Błogosławiona Bernardyna Jabłońsk Cz. III Bł. s. Bernardyna Maria Jabłońska zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ „Usłużność, troskliwość, cierpliwość, pogodna zawsze uśmiechnięta twarz, jednały jej szacunek i miłość podopiecznych. Nawet umysłowo chorzy nie czynili jej krzywdy. Kronika notuje nawet nawrócenia i zmianę życia wykolejonych moralnie jednostek, które patrząc na młodą i bardzo przystojną zakonnicę, bez cienia odrazy i niecierpliwości spełniającą przy nich najniższe usługi, doznawali wstrząsów moralnych, rozpoczynając czasem na krótko przed śmiercią nowe życie. [Po nawróceniu się wyższego oficera z kalwinizmu na katolicyzm, uradowany Br. Albert powiedział s. Bernardynie: Dynka (...), zdobyłaś duszę[1].] (...) Oceniając te wartości, s. Teresa [Jadwiga] Orłoś, pełniąca funkcję starszej zgromadzenia w porozumieniu z Bratem Albertem, zamianowała po raz drugi s. Bernardynę przełożoną Ogrodu Angielskiego. Zaledwie półtora roku minęło od przykrego doświadczenia na Piekarskiej 21 i znowu s. Bernardyna miała podjąć podobne, a nawet trudniejsze obowiązki. Na kolanach prosiła Brata Alberta by cofnął tę nominację. Nie zgodził się jednak. Wtedy s. Bernardyna bez słowa podjęła powierzone sobie obowiązki. Praca młodej przełożonej przedstawiała się tym razem zupełnie inaczej niż poprzednio. Umiała szyć, prać, gotować, ale przede wszystkim poznała posługę ubogim i nauczyła się ich kochać, a to w oczach Brata Alberta uchodziło za najważniejszy walor dobrej przełożonej. Uprzednia nieśmiałość ustąpiła miejsca energicznym poczynaniom. S. Bernardyna umiała wniknąć w najmniejsze szczegóły życia domowego. Mimo łagodności, zawsze dopilnowała, by nawet najdrobniejsze sprawy były wykonane z całą dokładnością. Silny temperament, przysparzał jej nie raz kłopotu, ale nigdy ani siostry, ani ubodzy nie odczuli jego skutków"[2]. W 1902 roku do zgromadzenia należało ponad 30 sióstr pracujących w sześciu domach zwanych przytuliskami. (Warto wiedzieć, że w latach 1891-1900 ogółem przyjęto 62 członkinie, z których pozostało, po naturalnej selekcji „jednostek nieposiadających oparcia w bogatym, nadprzyrodzonym wyrobieniu wewnętrznym"[3], tylko 30 sióstr.) Na początku tego roku Brat Albert postanowił utworzyć wśród swoich sióstr urząd przełożonej generalnej. Siostra pełniąca ten urząd odciążyłaby go od większości spraw związanych z tym zgromadzeniem. Mając największe zaufanie do siostry Bernardyny postanowił „mianować ją w 24 roku życia przełożoną generalną nowego Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka. Dlatego dnia 7 kwietnia 1902 r. zwołał wszystkie siostry do Domu Kalek w Angielskim Ogrodzie, wygłosił krótką naukę na temat posłuszeństwa i na koniec oznajmił zaskoczonym siostrom, że od tego dnia siostrą starszą, czyli przełożoną generalną, zostaje siostra Bernardyna. Kiedy nowo mianowana przełożona błagała Brata Alberta o zmianę decyzji, ten spokojnie odpowiedział: - Dużo się za s. Bernardynę modliłem do Dzieciątka Jezus. Ono wszystkiemu zaradzi, wszystko osłodzi ani dziecka, ani nas, ani siostrzyczek, ani ubogich nie opuści. S. Bernardyna zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ Najlepszym dowodem, że wybór Brata Alberta nie był pochopny, jest sąd o niej (...), ks. Czesława Lewandowskiego: »Natura obdarzyła ją umysłem żywym, bystrym, spokojnym, zdrowym rozsądkiem, niezwykle silną a stanowczą wolą, a łaska uzupełniając te dary dała jej to, co ją najbardziej kwalifikowało na matkę albertyńskiego, wybitnie charytatywnego zgromadzenia, to jest miłość. Wielka nędza fizyczna i moralna, z którą po raz pierwszy spotkała się w przytuliskach w takich rozmiarach, przejęła ją grozą, ale tam wśród największych walk wewnętrznych, zrodził się w jej duszy największy skarb - miłość. Miłość pełna czci i szacunku dla biednych, pełna życzliwości, czynna, dająca ubogim siebie samą, nie zbywającą, grzeczna, łaskawa, wyrozumiała, prosta, delikatna, energiczna. Miłość tkliwej matki wnikającej w najmniejsze potrzeby dziecka«"[4]. Wszystkie siostry obecne podczas tej nominacji „ucałowały rękę Siostry Starszej na znak posłuszeństwa"[5]. Po ustanowieniu s. Bernardyny przełożoną generalną, Brat Albert objechał z nią wszystkie, czyli sześć ówczesnych domów sióstr i ubogich, aby przedstawić ją jako nową przełożoną zgromadzenia. Ale „wszyscy ją już dobrze znali i serdecznie witali - zwłaszcza ubodzy i chorzy"[6]. Od tej chwili miał Brat Albert w s. Bernardynie Jabłońskiej „pomoc odpowiednią i dziecko uległe, i osobę poważną i dyskretną, której można całkowicie zaufać i ze wszystkim się zwierzyć, i