Święta Urszula Ledóchowska Cz. III Święta Urszula Ledóchowska (1865-1939) w habicie urszulańskim. Fot. wykonana w 1937 r. w Łodzi. © Archiwum Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK. Fot. ze str. w Intern.: https://www.polskipetersburg.pl/hasla/ledochowska-halka-ledochowska-julia-maria-imie-zakonne-urszula Na początku 1911 roku władze rosyjskie coraz dokładniej zaczęły przyglądać się działalności matki Urszuli i jej podwładnych. Zaczęto przeprowadzać dochodzenia i przesłuchania a także rewizje. Ponieważ matka nie umiała kłamać, więc szybko się przyznała do tego, że jest ona zakonnicą. Dzięki temu, że inne zakonnice były w tym czasie w Merentahti, nie musiała kłamać by je ochronić. W Petersburgu była jedna konwerska i nowicjuszki, które nie były „jeszcze właściwymi zakonnicami"[1], więc nie musiała o nich nic mówić. Jednakże, po wielodniowych dochodzeniach a także tendencyjnych artykułach prasowych nakazano Urszuli Ledóchowskiej i jej współsiostrom opuścić Petersburg, ale pozwolono na pozostanie w Merentahti na terenie Finlandii. Tę decyzję podjął najwyższy urzędnik carskiej Rosji, premier i zarazem minister spraw wewnętrznych Piotr Stołypin (1862-1911). Obwarował ją jednak obietnicą, którą musiała złożyć matka Urszula, że nie będzie tam klasztoru. Aby dotrzymać tej obietnicy, matka oraz jej współsiostry otrzymały od Ojca Świętego Piusa X pisemne zwolnienie od ślubów zakonnych. Było ono jednak przeznaczone tylko i wyłącznie dla władz rosyjskich. O tym piśmie wiedziała tylko Urszula Ledóchowska, pozostałe siostry nie dowiedziały się o nim nigdy. Pius X bardzo pomagał matce Urszuli i zezwalał na wiele jej pomysłów, które miały wyprowadzić w pole urzędników carskich. Tak wspominała tego świętego papieża nasza bohaterka: „Jaka to była siła i pociecha - świadomość, że Ojciec Święty wie o naszych biedach i wspiera nas pozwoleniami nadzwyczajnymi, że myśli o nas z taką dobrocią!"[2]. W taki sposób, stosując różne wybiegi i uniki, musiała matka Urszula Ledóchowska pokonywać wszystkie trudności, które piętrzyły przed nią władze rosyjskie. To wszystko jednak bardzo dużo zdrowia ją kosztowało. W swoich wspomnieniach opisała ówczesne samopoczucie i myśli, które nią targały: „Dużo, bardzo dużo przeszłam przez to półrocze! Strach o siostry moje, o dzieło nasze, o to, że przez nas i Święta Katarzyna, gimnazjum i internat, mogą być zamknięte, że i księża mogą być skompromitowani. A poza tym wszystkim, być może zbyt wielki, strach: »Byleby nie skłamać, nie obrazić Pana Boga« - po prostu grał mi na nerwach. Tłumaczono mi, że mogę skorzystać z restrykcji. Sama przyznaję, że może byłam w tych sprawach przesadna - plus catholique que le pape [bardziej katolicka niż sam papież] - ale nie mogłam siebie zmienić. Nieraz zazdrościłam męczennikom. Pytano się ich, mogli szczerze odpowiadać i umrzeć za wiarę. A ja musiałam wić się jak wąż, by nikogo nie narazić i nie skłamać przy tym. Gorszego prześladowania nie mogłam sobie wyobrazić!"[3]. Opuszczając Petersburg matka Urszula przekazała kierownictwo internatem świętej Katarzyny, swojej oddanej przyjaciółce, siostrze Zaborskiej. Po tygodniowym pobycie u krakowskich urszulanek Urszula Ledóchowska przybyła we wrześniu 1911 r. do założonego przez siebie gimnazjum w Merentahti. Była to szkoła jawna, mająca zezwolenie na prowadzenie trzech klas gimnazjalnych, „czyli na progimnazjum co [jednak] nie przeszkadzało, że z każdym rokiem przybywała nowa klasa, tak że w ostatnim roku szkolnym 1913/1914 było ich już sześć. Jako szkoła prywatna, nie miała praw państwowych. Język wykładowy musiał być rosyjski, bo inaczej uczennice nie mogłyby zdawać rokrocznie egzaminów promocyjnych w gimnazjum Nikiforowej [które miało do tego odpowiedni zakres uprawnień] w Petersburgu. Wyniki tych egzaminów świadczyły o dobrym przygotowaniu eksternistek z Merentahti. Ale do obowiązkowych przedmiotów dodano oczywiście oprócz języka polskiego, jeszcze historię i literaturę polską, choć były to przedmioty niedozwolone, z którymi w razie wizytacji trzeba się było kryć. Taki był wspólny los wszystkich prywatnych pensji polskich w zaborze rosyjskim i w samej Rosji. Już od dłuższego czasu Matka starała się o piśmienną, oficjalną koncesję dla progimnazjum, była w tej sprawie u ministra oświaty, który przyrzekł załatwić ją pomyślnie"[4]. Jednakże otrzymanie tej koncesji odwlekało się