko ¿yæ - byæ mo¿emy - w Nim weseliæ siê - szczê¶cia w pe³ni u¿ywaæ"[9]. W wieku dziesiêciu lat przyst±pi³a Marcelina do Pierwszej Komunii ¦wiêtej. Jak sama wspomina³a, niezbyt dobrze by³a przygotowana do tego ¦wiêtego Sakramentu. Musia³a jedynie nauczyæ siê spowiedzi powszechnej, przeczytaæ z ksi±¿eczki rachunek sumienia i umieæ zachowaæ siê przy konfesjonale. Nawet katechizmu dobrze nie zna³a i podczas pierwszej spowiedzi bardzo siê ba³a, by jej proboszcz nie zadawa³ jakichkolwiek pytañ z prawd wiary. By³o to jednak jej pierwsze ¶wiadome do¶wiadczenie religijne. Niemniej jednak ju¿ od m³odych lat mówi³a, ¿e bêdzie zakonnic± a tak¿e wielk± sympati± darzy³a „ksiê¿y i zakonników p³ci obojga"[10]. Opatrzno¶æ Bo¿a czuwa³a nad Marcelin± ju¿ od najm³odszych lat. Zdarza³o siê, ¿e ciê¿ko chorowa³a i lekarze nie umieli znale¼æ ¶rodka na jej wyleczenie a ona jednak cudem wraca³a do zdrowia. Kilka razy z ewidentnych wypadków wysz³a obronn± rêk±. Maj±c cztery lata, wraca³a do domu pó¼nym wieczorem z rodzicami, krewnymi i ich znajomymi. Z racji du¿ej ilo¶ci osób, podró¿ tê odbywali kilkoma powozami. Zazwyczaj czteroletnia Marcelinka jecha³a razem z mam±, tym razem zechcia³a jechaæ razem z jedn± z ciotek. Stangret prowadz±cy powóz, którym jecha³a matka ze swoimi przyjació³kami, zbyt ostro wjecha³ w zakrêt i powóz wywróci³. Wszyscy pasa¿erowi doznali powa¿nych obra¿eñ a nawet z³amañ. „Có¿by siê sta³o ze mn± malutk±, gdybym opatrzno¶ci± Bo¿± sprowadzon± z niego nie by³a?"[11], zastanawia³a siê w swoich wspomnieniach Marcelina Darowska. Innym razem, ju¿ kilka lat pó¼nej posz³a razem ze swoj± starsz± siostr± i jedn± ze s³u¿±cych k±paæ siê w stawie. Poniewa¿ ich sta³e miejsce by³o zajête, siostra razem z bêd±c± w jej wieku s³u¿±c±, zaczê³y i¶æ zanurzone w wodzie trzymaj±c siê za rêce, i w ten sposób szuka³y innego, dogodnego miejsca do k±pieli. Chocia¿ siostra kilkakrotnie namawia³a j± by do³±czy³a do nich, Marcelina, chocia¿ nie by³a strachliwa, sz³a jednak brzegiem i nie do³±czy³a do obu dziewczynek. W pewnym momencie i siostra i s³u¿±ca znalaz³y siê ca³kowicie pod wod±. Wezwane na pomoc rozpaczliwym krzykiem, bêd±cej na brzegu Marceliny, kobiety pior±ce nieopodal bieliznê zdo³a³y uratowaæ tylko jej siostrê. S³u¿±ca niestety utonê³a. I tu równie¿ po latach, nasza bohaterka, widzia³a rêkê Opatrzno¶ci w uratowaniu jej ¿ycia. Kiedy pañstwo Kotowscy zwolnili nauczyciela i (ju¿ szóst± z kolei) guwernantkê, którzy chyba bardziej sob± ni¿ nauk± powierzonych im dzieci siê zajmowali, dwunastoletnia Marcelina i jej piêtnastoletnia siostra Izydora zosta³y wys³ane na pensjê do Odessy. Pensjê tê prowadzi³a Szwajcarka pani Schedoeuver, która by³a protestantk±. W zak³adzie tym naukê pobiera³o ponad sto panienek ró¿nego stanu i ró¿nych wyznañ. W¶ród nauczycieli, którzy byli w wiêkszo¶ci wyznania luterañskiego lub prawos³awnego tylko piêciu by³o katolikami. A w¶ród wszystkich wychowanek tylko dwana¶cie by³o katoliczek. Obie siostry, mimo ró¿nicy wieku, trafi³y do klasy trzeciej, która dla panienek lepszego urodzenia by³a przeznaczona. W krótkim czasie zauwa¿ono pilno¶æ w nauce u obu sióstr. Marcelina, choæ najm³odsza w klasie, bardzo szybko zosta³a prymusk± w Zak³adzie i tak ju¿ by³o do koñca nauki natomiast Izydorze, mimo pracowito¶ci nauka sz³a troszkê gorzej. Najbardziej ulubionym nauczycielem Marceliny by³ ksi±dz, posuniêty ju¿ wiekowo W³och, Padre Anselmo, który uczy³ j± religii. Zwierza³a mu siê ze swoich tajemnic, ³±cznie z t±, ¿e chcia³aby zostaæ zakonnic±. Chocia¿ wówczas uwa¿a³a tego ksiêdza za najm±drzejszego ze wszystkich i za wyroczniê dla siebie, to jednak po latach oceni³a go jako niezbyt nadaj±cego siê na przewodnika duchowego. Równie¿ nie by³, wed³ug niej zbyt dobrym nauczycielem religii, gdy¿ Nowego i Starego Testamentu naucza³ tylko z perspektywy historycznej. A to pomijanie przez niego tajemnic i prawd Bo¿ych zawartych w Biblii nie pozwoli³o jej wówczas na rozwój duchowy. Po trzyletnim pobycie na pensji w Odessie obie siostry wróci³y do maj±tku rodziców w Szulakach. Od tego czasu zaczê³a pomagaæ ojcu przy prowadzeniu gospodarstwa. Zosta³a jego sekretarzem a za ka¿dy list otrzymywa³a dwuz³otówkê, któr± zazwyczaj przeznacza³a na ja³mu¿nê dla ubogich. Jak pisa³a w swoich wspomnieniach jej siostra Cezaryna: „sta³a siê (...) praw± rêk± ojca, który bez niej obej¶æ siê nie móg³, i takie mia³a stanowisko w rodzinie, ¿e g³os jej by³ zawsze decyduj±cym. Wywiera³a wp³yw nadzwyczajny we wszystkich sprawach, a takie uznanie mia³a w rodzeñstwie, ¿e ¿adne jej przewagi i mi³o¶ci rodzinnej nie zazdro¶ci³o. Ca³± korespondencjê prawn± i maj±tkow± ojca prowadzi³a"[12]. Niestety nie zachowa³a siê ¿adna podobizna Marceliny z tego okresu, ale „wiemy (...) z opowiadañ jej siostry i innych osób wtedy j± znaj±cych, ¿e powierzchowno¶æ mia³a mi³±, uroku pe³n±. Wzrostu ¶redniego, kszta³tna, cery bardzo bia³ej, prze¼roczystej, o delikatnym rumieñcu, w³osy miêkkie, jasnoz³ote, w popielaty odcieñ wpadaj±ce, usta ma³e, szczególn± s³odycz± i wdziêkiem w u¶miechu tchn±ce, oczy b³êkitne, mieni±ce siê w szafir, du¿e, nieba pe³ne, jakby w za¶wiaty wpatrzone. Wszystko w niej tchnê³o pokojem i szlachetne ruchy i chód, i g³os odd¼wiêczaj±cy ka¿d± strunê uczucia. Mówi³a i czyni³a wszystko bardzo cicho a szybko, wszak¿e bez po¶piechu, mia³a zdolno¶ci muzyczne i wybitny talent malarski, wszêdzie w towarzystwie wyró¿nia³a siê bezwiednie i by³a zawsze pierwsz± osob± zebrania"[13]. Ojciec by³ bardzo zadowolony z pracy Marceliny, cieszy³ siê równie¿ z tego, ¿e jest blisko niego i ¿e bardzo obchodzi j± los pracuj±cych u nich ludzi a w ogóle nie interesuj± jej, coraz liczniej pojawiaj±cy siê konkurenci do jej rêki. Sama nie wiedz±c z jakiego powodu, wszystkim „staraj±cym siê" zdecydowanie odmawia³a, niektórym nawet po kilka razy. Co prawda przemy¶liwa³a wówczas o ¿yciu zakonnym, ale rodzina wy¶miewa³a to mówi±c, ¿e to s± jedynie mrzonki i sk³onno¶æ wynikaj±ca z jej m³odego wieku. Tak by³o do chwili, kiedy ta m³oda panna skoñczy³a dwadzie¶cia lat. A wtedy, ojciec a¿ tak zacz±³ obawiaæ siê staropanieñstwa ukochanej córeczki, ¿e mocno siê rozchorowa³. Ze wspomnieñ Marceliny Darowskiej dowiadujemy siê, ¿e kiedy ¿ycie ojca wydawa³o siê byæ wielce zagro¿one, to wtedy on „w¶ród ³ez gor±cych i najwiêkszej dla mnie czu³o¶ci, wymóg³ ode mnie przyrzeczenie, ¿e za m±¿ pójdê - za kogokolwiek mi siê podoba - kto najwiêcej serce moje poci±gnie. Tego szczególnie ojciec mój pragn±³ - i nawet wtedy przyrzek³ mi, ¿e gdyby serce moje wybra³o kogo¶ materialnie ¼le postawionego - sam temu brakowi zaradzi maj±tkiem swoim. Dla prawdy nie mogê tu tego nie powiedzieæ. Przyrzek³szy ojcu, ¿e wolê jego spe³niê - ¿e ju¿ zamê¶cia odtr±caæ nie bêdê - uczu³am siê jakby na innym ¶wiecie - a ³ez najobfitszych d³ugo zahamowaæ nie mog³am. Zda³o mi siê, ¿e pierwszy raz na ¶wiat spojrza³am - ¿e po raz pierwszy na ziemi stanê³am. Wybór zostawi³am Bogu"[14]. Po kilku miesi±cach od tego przyrzeczenia, wybra³a kilkakrotnie odtr±canego a jednocze¶nie do szaleñstwa zakochanego w niej trzydziestoletniego Karola Weryhê Darowskiego. Cz³owiek ten tak mocno prze¿ywa³ wcze¶niejsze odmowy panny Marceliny, ¿e sta³ siê niezbyt przyjemnym dla swoich najbli¿szych i dodatkowo zacz±³ w tak m³odym wieku siwieæ, co wzbudza³o powszechne wspó³czucie dla niego. Zw³aszcza duchowni, próbowali zmieniæ decyzjê Marceliny a jej spowiednik ostrzeg³ j±, ¿e kiedy¶ przed Bogiem bêdzie musia³a zdaæ rachunek, za duszê pana Karola, której mog³a w ma³¿eñstwie zapewniæ zbawienie. Po tak ostrej reprymendzie od ksiêdza, kiedy kolejny raz nieszczêsny wielbiciel próbowa³ swego szczê¶cia w domu pañstwa Kotowiczów zadr¿a³o serce nieugiêtej wybranki i jak sama to opisa³a: „s³owo dane ojcu stanê³o mi w pamiêci... Zda³o mi siê, ¿e wyboru lepszego, sprawiedliwszego nie mog³am uczyniæ - zda³o mi siê, ¿e nikomu potrzebniejsz± nie by³am, u¿yteczniejsz± byæ nie mog³am jak jemu i zrobi³am mu nadziejê... a nadzieja dana mê¿czy¼nie - w przekonaniu moim - by³a s³owem, zobowi±zaniem siê"[15]. Ale w tym samym dniu nagle i bardzo ciê¿ko zachorowa³a na chorobê, której lekarze nawet nazwaæ nie mogli. Przypad³o¶æ ta powodowa³a „cierpienia niezmiernie gwa³towne i odejmuj±ce (...) w³adzê poruszania siê"[16], gdy¿ jedna z nóg sta³a siê zupe³nie bezw³adna. Po pewnym czasie przeprowadzono operacjê, ale mimo tego, ból nogi wzrasta³ do tego stopnia, ¿e lekarze zaczêli zastanawiaæ siê nad jej amputacj±. Po jakim¶ czasie nast±pi³ prze³om w chorobie i kilka miesiêcy pó¼niej m³odzi mogli stan±æ przed o³tarzem. Nast±pi³o to 2 pa¼dziernika, w dzieñ Anio³ów Stró¿ów w roku 1849. Ma³¿eñstwo by³o bardzo szczê¶liwe. W pierwsz± podró¿ wybrali siê pañstwo m³odzi do Czêstochowy, na Jasn± Górê. Karol bardzo chcia³ podziêkowaæ Jasnogórskiej Pani za to, ¿e przyjê³a jego b³agalne modlitwy wtedy, kiedy by³ odtr±cany przez Marcelinê. On, w³a¶nie wówczas, w tym tak ciê¿kim dla siebie czasie, z³o¿y³ „ ¶lub uczczenia Bogurodzicy pielgrzymk± do Czêstochowy, je¶li mu ta Królowa Nieba i ziemi otrzyma uwieñczenie pragnieñ serca jego"[17]. By³ wiêc pewien, ¿e to Matce Bo¿ej zawdziêcza swoje obecne szczê¶cie ma³¿eñskie i chcia³ jak najprêdzej wype³niæ z³o¿ony ¶lub. Równie¿ Marcelina uwa¿a³a, ¿e jej zgoda by³a wynikiem „okoliczno¶ci, niew±tpliwie rêk± Bo¿± rz±dzonych"[18]. Przed cudownym obrazem Królowej Polski m³odzi ofiarowali jako votum dziêkczynne swoje ¶lubne obr±czki a Marcelina, która pierwszy raz w ¿yciu by³a w tym ¶wiêtym miejscu, dodatkowo odda³a swój ¶lubny wianek. W drodze powrotnej z Czêstochowy zdarzy³o siê do¶æ ciekawe spotkanie, otó¿, kiedy jad±c swoim powozem mijali „dwór Szlubowskich w Radzyniu, zauwa¿yli na tarasie domu dwie postacie kobiece: oczy ich siê skrzy¿owa³y. Jedn± z nich by³a Józefa Karska, pó¼niejsza wspó³za³o¿ycielka Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczêcia Naj¶wiêtszej Maryi Panny. Nie spodziewa³a siê [wówczas] tego wspólnictwa Marcelina"[19]. Po powrocie z Jasnej Góry pañstwo Darowscy zamieszkali w maj±tku pana Karola w Tetyjowie równie¿ na Podolu. W³a¶ciwie majêtno¶æ ta nale¿a³a do