Święty Jan Sarkander Część I https://voxdomini.pl/archiwa/swieci-i-ich-dziela/sw-jan-sarkander-1576-1620/ Tej nocy w naszej pielgrzymce towarzyszyć nam będzie święty Jan Sarkander, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako obrońcę tajemnicy spowiedzi. Nasz bohater należy do tych mniej znanych świętych a szkoda, bo jak napisał na początku dwudziestego wieku ks. Teodor Czaputa: „winna go znać i kochać cała Polska, z którą łączy błogosławionego [w tym czasie był tylko błogosławionym] męczennika pochodzenie, język pobratymczy [Jan Sarkander mówił gwarą czesko-morawską] i tak wybitna miłość naszego narodu i naszych świętości. Winni go znać i czcić w szczególniejszy sposób wszyscy kapłani-duszpasterze, którzy mają w nim rzadki wzór świętości i cnót im najpotrzebniejszych. Tymczasem znajomość, cześć błogosławionego Jana już na samym Śląsku wiele pozostawia do życzenia, cóż dopiero w innych dzielnicach Polski, gdzie nawet kapłani mało co o jego życiu i śmierci wiedzą. A przecież jest wolą Bożą, byśmy znali i chwalili świętych Jego, i tylko my sami ponosimy niezmierną szkodę, gdy, nie znając i nie czcząc wielkich rodzimych naszych wzorów świętości, pozbawiamy się lekkomyślnie tak znakomitego środka ku własnemu uświęceniu[1]". Urodził się święty Jan Sarkander 20 grudnia 1576 roku w Skoczowie, miasteczku leżącym nad Wisłą, na trasie między Cieszynem a Bielsko Białą. Wówczas był to teren leżącego na Śląsku księstwa cieszyńskiego, które było lennem Królestwa Czeskiego. Wszyscy okoliczni możnowładcy wyznawali luteranizm, ponieważ książęta niemieccy zawarli z Karolem V, ówczesnym cesarzem ugodę, na mocy której obowiązywała zasada (Cuius regio, eius religio) „czyja władza tego religia". Ta doktryna obowiązywała w całych Czechach, a więc również na podległym im Śląsku. Stąd religią najbardziej wyznawaną na tych terenach był protestantyzm, gdyż oprócz powyższej ugody, miał dodatkowo duże poparcie mieszkańców, którzy już od początku XV wieku sympatyzowali z wszelkimi religijnymi nowinkami. Wtedy to czeski kapłan, filozof i teolog Jan Hus, który był pod wielkim wpływem, żyjącego trochę wcześniej, angielskiego duchownego i teologa Jana Wiklifa, próbował przenieść na łono Kościoła czeskiego nauki tego heretyka oraz swoje własne. Jana Wiklifa późniejsi protestanci nazwali bluźnierczo „jutrzenką reformacji", uznano bowiem, że był on kimś, kto tę reformację zwiastował. Wiklif był zdecydowanym przeciwnikiem papieża jako głowy Kościoła, uważał, że tylko Biblia, którą nawiasem mówiąc przetłumaczył z łaciny na angielski, jest jedynym źródłem wiary i może ona wyzwolić ludzi spod niewoli papieskiej. Uważał również, że dotychczasowa Tradycja Kościoła nie jest istotna i można ją odrzucić. Więc odrzucił realną obecność Chrystusa podczas przeistoczenia w czasie Mszy świętej a także naukę o czyśćcu, kult relikwii i świętych, odpusty i spowiedź świętą. Twierdził także, że sam lud Boży jest Kościołem i nie jest potrzebny żaden kapłan, który by pośredniczył między ludem a Bogiem. Uważał również, że majątek kościelny powinien ulec sekularyzacji, czyli konfiskacie przez władze państwowe, to miałoby bardziej uduchowić cały Kościół. Hus i jego zwolennicy (wtedy nazywani wiklifistami), większość tych nowinek przyjęli za swoje oraz dodali jeszcze pewne zmiany w liturgii, jak na przykład Komunię świętą pod dwiema postaciami, odrzucili także kult obrazów oraz sakramenty święte. W roku 1415 na soborze w Konstancji potępiono nauki i pamięć Jana Wiklifa, natomiast Jana Husa skazano i jako heretyka spalono na stosie. Jego śmierć spowodowała w Czechach olbrzymie zamieszanie społeczne i doprowadziła do wybuchu wojen husyckich. Były one skierowane przeciwko królowi Niemiec Zygmuntowi Luksemburskiemu, który miał wtedy zostać również królem czeskim (Naraził się on husytom tym, że choć wystawił list żelazny gwarantujący wolność Janowi Husowi, ten został jednak osądzony i spalony). Wojny te poważnie osłabiły rolę Kościoła Katolickiego na terenie Czech i można powiedzieć, że przygotowały ideowo ludzi do szesnastowiecznej rewolucji luterańskiej. W Polsce husyci zostawili do dzisiaj widoczny ślad swojej nienawiści do