bardzo w czasie, a to zagrażało bytowi gimnazjum, które mogło zostać zamknięte. Matka bardzo mocno przeżywała tę odwlekającą się decyzję, aż w końcu ciężko rozchorowała się. Najpierw leczyła się w fińskim sanatorium w Halila niedaleko Sortavala, później w Petersburgu. Ostatecznie, na polecenie Ojca Świętego wyjechała do Włoch, gdzie nastąpiła zdecydowana poprawa jej zdrowia. W tym czasie nadeszła też upragniona koncesja pozwalająca dalej prowadzić naukę w gimnazjum, a ponieważ stan zdrowia matki powrócił do normy, mogła więc wracać do pracy. Wspaniałą wiadomością dla wszystkich, było rozliczenie roku szkolnego 1913/1914 kiedy to po sprawdzeniu rachunków okazało się, że „Merentahti stanęło na własnych nogach..."[5]. Niestety, pod koniec lipca 1914 roku wybuchła wojna, później nazwana I wojną światową. Do Merentahti wiadomość o wojnie dotarła 1 sierpnia. W kilka dni później wszyscy „niemieccy i austriaccy poddani, bez różnicy stanu i pochodzenia, otrzymali polecenie bezzwłocznego opuszczenia Finlandii"[6]. Matka Urszula udała się do najpierw do Petersburga, ale tam, po kilku dniach otrzymała nakaz opuszczenia Rosji. Był to olbrzymi cios tak dla matki jak i wszystkich urszulanek. Jednak patrząc z perspektywy jej całego życia, można będzie w życiu matki Urszuli wyraźnie zauważyć ślady ojcowskiej dłoni, która kierowała jej losem. Nie pozwolił jej Pan Bóg na dalszą pracę w Rosji i w Finlandii dlatego, żeby mogła ona zgodnie z wolą Bożą przystąpić do dzieła, które On sam zaplanował. Po otrzymaniu nakazu opuszczenia Rosji postanowiła więc „pojechać do Sztokholmu i tam czekać, aż się wojna skończy"[7]. W tę podróż udała się matka Urszula Ledóchowska statkiem. Była mocno przygnębiona, bo płynęła sama, do obcego kraju, którego języka nie znała. Gdy tylko tam dotarła, zaraz po wynajęciu małego pokoiku w hotelu, udała się do katolickiego kościoła, w którym posługiwali ojcowie jezuici. Oni skierowali matkę do elżbietanek, a te znalazły dla niej zakwaterowanie w mieszkaniu katolickiej rodziny, o co w Sztokholmie nie było wówczas łatwo. Z pewnością i dzisiaj nie byłoby to łatwe zadnie. Matka otrzymała do swojej dyspozycji duży pokój z czerwonymi meblami, z którego była „w sumie kontenta"[8]. Od razu zaczęła się uczyć szwedzkiego a jednocześnie dawała lekcje córce państwa Cormerrych, rodziny, u której zamieszkała. Oczywiście, codziennie chodziła na poranną Mszę Świętą. Jednak tęsknota za swoim zgromadzeniem coraz bardziej dawała jej się we znaki. Sama próbowała chodzić po różnych urzędach i ambasadach, starając się o to, aby otrzymać pozwolenie na powrót do Rosji, ale bez rezultatu. Podobnie, siostra Zaborska starała się w Petersburgu, różnymi drogami uzyskać dla matki Urszuli takie pozwolenie. Matka Urszula w swoich wspomnieniach tak o tym napisała: „Wiedziałam, że i siostra Zaborska robi starania w Petersburgu, by mnie ponownie wpuścili do Rosji. Już, już miała dotrzeć przez Annę Wyrubową [(1884-1964) dama dworu carskiego] do Rasputina (1869-1916), ale gdy dowiedziała się o niemoralności panującej w tych kołach wycofała się. Jaki Bóg dobry, że nas nie wysłuchał! Byłoby to naszą zgubą"[9]. Ponieważ Urszula Ledóchowska czuła się bardzo samotna w Sztokholmie, pisała wówczas dużo listów, zwłaszcza do sióstr w Petersburgu i do swojego brata Włodzimierza, przed którym nie ukrywała niczego, odsłaniając wszystkie swoje myśli i niepokoje. Dla zobrazowania tego, zajrzyjmy do jednego z jej listów napisanych do brata: „Wstyd mi, że dotychczas nie cierpiałam, tak jak trzeba, i taki mam strach, że Pan Jezus odbierze krzyż widząc, żem taki tchórz... W zasadzie rozumiem, że krzyż to łaska! I dziękuję za niego i chcę z radością go dźwigać, tylko niestety, na mnie sprawdzają się słowa, że duch ochoczy, ale ciało mdłe. Chcę, chcę, a jak potem sama siedzę z czerwonymi meblami, a jeszcze do tego głowa zaczyna się kręcić, pracować nie można - to tak się robi rozpaczliwie, że aż strach. Ale już powiedziałam Panu Bogu, że tak nie będzie. Przecież - prawda - cierpliwie znosząc krzyż mogę wysłużyć łaskę świętości dla swoich, dla siebie, łaskę pociechy dla tych, co cierpią, a ich tak dużo na świecie! Więc trzeba, trzeba być mądrzejszą, nie takim dużym osłem jak ja - i będzie dobrze![10]". A swoim ukochanym urszulankom z Petersburga, za którymi tęskniła i bardzo się o nie niepokoiła, starała się wytłumaczyć sens cierpienia