Święty Pius X Cz. I Zdjęcie z książki: Ks. Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X i jego następca Benedykt XV, Poznań 1914. W naszej Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy Pius X jako pierwszego Polaka na Stolicy Apostolskiej. Jest jednak sporo kontrowersji dotyczących polskich korzeni Piusa X. Bardziej dokładnie omówimy tę sprawę, jak Pan Bóg pozwoli, za miesiąc w następnej części tego opracowania. Teraz tylko nadmienimy, że o polskości czy też o słowiańskości Piusa X, zaczęto mówić już na początku XX wieku, a więc praktycznie zaraz po jego wyborze na papieża. A mówili o tym między innymi: ks. kard. Prymas Polski Edmund Dalbor (1869- 1926), abp Józef Gawlina (1892-1964), franciszkanin o. Leopold Moczygemba (1824-1891), ks. prof. Józef Umiński (1888-1954) i inni. Natomiast pod koniec XX wieku dosyć autorytatywnie wypowiedział się w tej kwestii jezuita, znawca tajemnic watykańskich, ks. Malachi Martin (1921-1999). Natomiast teraz przedstawimy te fakty z życia Piusa X, które w przeważającej większości nie budzą zbyt dużych zastrzeżeń czy wątpliwości . Józef Melchior a po włosku Giuseppe Melchiorre Sarto urodził się 2 czerwca 1835 roku w niewielkiej miejscowości Riese we Włoszech, w prowincji weneckiej (regione Veneta), oddalonej o około 50 km od tejże Wenecji. Jego matka nazywała się Małgorzata (Margherita) Sanson, była niepiśmienną szwaczką. Ojcem był, urodzony w 1792 r., Jan Chrzciciel (Giovanni Battista) Sarto, który był posłańcem gminnym a także pracował jako listonosz. Ojciec zarabiał niewiele, bo „zaledwie jednego tzw. cwancygiera dziennie"[1]. (Jeden cwancygier z niem. zwanziger, czyli dwudziestak, bo przed 1857 rokiem jeden gulden [złoty reński, floren] austriacki dzielił się na 60 grajcarów (krajcarów, [kreuzer]), a więc jeden zwanziger był wartości 1/3 guldena.) Oczywiście Jan Sarto otrzymywał swoją pensję w lirach, bo taka była oficjalna waluta w Królestwie Włoch, do którego należała prowincja wenecka. Natomiast, autorem tej biografii Piusa X był ks. dr Stefan Momidłowski (1872-1958), który żył na terenie Galicji, więc przyrównał wartość zarobków Jana Sarto do wartości waluty obowiązującej w monarchii austro-węgierskiej. Matka, urodzona w 1813 r., zajmowała się krawiectwem, nie za bardzo więc mogła zwiększyć budżet wspólnego gospodarstwa. Państwo Sarto mieli jeszcze ogródek warzywny i niewielki kawałek pola, który wspólnie uprawiali. „Nic dziwnego, że czasem i niedostatek zaglądał do ubogiego domu gminnego sługi, zwłaszcza, gdy rodzina zaczęła się pomnażać"[2]. Giuseppe był drugim dzieckiem w tej rodzinie, pierwsze dziecko zmarło. Ogółem w rodzinie Sarto urodziło się dziewięcioro (inne źródła m. in. ks. dr S. Momidłowski podają, że dziesięcioro, jeszcze inne podają, że jedenaścioro) dzieci. Z książki ks. Momidłowskiego wiemy, że w 1908 roku żyło jeszcze oprócz Józefa, który wówczas był już papieżem, sześć jego sióstr. Były to: Teresa, Antonina i Łucya, które były mężatkami oraz trzy panny Róża, Marya i Anna. Żył prawdopodobnie jeszcze wówczas, nie wymieniony przez ks. Momidłowskiego, młodszy brat Józefa, Angelo urodzony w 1837 r. Mały Beppino, lub Beppo, bo tak zdrobniale po włosku (od Giuseppe) nazywano małego Józefa Sarto, uczęszczał do dwuletniej szkoły ludowej w Riese. Ojciec widział przyszłość swojego najstarszego żyjącego syna jako swego następcę, tak „na ojcowiźnie [jak] i w urzędzie"[3], więc nie myślał o dalszym kontynuowaniu przez niego nauki. Uważał, „że miejscowa szkoła do uczciwego spełnienia przyszłych obowiązków zupełnie mu wystarczy"[4]. Jednak olbrzymie zdolności młodego Józefa zwróciły uwagę kapłanów, którzy byli jego nauczycielami. Jeden z nich zaczął uczyć zdolnego chłopczyka łaciny, przygotowując go w ten sposób do nauki w gimnazjum. Pod naciskiem tych kapłanów zgodził się wreszcie Jan Sarto aby Beppino rozpoczął naukę w gimnazjum w oddalonej o 7 kilometrów miejscowości Castelfranco Veneto. Nie stać było ojca na wynajęcie jakiegoś pensjonatu ani nawet na stancję dla syna. „Beppino musiał zatem codziennie spieszyć piechotą do szkoły i stamtąd wieczorem piechotą również powracać do domu"[5]. Latem są w tym rejonie Włoch dosyć mocne upały, natomiast zimą drogi po których chodził Beppino były zasypane śniegiem, nie była to więc łatwa wędrówka. Hrabia Quirini (b. d.) który uczył się wówczas w tym samym gimnazjum, tak scharakteryzował swojego kolegę: „Ubrany był ubożuchno, a często z jego kieszeni wyglądał kawałek chleba, który mu miał służyć za obiad. - Ale jakże on był dobry! Wszyscy go kochali, był wesoły i niezwykle pilny. W naukach przewyższał wszystkich"[6]. W 1847 r. został on przygotowany przez swojego proboszcza ks. Tytusa Fusarini (1812-b.d.) oraz przez bardzo lubianego przez małego Giuseppe, księdza wikariusza Piotra (Pietro) Jacuzzi (b.d.), do