katolickich obiektów kultu. Otóż w 1430 roku napadli na klasztor Jasnogórski rabując go, a obraz Matki Bożej, będący jednym z celów tego ataku zwolenników Wiklifa i Husa, porąbali szablami. Tu warto posłuchać, co o tym potępieniu i niszczeniu przez husytów obrazów katolickich napisał, XVII wieczny kapłan, ksiądz Fabian Birkowski, następca Piotra Skargi i kaznodzieja królewski przy królewiczu Władysławie IV: A nasi heretykowie tak psu oczy sprzedali, że Chrystusa Ukrzyżowanego obraz, z łożnic i z izb wyrzucają; a na to miejsce Faunów, i malowanych Kupidynków, Wenerów i Fortun nad stołem nawieszają, aby z niemi wespół obiadowali, i wieczerzali mięsopusty („Tak nazywano zwykle dawniej »ostatki« czyli trzy ostatnie dni zapustne przed Wielkim postem, poświęcone biesiadom, tańcom, wesołości i pijatyce[2]"). Nie wysiedzą się dla nich ani po kościołach Chrystusowe i świętych obrazy, i stamtąd ich wymiatywają duchowie (wilczej pokory; Kalwiniści). Obrazy wszeteczne mają większe u nich szczęście; jako ich z jednego albo z drugiego miejsca wyrzucisz, znajdą lepszą gospodę, Ale potrzeba czysta Katarzyny świętej, ale tryumfy przezacnej Urszuli, wstydliwej Agnieszki świętej, tak wiele mężnych żołnierzów męki, jako najdalej wyrzucone bywają; a z piekła na to miejsce wabią boginie nie wstydliwe, tych obrazy im na oczy idą, aby kto chce zginąć, miał okazją zginąć co prędzej. Jaka sromota! Chrześcijanie takie poczwary z piekła wydarte mają w cenie, a Zbawiciela Pana, a Bogarodzice i Świętych obrazy, jakoby jakimś bałwochwalstwem trącili, idą precz z oczu, jako wyświecone z domów. I nie ma miejsca obraz Panny Najświętszej na żadnym miejscu: a plugawa Wenus obraz ma i miejsce, a jeszcze przedniejsze w domu. Malarstwa takie, wierzcie mi, częstokroć gorsze są niż rozmowy nieczyste. Słowo wymówione ginie, odlatują próżne mowy, ale litera napisana trwa, sprośność malowana zostaje i z tych oczu do drugich oczu i do trzecich zachodzi. I tak plugawe obrazy ołtarzami są diabła, w których oczy, myśli i serce, diabłu ofiarowane bywają. Szkoda, która rośnie od tych wieczystych konterfektów i autorowi i spektatorowi, niewypowiedziana[3]". W tym też czasie powstało kilka odłamów herezji husyckiej, takich jak taboryci (radykalny odłam husytów), utrakwiści (umiarkowany odłam) czy późniejsi bracia czescy (skupiający jednych i drugich i jeszcze dodatkowo waldensów), kalikstyni [nazwa powstała od słowa (calix, kielich) czyli "kielichowcy[4]"] a także pikardyści („Pikardami zwali się sekciarze, którzy głosili, że nie należy się żadna cześć Eucharystii, że Chrystus nie jest w niej obecnym, że nie zawiera ona nic więcej nad chleb i wino. Założycielem tej sekty, zresztą nielicznej, był niejaki Picard, który przywędrował z Niderlandów do Czech około 1414[5]"). Byli również adamici (Ci z kolei „utrzymywali, że wszystkie rzeczy są Bogiem i że świat jest przedwieczny; niektórzy zrzucali z siebie odzież, nago biegali po lasach, oddawali się rozpuście"[6]). Można jeszcze dodać, że papież Marcin V wyraził zgodę na przeprowadzenie czterech antyhusyckich wypraw krzyżowych na teren Czech. Ostatnią piątą wyprawę krzyżową aprobował papież Eugeniusz IV. Wszystkie one zakończyły się zwycięstwami husytów. Ilość heretyckich odłamów protestanckich, nota bene, często zwalczających się wzajemnie, jeszcze bardziej wzrosła na przełomie XVI i XVII wieku, a więc wtedy, gdy żył nasz bohater. To powinno uświadomić nam jak ciężka praca czekała na katolickich księży i zakonników posługujących na tych terenach. W tych czasach Kościół rzymsko-katolicki, tak na Morawach jak i w całych Czechach szedł dwiema drogami. Pierwsza z nich to była: „Tradycja skupiająca się wokół dwóch wielkich apostołów Słowian i Moraw, świętego Cyryla i świętego Metodego. [Natomiast drugą była] kontrreformacja i dążenie do odrodzenia katolicyzmu, będące realizacją uchwał Soboru trydenckiego[7]". Takim zakonem, który wspaniale wprowadzał w życie uchwały Soboru trydenckiego był zakon Towarzystwa Jezusowego. Stąd też papież Paweł IV wysłał w tym czasie do Pragi kilkunastu jezuitów, którym powiedział: „Idźcie, posyłam was jak owce między wilki...Czasy są niebezpieczne i