Błogosławiony ksiądz Ignacy Kłopotowski Cz. III Zdj. z ks.: s. Zofia A. Chomiuk CSL, Całym życiem dziękować; Błogosławiony ks. Ignacy Kłopotowski 1866-1931, Warszawa 2005. W roku 1908 błogosławiony ksiądz Ignacy Kłopotowski przeniósł się z Lublina do Warszawy, gdzie przy ulicy Nowy Świat 41 umieścił swoje wydawnictwo. Z tego miejsca dystrybuował wszystkie czasopisma, które dotychczas wydawał w Lublinie. Po kilku przeprowadzkach przeniósł ostatecznie swój ośrodek do zakupionej z funduszu prasowego kamienicy na Krakowskim Przedmieściu nr 71 i tam kontynuował redakcję i druk swoich czasopism. Gazeta Polak-Katolik ukazywała się, z kilkuletnią przerwą, do roku 1929, a tygodnik Posiew, był dostępny aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Ks. Kłopotowski rozpoczął także wydawanie nowych pism, takich jak: „Kółko Różańcowe (1909-1953), Anioł Stróż (pisemko dla dzieci, 1911-1919 [wznowiony obecnie przez wydawnictwo Sióstr Loretanek]), Przegląd Katolicki (1922-1939, wznowiony jako wydawnictwo archidiecezji warszawskiej w 1984 r.) i Głos Kapłański (1927-1939)"[1]. Ks. Ignacy chciał, aby jego podstawowe pismo, czyli dziennik Polak-Katolik, który miał za zadanie „strzec wiary świętej i miłości do ojczyzny"[2] docierał do ludzi, którzy byli pomijani przez ówczesną prasę a którzy potrzebowali „światła i nauki"[3]. Chodziło mu, jak sam to opisał: „przede wszystkim o klasę służebną i wyrobniczą, a następnie rzemieślniczą. Służące, stróże, wyrobnicy, lokaje, kucharze, posłańcy itd. oraz rzemieślnicy [...], wreszcie drobni posiadacze i fabrykanci, oto będą czytelnicy Polaka-Katolika mego, któremu całe swe serce przeznaczam i oddaję. Nie znaczy to jednak, abym nie życzył sobie mieć czytelników z klas zamożnych i oświeconych. Przeciwnie. Na tę część społeczeństwa naszego liczę niezmiernie. Mam nadzieję, że przez klasy wyższe będę mieć wstęp ułatwiony do tych, o których mi głównie chodzi"[4]. Ten dziennik księdza Kłopotowskiego był pierwszą, tego typu gazetą skierowaną do najbiedniejszych warstw społecznych. Jednocześnie był gazetą bezkompromisową i kategoryczną w sprawach wiary katolickiej, patriotyzmu i obyczajności. Nie wiązał się on z żadnymi partiami politycznymi, ale również starał się być niezależny, „w możliwych do przyjęcia granicach, od organów władzy duchownej. Chciał odpowiadać sam za dziennik i nadany mu kierunek. Chodziło mu prawdopodobnie o to, aby ustrzec zwierzchników kościelnych przed atakami prasy za zdecydowanie katolicki i klerykalny charakter Polaka-Katolika. »Mam zaszczyt ogłosić, że do składu redakcji oprócz mnie nikt więcej z kapłanów nie należy, że Polak-Katolik jest moją osobistą własnością, a nie tutejszego czcigodnego duchowieństwa i że nie jest organem wysokiej władzy duchowej. Za kierunek Polaka-Katolika i za artykuły w nim umieszczone ja tylko odpowiadam przed społeczeństwem i szanowną prasą. Mnie tylko, a nikogo z kapłanów, tym bardziej władzę moją duchowną niech do odpowiedzialności za nie pociąga«"[5]. Po przeniesieniu swojego wydawnictwa do Warszawy ksiądz Ignacy Kłopotowski w krótkim czasie stał się największym wydawcą katolickim na terenie całego zaboru rosyjskiego. Sporo swoich artykułów i broszur podpisywał ks. Ignacy jako Stary Matus, były to teksty dosyć mocne dotyczące zazwyczaj bieżących problemów społecznych. Posłuchajmy dwóch fragmentów gawęd Starego Matusa. W drugiej gawędzie ks. Ignacy wspomina o panu Maksymilianie Malinowskim (1860-1948) i jego postępowym piśmie o nazwie Zaranie. O tej postaci będzie jeszcze mowa w późniejszej części tego opracowania: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Witajcie! Powiada mi kiedyś jeden z moich znajomych: - Źle widzę z wami, Matusie. Postarzeliście się nie na żarty. - A z czegóż to tak, kumie, sądzicie? - Bo oto zamiast ludziom co wesołego, a uciesznego powiedzieć, jak to czyniliście dawniej, kazania oto prawicie! Ostatnio na przykład nagadaliście ludziom o pijaństwie, a przecież tak to znowu źle nie jest! Zastanowiłem się nad tym i pomyślałem: może oto i ten znajomy ma rację. Może naprawdę ten lud nasz tyle już zdrowej karmy otrzymuje, że Stary Matus powinien tylko różne koszałki-opałki opowiadać, by zaś ludzie ze zbytku mądrości na niestrawność nie zachorowali. Trzeba by się o tym przekonać. Zgarnąłem wokół siebie wszystkie pisma dla ludu, włożyłem na nos okulary i zabrałem się do czytania: Słowo drukowane zawsze napełnia człowieka pewnym szacunkiem. Bo drzewiej to tak bywało, że zanim co wydrukowano, to mądrzy ludzie poważnie się zastanawiali, czy rzecz godna jest druku, czy i jaką korzyść ona w rezultacie przyniesie. Widzę niestety, że dzisiaj to się inaczej dzieje. Rozwielmożniła się przede wszystkim w pismach polityka. Biały, czerwony, lewy, z nami , przeciw nam oto tematy poruszane w pismach dla ludu. Rozwielmożniło się też w niebywały sposób lekceważenie czytelnika. Pierwszy lepszy pismak, naturalnie zapłacony, pisze, co jest wygodne dla niego i jego partii i pisze sobie tak bez żadnego zakłopotania, jak gdyby ten czytelnik nigdy nic w swym życiu nie widział i nie słyszał. I gdy tak czytasz, mimo woli musisz się zapytać, kpiny, czy jakaś niesamowita zabawa? A przecież zdrowa książka, zdrowe pismo niezbędnie potrzebne, stanowią one bowiem właściwą karmę [chodzi oczywiście pokarm] dla duszy. W dzisiejszych jednak czasach, gdy tyle pojawia się różnego zadrukowanego śmiecia, trzeba być bardzo ostrożnym w doborze tej karmy, bo łatwo zamiast zdrowego posiłku, przyjąć możemy truciznę. A wrogowie nasi nie próżnują i chętnie podają nam tę truciznę pod różnymi postaciami. Na zjeździe rabinów z całego świata jaki się odbył w roku 1848 