Błogosławiona Franciszka Siedliska cz. I Franciszka Siedliska fot. z książki: O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987. Tym razem w naszej nocnej pielgrzymce towarzyszyć nam będzie błogosławiona Franciszka Siedliska, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako Apostołkę życia Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Nasza błogosławiona bohaterka przyszła na świat 12 listopada 1842 roku w Roszkowej Woli niedaleko Rawy mazowieckiej. Jej ojciec Adolf Siedliski był bogatym ziemianinem i dość „typowym szlachcicem ówczesnych czasów; [który] rozmiłowany w życiu towarzyskim otwierał chętnie swój dwór na częste i wesołe spotkania"[1]. Był to czas rozbiorów, kilkanaście lat po zakończonym klęską Powstaniu Listopadowym, kiedy naród polski był bardzo ciemiężony, zwłaszcza w zaborze rosyjskim. Wówczas, chociaż prosty „lud pozostawał wierny dawnym tradycjom katolickim, podtrzymywanym heroiczną postawą swoich biskupów, [to jednak] szlachta popadła w pewien bezwład moralny, wywołany zgubnymi wpływami (...) [iluminatyzmu[2]] i masonerii przyniesionymi z Francji (...) na ziemię świętego Stanisława męczennika"[3]. Były to przecież także czasy tzw. Wielkiej Emigracji, kiedy duża ilość rodzin arystokratycznych i szlacheckich wyjeżdżała z kraju i przenosiła się za granicę. Głównie, właśnie do Francji a tam zdecydowana większość z nich ulegała wpływom oświeconych Francuzów. I właśnie „stamtąd (...) przynoszono zepsucie obyczajów, obojętność w religii, a nawet i bezbożność, podsycaną czytaniem dzieł Jana Jakuba Rousseau, a więcej jeszcze pismami Voltaira. Jednocześnie masoneria francuska działała złowrogo przenikając sfery arystokratyczne, czyniąc wielkie spustoszenie w duszach - (...) [stąd też, nie było dziwnym to, że] tylko lud wiejski pozostał wierny świętej wierze, tradycjom Narodowym i praktykom Kościoła świętego"[4]. To pomieszanie w umysłach naszych rodaków, w jednym zdaniu ujął historyk Władysław Grzymałowski (1843-1910): „ W końcu XVIII wieku przyszła i do naszego kraju niewiara wraz z modną francuszczyzną, ale szerzyła się tylko pomiędzy wielkimi panami i bogatszą szlachtą, reszty narodu nie dotknęła"[5]. Matka Cecylia Morawska, również pochodziła ze szlacheckiej rodziny. Była ona córką Józefa Aleksego Morawskiego (1791-1855), który był wówczas głównym dyrektorem Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu[6]. Błogosławiona Franciszka Siedliska, w napisanej przez siebie po latach Autobiografii, tak oceniła swoją rodzicielkę: „Mama zawsze była chora, zupełnie nami się nie zajmowała", ale niestety, również i sama Franciszka odziedziczyła to słabe zdrowie po matce i od urodzenia była bardzo chorowita. Lekarz uczestniczący przy porodzie nie dawał jej większych szans na przeżycie, więc choć „zamierzano urządzić uroczyste chrzciny w obecności całej rodziny"[7], to jednak zmieniono te plany i postanowiono jak najszybciej dokonać tego obrzędu. Chrzest odbył się o godzinie trzeciej po południu w dniu 20 listopada 1842 roku w Warszawie w kościele Św. Antoniego z Padwy (wówczas służącego parafii św. Andrzeja Apostoła)[8], niedaleko rezydencji Franciszka Morawskiego, ojca Cecylii Siedliskiej. Uroczystość odbyła się w przeddzień uroczystości Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny (Ponieważ chrzest odbywał się po południu, Franciszka w swojej Autobiografii napisała, że chrzest odbył się „gdy zaczynało się święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny"[9]). Na chrzcie rodzice nazwali dziecko imionami: Franciszki Józefy oraz Anny[10]. Chorowita Franciszka aż do trzeciego roku życia „wskutek wrodzonej słabości układu kostnego i niemocy mięśni"[11] nie mogła „utrzymać się na nogach, ani siedzieć bez oparcia"[12]. Ale za to jej rozwój intelektualny i duchowy przebiegał wyraźnie szybciej niż u innych dzieci w tym samym wieku. Wychowywała się razem „z młodszym o kilka lat bratem Adamem"[13]. Rodzice bardzo dbali o ich wszechstronne wykształcenie, pomijając jednak sprawy wiary. Franciszka tak napisała o swoich rodzicach: „nie byli pobożni, a raczej byli pobożni jak zwykli ludzie na świecie. Odznaczali się wielką szlachetnością, byli czczeni i poważani, ale Bóg nie był panem w naszym domu, Jego prawo nie było wzorem życia i działania, jednak przepisy wiary zachowywali, zwłaszcza Mama"[14]. Można powiedzieć, że mama Franciszki była wówczas katoliczką z przyzwyczajenia, bez jakiejś większej gorliwości. Natomiast ojciec, choć także uczestniczył zwyczajowo w Mszach świętych to jednak do Komunii nie przystępował i „był na sprawy religijne doskonale obojętny"[15]. Niemniej jednak dzieci były przez rodziców darzone miłością i troskliwością, a szczególnie ta pierworodna i bardzo chorowita córka. Nie odmawiano jej praktycznie niczego, poza tym, że często zapominano o modlitwach. Ona sama czasami modliła się, ale nie znając i nie kochając Pana Boga traciła wszelkie łaski. I tak o tych czasach wspominała: „Pana Boga nie znałam, nie kochałam, żyłam bez Niego"[16], „skłonności złej natury rozwijały się i wiele, wiele Pana Boga obrażałam. O Panie mój, powiem zdaje się za świętym Augustynem: »Mała dziecina a wielka grzesznica«. Obrażałam Cię, Panie i Zbawicielu mój, raniłam Twoje serce, a Tyś nie odrzucił, nie potępił mnie, owszem, w tym samym czasie, w którym obrażałam Ciebie, przygotowałeś dla mnie łaski i dobrodziejstwa. O Panie mój bądź pochwalony, uwielbiony na wieki!"