w taki sposób: „Coraz jaśniej rozumiem, że cierpienie to łaska i zarazem szczęście i nic nie oddałabym z tego, com przeszła i co jeszcze Bóg dla mnie przygotował. Głupi człowiek: dziś jęczy nad tym, za co kiedyś może będzie najgoręcej Bogu dziękował"[11]. W innych listach, napisała tak: „»Odważnie, w górę serca, dzieci moje drogie! W zasadzie przyznajemy, że celem naszego życia jest być z Chrystusem przybite do krzyża, więc nie stękajmy za dużo, gdy to ukrzyżowanie teraz na własnej skórze odczuwamy! « »W niedzielę byłam w kościele na sumie. Gdy kadzidło wydawało kłęby jasnego, wonnego dymu, to sobie pomyślałam: to dlatego, że rzucone na żarzące węgle. Gdyby nie to, te małe ziarenka byłyby bezużyteczne. To właśnie obraz naszego serca. I my musimy być rzucone na żarzące węgle cierpień i krzyży, aby i z naszego serca wydobyła się chwała i miłość Boża«"[12]. W grudniu 1914 odwiedziła matkę Urszulę w Sztokholmie siostra Zaborska z Petersburga. Matka w tym czasie czuła się bardzo źle, więc siostra Zaborska od razu zaczęła ją pielęgnować i po krótkim czasie matka doszła do siebie. Obie urszulanki spędziły Wigilię razem z rodziną, która gościła u siebie matkę Urszulę. Siostra Zaborska namawiała Urszulę Ledóchowską, aby pojechała ona na jakiś czas do miejscowości Maria Sorg w pobliżu Salzburga, gdzie przebywała jej siostra, dzisiejsza błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska. Jeszcze w 1894 roku założyła ona misyjne Zgromadzenie Świętego Piotra Klawera a w Maria Sorg znajdował pierwszy dom tej Sodalicji. Swego czasu Maria Teresa namawiała swoją siostrę do połączenia urszulanek z jej Zgromadzeniem. Jednak matka Urszula nie chciała tego zrobić. Wyjazd do Austrii miał na celu poprawę samopoczucia Urszuli Ledóchowskiej, która coraz bardziej odczuwała osamotnienie w Sztokholmie. Po długim wahaniu napisała list do swojej siostry z prośbą „o gościnę na jakiś czas w Maria Sorg"[13]. Po kilku dniach przyszedł telegram od siostry z Austrii z krótką wiadomością, aby Urszula nie przyjeżdżała. Zaskoczyło to naszą bohaterkę i nie mogła zrozumieć przyczyny takiej odpowiedzi od swojej ukochanej siostry. Dopiero później, gdy przyszedł list od Marii Teresy, Urszula Ledóchowska zrozumiała powód odmowy oraz kolejny raz dostrzegła ślad działania ręki Ojca Wszechmogącego. Tak to sama opisała: „Parę dni później nadszedł list od Marii Teresy, list, jakiego bym się nigdy nie spodziewała od tak bardzo kochającej siostry. Pisała, że nie widzi racji, bym przyjechała, skoro nie myślę o zupełnym połączeniu się z Sodalicją (nie mogła pozbyć się nadziei, że nasze Zgromadzenie połączy się z Sodalicją). List był zimny, bez najmniejszej próby zrozumienia mego osamotnienia, mego wygnania. Strasznie mnie to zabolało, zrozumieć nie mogłam, co się z Marią Teresą stało. Wkrótce zrozumiałam... Była narzędziem w ręku Opatrzności, czuwającej nad naszą rozproszoną zakonną gromadką. Gdybym pojechała, już nie mogłabym do Szwecji wrócić. Siostry musiałyby zostać w Rosji i byłybyśmy na długo od siebie odcięte. Byłby to le coup de grace [śmiertelny cios łaski] naszej gromadki. Inne miał zamiary Bóg wobec nas. Chciał, by ta mała trzódka znów się złączyła, rozrastała... Maria Teresa musiała być twarda dla mnie - to był nasz ratunek, Bóg ją tak natchnął"[14]. Oczywiście, po pewnym czasie Maria Teresa odczuła wieli żal, spowodowany tym postępkiem. Z kolei matka Urszula bardzo jej za tę postawę dziękowała, gdyż zdarzenie to było dla niej ponownym i jasnym, jak to napisała: „dowodem, że z woli Bożej jesteśmy tym, czym jesteśmy. Bóg chciał nasze Zgromadzenie do życia powołać"[15]. Matka Urszula miała wówczas już bez mała pięćdziesiąt lat i choć musiała zaczynać wszystko, jakby od początku, to jednak prawdziwa i żarliwa wiara nie pozwalała jej się poddać. Z biegiem czasu Urszula Ledóchowska poznawała w Sztokholmie coraz więcej osób, z początku rzadkie spotkania z biegiem czasu stawały się częstsze i dłuższe. To pozwalało większej ilości osób poznawać osobisty urok oraz prawdziwą mądrość i pokorę matki Urszuli. A ona w ten swój dobrotliwy sposób przyciągała ich do Bożej sprawy, której całym sercem służyła. I do tego „nie umiała przebywać gdziekolwiek bez apostołowania. Jej gorące przywiązanie do Kościoła sprawiało, że zarażała wprost swym katolicyzmem"[16]. Nie wiadomo, jak to robiła. Czy to był jej „osobisty urok, czy umiejętność