w Krakowie, powiedział żyd angielski Mojżesz Montefiore (1784-1885): »Obrady nasze kończą się i cóżeśmy zdziałali? Jak długo gazety świadomie nie będą w naszych rękach, wszystko cośmy uchwalili na nic się nie przyda. Jak długo nie opanujemy dzienników na całym świecie, aby wpłynąć na ludy, tak długo nasze panowanie będzie urojeniem«. I o to opanowanie prasy żydzi od dawna i niestety skutecznie się starają. Słusznie też powiada wielki nasz pisarz Sienkiewicz [Henryk (1846-1916)]: »Dzięki gazetom złym znikł ten zmysł, na mocy którego ludzie odróżniali prawdę od fałszu, znikło poczucie słuszności, poczucie prawa i bezprawia, zło stało się bezczelnym, krzywda poczęła przemawiać językiem sprawiedliwości, słowem: ogólna dusza ludzka stała się niemoralna i oślepła«. Nie wystarczy jednak dobre pisma i książki czytać , trzeba je także popierać. Na złą książkę, na złe pismo dają różni nasi wrogowie pieniądze i nie szczędzą grosza. O dobrej musimy sami pomyśleć i sami musimy na to grosze znaleźć"[6]. Pod tekstem znajdował się podpis Stary Matus. I następny fragment gawędy Starego Matusa: „W całym naszym kraju od ostatnich wyborów do Dumy[7], ludziska przejrzeli na oczy. Zobaczyli, że jeżeli się kraj nie otrząśnie od żydów zginie cały, bo żydzi szachrajstwem, które za handel uważają, zawładną nim, jak zawładnęli już całym prawie światem. Więc dalejże kochani rodacy nasi zabrali się do handlu chrześcijańskiego i postanowili pracować nad tym, aby handel unarodowić, czyli wziąć w swe ręce. Ale cóżby z tego było, choćby każdy Polak miał sklep chrześcijański, gdybyśmy my, chrześcijanie Polacy, nie kupowali u swoich, a tylko lecieli do żydów, mówiąc: ,»ojciec i dziad nasz tanio kupował, to i my będziemy«. Więc jeśli mamy nie zginąć i kraju nie oddać w szachrajskie ręce, pamiętajmy, że trzeba swoich popierać. Uczmy się od żydów. Prawie każdy żyd ma sklep i handel jakiś. I oni potrafili ten handel między sobą podzielić tak, że nikt nikomu w paradę nie wchodzi. Wszyscy sprzedają katolikom, a kupują u siebie. Tym stanęli na nogi tak, że gdy teraz chcemy handel chrześcijański wprowadzić, to bez żydów trudno, bo niektóre rzeczy mają tylko żydzi. Gdzieniegdzie nawet słoniną świńską handlują. Ale na to musieli wziąć od rabina pozwolenie i co najmniej połowę zysku oddać rabinowi na żydowskie cele. To ciekawe, że Zaranie nigdy nie zapytało żydowskich rabinów, co oni robią z ofiarami, które od swych wyznawców dostają. Ale natomiast księży w każdym numerze Zarania p. Malinowski pilnuje, jakby był zgodzony na strażnika albo żandarma. Wstydzi się teraz okropnie Malinowski, że o żydach nie pisywał w Zaraniu. A gdy teraz wszyscy w całym kraju bronią się przed żydami, zaczęło i Zaranie coś nie coś bąkać. Dobre i to. Jestem pewny, że jeżeli Zaranie zerwie z bogatymi żydami znajomość i przestanie liczyć na ich poparcie i pomoc, wtedy także przestanie i na swoich krzyczeć: huzia. Doprawdy, myślałem sobie nieraz, że gdyby żydzi byli księżmi, toby Zaranie nie napadało na nich, boby się wszystkich żydów bało. Ale, że księża są z Polaków, więc pozwalał sobie p. Malinowski, jakby jaki najmita żydowski, wraz z żydkami-redaktorami, czernić naszych ojców duchownych. Żydzi mądrzy. Wiedzą dobrze, że żeby się utrzymać mogli w naszym kraju, muszą wiarę chrześcijańską ludziom odebrać i wyrwać z serca. To też Polacy bez wiary, tak zwani postępowcy, zawsze trzymali z żydami i szli ręka w rękę z nimi. Dziś jednak i ci poznali, że służąc żydom, nie tylko duszę swą, ale i ciało zagubią w brzydkiej niewoli wrogów krzyża. Teraz w całej Warszawie i w całym Królestwie Polskim, na palcach można policzyć Polaków, których by należało nazwać żydowskimi Wojtkami. Z żydami wszyscy zerwali, a daj Boże, żeby wszyscy wytrwali w pracy chrześcijańskiej i przemyśle"[8]. Oczywiście, po takich tekstach krążyła opinia, że te wybitnie katolickie pisma wydawane przez księdza Kłopotowskiego są antysemickie oraz szerzą poglądy narodowych demokratów (On jednak „w kwestiach spornych polemizował równie ostro z narodowymi demokratami, jak i przedstawicielami innych stronnictw"[9].) Natomiast „ten antysemityzm - [jak napisał prof. Józef Styk] - wynikał z jego założeń programowych, a należy go rozumieć na tle tamtych czasów, gdy finanse, przemysł, handel, a nawet rzemiosło były w znacznym stopniu opanowane przez Żydów. W tym kontekście zrozumieć można stałe zawiadamianie czytelników, że Polak-Katolik nie zamieszcza ogłoszeń żydowskich oraz sformułowanie programu jako dziennika antysemickiego: „najtańsze codzienne pismo poranne, wybitnie katolickie i antysemickie [...]. Organ szczerze i wybitnie katolicki narodowy, całkowicie niezależny, śmiało, otwarcie porusza wszystkie sprawy polityczne, społeczne i ekonomiczne"[10]. Winieta gazety Polak-Katolik z roku 1912. Również ks. Tadeusz Karolak (1933-2020), nie unikał problemu antysemityzmu w postawie redaktora i wydawcy Polaka-Katolika i Posiewu. Bardzo interesująco przedstawił ten temat w swojej książce o życiu księdza Ignacego Kłopotowskiego: „Innym publicystycznym przeciwnikiem ks. Kłopotowskiego byli Żydzi. Daje temu niemal ciągły wyraz na łamach Polaka-Katolika i innych wydawanych przez siebie pism. Ale nie tylko Kłopotowski się z nimi wtedy ścierał, jego gazety oddają tylko to, co się wokoło działo. Wokoło, czyli w Królestwie Kongresowym ani bowiem w zaborze austriackim, ani pruskim Żydzi nie stanowili problemu. Dlaczego zatem w Kongresówce? W zachodnich guberniach cesarstwa rosyjskiego dochodziło do ostrych konfliktów pomiędzy miejscową ludnością, a stosunkowo licznie zamieszkałymi tam Żydami. Sytuacja była tak groźna, że zdarzały się nawet krwawe