ciężkie. Będziecie tam musieli znosić wiele prześladowań ze strony błędnowierców za głoszenie katolickiej prawdy[8]". Ci zakonnicy nie walczyli bezpośrednio z protestantami a tylko swoim pokornym postępowaniem oraz głęboką wiedzą i wiarą religijną powoli nawracali zwiedziony lud. Rozwijali szkolnictwo, uczyli wszystkich chętnych, a tych, których nie było stać na naukę, uczyli bezpłatnie. Praga od czasów wojen husyckich, prawie do czasów Jana Sarkandra, a więc przez sto czterdzieści lat nie miała swego arcybiskupa, dopiero w 1561 został nim Antoni Prus z Mohelnicy. Niestety, duchowieństwo katolickie w Czechach, będące od tak długiego czasu pod wpływem protestantów, wysuwało do nowego arcybiskupa różne dziwne żądania na przykład, żeby Komunię świętą udzielać pod dwiema postaciami. Następca Pawła IV papież Pius IV wyraził zgodę na Komunię pod dwiema postaciami, ale ponieważ dochodziły do tej zmiany również inne błędy, więc zrezygnowano z takiej formy Komunii we wszystkich katolickich kościołach tak Czech jak i na samych Morawach. Również celibat niezbyt podobał się księżom czeskim. Nie chciano także odprawiać Mszy świętej po łacinie tylko w języku narodowym, czyli po czesku. Ten może przydługi wstęp wydaje się być jednak koniecznym by poznać tło historyczno-polityczne, jakie istniało w Czechach, kiedy żył Jana Sarkander. http://www.skoczow.pl/page/file.php?id=266 „Według starych przekazów święty Jan Sarkander urodził się w piwnicy domu [obecnie] przylegającego do ratusza[9]" w Skoczowie. Ponieważ wcześniejszy kościół parafialny, był w tym czasie w rękach protestantów, więc chrztu Jana Sarkandra dokonano w przyszpitalnej kaplicy, która to kaplica w czasie „reformacji [musiała służyć] katolikom jako kościół parafialny (do 1654 r.)[10]". Dzisiaj jest to kościół pod wezwaniem Znalezienia Krzyża Świętego (tzw. „Szpitalik"). http://szpitalik-skoczow.pl/wp-content/uploads/2015/03/IMG_7656.jpg „W 1923 roku władze miejskie [Skoczowa] przemianowały ul. Szpitalną, wychodzącą z Rynku w stronę Szpitalika, na ul. Jana Sarkandra. Łączy ona miejsce urodzenia z miejscem chrztu świętego Jana[11]". http://szpitalik-skoczow.pl/wp-content/uploads/2015/03/IMG_7471.jpg Matką świętego Jana była Helena Górecka, szlachcianka polska pochodząca z rycerskiego rodu Korniczów z Kornic koło Raciborza, była ona wdową po (nie znanym z imienia) Welczowskim z miasta Przybor na Morawach. Z tego małżeństwa miała syna Mateusza. Ojciec Jana, Grzegorz Maciej (Matyjasz) Sarkander z pochodzenia Czech, zmienił swoje niemieckie nazwisko Fleischmann na Sarkander. Był prawdopodobnie dość bogatym mieszczaninem, uznawanym za człowieka szlachetnego i godnego zaufania. Z tego małżeństwa urodziło się pięcioro dzieci, czterech synów [Wacław, Paweł, Mikołaj i Jan] oraz jedna córka. Jan był najmłodszym dzieckiem. Gdy Jan miał 12 lat, zmarł jego ojciec, wtedy matka przeniosła się z piątką dzieci do miejscowości Przybor na Morawach, gdzie mieszkał jej pierworodny syn z poprzedniego małżeństwa Mateusz Welczowski. Tam Jan, po skończeniu początkowej szkoły parafialnej, najpierw przez dwa lata kontynuował naukę u jezuitów w Ołomuńcu, a następnie studiował filozofię w Pradze. W 1603 roku uzyskał stopień magistra nauk filozoficznych i rozpoczął następne studia tym razem w Austriackim Grazu. Te studia przerwał i zaręczył się z mieszczanką, Anną Płachetską. Była ona, jak wykazują ostatnie badania przeprowadzone na uniwersytecie w Ołomuńcu, wyznania luterańskiego[12]. Ich ślub odbył się najprawdopodobniej w 1606 roku, ale kiedy już w następnym roku jego żona zmarła, Jan postanowił poświęcić się stanowi duchownemu. Powrócił na studia teologiczne i jeszcze w grudniu tego roku przyjął niższe święcenia kapłańskie z rąk kardynała Franciszka Dietrichsteina. Będąc jeszcze klerykiem odwiedzał swojego starszego brata Mikołaja księdza, który został proboszczem w Opawie. Tam pomagał mu w prowadzeniu urzędowej korespondencji. Po złożeniu egzaminów z teologii mając trzydzieści trzy lata, w 1609 roku w kolegiacie świętych Piotra i Pawła w Brnie otrzymał wyższe święcenia kapłańskie. Teraz już jako wikary mógł pomagać bratu w jego obowiązkach na parafii w Opawie. W