podejścia do ludzi, czy może intuicja, energia lub zapał? Trudno rozstrzygnąć. Ale ponad wszelką wątpliwość był z nią Bóg, dla którego podejmowała ciągle na nowo trudy apostolskiej pracy"[17]. Dodatkowo, w lutym 1915 roku do Urszuli Ledóchowskiej dochodzi radosna wiadomość, że jej brat Włodzimierz został „obrany przez kapitułę zakonną generałem jezuitów. Na ręce hrabiny Ledóchowskiej składane są gratulacje od znajomych i nieznajomych. Zaczyna otaczać ją specyficzny, jedyny w swoim rodzaju szacunek. Dumni i możni odkryli w niej kogoś ze swojego kręgu. Nie ma obawy, matce Urszuli nie zawróci to w głowie, ułatwi jednak, uprości niemało zawikłanych dotąd spraw. Oto zaprzyjaźnia się wkrótce z życzliwą dla Polaków i ich potrzeb protestantką, Krystyną Morner (b.d), z pianistką panią [Marią] Aminoff (b.d.), przypadkowo spotyka posła do Dumy, Michała Łempickiego (1856-1930), bywa też w domu Howardów. Pan [Esme] Howard (1863-1939) pełni w Szwecji funkcję angielskiego posła. Hrabina Ledóchowska udziela jego synom lekcji języka francuskiego"[18]. Te lekcje języka francuskiego u angielskiego dyplomaty, oprócz korzyści finansowych, pozwoliły z biegiem czasu matce Urszuli, nawiązywać „dalsze znajomości w kołach dyplomacji"[19]. Jednak zaraz na początku tych zajęć, mogło dojść do sytuacji, gdzie mogłyby się one bardzo szybko zakończyć. To poniższe zdarzenie, które sama opisała, znakomicie świadczy o charakterze naszej hrabiny Ledóchowskiej: „Lady Izabela [(1867-1963) Giustiniani-Bandini], żona posła angielskiego, sir Esme Howarda, prosiła mnie, bym raz na tydzień dawała jej synom lekcję języka francuskiego, a potem zostawała u nich na lunchu. Zdaje się, że chciała mnie trochę rozerwać w mej samotności. Byłam raz u niej na początku mego pobytu, potem już nie bywałam, a teraz zaprosiła mnie, aby udzielać lekcji. To mnie dużo kosztowało. Za pierwszym razem byłam u niej jako gość i traktowała mnie jako gościa. Teraz, gdy przychodziłam na lekcje, traktowała mnie jako płatną nauczycielkę. Kiedyś po lekcji weszłam do salonu. Była tam jakaś pani. Lady Izabela z góry mnie potraktowała, więc siadłam sobie skromnie z boku przy dzieciach - jak guwernantka. Spostrzegłam, że ta pani pyta się, kim jestem. Moja pycha się burzyła, podsuwała mi, iż trzeba nauczyć moresu lady Izabelę, lecz miałam tyle rozumu, żeby napisać do ojca [Józefa] Tuszowskiego zapytaniem, czy rogi pokazać, czy cicho przyjąć to traktowanie mnie z góry. Ojciec odpisał, by cierpliwie wszystko znosić. Zastosowałam się do tego. Nie trwało długo, a lady Izabela sama zmieniła taktykę - stała się dla mnie naprawdę bardzo dobrą, prawdziwą przyjaciółką i wielką dla mnie pomocą w różnych trudnych chwilach. Podobnie było z sir Esme'em"[20]. W tym czasie sytuacja na wojnie skomplikowała się na tyle, że kolejne siostry musiały opuścić Petersburg. Dwie z nich matka Ledóchowska skierowała do Krakowa. Natomiast siostrze Alojzie Wielowiejskiej poleciła przyjechać do Sztokholmu, gdyż postanowiła mieć ją do pomocy. Matka serdecznie podziękowała państwu Cormerry za dotychczasowe mieszkanie i obie siostry urszulanki zamieszkały w lokalu, który znajdował się nieopodal Zgromadzenia Sióstr Świętego Józefa. Tamtejsze siostry prowadziły „francuską szkołę dla panien"[21] i zaproponowały matce Urszuli i siostrze Alojzie całkowite wyżywienie w zamian za prowadzenie lekcji języka francuskiego. Matka zaczęła prowadzić „lekcje starszym dziewczętom, a siostrze Wielowiejskiej przydzielono lekcje francuskiego w klasie młodszej, gdzie dzieci pochodziły głównie z rodzin międzynarodowej dyplomacji"[22] Po pewnym czasie matka, za zgodą miejscowego biskupa i przy poparciu jezuitów, założyła w Sztokholmie Kongregację Mariańską. Również z jej inicjatywy zaczął się ukazywać katolicki miesięcznik Solglimstar, czyli Iskry Słoneczne. Była to całkiem poważna działalność misyjna matki Urszuli w protestanckiej Szwecji. W marcu 1915 r. Michał Łempicki pokazał matce list od Henryka Sienkiewicza (1846-1916), z którego dowiedziała się ona o prowadzonej przez Henryka Sienkiewicza w krajach zachodnich akcji „na rzecz ewakuowanej z racji działań wojennych polskiej ludności"[23]. List ten był właściwie odezwą wzywającą bogatą Szwecję do zainteresowania się „smutnym losem Polski"[24] i pomocy jej. Kilka miesięcy wcześniej „z inicjatywy Henryka Sienkiewicza, mieszkającego wówczas w Szwajcarii