wszystkich braci Darowskich, gdy¿ ich przedwcze¶nie zmarli rodzice, którzy byli w³a¶cicielami wielu podobnych posiad³o¶ci le¿±cych na pograniczu Podola i Ukrainy, nie zd±¿yli podzieliæ ich miêdzy swoich synów. Bracia, mieszkaj±c w Tetyjowie, dopiero przystêpowali do podzia³u ca³ej ojcowizny miêdzy siebie. Prowadzili gospodarkê troszkê rozrzutn±, ma³o dbaj±c o to co dzia³o siê w maj±tkach, pilnuj±c jedynie tego, by zarz±dcy przekazywali im stosowny dochód. S±siedzi szanowali ich, choæ „woleli trzymaæ siê z daleka, nazywaj±c Tetijów pó³przyja¼nie, pó³ z przek±sem »wilczym gniazdem w oczeretach«"[20]. Pani Marcelina w tym „wilczym gnie¼dzie" wzbudza³a swoj± obecno¶ci± wielki szacunek i uznanie nie tylko u „panów braci" ale i u ka¿dego, kto znalaz³ siê w jej otoczeniu. Sama przyucza³a m³odych pracowników, zw³aszcza w kuchni, a robi³a to w taki sposób, ¿e „wkrótce da³y siê s³yszeæ powiedzenia: »Wola³bym dostaæ sto batów od Pana, ni¿ jedno spojrzenie niezadowolenia od Pani«"[21]. Je¶li sama czego¶ nie wiedzia³a, jecha³a do której¶ ze swoich ju¿ zamê¿nych sióstr, mieszkaj±cych w niezbyt odleg³ych miejscowo¶ciach i tam uczy³a siê jak dany problem rozwi±zaæ. Po czym wraca³a do Tetyjowa i przekazywa³a tê wiedzê swoim pracownikom. „Wszystko tu uleg³o [jej] wp³ywowi (...). »Odk±d pani w dom wesz³a, dom sta³ siê rajem« - mówili ludzie. Pana Karola nie poznawano. Wielka dawnemi czasy gwa³towno¶æ nie tylko ¿onie nie dawa³a siê uczuæ, ale nik³a w stosunku do drugich. Mówiono, ¿e »lew w baranka siê zamieni³«"[22]. Poniewa¿ ¶lubowa³a mê¿owi i wierno¶æ i mi³o¶æ, wiêc ca³ym sercem pokocha³a Karola Darowskiego a swoje obowi±zki „¿ony, pani domu oraz matki objê³a natychmiast z rozumn± energi±: »bo z natury nie by³am nigdy ani nieczynn±, ani md³±, nijak± i sk³onn± do wegetacji«"[23]. Jak szczê¶liw± by³a Marcelina w swoim ma³¿eñstwie ¶wiadczy list, który napisa³a do swoje przyjació³ki Brygidy Rabsztyñskiej, z któr± przyja¼ni³a siê od czasów pensji w Odessie. Zaczê³a od opisu swoich odczuæ z dnia ¶lubu: „Wra¿enia tego dnia, najuroczystszego w ¿yciu m³odej dziewczyny, pozostan± wyryte na zawsze w mym sercu; aby je opisaæ - nale¿a³oby mieæ nie tylko duszê poety, ale te¿ jego s³owo i pióro! Jest to po³±czenie cierpienia i szczê¶cia, obawy i nadziei. W tej prawdziwie podnios³ej chwili nale¿ymy w sposób szczególny do Boga; gdyby nie pociecha, któr± On wlewa w uleg³e i szczerze Mu oddane serce - zdruzgota³aby nas w³asna nasza s³abo¶æ, uginaj±ca siê pod nadmiarem wielu najsprzeczniejszych uczuæ. Uczyni³am wówczas ¶lub, ¿e zapomnê s³owa »ja« i je¶li moje ¿ycie, moje uczucia i my¶li maj± odt±d nale¿eæ do jednego - u¶wiêcê to, ¿yj±c mimo wszystko tylko w Bogu i dla Boga. - Moje ¿ycie uk³ada siê mo¿e nie monotonnie (zape³niaj± je wizyty sk³adane krewnym i s±siadom), ale w ka¿dym razie spokojnie. Je¶li czasem drobne zachmurzenie przys³oni mi serce, tak ³atwo ulegaj±ce burzom niesta³o¶ci, usi³ujê przypomnieæ sobie cel, który postanowi³am osi±gn±æ, i stajê siê znów tym, czym powinnam byæ: jestem szczê¶liwa! Powiedzia³abym Ci kilka s³ów o moim mê¿u, ale Ty zastrzeg³aby¶ pewnie, ¿e po tak krótkim czasie spêdzonym z nim razem by³oby to ¶mieszne i zarozumia³e wydawaæ jakie¶ s±dy. To wiem jednak na pewno, ¿e uczucia, które mam dla niego, s± tak szczere i ¶wiête, i¿ Bóg, nie w±tpiê, ma w nich upodobanie. Cieszê siê szczerze z Twojego szczê¶cia; ¿ycie wieczne obiecuje daæ nam je doskona³e i bez koñca, ale jak¿e jest mi³o zakosztowaæ maleñkiego jego przedsmaku ju¿ tu, na ziemi!"