tym czasie władzę nad Austrią, Węgrami i Morawami przejął arcyksiążę Maciej Habsburg, młodszy brat cesarza Rudolfa II, którego uznano za chorego psychicznie. Nie bardzo chciał się z tym pogodzić brat Jana, ksiądz Mikołaj Sarkander, gdyż należał do zwolenników powrotu cesarza Rudolfa II na tron. Ta niechęć do nowego władcy była powodem częstych wyjazdów Mikołaja z parafii na różne, tajemnicze spotkania. „Podczas jednej z takich wypraw zwolennicy arcyksięcia Macieja przechwycili poufną korespondencję opawskiego proboszcza, która stała się (...) podstawą do wytoczenia oskarżeń przeciwko niemu (...) na skutek interwencji szlachty protestanckiej - Mikołaj został aresztowany i uwięziony przez kardynała Dietrichsteina. [ponieważ ten okazał się zwolennikiem nowej władzy] Następnie sąd biskupi uznał go winnym, suspendował i skazał na dalsze przesłuchania[13]". Mikołajowi, któremu pomagali potężni protektorzy udało się uciec z więzienia i schronić najprawdopodobniej pod skrzydła odsuniętego cesarza Rudolfa II. Ostatecznie został oczyszczony z wszelkich zarzutów i cofnięto mu wszystkie kary kościelne. W tym czasie kardynał Dietrichstein powołał Jana Sarkandra na probostwo w Jaktarze. Ksiądz Jan uważał jednak, że Jaktar leży zbyt blisko Opawy, więc poprosił kardynała o bardziej odległe miejsce. Kardynał Dietrichstein przychylił się do prośby i w tym samym roku ksiądz Jan objął stanowisko najpierw wikariusza (z powodów biurokratycznych) a następnie proboszcza w Uniczowie. Tam jednak został aresztowany pod bezpodstawnym zarzutem pomocy swemu bratu, Mikołajowi w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu, oddalonym około 50 km od Ołomuńca przebywał około 8 miesięcy. Po wypuszczeniu z więzienia nie wrócił już do Uniczowa tylko objął probostwo w Charvatach także koło Ołomuńca. „Podobnie jak w poprzednich parafiach, tak i tutaj nasz rodak ze Skoczowa przebywał tylko kilka miesięcy. Powodem tak krótkiego pobytu w Chorwatach był zatarg duszpasterza ze swymi wiernymi, a dotyczył on śpiewu podczas nabożeństw liturgicznych. Sarkander, wychowany przez jezuitów, był zwolennikiem języka łacińskiego, a lud chciał śpiewać w swoim własnym języku. Z tego powodu kardynał Dietrichstein odwołał go z Chorwat i ustanowił proboszczem w Zdunkach koło Kromierzyża. W tej nowo objętej placówce Sarkander duszpasterzował trzy lata. Między innymi kontynuował rozpoczętą przez jezuitów misję nawracania protestantów na katolicyzm. W 1615 roku ksiądz Sarkander objął następną parafię - Boskowice, pod wezwaniem świętego Jakuba. (...) Po rocznym pasterzowaniu dekretem księdza biskupa [ksiądz Jan] został przeniesiony do Holeszowa, gdzie objął stanowisko proboszcza. Było to w roku 1616. Cytowany już ksiądz Fabian Birkowski, w swoim kazaniu o błogosławionym Janie Sarkandrze już w 1628 roku tak napisał: „Prowadził na tym anielskim urzędzie żywot apostolski, prawie anielski, co świadczą plebanie jego cztery [naliczono siedem parafii gdzie posługiwał święty Jan, Opawa, Jaktar, Uniczów , Charwaty, Zdounek Boskowice i Holeszów], które trzymał; w których że kacerstwa, których nasiał czart przeklęty przez Marcina Lutra i Kalwina, niszczył, a to gorącem i przykładnym kazaniem swoim, popadł wielką nienawiść u ministrów bezecnych, i u drugich heretyków, jaka większa być nie mogła; co się potem okazało[14]". Holeszów w XVI wieku został przejęty przez protestantów od braci czeskich, stąd wszystkie majątki i urzędy były w ich władaniu. Podobnie było z kościołem parafialnym. Ale na początku XVII wieku zakupił tu majątek morawski hetman krajowy Władysław Popiel Lobkowic. Był on katolikiem, więc rozpoczął misję ponownego wprowadzenia wiary katolickiej na te tereny. Szybko sprowadził do pomocy zakon jezuitów, odzyskał od husytów kościół i zwrócił się do kardynała Franciszka Dietrichsteina o proboszcza do tego kościoła. I w ten sposób ksiądz Jan Sarkander został katolickim proboszczem w protestanckim Holeszowie. „Już po roku czterdziestoletni kapłan zdołał nawrócić około 250 niekatolików (była w tym wyraźna zasługa wcześniejszych misji jezuickiej)[15]". Aby utrzymać parafię musiał ksiądz proboszcz wznowić zwyczaj płacenia