pogromy. Rząd carski, żeby temu zapobiec, zarządził masową deportację Żydów. Nie chcąc mieć kłopotów u siebie, wysiedlił ich właśnie do Królestwa. Tu odsetek Żydów zaczął nagle szybko rosnąć. Do Warszawy w bardzo krótkim, dziesięcioletnim okresie przybyło około 50 tys. Żydów. W 1910 r. stanowili oni już 25 procent ogółu mieszkańców, cztery lata później aż 40 procent. Zaczęli opanowywać handel, przemysł, finanse; do tego jeszcze, nieświadomie, oczywiście, przyczyniali się do rusyfikacji - bo tylko ten język, obok jidysz, znali. Królestwo wycieńczone i gnębione przez stuletnią niewolę musiało pogodzić się z decyzją cara, ale z trudnością godziło się z Żydami. Kłopotowski nie przebierał w słowach, pisał ostro, atakował, oskarżał, wykpiwał. Przy ówczesnym, niesłychanie zapalczywym sposobie pisania trudno powiedzieć, by się wyróżniał agresywnością. Na przykład (jak podaje Maciej Kozłowski w książce wydanej przez Znak pt. Krajobrazy przed bitwą), Gazeta Poranna 2 Grosze zachęcała, by 50 rocznicę Powstania Styczniowego uczcić wypowiedzeniem wojny, ale tym razem Żydom. Redaktor naczelny Polaka-Katolika pisał w swoim dzienniku, że »szczególną wagę poświęcał ruchowi katolickiemu, tudzież zawsze palącej kwestii żydowskiej, usilny kładąc nacisk na rozbudzenie samodzielności i przedsiębiorczości najszerszych warstw społeczeństwa polskiego«. Kiedy indziej formułował zadania swojego dziennika w ten sposób: »Nie jest wprawdzie antyżydowski, ale stoi na gruncie samodzielności i samoobrony gospodarczej Polaków przed Żydami« (1919, nr 70). (...) Kłopotowski występował przeciw Żydom, którzy prowadząc szynki rozpijali społeczeństwo. Przeciw Żydom lichwiarzom, rekinom finansjery, producentom-monopolistom. Ówczesna polska publicystyka próbowała wykazać, że powodem naszych wszelkich nieszczęść są Żydzi. Kłopotowski jako jej przedstawiciel szedł tym samym torem myślowym, i nie można mu się dziwić. Ale walkę tę - pisał Kłopotowski trzeba prowadzić »zawsze, wszędzie i pod każdą postacią środkami uczciwymi i stosowanymi«. A uczciwość ta nakazywała mu ujmować się za tymi, których dotykało nieszczęście, za Żydami również. Dawał tego dowody na łamach swojego dziennika. Cytuje na przykład za gazetą żydowską Leben, że gubernator warszawski zlecił »przedsiębrać wszelkie środki przeciw pogromom«, bo w Warszawie »ukazały się proklamacje nawołujące do pogromów przeciw-żydowskich«, i komentuje: »Hańba tym, którzy piszą takie zbrodnicze proklamacje«. Kiedy indziej, w ciepłym i pełnym troski tekście, pisze o przytułku dla bezdomnych na Pradze prowadzonym przez katolickiego księdza: »znalazłem w przytułku nocnym chrześcijan, żydów, starców i dzieci. Lokują się razem, gdzie kto może, o wpływ nie chodzi wcale«. (...) Informował, że nie będzie przyjmował żydowskich ogłoszeń, ale na tych samych łamach pisał w czasie głodu, by gmina żydowska zebrała informacje o liczbie bezrobotnych Żydów, którym zostanie udzielona pomoc"[11]. Ksiądz Kłopotowski nie tylko ujmował się za biednymi Żydami, ale też nigdy nie wzywał do siłowych ataków na nich. A dlaczego uważał, że przemocą z Żydami nic się nie zyska, wyjaśnił to w tekście podpisanym przez Starego Matusa: „Obstąpili mię raz żydziska w miasteczku po Sumie-i nuże na mnie: - To wy, Matusie, tak gardłujecie, aby nas żydków obiedzić i ogłodzić. Jak was nie było, to nikt nawet nie myślał o tym, żeby u żydka nie kupić. Tak się żydziska zabrali do mnie, że myślałem tylko o tym, jak tu drapnąć, bo choć jestem w garści dość sprytny, powiedziałem sobie jednak, że żyda nigdy nie uderzę żadnego, broń Boże, gdyż oni tylko tego chcą, aby potem awanturę zwalić na katolika. Zawsze i wszędzie uczyłem - nie bij żyda, ale mu się nie daj. Nie daj mu się okpić, oszukać, ocyganić, a że żyd ma głowę do krętactwa dobrą, a my jesteśmy łatwowierni, najlepiej nie wchodzić do żyda i z żydem handlu nie zaczynać"[12]. Gdy w Białymstoku w czerwcu 1905 roku miał miejsce pogrom mieszkających tam Żydów gazeta Polak-Katolik informowała, „że reakcyjne organizacje czarnej sotni[13] podjudziły »namiętność tłumu« w celu wywarcia zemsty »względem niewinnych zamachu, spokojnych Żydów«. Warszawski dziennik zamieścił na swoich łamach odezwę biskupa wileńskiego Edwarda Roppa (1851-1939), który potępiając pogrom Żydów, oświadczył, że zaburzenia w Białymstoku wywołali »ludzie źli«. Biskup apelował do wiernych: »Katolicy jesteśmy (...). Zatem my nie damy się niczym pociągnąć do czynów gwałtu i nienawiści«. W jednym z następnych numerów Polaka-Katolika redakcja opublikowała odezwę wydaną przez prawicowy Narodowy Związek Robotniczy, potępiającą pogromy Żydów. »U nas tej hańby być nie może (...), u nas być musi zgoda pomiędzy zamieszkującymi Ojczyznę naszą obywatelami« - czytamy w odezwie. Redakcja dziennika, nawiązując do słów odezwy, oświadczyła: »Na myśli w tych słowach zawarte zgodzić się musi każdy człowiek wyrosły w atmosferze kultury chrześcijańskiej, głoszącej od dwudziestu wieków i wytrwale ideę wszechmiłości i braterstwa«. Tak więc pogrom w Białymstoku stał się okazją do potępienia przez redakcję Polaka-Katolika gwałtów i nienawiści do Żydów oraz do podkreślenia braterstwa i chrześcijańskiej miłości obejmującej wszystkich ludzi, również ludność żydowską"[14]. Jak można to było łatwo zauważyć, z tekstów księdza Kłopotowskiego jasno wynika, że ostro walczył on zarówno z wrogami narodu polskiego jak i z wrogami Kościoła katolickiego. Bo podobnie jak Ojczyznę tak również kochał, a pewnie i bardziej Kościół katolicki. Dlatego bronił Go wszelkimi sposobami. Dostrzegał to, że oprócz zewnętrznych ataków na Kościół pojawiały się również te groźniejsze, bo pochodzące z