przyjęcia pierwszej Komunii Świętej. Podczas nauki w gimnazjum Beppo musiał co pół roku jeździć do Treviso by tam, przy Seminarium diecezjalnym zdawać egzaminy. Inaczej, według ówczesnych przepisów władze rządowe nie uznałyby świadectw, które byłyby wystawione przez gimnazjum w Castelfranco. Egzaminy końcowe zakończył Giuseppe osiągając wielki sukces. „Dostał celująco w religii, łacinie, grece, historii, geografii i matematyce, zdobywając pierwsze miejsce pomiędzy kandydatami poddanymi egzaminowi w Treviso, w liczbie 43-ch"[7] Jego ojciec, widząc tak dobre wyniki i olbrzymi zapał do nauki, który cały czas wykazywał jego syn, postanowił zwrócić się do ówczesnego patriarchy weneckiego Jakuba (Jacopo) Monico (1778-1851), który pochodził z chłopskiej rodziny w Riese i który mógł jednorazowo podczas swojej kadencji „umieścić za darmo dwóch kleryków w Seminaryum Duchownem w Padwie"[8]. Tę sprawę, z sukcesem poprowadził proboszcz, poczciwy ks. Fusarini i „piętnastoletni Józef Sarto, został przyjęty bezpłatnie do seminaryum duchownego w Padwie, przyczem kardynał Monico polecił go szczególnej opiece biskupa padewskiego"[9]. Nowsze biografie podają, że to stypendium otrzymał Józef od biskupa Treviso a od 1860 r. biskupa Vicenzy, Jana (Giovanniego) Antonio Fariny (1803-1888)[10]. Jesienią 1850 r. Józef w sukni duchownej został odwieziony przez swojego ojca do wiekowego Seminarium Duchownego w Padwie. Tam przez osiem lat studiował teologię, filozofię, łacinę, grekę i język włoski, a także takie przedmioty jak geografię, historię, matematykę, fizykę oraz nauki przyrodnicze. W czasie nauki otrzymywał oceny celujące oraz opinie świadczące o szerokiej wiedzy z każdego z powyższych przedmiotów. W roku 1852 zmarł ojciec rodziny Jan Chrzciciel Sarto. Zostawił on wdowę razem z dziewięciorgiem dzieci, „z których najstarszym był Józef, wtedy siedemnastoletni, gdy najmłodsze dziecko liczyło zaledwie cztery dni"[11]. Matka, aby utrzymać rodzinę musiała podwoić swoje wysiłki, by krawiectwem uzupełnić ten brak pensji męża w ich dochodach. Józef, który się uczył nie mógł jej w tym dopomóc, ale swoją pilnością i dobrymi wynikami w nauce był wielką pociechą dla matki. A wyniki cały czas były wyśmienite, pod koniec nauki „uznano go za najwybitniejszego studenta teologii nie tylko spomiędzy uczniów obecnych, lecz wszystkich, których najstarsi profesorowie mogli sobie przypomnieć"[12]. Na jesieni 1857 roku w Treviso Józef Sarto przyjął z rąk biskupa Jana Fariny święcenia subdiakonatu a pół roku później święcenia diakonatu. 18 września 1858 r. w kościele Castelfranco, gdzie akurat biskup dokonywał wizytacji kanonicznej, diakon Józef Sarto, razem z diakonami tej diecezji, został wyświęcony na kapłana. Na tę uroczystość udało się przybyć matce wraz z wszystkimi siostrami neoprezbitera. Ks. Józef Sarto w r. 1858. Zdj. z książki: ks. Antoniego Szaniawskiego, Jego świątobliwość Pius X: szkic biograficzny, Warszawa 1903. „Na drugi dzień, dnia 19 września - a była to trzecia niedziela miesiąca, uroczystość Matki Boskiej Bolesnej - młody kapłan odprawił pierwszą Mszę świętą w kościele parafialnym w Riese. Jaką była radość matki, rodzeństwa, odgadnąć nietrudno, cała wioska uczestniczyła w szczęściu zacnej, choć ubogiej rodziny Sarto, jakie uczucia przejmowały serca młodego kapłana, jaką ofiarę złożył Bogu ze swego życia - o tym świadczy cała późniejsza jego działalność"[13]. Pierwszą parafią, na którą trafił don[14] Giuseppe była parafia licząca około 1380 dusz w małej wiosce Tombolo, gdzie proboszczem był ks. Antonio Bonaventura Constantini (1821-1873). Nasz bohater swoją posługę w tej oddalonej o ok. 15 km. od Riese miejscowości rozpoczął dokładnie 13 listopada 1858 r. Parafia nie była zbyt zamożna, rolnicza ludność zajmowała się głównie handlem bydłem i uprawą ziemi. Okazało się, że ci prości, ale twardzi ludzie, bez wykształcenia z chęcią zapisali się do zorganizowanej przez wikarego wieczornej szkoły dla dorosłych. Szkołę tę, podzielono na dwa oddziały, pierwszy, który prowadzili nauczyciele szkoły powszechnej był dla tych parafian, którzy już umieli choć trochę pisać i czytać oraz w miarę dobrze liczyć. Natomiast oddział drugi był dla tych, którzy kompletnie nic nie umieli. Ci byli uczeni przez samego don Giuseppe, a to dlatego, że ta praca była cięższa. Za tę naukę nie chciał żadnych pieniędzy natomiast zależało mu na przyrzeczeniu, że wieśniacy przestaną kląć, gdyż w tej parafii była to prawdziwa plaga. Jak bardzo te przekleństwa siedziały w mowie mieszkańców Tombolo świadczy odpowiedź, jaką otrzymał jeden z kapłanów, który był mocno zagniewany takim słownictwem. Powiedział on tak: „Nie zaprzeczę, przeklinamy (...) ale wierzcie mi ojcze, my nie chcemy przez to Boga obrazić; słów tylko używamy, które mają nam pomóc w naszym