zarazem służebnicę Bożą, która gotowa spełnić wszystko, czego Bóg od niej żądać będzie"[7]. Warto wiedzieć, że w tym czasie, kiedy s. Bernardyna obejmowała przełożeństwo w zgromadzeniu, siostry były „bardziej pomocnicami Brata Alberta w służbie ubogim niż zakonnicami. Nosiły wprawdzie habity zakonne za wiedzą i zezwoleniem władz kościelnych, ale według myśli Brata Alberta, strój zakonny miał tylko choć częściowo chronić je przed zniewagami włóczęgów i zapewnić im minimum szacunku wśród mieszkańców przytulisk, wcale nie skorych do oddawania szacunku nawet habitom"[8]. Dodatkowo, pierwsze Albertynki, „z małymi wyjątkami, pochodziły z Podlasia"[9], a więc z terenów będących pod zaborem rosyjskim, gdzie walka z Kościołem katolickim oraz z przyłączonym do niego Kościołem unickim, była wyjątkowo rygorystyczna. Po Powstaniu Styczniowym prześladowania te jeszcze bardziej się nasiliły, więc wiele osób zmuszonych było uciekać do Galicji, gdzie polityka antykościelna była mniej represyjna. Jedną z tych osób była pochodząca z Białej Podlaskiej Anna Parafiniuk Lubańska, która jako pierwsza kobieta, już w 1889 roku, zaczęła współpracować z Bratem Albertem. W styczniu 1891 roku z rąk kardynała Dunajewskiego otrzymała ona habit tercjarski a później, już jako mateczka Franciszka „w Bruśnie była w 1896 roku pierwszą przełożoną. To ona przyjmowała do zgromadzenia 18 letnią wówczas Marię Jabłońską, późniejszą siostrę Bernardynę"[10]. Razem z Anną Parafiniuk przybyło kilka Podlasianek, które położyły „ prawdziwy fundament przyszłemu zgromadzeniu. (...) Do tych należała (...) [oprócz wyżej wymienionej] Maria Silukowska - s. Kunegunda, Jadwiga Orłoś - s. Teresa, jej siostra Kazimiera - s. Albertyna"[11]. Do nich można zaliczyć także Marię Maksymiuk, czyli s. Feliksę. Te siostry pochodzące z zaboru rosyjskiego, przez lata zmuszone były do konspiracyjnego oddawania czci Panu Bogu. Po przybyciu do Galicji, spotkały się z zupełnie innym podejściem do życia duchowego. Wówczas olbrzymia pobożność tych sióstr wyzwalała w nich olbrzymią radość, ale także prowadziła do „nadmiernej gorliwości, oryginalności, indywidualizmu religijnego, fałszywych widzeń i tym podobnych ekscesów"[12]. Dlatego też, s. Bernardyna musiała wiele pracy i czasu poświęcić, aby nauczyć siostry „prawdziwej pobożności i zdrowej ascezy"[13]. Przyglądała się więc siostrom dokładnie i w sposób bardzo subtelny, mimo tego, że w przytuliskach brakowało rąk do pracy, dokonywała swego rodzaju „selekcji sióstr"[14], Pozostawiała w Zgromadzeniu tylko te siostry, które nadawały się „w całej pełni do życia zakonnego"[15]. Decyzje przełożonej generalnej o wydaleniu jakiejś siostry ze Zgromadzenia były nieodwołalne, gdyż zawsze były poprzedzone modlitwą, wnikliwą obserwacją i głębokim przemyśleniem. Dodatkowo s. Bernardyna, przed podjęciem takiej decyzji stosowała cały system różnych środków dla uzyskania poprawy w postępowaniu danej siostry. „Udzielała rad, napomnień z najwyższą cierpliwością, zapewniała kierownictwo duchowe światłych kapłanów, zasięgała rady lekarzy, jeśli zachodziła taka potrzeba, wysyłała do domów pustelniczych na odpoczynek i pogłębienie życia modlitwy"[16]. Ale nigdy nie wydaliła żadnej siostry z powodu słabego zdrowia czy przykrego charakteru. Głównym powodem było, jak byśmy to dzisiaj nazwali, tak zwane nawiedzenie danej siostry. Od 1902 do1910 roku, czyli w ciągu ośmiu lat rządów s. Bernardyny do Zgromadzenia przyjęto „pięćdziesiąt kandydatek, z których zaledwie kilka zostało usuniętych"[17]. Wcześniej, zgłaszało się wiele młodych dziewcząt, ale większość szybko się zniechęcała ciężką pracą i albo przechodziła do innych zgromadzeń albo wracała z powrotem do życia światowego. Krótko po rozpoczęciu swojego przełożeństwa S. Bernardyna razem ze swoimi siostrami otrzymała do dyspozycji siódmy dom. Była to pustelnia świeżo zbudowana przez braci albertynów położona na Kalatówkach w Zakopanem. Bracia przenieśli się wówczas wyżej „do nowo zbudowanego klasztorku na górkę"[18], natomiast w pozostawionym siostrom domu urządzono nowicjat. Kalatówki - pustelnia zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/historia/ Tu także mogły przebywać siostry, które potrzebowały zregenerowania swoich sił. Ponieważ w tym miejscu była zapewniona opieka lekarska, przebywały tu ponadto siostry mające kłopoty ze swoim zdrowiem. Zamieszkała tam również s. Bernardyna, aby mieć nadzór nad postulantkami i nowicjuszkami. Brat Albert, „który często przebywał w pobliskiej pustelni braci albertynów i stamtąd schodził do pustelni sióstr"[19], także nadzorował