[24]. Panu Karolowi w drodze losowania, które przeprowadzili wszyscy bracia dziel±c schedê po rodzicach, przypad³ w udziale piêkny maj±tek ¯erdzie, le¿±cy tak¿e na Podolu. Miejsce by³o urokliwe, ale wymaga³o wybudowania dworku mieszkalnego, który m³odzi ma³¿onkowie wspólnie zaprojektowali. Do pe³ni szczê¶cia dosz³a dwójka dzieci, które wkrótce przysz³y na ¶wiat. W roku 1850 urodzi³ siê Józio a w roku 1852 przysz³a na ¶wiat Anna Karolina. Oczywi¶cie syn stanowi³ dumê ojca, który nie móg³ siê nim nacieszyæ. Jednego dnia, gdy sta³ „w otwartym oknie domu z Józiem na rêku i szczyc±c siê urod± syna, przywo³uje przechodz±cego pod oknem ¯yda: »Powiedz prawdê: widzia³e¶ ty, kiedy piêkniejsze dziecko«? »Tak jest, ja¶nie panie« - odpowiada ¯yd uchylaj±c lisiej czapy - »moj± córeczkê, Rebekê«"[25]. Niestety, nie wiemy jak potoczy³y siê dalsze losy tego dowcipnego ¯yda. Wiemy natomiast co siê dzia³o dalej w rodzinie pañstwa Darowskich. Ten, tak szczê¶liwy pan Karol, który nie móg³ uwierzyæ w³asnemu szczê¶ciu, maj±c trzydzie¶ci trzy lata, zacz±³ przeczuwaæ w³asn± ¶mieræ. Pewnego dnia tak rzek³ do ¿ony: „ja nie bêdê ¿y³ (...) Czy¿ my¶lisz, ¿e cz³owiek mo¿e byæ taki szczê¶liwy na ziemi, jak ja jestem z tob±? ... tak nie potrwa..."[26]. Kilka miesiêcy pó¼niej, po drodze, kiedy jecha³ do ¯erdzia, niespodziewanie rozchorowa³ siê na tyfus. Zatrzyma³ siê w miejscowo¶ci Bar, dok±d na wie¶æ o chorobie, bardzo szybko dotar³a ¿ona. Okaza³o siê, ¿e jej m±¿ zachorowa³ na tyfus. Marcelina bardzo gor±co modli³a siê o powrót do zdrowia dla swojego mê¿a, i przy jego ³ó¿ku i w ko¶ciele, gdzie przele¿a³a ca³± Mszê ¶wiêt± krzy¿em. Niestety, nieprzytomny od prawie dwóch tygodni Karol Darowski, który ca³y czas przyzywa³ do siebie ¿onê, a która by³a tu¿ obok niego, zmar³ 20 kwietnia 1852 roku. Jak wielki to by³ ból dla Marceliny, m³odej wdowy ¶wiadczy wpis w jej pó¼niejszych wspomnieniach: „Grom by³ straszny dla nieobeznanej z przeciwno¶ciami i cierpieniem. Przy zw³okach mê¿a uczu³am - ¿e szczê¶cie ludzkie - zwyk³e na ziemi - strzaskane dla mnie na zawsze; ¿e Bóg go nie chcia³ dla mnie. Postanowi³am odsun±æ siê od ¶wiata i w obowi±zkach matki i pani domu resztê ¿ycia spêdziæ"[27]. Niestety, zaraz po ¶mierci pana Karola Darowskiego w¶ród ch³opów z ¯erdzia pojawi³y siê dosyæ du¿e niepokoje. Otó¿ od ¶mierci rodziców braci Darowskich tym maj±tkiem zarz±dza³ ekonom, który niezmiernie mocno da³ siê we znaki ch³opom tu mieszkaj±cym. Poniewa¿ byli oni bardzo przywi±zani do zmar³ych w³a¶cicieli, czekali cierpliwie a¿ m³odzi Darowscy podrosn± i przejm± zarz±d nad w³asnym maj±tkiem. Bardzo ucieszyli siê na wie¶æ, ¿e pan Karol Darowski zosta³ w³a¶cicielem ¯erdzia i zaczêli liczyæ na wyrównanie wszelkich wcze¶niejszych niesprawiedliwo¶ci. Natomiast uwa¿ali, ¿e ¶mieræ pana Karola skazywa³a ich ponownie na pracê u kompletnie niedo¶wiadczonej osoby w prowadzeniu gospodarstwa, bo tak± wydawa³a im siê wdowa po panu Karolu. Kilka dni po pogrzebie Marcelina Darowska przyby³a do ¯erdzia razem ze swoim ojcem Janem Kotowiczem. Wtedy te¿, „natychmiast zwo³a³a gospodarzy i przemówi³a do nich po prostu i serdecznie zarêczaj±c, ¿e wobec ¶mierci mê¿a ona sama zajmie siê potrzebami wsi i postara siê zado¶æuczyniæ wszelkim s³usznym pro¶bom. Prze³omow± chwil± by³o pojawienie siê [ojca] Jana Kotowicza, który uniós³ wysoko w górê roze¶mianego Józia i o¶wiadczy³: »Oto wasz dziedzic!