interesie. Dobrze - dodał - idźcie mój ojcze na jarmark z różańcem albo z aktami strzelistymi, a ciekawym, jaki zarobek przyniesiecie do domu"[15]. Don Giuseppe Sarto kapelan w Tombolo na obrazku z 1859 roku. Zdjęcie ze str. w Intern.: https://storiadentrolamemoria.wordpress.com/2012/12/15/don-antonio-bonaventura-costantini-parroco-di-tombolo-dal-1857-al-1873-e-formatore-di-giuseppe-sarto/ Proboszcz był człowiekiem mocno schorowanym, więc młody wikary z oddaniem opiekował się nim oraz często zastępował go, pełniąc (obok swoich), wiele obowiązków proboszczowskich. „Nabożeństwa, kazania, słuchanie spowiedzi, katechizacja, odwiedziny chorych, odwiedziny zdrowych, - te odwiedziny, które musiał sam przyjmować i które poczynając od wyrzekań, kończyły się nieraz prośbą o jałmużnę, - wreszcie lekcje śpiewu, gdyż podjął się wyuczyć swych parafian śpiewu kościelnego, wszystko to pochłaniało mu godziny dnia jedną za drugą. Trzeba było dobrze czuwać nad sobą i swą pracą, aby znaleźć czas na odmówienie brewiarza, przygotowanie kazania i dalszych studiów w zakresie teologii, które kontynuował"[16]. Mieszkańcy często widzieli jak do późna w nocy paliło się światło w pokoju wikarego. Gdy go kiedyś zapytano, ile snu potrzebuje, aby być wypoczętym odpowiedział, że cztery godziny. Sam nie mając praktycznie żadnych oszczędności, zawsze starał się obdarować ubogiego tym czym mógł. Ludzie, którzy przebywali blisko niego uważali, że nie ma miary w dobroczynności. Pewnego razu przyszedł do niego człowiek, który powiedział, że chce się udać do Werony, aby tam znaleźć pracę. Ponieważ nie miał pieniędzy na podróż, poprosił księdza wikarego o 10 franków. „Okazało się, że wikary miał pustki w kieszeni. Wówczas proszący, przypominając sobie, że księża w owych czasach otrzymywali pewne świadczenia w naturze, rzekł: - Ale kukurydzę ksiądz ma? - Kukurydzę, tak. - Czyby nie można więc...? - Bez wątpienia. Idź po worek i wracaj z nim. - Gdy wrócił z workiem, Don Giuseppe zaprowadził go do spichrza i wskazując na kupę ziarna - było tego 100 litrów - rzekł: - Połowa dla ciebie, połowa dla mnie; dogadza ci? - Najzupełniej. Gdy ubogi albo podający się za ubogiego, wsypał te 50 litrów kukurydzy do worka i założył sobie ciężki worek na plecy, chciał podziękować hojnemu dobroczyńcy, ale wzruszenie, jak podaje obrazowo opowieść, »zawiązało mu węzeł w gardle« i potrzebował trochę czasu, aby wykrztusić: »Niech Wam Bóg zapłaci, Don Giuseppe!«..."[17] Kazania wikarego, w których zazwyczaj objaśniał Ewangelię, były bardzo interesujące i parafianie uwielbiali ich słuchać. Ks. Józef Sarto mówił jasno i wyraźnie. Proboszcz Constantini widząc u swojego konfratra taki dar kaznodziejski zachęcał go, aby ten dar rozwijał. Jednocześnie sam ofiarował mu w tym swoją pomoc. Zdarzało się, że obaj szli do kościoła, proboszcz siadał w ławce a ks. Sarto z ambony wygłaszał przygotowane przez siebie kazanie. Wówczas ks. Constantini dawał rady co dodać a co opuścić oraz co mówić głośniej a gdzie głos przyciszyć. Dodatkowo, pracowity ksiądz wikary „zatapiał się w Piśmie św. i w dziełach Ojców Kościoła. [Gdyż] [a]by ludzi świeckich wprowadzić do gmachu nauki Bożej i ukazać im wszystkie w tym budowaniu umieszczone piękności, trzeba samemu w tym gmachu być, jak u siebie"[18] W taki sposób robił wikary coraz większe postępy. Proboszcz zaś nie szczędził pochwał i nieraz żartując tak mówił: „Ależ księże Beppi, przecież to znowu nie wypada, ażeby wikary lepiej mówił niż proboszcz"[19]. Jak przed innymi oceniał proboszcz swojego konfratra, świadczy o tym list, który wysłał ks. Antonio Constantini do jednego ze swoich przyjaciół. Napisał w nim tak: „Przysłano mi tu w charakterze wikarego młodego księdza, polecając go mej opiece, abym go włożył do obowiązków przyszłego proboszcza. Zapewniam Cię, że rzeczy się układają całkiem przeciwnie. Jest on tak pełen zdrowego rozsądku i innych cennych zalet, tak gorliwy, że nie jednego mógłbym się od niego nauczyć"[20]. I tak w Tombolo przepracował don Giuseppe 9 lat, a ludzie w tej parafii już od dawna dziwili (a jednocześnie cieszyli się), że tak dobrego księdza jeszcze im nie zabrano. Jednak to, co dobre musiało się kiedyś skończyć i podobnie stało się z pobytem w Tombolo ks. wikarego Józefa Sarto. Otóż, nie udało się ukryć przed światem wspaniałych zalet ks. Sarto zwłaszcza, że któregoś dnia, w 1866 r. odwiedził proboszcza Constantiniego jeden z jego przyjaciół, ks. kanonik z Treviso. Wówczas zapytał go ks. Constantini, czy wikary z Tombolo nie mógłby wygłosić kazania u nich w katedrze podczas uroczystości św. Antoniego, na co twierdząco odpowiedział ks. kanonik. Po jakimś czasie przyszło z Treviso zaproszenie dla ks. Sarto do wygłoszenia kazania właśnie podczas tej uroczystości. Wówczas, „Don Constantini, nie mogąc towarzyszyć swemu protegowanemu do Treviso, chciał przynajmniej zapewnić mu słuchaczów. Napisał więc do (...) [innego] ze swych przyjaciół w Treviso list, o którym kilka osób z tych, co go czytali, wspominało później z pewnym zdumieniem, niby o proroctwie. Pismo to zawierało następujące zdanie: »Pójdźcie, i to ze swymi przyjaciółmi, posłuchać go i donieście mi o jego powodzeniu, o sądach, wrażeniach, jakie wywołał... Słuchajcie go uważnie: niedługo ujrzymy go proboszczem jednej z najważniejszych parafii w naszej diecezji; potem będzie nosił czerwone pończochy; a jeszcze potem...?