nowo przyjmowane kandydatki do Zgromadzenia. „Postulantki i nowicjuszki zostały bardzo ściśle oddzielone od ludzi świeckich a tak samo [od] reszty sióstr. (...) ...bezpośrednie (...) kierownictwo poruczano wypróbowanym siostrom - przełożonym domowym pustelni"[20]. Pokoik s. Bernardyny zdj. ze str.: https://www.albertynki.pl/s-bernardyna/zycie-s-bernardyny/ W czasie, kiedy przebywał u sióstr Brat Albert, starał się on wykorzystywać ten czas na udzielanie im nauk, „ jakimi się miały kierować w późniejszym życiu. Wszystko czego uczył Brat Albert, zebrała później s. Bernardyna w Regule zakonnej Brata Alberta, gdzie została streszczona cała jego spuścizna duchowna, jakbyśmy to określili jego duch"[21]. Warto wiedzieć, że stworzona przez Brata Alberta tzw. albertyńska asceza była syntezą „dwóch przeciwnych nurtów ascetycznych: mianowicie surowego, kontemplacyjnego ducha karmelitańskiego i pogodnego, na wskroś czynnego ducha św. Franciszka z Asyżu. Przestrogi duchowne św. Jana od Krzyża, były najbardziej zalecaną przez Brata Alberta lekturą dla sióstr. Całokształt Życia wewnętrznego nowicjuszek Brat Albert starał się wznosić na silnym fundamencie wiary. Wyzucie się z miłości własnej, oderwanie od stworzeń, duch pokuty i umartwienia, a nade wszystko duch modlitwy - to istota wskazań Brata Alberta. Trudne warunki materialne pustelni były praktycznymi lekcjami ubóstwa, które w całej rozciągłości przejął Bral Albert od świętego Franciszka z Asyżu. Surowa atmosfera milczenia i skupienia jaka panowała w zakopiańskiej Alwerni[22], ustępowała dziecięcej radości w czasie rekreacji. Brat Albert bardzo chętnie przychodził do sióstr na rekreacje, chcąc nawet te krótkie chwile wykorzystać dla dobra nowicjuszek"[23]. S. Bernardyna z powodu częstych wyjazdów nie mogła przebywać zbyt długo „w Zakopanem, ale ilekroć zjawiała się, zawsze odwiedzała wszystkie siostry przy zajęciach, rozmawiała z nimi, pouczała, radziła lub upominała"[24]. Właśnie w Zakopanem odbyły swój nowicjat dwie ważne dla Zgromadzenia siostry: s. Magdalena Sierko, późniejsza pierwsza wikaria generalna Zgromadzenia oraz s. Helena Wilkołkówna, która po śmierci s. Bernardyny zastąpiła ją na stanowisku przełożonej generalnej. Siostry bardzo kochały swoją przełożoną „i to było tajemnicą powodzenia w pracy. Mimo wielkiej stanowczości, a nawet surowości, s. Bernardyna wprowadzała wszędzie atmosferę życia rodzinnego i dzięki temu posłuszeństwo zakonne zamieniła na dziecięce oddanie się sióstr swoim przełożonym. Większość zachowanych wspomnień zaczyna się słowami »Po Bogu matce (s. Bernardynie) zawdzięczam, to czym jestem«, »...matce zawdzięczam wytrwanie w powołaniu«. Słowa te może najlepiej mówią, kim była s. Bernardyna - matka, jak mawiały siostry, dla pierwszych sióstr"[25]. Ponieważ wiemy już w jaki sposób zaczynało się większość wspomnień o siostrze Bernardynie Jabłońskiej, więc możemy w tym miejscu, już bez tych wstępów, przedstawić kilkanaście fragmentów wspomnień, rysów charakteru czy też opinii, jakie miały siostry albertynki o swojej przełożonej generalnej. Te wspomnienia jak i te, które zostaną przedstawione w dalszej treści tego opracowania z pewnością pozwolą nam bliżej poznać naszą bohaterkę: „»Znałam matkę od 1905 roku. Była wtedy jeszcze młodziutka, ale już na urzędzie Przełożonej Generalnej. Była dobra i wyrozumiała. Pomimo Jej młodego wieku, miałam do Niej pełne zaufanie. Swą dobrocią i wyrozumiałością zjednywała sobie serca tych, którzy mieli szczęście z nią się zetknąć. Miała jakby klucz w rękach do serc osób powierzonych Jej pieczy. Wylewałam przed Nią swą duszę jak przed matką i najlepszym przyjacielem«[s. Klara Buś]. »Doznałam od Matki dużo dobroci i miłości matczynego serca. Nieraz przechodziłam wielkie trudności wewnętrzne, ale kiedy tylko przedstawiłam je Matce, zupełnie byłam spokojna. Matka tak po Bożemu umiała podejść do tych spraw, że tego nie da się nawet powiedzieć, ani opisać« [s. Perpetua Kos]. Bóg obdarzył ją wielką dozą zdrowego rozsądku, dziecięcej niemal prostoty i nadzwyczajnej wnikliwości umysłu. Wyraźnie błogosławił jej poczynaniom. Umęczone morderczą pracą w przytuliskach garnęły się siostry do niej, znajdując zawsze słowa pociechy, wyrozumienia, zachęty i rady. Sama się nie oszczędzała, dając innym przykład miłości ofiarnej, poświęcenia, samozaparcia. Posłuchajmy [dalszych] wspomnień: »Matkę cechowała ogromna miłość do sióstr i wyrozumiałość. Zawsze starała się każdą uniewinnić, a pokrzywdzoną wynagrodzić. To była prawdziwa Matka, tak dla sióstr, jak i ubogich. Gdy raz zauważyła, że jedna siostra