Błogosławiony August Czartoryski Część II W następnym roku przybył do Paryża ksiądz Jan Bosko. Był on już powszechnie znanym założycielem Towarzystwa świętego Franciszka Salezego, a więc zgromadzenia salezjanów, a także Oratoriów salezjańskich, czyli schronisk czy też domów dla chłopców, gdzie mogli się oni modlić i uczyć, bawić, a także pracować nie zaznając głodu i czuć się jak w prawdziwej rodzinie. Jego przybycie wzbudziło sporą sensację wśród mieszkańców Paryża, którzy bardzo chcieli zobaczyć człowieka już za życia uznawanego za świętego. Wielkie tłumy ustawiały się w miejscach, gdzie miał się pojawić, a także na jego konferencjach, wygłaszanych w największych świątyniach Paryża. „Każdy pragnął ucałować jego świętą rękę i prosić o błogosławieństwo. (...) To ogólne i żywe zainteresowanie się osobą księdza Bosko łatwo można zrozumieć, gdy zważy się, jakich łask Bóg użyczał na jego modlitwę i jakimi otaczał go cudami. Oto jeden z wielu faktów: Pewnego dnia, gdy ks. Bosko udzielał posłuchania, podszedł doń jakiś pan z prośbą, żeby raczył wstąpić na chwilkę do pewnej hrabiny, której synek był ciężko chory i lada chwila mógł umrzeć. - Owszem - odrzekł ksiądz Bosko - lecz pod warunkiem, że chory będzie mi służył do Mszy świętej. - Ależ, księże - usłyszał odpowiedź - przecież to dziecko jest konające!... - Wiem o tym; jutro jednak będzie już mogło służyć do Mszy świętej. Miejcie wiarę, a biedna matka odzyska swój skarb... Po tych słowach wstał, wziął kapelusz i wyszedł. Wiele osób pośpieszyło za nim do mieszkania hrabiny. Nieszczęśliwa matka powitała księdza Bosko zalana łzami. - O, niech ksiądz ulituje się nade mną, biedną matką, i wróci życie memu dziecku - błagała. - Owszem, pobłogosławię je, ale za to jutro chłopczyk będzie mi służył do Mszy świętej... - Oby to Bóg dał! - westchnęła hrabina. Ksiądz Bosko wszedł do pokoju, gdzie leżał chory i rzekł wesoło: - No, drogie dziecko, czy, jeśli cię pobłogosławię, jutro rano przyjdziesz mi służyć do Mszy świętej? Gdy dziecko skinęło główką potwierdzająco, ks. Bosko pobłogosławił je, a pocieszywszy zbolałą rodzinę, szybko odszedł. Po błogosławieństwie chory zasnął snem ożywczym, a nazajutrz wstał zupełnie zdrów i posiliwszy się z apetytem, poszedł służyć do Mszy świętej swemu cudownemu lekarzowi. Szereg podobnych łask wzrastał z dniem każdym. Nic tedy dziwnego, że cały katolicki Paryż przejęty był dla Cudotwórcy tak wielką czcią. Uniesienie doszło do najwyższego stopnia, gdy rozeszła się wieść, że po błogosławieństwie księdza z Turynu pewien ociemniały odzyskał wzrok, a kilku konających powstało z łoża śmierci zupełnie uzdrowionych. Wprawdzie ksiądz Bosko przez pokorę i roztropność starał się ukryć te cuda, ale mimo to wieść o nich szerzyła się coraz dalej[1]". Bardzo ciekawą historią, o której warto tu opowiedzieć, były dwie wizyty słynnego Wiktora Hugo u księdza Jana Bosko podczas jego pobytu w Paryżu. Otóż Wiktor Hugo, kiedy przybył za pierwszym razem, nie został rozpoznany przez Księdza Bosko, bo jak sam powiedział, nie było to dla księdza ważne. Posłuchajmy rozmowy tych dwóch ludzi, z których jeden, autor między innymi „Nędzników" i „Katedry Najświętszej Maryi Panny", miał już ponad osiemdziesiąt lat i był już bliski zakończenia swojej ziemskiej wędrówki, a drugi choć młodszy, będąc jednak duchownym, z jak piękną cierpliwością potrafił uświadomić temu starszemu to, co jest najważniejsze w naszym życiu. Z pewnością: „zadziwić może wizyta złożona (...) przez Wiktora Hugo, głośnego powieściopisarza i dramaturga, piszącego w duchu rewolucji, - którego większość dzieł jest przez Kościół potępiona. Czekał on na posłuchanie blisko trzy godziny. Ksiądz Bosko go nie znał, a Hugo wszedłszy, nie przedstawił się, ale zaraz na wstępie rzekł: - Niech ksiądz dobrodziej mnie się nie obawia i nie obraża się na mnie, gdy powiem otwarcie, że jestem niedowiarkiem i dlatego nie wierzę w cuda, nawet w te, które pono ksiądz działa. - Nie wiem - odrzekł łagodnie ksiądz Bosko - z kim mam zaszczyt mówić, ale co prawda na tej wiadomości zbyt mi wiele nie zależy. Niech pan będzie spokojny; nie mam zamiaru przekonywać łaskawego pana o tym, w co pan nie chce wierzyć. Nie zamierzam nawet mówić o religii, tylko ośmielę się zapytać, czy pan przez całe życie podobnie był usposobiony jak teraz? - Nie! Za młodu wierzyłem, jak wierzyli moi krewni i przyjaciele - odparł Hugo. Rozmowa toczyła się dalej, aż zbiegła na temat podeszłego wieku nieznajomego. Wiktor Hugo miał wówczas lat z górą osiemdziesiąt. Tu ksiądz Bosko wtrącił: - Cóż by panu zaszkodziło pomyśleć o nieśmiertelności duszy, o religii w tych ostatnich latach życia?... - Nic by to nie szkodziło, ale byłoby oznaką słabości, niegodnej filozofa. Taka słabość ośmieszyłaby mnie w oczach moich zwolenników. - A więc mówmy o ostatniej chwili życia, kiedy panu na opinii ludzkiej nic już zależeć nie będzie. Wtedy spokój sumienia jest bardzo, bardzo pożądany... - Już rozumiem o co czcigodnemu księdzu chodzi... Nie, nawet w