Błogosławiona Matka Maria Angela Truszkowska Cz. I Matka Maria Angela Truszkowska. Fotografia portretu wykonanego w Rzymie 1961 r. przez siostrę G. Mariani FMM. Zdjęcie i podpis pod nim pochodzi z ks. S. Marii Jany Szmigielskiej CSSF, Ciemność jak dzień zajaśnieje, Warszawa 1993, s. 6. Tym razem wysłuchamy dziejów błogosławionej Marii Angeli Truszkowskiej, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy, jako patronkę doskonalszego posłuszeństwa Bogu. Była ona pierwszą córką duchową błogosławionego o. Honorata Koźmińskiego i założycielką pierwszego Zgromadzenia, które znalazło się pod opieką tego świętego kapucyna. Nasza błogosławiona urodziła się, jako wcześniak, 16 maja 1825 roku w Kaliszu. Jej ojcem był absolwent prawa Uniwersytetu warszawskiego, Józef Franciszek Kazimierz Truszkowski, herbu Trzaska[1], a matką, wychowanka Panien Wizytek w Warszawie, Józefa Katarzyna Barbara z domu Rudzińska. Chrzest, podczas którego nadano córeczce imiona Zofia Kamila, odbył się 1 stycznia 1826 roku w kościele parafialnym pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kaliszu (dzisiaj bardziej znanego pod nazwą kościoła świętego Józefa, chociaż już od roku 1978 został ogłoszony Bazyliką Mniejszą[2]). Zofia była pierwszym z siedmiorga dzieci państwa Truszkowskich. Pozostałe dzieci miały na imię Waleria, Ludwika, Jadwiga, Władysław, Józef i Bronisław. Niestety, była dzieckiem bardzo chorowitym, więc do opieki nad nią rodzice sprowadzili „zdrową mamkę z Krakowa"[3]. Często modlili się także, przed znajdującym się w ich domu obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, polecając Jej zdrowie swojego pierworodnego dziecka. Tym sposobem dziecko dość szybko wróciło do zdrowia. Zosia będąc jeszcze bardzo młodą dziewczynką, uwielbiała dawać jałmużnę osobom biednym, próbowała też postów i innych umartwień, gdyż już wtedy pojawiały się u niej marzenia aby zostać zakonnicą. Jednocześnie, w niektórych sytuacjach, okazywała się bardzo upartą a także kapryśną osóbką. Ale i z tymi wadami zaczęła dość szybko walczyć, próbując je usunąć zupełnie. Młodziutka Zosia pobierała naukę w domu a jej pierwszą nauczycielką i wychowawczynią była oczywiście mama która uczyła ją pacierza i innych modlitw, a przede wszystkim miłości do Pana Boga i Przenajświętszej Dziewicy. Gdy Zosia troszkę podrosła, a jej młodsze rodzeństwo zaczęło być coraz bardziej zajmujące, rodzice zatrudnili guwernantkę, panią Anastazję Kotowicz, bardzo pobożną kobietę, która zajęła się edukacją najstarszej córki państwa Truszkowskich. Ona zaczęła uczyć Zosię pisania i czytania a także miała olbrzymi wpływ na rozwój duchowy swojej uczennicy i wychowanki. Gdy Zosia ukończyła dwanaście lat rodzice przenieśli się do Warszawy i oddali swoją córkę na wychowanie na pensję, którą prowadziła słynna w całej Warszawie ochmistrzyni pani Anna Lehmann. Dbała ona „przede wszystkim o religijno-moralne wychowanie uczennic swego zakładu" [4]. Nauczał tam również przyjaciel o. Honorata Koźmińskiego, słynny poeta, Stanisław Jachowicz (to ten od wierszyka „Pan kotek był chory..."). On, z powodu wielkiego zaangażowania Zosi w naukę nazywał ją „małą pieszczotką" [5]. W tym czasie przyjęła ona swoją I Komunię świętą i wtedy też ostatecznie starała się zwalczyć pojawiające się jeszcze u niej wady dąsania się i upartości. Starała się także być bardziej posłuszna rodzicom i wychowawcom. Gdy miała szesnaście lat, musiała przerwać naukę, gdyż lekarze zadecydowali o jej wyjeździe do Szwajcarii w celu wyleczenia choroby płuc, prawdopodobnie gruźlicy, która zaczęła się u niej mocno objawiać. W Szwajcarii, do której pojechała wbrew własnej woli a w której towarzyszyła jej p. Anastazja Kotowicz, przeszła Zosia bardzo dużą przemianę. Będąc w Alpach, widząc piękno i potęgę gór owładnęło nią „z siłą nie znaną jej - poczucie majestatu i potęgi Boga. Ten wstrząs (...) stanowił odtąd składową jej indywidualności