pości ze szkodą dla swego zdrowia, kazała jej jeść drugie śniadania i dobre podwieczorki, mimo że był okres postu. Zachowanie Reguły bardzo leżało Matce na sercu. W ciągu dnia starała się zawsze mówić przyciszonym głosem. Gdy raz jedna siostra modliła się w nocy, a zapytana przez Matkę czy ma pozwolenie siostry Przełożonej, odpowiedziała, że nie - kazała jej zaraz iść spać«[s. Tyburcja Lis]. »U Matki uderzała mnie zawsze stała pogoda ducha, spokój, dobroć i anielski, a zarazem pełen majestatu uśmiech na twarzy. Obserwowałam nieraz jak siostry przychodziły do Matki z takimi drobiazgami, a Ona mimo zmęczenia, z całym spokojem i dobrocią każdej odpowiadała i sprawy załatwiała. Oburzało mnie to nieraz, jak siostry mogą tak Matkę męczyć. Kiedy przyjechałam do Domu Głównego, Matka mnie szczegółowo wypytywała o każdą siostrę, o najdrobniejsze potrzeby, nawet o to, czy pieski mają ciepłe jedzenie i która siostra ma nad nimi pieczę. Pytała również o ptaszki, czy dostają coś do jedzenia«[s. Chryzostoma Rudel]. »Kiedy wyjeżdżałam do Warszawy, Matka zauważyła, że za chłodno mi będzie w samych sandałach. Wyjęła swoje pończochy, uklękła na podłodze i ubrała mi je na nogi. Obecne przy tym siostry Przełożone chciały Matkę wyręczyć, ale Ona nie zwracała na nie uwagi«[s. Franciszka Honzatko]. Wiele mówiono o jej niespotykanej dobroci i oczach przenikających w głąb duszy. Ten dziwny urok jaki wywierała na otoczenie zadziwiał samego Brata Alberta, który zadał jej wręcz pytanie: »Co ty robisz, że cię tak wszyscy kochają?«. Może odpowiedź na to pytanie znajdziemy w (...) [kolejnych] wypowiedziach sióstr: »Pierwsze spotkanie moje z Matką Bernardyną było dnia 9 lipca 1905 roku w Krakowie przy ul. Lubicz 25, w tzw. Angielskim Ogrodzie, tj. w Domu Starców i Kalek, gdzie Matka miała swoją siedzibę. Przybyłam w tym dniu prosić o przyjęcie do Zgromadzenia. Ponieważ nie było w Krakowie Brata Alberta, który zwyczajnie przyjmował do Zgromadzenia, przyjęła mnie Matka. Zetknięcie się z Matką wielkie zrobiło na mnie wrażenie. Przejęta byłam dobrocią Matki z jaką ze mną rozmawiała. Świętość - jak uważałam - biła z twarzy Matki, a oczy tak niezwykle głęboko patrzyły w duszę, że byłam przekonana, iż Matka czyta w mej duszy wszystko, że życie moje przeszłe widzi jak na dłoni. Dlatego też nic nie tając opowiedziałam całe swe życie jak na świętej spowiedzi. Tak byłam przejęta dobrocią i świętością Matki, że chciałam jak najprędzej znaleźć się pod Jej opieką. Ciągnęły mnie te oczy tak śliczne, patrzące z taką miłością i przenikliwością w duszę«[s. Helena Wilkołek]. »Kiedy jako nowicjuszka miałam nocną adorację, widywałam Matkę w kaplicy. Na końcu zawsze podchodziła do balustrady i klękała. Ja się wtedy Matce przyglądałam. Przechodząc, spoglądała na mnie długo, serdecznie, a ja się do Niej uśmiechałam z wdzięcznością, że jest naszą Matką; i myślałam sobie, ile w tym Jej spojrzeniu jest słodyczy... jak w spojrzeniu samego Pana Jezusa«[s. Benicja Biłek]. »Z poważnej i skupionej postaci Matki bił majestat. Miała niesłychanie ujmujące spojrzenie, miły, miękki akcent mowy, a najważniejsze to było to, że miała czułe serce. Obok tego była bardzo stanowcza - co nakazywała, musiało być wykonane«[s. Beniamina Czekaj]. »Sądzę, że Matka dlatego była taka dobrusia i wyrozumiała, bo wychowała się pod okiem i kierownictwem Brata Alberta. Przejęła od Niego to, co dawała później swym dzieciom: dobroć i wyrozumiałość. Można się było w Niej dopatrzeć cząsteczki piękności i dobroci Bożej. Była nie tylko matką, ale przyjacielem«[s. Zofia Bąk]"[26]. „»Byłam postulantką w Zakopanem w tym czasie, gdym Matka przebywała tam na odpoczynku. Spotykałam Matkę przeważnie rano, przechadzającą się po chodniku koło refektarza. Witałam się z Nią, a Ona pytała, jak się czuję i przy każdej sposobności pouczała mnie jak mam postępować w życiu zakonnym. Raz pamiętam, byłam wtedy refektarką, po obiedzie pozbierałam naczynia ze stołu, postawiłam stół na swoim miejscu i miałam się zabrać do szorowania drewnianego chodnika koło domu. Matka widać mnie obserwowała, bo zawołała i powiedziała, żebym poszła spać (byłam bardzo wątła). Zaczęłam się wymawiać, że to sobota i muszę posprzątać. Nic nie pomogło, musiałam pójść spać. Jeszcze nie zasnęłam, jak usłyszałam, że ktoś szoruje ten chodnik i ku memu zawstydzeniu zobaczyłam, że robi to za mnie jedna z sióstr profesek« [s. Benwenuta Cellary]. »Raz przejeżdżając przez łąki dębnickie, zobaczyłam chłopca liczącego około 7 lat, który płakał, że nie ma ojca ani matki i nie ma się, gdzie podziać. Zabrałam go na wóz i przywiozłam