ostatniej chwili nie miałbym odwagi tak bardzo się poniżyć!... - Czegóż pan jednak może się spodziewać w tej ostatniej chwili?... Życie doczesne się kończy, wiecznego dla pana nie ma, a raczej pan nie chce o nim słyszeć... Tu nieznajomy spuścił głowę i pogrążył się w głębokim zamyśleniu, a ksiądz Bosko ciągnął dalej: - Tak, panie, należy pomyśleć o swej duszy, bo inaczej wszystko będzie stracone... Według pańskiej opinii, zapada pan w nicość, według mojej i wszystkich ludzi wierzących, oczekuje pana wieczne potępienie... - Ponieważ ksiądz mówi do mnie nie jak filozof, ale jako przyjaciel, rady jego nie mogę odrzucić. Nigdy nie zastanawiałem się nad tą sprawą tak poważnie, jak w tej chwili. Rozważę ją dłużej i powrócę jeszcze do księdza... W czasie drugiej wizyty, którą w kilka dni później złożył Hugo księdzu Bosko, wolnomyślny pisarz rzekł: - Wierzę w świat nadprzyrodzony, wierzę w Boga i spodziewam się, że będę mógł umrzeć na rękach kapłana katolickiego, który duszę moją poleci Stwórcy! Wiktor Hugo nie widział się już więcej z księdzem Bosko. Umierając 25 maja 1885 r., prosił natarczywie o księdza katolickiego, lecz kapłana nie dopuszczono[2]". święty Jan Bosko i książę August Oczywiście sława księdza Jana Bosko dotarła również i do paryskiego pałacu Czartoryskich. Książę Władysław bardzo chciał przyjąć u siebie księdza Bosko, w którym widział przyszłego wychowawcę także młodzieży polskiej. Wiedział książę, że właśnie wychowanie młodzieży w duchu patriotycznym pozwoli zachować tożsamość narodową Polakom. „Chciał także książę Władysław zyskać u księdza Bosko opiekę dla upadającej pod brzemieniem wypadków politycznych emigracji. Pod każdym względem była ona opuszczona i zaniedbana, ale najwięcej potrzebowała opieki religijnej. Księża zmartwychwstańcy - dla szczupłej swej liczby - nie mogli podołać potrzebom duchownym rozproszonych niemal po całym świecie Polaków. Brak zaś opieki duchowej powodował u polskich tułaczy zanik ducha religijnego, a co zatem idzie, obojętność dla sprawy narodowej, zniechęcenie i swary. Książę Władysław spodziewał się, iż ksiądz Bosko wśród swoich księży znajdzie takich, którym by mógł powierzyć na stałe zaspokajanie potrzeb duchownych biednych uchodźców znad Wisły[3]". Książę Władysław myślał tu również o osadnikach Adampola, którzy właśnie byli polskimi emigrantami zasiedlającymi tę wioskę. Była to wieś leżąca w Turcji na peryferiach Stambułu, zakupiona jeszcze przez Adama Jerzego Czartoryskiego, czyli ojca Władysława i dziadka Augusta. Mieszkańcy Adampola mieli „w planach wielkiego Adama stać się (...) zalążkiem przyszłej wyzwolonej ojczyzny[4]". Myślał więc książę Władysław również o tym, by ksiądz Bosko mógł choć duchowo opiekować się tymi ludźmi. Ale, „aby zaprosić księdza Bosko do Hotelu Lambert nalegał i książę August, u którego zrodziła się wtedy myśl, iż może ten mąż Boży, triumfujący teraz nad opanowanym przez ducha niewiary i obojętności religijnej Paryżem, stanie się dlań wysłańcem niebieskim, który pokieruje jego duszą, wszelkie niepokojące go wątpliwości usunie i w wyższym powołaniu go utwierdzi, a sercu jego przyniesie pokój i szczęście. Pragnął więc koniecznie znaleźć sposobność do rozmowy z onym wielkim znawcą dusz[5]". Pałac Lambert zwany hotelem Spotkanie nastąpiło w połowie maja 1883 roku. W tym czasie August Czartoryski słyszał głos w swojej duszy, że otrzyma przewodnika duchowego, więc wiązał z tą wizytą duże nadzieje. Na przywitanie księdza Bosko zebrała się praktycznie cała rodzina Czartoryskich, a więc książę Władysław z żoną Małgorzatą, jej ojciec Książę Ludwik Filip, hrabia Paryża, siostra księcia Władysława, hrabina Izabela Działyńska, młodsi bracia Augusta Adam i Władysław, a także, co oczywiste, i sam August, który później, gdy „był już salezjaninem, wyznał (...), że w 1883 roku dom Orleański zgotował księdzu Bosko przyjęcie, jakie zwykle przygotowywał jedynie dla książąt. Na przykład członkowie rodu Orleańskiego - podkreślił August - mieli na sobie szaty królewskie[6]". Kiedy wszedł ksiądz Bosko „Książę August wyszedł na jego spotkanie. Skoro go ksiądz Bosko ujrzał, rzekł: »Od dawna pragnąłem pana poznać...«. Słowa te, które z całą prostotą powtarzał potem książę August, zawierały w sobie wiele tajemnej treści. Młody książę był nimi zaskoczony, świadczyły bowiem, że ksiądz Bosko już go zna, choć dotąd nigdy go jeszcze nie widział... Ze świętym przejęciem służył do bezkrwawej ofiary, błagając Boga, by przez sługę swego dopomógł mu wszelkie wątpliwości w duszy uspokoić i wybrać sobie na całe życie stan zgodny z wolą Nieba. Po Mszy świętej nie chciał już ani na krok odstąpić księdza Bosko. W czasie śniadania, w którym oczywiście wzięła udział cała rodzina, omawiano sprawy najbardziej interesujące księcia Władysława - a więc sprawę emigracji, Adampola, prowadzenia zakładów wychowawczych, sposoby podniesienia moralności w społeczeństwie. Książę August cały czas, siedząc tuż przy księdzu Bosko, śledził pilnie każdy jego ruch, uważnie