dziesięciny a była to duża trudność na terenach, gdzie większość stanowili protestanci, którzy już dawno o tym obowiązku zapomnieli lub nawet nie wiedzieli. Dużą pomoc w przywróceniu tego przykrego obowiązku okazał wspomniany morawski wielkorządca Władysław Lobkowic. „Odzyskanie dziesięcin, względy u [katolika] Lobkowica oraz niekwestionowane sukcesy duszpasterskie Sarkandra [a także wcześniejsze kłopoty z jego bratem księdzem Mikołajem] spowodowały niechęć lokalnych protestantów do rzutkiego proboszcza z Holeszowa. Uczucie to musiało narastać, przeradzając się po paru latach w zaślepioną nienawiść; tylko tak można wytłumaczyć późniejsze uwięzienie i torturowanie księdza[16]". Dużą aktywność w tworzeniu opozycji do księdza Jana wykazywał szlachcic Wacław Bitowski. W maju 1618 roku w Pradze na zamku w Hradczanach protestanci wyrzucili przez okno (była to tzw. druga defenestracja praska) dwóch, katolickich urzędników cesarskich. Pomimo upadku z kilkunastu metrów nic im się nie stało, co uznano za cud. Jednak sam fakt wyrzucenia urzędników cesarskich przyjęto za początek powstania antyhabsburskiego w Czechach. Utworzono tzw. dyrektoriat, czyli składający się z 30 dyrektorów powstańczy rząd czeski. To powstanie zapoczątkowało religijną wojnę między wyznawcami protestantyzmu a katolickimi Habsburgami, która toczyła się w latach 1618-1648, stąd nazwana została wojną trzydziestoletnią. Objęła ona swym zasięgiem wiele państw europejskich, które stanęły wtedy albo po stronie czeskich protestantów, np. Szwecja, Dania, Francja albo po stronie austriackich katolików jak habsburska Hiszpania czy Bawaria. „Ten burzliwy okres przyczynił się m.in. do usunięcia jezuitów i wysiedlenia ich z kraju, a wielki hetman, Władysław Popiel z Lobkovic został złożony z urzędu i uwięziony w Brnie. Wielkorządcą Moraw został zagorzały zwolennik rewolty Władysław Valen z Żerotina, który zajął miejsce Lobkovica a do rady protestanckiej w Ołomuńcu wszedł znany z konfliktu o dziesięcinę Wacław Bitowski.W skład tej rady weszli (...) sami zajadli wrogowie Kościoła, duchowieństwa i wszystkiego co katolickie. Nowy hetman wrogo ustosunkował się do katolików, szczególnie zaś do proboszcza, występował przeciwko niemu publicznie, zarzucano, że był spowiednikiem Lobkovica, grożono nawet śmiercią. (...) W tej sytuacji parafianie sami doradzali swemu pasterzowi, aby w trosce o swoje bezpieczeństwo opuścił na jakiś czas Holeszów[17]". Ksiądz Jan po uzyskaniu pozwolenia od swoich kościelnych zwierzchników, opuścił parafię i udał się w podróż do Polski. Odwiedził Kraków, następnie odbył dawno obiecaną Matce Bożej pielgrzymkę na Jasną Górę. Wracając na Morawy zatrzymał się w Rybniku w jednej z posiadłości Lobkowica. Stąd wysłał, do właśnie zwolnionego z więzienia swojego włodarza i wspomożyciela, list, w którym ze względu na trudną sytuację w holeszowskiej parafii chciał się jej zrzec. Jednak odpowiedź była odmowna, więc ksiądz Jan Sarkander w listopadzie 1619 roku przybył do Holeszowa, gdzie kontynuował swoją wcześniejszą posługę. Jesienią 1619 roku na Wiedeń chcieli uderzyć, walczący o własną niepodległość Węgrzy ze swym królem, wyznawcą kalwinizmu Gáborem Bethlenem. Wspomagały go zbuntowane odziały czeskie pod dowództwem protestanta hrabiego Jindrzicha Thurna (jednego z tych czeskich szlachciców, którzy przez okno na Hradczanach wyrzucili dwóch przedstawicieli cesarza). W październiku te oddziały zajęły Bratysławę i od Wiednia dzielił ich już praktycznie tylko Dunaj. Cesarz Ferdynand II, poprzez swojego kuriera hrabiego Michała Adolfa Althana, zwrócił się do Korony Polskiej o pomoc. Jednak polski sejm, w którym protestanci mieli spore wpływy, odmówił pomocy. Królestwo Polskie oficjalnie więc nie mogło udzielić cesarzowi żadnego wsparcia, ale Zygmunt III Waza, którego żona Konstancja pochodziła z rodu Habsburgów, wysłał mu zaciężne oddziały lisowczyków, zwanych polskimi kozakami. Było to wojsko, które nie otrzymywało żołdu, lecz samo sobie radziło z tym problemem, niestety łupiąc i rabując po drodze kogo tylko spotkali. Uzbrojenie zaczepne lisowczyka składało się z szabli (obowiązkowo), łuku refleksyjnego chowanego w sajdaku (pokrowiec na łuk z kołczanem), ewentualnie krótkich pik lub rohatyn. Zamiennie z łukami czasami używano pistoletów, rusznic, arkebuzów lub bandoletów. Oficerowie posiadali dodatkowo nadziak bądź czekan i niekiedy koncerz lub pałasz troczony przy siodle, zazwyczaj pod lewym kolanem. Była to więc lekka jazda, która umiejętnie wykorzystywała w walce swój spryt i szybkość przemieszczania. Lisowczycy - akwarela Juliusza Kossakahttp://www.pinakoteka.zascianek.pl/Kossak_Jul/Images/Lisowczycy.jpg W książce o lisowczykach Antoniego Ossendowskiego jest scena, gdzie pułkownik Jarosz Hieronim Kleczkowski odczytuje oryginalną treść orędzia pułkownika Aleksandra Józefa Lisowskiego, twórcy i dowódcy lisowczyków. Brzmiało ono tak: „Na twarde i niebezpieczne posługi woła nas Król i Ojczyzna, ale też dozwoliły zakazanych innym pułkom wolności i zysków. W orężu i odwadze cały nasz żołd, cała nagroda. Pewniejsze one będą niż zawodne z publicznego skarbu zapłaty. Niepospolitej ja od was żądam odwagi! Jeżeli jeden wśród was jest, który by na wymierzone przed sobą działo nie rzucił się, jeden nie uderzył na pięciu, gdy ja rozkażę, nie wskoczył pierwszy na mury, lub w bystre i głębokie nurty, niech do szeregów moich nie dąży! Orężem waszym będą szabla i rusznica, łuk z sajdakiem, rohatyna, koń lekki i wytrwały; ani wozów, ni taborów, ani ciurów nie ścierpię! Wszystko nosić będziecie ze sobą. Nie wymagam ja po was gładkich w szyku obrotów, ino natrzeć zuchwale, kiedy potrzeba rozsypać się, zmylić ucieczkę, znów się odwrócić i nieprzyjaciela obskoczyć, to ‒ dzieło nasze! Dam odpoczynek, gdy czas po temu, lecz w potrzebie, w pracach waszych znać nie będziecie ni dnia, ni nocy. Przebiegać najodleglejsze szlaki nieprzyjacielskie, krainy palić, wsie burzyć i miasta, pędzić przed sobą trzody bydła i jeńców tysiące, nie przepuszczać nikomu ‒ to odtąd stać się ma jedynem zatrudnieniem waszym![18]" Lisowczycy jadąc na odsiecz do Wiednia, po drodze rozbili oddziały Jerzego Rakoczego pod Humiennem. Ta klęska spowodowała odwrót Gabora Bethlena spod Wiednia. Wtedy część lisowczyków postanowiła nie wracać do kraju, lecz przejść na żołd cesarza austriackiego (którym był prokatolicki Ferdynand II) i najeżdżać oraz łupić protestanckie, czeskie wioski i miasta. Zofia Kossak-Szczucka w swoim opowiadaniu pt. „Wielcy i mali" tak opisała najazd lisowczyków pod wodzą pułkownika Kleczkowskiego na Holeszów, gdzie proboszczem był nasz Jan Sarkander: „Kleczkowski, jadący na przedzie, cofnął konia i skręcił na błonie przydrożne. Tam stanął, wstrzymując dzianeta, który skakał i wędzidło gryzł, markotny, że go inne konie wymijają. Młody wódz silną ręką osadził go w miejscu. Lubił patrzeć tak z boku na swoją potęgę, puściwszy przodem chorągwie - sokoły, brać w siebie ich siłę i krzepkość. Sunęły, jak żywioł nieodparty i niepowstrzymany, - nieubłagany bicz Boży. Któż go zatrzyma na niszczącej drodze? Któż mu zdolen stawić czoło? Jak lawa z wulkanu wyrzucona, pędząca stokiem, spopieli wszystko, - nie wzruszy jej nic. Młody hetman czuł się jednem z tą siłą straszliwą, która buczała mu w głowie, przelewała płomieniem przez żyły, drgała mocą w każdym mięśniu. Radość istnienia, radość zwycięskiego życia, śpiewały w nim hymnem radosnym. Hej! Czyż jest piękniejsza dola niż swobodnego rycerza!? Puścił konia i pochyliwszy się w siodle, dopędził czoło pochodu. Wjeżdżali na wzgórze, skąd rozścielał się widok szeroki w dolinę. Na dole, w pogodnem słońcu, wznosiły się dymy miasteczka. - Jak zowią ten gródek? - spytał Kleczkowski przewodnika, od ostatniej wsi na postronku przy koniach prowadzonego. - Holeszów. Starczy godzina, waszmoście? Wystarczy i trzy kwadranse. Jeno kogo roztropnego na przewodnika ostawcie... Jechali dalej wesoło, wśród parskania koni, spuszczając się z góry jako ciemny, długi wąż, jak zagłada niewiedzącego o niczem miasteczka. Dzwonią, słyszycie? - zagadnął Strojnowski. - Sobie już podzwonne głoszą, wiedząc, co ich czeka... - Popamiętają pludry katolików... - Odechce im się do wnuków kacerstwa... Patrz no waść, co się tam ciemni na drodze: jakoby szyk; zali prezydja jakowe tu stoją? - Nie może być! Nieobronne miejsce; a