na Krakowską. Zaraz też powiedziałam o tym Matce. Matka poważnie na mnie popatrzyła, kazała mi zjeść obiad i chłopcu dać jeść, a potem zaprowadzić go tam, skąd go zabrałam. Obiad mi już nie smakował, bo czułam się upokorzona. Chłopaka przywiozłam, a teraz muszę go pieszo odprowadzać; bałam się, że jeszcze mi po drodze ucieknie. Ale jakoś szczęśliwie przyprowadziłam go na Dębniki. Tu zauważyłam brata Piotra, który chodził jakby czegoś szukał. Chłopiec, gdy zobaczył brata Przełożonego, zaczął się wyrywać i przyznał się, że się boi brata, bo zbił szybę i dlatego uciekł. Kiedy brat Przełożony podszedł do nas opowiedziałam mu całe zdarzenie, a on na to: Tak myślą i robią święci; a wasza Matka Starsza jest i będzie święta«[s. Febronia Nowak]"[27]. W 1911 roku, gdy zaczęła zwiększać się liczba placówek obsługiwanych przez siostry magistrat Krakowa przekazał na cele zgromadzenia obszerny dom na Prądniku Czerwonym przy ulicy Krakowskiej 47. Wówczas tam przeniesiono Główny Dom Zgromadzenia oraz siedzibę Przełożonej Generalnej. Nowicjat pozostawał na Kalatówkach do czasu wybuchu I wojny światowej, kiedy to przeniesiono go do Krakowa, by tam już pozostał. 25 grudnia 1916 roku, w czasie, gdy trwała wojenna zawierucha, zmarł Brat Albert. Wówczas, wydawało się, że na s. Bernardynę spadł ciężar samodzielnego prowadzenia swojego Zgromadzenia. Szczęśliwie jednak, tuż przed swoją śmiercią Brat Albert powołał zarząd Zgromadzenia. Weszły do niego wikaria generalna s. Magdalena Sierko jako asystentka siostry starszej, następnie prokuratorka s. Gerarda Gustof oraz mistrzyni nowicjatu s. Helena Wilkołkówna[28]. Miała więc s. Bernardyna dużą pomoc w kierowaniu Zgromadzeniem. Brat Albert był do swojej śmierci najwyższym przełożonym zarówno w zgromadzeniu albertynów jak i u albertynek. Wówczas oba te Zgromadzenia „tworzyły jakby jedną rodzinę albertyńską, oddając sobie wzajemne usługi. Siostry szyły, gotowały, prowadziły gospodarstwo domowe dla ubogich przebywających w przytuliskach obu Zgromadzeń, zajmowały się warsztatami, w których wyplatano i politurowano meble gięte, tkały sukno itp. Bracia natomiast kwestowali, załatwiali sprawy na zewnątrz domów, wykonywali różne prace wymagające męskiej ręki. Teraz po śmierci Brata Alberta losy obu Zgromadzeń potoczyły się zupełnie odrębnymi torami. Pod mądrym kierownictwem siostry Bernardyny, wiernej córki swojego Ojca duchownego i głównej spadkobierczyni idei albertyńskiej, Zgromadzenie sióstr poszło dokładnie po linii wytyczonej przez Brata Alberta. Po jego śmierci opiekę nad młodą rodziną zakonną objął ksiądz Czesław Lewandowski CM którego Brat Albert darzył całkowitym zaufaniem"[29]. Oczywiście, nie można w tym opracowaniu pominąć wkładu tego bliskiego przyjaciela i spowiednika a także pierwszego biografa[30] Brata Alberta w duchowy rozwój s. Bernardyny .
Ks. Czesław Lewandowski zdj. z książki ks. Bogdana Markowskiego CM, Ksiądz Czesław Lewandowski 1864-1934, Kraków 2022. Ks. Czesław znany był wśród duchowieństwa jako kapłan o niezrównanej dobroci, łagodności i serdeczności. Poznał się z Bratem Albertem gdzieś na początku XX wieku. Obu połączyła serdeczna przyjaźń i miłość do „ludzi biednych i cierpiących"[31]. A jak bliska łączyła zażyłość „ks. Lewandowskiego z Bratem Albertem świadczy jego wyznanie, że był (...) niejednokrotnie świadkiem stanów mistycznych Świętego. W roku 1938 ks. bp Czesław Sokołowski zeznał: słyszałem z ust ś. p. ks. Czesława Lewandowskiego, że Brat Albert nie tylko sam mówił do Zbawiciela na krzyżu przybitego, którego wizerunek jest u sióstr w kaplicy na Kalatówkach, ale i Pan do niego przemawiał. Brat Albert nie chciał o tym nigdy mówić"[32]. Ks. Lewandowski będąc spowiednikiem Brata Alberta często go wspierał w jego pracy a dzień przed jego śmiercią „ przybył do przytuliska dla ubogich na ul. Krakowskiej i po raz ostatni go wyspowiadał. Podał mu do ucałowania krzyż oraz zachęcił, aby swe cierpienia połączył z cierpieniami Chrystusa"[33]. S. Bernardyna pierwszy raz poszła (za radą Brata Alberta, o czym wcześniej wspomniano) do ks. Lewandowskiego, aby się wyspowiadać w grudniu 1904 roku. Od tego czasu stał się on dla niej, oczywiście obok samego Brata Alberta, „wsparciem na drodze powołania, powiernikiem duszy i spowiednikiem"[34]. Ks. Czesław podobnie jak Brat Albert pouczał s. Bernardynę zarówno w rozmowach bezpośrednich jak i poprzez korespondencję listowną. Kiedy jeszcze w 1906 roku s. Bernardyna w dalszym ciągu borykała się z problemami dotyczącymi jej powołania, tak do niej napisał „Nie wolno naprawdę myśleć o wystąpieniu. Nigdy! Pan