oraz przy aktywnej pomocy Ignacego Paderewskiego (1860-1941), powstał w Vevey (miasto w Szwajcarii), oazie spokoju i przystani dla bezdomnych, Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Prezesem obrano wielkiego pisarza, sekretarzem [przewodniczącym komisji rewizyjnej[25]] Antoniego Osuchowskiego (1849-1928). Skład komitetu bywał zresztą różny, niezależnie od narodowości czy wyznania jego członków. Cel charytatywny, nie tylko jednak. Tak pisarz, jak inni pragnęli zainteresować świat sprawą polską. Wyszli z założenia, że niezależnie od tego, co działo się już od ponad stu lat, dawna Korona wciąż istnieje i żyje w imperium ducha; działają, myślą jej obywatele. Nic nie stracili ze swych odwiecznych tradycji, wciąż nie uznają narzuconych im przemocą konwencji, traktatów i kongresów, chcą, muszą być wolni. Na wolność zasłużyli sobie tysiącletnią historią. Byli, wszakże przedmurzem chrześcijaństwa, kochali prawo, naukę i piękno. Zapomniani - ledwie garstka bije się w legionach drelichowego wojska. Polacy żyją! Trwają na najcięższych posterunkach. Legiony przyjmują na siebie główny nacisk przeciwnej armii, bronią pozycji często z góry skazanej przez dowodzących na straty. Masa dzieci, starców, kobiet jest wyzuta ze wszystkiego, pozbawiona dachu nad głową. W krajach Zachodu grupują się więc ludzie dobrej woli, skupiają się w filiach Komitetu Generalnego i ślą potrzebującym, co zebrali, co wyprosili od możniejszych dla braci-Polaków"[26]. Stąd też, Henryk Sienkiewicz poszukiwał także i w Szwecji Polaków, którzy zajęliby się tą szczytną ideą i nagłośnili ją w całej Skandynawii. Matka Urszula, od razu po przeczytaniu listu Henryka Sienkiewicza, zaczęła myśleć w jaki sposób mogłaby zachęcić Szwedów do takiej pomocy. Ostatecznie postanowiła wygłosić dwie konferencje, jedną po francusku do „przedstawicieli państw Ententy. (...) [a] po dwóch dniach (...) po niemiecku do ludzi reprezentujących stronę państw centralnych"[27]. Obie konferencje spotkały się z bardzo ciepłym przyjęciem i żywym zainteresowaniem. Zebrano wówczas datków na kwotę równą wartości około 2000 przedwojennych złotych polskich, co było kwotą dość znaczną. Od tego czasu matka Urszula zaczęła prowadzić takie odczyty w całej Szwecji, a z biegiem czasu zaczęła je głosić także w języku szwedzkim, co jeszcze większą wzbudzało do niej sympatię. Później wyjeżdżała z odczytami także do Norwegii i Danii. Do Finlandii z oczywistych względów nie mogła pojechać. Jeździła z tymi odczytami do końca I Wojny Światowej a nawet i później. „Nie sposób już dzisiaj podać dokładnej liczby odczytów i konferencji, jakie wygłosiła Matka Ledóchowska w krajach skandynawskich podczas pierwszej wojny światowej. Według jej relacji było ich około 80, w sześciu językach: francuskim niemieckim angielskim szwedzkim duńskim norweskim. Największa liczba odczytów przypada na lata 1915 i 1916"[28]. Wszystkie te odczyty wygłaszała jako Julia hrabina Ledóchowska. W protestanckiej Szwecji, jak wiemy, „nie tolerowano zakonnic"[29]. Skutkiem tych odczytów powstały na terenie Szwecji filie Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, których ona została oficjalną reprezentantką. W kwietniu lub w maju 1915 r. matka Urszula zainicjowała powstanie Komitetu w Sztokholmie. Sama tak napisała o tej swojej inicjatywie: „Zorganizowałam też Komitet, który właściwie niewiele działał, ale samymi pięknymi nazwiskami pomagał sprawie"[30]. I rzeczywiście w skład tego Komitetu wchodziły tak znane w Szwecji postacie jak wybitna pisarka i laureatka Nagrody Nobla, Selma Lagerlof (1858-1940) czy profesor archeologii Oskar Montelius (1843-1921) a także profesor języków słowiańskich, tłumacz (m.in. Pana Tadeusza na jęz. Szwedzki) Alfred Anton Jensen (1859-1921). Był także matematyk i polityk, profesor Uniwersytetu Ivar Otto Bendixon (1861-1924). Ten ostatni przetłumaczył na szwedzki Ogniem i Mieczem. Pod koniec 1915 r. m. Urszula również jako hrabina Ledóchowska wyjechała z odczytami do Danii. Tak została opisana przez historyka i publicystę Ernesta Łunińskiego (1868-1931), który miał okazję być na odczycie matki. „Strojem różniła się bardzo nieznacznie od kobiet świecko odzianych, skromnych, unikających przepychu. Mało kto wiedział o niej cokolwiek. Mówiło nazwisko rodowe, mówiło wspomnienie chlubne o stryju purpuracie, mówiło stanowisko brata papieża czarnego. Przybyła w