samego Kościoła i organizacji przykościelnych. Ówcześni, wewnętrzni wrogowie Kościoła, choć już działali, to jednak czynili to bardziej dyskretnie i jeszcze nie tak jawnie, jak to można zaobserwować dzisiaj. Działając w Kościele, jednocześnie często grupowali się w tajnych organizacjach, czyli w lożach masońskich, które wydawały im polecenia do wykonania. Polecenia te, miały na celu demontaż Kościoła katolickiego i były planowane z wieloletnim wyprzedzeniem. A tak na marginesie, to jako przykład tego, z jak wielką perspektywą potrafią planować ci słudzy szatana, może świadczyć choćby przykład, który można znaleźć w powieści Lwa Tołstoja (1828-1910) Wojna i Pokój. W tej epopei można znaleźć fragment, gdzie według autora Napoleon (1769-1821) podczas zesłania na Wyspę św. Heleny napisał takie słowa: „Wojna z Rosją winna była stać się najpopularniejszą wojną współczesności: była to wojna zdrowego rozsądku i prawdziwych interesów, wojna pokoju i bezpieczeństwa wszystkich, była czysto pokojowa i zachowawcza. Była to wojna dla wielkich celów, dla zakończenia przypadkowości i początku bezpieczeństwa. Otwierały się nowe perspektywy, nowe prace, dające dobrobyt i pomyślność wszystkim. System europejski byłby ugruntowany, kwestia polegałaby tylko na zorganizowaniu go. Po uregulowaniu tych wielkich kwestii i znikąd niezagrożony, również miałbym swój kongres i swoje święte przymierze. Jest to myśl, którą mi skradziono. Na tym spotkaniu wielkich monarchów omawialibyśmy swe interesy jak w rodzinie i liczylibyśmy się z narodami, jak rządca liczy się z właścicielem. W ten sposób Europa stałaby się wkrótce rzeczywiście jednym narodem, a każdy, gdziekolwiek by się znalazł, czułby się zawsze we wspólnej ojczyźnie. [...] Paryż byłby stolicą świata, Francuzi zaś przedmiotem zazdrości narodów!..."[15]. Czy to są prawdziwe słowa Napoleona, który był masonem? Czy może jest to tylko wymysł Lwa Tołstoja, który nawet jeśli nie należał do masonerii, to jednak bardzo dużo o niej wiedział? O dużej jego wiedzy na ten temat świadczy chociażby to, co masonerii napisał w tym właśnie dziele. Ale w tym przypadku nie istotne jest to, kto jest autorem tych słów, ale to, że Lew Tołstoj napisał w swojej książce te słowa w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. To znaczy prawie 160 lat temu, a jeśli były to prawdziwe słowa Napoleona, to można dodać tych lat jeszcze czterdzieści. A to by znaczyło, że już wtedy masoneria planowała stworzenie wspólnoty państw europejskich. Co prawda stolicą świata miał być Paryż a została Bruksela, ale to jest niewielka różnica. A więc jak widać, te masońskie plany były i są wykonywane systematycznie i bardzo cierpliwie oraz z prawdziwie szatańską konsekwencją. Wykonawcy masońskich zamierzeń w czasach ks. Ignacego Kłopotowskiego starali się nie budzić podejrzeń oraz nie rzucać się zbytnio w oczy. Jednak ślady działalności tych wewnętrznych wrogów Kościoła już i wtedy, wyraźnie mógł zauważyć każdy, kto miał choć trochę wiedzy i znał encykliki papieskie dotyczące tego tematu. Jednym z najbardziej głośnych przykładów ówczesnej działalności wewnętrznych wrogów Kościoła, było konklawe, które się odbyło w 1903 roku, po śmierci papieża Leona XIII ( 1810-1903). Wówczas wielką szansę, aby zostać nową głową Kościoła katolickiego, miał członek loży masońskiej, kardynał Mariano Rampolla del Tindaro (1843-1913). Aby bardziej zrozumieć całą złożoność tego zagadnienia skorzystamy z tekstu ks. Michała Poradowskiego (1913-2003), który w dosyć przejrzysty sposób przybliża historię oraz całą problematykę wewnętrznej walki w Kościele katolickim: „Zapamiętajmy przeto, że pierwszą główną infiltracją[16] wrogów Kościoła byli zawsze i są do dziś Żydzi, którzy to czynią świadomie, jako wrogowie chrześcijaństwa, oraz zupełnie inna grupa Żydów, którzy szczerze nawracają się na wiarę chrześcijańską, ale, jako Żydzi, nie zawsze są w stanie wyzbyć się całkowicie swej wielotysięcznej tradycji. (...) Drugim zdecydowanym wrogiem Chrześcijaństwa jest masoneria. (...), [która] (...) dopiero w początkach wieku siedemnastego ujawniła się oficjalnie w formie tzw. lóż masońskich. Po tym ujawnieniu zaczęła działać niemal natychmiast we wszystkich krajach, stając się swego rodzaju modą zwłaszcza w świecie ludzi wykształconych i zamożnych. W początkach osiemnastego wieku prawie nikt nic nie wiedział czym jest owa masoneria. Nadto sama przedstawiała się jako stowarzyszenie filozoficzne oraz dobroczynne. (...) Najgorliwszymi członkami owych towarzystw »filozoficznych stali się księża i biskupi, nie podejrzewając w tym nic zdrożnego. Tak to, na przykład we Francji, w połowie wieku osiemnastego prawie wszyscy biskupi i księża, zwłaszcza zakonnicy, masowo wstąpili do masonerii«. (...) To dopiero po ukazaniu się encykliki papieża Klemensa XII (1652-1740), In Eminenti, w roku 1738, dowiedziano się, że jest to instytucja wroga Kościołowi i wierze chrześcijańskiej Ale, w owych czasach, kiedy jeszcze nie było gazet, wydanie owej encykliki nie mogło zaraz dać poważniejszych skutków, zwłaszcza, że prawie wszystkie te loże były kierowane przez księży i biskupów, a nawet było wiele lóż, które miały swe siedziby w klasztorach. Nadto, niemal wszyscy ci księża, biskupi i kanonicy, należąc do owych lóż nic zdrożnego w tym nie widzieli, gdyż ówcześni bracia byli bardzo ostrożni, nie atakowali Kościoła, ani wiary i uczuć religijnych, lecz wręcz przeciwnie, nie tylko bronili religii, ale ciągle mówili o Bogu-Architekcie Świata. Stąd też wpływ tej pierwszej encykliki był bardzo mizerny. (...) Stolica Apostolska, doskonale poinformowana przez własną policję Państwa Papieskiego o