słuchał jego słów natchnionych i wpatrując się w sędziwą twarz Bożego wysłańca, czuł się dziwnie szczęśliwy. Jakież było jego zdziwienie, gdy zasięgając rady ks. Bosko na osobności, zanim zdążył wypowiedzieć całkowicie swe pytanie, już usłyszał odpowiedź w sprawie dotyczącej najgłębszych, nieznanych dotąd nikomu tajników jego duszy... Wówczas jasno zrozumiał, że tu działa palec Boży, że tylko mocą wyższą mógł ten wielki kapłan przeniknąć jego serce. Teraz już pewien był, że wolą Bożą jest, by ksiądz Bosko został jego kierownikiem[7]". Po tej wizycie zawiązała się nić przyjaźni między młodym księciem i dużo starszym księdzem. Ta przyjaźń objawiła się w ożywionej korespondencji między nimi, a także prośbami młodego księcia o modlitwę i wstawiennictwo dla siebie i całej rodziny. Po jakimś czasie same listy już nie wystarczały Augustowi i postanowił on udać się do Turynu, by odwiedzić swojego przewodnika duchowego. Okazją ku temu była wizyta u papieża Leona XIII, jaką w dwusetną rocznicę odsieczy wiedeńskiej składała mu delegacja polska, w skład której wchodzili: książę August [Czartoryski], hrabia Stanisław Tarnowski, hrabia Artur Potocki, [Zygmunt] Cieszkowski i dwu przedstawicieli włościan małopolskich. Przed oblicze Ojca Świętego wprowadził ich kardynał [Mieczysław Halka-] Ledóchowski[8]". Delegacja ta podarowała papieżowi obraz Jana Matejki przedstawiający zwycięskiego króla Jana III Sobieskiego, wręczającego kanonikowi Denhoffowi list do papieża Innocentego XI, w którym nasz król napisał „Veni, vidi, Deus vicit". Obraz ten do dzisiaj wisi w Muzeach Watykańskich. Sam Jan Matejko był oczywiście również obecny w tej delegacji. Ofiarował on narodowi polskiemu ten obraz „pod warunkiem, że przedstawiciele narodu wręczą go Ojcu Świętemu jako hołd Polaków dla papieża[9]". Jan Matejko w podziękowaniu za to wspaniałe dzieło otrzymał od Ojca Świętego „krzyż komandorski im. Piusa z gwiazdą[10]". Książę August, zanim dojechał do Rzymu, odwiedził Turyn, gdzie miał okazję zwiedzić pierwsze Oratorium księdza Bosko w dzielnicy Valdocco. Niestety samego księdza Bosko nie zastał, więc oprowadzał go zastępca i następca księdza założyciela, ksiądz Rua. Ksiądz Bosko był gorliwym czcicielem kultu Maryi Wspomożycielki Wiernych. W jednym ze swoich snów usłyszał, że „Najświętsza Maryja Panna wyraźnie życzy sobie, abyśmy ją czcili pod wezwaniem Wspomożycielki wiernych[11]". Ten tytuł Matce Bożej nadał Pius V po cudownym zwycięstwie nad flotą turecką pod Lepanto. Natomiast Pius VII, który w roku 1814 został, po pięcioletnim więzieniu go przez Napoleona, uwolniony i triumfalnie wjechał do Rzymu 24 maja tego roku, ustanowił ten dzień, jako święto Wspomożycielki wiernych. Za natchnieniem Matki Bożej zaczął ksiądz Bosko jeszcze w roku 1863 myśleć o budowie kościoła w Turyńskiej dzielnicy Valdocco pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Dwa lata później poświęcono kamień węgielny pod budowę tego olbrzymiego sanktuarium, a w roku 1868 „ks. Arcybiskup Turynu Riccardi dokonał konsekracji [tego] kościoła[12]". Właśnie za radą księdza Rua, który wiedział, że w tym czasie ksiądz Bosko na pewno będzie w Turynie, wiosną roku 1884 książę August ponownie przybył do Turynu i dzień 24 maja, święto Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych, spędził przy boku księdza Jana Bosko, a następnie pozostał w Turynie przez miesiąc, aż do imienin swojego przewodnika duchowego. W tym czasie, mieszkając w hotelu Europa, „codziennie od rana do późnych godzin wieczornych przebywał w Oratorium. Rano był na Mszy świętej, a po śniadaniu miał konferencję z księdzem Bosko[13]". Ten miesiąc ocenił książę August jako jeden z najpiękniejszych okresów w swoim życiu. W październiku 1884 roku otrzymał on taki list od Józefa Kalinowskiego, który, już jako karmelita brat Rafał od świętego Józefa, po wcześniejszej rozmowie z siostrą Ksawerą Czartoryską, napisał bardzo krótko tak: „Mówiono mi przy kracie, że zdawałeś się być smutnym i jakby w tęsknocie. Rad bym cię widział ustalonym w jakimś zgromadzeniu zakonnym. Spróbuj tego lekarstwa dla duszy i ciała. Dosyć tej próby życia na świecie[14]". W tym czasie jednak książę Władysław postanowił wziąć Augusta do Anglii, tam pokazywał mu nowoczesne zakłady przemysłowe, hale maszyn i różnych nowoczesnych urządzeń, które świadczyły o rozwoju ówczesnej techniki, a jednocześnie wskazywał na własny wiek, na swoją coraz większą nieudolność, „na niepokój o przyszłość dzieła Czartoryskich, wreszcie na niepewny los sieniawskiej ordynacji. (...) [Tak o tym napisał po powrocie z Anglii do syna] »Zmiłuj się, Guciu... nie ma czasu do stracenia. Lata i miesiące przechodzą; ja się starzeję; już nie mogę. Walory ordynackie są gotowe [Chodziło najprawdopodobniej o papiery wartościowe bądź gotówkę w banku], bo ciocia już je przygotowała. Więc naprzód należy je złożyć pod twoim nazwiskiem w arcypewnym banku we Wiedniu; po wtóre ułożyć ostateczną ustawę ordynacji, co będzie łatwo, i oddać cesarzowi i ministrowi