szkoda, byłaby uciecha... - By to byli Brantowi, już by ślady za niemi zamiotło, po przedwczorajszej nauce... Niebo błyszczało niby chłodna woda, a śnieg w załomach widział się błękitny. Choć zima jeszcze trzymała, z południa szły ciepłe powiewy wiosenne. Uroczyste dźwięki dzwonów nadpływały razem z niemi. Mości hetmanie! - zawołał ksiądz Dembołęcki [kapelan wojsk lisowskich franciszkanin ksiądz Wojciech Dembołęcki, jest autorem wspomnień z wypraw lisowczyków], podjeżdżając szparko. - To katolickie dzwony! Na procesję!!! Ejże, księże kapelanie, tutaj heretycki kraj. Jak się, gdzie katolik, niebożę, uchował, to cicho siedzi, miast dzwonić... Dzwonienie dzwonieniu równe... - Za pozwoleniem, mości hetmanie - obruszył się kapelan. - W rzemiośle wojennem mistrzem i jenjuszem będąc, w materji dzwonów nowicjuszem jesteś, zgoła żaczkiem! Na dwie mile dzwon katolicki poznasz od heretyckiego! Tego głos jakoby ofiara Abla bije do nieba, gdy heretyckie snują się po ziemi, kołacząc jeno niezdarnie... - Procesja tu idzie! Procesja! - zaczęto wołać w szeregach. A co? Nie mówiłem! - krzyknął ksiądz tryumfująco. Nad ciemnem pasmem ludzi, widniejącem w dole, barwiły się płatki chorągwi. Błyszczało coś w poprzód jak słońce. Głosy odległe, cienkie jak brzęczenie much, dolatywały z daleka. - Śpiewają! - Salvum fac populum tuum... (Racz zbawić lud Twój Panie..., bardziej przez nas znane w tłumaczeniu: Zbaw o Panie, lud sierocy..., jest to część pieśni Te Deum laudamus) - poznał ksiądz Dembołęcki. - Stanąć! - zakrzyknął Kleczkowski, Szeregi stanęły, wpatrzone w zbliżającą się procesję. Szedł tłum tysięczny, odświętnie przybrany, skupiony. Na przodzie, pod baldachimem, ksiądz niósł złocistą monstrancję, Bił w nią blask słońca, że wydawała się być słońcem drugiem. W jarzącem jej świetle ginęła twarz księdza. Zdało się, że światłość Boża sama ludzi wiedzie. - Z koni! czapki precz! - zawołał hetman, zeskakując w śnieg, Stanęli o parę kroków i ksiądz, podniósłszy monstrancję, jął błogosławić stojące szeregi: Benedictus ąui venit in nomine Domini; benedicimus vobis de domo Domini (Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie; Błogosławimy wam z domu Pańskiego - to błogosławieństwo to urywek psalmu 117) - brzmiał donośnie jego głos wśród niezmiernej ciszy. ...Deus Dominus et illuxit nobis (Pan Bóg oświecił nas Ps.117) - odpowiedział ks. Demobołęcki. - Amen! - odrzekli żołnierze. Teraz przed księdza wysunął się stary człowiek w granatowej kapocie, drżącemi z wieku rękami, podając starszyźnie chleb i sól na drewnianej tacy. - Skąd tu katolicy? - zapytał, marszcząc brwi Kleczkowski. - Czego od nas proboszcz chcesz? Ksiądz podniósł nań oczy serdeczne, nalane światłem bijącem z monstrancji. - Wiedząc, iż Polacy katolicy nadciągają, wyszliśmy naprzeciw, błogosławieństwem powitać... - Nie podstęp to, myślisz Stachu? - zagadnął półgłosem Kleczkowski, - Zali ja wiem?... - odparł Strojnowski niepewnie. Ksiądz ciągnął, wlepiając w nich oczy radosne, pełne ufności dziecinnej. - Byłem zeszłego lata w Polsce, na Jasnej Górze... Widziałem w kaplicy Panienki, rycerzy polskich modlących się, krzyżem leżąc. Archaniołami być mi się widzieli. Tedy posłyszawszy, że tacy sami rycerze nadchodzą, rzekłem parafianom: Pójdźmy powitać gości, przez Pana zesłanych! Kleczkowski poczuł suchość w gardle, a niedoznane nigdy zakłopotanie spętało mu nogi. Sam nie wiedząc co czyni, ujął z szacunkiem ramię księdza, dając znak Strojnowskiemu, aby uczynił to samo. - Pozwól księże - rzekł, - iż odprowadzimy Przenajświętszy Sakrament jako jest zwyczaj u polskich żołnierzy, poczem wnet ruszymy w drogę, bo nam wielce spieszno, - O, na Boga! - zawołał ksiądz ze szczerym żalem. - Toćbyśmy radzi miłościwych panów choćby parę dni ugościć! Ave verum Corpus natum ex Maria Virgine- zaintonował, ruszając, [Bądź pozdrowione prawdziwe ciało, zrodzone z Maryi Dziewicy - był to „krótki hymn eucharystyczny z XIV wieku. W tradycji śpiewany był podczas podniesienia Najświętszego Sakramentu (podczas konsekracji). Był również uroczyście odśpiewywany w czasie błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem (monstrancją)[19]".] Vere passum, immolatum