celach działalności masonerii niestrudzenie wydaje nowe encykliki i różne dokumenty przeciwko masonerii, a szczególniej dla poinformowania duchowieństwa, które tak naiwnie współpracowało z masonerią. Są to prawie wszystkie encykliki doktrynalne, a więc uświadamiające o wrogim stosunku masonerii wobec Kościoła. To dopiero po Rewolucji Francuskiej nadchodzi nowa seria encyklik papieskich, które ujmują zagadnienie masonerii także z punktu widzenia politycznego. (...) W ciągu pierwszej połowy osiemnastego wieku właściwie nikt nic nie wiedział na temat masonerii, a najmniej o niej wiedzieli sami masoni, zwłaszcza jeśli chodzi o coś zdrożnego. To dopiero dzięki encyklikom papieskim, zaczętych słynną encykliką papieża Klemensa XII (1738), katolicy zostali nieco ostrzeżeni przed wstępowaniem do masonerii. Ale wiadomo już z Biblii, że owoc zakazany staje się najbardziej pożądanym. To też nic dziwnego, że w połowie osiemnastego wieku nie tylko katolicy świeccy, ale głównie duchowieństwo, zainteresowali się masonerią, wstępując masowo do lóż, jako stowarzyszeń filozoficznych i rozrywkowych, będących wówczas często związanych z arystokracją. Było to w owym czasie pewnego rodzaju modą. Niemal w całej zachodniej Europie, w połowie wieku osiemnastego, wielu księży i biskupów należy do masonerii. Co więcej, w wielu krajach zakładano loże masońskie nawet w klasztorach. Można też przypuścić, że stała i liczna obecność duchowieństwa na posiedzeniach owych lóż krępowała nieco ich kierowników, stąd też unikali oni dyskusji na tematy, które mogłyby zniechęcać, czy też oddalać duchowieństwo. W początkach wieku osiemnastego ukazanie się jakiejś encykliki papieskiej nie mogło mieć większego znaczenia, gdyż wieść o niej rozchodziła się bardzo wolno i tylko w pewnym zakresie. Gazet jeszcze prawie nie było. (...) [Jednakże] już po ogłoszeniu dokumentu In Eminenti przez papieża Klemensa XII (1738), który to dokument nie tylko zabrania należenia do masonerii, ale także wyjaśnia czym jest masoneria, trudno jest usprawiedliwić fakt tak częstego należenia do niej tylu biskupów i prałatów; wszyscy oni ipso facto zostali wyklęci (ekskomunika). Nadto, zaraz niemal po tej pierwszej encyklice zakazującej należenia do masonerii katolikom, ukazuje się cała seria dokumentów, które z jednej strony informują czym jest masoneria i przedstawiają ją jako największego wroga Kościoła, a z drugiej strony ponawiają kary kościelne za przynależność do niej, a jednak z uporem tak wielu dostojników Kościoła nadal wstępuje do lóż i dochodzi do najwyższych urzędów w Kościele. Jest jednak pewna różnica między sytuacją w początkach XVIII wieku, a więc przed encykliką In Eminenti i po niej, a polega ona na tym, że przed encykliką przynależność ta była publiczna i powszechnie znana, a po ogłoszeniu encykliki ta przynależność jest raczej poufna i władzom kościelnym nieznana. Stąd też dochodzi się do sytuacji, w której nawet najwyżsi urzędnicy Kurii Watykańskiej są masonami zamaskowanymi. Jako przykład ilustracyjny może służyć fakt, który miał miejsce za rządów papieża Leona XIII. Papież ten wielokrotnie potępiał masonerię i jego encyklika Humanum Genus (1884) jest do dzisiaj jednym z najważniejszych dokumentów w sprawie masonerii, a jednak za jego pontyfikatu sekretarzem Stanu był kardynał Rampolla. a kiedy papież Leon XIII zmarł i zwołano konklawe, aby wybrać nowego papieża, największą ilość głosów otrzymał [właśnie] ówczesny sekretarz Stanu, kardynał Rampolla. W czasie głosowania kardynał Puzyna [Jan ( 1842-1911)] biskup Krakowskiej diecezji, będącej wówczas pod władzą cesarza Austrii, z rozkazu cesarza zawetował ten wybór, motywując swoje weto faktem, że kardynał Rampolla jest masonem. W owym czasie cesarstwo austriackie, jako uznane przez władzę kościelną, że jest kontynuacją cesarstwa Karola Wielkiego (który podobno miał prawo weta w wyborach papieża), powołując się na swój przywilej polecił kardynałowi Puzynie zawetować wybór Rampolli, gdyż policja austriacka wykryła, że jest on masonem. W następnym głosowaniu otrzymał większość głosów kardynał Sarto [Giuseppe (1835-1914)], przyjmując tytuł papieża Piusa; późniejszy Pius X, święty. Otóż co nas tutaj najbardziej obchodzi to fakt, że przez wiele lat sekretarzem Stanu był w Watykanie kardynał-mason, całą duszą służący masonerii, mianując biskupami na całym świecie masonów; tak to pod koniec wieku XIX i w początkach wieku XX było wielu masonów w hierarchii Kościoła i to na całym świecie; byli to masoni ukryci, ale czynni, faworyzujący przede wszystkim modernizm, czyli tzw. Nową Teologię, teologię heretycką, zatruwającą naukę Chrystusa Pana. Ta sytuacja trwała wiele lat ... (...). Obecnie jest wiadomo, że kardynał Mariano Rampolla di Tindaro (...) nie byt zwykłym masonem, lecz wielką eminencją w masonerii, należąc do Zakonu Świątyni Wschodu (1'Ordre du Temple d'Orient); instytucja uważana za jedną z najważniejszych, które działają wewnątrz Kościoła, jakimi są: Gnostycki Kościół Katolicki, Zakon Kawalerów Ducha Świętego, Zakon Iluminatów, Zakon Templariuszy, Zakon Kawalerów Świętego Jana, Zakon Kawalerów Maltańskich, Zakon Kawalerów Grobu Świętego, Tajemniczy Kościół Świętego Grala, Hermetyczne Bractwo Światłości, Święty Zakon Różokrzyżowców Heredomu, Królewski Zakon Świętego Enocha, Zakon Martynistów, Zakon Świętego Bhai i wielu innych instytucji masońskich"[17]. Myślę, że śmiało do tej wyliczanki można dodać jeszcze kilka innych ruchów, jak np.: Zakon Rycerzy Kolumba czy Opus Dei. Warto tu jeszcze wspomnieć, że kardynał Jan Puzyna, po tym proteście był uważany w naszym kraju za wroga i wyrodnego syna Kościoła, gdyż miał się niby