charakterze wysłanki komitetu Sienkiewicza w Vevey, poprzedzona pewnym rozgłosem, zdobytym odczytami w Szwecji"[31]. Jeden z dziennikarzy duńskich z tamtejszej gazety tak ją opisał: „Jest, kobietą małą, wątłą, o rysach subtelnych, oczach pełnych ognia i włosach śnieżnych, okrytych welonem, związanym naokół głowy. Ruchy i sposób odzywania się świadczą o woli niezłomnej, której istnienia nikt nie podejrzewałby w osobie tak filigranowej"[32]. Na odczytach hrabiny Ledóchowskiej, podobnie jak w Szwecji pojawiało się bardzo dużo znakomitości z wyższych warstw społecznych oraz ze świata polityki i nauki. A w jaki sposób matka przemawiała do takiego audytorium możemy mieć, chociaż pewnie nikłe pojęcie, czytając opis takiego odczytu, który uwiecznił wspomniany Ernest Łuniński: „Na estradzie ukazała się sylwetka nikła, kobieta w sukni czarnej, coś z habitu zakonnego, przystosowanego do form świeckich. Zrazu cicha emisja słowa nabierała stopniowo dźwięku zamieniała się w kaskadę srebrzystą, w dzwon coraz hardziej spiżowy. Zdawało się, że muzyka niewidzialna zagrała na nerwach słuchaczów i kładła na nich tony zgrozy i rozpaczy. W krzesłach rozsiadło się skamienienie, a nad niem panował głos władczy, głos - król. Płynęła cudnie rzeźbiona francuszczyzna w oprawie lekkiego akcentu słowiańskiego. Kształty zaś wykładającej wyglądały, jak majaki, rozpływające się w toni przemówienia. Wydawała się wizją, okoloną cmentarzami, pobojowiskami, stosami trupów, otchłanią nieszczęść, apokalipsą zagłady.... Czego tam nie było? Nadmienienia o Jadwidze Anjou, Sobieskim, ochronnym murze polskim przeciw saraceństwu i szereg niknących obrazków cierpień wojennych znad Wisły, istne dantejskie Inferno, walka bratobójcza wcielonych w szeregi nieprzyjacielskie. Nagle, przedarł się z oparów scen żałosnych dumny gest: »Nie straciliśmy nadziei. Bóg nas uczynił narodem i narodem zostaniemy. Poszlijcie nas do miast amerykańskich lub na puszczę Sahary, a przekonacie się, że zawsze będziemy kochać Polskę pełni otuchy, iż idziemy na spotkanie wolności! «... A zaraz potem: »Polska nie chce umrzeć, fale krwi nie pochłoną spojrzeń, wytężonych ku przyszłości. W imię zmiłowania Bożego pomóżcie małej, czarnej jałmużnicy, proszącej za Polską« ... Salę spowiło milczenie. Oczy kobiet nabrzmiały łzami, chwilami szloch głęboki pomykał przez zaniemienie, jak błyskawica, ginął i wynurzał się z ciszy grobowej w innem miejscu łkając spazmem rzewnym. »Nie przykładajcie wagi do drżenia głosu mego tylko do bicia serca«, brzmiało z podniesienia i serca wszystkich biły. Mężczyźni sposępnieli i zwiesili głowy. A gdy zakończyła strofą z chorału [Kornela] Ujejskiego 1823-1897) widownia znieruchomiała i dopiero po przerwie ocknęła się, ruszyła i spłynęła w oklasku długotrwałym"[33]. Nie wiemy, który fragment Chorału przytoczyła w czasie swojego wystąpienia w Danii Matka Urszula Ledóchowska, dlatego poniżej przypominamy cały utwór. Warto też wspomnieć, że poeta napisał ten tekst po Rabacji Galicyjskiej z 1846 r., ale z muzyką Józefa Nikorowicza (1827-1890) był podczas Powstania Styczniowego oraz podczas pierwszej i drugiej wojny światowej traktowany prawie jak hymn narodowy. Chorał Autor: Kornel Ujejski Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej, Do Ciebie, Panie, bije ten głos! Skarga to straszna, jęk to ostatni, Od takich modłów bieleje włos. My już bez skargi nie znamy śpiewu, Wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń, Wiecznie, jak pomnik Twojego gniewu, Sterczy ku Tobie błagalna dłoń. Ileż to razy Tyś nas nie smagał, A my nie zmyci ze świeżych ran, Znowu wołamy: On się przebłagał, Bo On nasz Ojciec, bo On nasz Pan! I znów powstajem w ufności szczersi, Lecz za Twą wolą zgniata nas wróg, I śmiech nam rzuca, jak głaz na piersi: „A gdzież ten Ojciec, a gdzież ten Bóg?!" I patrzym w niebo, czy z jego szczytu, Sto słońc nie spadnie wrogom na znak? Cicho i cicho... pośród błękitu, Jak dawniej buja swobodny ptak. Owóż w zwątpienia strasznej rozterce, Nim naszą wiarę ocucim znów, Bluźnią ci usta, choć płacze serce, Sądź nas po sercu, nie według słów! O, Panie! Panie! ze zgrozą świata, Okropne dzieje przyniósł nam czas; Syn zabił ojca, brat zabił brata, Mnóstwo Kainów jest w pośród nas. Ależ o Panie! oni niewinni, Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz, Inni szatani byli tam czynni; O! rękę karaj, nie ślepy miecz! Patrz! my w nieszczęściu zawsze jednacy, Na Twoje łono, do Twoich gwiazd Modlitwą płyniem, jak senni ptacy, Co lecą spocząć wśród własnych gniazd Osłoń nas, osłoń, ojcowską dłonią, Daj nam widzenie przyszłych Twych łask; Niech kwiat męczeński uśpi nas wonią, Niech nas niebiański otoczy blask! I z Archaniołem Twoim na czele Pójdziemy wszyscy na straszny bój, I na drgającem szatana ciele Zatkniemy sztandar zwycięski Twój! Zbłąkanym braciom otworzym serca, Winę ich zmyje wolności chrzest; Wtenczas usłyszy podły bluźnierca Odpowiedź naszą: Bóg był i jest!"