«"[21]. Natomiast mieszkańcy Treviso byli bardzo zawiedzeni wyborem kaznodziei, który miał w ich katedrze w tym roku wygłosić kazanie o św. Antonim Padewskim. Ale, zupełnie zmienili swoje sceptyczne zapatrywanie, gdy po ponad godzinnym kazaniu wychodzili z katedry. Byli wprost zachwyceni młodym kaznodzieją z Tombolo przewidując dla niego wspaniałą karierę w przyszłości. 10 miesięcy później, ks. Sarto został zaproszony przez biskupa z Treviso Monsignore Frederico Marię Zinelliego (1805-1879), do diecezjalnego konkursu „na pięć stanowisk proboszczów w diecezji. Po poddaniu się egzaminom pisemnym i ustnym otrzymał, jak to przepowiedział Don Constantino, istotnie najważniejszą parafię w Salzano"[22]. 32 letni ks. Józef Sarto w sobotę wieczorem 13 lipca 1867 roku przybył do Salzano aby jako proboszcz objąć swoją, liczącą bez mała cztery tysiące dusz, parafię. Do prowadzenia gospodarstwa księdza proboszcza przyjechały tu trochę wcześniej trzy jego siostry. Opuszczenie przez ks. Sarto parafii w Tombolo pozostawiło tamtejszych parafian w głębokim żalu. Zupełnie inna reakcja pojawiła się u parafian w Salzano. Ponieważ była to największa parafia w całej diecezji, miejscowa ludność przywykła do tego, że biskup na ich probostwo „powoływał albo starszych, zasłużonych proboszczów, czasem jakiego profesora ze seminaryum; ludność do tego przyzwyczajona, uważała sobie za pewne ubliżenie, że teraz jako proboszcza otrzymali księdza młodego, który dotychczas był wikarym w dalekiej nieznanej wiosce, całe dziewięć lat spędził wśród handlarzy wołów. Niezadowolenia swego nie taili wcale, użalając się wprost, że ich biskup »pięknie urządził« wybierając dla nich aż takiego księdza"[23]. Zaraz następnego dnia po przyjeździe ks. Sarto, a była to niedziela więc oczywiście prawie wszyscy parafianie stawili się, aby uczestniczyć w Ofierze Mszy Świętej, którą miał poprowadzić nowoprzybyły ksiądz. I choć tego dnia był wyjątkowo dokuczliwy upał „wszyscy byli ciekawi zobaczyć nowego proboszcza, nie brakło nawet wielu ludzi z parafii sąsiednich. Ks. Sarto wstąpił na ambonę i zaczął mówić; wśród ludu zdziwienie, czegoś podobnego nie spodziewali się słyszeć; podziw rośnie z każdym niemal słowem, z podziwem radość, że obawy okazały się płonnymi; po nabożeństwie przed kościołem rozmowy na temat, jak biskup mógł takiego księdza tak długo trzymać w zapadłym kącie w Tombolo, że i wprost z posady wikarego można dostać tęgiego proboszcza i t. d."[24]. Także, tu w Salzano, don Giuseppe nie zmienił swojego postępowania, które tak dobrze poznali mieszkańcy Tombolo. Tu również pamiętał o wszystkich a zapominał o sobie. Swoją sumienną pracą i czystością życia zaczął wzbudzać wśród parafian szacunek i olbrzymią sympatię. Już na początku swojego pobytu w Salzano „ks. Sarto rozpoczął zwiedzanie parafii, by się zapoznać ze swymi parafianami, chodził od domu do domu, wszędzie miał dla każdego dobre słowo; ludzie wnet poznali się na jego sercu, w niedługim czasie całe Salzano było już podbite. Łagodność jego, gorliwość, kazania piękne, duch ogromnego poświęcenia, zjednały mu serca wszystkich tak dalece, że nawet bogaty właściciel miejscowej fabryki jedwabiu, żyd Romanin-Jacur, tknięty niezwykłymi przymiotami nowego proboszcza, we wszystkim szedł mu na rękę, więc i kilkuset dziewczętom zatrudnionym we fabryce, na wstawiennictwo proboszcza ułatwił spełnianie obowiązków religijnych i w potrzebach naglących, gdy chodziło o wsparcie biednych, nie żałował grosza dla niego, dla samego zaś proboszcza żywił cześć prawdziwą"[25]. I tak mijały dni i tygodnie a wierni coraz bardziej przekonywali się do swojego proboszcza. Zauważyli, że on „nie przyniósł wprawdzie z sobą bogactwa, wykwintnych mebli, drogich powózek [wozów do transportu ludzi i rzeczy], ale że posiada to, co tak rzadkie, a z czem kapłanowi tak bardzo do twarzy, t. j. posiada serce, szerokie jak świat i zdolność do ofiar. I poczęli wszyscy lgnąć do swego pasterza. (...) [Chociaż ten] lud w Salzano nie odznaczał się wcale duchem religijnym. Przyczyną tego był przede wszystkim liberalizm i rozluźnienie moralne, które od czasów rewolucji francuskiej przedostało się także do wioski Salzano, osłabiając w jej mieszkańcach wiarę i przywiązanie do Kościoła"[26]. Don