wysługiwać cesarzowi austriackiemu. Nastąpiły nawet zamieszki przed pałacem biskupim, które stłumiła policja. Łatwo domyślić się autorów owych ataków i protestów. Przecież byli już tak blisko celu, a to jedno veto zatrzymało ich w połowie drogi. Kardynał Puzyna powinien zostać uznany za prawdziwego bohatera i wielkiego obrońcę Kościoła katolickiego, gdyż na długie lata powstrzymał marsz masonerii do najwyższego urzędu w naszym Kościele. Posłuchajmy jak to swoje veto oceniał sam kardynał Puzyna, co zanotował w swoich wspomnieniach ks. Edward Komar: „Posądzają mnie o motywy polityczne, - żem zaprzedany Austryi - według innych i Prusom, - według innych jeszcze miałem być narzędziem masonów... Poważam i szanuję cesarza, jak ojcu [ks. Edwardowi Komarowi] wiadomo, - nigdy jednak nie dałbym się użyć za narzędzie do celów politycznych, bo moja polityka jedyna jest: służyć Panu Bogu i Kościołowi! Wpływów swoich u cesarza i u rządu austryackiego używam wyłącznie dla Kościoła i dyecezyi, nie dla siebie, nie dla polityki. Tak było i w tym wypadku. Sumienie mi dyktowało, że nie należy dopuścić do wyboru kardynała Rampolli, - użyłem przeto przywileju »veta« jako ostatniego, legalnego i prawnego środka celem udaremnienia wyboru. Mnie chodziło tylko o przyszłość Kościoła, o prądy i kierunek w Kościele... Raczej ja wyzyskałem Austryę, a nie ona mnie! Czy to był czyn niepatryotyczny, - przyszłość, historya dopowie. Ja tylko tyle powiedzieć dziś mogę, że byłem przeciwny wyborowi kardynała Rampolli nie tylko ze względu na Kościół cały, ale też ze względu na Kościół w Polsce, - na Polskę całą... więcej mówić nie mogę... miałem dowodów w ręku!"[18] Wracamy do naszego błogosławionego księdza Ignacego Kłopotowskiego. Zaliczył on do wrogów wewnętrznych Kościoła, którzy jednak po pewnym czasie się ujawnili, znanego mu osobiście i wspomnianego już wcześniej w tym opracowaniu, długoletniego redaktora pisma ludowego Zorza, Maksymiliana Miłguj-Malinowskiego. Człowiek ten rozstawszy się z pismem Zorza został redaktorem lewicującego pisma Zaranie. I tak go wówczas scharakteryzował ks. Kłopotowski: „zasługi jego dla oświaty ludowej wysoko ceniłem, a dziś muszę o nim niestety powiedzieć: - To sprzymierzeniec naszych największych wrogów wewnętrznych, czyli nieprzyjaciół Krzyża, to gubiciel dusz tych braci włościan, które w swe sidła zdołał już ułowić. Minęło chyba lat ze dwadzieścia jak poznałem p. Malinowskiego (...). Słyszałem o młodym podówczas pisarzu Zorzy wielkie pochwały. Wychowywał się pod strzechą włościańską. Po skończeniu seminarium nauczycielskiego, żył wśród ludu jako nauczyciel. Zdolny, spostrzegawczy umysł jego szybko się rozwinął dzięki głównie bliższym stosunkom z młodymi kapłanami, do których pan nauczyciel wielce się garnął, ci zaś darzyli go serdeczną życzliwością i wszelakim poparciem"[19]. Otóż, okazał się on człowiekiem, który w młodości był wielkim zwolennikiem Kościoła katolickiego i wielkim przyjacielem kapłanów, a po czasie zaś zaczął „gorąco i namiętnie (...) [odwodzić] lud od swoich duchownych Pasterzy"[20]. I dalej tak pisał ks. Kłopotowski : „A tymczasem p. Miłguj, przezywający się Malinowskim, jeszcze przez długie lata tumanił wielu, głównie kapłanów, prowadząc znaną podwójną robotę: zapalania Panu Bogu świeczki a dyabłu ogarka. Trwało to istotnie bardzo długo. Nawet wówczas, gdy dawniejszy pisarz Zorzy już się poddał komendzie żydowsko-bezbożnego postępu, chociaż się jeszcze jawnie do tego stronnictwa nie zapisał, wielu, bardzo wielu kapłanów, najniezawodniej z dobrą wiarą nie przestawało popierać roboty wilka w owczej skórze. A przyszły pisarz „Zarania wciskał się podstępnie do tych i owych owczarni Chrystusowych, przygotowując sobie zawczasu popleczników i faktorów, aby, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, móc zrzucić wszystkie krępujące go owcze skóry i zawołać pełnym głosem: Mam już dosyć tego udawania. Zdobyłem jaki taki grunt pod nogami, będę, więc prowadził jawną robotę według smaku swoich nowych panów. Któż są ci panowie? A no żydowscy arendarze bezbożnego postępu warszawskiego. Usłużył im były pisarz Zorzy, a obecny pisarz Zarania, jak nikt dotychczas. Każda próba podkopania się miejskich kretów pod żywą Wiarę ludu wiejskiego, kończyła się zawsze sromotną klęską. Aż tu znalazł się sprytny jeden człowieczek, który tu i owdzie garść chłopów polskich na żydowskich Wojtków przerobił, przez nich znów, większej garści [ilości chłopów] w głowach pobałamucił, a wciąż obiecuje nowe zdobycze w odciąganiu od świętego Kościoła poczynić"[21]. Oprócz zaraniarzy, równie wielkie zagrożenie dla Kościoła katolickiego widział w ignorancji i dyletantyzmie religijnym swoich współbraci w kapłaństwie oraz wśród ogółu wiernych. Dlatego starał się wykazywać i nagłaśniać ten problem w swoich publikacjach. Posłuchajmy, jak widział on wówczas ten problem, a słuchając zauważmy to, że tekst pisany przed ponad stu laty jest całkowicie aktualny dzisiaj: „Dzisiaj w naszym skołatanym społeczeństwie, kiedy rozmaite prądy umysłowe i społeczne, niby rozhukanych wicher, z gwałtownością ścierają się wzajemnie i robią zamęt, mało mamy ludzi przekonań a jeszcze mniej, ludzi życia według przekonań. Twierdzenie to stosuje się do przekonań każdego rodzaju a tym bardziej do przekonań religijnych które najwięcej nadają kierunek i ton przekonaniom etycznym, społecznym i politycznym. Człowiek o głębokich przekonaniach religijnych popartych życiem jest dzisiaj białym krukiem. Stąd też nic dziwnego, że o ile taki się znajdzie, zwłaszcza wśród świeckich, uważany jest poniekąd za dziwaka. Najpospolitszy typ u nas jest ludzi połowicznych. Uchodząc