« Powesela³y w±sate oblicza gospodarzy, ale Marcelina zala³a siê ³zami"[28]. Nastêpnie post±pi³a zgodnie ze swoim zapewnieniem i przez kilka tygodni pozostawa³a w ¯erdziu zajmuj±c siê wszelkimi bol±czkami swoich pracowników. Gdy wydawa³o siê, ¿e wszelkie problemy i niepokoje zniknê³y powróci³a do rodzinnych Szulak. Tu w styczniu 1853 roku do¶wiadczy³a kolejnego bólu. Otó¿ w tym czasie, po d³ugim konaniu na rêkach matki zmar³ na b³onicê jej trzyletni syn, Józio. Sama tak to opisa³a: „W dziesiêæ miesiêcy po stracie mê¿a - Bóg mi zabra³ pierworodne dzieciê, syna - obraz ukochany ojca. Klêcz±c przy katafalku u¶miechniêtej dzieciny - ca³a w jednym bólu, ale spokojna - uczu³am siê po raz drugi z³amana - lecz ju¿ nie w szczê¶ciu ludzkim jak przedtem - bo tego nie by³o dla mnie, ale na drodze ¶wiata, któr± pod±¿a³am. Uczu³am wewnêtrznie, jakby w objawieniu, ¿e droga ¶wiata wol± mi Bo¿± przeznaczona nie by³a - ¿e droga zakonna przeznaczeniem moim; zesz³am z niej... a kr±g, który zrobiæ musia³am, aby do niej powróciæ - ciernisty by³ i krwawy"[29]. Te ciê¿kie do¶wiadczenia bardzo mocno odbi³y siê na zdrowiu Marceliny. Rodzina postanowi³a, za rad± lekarzy, wys³aæ j± w celu poprawienia zdrowia za granicê. Ona sama równie¿ odczuwa³a potrzebê wyjazdu, chocia¿ nie bardzo jeszcze wtedy wiedzia³a, dlaczego. Po niewielkich perypetiach, za powszechn± wówczas ³apówkê, uda³o siê za³atwiæ paszport i razem z najstarsz± siostr± Ludwik± Kopczyñsk± i jej mê¿em wyjecha³a w zagraniczn± podró¿. Matka Marceliny, na czas wyjazdu córki, wziê³a pod opiekê swoj± zaledwie jednoroczn± wnuczkê. Tak opisa³a swoje ówczesne odczucia nasza bohaterka: „niby dla poratowania upad³ego zdrowia a bez ¿adnych zamiarów i planów - wiêcej martwa ni¿ ¿ywa - jakby machinalnie id±ca za czym¶ niewidocznie mn± rz±dz±cym - opu¶ci³am kraj. W sercu mia³am Rzym - a jecha³am w towarzystwie rodzinnego kó³ka najstarszej siostry mojej do Berlina, dla poradzenia siê znakomitych lekarzy, a potem u¿ycia, gdzie wska¿±, kuracji wód"[30]. Tak wiêc w Berlinie obie siostry uda³y siê do renomowanego lekarza, a po tej wizycie rozsta³y siê. Marcelina uda³a siê zgodnie z zaleceniami pana doktora do miejscowo¶ci uzdrowiskowych, najpierw do Nauheim a nastêpnie do Heidelbergu. Tam, maj±c wiele wolnego czasu, zaczê³a siê w coraz wiêkszym stopniu przybli¿aæ do Boga. Tu, podobnie jak w dzieciñstwie do¶wiadcza³a Pana Boga w piêknie przyrody. „»by³am smutna« - pisa³a - »ale uczucie g³êboko w duszy zakorzenione, ¿e wszystko jest z woli Bo¿ej, a Bóg jest nam Ojcem - niezachwiany dawa³o spokój"[31]. Ale po latach dosyæ krytycznie oceni³a swój ówczesny sposób my¶lenia, pisz±c, „¿e by³a w niej »mi³o¶æ Boga i ludzi jakby w przeczuciu i w czynie z naturalnego popêdu, niewinno¶æ i pokój duszy - a z drugiej strony: b³oto ciemno¶ci, naturalizm ludzko¶ci, tamto wszystko kalaj±ce"[32]. Wówczas zastanawiaj±c siê nad przeznaczeniem i nad wol± Bo¿±, coraz bardziej my¶la³a o kap³anie, „który by j± w sprawach Bo¿ych o¶wieci³ i poprowadzi³"[33]. W jej sercu oprócz Rzymu, pojawi³o siê równie¿, nie wiadomo, gdzie i kiedy us³yszane nazwisko ksiêdza Hieronima Kajsiewicza, zmartwychwstañca. To wszystko nie zmieni³o jednak jeszcze w niej „tradycyjnej religijno¶ci [ gdy¿] - na Mszê ¶wiêt± uczêszcza³a tylko w niedziele i ¶wiêta"[34].