Giuseppe widząc takie problemy wśród swoich parafian, musiał więc z bardzo dużym zaangażowaniem i poświęceniem wziąć się do pracy, aby te dusze pozyskać dla Boga. „Nie mniej pracy i mozołu dokładał w nauczaniu i wychowaniu młodzieży, uważając to właśnie za jeden z najtrudniejszych, ale i najważniejszych obowiązków duszpasterza. Nauczał jako posiadający władzę, bo jego słowu towarzyszyło życie, czyste jak kryształ. Miłość, wzbijająca się na szczyty heroicznego poświęcenia, oto główna cecha jego charakteru i jego działalności"[27]. A jego zapał i gorliwość były tu jeszcze większe niż w Tombolo. Dobrze więc, że do duszpasterskiej pracy miał do pomocy jeszcze dwóch księży wikarych, chociaż i tak większość obowiązków brał na siebie. W 1873 roku we Włoszech wybuchła epidemia cholery. Oczywiście nie ominęła ona także prowincji Wenecji i samego Salzano. Jeden z biografów Piusa X, Monsignore Marchezan (b.d.), który „znał osobiście, rozpytywał [i] wysłuchiwał świadków zajść z owych czasów"[28], tak opisał kilka epizodów z ówczesnej działalności ks. Sarto: „Cholera kosiła życia ludzkie w naszych stronach. Don Giuseppe wykazał w tych smutnych czasach, jak wiele dobra, materialnego i moralnego, może dokonać między swymi parafianami, chorymi i przygnębionymi, dobry proboszcz. Tu w tym domu jest zmarły, którego należy po chrześcijańsku pogrzebać; tam chory, któremu trzeba udzielić ostatnich sakramentów św.; w tym domu brakuje niezbędnych rzeczy; w innym - niema komu pielęgnować chorego. I Don Giuseppe, uosobienie gorliwości, uosobienie miłosierdzia, dniem i nocą, o każdej porze, pomagał, pocieszał, służył, doradzał. Nie chciał, aby jego dwaj wikariusze narażali się na niebezpieczeństwo i o ile tylko mógł, szedł sam wszędzie do chorych; najczęściej udzielał pomocy nie tylko moralnej, lecz i materialnej, posuwając się aż do osobistych posług, np. podawania lekarstw i robienia okładów. Pozostawał w porozumieniu z lekarzem, co pozwalało mu doradzać stosowanie leków i zabiegów, jakie w tych wypadkach były konieczne. Jeśli przybywał jeszcze we właściwej chwili, usiłował nieraz namówić chorego, aby się przynajmniej napił wina, mając na celu podniecenie reakcji organizmu. Pewnego razu przysłano po niego z tym, że sprawa jest bardzo, bardzo nagląca. Wyruszył zaraz. - Księżę Proboszczu. - mówi do niego chory, gdy go tylko ujrzał na progu, - ja już umarłem. - Ej, skądże? żyjesz przecież! - Tak, tak, Don Giuseppe, ja jestem już trup. Proszę mnie natychmiast wyspowiadać. - Naturalnie, że cię wyspowiadam, odrzekł ksiądz Sarto; potem, zwracając się do kogoś z rodziny chorego, dodał: - Biegnij natychmiast do Sogaro i weź od niego, na mój rachunek, dwa litry wina. Posłany wraca po chwili z winem. - Napij się wina! - mówi do chorego ksiądz Sarto. - Księże Proboszczu, nie mogę; to mi przyśpieszy śmierć... Trzeba wiedzieć, ze podczas epidemii krążyły pośród ludu pogłoski, że lekarze i sanitariusze dają czasem chorym trucizny, aby prędzej wyprawić ich na tamten świat. Ksiądz Sarto ze zwykłą sobie bystrością umysłu zrozumiał przyczynę odmowy, nalawszy więc sobie szklaneczkę wina, wypił ją pierwszy, potem nalał drugą i podając choremu rzekł: Teraz na ciebie kolej! Chory przestał się opierać, wypił podaną mu szklaneczkę wina, potem na naleganie proboszcza drugą i trzecią, nawet czwartą - i nazajutrz poczuł się lepiej. - Prawdziwe błogosławieństwo Boże! - opowiadała mi pewna stara kobieta z Salzano, - gdyby Don Giuseppe, nasz ukochany proboszcz, nie był tu, byłabym wówczas umarła z tej choroby, tej biedy, która przyszła wtedy na mnie i z samego strachu nawet! Pewnego razu ksiądz Sarto udał się z zakrystianem do dość odległego zakątka swej parafii, wezwany dla odprawienia pogrzebu. Czy zaszło wówczas jakie nieporozumienie, czy może istotnie ludność w tej okolicy była bardzo zajęta sezonowymi pracami rolnymi, - tak lub inaczej, okazało się, że dla niesienia trumny, zwłaszcza w trudnym przejściu przez most, zabrakło czwartego. Don Giuseppe zauważył, że pozostało ich trzech tylko, lecz nie powiedział nic. Zaintonował De profundis [a więc Psalm 130, który jako modlitwa przebłagalna często czytany lub śpiewany jest za zmarłych. Zaczyna się od słów: Z głębokości wołam do Ciebie, Panie.W naszym Brewiarzu jest to Psalm 129] i następnie, w komży i stule, jak był, całkiem po prostu podparł ramieniem trumnę i pomógł ją przenieść przez most. Ze względów higienicznych podczas epidemii grzebano umarłych przeważnie nocami. Ks. Sarto zawsze sam był obecny na tych nocnych pogrzebach jako proboszcz pobożny i zarazem przewidujący, aby te smutne obrzędy nie były zakłócone jakimi czynami świętokradztwa. [ »Każdy parafianin - mawiał - ma prawo do mojej opieki nawet po śmierci«[29].] To też prawie nie sypiał nocami w tym czasie, a wspomagając swych uboższych parafian, obywał