w mniemaniu ogółu za katolików, życiem swoim zaprzeczają nie jednej prawdzie przez tenże katolicyzm uznawanej. Potrafią oni, jak powiada przysłowie postawić Bogu świece i diabłu ogarek. Jeśli się zdarzają ludzie prawdziwie religijni, to na ogół religijność ich jest więcej bierną. Najczęściej brak im inicjatywy życia, które by silnym tętnem pulsując w nich samych szerokim korytem płynęło na zewnątrz i swoim wpływem użyźniało życie otoczenia. Co jest tego przyczyną? Czy już katolicyzm przestał być tą siłą, która podnosi i odradza nie tylko jednostki, ale całe narody i kraje? Nie katolicyzm pozostał i pozostanie na zawsze tą samą dźwignią moralną, tym samym ogniskiem kultury i cywilizacji, jakim on był w wiekach poprzednich. Przyczyny niedostatecznego obecnie jego wpływu należy szukać w samym społeczeństwie, w nas samych. Najlepsze jej najskuteczniejsze lekarstwo, trzymane tylko przy łóżku chorego, albo nawet przyjmowane, ale nie w sposób określony przez lekarza, może nie przynieść choremu żadnej ulgi. Podobnie, się dzieje i z podstawowymi zasadami życia ludzkiego. Przechowywanie ich w społeczeństwie dla pewnej cywilizacyjno-kulturalnej, nie tylko jako piękne frazesy lub też stosowanie w życiu, ale w czasie i w zakresie dowolnym sprawia, że z biegiem czasu stają się one bezdusznymi ogólnikami często nawet zapomnianymi! Ignorancja religijna i dyletantyzm religijny-to są główne przyczyny tak małej obecnie owocności katolicyzmu w Polsce. One też sprawiają, że brak u nas ludzi przekonania religijnego, którzy by swoją wyższością umysłową i pracą mogli wywierać zbawienny wpływ na całe społeczeństwo. Twierdzenie powyższe może się wydać komuś zbyt paradoksalnym szczególnie gdy się weźmie pod uwagę, że bądź co bądź Polska jest jeszcze katolicką a wykład religii w szkołach jest wszędzie obowiązkowy. Zapewne, jeśli będziemy zapatrywali się na to tylko z punktu widzenia teoretycznego, wyda się nam poniekąd przesadą. Ale gdy wynikniemy w życie społeczne, rodzinne i indywidualne a następnie, gdy się uważnie rozejrzymy we wszystkich poszczególnych przejawach tego życia - ze smutkiem przekonamy się, ignorancja i dyletantyzm w kwestiach religijnych jest u nas zjawiskiem powszechnym. Nie jest od tego wolną klasa więcej oświecona i nawet inteligencja. Duch religijny szczególnie w większych miastach jest za ledwo słabym prądem, którego łagodny powiew czują tylko jednostki. Ogół zaś, jakkolwiek liczy się w spisach parafialnych katolickich, a nawet od czasu do czasu bywa w kościele, daleki jest jednak od zrozumienia i przejęcia się zasadami katolickimi. Doskonale świadczy o tym życie codzienne. Każdego dnia przynosi ono tyle wypadków skandalicznych i zbrodni, a jednak ogół jest na to obojętny i tylko jednostki zdobywają się na pewien odruch silniejszy. Gazety nieraz w humorystyczny sposób opisują najbardziej oburzające zajścia a czytelnicy większej ilości przeglądają je z uśmiechem na twarzy, jakby to były wesołe przygody Zagłoby lub też figle Psotnego Chłopca. Społeczeństwo przejęte zasadami katolickimi piętnowałoby nie tylko zbrodnie, lecz jej tak lekkie traktowanie. Niemniej też przekonują nas o tym sztuki piękne jak literatura, malarstwo, rzeźba i inne (o teatrze nie chcę nawet wspominać, bo to by znaczyło mówić, że obecnie jest w nocy ciemno), które przecież mają odzwierciedlać życie duchowe narodu. Ze szczególnym upodobaniem bywają tam poruszane tematy religijne, ale niestety tak nieudolnie a nawet opacznie, że doprawdy - nie wiadomo czemu więcej dziwić się trzeba: ignorancji autora czy jego zarozumiałości i odwadze. Proszę tylko uważnie, naszych poczytnych pisarzy jak Tetmajera [Kazimierz (1865-1940)], Żeromskiego [Stefan (1864-1925)] i innych tak zwanych dzisiaj modnych autorów. Za każdym prawie krokiem w dziedzinę religii czy moralności popełniają oni błędy nie do darowania. A te rozmaite madonny i aniołowie, pokazywane na tegorocznej wystawie sztuki kościelnej w Krakowie! Wieśniak nasz patrząc na nie, z pewnością powiedziałby, że ci ludzie chyba żegnać się nie umieją. Nie mam tu zamiaru krytykować osobistych przekonań i poglądów autorów, zaznaczam tylko, że bardzo często, poruszając tematy religijne, chcą oni być wyrazicielami nauki czy ducha kościoła, gdy tymczasem nie mają o tym najelementarniejszego pojęcia. Stąd te karykatury myśli religijnej i moralnej tak często spotykane w ich pracach, które przez ludzi religijnie mało uświadomionych bywają identyfikowane z myślą i nauką Kościoła"[22]. „Nie lepiej też pod względem religijnym stoi nasza prasa periodyczna ileż jest u nas pism katolicko narodowych a co ważniejsze - ile znajdziemy wśród nich takich co by miały redaktorów z odpowiednim wykształceniem teologicznym? A przecież dla kierownika pisma katolickiego jest to absolutnie niezbędny krok nic też dziwnego, że pisma podobne albo są pod względem religijnym bezbarwne, albo jeśli się starają utrzymać je w tonie katolickim, najczęściej katolicyzm tam jest tak płytki, tak powierzchowny, że wcale to nas nie powinno dziwić, iż pomimo swej poczytności nie wywierają one wpływu. Brak tam zwykle głębszego zrozumienia nauki i ducha religii, które przecież stanowią treść życia katolickiego. Dyletantyzm religijny jak z jednej strony nie ma decydującego wpływu na życie osobnika o takim pokroju, - tak również nie potrafi dodatnio wpłynąć na życie otoczenia. Co gorsze - nieraz dyletantyzm taki zraża do religii osoby skądinąd jej przychylne. Wyrządza on nadto szkodę i z tego względu, że zacieśnia światopogląd religijny wielu katolików, robiąc ich mniej czułymi na potrzeby i zagadnienia nowoczesne. Niby w obronie nieskazitelności nauki Chrystusowej