[17] Latem mieszkała Franciszka w rodzinnym dworku w Roszkowej Woli a miesiące zimowe spędzała razem z mamą w Warszawie, u swojego dziadka Józefa Morawskiego w pałacu Banku Narodowego, czyli w jego rezydencji, którą zajmował w czasie pełnienia swoich obowiązków w Komisji Rządowej. Kiedy Franciszka miała około dziesięciu lat, rodzice zatrudnili nauczycielkę. Osobę bardzo pobożną, często chodzącą do kościoła i korzystającą równie często ze Świętych Sakramentów. Była ona penitentką jezuity, o. Karola Antoniewicza [autora m. in. Pieśni kościelnej Chwalcie łąki umajone], z którym również listownie korespondowała. Tak wspominała po latach nasza bohaterka tę kobietę: „Dziś dopiero rozumiem, ile ona musiała cierpieć w naszym domu, widząc w nim brak miłości dla Pana Boga, lecz zdaje mi się, że dobrze wpływała na moich rodziców, którzy ją bardzo szanowali i w niczym nie sprzeciwiali się jej. Uczyła nas z całą miłością, a wielki nacisk kładła na lekcje religii, uczyła modlić się i prowadziła do kościoła. Do tego wszystkiego lgnęła, rwała się moja dusza. Kochałam ją bardzo i kto wie, może by łaska Boża miała łatwiejszy przystęp do mojej duszy, gdyby ona nie umarła w bardzo krótkim czasie. Śmierć jej odczułam bardzo, przebolałam, a moje złe skłonności znów wzięły górę i zniszczyły to, co ona dobrego wpoiła w serce"[18]. Posłuchajmy jak sama się oceniała po latach: „Jednak najszkodliwsze dla mojej duszy było towarzystwo innych dziewczynek, źle wychowanych. Prawda, ja byłam najgorsza ze wszystkich, ale baczne oko czuwające nad postępowaniem dziecka wiele razy zachowałoby mnie od złego. Lecz kto wie, o Panie i Boże mój, nikogo winić nie chcę, tylko siebie samą, bo dałeś mi głos sumienia, wewnętrznie poznać, że to co robię nie jest dobre, więc to powinno było powstrzymać mnie od zła. Lecz moja złość brała górę nad dobrem i Twoim natchnieniem. Jednak Ty, Panie i Boże mój, nie szczędziłeś mi darów, które dobrze użyte i rozwijane, pomogłyby mi w poznaniu i dążeniu do Ciebie. Wszyscy domownicy i znajomi mieli mnie za bardzo rozumną, poważną i nad wiek taktowną, ale były to tylko pozory wynikające z pychy, gdyż tyle jej miałam, że nie chciałam nikomu źle się przedstawić. A jednak, gdy mnie starsi nie widzieli, źle robiłam, bo nie pamiętałam o Tobie, Panie i Boże mój, który wszystko widzisz i przenikasz"[19]. Następna nauczycielka zatrudniona przez rodziców pochodziła z Drezna i była bardzo mądrą i dobrze wykształconą protestantką. Franciszka oceniała ją jako osobę najgorszego usposobienia: „Ta używała wszelkich środków, aby i mnie do siebie przywiązać, lecz nie mogłam znieść ani jej samej, ani jej czułości i pieszczot. Jakie miała zamiary, nie umiem powiedzieć, ale zdaje się, że użył jej szatan, aby mnie psuć, gdyż wychowana w domu, wśród swoich, nie wiedziałam niczego o złu. Opowiadała nam najrozmaitsze powieści, historie, wypadki. Tych opowiadań słuchał także mój brat cioteczny, o trzy lata starszy ode mnie, mieszkający z matką u naszego dziadka, Józefa Morawskiego (...) . Te opowiadania były bardzo złe i niebezpieczne, lecz słuchałam ich, chociaż Pan Bóg głosem sumienia ostrzegał mnie, że to rzecz niegodziwa. Lecz gdy ta nauczycielka zaczęła mówić coś przeciwko religii, coraz bardziej nie cierpiałam jej, nie ze względu na Pana Boga, lecz bezwiednie. Pchnięta łaską Pana wszystko powiedziałam Mamie, oświadczyłam, że jej słuchać nie będę i po wielu trudnościach opuściła nasz dom"[20]. Powoli budziło się w duszy młodziutkiej Franciszki uczucie miłości i ufności do Matki Bożej. Pewnego razu, również podczas pobytu u dziadka w Warszawie, jej mama bardzo zachorowała i cała rodzina sądziła, że są to już jej ostatnie chwile, Franciszka uciekła do pokoju i tam na kolanach „przed obrazem Bożej Rodzicielki"[21] zaczęła z prawdziwą wiarą i głęboką ufnością modlić się. Słowa modlitwy, a właściwie aktu wiary, które skierowała wówczas do Przenajświętszej Maryi Panny, zapamiętała na całe swoje życie. A brzmiały one tak: „O, Matko moja, zachowaj nam Mamę"[22] po czym dodała jeszcze „Bądź Matką moją"[23]. Po tych gorliwych słowach mama oczywiście wróciła do zdrowia a Franciszka przez kilka dni była, jakby bez czucia i życia i wiele wysiłku musiano włożyć, by ją z tego stanu wyprowadzić. Od tego dnia miała, oprócz rodzonej, także „drugą, najlepszą z matek. Wszystkie ważniejsze chwile w jej życiu łączyły się dziwnie ze świętami Matki Bożej - od dnia chrztu świętego aż do dnia śmierci - w [wigilię] święta Ofiarowania"[24], bo zmarła błogosławiona Franciszka właśnie 21 listopada 1902 roku. „Tak więc to święto, szczególnie drogie duszom Bogu poświęconym, zamyka niby klamrą całe życie Matki Siedliskiej. Żyła od Ofiarowania do Ofiarowania"[25]. Niedługo po tym akcie obrania sobie Matki Bożej jako drugą Matkę, zaczęła Franciszka uczyć się religii u księdza Jana Dziubackiego (prawdopodobnie kanonika katedry warszawskiej[26]). Lekcji tych bardzo lubiła słuchać i cieszyła się z każdej lekcji z tym kapłanem. Niemniej jednak, ksiądz Jan, poprzez nauczanie zbyt mentorskie i zimne[27] nie umiał doprowadzić serca Franciszki do tego, by stało się ono przejęte[28], więc dla niej jeszcze „chwila łaski nie nadeszła"[29]. Cały