[34] Natomiast siostra Magdalena Kujawska (1913-2002), pierwsza biografka Urszuli Ledóchowskiej napisała w swojej książce, że wówczas matka zakończyła swój wspaniały odczyt strofą z pieśni Boże coś Polskę: Jedno Twe słowo, wielki niebios Panie W chwili nas z prochów wskrzesić będzie zdolne, A gdy zasłużym na Twe ukaranie, Obróć nas w prochy, ale w prochy wolne ..."[35]. Jeszcze w 1915 r. matka Urszula otrzymała od przewodniczącego komisji rewizyjnej w Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, Antoniego Osuchowskiego pełen uznania dla jej pracy list dziękczynny. Ponieważ sytuacja na terenie Polski coraz bardziej się pogarszała matka Urszula napisała odezwę do matek szwedzkich z prośbą o pomoc matkom polskim. Tę odezwę rozesłała do wszystkich gazet szwedzkich. Zauważyła wówczas, jak sama napisała dziwną rzecz „bogatsze klasy wcale na tę odezwę nie zareagowały, za to od biednych, nieraz z małym datkiem, wzruszające listy dostawałam. (...) Bieda zrozumiała biedę, bogaci nie zrozumieli. Tak zwykle się dzieje"[36]. Ale matka zajmowała się nie tylko odczytami i pomocą Polakom w pogrążonej w chaosie wojennym Ojczyźnie. Pamiętała również o swoich siostrzyczkach. W tym czasie skłaniała się ona coraz bardziej do wycofania pozostałych urszulanek z Petersburga. Po zasięgnięciu opinii od swojego brata, generała jezuitów, zdecydowanie zaczęła nalegać na przyjazd sióstr do Sztokholmu, nakazując im jednocześnie rezygnację z pracy w internacie po zakończeniu roku szkolnego w 1915 r. Matka wiedziała, że siostry posłuchają ją, ale sama uznawała swój upór w tej sprawie za nie do końca przemyślany. W swoich wspomnieniach tak to opisała: „siostry dobrze zarabiały w internacie, miały utrzymanie, mogły i mnie byt w Szwecji zabezpieczyć, a przy tym miały szczególnie teraz, gdy w Petersburgu Polaków otaczano opieką, względami - bo ich potrzebowano - śliczną pracę dla Polski. Przez moją decyzję o zerwaniu z internatem zostały bez utrzymania. (...) I rzeczywiście ten mój krok był strasznie nieroztropny, nierozważny - zbyt wyczulona byłam na drobnostki, o których trzeba było zapomnieć. Ale Bóg tak chciał, palec Boży w tym był. Gdybym wtedy kierowała się roztropnością, byłyby siostry zgubione. Jeszcze jeden dowód na to, że Bóg chciał szczególną opieką otoczyć swą małą trzódkę. Wybawił ją od zagłady"[37]. Tu również matka Urszula myślała o rewolucji z 1917 roku, gdy zbrodniarze bolszewiccy rozpoczęli walkę z Bogiem poprzez prześladowanie Kościoła prawosławnego oraz katolickiego. W lecie 1915 roku zaczęły przyjeżdżać z Petersburga do Szwecji siostry urszulanki. Matka Urszula wówczas nabyła w miejscowości Sodertalje letnią willę z dużym ogrodem, gdzie mogły do jesieni wszystkie zamieszkać. I tak we wrześniu urszulanki opuściły Sodertalje i przeniosły się do pod sztokholmskiej miejscowości Djursholm. Tu matka wynajęła dwie wille i otworzyła Szkołę Językową. Z biegiem czasu elegancka szkoła zaczęła zyskiwać sobie sympatię. Uczennic było coraz więcej. Na początku było mało Szwedek, było kilka Polek, ale później zaczęło pojawiać się „coraz więcej i szwedzkich panienek, i Dunek..."[38]. Doszły również Norweżki. Matka w taki sposób opisała te skandynawskie uczennice: „Nasze panny były miłe, ale to nie polskie natury. Płytkie, prawie bez religii, jedno miały w głowie: bawić się, stroić (...) [czuć się dobrze] - jak mówią. O naukę im nie chodziło. Interesowały się toaletami, zabawami i panami. Ale w kontaktach z nami były bardzo miłe. Nasze stosunki nie rozwijały się na podłożu religijnym. Były to obojętne religijnie protestantki. (...) Nie kryłyśmy się z naszą wiarą przed uczennicami. Kaplica, nasze nabożeństwa stały dla nich otworem. Starałam się te płytkie umysły trochę pogłębić - i na tym koniec. Wierzę, że niektóre z naszych uczennic w późniejszym wieku