Bóg chce stanowczo, żeby dzieciątko było w tym Zgromadzeniu, nie wolno więc aktem woli zaczepiać się o tę pokusę. (...) Nie, nigdy! Umrzeć w tym gniazdku, choćby jastrzębie straszyły biedną ptaszynę. (...) Dla dzieciątka teraz miłość Boża okazuje się w tym, że cierpi pokusy, złudzenie, walki, rozpacze i to wytrzymuje. Mówimy: wierny sługa, gdy nie da się odstraszyć groźbą i męką; mówimy: wierny żołnierz, gdy dużo musi znosić, a trwa. Ks. Lewandowski - tak jak Brat Albert - wiązał z s. Bernardyną wielkie nadzieje na przyszłość. Dlatego pozwolił sobie tak pisać: Jak dziecku za ciężko krzyż dźwigać, to ja go biorę, bom grzesznik - niech on cierpi za drugich, od czego jest kapłanem. Dopóki dziecko będzie myśleć o wystąpieniu, o zrzuceniu sukni - to ojciec nie przestanie przyjmować za nie cierpień, pokuty i śmierci. Wolę nie żyć, aniżeli się doczekać tego głupstwa, któreby miało dziecko zrobić. Kiedy s. Bernardyna skarżyła się na piętrzące się przed nią i przed całym Zgromadzeniem trudności - ks. Lewandowski po ojcowsku uspokajał (w 1930 roku): Dziecko jest blisko przy Panu Jezusie i przy Matce Boskiej, to mu będzie dobrze i wszystko Opatrzność Boska da co potrzeba, bo zawsze tak robił Pan Jezus, co nam stosunkowo najlepsze, chociaż się czasem inaczej wydawało. A zresztą kiedyś wszystko jasno ujrzymy, że Pan Jezus wszystko dobrze uczynił"[35]. Z kolei s. Bernardyna w swoich listach zwracała się do ks. Czesława w taki sam sposób, jak wcześniej do Brata Alberta: „Pokornie całuję stopy mojego kochanego Tatka. Tak nam tutaj smutno bez Tatka, tak czegoś brakuje, a Tatko siedzi tam w takim zaduchu i to napróżno się męczy. Mój Tatko słodziusi, proszę bardzo, żeby Tatko mój nie obiecywał na później rekolekcji w Jezierzanach. Proszę o to bardzo a bardzo. (...) Niech Tatko mój tak zrobi. Prosi o to Dynka. I bardzo proszę, żeby prędziutko przyjechał Tatko mój"[36]. „Prawdopodobnie, gdyby ks. Lewandowski nie okazał jej tak wiele serdeczności i cierpliwości, nie poświęcił jej swego cennego czasu - nie starczyłoby jej sił, aby przezwyciężyć wszystkie trudności, na jakie napotykała w życiu wewnętrznym. Otoczona jego ojcowską opieką, nie tylko wytrwała w powołania, ale stała się współzałożycielką Zgromadzenia Sióstr Albertynek (obok Brata Alberta) i wyjątkową postacią w jego dziejach[37]. S. Bernardyna uważała, że najcenniejszym skarbem jaki otrzymała od Brata Alberta były przytuliska, dlatego „do końca jej życia stanowiły [one] przedmiot największej troski i oddania"[38]. W czasie I wojny i w pierwszych latach powojennych „głód i epidemie gromadziły u furt albertyńskich całe rzesze biedaków. W przepełnionych przytuliskach wybuchały epidemie tyfusu i czerwonki, których ofiarami padali zarówno ubodzy jak i ich opiekunki"[39]. Był to wyjątkowy i straszny czas, kiedy jednak można było docenić owoce jakie przyniosły dotychczasowe metody wychowawcze oraz sposób zarządzania Zgromadzeniem przez matkę Bernardynę. Wspaniale skutkowały wówczas jej mądre i pożyteczne uwagi oraz argumenty, które potrafiły przekonać i trafić do serca wszystkim siostrom. Jak pięknie zaowocowały one właśnie wtedy, gdy siostry „stanęły do pracy w szpitalach wojskowych epidemicznych dla żołnierzy lub ludności cywilnej. [Zwłaszcza] w czasie największych epidemii tyfusu, cholery, czerwonki lub szkarlatyny [kiedy] bez cienia wahania szły na polecone przez s. starszą placówki, wiedząc, że niejednokrotnie czeka je tam śmierć lub choroba powodowana zarazą"[40]. [„Ilekroć s. Bernardyna wysyłała siostry na placówki najbardziej zagrażające życiu, jak np. do baraków cholerycznych lub tyfusowych, zawsze pytała je czy chcą tam pracować, nie używając nigdy bezwzględnego polecenia. Nigdy jednak nie zdarzył się wypadek odmowy. Wręcz przeciwnie siostry były zdumione jak je s. starsza w ogóle może o to pytać"[41].] Po śmierci Brata Alberta Zgromadzenie albertynek znalazło się w bardzo trudnym położeniu. Nie miało ono przecież, przez cały czas swojej dotychczasowej działalności, oficjalnej aprobaty kościelnej. Siostry działały opierając się na przystosowanej przez Brata Alberta regule tercjarskiej św. Franciszka. S. Bernardyna udała się więc do księdza biskupa krakowskiego Adama Sapiehy, aby prosić „o opiekę nad Zgromadzeniem i radę jak ma postąpić na przyszłość"[42]. Biskup przyjął s. Bernardynę bardzo serdecznie, udzielił jej błogosławieństwa na dalsze sprawowanie przez nią swojego urzędu oraz zachęcił ją, właśnie jako przełożoną generalną, „do ułożenia (...) konstytucji zakonnych, na podstawie których mógłby w imieniu Kościoła zatwierdzić nowe zgromadzenie