czas, jak podkreślała to po latach, była daleko od Boga i nie rozumiała życia chrześcijańskiego. Jako dowód tego oddalenia od Boga podaje przykład, kiedy wspólnie ze wspomnianym już wcześniej, starszym o trzy lata bratem ciotecznym, poszła po raz pierwszy do teatru obejrzeć balet. Wówczas, jak sama napisała: „tak nam się podobały te tańce, dekoracje i muzyka, iż daliśmy sobie słowo, że jak tylko dojdziemy do pełnoletności, oboje będziemy występować na scenie. O Boże mój, Tyś to słyszał i widział i miałeś litość nad naszą nędzą i głupotą i nie wzgardziłeś dzieckiem, które będąc małe jeszcze, tyle już złych skłonności miało w sobie. Jednak i to pamiętam, że wróciwszy z tego obrzydłego widowiska, ogarnął mnie dziwny, dziecinny smutek i tęsknota. Będąc dzieckiem od czasu do czasu czułam taki smutek, taki brak czegoś. O Boże mój, przez łaskę Twoją, to wszystko nie mogło zadowolić mojego serca, które - chociaż byłam dzieckiem - było tkliwe, gorące i szukało, dążyło do czegoś innego, czego nie znało, co było zakryte przed moimi oczyma"[30]. Pierwszą, nieudaną swoją spowiedź odbyła dwunastoletnia Franciszka w kościele świętego Karola Boromeusza na warszawskiej Woli. Chociaż była bardzo przejęta i czuła, że jest to wyjątkowo ważna chwila w jej życiu, to jednak nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Zgubiła gdzieś kartkę ze spisanymi grzechami i nie była pewna czy wyznała je wszystkie, więc ksiądz kazał jej, przygotować się raz jeszcze i przyjść ponownie za kilka tygodni. Wtedy też, jak po latach uznała Franciszka Siedliska zakończyła się w jej życiu pewna epoka, jakby pogańska, bo praktycznie bez Pana Boga. Tak podsumowała w Autobiografii ten okres swojego życia: „Było w nim dużo zła, dużo grzechów, a nie tylko grzechów, ale i obojętności, nieznajomości Pana Boga. Z Jego zaś strony wielkie, nieskończone miłosierdzie, bo sam przez swoją łaskę bronił mnie i strzegł w tylu niebezpieczeństwach, o których nie wiedziałam nawet, zachował przy życiu wśród ciągłych chorób. Przez innych - jak przez tę nauczycielkę i kapłana - nauczał, pociągał. A chociaż nie rozumiałam jeszcze nic z życia duchowego, zawsze rzeczy Boże i święte pociągały mnie, wprowadzały w jakiejś zamyślenie, usposabiały poważnie"[31]. Do tych wielu samooskarżeń zawartych we wspomnieniach z dzieciństwa Franciszki Siedliskiej można podejść dwojako. Albo opisując te lata wyolbrzymiała ona drobne grzeszki małej dziewczynki albo, jak napisała Maria Winowska, to „my w naszej miernocie, nie widzimy grzechu - choćby najmniejszego - w całej grozie, tak jak ona go widzi?"[32]. My, dzisiaj mamy niemiłą możliwość oglądania na własne oczy to, do czego doprowadza całkowicie liberalne wychowywanie (brak kontroli i pełna swoboda) dzieci oraz nie zwracanie im uwagi na ich tak zwane małe grzeszki. Pod koniec roku 1854 matka Franciszki, Cecylia Siedliska poznała zakonnika, ojca Leandera Lendziana (1816-1890), kapucyna, który był bardzo ceniony w całej Warszawie za swoje znamienite kazania. Duchowny ten miał olbrzymi wpływ na matkę Franciszki. Otóż, jego „nieliczne, lecz skuteczne rady z dziedziny życia duchowego przeobraziły panią Cecylię, która wraz odnalezioną pogodą ducha odzyskała także zdrowie fizyczne. Nic więc dziwnego, że dołożyła wszelkich starań, ażeby ojciec Leander został nauczycielem katechizmu Frani i przygotował ją do pierwszej Komunii Świętej"[33]. O. Leander Lendzian fot. z książki: O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987. Pierwszy kontakt Franciszki z ojcem Leandrem miał miejsce w warszawskiej rezydencji dziadka Józefa Morawskiego. Było to podczas lekcji muzyki, do której miała prawdziwie Boży talent. Siedziała wówczas przy fortepianie, jak zwykle „dość smutna, bezmyślna, bo niemająca celu życia, nieznająca tego celu, niedążąca do niego"[34]. Wtedy zawołano ją do salonu a tam okazało się, że „ czeka na nią pewien ksiądz kapucyn, »bardzo poważnej postaci: wychudzony, blady, już starszy [miał wówczas 38 lat], lecz dziwnej słodyczy«. Patrzy na dziewczynkę, której serce bije ze wzruszenia i pyta łagodnie: - Czy chcesz, Aniołku, żebym cię nauczył kochać Pana Jezusa? I widząc ją taką onieśmieloną robi jej krzyżyk na czole. Chwila nieopisanego olśnienia! »Pierwszy raz od chrztu św. znak krzyża świętego został zrobiony na moim czole, pierwszy raz ktoś mnie zapytał, czy chcę się uczyć poznawać Pana Jezusa!«. Biedna, zmrożona, głodna duszyczka roztuliła się jak kwiat, serce rozchybotane od wzruszenia przylgnęło momentalnie - i na zawsze - do tego Pana Jezusa, któremu nieznajomy był w tej chwili dziewosłębem [kimś w rodzaju swata]. Parę prostych na pozór słów przebudziło ją nagle, jak uśpioną królewną, do nowego życia! Po należnej prezentacji pani Siedliska wyprawiła dziewczynką z powrotem do fortepianu. Dyg na pożegnanie, jak przystoi dobrze wychowanej pannie i za Franią cichutko zamknęły się drzwi. Nikt z jej otoczenia nie domyślał się burzy, rozpętanej w jej sercu. Oto mama z guwernantką układają godziny religii. Cecylia Siedliska, matka Franciszki fot. z książki: O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987. Wracała Frania do fortepianu, ale już nie ta sama! »Odeszłam (...) jakby poganka, bez Pana Boga, bez serca dla Niego. Wracałam w milczeniu (...) i już zaczęła się tlić w mojej duszy iskierka