o. Hieronim Kajsiewicz Zdj. ze str.: https://www.resurrectionist.eu/pl/nasza-duchowoc/czytelnia/ks.-hieronim-kajsiewicz-cr/ Po zakoñczonej kuracji, zgodnie z wcze¶niejszymi ustaleniami pojecha³a do Pary¿a, gdzie mia³a zamieszkaæ u swojej siostry. Ale, poniewa¿ w umówionym hotelu nikt na ni± nie czeka³, zamieszka³a wpierw u swojej bratowej a dopiero po jakim¶ czasie do³±czy³a do siostry i jej mê¿a. Okaza³o siê, ¿e siostra razem ze szwagrem zapomnieli o tym umówionym spotkaniu w hotelu. Marcelina bardzo to prze¿y³a i odczu³a to jako kolejny cios w swoim ¿yciu. Tak o tym zdarzeniu wspomina³a: „To zapomnienie, pamiêtam, nowym razem by³o mi w serce. Nie ma ju¿ nikogo dla mnie na ¶wiecie - w sobie zawo³a³am, a na dnie duszy uczu³am, ¿e jest... Bóg! - Tak, w mi³osierdziu Swoim rwa³ wszystkie zwi±zki ludzkie - nietrwa³o¶æ, zmienno¶æ i niedostateczno¶æ mi ich wykazuj±c - a na miejsce wszystkich marno¶ci doczesnych i przechodz±cych - stawia³ Siebie, Siebie Wiecznego, Niezg³êbionego w mi³o¶ci, Niezmierzonego w m±dro¶ci, Niepojêtego w ¶wiêto¶ci!"[35] Podczas zwiedzania muzeów i teatrów w Pary¿u oraz podczas spotkañ towarzyskich u Polaków bêd±cych tu na emigracji, mia³a okazjê poznaæ wielu ciekawych ludzi a nawet samego Adama Mickiewicza. Na jednym z takich zebrañ, na które zosta³a zaproszona, pozna³a tak¿e ojca Aleksandra Je³owickiego, dawnego powstañca listopadowego, ale wtedy ju¿, dojrza³ego i stanowczego w wierze zmartwychwstañca. Tego samego, który ochrzci³ Augusta Czartoryskiego, pó¼niejszego b³ogos³awionego ko¶cio³a katolickiego. Tak wspomina³a to pierwsze ich spotkanie: „O. Aleksander ze wszystkimi mówi³ i wszystkich ³aja³ - na mnie jedn± zdawa³ siê nie zwracaæ wcale uwagi - a w³a¶nie, ¿e ³aja³ - zbli¿yæ siê z nim wiêcej pragnê³am. Ca³e ¿ycie natrafia³am i w towarzystwie, i w konfesjonale na ksiê¿y tak pob³a¿liwych, ¿e nigdy w nich tego co dusza moja przeczuwa³a i mimowolnie pragnê³a - nie znalaz³am. Zdania ich by³y nijakie, nie odró¿niaj±ce prawie dobrego od z³ego - a ja czu³am, ¿e pierwsze obowi±zkowe: konieczne a mi³e i piêkne - do ostatniego za¶ wstrêt okropny mia³am: na spowiedzi nie znajdowali niedoskona³o¶ci w tym z czego ja szczerze jako z grzechu siê oskar¿a³am - mówili mi, ¿e za surowo siebie s±dzê - ¿e za wiele od siebie wymagam - a ja czu³am, ¿e to nie ja, ale Bóg ode mnie wymaga, ¿e nie za surow±, ale niewiern± jestem. W czym? Mo¿e mi jasne nie by³o - ale w³a¶nie chcia³am, aby oni mi wskazali - a to nie znalezienie w nich zatwierdzenia wymagania Bo¿ego jakie mimo woli w sobie czu³am - to nieporozumienie z nimi bardzo mnie bola³o. O. Aleksander Je³owicki Zdj. z str.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Je%C5%82owicki Aby tego tak mi³ego, ³aj±cego O. Aleksandra uwagê zwróciæ - postanowi³am sobie powiedzieæ co¶ z³ego - bo pewna by³am, ¿e gorliwo¶æ natychmiast w tê stronê go zwróci. Powiedzia³am tedy bez d³ugiego namys³u: piek³o przeciwne jest mi³osierdziu Bo¿emu i ja w nie wierzyæ nie mogê. »To bêdziesz sama w piekle!