we Wiedniu«[15]". Mimo tego książę August coraz poważniej myślał o swoim powołaniu i kilka razy listownie zapytał księdza Bosko o możliwość wstąpienia do Salezjanów. Ten jednak bardzo chłodno odpowiadał na te zapytania, w końcu oznajmił, że nie widzi księcia w swoim zakonie i poradził, aby książę słuchał ojca. Tak to ujął w swoim liście do Augusta: „Jeżeli chęć do stanu duchownego odzywa się w księciu bardzo silnie, to wypadałoby się zrzec ordynacji, jeżeli zaś nie jest ona zupełnie ustalona, to książę postąpi zupełnie dobrze, stosując się do życzeń ojca i przyjmując ordynację ze wszystkimi następstwami[16]". Dlatego posłuszny August „na Nowy Rok 1886 otrzymał (...) od ojca majorat sieniawski i z nowym zapałem zabrał się do spraw rodzinnych[17]". Zasada majoratu była to „dawna zasada dziedziczenia, według której cały majątek przechodził na najstarszego syna lub najbliższego krewnego[18]". W ten sposób książę August przejmował Sieniawę jako jej ordynat. W okresie karnawału „w Krakowie uczestniczy w organizowanych z myślą o jego mariażu towarzyskich wieczorach, poznaje nowe ewentualne kandydatki[19]". Te imprezy organizowała w swoim pałacu na Woli Justowskiej, w porozumieniu z ojcem Augusta, księżna Marcelina Czartoryska, ta słynna pianistka. Jednak jak sama się później skarżyła, wszystkie wysiłki i poniesione koszty poszły na marne. A jak tylko karnawał się skończył, młody książę zaczął odwiedzać na ulicy Łobzowskiej swoją stryjenkę karmelitankę matkę Ksawerę. „Po pewnym czasie matka Maria Ksawera wysyła do Władysława Czartoryskiego list. [W którym] delikatnie tłumaczy (...) [swojemu szwagrowi], że chociaż planował inaczej, »nie wydaje się słusznym łamać pragnienia Gucia«. Wszak wzorem innych nosił się z zamiarem poświęcenia służbie Bożej jednego z synów. Prawda, miał to być któryś z młodszych, urodzonych z księżniczki d'Orleans, ale gdy Gucio pragnie...[20]". To oczywiście nie podobało się ojcu Augusta, który owszem myślał o stanie duchownym, dla któregoś z synów, ale nie o życiu zakonnym. „Sama myśl o takiej ewentualności napawa grozą. Można przyjąć jako unikat jednego księdza Bosko, można w tej czy innej intencji dopuścić go nawet do salonów Hotelu Lambert, ale oddać mu najcenniejszy skarb, kontynuatora tradycji i ojca przyszłych Czartoryskich?[21]". Książę Władysław z synem Augustem Ksiądz Bosko, sądząc z odpowiedzi na nalegania Augusta, wcale nie chciał zabierać ojcu tego skarbu, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie i swoją opinią jakby pomagał księciu Władysławowi w zatrzymaniu syna. Posłuchajmy tych dość kategorycznych słów, które ksiądz Bosko skierował do młodego księcia: „Myli się książę. W Towarzystwie Salezjańskim nie ma dla niego miejsca[22]". Nasz bohater jednak coraz mocniej utwierdzał się w swym powołaniu. W tym też czasie pojechał do Sieniawy, by uporządkować sprawy majątkowe, tam „wydał rozporządzenia, dotyczące dzierżawy folwarków z tym zastrzeżeniem, by nie dostały się żadną miarą w ręce żydowskie. Znany mu był bowiem ujemny wpływ żydów na ludność okoliczną przez karczmy i wyzysk, na co swych ziomków nie chciał narażać. Wyraźnie zaznaczył, że woli sam stracić finansowo, niżby rodacy mieli ponieść straty na duszy. Folwarki więc miały być koniecznie oddane w ręce Polaka[23]". Oczywiście najbardziej zależało mu na prawie propinacji, a więc prawie do produkcji i handlu alkoholem. August nie chciał pozwolić na rozpijanie swoich rodaków. Dopiero po załatwieniu tych wszystkich spraw pożegnał się z rodziną i zamierzał wyjechać do Włoch. Ojciec nie bardzo chciał się zgodzić na ten wyjazd, ponieważ mimo wszystko cały czas jeszcze żył nadzieją, że syn nie porzuci majątku i przejmie schedę po nim. August zapowiedział więc, że „nieodwołalnie poweźmie decyzję dopiero po roku, więc do tej pory ma jeszcze dużo czasu do namysłu. Na razie jedzie do Włoch, gdzie zacznie uczyć się teologii. Książę Władysław pogodził się z wolą Bożą i zezwolił na wyjazd do Turynu[24]". Lecz coraz wyraźniejszy głos Bożego powołania nie opuszczał Augusta. A pamiętając stanowczą odmowę księdza Bosko, postanowił udać się do samego Ojca Świętego z prośbą o wstawiennictwo. Leon XIII, który dobrze kojarzył naszego księcia, kiedy dowiedział się zamiarze wstąpienia młodego księcia do salezjanów, bardzo się ucieszył z tego i błogosławił temu zamiarowi. Wtedy nasz książę posmutniał i tak powiedział: „- Tak, Ojcze Święty (...) ale ksiądz Bosko stawia mi trudności i mówi, że jego zgromadzenie nie jest dla mnie. Ojciec Święty wzruszył się na to powiedzenie księcia i odparł: - Niech książę będzie dobrej myśli i nie traci nadziei. Niech jedzie do Turynu do księdza Bosko, niech mu zawiezie nasze błogosławieństwo i pozdrowienie i niech mu powie, że wielce będziemy zadowoleni, jeśli usłyszymy, że książę zaliczony został pomiędzy jego synów. Życzeniom papieża on na pewno nie odmówi. Tak, niech książę idzie do niego, a stanie się świętym. August dziękował Ojcu Świętemu za okazane względy, w końcu zaznaczył, że czekają go jeszcze w tej sprawie inne trudności, a to ze strony rodziny, której jest pierworodnym synem. Dodał też, że przyjął ordynację i w niektórych interesach rodzinnych już się na dalszą metę zobowiązał. Ojciec Święty odpowiednimi wskazówkami i w tym względzie uspokoił księcia i zakończył posłuchanie tymi słowy: - Przede wszystkim niech się spełni Wola Boża!...