miłości do Pana Jezusa«. Iż zaś jeszcze nie wiedziała, gdzie szukać tego Pana, zwróciła do nieba wszystkie swoje myśli i uczucia, myślała o szczęściu, jakie tam panuje, o śpiewie aniołków, do których przyrównał ją przed chwilą nieznajomy zakonnik. »Muzyka moja nabrała większego życia, grałam z innym uczuciem, bo każdy ton towarzyszył uczuciom, jakie rodziły się w mojej duszy i myślałam, że przygrywam Panu Bogu razem ze śpiewającymi Aniołami«. Dając jej owego dnia bardzo dobrą notę, nie domyślała się nauczycielka muzyki, jaki to Orfeusz oczarował duszę Frani i natchnął jej paluszki. Na to zaś, żebyśmy nie mieli cienia wątpliwości, że była to chwila przełomowa, czytamy dalej w Autobiografii: »O Boże mój i Panie, to nie było przelotne wrażenie, przelotne uczucie, to była łaska Pana Jezusa, która przez Miłosierdzie Boże obejmowała moją duszę. Od tej chwili spoważniałam jeszcze bardziej, już mnie nie interesowały zabawki i dziecięce gry. Miałam swoje wady i złości, ale już zaczynałam się modlić, zaczynałam myśleć i zwracać się do jakiejś Istoty dotąd mi nieznanej, którą pokazano mi z daleka, jakby za grubą zasłoną. A to był Pan Bóg i Zbawiciel mój, którego miałam w jego świętych zamiarach bardzo umiłować. Coraz bardziej zaczęłam się garnąć do Boga zapragnęłam modlitwy i modliłam się«"[35]. Ta nauka katechizmu i „lekcje religii z ojcem Leandrem otwierały przed Franią nowy świat, ukazywały życie nadprzyrodzone, Uczyły miłości Pana Jezusa, nakłaniały do czuwania nad wielką czystością serca. Chłonęła każde słowo i wzbogacała nim spragnioną Boga duszę"[36]. Ojciec Leander zalecił jej literaturę duchową w postaci dwóch książek o tytułach Ogień miłości Bożej i Pokarm duszy księdza Desire Pinarda (?), które codziennie, z rozczuleniem nad miłością Pana Jezusa, czytała. Czuła, że przez poznawanie Pana Boga coraz bardziej się zmienia. Sama o tym tak napisała: „i wtedy zaczęło się we mnie pewne życie wewnętrzne z Panem Jezusem, życie, którego nie rozumiałam, ale je kochałam nad wszystko. I chociaż przez nikogo nie byłam pouczona, zrozumiałam wtedy, że o tym, co się dzieje w mojej duszy, nie powinnam mówić nikomu, ani Mamie, ani guwernantce, ale mam to mówić Ojcu, aby on mnie uczył i mną kierował. (...) Taką miałam wiarę, że wszystko co mi Ojciec mówi jest święte, taką miałam w nim ufność, że on jeden pragnie mojego prawdziwego dobra, dobra duszy, że każde jego słowo jak najkosztowniejszą perłę chowałam w duszy i po każdej takiej rozmowie, trwającej choćby chwilkę, bardziej zbliżałam się do Pana Boga, miłowałam Go. Ciągle też mówił mi Ojciec: »Kochaj Pana Jezusa, miłuj Go, On jedynie godzien miłości, On twój Pan, Jemu się poświęć bądź czysta, bądź panienką na zawsze . To wszystko mnie zapalało, przenikało. W czasie lekcji, spaceru czy zabawy rozważałam te słowa, myślałam o nich, zwracałam się do Pana Jezusa i żyłam innym życiem, ukrytym przed ludźmi, żyłam z Panem Jezusem. -Ale starannie wszystko ukrywałam przed innymi, widzieli tylko zmianę w moim postępowaniu«"[37]. Oczywiście tę przemianę Franciszki zauważył i szatan, który poprzez różnych ludzi dawał wyraz swojej złości i próbował zawrócić ją z tej drogi, na którą dopiero co zaczęła wchodzić. Oddajmy w tym miejscu głos naszej bohaterce: „Zaczęto śmiać się z mojej pobożności, wyśmiewać tego kapłana, który mi wskazywał Pana Jezusa. W końcu złość ducha ciemności chciała zepsuć i zniszczyć ten zaczątek życia Bożego we mnie, podsuwając mi przez ludzi złe uczucia, złe myśli, zwłaszcza o moim stosunku do o. Leandra, którego szanowałam i czciłam jak Ojca w Panu Bogu. Ludzie zaś inaczej to tłumaczyli, mówiąc mi swe ohydne zdania, a tu już mogła być tylko szatańska złość, bo byłam 12-letnim dzieckiem. Od tamtej więc chwili aż do tego czasu nieprzyjaciel Boga wytaczał ciągłą wojnę Panu Jezusowi w mojej duszy"[38]. Kiedy świadomość Bożej obecności rozwijała się u Franciszki coraz bardziej, postanowiła ona wreszcie pójść ponownie do pierwszej spowiedzi. Nazywając tę drugą próbę pierwszą spowiedzią, chciała zatrzeć wspomnienie tego co się zdarzyło wcześniejszej, kiedy była kompletnie nieprzygotowana. Teraz, sam Pan Jezu sprawił, że jasno poznała swoje grzechy i mogła z czystym sumieniem przystąpić do tego Świętego Sakramentu. Kiedy z wielkim żalem i płaczem wyznawała swoje grzechy, wówczas spowiednik powiedział jej, „że te moje łzy będą kiedyś perłami w koronie, którą mi Pan Bóg przygotowuje w niebie"[39]. Jako ciekawostkę można tu podać, że o. Leander zaproponował, aby Franciszkę wyspowiadał, (dzisiejszy błogosławiony) o. Honorat Koźmiński, dając jej w ten sposób wolność wyboru, ona jednak „mimo lęku i wstydu"[40] wolała wyspowiadać się przed ojcem Leandrem. Po tej spowiedzi jeszcze szybciej i jeszcze bardziej zmieniała się młodziutka Franciszka. Każdą chwilę chciała poświęcać Panu Jezusowi, nie chciała się już pięknie ubierać, wyjeżdżać na spacery, uciekała od wszelkich zabaw, zwłaszcza ze starszym kuzynem, bo jej serce zwracało się już tylko do jednej miłości, do miłości jej Zbawiciela. W tym też czasie zaczęła się umartwiać w jedzeniu i piciu i cały czas z niecierpliwością czekała na dzień, kiedy będzie mogła przyjąć Pana Jezusa do swojego serca. Pewnego wieczoru, kiedy ten upragniony dzień był już całkiem blisko i kiedy już położyła się do spania, zdarzyło