zakonne Sióstr Albertynek"[43]. Na prośbę s. Bernardyny jako protektor i opiekun jej Zgromadzenia, został wyznaczony bardzo przychylny siostrom biskup pomocniczy diecezji krakowskiej Anatol Nowak (1862-1933). Drugim orędownikiem albertynek został ich wieloletni przyjaciel i ówczesny kierownik duchowy s. Bernardyny, ks. Czesław Lewandowski, który w taki sposób rozwiał wątpliwości ks. biskupa Sapiehy: „Jestem o jego (Zgromadzenia) przyszłość zupełnie spokojny, bo żyje ono życiem swego Założyciela i wiernie przestrzega jego nauk, a na straży tej wierności stoi siostra Bernardyna"[44]. Ks. Czesław otrzymał zadanie od biskupa Sapiehy, aby pomógł s. Bernardynie w pisaniu ustaw dla Zgromadzenia albertynek. Od 1917 roku zaczęły się pojawiać „listy okólne s. starszej do całego zgromadzenia, w których wszystkie ustne wskazania założyciela podaje jako regulamin zgromadzenia, obowiązujący siostry we wszystkich domach, aż do czasu napisania ustaw i zatwierdzenia ich przez Kościół"[45]. We wszystkich ówczesnych listach oraz pismach do sióstr widać ogromną troskę s. Bernardyny o każdy szczegół życia Zgromadzenia a także o dokładne zachowanie duchowości Brata Alberta. Zależało jej bardzo na tym, aby siostry pielęgnowały ulubione przez Brata Alberta cnoty, a więc: milczenie, spokój i pokorę. Musiały siostry także rozwijać w sobie ducha pokuty i umartwienia. Ale, nie chodziło tu tylko o pogodzenie się z trudnymi warunkami pracy, chodziło o to, aby siostry nauczyły się kochać cierpienie, wzgardę i upokorzenia oraz uznały je „jako treść swego życia"[46]. Po zakończeniu wojny i po ustaniu epidemii, siostry powróciły ze szpitali i pracowały jak wcześniej w przytuliskach i innych domach dla ubogich. W trudnych latach powojennych siostry nie mogły liczyć na żadne państwowe dotacje dla biednych, „pozostawała więc tylko praca sióstr i ubogich oraz kwesta"[47]. Jak wielką dobrocią i otwartym sercem wykazywała się wówczas Matka Bernardyna świadczą wypowiedzi sióstr, które z nią pracowały w tamtych latach. Jedna z nich tak wspominała: „Kiedy byłam przełożoną na Prądniku, przyszedł do furty ubogi mężczyzna i prosił o mąkę. W spiżarni naszej skrzynki były puste, bo nie przywieźli jeszcze z młyna; tylko w jednej było troszkę, prawie na zasmażkę do kuchni. Przedstawiłam to Matce mówiąc, że raczej dam mu coś innego. Matka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i powiedziała: Jak o mąką prosi, to mu mąki dać, a nie co innego; Pan Jezus siostrze więcej da. Spełniłam polecenie Matki, dziwiąc się, że mimo iż tak mało jest mąki, to Matka każe dać. Tego dnia wieczorem przychodzę do refektarza, patrzę, a na szafce stoi woreczek z mąką białą (25 kg), którą siostry przywiozły z kwesty. Wstydziłam się wtedy sama siebie, że nie chciałem dać mąki ubogiemu. Zaraz powiedziałam o tym Matce, która tak mi rzekła: Siostrzyczko, nigdy nie żałuj dać ubogiemu o co cię prosi [s. Karolina Kołos]"[48]. Innym razem, jakiś biedny człowiek poprosił o trochę tłuszczu. Ponieważ tłuszcz miał być przywieziony za jakiś czas, któraś z sióstr poprosiła tego człowieka, żeby zaczekał. Wówczas Matka Bernardyna tak powiedziała: „Biedny nie może czekać aż tłuszcz przywieziecie"[49]. Dała wówczas pieniądze i kazała kupić jak najszybciej tłuszcz dla potrzebującego. Inna siostra tak wspominała: „Byłam w Zakopanem parę dni. Siostra Dominika wzięła mnie do towarzystwa przy furcie. W tym czasie zadzwonił do furty jakiś ubogi, prosząc o posiłek. Godzina była jedenasta, więc obiadu jeszcze nie było. Powiedziałam mu to i zamknęłam furtę. Za chwilę wołają mnie do Matki, która pyta: Kto był przy furcie? Ja mówię, że ubogi i prosił o posiłek, ale mu powiedziałam, żeby przyszedł później, bo jeszcze nie ma obiadu. Dostałam niemałą naganę i Matka zapytała: A gdyby przyszedł sam Pan Jezus, tak by Mu siostra powiedziała? Niech siostra bierze płaszcz, siostrę do towarzystwa i idzie go szukać. Poszłam aż do Księżówki, ale tego ubogiego nie znalazłam. Szedł jakiś biedny góral, prosiłam go, żeby przyszedł na obiad, ale nie chciał. Bardzo zmartwiona wróciłam do domu. Wtedy Matka mnie upomniała, żebym tak więcej nie robiła i dodała: kawałek chleba i trochę wody znalazłoby się na pewno [s. Hildergarda Kubasiak]"[50]. Jako przełożona generalna interesowała się s. Bernardyna również wszystkimi, nawet „najmniejszymi dolegliwościami każdej siostry i starała się im zaradzić. Dbała [o to] by chore siostry miały wszystko co im potrzeba. Nakazywała, by ściśle stosowano się do poleceń lekarza. O lekarstwo musiano się natychmiast postarać i wielki nacisk kładła na to, by przełożone pod każdym względem dbały o chorych. Świadectwa wielu sióstr są na to dowodem. Oto jedno z nich: „Byłam po operacji (miałam wycinaną kość w stopie) i lekarze orzekli, że to gruźlica kości. Stan się nie poprawiał. Noga bardzo mnie bolała, była taka jakby gniła, a przy tym tak ciężka, że nie mogłam jej udźwignąć. Upłynęły tak cztery lata. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, poprosiłam Matkę, żeby mi lekarze nogę amputowali. Matka nie myśląc długo powiedziała: Nie. Kazała mi się modlić, żebym na tę nogę mogła chodzić. Ja powiedziałam, że to jest niemożliwe, a Matka mi na to, że u Pana Jezusa jest wszystko możliwe. Zaczęłam się tłumaczyć, że jestem tylko ciężarem dla Zgromadzenia, ale Matka mi powiedziała, że taka jest wola Boża, tak ma być. Trzeba jeszcze dziękować Panu Jezusowi za krzyż, bo Pan Jezus zsyła cierpienia, a siostra tak źle myśli. Nie wolno narzekać na wolę Bożą i myśleć o odcięciu nogi. Wtedy rozpoczęłam nowennę i zostałam cudownie uzdrowiona za przyczyną Brata Alberta. Do dnia dzisiejszego chodzę, pracuję i czuję się zupełnie dobrze. Gdy po uleczeniu lekarz zobaczył moją nogę, zawołał: Nadniespodziewany cud Boży!"[51] [1] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna... (Przypis 18), s. 334. [2] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 334. [3] S. Ambrozja Stelmach SPU, s. Aniela Bąk SPU, Historia Zgromadzenia Sióstr..., s. 32. [4] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna..., s. 223. [5] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta bł. Siostra Bernardyna - Maria Jabłońska (1878-1940), Kraków 2003, s. 57. [6] Tamże, s. 58. [7] Tamże. [8] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 339. [9] Tamże. [10] S. Ambrozja Stelmach SPU, s. Aniela Bąk SPU, Historia Zgromadzenia Sióstr Albertynek 1891-1955, Zakopane-Kalatówki 2008, s. 30. [11] Tamże, s. 28. [12] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 60. [13] Tamże. [14] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 340. [15] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 60. [16] Tamże. [17] Tamże, s. 61. [18] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 341. [19] O. Władysław Kluz OCD, Służebnica Boża Bernardyna Jabłońska, publikacja w Polscy święci t. 11, Warszawa 1987, s. 226. [20] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 341. [21] Tamże, s. 342. [22] Św. Franciszek otrzymał swoje stygmaty na górze La Verna, w Polsce nazwanej Alwernią. [23] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 342. [24] Tamże. [25] Tamże, s. 342-343. [26] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 61-65. [27] Tamże, s. 68-69. [28] Wg S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 348. [29] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 88. [30] Ks. Czesław Lewandowski w 1926 roku, dziesięć lat po śmierci Brata Alberta, napisał na prośbę ks. Ferdynanda Machaya, redaktora Dzwonu Niedzielnego kilka artykułów o Bracie Albercie, a które pojawiły się w kilku numerach tego tygodnika. W 1927 roku można je było przeczytać m. in. w numerach 1,3,4, 6, 7 i 8. W przedmowie swojej książki tak napisał ks. Lewandowski: „W toku drukowania Szanowny ks. Redaktor zachęcał nas do rozszerzenia tego żywota, a Zgromadzenie Sióstr Albertynek poddało nam myśl zrobienia odbitki z tych artykułów, by choć tak dorywczo napisanym życiorysem uczynić zadość życzeniu wielu osób, które usilnie domagają się wiadomości o Bracie Albercie"- (Ks. Czesław Lewandowski CM, Brat Albert, Kraków 1927, s. 5.) Tak powstała pierwsza biografia Brata Alberta wydana przez ss. Albertynki. [31] Ks. Bogdan Markowski CM, Ksiądz Czesław Lewandowski 1864-1934, Kraków 2022, s. 42. [32] Tamże, s. 43-44. [33] Tamże, s. 44. [34] Tamże, s. 46. [35] Ks. Bogdan Markowski CM, Ksiądz Czesław Lewandowski 1864-1934, Kraków 2022, s. 48-49 [36] S. Bernardyna Maria Jabłońska, Wybór Pism, Kraków 1988, s. 61-62. [37] Ks. Bogdan Markowski CM, Ksiądz Czesław Lewandowski 1864-1934, Kraków 2022, s. 49 [38] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 352-353. [39] Tamże, s. 353. [40] Tamże, s. 342-343. [41] Tamże (Przypis 33), s. 343. [42] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 89. [43] O. Władysław Kluz OCD, Adam Chmielowski..., s. 232. [44] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 89-90. [45] S. Ambrozja Stelmach, albertynka, Siostra Bernardyna..., s. 349. [46] Tamże, s. 352. [47] S. Assumpta Faron albertynka, Śladami Brata Alberta..., s. 95. [48] Tamże, s. 95-96. [49] Tamże, s. 96. [50] Tamże, s. 96-97. [51] Tamże, s. 106-107. Powrót |