in cruce pro homine... [Prawdziwie umęczone, ofiarowane na krzyżu za człowieka...] - przywtórzył [słowo przestarzałe: przytaknął, potwierdził[20]] gromko kapelan, odbierając z ręki chłopca kadzielnicę. Pieśń rozebrzmiała potężnie. Śpiewali Morawianie, śpiewali żołnierze, idąc pieszo koło koni. Ksiądz Dembołęcki machał kadzielnicą, że w błękitnym dymie ledwo majaczyły twarze księdza i obu rycerzy. Kleczkowski szedł, daremnie starając się rozplątać własne myśli. Wśród chaotycznej ich plątaniny jeden wysuwał się pewnik: niemożność zniszczenia miasta. - Dlaczego? Nie wiedział, lecz czuł, że po raz pierwszy nie uczyni według swojej woli, lub woli zbiorowej, z którą był jednem. Siła nieznana wiodła go bezsilnego ku rezolucji obcej, niezwyczajnej, nigdy dotychczas nie powziętej. Co więcej, poznał jasno, że nie tylko on został spętany i obezwładniony. Podobnie czuli żołnierze. Nieujarzmiony, hardy potok, szedł pokornie za baldachimem. Czuło się to w kroku żołnierzy, w brzęku szabel, chybających się nieśmiało. Nie odwracając się, dowódca widział twarze zdziwione, zmieszane. Spojrzał z ukosa na Strojnowskiego i na kapelana; ci przynajmniej nie zdawali się być strapionymi: śpiewali potężnie wraz z tłumem, aż frędzle baldachimu drżały. Dzwony biły nieustannie, gdy dochodzili kościoła. Domy pootwierane stały pustką, bo kto żyw szedł z procesją. Ksiądz przystanął przed bramą cmentarną, - Najmilsi moi! - krzyknął do parafian - Panowie wojacy strudzeni są i zdrożeni, a rychło pono mają ruszać dalej. Ugoścież ich należycie, nie skąpiąc niczego z komory, by wspominali nas radzi. A kto łaskaw, proszę do kościoła na mszę, - Ja kazanie powiem! - zawołał ksiądz Dembołęcki ochoczo. - Każ ogłosić, że ruszyć niczego nie wolno, a kto by bodaj garnek rozbił, albo skrzynię wyłamał, gardło da, - szepnął Kleczkowski do rotmistrza Sulimirskiego, który stał tuż za nim. - Wedle rozkazu - odparł Sulimirski, bez zdziwienia w głosie. - Wcale grzeczne miasteczko - rzekł Strojnowski, oglądając się za siebie. W dolinie wśród lekkiej mgły, leżał opuszczony przed chwilą Holeszów. Dymy z komina biły prosto w niebo niby kadzielnice, a bezlistne drzewa misterną koronką zdobiły wysoki kościół. - Mają szczęście, dranie. Pierwszy to raz w historii lisowskiej... Żeby nie procesja, kamień by na kamieniu nie pozostał. No, upiekło się. - Niemrawy jakisik ten księżyna i pary z gęby wypuścić nie umie. Uważaliście, waszmościowie, podczas kazania? Ludzie tylko oczy na mnie wytrzeszczali, w życiu nie słyszawszy tak subtelnego dyskursu. Może tam poniektóry coś niecoś zrozumiał, - reszta ani słowa! Nie dziwota, takiego oratora mając... Ale człeczyna dobry i w pospolitej parafji może proboszczować od biedy... - Rysią! - Uch! Będzie nas teraz gnał, aby czas napędzić. - Dobrą godzinę straciliśmy, ale ludzie i konie rzetelnie podjedli[21]". [1] Ks. Teodor Czaputa, Życie i śmierć męczeńska bł. Jana Sarkandra, Cieszyn 1920, s. 6. [2] https://pl.wikisource.org/wiki/Encyklopedia_staropolska/Mi%C4%99sopust [3] X. Fabian Birkowski, Głos krwie b. Józefata Kunczewica archiepiskopa połockiego także b. Jana Sarkandra męczennika morawskiego i obrazu bransbergskiego.. Kraków 1629, s.76-77. [4]http://www.ultramontes.pl/holzwarth_ruch_husycki_4.htm [5] Tamże. [6] Tamże. [7]Ks. Jan Budniak, Jan Sarkander patron jednoczącej się Europy, Bytom-Cieszyn 1995, s. 29. [8] Tamże, s. 30. [9] http://www.skoczow.pl/page/434,szlak-sarkandrowski.html [10] Tamże. [11] Tamże. [12] Andrzej Babuchowski, Jan Sarkander, Kraków 2006, s. 38. [13] Andrzej Babuchowski, Jan..., s. 40. [14] X. Fabian Birkowski, Głos krwie bł. Jana Sarkandra męczennika morawskiego, [reprint] Katowice 1995, s.44. [15] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych świętych polskich, Gdańsk 1997, s. 156. [16] Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych..., s. 156. [17] Ks. Jan Budniak, Jan Sarkander..., s. 56-57. [18] Antoni Ferdynand Ossendowski, Lisowczycy, Poznań 2014, s. 13. [19] http://soli-deo.pl/repertuar/ave-verum-corpus/ [20] https://dobryslownik.pl/slowo/przywt%C3%B3rzy%C4%87/135642/ [21] Zofia Kossak-Szczucka, Wielcy i mali, Kraków1927, s. 88-93. Powrót |