zastanawiały się nad tym, co u nas widziały. O paru z nich wiem, że przeszły na katolicyzm, dostawszy się do krajów katolickich. Ufam, iż ziarenko rzucone prawie niezauważalnie, swoje z czasem zrobiło. Matka Urszula z uczennicami w Djursholmie. Fot. Ze str. w Intern,: https://urszulanki.pl/galeria/sw-urszula/category/1-sw-urszula-ledochowska Nasze życie zakonne musiało być oczywiście skrzętnie ukrywane. W Szwecji zgromadzenia zakonne były zabronione. Nie mogłyśmy się do tego przyznać, że jesteśmy zakonnicami. Nosiłyśmy czarne, świeckie stroje, z początku nawet refektarza nie miałyśmy - siostry jadały z pannami lub w kuchni. Łączyła nas kaplica i od czasu do czasu wspólne nauki, które dla sióstr miewałam. Coraz więcej sióstr sprowadzałam, gromadka nasza rosła. I dobrze nam było, bo razem, bo pomiędzy nami był Pan Jezus"[39]. W roku szkolnym 1916/1917 było już ponad pięćdziesiąt uczennic. Najwięcej było Norweżek. Ale już po kilku miesiącach panny zaczęły grymasić. Jeszcze na początku nauki wszystkie uczennice zapisały się na następny semestr, ale już w listopadzie spora ich ilość, zwłaszcza Norweżek, zaczęła się wypisywać ze szkoły. Powodem ich niezadowolenia był zakaz matki dotyczący wychodzenia dziewcząt na pocztę, gdyż tam spotykały się one z chłopcami i flirtowały. Ponieważ wszystko wskazywało na to, że co najmniej połowa uczennic odejdzie, a to zachwiałoby całkowicie płynnością finansową szkoły, więc matka musiała zacząć działać bardzo energicznie. Najpierw zapowiedziała przedstawienie, które po świętach Bożego Narodzenia miano wystawić w Grand Hotelu. Ta wiadomość ucieszyła panienki i powstrzymała dalsze zwolnienia. Pojawiły się też nowe zgłoszenia do szkoły co już uspokoiło trochę matkę. W tym też czasie znaleziono list jednej z uczennic, który dość jasno tłumaczył przyczyny tego zbiorowego opuszczania szkoły. Tak o tym i swoim późniejszym postępowaniu wspominała Urszula Ledóchowska: „List najprawdopodobniej został zapomniany i walał się wśród śmieci pozostawionych przez nasze panny. Okropny list! Jedno wielkie użalanie się na szkołę: »Źle nam tu strasznie, hrabina to wcale nie hrabina, tylko zwyczajny człowiek - fałszywa, bez serca. Nauczycielki brudne, jedzenie straszne«; »Dziś miałyśmy zgniłą rybę« itd. Która to napisała? Z ostatnich zdań: »Miałam telefon z Kopenhagi, mówiłam, że to mój brat« - poznałam winną, ale charakter pisma nie był jej. Wywnioskowałam więc, że ten sam list był w wielu kopiach do norweskich rodzin wysłany. Trzeba było jakoś na to zareagować. [1] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 46. [2] Tamże, s. 55. [3] Tamże, s. 57. [4] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 86. [5] Tamże, s. 95. [6] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 30. [7] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 89. [8] Tamże, s. 95. [9] Tamże, s. 97. [10] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 103-104. [11] Tamże, s. 104 [12] Tamże, s. 105. [13] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 98. [14] Tamże, s. 100. [15] Tamże. [16] Matka Urszula Ledóchowska i jej dzieło, Kraków 1948, s. 11. [17]Tamże, s. 10. [18] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 32. [19] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 107. [20] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 101. [21] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 33. [22] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 108. [23] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 33. [24] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 105. [25] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 115. [26] Teresa Bojarska, W imię trzech krzyży..., s. 34. [27] Tamże, s. 35. [28] S. Józefa Ledóchowska, Życie i działalność Julii..., s. 119. [29] Tamże, s. 124. [30] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 114. [31] Ernest Łuniński, Echa wczorajsze, Warszawa 1925, s. 241. [32] Tamże, s. 242 [33] Tamże, s. 244-245. [34] Ze str. w Intern.: źródło: https://poezja.org/wz/Kornel_Ujejski/29258/Choral [35] S.M. Magdalena Kujawska URSZ. S. J. K., Matka Urszula Ledóchowska założycielka kongregacji S.S. Urszulanek Najświętszego Serca Jezusa Konającego 1865-1939, Kielce 1947, s. 77. [36] Święta Urszula Ledóchowska, Byłam tylko pionkiem..., s. 121-122. [37] Tamże, s. 109. [38] Tamże, s. 126. [39] Tamże, s. 126-127 Powrót |