się coś ważnego, co w taki sposób opisała: „Nie wiem, czy zasnęłam, czy nie, zdawało mi się, że nie, gdyż widziałam światło w pokoju. Nagle usłyszałam cudownie piękną muzykę, ale naprawdę cudowną, cała dusza była nią przejęta i zwrócona do Pana Boga. Gdy się ocknęłam, nic nie słyszałam, nie widziałam, lecz wiedziałam dobrze, że to nie mogła być zwyczajna muzyka. W domu wszyscy spali, a okno wychodziło na małe podwórko między domami, na noc zamykane, bo było to podwórze banku. Przyszła mi więc myśl, a zdaje mi się, że od razu ją miałam, że to anielskie głosy tak śpiewają Panu. Po chwili, znów jakby w półśnie czy na jawie, nie wiem, w oddali ukazała mi się postać Pana Jezusa. Nie widziałam jej oczami ciała, ale ducha, jednak mogłam rozróżnić wszystkie kolory. Był to Pan Jezus przedstawiony tak samo, jak Go nieraz widziałam w książkach, a najbardziej podobny do tego wizerunku, który można widzieć nieraz w Rzymie: Il Santissimo Salvatore (Najświętszy Zbawiciel). Suknia, zdaje mi się, długa, płaszcz niebieski, twarz - taka jak zwykle malują Pana Jezusa - pociągła, blada, ale nie surowa, taka słodycz w całej osobie. Postać ta czy obraz (bo trudno określić coś, czego się nie widzi oczami ciała, a jednak wyraźnie się widzi) stała, jak gdyby w jednym kącie pokoju, naprzeciwko mojego łóżka, i ktoś rzekł do mnie: »Ja ci się ukażę - czy też - zobaczysz Mnie w dzień twojej I Komunii świętej« i wszystko zniknęło. Byłam bardzo przejęta, uciszona, wzruszona, zdaje mi się, że nikomu nic nie mówiłam, tylko spowiednikowi, który ani niczemu nie zaprzeczał, ani nie potwierdzał, tylko rzekł: »Zobaczymy, czy się sprawdzi w dzień 1 Komunii świętej«"[41]. Franciszka zaczynała, nie bardzo to jeszcze rozumiejąc, żyć w tajemnicy łaski Bożej, a „nikt jej dotąd nie wyjawił, że jest ona uczestnictwem w życiu Bożym (sądząc z kart jej Autobiografii lekcje ojca Leandra o wiele bardziej rozpalały uczucie niż karmiły dogmatem): »Pan jedyny sam dziwnie pouczał mnie, prowadził i dawał rozumienie«. Autobiografia Franciszki Siedliskiej świadczy z przejmującą przejrzystością, jak przemożnie Bóg działa w duszy czystego dziecka"[42]. Do Pierwszej Komunii świętej przystąpiła Franciszka we wtorek, pierwszego maja 1855 roku, mając niespełna trzynaście lat. Był to najpiękniejszy dzień w życiu Franciszki. Oczywiście, przez całą noc poprzedzającą ten dzień nie zmrużyła oka i już wczesnym rankiem, ubrana na biało, razem z mamą pojechała do warszawskiego kościoła ojców kapucynów na ulicy Miodowej. Ponieważ tego dnia odprawiano pierwsze w roku 1855 nabożeństwo majowe w kościele było mnóstwo ludzi. Po spowiedzi, wysłuchaniu kazania i po procesji, wreszcie wyszedł Ojciec Leander, aby Franciszce i jej koleżance udzielić po raz pierwszy Komunii Świętej. Te, tak ważne dla niej chwile, w taki sposób zapamiętała i opisała nasza bohaterka: „O mój Panie, cóż tutaj powiedzieć mogę? Jak wyrazić, co czułam wówczas w sercu! Wszystko znikło sprzed oczu, wszystko znikło z myśli, z uczuć, pozostała tylko jedna myśl, jedno uczucie: Pan Jezus, Bóg mój, przychodzi do mnie. Z powodu wielkiego tłumu komisarz generalny zakonu pozwolił nam przejść przez chór zakonników do prezbiterium i uklęknąć na stopniach ołtarza, a więc było swobodnie, zresztą ja nic i nikogo nie widziałam. I mój Pan Jezus, najdroższy, jedyny, najmiłośniejszy wszedł do mojego serca. Gdy przyjęłam Go, na wpół przytomna z przejęcia, miłości i radości pochyliłam się. Co się potem działo dokoła mnie, nie wiem, pamiętam tylko, że musieli mnie poruszyć, abym wróciła do życia. Powróciwszy do domu po tej łasce mojego Pana, zastałam w pokoju ślicznie przystrojony ołtarzyk: Matka Boża Niepokalanie Poczęta, statua z gipsu, miała u stóp wieniec z róż, na stoliku leżała ślicznie oprawiona książka do nabożeństwa, pierścionek z wiarą, nadzieją i miłością od Tatki i zdaje mi się koronka. Były też zapalone świece. Cieszyłam się niesłychanie, zwłaszcza moją Matką Niepokalaną, lecz nie wiem czy ze zmęczenia, czy ze wzruszenia zasłabłam i musiałam położyć się. Wieczorem wstałam, byłam na herbacie, przybyli goście, ale moja myśl, moje serce było ciągle przy Panu Jezusie, przypominałam sobie ciągle, że On jest we mnie i adorowałam Go. Mówiłam do Niego, to znów modliłam się przed ołtarzykiem, oddawałam się na wszystko mojemu Panu i ciągle utwierdzałam się w tym, że nigdy nikogo nie będę kochać, ani do nikogo należeć, tylko do jedynego Pana Jezusa. Nie śmiałam wypowiedzieć, że jedynie Jego oblubienicą pragnę być i że On jest jedynym Oblubieńcem mojej duszy. Kilka dni po Komunii św. byłam jak martwa, nic mnie nie interesowało, nie obchodziło, tylko Bóg, Pan i Oblubieniec mojej duszy. Nazajutrz po tym drogim dniu dostałam od pewnej zakonnicy z Rzymu dość duży krzyż z odpustem na godzinę śmierci. Było to dla mnie wielkie szczęście. Zaczęłam go nosić na piersi i nie zdjęłam, aż do chwili, gdy dano mi inny"[43]. Pięć tygodni po Pierwszej Komunii Świętej, dokładnie 8 czerwca 1855 roku w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, Franciszka po raz drugi mogła przyjąć Pana Jezusa, tym razem przy okazji Sakramentu bierzmowania. Wcześniej jej nie pozwolono na to, gdyż rodzina wystraszyła się tego wielkiego wrażenia, jakie Pierwsza Komunia Święta na niej wywarła . Do tej kolejnej, ważnej uroczystości w życiu