[25]". Nam może się wydać dziwnym to, że ksiądz Bosko nie chciał przyjąć do swego zgromadzenia księcia Augusta. Ale ta niechęć była pozorna, ksiądz Bosko przeczuwał to, że ojciec i cała rodzina Czartoryskich może być przeciwna wstąpieniu Augusta do zakonu. Wiedział o planach rodzinnych i politycznych, jakie wiązano z Augustem. Z drugiej strony wiedział też o jego coraz mocniejszym postanowieniu wstąpienia do salezjanów. Dlatego, kto wie, czy to nie sam ksiądz Bosko podsunął Augustowi pomysł udania się do Ojca Świętego. Poczucie odpowiedzialności księdza Bosko „w stosunku do Polski i do Czartoryskich doprowadziło go w końcu do przyjęcia Augusta do Zgromadzenia Salezjańskiego, lecz nie był to gest uprzejmości czy po prostu porozumienia między stronami, ale akt posłuszeństwa i poddania się Ojcu Świętemu. Tylko papież mógł rozsądzić czy poświęcenie jednej rodziny i jednej osoby zgodne jest z potrzebami narodu[26]". Ksiądz Bosko, kiedy otrzymał papieskie polecenie przyjęcia księcia Augusta Czartoryskiego do swojego zgromadzenia, tak powiedział do niego: „Dobrze, drogi książę. Przyjmuję cię. Odtąd należysz do Towarzystwa Salezjańskiego, a pragnę abyś pozostał w nim aż do śmierci. [A dalej tak powiedział, przewidując przyszłość.] Biedny ksiądz Bosko umrze wkrótce, lecz gdyby jego następca z jakiegokolwiek powodu chciał cię z niego wydalić, ty zaś nie życzyłbyś tego, wystarczy gdy powiesz, iż jest wolą księdza Bosko, by cię z towarzystwa nie wysyłano[27]". Przyjęcie do salezjanów nastąpiło 14 lipca 1887 roku, wtedy książę August przeniósł się do San Benigno Canavese i rozpoczął okres przygotowujący go do nowicjatu, który zazwyczaj trwał około roku. Wszystko więc wskazywało na to, że jeśli książę wytrzyma to życie, gdzie z „królewicza" musiał przeobrazić się w „żebraka", będzie mógł podjąć ostateczną decyzję w terminie zgodnym z obietnicą daną ojcu. Jednak jego gorliwość była tak wielka, a egzaminy zdane szybko i pomyślnie, że staż kandydacki został skrócony. Dlatego obłóczyny odbyły się już 24 listopada tego samego roku, a dokonał ich sam ksiądz Bosko. Na uroczystość przybyła rodzina, niestety bez ojca, który usprawiedliwiał się chorobą. Jednak w listach pełnym gorzkich zarzutów do Augusta ewidentnie można zauważyć żal, między innymi o ten skrócony czas, który miał August do namysłu, a który przecież ojcu obiecał: „Mówiłeś mi o próbie 18-miesięcznej, a nie ma jeszcze 6 miesięcy, a już wdziewasz suknię[28]", „miałeś mi dopomóc zakończyć interes ordynacji, a tu nie przeszło kilka miesięcy, a te twoje zapewnienia poszły w niwecz[29]". Jeszcze do momentu obłóczyn rodzina łudziła się, że ten „kaprys" młodego księcia minie, ale teraz, kiedy przyjmował on habit zakonny, wszyscy zrozumieli, że decyzja Augusta jest nieodwołalna. Po uroczystości ksiądz Bosko, już w swoim pokoju, tak powiedział do Augustyna: „Jestem zadowolony z epilogu tej historii, pełnej rozlicznych niepewności. Tak więc bądź odważny, drogi książę. Dziś odnieśliśmy piękne zwycięstwo. Raduje się teraz, gdyż mogę ci powiedzieć, że dnia pewnego zostaniesz kapłanem. Co więcej, Pan uczyni ciebie misjonarzem Polski[30]". Pierwsze zdjęcie w sutannie Te słowa księdza Bosko bardzo szybko się spełniły. Bo, po kilku latach, gdy August został już księdzem, w Valsalice w salezjańskiej placówce wcześniej przeznaczonej dla młodzieży szlacheckiej, a później wykorzystywanej jako seminarium dla kleryków, spotkał wielu młodych Polaków, którzy idąc za jego przykładem zamierzali wstąpić do tego Zgromadzenia. Kiedy zaczęło brakować miejsc w seminarium, wtedy dzięki sowitej ofierze Augusta Czartoryskiego, jedno skrzydło budynku „podniesiono o piętro i urządzono w nim sypialnię dla Polaków[31]". 31 stycznia 1888 roku umarł ksiądz Bosko, dzień wcześniej August Czartoryski był przy nim i zdążył się pożegnać ze swoim ojcem duchowym. Ksiądz Bosko, gdy go zapytano, co chce zostawić swoim wychowankom, tak rzekł: „powiedzcie moim chłopcom, że ich wszystkich oczekuję w niebie[32]!". Ksiądz Bosko został pochowany zgodnie ze swoim wcześniejszym widzeniem[33] w Valsalice. W lecie roku 1888 August zrzeka się stanowiska ordynata podpisując stosowny akt z pełnomocnikiem Czartoryskich w Mediolanie. Natomiast 2 października „ukląkł książę August Czartoryski u stóp Przełożonego Generalnego - księdza Michała Rua, by w jego ręce złożyć profesję zakonną[34]". Olbrzymia radość i wzruszenie malowały się na twarzy Augusta po złożeniu ślubów zakonnych, które poświadczył złożonym przez siebie podpisem. O tym fakcie już nie powiadomił rodziny. Niestety stan zdrowie Augusta coraz bardziej się pogarszał, gruźlica