« - zawo³a³ O. Aleksander i wnet gromy jego spadaæ na mnie zaczê³y, ale i pierwsza znajomo¶æ zawi±zana zosta³a. Surowo¶æ mnie poci±gnê³a - nazajutrz posz³am do O. Aleksandra do spowiedzi"[36]. By³a to pierwsza spowied¼ generalna, któr± Marcelina Darowska odby³a w swoim ¿yciu. A nied³ugo po niej zaczê³a siê spowiadaæ co tydzieñ oraz uczestniczyæ codziennie we Mszy ¶wiêtej i czêsto przyjmowaæ Komuniê ¶wiêt±. Wtedy te¿ zaczê³a, dziêki radom o. Je³owickiego, wszystko ofiarowaæ i czyniæ dla Boga. Ten „gorliwy kap³an, cz³owiek du¿ej kultury umys³owej a przy tym bardzo rzeczowy - ukaza³ jej podstawy ¿ycia wewnêtrznego (...) [a] po parotygodniowej obserwacji spostrzeg³ u swej penitentki ¿arliwe pragnienie wy³±cznej s³u¿by Bogu i stwierdzi³ niew±tpliwe jej powo³anie. Uwa¿a³ jednak, ¿e ostatecznie powinien o tym rozstrzygn±æ jego wspó³brat, ojciec Hieronim Kajsiewicz, który wespó³ z jedn± ze swych córek duchowych, Józef± Karsk±, od paru lat przebywaj±c± w Rzymie w celach leczniczych, my¶la³ o za³o¿eniu wspólnoty ¿eñskiej maj±cej na celu formacjê kobiet polskich"[37]. W Marcelinie coraz mocniej narasta³a chêæ wyjazdu do Wiecznego Miasta, ale z kolei rodzinê w kraju zdecydowanie zacz±³ niepokoiæ jej wzrost pobo¿no¶ci. St±d absolutnie nie chcieli zgodziæ siê na jej wyjazd i aby go uniemo¿liwiæ przestali przesy³aæ jej pieni±dze na utrzymanie. Wówczas ojciec Aleksander Je³owicki, chc±c pomóc swojej penitentce „zada³ jej jako pokutê sakramentaln± nawiedzenie siedmiu bazylik Wiecznego Miasta"[38]. Wobec takiej decyzji, któr± przecie¿ nakaza³ wykonaæ Marcelinie jej spowiednik, rodzina musia³a ust±piæ i chc±c nie chc±c, zgodzi³a siê na ten wyjazd a tak¿e ponownie zaczê³a przes³aæ pieni±dze. [1] Matka Marja Marcelina od Niepokalanego Poczêcia Naj¶wiêtszej Panny Marji (Marcelina Darowska) 1827-1911 Krótki Zarys jej ¿ycia wychowankom jej po¶wiêcony, Jaz³owiec 1929, s. 4. [2] Tam¿e, s. 2 i 3 [Aleksander jest tam podawany jako bratanek Eustachego]. [3]Rozpamiêtujê dni, które minê³y i lata poprzednie wspominam; z pism B³. Matki Marceliny Darowskiej / oprac. S. M. Janina od Wniebowziêcia NMP Jadwiga Martynuska, Szymanów 2008, s. 11-12. [4] Tam¿e, s. 12. [5] Tam¿e, s. 13. [6] Tam¿e. [7] Tam¿e, s. 16. [8] Tam¿e, s.17. [9] Tam¿e, s.19. [10] Tam¿e, s. 21. [11] Tam¿e, s. 22. [12] Matka Marja Marcelina..., s. 13. [13] Tam¿e, s. 15. [14] „Rozpamiêtujê dni... oprac. S. M. Janina od Wniebowziêcia NMP Jadwiga Martynuska, s.33. [15] Tam¿e, s. 34. [16] Tam¿e. [17] Tam¿e, s.37. [18] S. Maria Alma So³tan, Matka ¯ycie i dzia³alno¶æ Matki Marceliny Darowskiej 1827 - 1911, Szymanów 1982, s. 29. [19] Tam¿e, s. 30. [20] Tam¿e. [21] Tam¿e, s.31. [22] Matka Marja Marcelina..., s. 19. [23] S. Maria Alma So³tan, Matka ¯ycie i dzia³alno¶æ..., s. 29. [24] Tam¿e. [25] Tam¿e, s. 31. [26] Matka Marja Marcelina..., s. 20. [27] Rozpamiêtujê dni... oprac. S. M. Janina od Wniebowziêcia NMP Jadwiga Martynuska, s. 36. [28] S. Maria Alma So³tan, Matka ¯ycie i dzia³alno¶æ..., s. 32. [29] Rozpamiêtujê dni... oprac. S. M. Janina od Wniebowziêcia NMP Jadwiga Martynuska, s.38. [30] Tam¿e. [31] Polscy ¶wiêci, tom 8, red. Joachim Roman Bar OFConv., Warszawa 1987, s. 198. [32] Tam¿e. [33] S. Maria Alma So³tan, Matka ¯ycie i dzia³alno¶æ..., s. 35. [34] Ewa Jab³oñska-Deptu³a, Marcelina Darowska Niepokalanka 1827-1911, Lublin 1996, s. 29. [35] Rozpamiêtujê dni... oprac. S. M. Janina od Wniebowziêcia NMP Jadwiga Martynuska, s. 42. [36] Tam¿e, s. 43. [37] Ewa Jab³oñska-Deptu³a, Marcelina Darowska Niepokalanka 1827-1911, Lublin 1996, s. 31-32. [38] Tam¿e, s.32. Powrót |