każdego katolika, również przygotowywał ją ojciec Leander. Uroczystość odbyła się w warszawskim kościele pod wezwaniem świętego Kazimierza przy klasztorze mniszek benedyktynek od nieustającej adoracji Najświętszego Sakramentu. Bierzmowania dokonał ówczesny administrator archidiecezji warszawskiej i późniejszy jej arcybiskup Antoni Melchior Fijałkowski (1778-1861). Franciszka przyjęła podczas tej uroczystości imię Maria, które oczywiście sobie sama wybrała. Tak opisała to ważne wydarzenie: „Była to dla mnie podwójna uroczystość: najpierw dlatego, że Pan Jezus dawał mi wielkie nabożeństwo do Ducha Świętego. Nie umiałam sobie zdać sprawy, dlaczego, ale samo Jego wspomnienie przejmowało mnie niewypowiedzianym uczuciem. Duch Święty - było to dla mnie coś bardzo głębokiego, świętego, przejmującego. Do tego sakramentu przygotowywał mnie o. Leander, lecz jak dziś widzę i rozumiem, Pan mój, Pan jedyny sam dziwnie pouczał mnie, prowadził i dawał rozumienie według moich zdolności. Uczono mnie, że przez sakrament bierzmowania Duch Święty wchodzi do naszych dusz, że nas napełnia siłą, mocą do walki, do wyznawania naszej świętej wiary, więc - o ile tylko Pan Jezus dał łaski - przygotowywałam się na przyjście tego Niebieskiego Gościa. Zdawało mi się, że będę posiadać całe niebo: rano Pana Jezusa przez Komunię świętą, po południu - Ducha Świętego. Jeden tylko powstał we mnie niepokój, ponieważ przy ostatnich modlitwach, które biskup odmawia po skończonym bierzmowaniu, byłam już bardzo zmęczona i nieuważna z powodu wielkiego tłumu ludzi; raczej i w tym, jak we wszystkim, Pan Jezus zawsze cudowny, dobry, a nędza nasza zawsze ta sama. (...) Powróciwszy do domu, pamiętam doskonale, byłam przejęta dziwnym ogniem. Wieczorem, chodząc po wielkim ganku z moim braciszkiem, mówiłam mu, że powinniśmy oboje iść głosić Pana Jezusa poganom gdzieś w dalekich krajach, nawracać dusze i umrzeć śmiercią męczeńską dla Pana Boga. To wszystko wyobrażałam sobie nadzwyczaj żywo i gorąco, już się widziałam wśród dzikich plemion. Zdaje mi się, że chciałam uciec z domu, aby tylko gdzieś tam biec, by nauczać o Panu Bogu. Przez łaskę tego sakramentu czułam w sobie wielką moc, siłę, odwagę i pragnienie, aby nigdy Ducha Świętego nie zasmucić, nie obrazić. Później często zastanawiałam się, rozważałam czy też Duch Święty jeszcze jest we mnie, czy mieszka w mojej duszy"[44]. Kilka miesięcy później, ojciec rodziny Adolf Siedliski, zadecydował o wyjeździe żony i dzieci do ich majątku w Żdżarach, leżącego również w powiecie rawskim, i całkiem niedaleko od Roszkowej Woli. Ten wyjazd był bardzo bolesny dla Franciszki, gdyż wiązał się on z zakończeniem jej kontaktów z ojcem Leandrem. Bardzo to przeżywała, obawiała się bowiem spowiedzi u innego kapłana oraz swoich, ewentualnych upadków, które mogłyby obrazić Pana Jezusa. Niestety, te jej obawy okazały się uzasadnione. W Żdżarach rodzice zatrudnili dla Franciszki kolejną nauczycielkę. Jednakże była to bardzo młoda i niedoświadczona osoba, dodatkowo zaręczona, która żyła bardziej swoim narzeczonym niż wypełnianiem jakichkolwiek obowiązków wychowawczych. Potrafiła ona całymi godzinami opowiadać Franciszce „o swoim narzeczonym, czytywała dziewczynce jego listy, prosiła, żeby sama napisała do niego, by go upewnić, jaką perłę wynalazł. Zamiast lekcji kaligrafii dawała jej lekcje... korespondencji miłosnej. Jakżeż Bóg musiał czuwać nad (...) sercem [Franciszki], skoro wyszła z tych opałów nietknięta! Wprawdzie bardzo ją pociągały sprawy serca, miłości, ale dobra zasłona chroniła jej oczy przed wszystkim, co by mogło ją zgorszyć. Przez delikatność nie śmiała odmówić nauczycielce, trochę pociągały ją te rozmowy - jakąż dziewczynkę w jej wieku nie pociągają? - dość, że słuchała i coraz ciężej było jej na duszy. W obojętnej atmosferze bogatego dworu, z dala od ojca Leandra, zaczęła tracić pamięć na obecność Pana Jezusa i - jak pisze - stawała się oziębła..."[45]. Po latach uważała, że to przez jej własną nędzę i złość znajdowała upodobanie w tych rzeczach i przez to, jak sama napisała: „straciłam łaskę tej dziecięcej ufności do mojego pana, zrobiłam się pyszna i zarozumiała, jednym słowem nie było już we mnie tego życia Bożego. Na szczęście Pan mój jedyny, nieskończony, niepojęty w swej dobroci nie dopuścił, żebym zginęła, co nastąpiłoby, gdybym dłużej prowadziła te rozmowy"[46]. W sierpniu 1855 roku zmarł dziadek Franciszki, Józef Morawski. Była to rodzinna tragedia, gdyż wysoka funkcja dziadka pozwalała wszystkim jego krewnym korzystać z wielu przywilejów i cała rodzina miała dzięki niemu wysoką pozycję społeczną. To wszystko zmieniło się diametralnie po śmierci Józefa Morawskiego. Najmocniej przeżyła tę śmierć pani Cecylia Siedliska, która bardzo cierpiała i ponownie rozchorowała się, tym razem na gruźlicę gardła[47]. Jej zdrowie uległo poprawie dopiero po przyjęciu sakramentów świętych, których udzielił jej ojciec Prokop Leszczyński (1812-1895), również bardzo znany kapucyn, przebywający wówczas w klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą, leżącym w pobliżu Żdżar. Wtedy pani Cecylia namówiła także do przyjęcia tych sakramentów swoją córkę, która tak opisała swoje ówczesne przeżycia: „Nazajutrz i ja miałam iść do spowiedzi. Byłam w okropnym strachu, bo czułam, że muszę powiedzieć o tych