zajęła lewe płuco i w roku 1889 musiał wyjechać na kurację do Lanzo. Rodzina, chciała wykorzystać ten fakt do tego, by książę opuścił zakon i w tym celu przysłała nawet własnego lekarza, który miał go do tego przekonać. Ten lekarz zdobył nawet poparcie kardynała, który „nakazał choremu wyjazd do Mentony. (...) Don Rua [następca księdza Bosko] (...) [jednak] odmówił [tak argumentując] Takiego rozkazu wydać nie mam prawa. Książę August wymógł przyrzeczenie od księdza Bosko, iż nigdy do opuszczenia zakonu, nawet na chwilę, nikt go namawiać nie będzie. Jeżeli on sam czasowego opuszczenia klasztoru zażąda (...) [wtedy] don Rua da przyzwolenie na wyjazd[35]". Oczywiście August chciał pozostać w zakonie do końca. Jego cierpienia fizyczne przejawiały się w długotrwałym kaszlu i wysokiej gorączce a także w częstych krwotokach. Czuł już, że dużo życia mu nie zostało, jednak uważał, że „zakonnik powinien umierać w zakonie[36]". Jednak przełożeni zgodzili się, na prośbę rodziny, by leczenie odbywało się poza klasztorem a on jako posłuszny kleryk, zgodził się na to i w roku 1890 wyjechał do Szwajcarii a następnie do San Remo we Włoszech. Gdy poczuł się trochę lepiej, wrócił do Turynu a tam leczył się w pobliskim Lanzo. Powoli przygotowywał się do kapłaństwa a dla poprawy zdrowia jeździł do San Remo. Tam dowiedział się, od księdza Rua, że niedługo zostaną mu udzielone święcenia kapłańskie. W San Remo w lutym 1891 roku, biskup Tomasz Reggio „udzielił mu tonsury i święceń niższych[37]" a rok później, także w San Remo w kwietniu 1892 roku, ten sam biskup udzielił mu święceń kapłańskich. Mszę prymicyjną ksiądz August odprawił „następnego dnia po święceniach, w niedzielę Męki Pańskiej[38]." Na święceniach nie było nikogo z rodziny Czartoryskich a na Mszy świętej prymicyjnej była jego macocha, księżna Małgorzata Orleańska z jego przyrodnim bratem Witoldem. Z macochą i bratem Witoldem po Mszy prymicyjnej Dokładnie rok później, kiedy przebywał w niewielkiej miejscowości Alassio, w czwartek po Wielkanocy odprawił Mszę Świętą, była to jednak ostatnia jego Msza Święta. W piątek mógł już tylko przyjąć Komunię Świętą, natomiast w sobotę 8 kwietnia 1893 roku „udzielono mu Ostatniego Olejem Świętego Namaszczenia [po czym o godzinie 21] (...) bez boleści konania, cicho i spokojnie, jak żył, oddał Bogu swoją piękną duszę w 35 roku życia[39]" Rodzina kazała przewieźć jego ciało do Sieniawy gdzie złożono je w parafialnej krypcie, obok grobów rodziny. Obecnie szczątki błogosławionego Augusta Czartoryskiego znajdują się w kościele salezjanów w Przemyślu. 25 kwietnia 2004 roku święty Jan Paweł II dokonał w Rzymie na Placu świętego Piotra beatyfikacji księdza Augusta Czartoryskiego. W roku 1874 ukazały się Listy duchowne napisane przez księdza Aleksandra Jełowickiego, a więc tego księdza, który ochrzcił naszego bohatera. August Czartoryski czytał tę książkę mając ponad 16 lat. Bóg jedynie wie, jak na sposób myślenia i patrzenia na świat naszego młodego bohatera, mogła wpłynąć ta lektura. My zwróćmy tu uwagę tylko na fragmenty dwóch listów, napisanych jeszcze na początku lat czterdziestych dziewiętnastego wieku, do starszego brata księdza Aleksandra, Edwarda. Ksiądz Jełowicki przekonywał w nich go, by wstąpił do stanu duchownego, posłuchajmy: „W dzień śmierci trzeba będzie wszystko stracić co na ziemi mamy lub mieć możemy. Co mi mogą zabrać złodzieje, oszusty, zbójcy wszelkiego rodzaju, a na koniec śmierć, wolę ja dać to wszystko do schowania Panu Bogu, wyrzekając się dla miłości Jego wszystkiego na ziemi, żeby mieć wszystko w Niebie. Majątki, dostojności i uciechy światowe, chociażby godziwe, są to łachmany; kto się za niemi ubiega, podobien jest szaleńcowi, który ustroiwszy się w łachman, myśli, że w purpurze. Pogarda świata jest to Alfa i Omega mądrości, pierwsza i ostatnia prawda, którą ktokolwiek pozna i pokocha, musi być zbawionym, bo tak obiecał Chrystus. Świat szalony odwraca się od tej prawdy i umyka od niej, sam siebie zwodząc i ogłuszając się szumem wszelkich marności, aby tej prawdy nie słyszeć. A wszakże ta prawda leży w sercu każdego człowieka, bośmy jej nabyli na Chrzcie Świętym, kiedyśmy się dla Boga wyrzekali czarta i pychy jego, to jest świata. Ale na nieszczęście, wielka część ludzi dopiero w godzinę śmierci o tej prawdzie pomyśli, raczej już na zgubę niż na korzyść własną. Szczęśliwy, kto się dla tej prawdy przywiąże do Boga całym sercem i duszą, i w Nim założy cel życia swojego! Bóg miłosierny, każdemu z nas przypomina tę prawdę, niemal że nie co dzień; a od czasu do czasu silniejszym uderzeniem łaski nagli nas ku temu, aby porzucić wszystko a iść za Chrystusem, podług stanu, do którego Bóg nas powołał. To dla wszystkich, a teraz, kochany mój Edwardzie, dla Ciebie. Zapytaj się szczerze a serdecznie Boga, do czego Cię powołał, a znajdziesz odpowiedź, byłeś jej szczerze pragnął. Nie powołał Cię na Naczelnego Wodza, mającego zbawić Polskę, bo już by czas na to. Nie powołał Cię nawet na Inżyniera, bo patent