się sam bez mięsa, a niekiedy w ogóle nie miał czasu, aby coś zjeść. Jego siostra Róża daremnie usiłowała powściągnąć nieco tę nadmierną gorliwość brata. - On nie oszczędza się wcale - mówiła znajomym - zabija się pracą, nie może odmówić nikomu! Rzeczywiście po okresie epidemii biedny Don Giuseppe wyglądał podobno, jakby miał tylko skórę i kości, i trzeba było długich miesięcy, aby odzyskał zdrowie i nabrał trochę ciała"[30]. A potrzebował tego zdrowia jak najwięcej gdyż choć miał, jak wspomniano wcześniej dwóch wikarych to jednak „wcale nie było [ich] za dużo, zwłaszcza przy słuchaniu spowiedzi w wigilie świąt"[31]. Otóż w tej bardzo licznej i z biegiem lat dzięki ogromnej pracy proboszcza, coraz bardziej wierzącej w Pana Boga parafii, przez cały rok wydawano około 60 000 Komunii świętych. Ponieważ szpital w Salzano wymagał rozbudowy a także remontu wysłużonego już budynku, więc don Giuseppe nie namyślając się wiele wziął na ten cel pożyczkę w kwocie 25.000 franków, która to kwota była wówczas kwotą dość znaczną. Monsignore Frederico Maria Zinelli, wspomniany wcześniej biskup z Treviso, „który już promował księdza Sarto z Tombolo do większej parafii w Salzano, przybył tam z wizytą pasterską. Dowiedziawszy się o pożyczce na szpital, wygderał [skrytykował, skarcił, zrzędził, burczał] nieco dłużnika, który mimo zakłopotania nie okazywał wcale skruchy"[32]. A biskup który, wówczas zobaczył tak wspaniałe serce a także dostrzegł unikalne zalety umysłu u swojego proboszcza, doszedł do wniosku, że dla niego ta „parafia choćby duża, była za małym polem działania, postanowił tedy powołać go do swego boku"[33]. I w taki sposób w 1875 roku, po dziewięciu latach swojej proboszczowskiej posługi, został on powołany na stanowisko kanonika kapituły w biskupiej stolicy w Treviso. Warto w tym miejscu jeszcze nadmienić, że część tych długów, które ks. Sarto zaciągnął w Salzano, i których nie udało mu się od razu wyrównać, spłacał on jeszcze przez długie lata po opuszczeniu swojej parafii. Kanonicy z Treviso mieli odwieczne prawo „noszenia odzieży z sukna koloru fioletowego: sutanna, kołnierz, pas, płaszcz powłóczysty z trenem, nawet kapelusz, wszystko w kolorze fioletowym. Na szyi nosili krzyż na sznurze przeplatanym złotymi nićmi. Z czasem jedwab zastąpił sukno, a farbiarze zmniejszyli ilość barwy błękitnej, dodając więcej czerwonej. Nazywano ich monsignori"[34]. Jednak kanonik Sarto zaczął chodzić po mieście „w zwykłym czarnym stroju kapłańskim bez żadnych odznak, oprócz fioletowego kołnierza"[35], co mimo początkowych oporów doprowadziło do tego, że „prawie wszyscy kanonicy trewizańscy poczęli naśladować nowego kolegę"[36]. Praca w kancelarii biskupiej nie należała do najłatwiejszych, ale ksiądz kanonik Józef Sarto szybko się jej nauczył i wzorowo wykonywał. W niedługim więc czasie zostały powierzone mu dwie dodatkowe, bardzo ważne funkcje. Pierwszą było mianowanie go Kanclerzem Kurii. „Stanowisko to wymagało dużo pracy i wielkiego zmysłu praktycznego, a było bardzo odpowiedzialne. Wszystkie sprawy diecezjalne przechodziły przez jego (...) [ręce]; on je musiał opracowywać, badać, rozstrzygać - tym więcej, że biskup dla wieku podeszłego sam wszystkiemu już nie mógł podołać. Często widywano kanonika Sarto idącego wieczorem z kurii, biskupiej z aktami pod pachą, aby część nocy poświęcić pracy"[37]. Drugim, bardzo ważnym stanowiskiem, na które został on powołany, było „stanowisko spirytuała, czyli ojca duchownego [wielkiego] Seminarium w Treviso"[38]. Ta funkcja była obciążona kolejnymi, trudnymi i bardzo ciężkimi obowiązkami. Dodatkowo wiązały się one z olbrzymią odpowiedzialnością wobec Pana Boga i wobec całej diecezji. „Spirytualny bowiem ma urabiać dusze młode, wyrabiać charaktery przyszłych kapłanów, zaszczepiać w nich zasady, jakimi później kierować się mają w życiu"[39]. Wielka też radość czekała w tym Seminarium naszego bohatera, gdyż okazało się, że jego rektorem „był ks. Piotr Jacuzzi, dawny wikary z Riesse, któremu nowy spirytualny tyle zawdzięczał i z którym łączyły go więzy tak ścisłej przyjaźni"[40]. Jak bardzo pokornym był ówczesny kanonik i kanclerz diecezji a zarazem ojciec duchowny Seminarium w Treviso świadczyć może jego inauguracyjne przemówienie do kleryków tego Seminarium. Warto je tu zacytować, a brzmiało ono tak: „Sądzicie może (...), że przychodzę do was z doświadczeniem, nabytym przez długoletnią pracę wśród uczącej się młodzieży, z głębokimi wiadomościami w ascezie i w teologii, z darem wymowy wybitnym, tak uzdolniony, abym wam mógł z całą pewnością drogę wskazywać, po której was Bóg prowadzić pragnie; oświadczam wam otwarcie, że z tego wszystkiego nic nie posiadam; jestem tylko biednym proboszczem wiejskim, którego tutaj sprowadziła Wola Boża; a skoro już sam Pan tak chciał, więc i wy