złych rozmowach, a do tego ojca [wspomnianego wyżej ojca Prokopa] nie miałam zaufania i wstydziłam się wyznać ten grzech. O Boże mój, jakaż okropna była to spowiedź! Radziłam się nauczycielki, co robić. Nie pamiętam, co mi powiedziała, w każdym razie spowiedź odbyłam, ale taką bez żalu, bez skruchy, tylko ogólnie powiedziałam grzechy, a od samego początku Pan Jezus sam wewnętrznie i przez o. Leandra uczył, żeby bardzo szczerze wyznawać grzechy. Po tej spowiedzi byłam u Komunii świętej, ale miałam wielkie trwogi, lęki, obawy, czy nie przyjęłam świętych sakramentów świętokradzko. Dzięki Panu Bogu tego samego dnia pojechałam do Warszawy. I tu zwrócę uwagę na jedną rzecz: jak to źle jest zmuszać kogoś, żeby szedł do spowiedzi, zwłaszcza do spowiednika, do którego nie ma zaufania. Mama chciała, żebym koniecznie była u spowiedzi świętej, przynajmniej tak mi się zdaje, albo też objawiła swoje życzenie. Gdyby nie to, nie odbyłabym tej spowiedzi i może nie obraziłabym nią ciężko Pana Jezusa"[48]. Na pogrzeb Dziadka do Warszawy zjechała się cała rodzina. Olbrzymie wrażenie na Franciszce wywarła żałoba wszystkich, łącznie z dwuletnimi dziećmi ubranymi na czarno. Ogólny smutek i łzy, wszystko to razem wzięte było dla niej bardzo przygnębiające. Swoje ówczesne odczucia, ale i jakże dojrzałe przemyślenia w taki sposób opisała: „Straszny był to widok, straszne przywitanie, zwłaszcza gdy przywieziono zwłoki dziadka i wuj, jego syn, wszedł do pokoju z wiernym i bardzo poczciwym służącym dziadka, który był przy jego śmierci. Tak okropny płacz i jęk rozległ się po ogromnych pokojach pałacu, iż trudno opisać, co się w sercu działo. Bardzo to wszystko odczuwałam, rozumiałam; lecz najwięcej przejmowało mnie wtedy to, jakie to wszystko jest marne, przemijające: dziś jest, jutro nie ma, wszystko znika, kończy się. Rozważałam także, czym jest wielkość ludzka. Teraz widzę, jaka byłam dumna, bo zwracałam uwagę na to, że gdy dziadek żył, wszyscy ludzie, woźni, froterzy itd., cała służba pałacu odnosiła się do nas z wielkim uszanowaniem, chociaż byliśmy dziećmi - teraz zupełnie inaczej. Tak się wszystko zmieniło, że pragnęliśmy jak najprędzej opuścić ten pałac. Gdy został mianowany nowy minister[49], pan Łęski, i już wraz ze świtą, którą znałam, zamieszkał w tym pałacu, spostrzegłam, że ci, którzy dawniej nam się kłaniali, dziś jemu oddają pokłony. Dziwnie mnie to bolało, czułam, żeśmy niżej spadli, że przez śmierć dziadka moja rodzina nie będzie miała tego znaczenia, jakie miała dawniej. Nad tym wszystkim bolałam, ale i żal mi było pałacu, tych pokoi i ogromnych salonów, w których tak szczęśliwie spędziłam dziecinne lata. Być może mnie najciężej było opuszczać te kąty, bo lubiłam wszystko, co wielkie, wspaniałe, a wiedziałam, że teraz już w podobnych pałacach nie będę mieszkać"[50]. Pani Cecylia dała swojej córce pasek po dziadku, dosyć szeroki i pięknie wykonany z kolorowych, cienkich drucików, który Franciszka postanowiła nosić pod ubraniem jako narzędzie pokuty. Było to dosyć bolesne i nawet raniło ciało młodej pokutnicy, doprowadzając ją nawet do stanów gorączkowych, o których oczywiście nikomu nic nie mówiła. Dopiero podczas spowiedzi u ojca Leandra, który zauważył, że ją gorączka paliła i dopytywał się o jej przyczynę, przyznała się do tej praktyki. Spowiednik kategorycznie zakazał jej podobnych umartwień, zwłaszcza umartwień nie uzgodnionych z nim wcześniej. Ponieważ zdrowie pani Cecylii było cały czas osłabione więc lekarze doradzali wyjazd na zimę do cieplejszych Włoch. Jednak, po rozmowie z mężem, mama Franciszki postanowiła zimę spędzić w Warszawie. Wynajęto więc mieszkanie przy ulicy Długiej z widokiem na Ogród Krasińskich. Aby pani Cecylia nie wychodziła na zewnątrz, uzyskano pozwolenie na urządzenie kaplicy w tym mieszkaniu i tam zaczęto odprawiać Msze święte. Dużą pomocą służył tu ojciec Leander. Była to też olbrzymia radość dla Franciszki, która tak bardzo cieszyła się z bliskości Pana Boga, że nie umiała tego nawet wyrazić. Ale po latach udało jej się jednak opisać te chwile radości w taki sposób: „zdawało mi się, że serce nie wytrzyma radości, iż Pan Jezus podczas ofiary Mszy świętej sakramentalnie przebywał wśród nas. Z czułością dotykałem tych wszystkich rzeczy służących do Mszy świętej, pragnęłam ciągle być koło ołtarza, na którym przed chwilą znajdował się Pan Jezus. Zdawało mi się, pokój jest zupełnie inny niż pozostała część mieszkania, że jest w nim inne powietrze, jakaś woń, jakaś nieopisana rozkosz, jakby mgła czy jakaś chmura zasłaniająca przed nami majestat Boży"[51]. Tymczasem pani Cecylia niechętnie patrzyła na coraz częstsze rozmowy córki z o. Leandrem a także coraz dłuższe jej spowiedzi. Z tej swojej podejrzliwości nakazała Franciszce spowiadać się i przystępować do Komunii świętej, nie częściej niż co dwa miesiące. Było to bardzo bolesne dla jej córki, która z dziecięcą zazdrością obserwowała często przystępującą do Komunii mamę. „I wtedy -[co za] wzruszające wspomnienie! - starała się być jej jak najbliżej, całowała ją, tuliła się do niej, »gdyż w jej sercu był Pan Jezus«. Biedne, zgłodniałe dziecko marzyło dniem i nocą o Bożym Chlebie, który odmierzano jej tak skąpo. Czytając te strony Autobiografii błogosławimy pamięci Piusa X, który otworzył dzieciom na (...) [oścież] dostęp