twój inżynierski niepłodny. Nie powołał Cię do zrobienia majątku; naprzód, bo Bóg do tego nikogo nie powołuje; po wtóre, bo, jak widzisz, żadne zabiegi majątkowe nie powiodły się Tobie. Więc albo Cię powołuje do małżeństwa albo do kapłaństwa. Jeśli pragniesz żony dla szczęścia doczesnego, dla uciech wspólnego pożycia, dla wygód domowych, dla spokojnej starości, nie jest to powołanie do stanu małżeńskiego, które, po chrześcijańsku biorąc, jest ciężkim i bardzo ciężkim krzyżem, do którego ten tylko jest prawdziwie powołany, kto wchodzi w stan małżeński dla chwały Bożej i dla zbawienia swojego. Z resztą, gdybyś był widocznie powołany do stanu małżeńskiego, Pan Bóg nie stawiłby Cię w położeniu, w którym stosowne ożenienie się jest tak bardzo trudnym; a niestosowne, byłoby nieszczęściem dla Ciebie i dla wielu. Zostaje więc stan kapłański, o którym może już kiedy i pomyślałeś, ale bez dokładnej znajomości rzeczy, dlatego Cię nie przyciągnął jeszcze. Niecnota i ciemnota świata, wyobraża sobie ten stan jako nieszczęście i smutek; a to jest najwyższe szczęście i wesele. W tym stanie głowa nigdy nie zaboli, bo myśli tylko o Bogu. Serce nigdy nie zaboli, bo całe w Bogu. Boli nas tylko ślepota tego mnóstwa ludzi, idących w czwał [galop] na potępienie własne; i to nasz jedyny kłopot, jedyna praca, spędzać błąkające się owieczki do Owczarni Pańskiej. A więc służymy Bogu i ludziom, nie w rzeczach doczesnych, ale w rzeczach wiecznych; nie dla nagrody doczesnej, ale dla nagrody wiecznej. A tej służby rozmaite są gałęzie, jak rozmaite są potrzeby ludzi a zdolności nasze; tak iż nie masz księdza, chociażby był niedołęgą i kaleką, byleby dobrym księdzem, co by nie mógł być użyteczniejszym i na większą nagrodę zasłużyć, niżli największy król, wojownik lub bogacz. Jeśli te myśli późno nam w życiu przychodzą, nie należy ich dla tego odrzucać, lecz owszem chwytać się ich potrzeba, pomnąc na to, że Chrystus jednakowo płaci, i tych co Mu od rana, i tych co od wieczora dopiero pracują, byleby wnet szli do pracy skoro ich powoła. (...) Oto masz, kochany Edwardzie, główne myśli, które podaję uwadze i rozwadze twojej; prosząc Boga najgoręcej, aby Cię nakłonił do głosu swojego. Rozważaj nad rzeczami ostatecznymi: to jest nad Śmiercią, nad Sądem Ostatecznym, nad Niebem, nad Piekłem. Staw się myślą na łożu śmiertelnym, i uważaj, co byś w ten czas wolał: czy przeżyć to życie dla siebie i dla świata, czy dla Boga? A to łoże śmiertelne, kto wie, jak dalekie od łoża małżeńskiego. B. się ożenił i w trzy dni umarł - i cóż mu po żonie? P. się ożenił i w sześć niedziel umarł - i cóż mu po żonie? A kto się odda Bogu na służbę całym sercem, choćby w trzy godziny umarł, już wysłużył sobie chwałę zastosowaną do ofiary swojej, a chwałę nieskończoną, wieczną. (...) Jeżeli chcesz, aby Ci ten rok był najszczęśliwszym w życiu, to zostań księdzem. Życzę Ci tego, bo to największe szczęście na ziemi, które nam wysługuje najwyższe mieszkanie w Niebie. Twoje serce bałamuciło się dotąd błąkaniem się rozumu za systematami uszczęśliwienia ludzkości. Jeden tylko jest ku temu sposób doskonały; ten, którego sam Bóg użył, przychodząc na świat. Stańmy się współpracownikami Jego, a najlepiej zasłużymy się Bogu, najwięcej uczynimy dla bliźnich, których dla Boga i w Bogu tylko prawdziwie się kocha. Reszta złudzeniem rozumu albo kłamstwem miłości własnej. Do stanu duchownego nowe nauki, to prawda. Oglądasz się i na wiek twój. Ależ starsi od Ciebie są tu między nami, którym w onych naukach nowych Bóg błogosławi i wszystko ułatwia. Zdaje Ci się, że nie masz wymowy. To miej świętość, która wymowniejsza od wszelkiej wymowy. Mówisz, że nasłuchujesz, co Bóg do Ciebie mówi, lecz za cicho mówi. Oj, nie Bóg to cicho mówi, ale my głucho słuchamy albo za daleko od Boga się usuwamy. Przylgnij do Pana Boga całym sercem, a usłyszysz. Do tego sposób: w rozmyślaniu nad miłością Boską i nad sądem Boskim; w częstej spowiedzi, w częstszej jeszcze Komunii świętej, w ciągłej pamięci na obecność Boską i.t.p., i.t.p. Co do małżeństwa, jest to rzecz dobra, lecz kapłaństwo lepsze; dlatego też ze Ś. Pawłem pierwszego Ci nie wzbraniam, ale drugie radzę. Nie narzucam, ale radzę, bo trzeba zupełnej wolności w obieraniu stanu. Żony potrzeba szukać, z żoną kłopot, z dziatwą kłopot - Boga szukać nie potrzeba, bo jest zawsze i wszędzie - jest, tylko Mu się oddać. Z Bogiem nie ma innego kłopotu, jak tylko myśl ciągła, jakby Mu się odpłacić za tyle dobrodziejstw i słodyczy, którymi napełnia wierne sługi swoje. Rozmyślaj - ale przyjazdu swego nie odwlekaj[40]". A jako ciekawostkę, można przedstawić króciutki fragment listu, w którym ksiądz Jełowicki przekonywał protestanta do tego by przeszedł na wiarę katolicką, wykazując mu to bardzo jasno i bardzo logicznie: „Oto doskonała jedność: Jeden jest Bóg. Więc Jedna jest Prawda. Więc Jedna prawdziwa Wiara. Więc Jeden tylko jest Kościół prawdziwy[41]". Podobnie argumentował biskup Józef Pelczar: „Ale tu spotykamy się z zarzutem: Wszystkie