musicie z tym się pogodzić i słuchać nauk biednego wiejskiego proboszcza i wybaczyć, jeżeli nie wszystko będzie odpowiadało wysokości tego stanowiska, które przełożeni powierzyli mnie, tak niegodnemu i nieuzdolnionemu"[41]. Warto zwrócić uwagę na to, że w taki sposób mówił o sobie kapłan, który w czasie swojej nauki otrzymywał zawsze najwyższe oceny a ówcześni profesorowie Seminarium Duchownego w Padwie uznali go za najwybitniejszego studenta teologii w ich dotychczasowej karierze. Oczywiście po tym przemówieniu, ks. Sarto przystąpił do wykładu, który okazał się tak wspaniały, że na długo zapadł w pamięci kleryków. „Monsignore Sarto często powtarzał tym przyszłym księżom [takie słowa]: »Nie dajcie się obłąkać dziwacznymi i fantastycznymi doktrynami«. O religii katolickiej mawiał: »Ma ona prymat pewności ponad wszystkimi systemami religijnymi i także nad wszelkimi działami nauki«. I jeszcze: »Prawda absolutna jest niezmienna«. »To, w co wierzył pierwszy człowiek i wszyscy ci, o których mówi Stary Testament, a co było wiarą w zarodku, - to samo stanowi przedmiot naszej wiary i dziś jeszcze. Wiara starożytnych i nasza spotykają się ze sobą i łączą w jedynym i niespożytym centrum, któremu na imię: Jezus Chrystus. Przeciwnie zaś, spróbujcie studiować historię, filozofię i inne nauki, a znajdziecie pewną cechę ich zawodności w ustawicznych zmianach ich teorii«. W pokoju obok w gmachu Seminarium w Treviso miał [ks. Sarto] sąsiada, który, widząc go wieczorem znużonego, a zawsze jeszcze przy pracy, prosił go: - Monsignore, proszę udać się na spoczynek, kto pracuje nadto dużo, pracuje mniej dobrze! Na to kanonik Sarto żartobliwie odpowiedział: - Masz słuszność, Don Francesco; idź do łóżka i śpij dobrze!"[42]. Gdy pod koniec 1879 roku zmarł biskup Zinelli, wówczas kapituła wybrała na wikariusza kapitulnego, ks. kanonika Józefa Sarto, chociaż „i co do wieku i co do godności był jednym z najmłodszych kanoników"[43]. Nowym biskupem w Treviso został mianowany przez papieża Leona XIII (1810-1903) ks. Józef Callegarii (1841-1906) profesor Seminarium w Wenecji. Pozostawił on na stanowisku kanclerza diecezjalnego kanonika Sarto wiedząc, że nie łatwo byłoby znaleźć następcę równie sumiennego i tak oddanego diecezji. Gdy w 1882 r. ks. bp. Józef Callegarii został przeniesiony na biskupstwo w Padwie, wówczas jego następcą został biskup, Józef Apollonio (1829-1903). On podobnie, jak poprzednik również docenił pracę kanonika Sarto i pozostawił go na tym samym stanowisku. I w taki sposób, po przepracowaniu dziewięciu lat w Treviso i wzorowym pełnieniu swoich obowiązków, zupełnie niespodziewanie dla niego samego, został nasz bohater w 1884 roku wybrany przez papieża na biskupa Mantui. Gdy mu tę wiadomość zakomunikował biskup Apollonio, ks. Sarto „rozpłakał się; jakkolwiek bowiem nieraz odzywały się głosy, które może i do jego uszu dochodziły, że on posiada wszystkie przymioty biskupowi potrzebne, nie przypuszczał, żeby biskupia godność mogła, kiedy spaść na jego barki, tym więcej, że sam o sobie zawsze tak nisko rozumiał. Ale właśnie ta jego pokora obok innych zalet skłoniła biskupów Apollonia i Callegarego, zapytywanych o zdanie co do osoby księdza Sarto, że jego właśnie przedstawili papieżowi Leonowi XIII, jako najodpowiedniejszego kandydata na mantuańską stolicę, której stosunki wymagały wtedy biskupa nie zwykłej miary, ale gorejącego świętym żarem o chwałę Bożą i o dusz zbawienie"[44]. Aby otrzymać prekonizację oraz konsekrację, musiał biskup-nominat udać się w tym celu do Rzymu. Po drodze, zatrzymał się na nocleg w Padwie, aby odwiedzić biskupa Callegariego, swojego wcześniejszego przełożonego. Rano postanowił ksiądz Sarto udać się do kościoła św. Justyny, aby odprawić Mszę świętą. Ponieważ był dość skromnie ubrany i nie miał przy sobie żadnych dokumentów, wywiązała się między nim a miejscowym proboszczem ciekawa rozmowa, którą teraz przytoczymy: „- Skąd [ksiądz] jesteś? - (...) [spytał badawczo] proboszcz. - Z Treviso. - I jakie tam pełnisz obowiązki? - Żadnych. - Ja kto żadnych? Nie jesteś ani proboszczem, ani wikarym, ani kapelanem? - Nie. - Zadziwiasz mnie doprawdy! Wiem, że księża w Treviso mają dużo do czynienia; nie wypada, abyś ty jeden pozostawał bezczynnym. Znam waszego biskupa, jeśli chcesz mogę polecić cię jemu. Przezorny proboszcz pozwolił wreszcie księdzu Sarto odprawić Mszę Świętą, ale dla bezpieczeństwa polecił zakrystianowi, by sam służył nieznanemu księdzu i baczne na niego miał oko. Ale zakrystian oświadczył, że odprawił [on] Najświętszą Ofiarę z wielkim skupieniem i pobożnością. Chwała Bogu, - wyrzekł uspokojony proboszcz i poszedł do zakrystii zobaczyć jak nieznany kapłan zapisał się w księdze. Można sobie wyobrazić jego zdumienie, gdy wyczytał: »Józef Sarto, biskup nominat Mantui«"[45]. Ks. Józef Sarto, biskup