do Eucharystii, nie tylko radził, lecz zalecił częstą Komunię i to od wieku najmłodszego... O. Leander nie mógł jeszcze podówczas wyłożyć pani Siedliskiej tak zasadniczego argumentu, jakim jest dekret papieski, więc lawirował, jak mógł, zachęcał biedną Franię do cierpliwości, a nawet do świętej dyplomacji i kazał jej »być wesołą, aby Mamę przekonać, że służenie Panu Jezusowi daje szczęście i swobodę duszy«. Z drugiej strony starał się przekonać podejrzliwą penitentkę, żeby »wyrok zmieniła«, tak że niekiedy pani Siedliska pozwalała Frani komunikować trochę częściej. I wtedy - czytamy te zwierzenia z mimowolnym żalem, że tak rzadko matki starają się zaskarbić sobie zaufanie dzieci serdeczną ufnością - wtedy biedna Frania grała komedię! »Starałam się być bardzo wesoła w dzień Komunii świętej, żeby Mamę tym zachęcić do częstszego pozwalania i na zewnątrz okazywałam co innego, niż czułam wewnątrz, okazywałam, że mnie niejedno interesuje, aby tylko zadowolić Mamę i ukryć to, co było w duszy«. Widzimy ją szczupłą, wątłą, bledziutką, trochę spłoszoną, z dużymi myślącymi oczyma, starającą się na próżno wykrzesać iskrę żywego zainteresowania dla spraw, które w istocie nie interesują jej wcale... »Zwykle byłam zamyślona i smutna«, a to dlatego, że »w sprawach Bożych nigdy nie miałam swobody, wolności, byłam skrępowana, zawsze jakby sprawdzano mnie, jeżeli się z czymś odezwałam - krytykowano (...) Byłam zamknięta, bo tego, co czuła moja dusza, nie mogłam nikomu mówić«; prócz o. Leandra, z którym rozmawiać nie było jej wolno"[52] [1] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987, s.2. [2] W książce jest podany termin iluminizmu, czyli doktryny, która uważa, że najważniejszym źródłem poznania Prawdy jest Boże oświecenie. Na ukształtowanie się iluminizmu chrześcijańskiego największy wpływ miał św. Augustyn; za iluministów w historii filozofii uznaje się często m.in.: Pseudo-Dionizego Areopagitę, Jana Szkota Eriugenę, św. Bonawenturę, R. Bacona, N. de Malebrancha, A. Rosminiego, V. Giobertiego ( cytat ze str. w Intern.: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/iluminizm;3914197.html). Z kontekstu wynika jednak, że chodzi o iluminatyzm, którego celem było m. in. przeciwstawianie się władzy państwowej, przesądom, zabobonom a przede wszystkim religii katolickiej. [3] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s.1. [4] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi Bożej Marji Franciszki Siedliskiej od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, Kraków 1924, s. 17. [5] Władysław Grzymałowski, Żywoty świętych i świątobliwych ludzi, Wilno 1905, s. 119. [6] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 3. [7] Tamże, s. 3. [8] http://miejscabliskie.blogspot.com/2016/04/pierwszy-sakrament-w-zyciu-bogosawionej.html [9] Autobiografia s. 7. [10] Tamże. [11] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 4. [12] Autobiografia s. 8. [13] Red. o. Romuald Gustaw, Hagiografia polska, T. II, Poznań 1972, s. 340. [14] Autobiografia s. 8-9. [15] Maria Winowska, Dzieje duszy Franciszki Siedliskiej (bł. Marii od Pana Jezusa Dobrego Pasterza) założycielki Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1999, s. 18. [16] O. Franciszek Świątek, Świętość Kościoła w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym, Kielce 1930, s. 222. [17] Autobiografia s. 9. [18] Tamże. [19] Tamże, s. 9-10. [20] Tamże, s. 11. [21] O. Bartoszewski Gabriel OFMCap, Stefan Budzyński, Czesław Ryszka, Życie i cuda polskich świętych kanonizowanych i beatyfikowanych za pontyfikatu Jana Pawła II, Warszawa 2001, s. 197. [22] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi..., s. 22. [23] Tamże. [24] S. Inez Strzałkowska CSFN, Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza Franciszka Siedliska, Niepokalanów b.r., s. 10. [25] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 18. [26] Autobiografia s. 11. [27] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 6. [28] Autobiografia s. 11. [29] Tamże. [30] Tamże, s. 13. [31] Tamże, s. 15. [32] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 19. [33] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 7. [34] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi..., s. 22. [35] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 26. [36] S. Inez Strzałkowska CSFN, Matka Maria..., s. 10. [37] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 18-19. [38] Tamże, s. 19-20. [39] Tamże, s. 20. [40] Tamże. [41] Tamże, s. 23. [42] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 37. [43] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 24-25. [44] Tamże, s. 30-32. [45] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 40. [46] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 34. [47] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 49. [48] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 34-35. [49] Dziadek Franciszki, Józef Aleksy Morawski nie był ministrem tylko głównym dyrektorem Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu Królestwa Polskiego, o czym wspomniano na wstępie tego opracowania. [50] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 35. [51] Tamże, s. 38.[1] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 40. [52] Maria Winowska, Dzieje duszy..., s. 40. Powrót |