niepotrzebnie zużywają energię w obronie tylko własnych, subiektywnych poglądów. Tym się też tłumaczy w naszej publicystyce polemiczne przecedzanie komarów a połykanie wielbłądów, które nieraz dochodzi do absurdu. Zamiast wspólnej obrony szańców katolickich lub ataku obozu nieprzyjacielskiego-marnie się czas traci na obronienie rzeczy, w których wiernym zostawiona jest zupełna swoboda. Chcą oni jak powiada utratę przysłowie, plus catholique que le pape [być bardziej katoliccy od papieża]. Mniej więc ignorancji i dyletantyzmu, a natomiast jak najwięcej uświadomienia i pogłębienia religijnego-a katolicyzm w Polsce odzyska należne mu znaczenie i znów społeczeństwo nasze poczuje jego dobroczynny wpływ. Od pewnego czasu Polak-Katolik stale powiadamia, że żydowsko-postępowa Kultura nie śpi, działa. Przez urządzane stale zebrania i odczyty uświadamia swoich zwolenników, podaje im rozmaite plany i w ten sposób zatacza coraz większe koła swoich wpływów. Ma się rozumieć cała ta robota Kultury prowadzona jest w duchu antyreligijnym a zwłaszcza antykatolickim. Czy jednak przeciwdziała temu obóz Katolicki? Bardzo mało. Dowodem tego jest coraz bardziej szerząca się zgnilizna niewiary i zepsucia moralnego. Daleki tu jestem całkiem odmówić zasług naszym szermierzom o ideały katolickie w życiu narodowym. Zaznaczam tylko, że praca ich, jak na obecne czasy, jest absolutnie niewystarczającą. Wprawdzie dużo mamy stowarzyszeń społecznych i kulturalnych w duchu katolickim, ale na ogół-trzeba wyznać-działalność ich nie wyrównywa nawet strat, jakie obóz katolicki co dzień ponosi. Dyletantyzm religijny i brak należytego uświadomienia często życie w tych instytucjach sprowadza do słabej wegetacji. Brak tam życia intensywnie i extensywnie silnego, ażeby móc oddziaływać na innych. [1] Prof. Józef Styk, Działalność i myśl społeczna ks. Ignacego Kłopotowskiego (1866-1931), art. w Roczniku Nauk Społecznych Tom XI, zeszyt 1-1983, dost w Intern. na str.: https://ojs.tnkul.pl/index.php/rns/article/view/10530/10554 [2] Prof. Józef Styk, Publicystyczna i wydawnicza działalność ks. Ignacego Kłopotowskiego w Lublinie w latach 1896-1908, art. w Rocznikach Humanistycznych Tom XXXV, zeszyt 2-1987, dost w Intern. na str.: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:Bz6GOvLi_dcJ:https://ojs.tnkul.pl/index.php/rh/article/download/2024/2549/&cd=2&hl=pl&ct=clnk&gl=pl&client=firefox-b-d [3] Tamże. [4] Tamże. [5] Tamże. [6] Stary Matus, Posiew nr 9 r.1925, dost. w Intern. na str.: https://crispa.uw.edu.pl/object/files/146892/display/Default [7] Były to wybory do tak zwanej Czwartej Dumy, czyli Izby niższej parlamentu Imperium Rosyjskiego. W 1912 roku Warszawa była pod zaborem rosyjskim. „Na jedno miejsce poselskie zgłoszono kandydatów: Romana Dmowskiego (1864-1939) z ramienia SND, Jana Kucharzewskiego 91876-1952)- z »Koncentracji Narodowej« i Eugeniusza Jagiełłę (1873-1947) - ze Zjednoczenia Socjalistycznego. Tymczasem wśród wyborców wybierających posłów było 46 głosów żydowskich i 34 chrześcijan. W dniu wyborów Kucharzewski otrzymał 33 głosy, zaś Jagiełło - 43 głosy. Jagiełło zyskał przeważnie głosy elektorów pochodzenia żydowskiego oraz Polaków z kurii robotniczej. Wyborcy żydowscy chcieli oddać mandat ze stolicy Polakowi, a ponieważ nikt spośród kandydatów nie zapewniał im równouprawnienia w samorządzie miejskim, postanowiono oddać głosy elektorskie na Jagiełłę. (...) Wybór Jagiełły wywołał dwojakie reakcje. Z jednej strony narodowa demokracja rozpoczęła olbrzymią kampanię bojkotu Żydów pod hasłem »swój do swego po swoje«. Pod patronatem Romana Dmowskiego powstało pismo »Gazeta poranna - 2 grosze«, poświęcona całkowicie propagandzie bojkotu. Posła Jagiełłę wskazywano jako posła żydowskiego. Z drugiej strony poseł był atakowany przez obie frakcje Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy jako niereprezentujący robotników polskich". Powyższy cytat ze str.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Eugeniusz_Jagie%C5%82%C5%82o [8] Stary Matus, Posiew nr 49 r.1912, dost. w Intern. na str.: https://crispa.uw.edu.pl/object/files/147336/display/Default [9] Prof. Józef Styk, Publicystyczna i wydawnicza działalność ks. Ignacego Kłopotowskiego w Lublinie w latach 1896-1908, art. w Rocznikach Humanistycznych Tom XXXV, zeszyt 2-1987, dost w Intern. na str.: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:Bz6GOvLi_dcJ:https://ojs.tnkul.pl/index.php/rh/article/download/2024/2549/&cd=2&hl=pl&ct=clnk&gl=pl&client=firefox-b-d [10] Tamże. [11] Tadeusz Karolak, Ksiądz Ignacy..., s. 131-132. [12] Stary Matus, Posiew nr 2 r.1913, dost. w Intern. na str.: https://crispa.uw.edu.pl/object/files/147331/display/Default [13] Czarna Sotnia był to [14] Ks. Daniel Olszewski, Ks. Ignacy Kłopotowski życie i apostolat, Warszawa 1996, s. 226-227. [15] Lew Tołstoj, Wojna i Pokój **, Tom III, Warszawa 1994, s. 198-199. [16] przenikanie, przedostawanie się obcych ludzi, wpływów lub ideologii do jakiegoś środowiska lub jakiejś grupy. Słownik PWN ze str.:https://sjp.pwn.pl/sjp/infiltracja;2561509.html [17] Michał Poradowski, Trzydziestolecie Drugiego Soboru Watykańskiego, Wrocław 2011, s. 8-13. [18] Ks. Dr Edward Komar, Kardynał Puzyna (moje wspomnienia), Kraków 1912, s. 92-93. [19] Stary Matus, Czem są „Zaraniarze" i dokąd zmierzają, Warszawa 1910, s. 9-10 . Dost. w Intern. na str.: https://polona.pl/item/czem-sa-zaraniarze-i-dokad zmierzaja,NzIzODI0NDQ/4/#info:metadata [20] Tamże, s.10. [21] Tamże, s. 13-14. [22] Ks. Ignacy Kłopotowski, Polak - Katolik, nr 299 (1912), s. 1. dost. w Intern. na str.: https://crispa.uw.edu.pl/object/files/108239/display/Default Powrót |