religie opierają się na prawdzie i dają człowiekowi jakieś prawidła życia: czyż tedy nie słuszna, by mu zostawić do woli, jaką religię chce wyznawać? Nie jest to rzeczą słuszną, bo jak Bóg jest jeden i prawda jedna, tak jedna tylko religia może być prawdziwą; inaczej trzeba by twierdzić, że ma prawdę za sobą i ten katolik, który wierzy w to, czego Kościół naucza, i ten protestant, który nie uznaje Kościoła, i ten żyd, który odrzuca Zbawcą Jezusa Chrystusa, i ten muzułmanin, który Mahometa uważa za boskiego proroka, czyli że jedna prawda drugą wyklucza, a więc że wszystkie religie są fałszywe. Jedna tylko religia katolicka ma czystą prawdę i całą prawdę; wszystkie zaś inne religie zawierają wprawdzie okruchy prawdy, ale pomieszane z błędami; wszystkie też różnią się od religii katolickiej nie tylko obrzędami, ale także dogmatami, czyli są mniejszą lub większą jej deprawacją; otóż rozum sam mówi, że człowiek ma obowiązek szukać prawdy i to prawdy całej, tym więcej, że dla człowieka nie jest rzeczą obojętną, w co wierzy, bo wszakże religia wpływa na całe jego życie, tak doczesne jak wieczne, i normuje wszystkie jego stosunki[42]". Bibliografia: - X. Alexander Jełowicki, Listy duchowne 1843-1874, Berlin 1874. - Dr Józef Sebastyan Pelczar, Obrona religii katolickiej T.I, Przemyśl 1920. - Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski Książę Salezjanin, Warszawa 1932. - Józef Kalinowski, Listy Tom I Część II 1873 - 1877, Lublin 1978. - Henryk Fros SI, Franciszek Sowa, Twoje imię przewodnik onomastyczno- hagiograficzny, Kraków 1982. - Teresa Bojarska, Ucho igielne Ks. August Czartoryski, Salezjanin (1858-1893), Warszawa 1983. - Luigi Castano, Zwycięskie powołanie August Czartoryski - ksiądz salezjanin, Warszawa 1987. - Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen błogosławionego Augusta Czartoryskiego, Warszawa 2009. - Ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci i błogosławieni Życie-duchowość -przesłanie, Częstochowa 2010. - Maria Grażyna Zieleń OCD, Św. Rafał Kalinowski Przyjaźń i miłość w życiu św. Rafała Biografia, Poznań 2017. - Remigiusz Włast-Matuszak, art. Pierwsza rewolucja marksistowska. Zbrodnie Komuny Paryskiej, dost. na str.: https://superhistoria.pl/xix-wiek/123891/1/pierwsza-rewolucja-marksistowska-zbrodnie-komuny-paryskiej.html - https://pl.wikipedia.org/wiki/Historia_Pary%C5%BCa - https://books.google.pl/books?id=ZnRmAAAAcAAJ&pg=PA254&dq= Gril.+M.+(ksi%C4%85dz).+Souvenirs+d%E2%80%99une+premi%C3%A8re+communion.+Allocutions+au+jeune+prince+Auguste+Czartoryski,&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwi1iKuHp6_rAhXeAhAIHc0xC5kQ6AEwAHoECAYQAg#v=onepage&q=Gril.%20M.%20(ksi%C4%85dz).%20Souvenirs%20d%E2%80%99une%20premi%C3%A8re%20communion.%20Allocutions%20au%20jeune%20prince%20Auguste%20Czartoryski%2C&f=false - https://milujciesie.pl/cud-krwi-sw-januarego.html - https://lublin.naszemiasto.pl/co-wspolnego-czartoryscy-maja-z-diablem-wyjasnia-prof-jan/ar/c13-4945798 - https://sjp.pwn.pl/slowniki/majorat.html [1] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 148-149. [2] Tamże, s. 150-151. [3] Tamże, s. 153. [4] Teresa Bojarska, Ucho igielne..., s. 40. [5] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 153. [6] Luigi Castano, Zwycięskie powołanie..., s. 101. [7] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 155-156. [8] Tamże, s. 158. [9] Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen..., s. 123. [10] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 159. [11] Tamże, s. 170. [12] Tamże, s. 171. [13] Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen..., s. 126. [14] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 190. [15] Teresa Bojarska, Ucho igielne..., s. 45. [16] Tamże. [17] Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen..., s. 133. [18] https://sjp.pwn.pl/slowniki/majorat.html [19] Teresa Bojarska, Ucho igielne..., s. 43. [20] Tamże, s. 44. [21] Tamże. [22] Tamże, s. 47. [23] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 223-224. [24] Tamże, s. 224. [25] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 220. [26] Luigi Castano, Zwycięskie powołanie..., s. 135. [27] Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen..., s. 148. [28] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 248. [29] Teresa Bojarska, Ucho igielne..., s. 53. [30] Luigi Castano, Zwycięskie powołanie..., s. 153. [31] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 271. [32] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 265. [33] Tamże, s. 267. [34] Tamże, s. 288. [35] Teresa Bojarska, Ucho igielne..., s. 60. [36] Tamże, s. 62 [37] Ks. Bronisław Kant, Pięć wiosen..., s. 195. [38] Tamże, s. 197. [39] Ks. Jan Ślósarczyk, August Czartoryski..., s. 353. [40] X. Alexander Jełowicki, Listy duchowne 1843-1874, Berlin 1874, s. 7-12. [41] X. Alexander Jełowicki, Listy duchowne 1843-1874, Berlin 1874, s. 190. [42] Dr Józef Sebastyan Pelczar, Obrona religii katolickiej T.I, Przemyśl 1920, s. 112. Powrót |