Mantui zdj. z 1884 r. Zdj. z książki: ks. Antoniego Szaniawskiego, Jego świątobliwość Pius X: szkic biograficzny, Warszawa 1903. W Rzymie 16 listopada 1884 r. ks. Sarto został wyświęcony na biskupa, przez notabene urodzonego właśnie w Mantui, Wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Lucido Marię Parocchi'ego (1833-1903). Wieczorem podczas wizyty u papieża Leona XIII nowo konsekrowany biskup Sarto otrzymał zwyczajowe w taki razach podarunki, a więc: kosztowny krzyż pasterski ozdobiony cennymi kamieniami oraz pięknie oprawiony pontyfikał, czyli księgę liturgiczną z której korzysta się przy sprawowaniu obrzędów biskupich. Ale zdecydowanie najwięcej radości sprawił mu trzeci dar papieża, który był „najcenniejszy, bo z niego można było zaczerpnąć otuchy i odwagi; [Papież] powiedział przy rozstaniu: »Jeśli Matuańczycy nie polubią swego nowego biskupa, to będzie oznaką, że nie będą mogli lubić żadnego, gdyż Monsignor Sarto jest najbardziej ujmującym, najbardziej godnym kochania z biskupów«"[46]. Musiało minąć jeszcze kilka miesięcy, aby biskup Sarto mógł faktycznie objąć rządy w swojej diecezji. Związane to było z tak zwanym Exequatur, czyli zgodą rządu włoskiego na objęcie tego urzędu, które dotarło dopiero pod koniec lutego 1885 r. W tym czasie odwiedził więc swoją rodzinną wioskę, by spotkać się ze swoją wiekową i schorowaną już matką. Odwiedził również swoich dawnych parafian w Salzano, gdzie, jak wiemy był przez dziewięć lat proboszczem. Jeszcze zanim przybył do swojej siedziby, w dniu18 marca 1885 r. wystosował do swoich mantuańskich diecezjan orędzie, w którym wyraził obawy, czy jest w ogóle godzien nieść to ciężkie brzemię, które Pan Bóg włożył na jego barki. Ale jak zawsze całą nadzieję położył „w Chrystusie, który swoją Boską pomocą dodaje siły najsłabszym"[47], którego moc, mądrość i dobroć nie ma granic. Napisał tam również tak: ,Nadzieja związuje mnie z Bogiem, a On przez to jest związany ze mną. (...). By wybawić innych, muszę znosić zmęczenie, stawać w obliczu niebezpieczeństwa, tolerować upokorzenia, stawiać czoła problemom, walczyć ze złem. On jest moją nadzieją"[48]. A jako symbol tej nadziei „kotwicę, umyślnie umieścił w biskupim herbie swoim"[49]. Miesiąc później, w dniu18 kwietnia wieczorem, przybył do pałacu biskupiego w Mantui, by następnego dnia uczestniczyć w swojej uroczystej intronizacji na stolec biskupi. [1] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X. Życie i prace, Przemyśl 1908, s. 2. [2] Tamże, s. 4. [3] Tamże, s. 6. [4] Tamże. [5] Tamże, s. 7. [6] Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X i jego następca Benedykt XV, Poznań 1914, s.3. [7] Rene Bazin, Papież Pius X, Kraków 1935, s. 14. [8] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 9. [9] Tamże, s. 10. [10] Kazimierz Dopierała, Księga papieży, Poznań 2019, s. 939. [11] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 12. [12] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 22. [13] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 16. [14] Grzecznościowy tytuł używany we Włoszech w stosunku do księdza. [15] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 18. [16] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 27. [17] Tamże, s. 28-29. [18] Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X..., s. 13. [19] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 21. [20] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 29-30. [21] Tamże, s. 31-32. [22] Tamże, s. 32. [23] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 30. [24] Tamże, s. 31. [25] Tamże. [26] Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X..., s. 20. [27] Tamże, s. 21. [28] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 38. [29] Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X..., s. 22. [30] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 38-41. [31] Tamże, s. 36. [32] Tamże, s. 41. [33] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 37. [34] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 43. [35] Tamże, s. 44. [36] Tamże. [37] Stanisław Krzeszkiewicz, Ojciec św. Pius X..., s. 28. [38] Tamże, s. 29-30. [39] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 40. [40] Tamże, s. 41. [41] Tamże. [42] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 48-49. [43] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 44. [44] Tamże, s. 46-47. [45] Pius X Życiorys Ojca Świętego, Przewodnik katolicki nr 30, Poznań 1908, s. 240. Dost. w Intern. na str.:https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/show-content/publication/edition/169313?id=169313 [46] Rene Bazin, Papież Pius X..., s. 54-55. [47] Frances Alice Forbes, Święty Pius X. Dobry pasterz, Sandomierz 2007, s.64. [48] Tamże. [49] Ks. dr Stefan Momidłowski, Papież Pius X..., s. 49. Powrót |