duchowej[6]". Jak sama później wspominała, nauczyła się wtedy tak pięknie modlić do Pana Boga, że już nigdy potem nie potrafiła tego powtórzyć i tak pięknie chwalić Boga, jak w tamtym czasie. Po powrocie z udanej, trwającej rok, kuracji nie wróciła już do Pensji p. Lehmann, ale kontynuowała naukę w domu, ucząc się w szczególności języków obcych, a przede wszystkim francuskiego i łaciny oraz studiując dzieła z obfitej biblioteki ojca. Sporo czasu poświęcała również na nauczanie przedmiotów szkolnych swego młodszego rodzeństwa oraz opiekowanie się nimi. Nie mniej jednak zawsze pamiętała o Panu Bogu. „Spędzała czas w dzień na nauce, a noce na modlitwie[7]", stąd dosyć często zasypiała na podłodze przy zapalonej świecy. Raz mało brakowało a skończyłoby się to tragicznie. Otóż, pewnego wieczora „Zofia zmęczona pracowitym dniem usnęła wśród modlitwy przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Od płomienia świecy zapaliły się ramy obrazu i suknia dziewczęcia. Zapach dymu poczuła pierwsza pani Kotowicz, anioł opiekuńczy Zosi. Ujrzawszy ją w płomieniach, z krzykiem przerażenia rzuciła się na ratunek uśpionej. Wnet zbiegli się domownicy, poczęli gasić ogień. Jakież było ich zdumienie, gdy naocznie stwierdzili, że ani Zofii, ani obrazowi nic się nie stało. Ocalenie jej uznali za coś niezwykłego, a obraz Matki Boskiej poczęto odtąd otaczać jeszcze większą czcią"[8]. Zofia uwielbiała, razem ze swoją młodszą siostrą Walerią chodzić do warszawskiego kościoła Świętego Krzyża, na tak zwaną prymarię, czyli bardzo wczesną Mszę świętą. W tym kościele była ona odprawiana już o godz. 5 rano a dziewczynki starały się być zawsze pierwsze, „stąd niejednokrotnie przyszło im marznąć godzinę i więcej u stóp przepięknego posągu Chrystusa dźwigającego krzyż, ale były zadowolone, że nikt ich nie uprzedził i cierpliwie czekały na otwarcie kościoła"[9]. To wczesnoporanne, pobożne wychodzenie obu sióstr do kościoła zostało pewnego dnia przerwane przez ojca, który zakazał wychodzić córkom przed godziną piątą. Młoda Zofia darzyła wielkim nabożeństwem Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie oraz wielką czcią obdarzała Matkę Bożą, tak o tym sama pisała: „Każde wystawienie Najświętszego Sakramentu, uroczystość Bożego Ciała była dla mnie źródłem szczęścia i radości. Jak ja się na nie już naprzód cieszyłam, z jaką niecierpliwością tych dni wyglądałam. Dziwiłam się i pojąć nie mogłam, jak ludzie mogą wychodzić z kościoła, jak Bóg jest na ołtarzu. (...) Miałam szczególne nabożeństwo do Najświętszej Panny, czułam radość z rozszerzania Jej chwały. Miałam u niej miłość dziecięcą"[10]. Powoli nadchodził czas, kiedy rodzice zaczęli myśleć o wydaniu za mąż swojej najstarszej córki. Zaczęli brać Zofię na koncerty i przedstawienia teatralne, była zapraszana na wizyty towarzyskie oraz bale. „Młodzież wówczas żeniła się i wychodziła za mąż wcześnie, (...) z tej też racji wczesne tendencje rodziców i kilkakrotne tak zwane okazje były dla (...) [Zofii], czującej odmienność swoich przeznaczeń, źródłem »największego utrapienia«"[11]. Jej najbliższą przyjaciółką była wtedy starsza o kilka lat kuzynka Klotylda Ciechanowska. Dziewczyny świetnie się rozumiały gdyż „obie te dusze zjednoczone w Bogu zmierzały do jednego celu i wspólnie dopomagały sobie do ćwiczenia się w cnotach i umartwieniach. Obie ubierały się ciemno i skromnie. - Klotylda piękna, pełna powabu i wymowy więcej musiała żyć w świecie. Zofia, (...) [chociaż] cicha i niepozorna, unikająca światowego życia - miała jednak nad nią przewagę duchowną. Miłość i boleść łączyły te dwie dusze przez całe życie"[12]. Obie kuzynki zaczęły myśleć o życiu zakonnym. Klotylda myślała o klasztorze kontemplacyjnym, podobnie też myślała Zofia, choć już bardziej konkretnie, bo upodobała sobie siostry wizytki, które przecież tak wspaniale wychowały jej mamę, Józefę. Spowiednik Zofii zaakceptował ten wybór. Wtedy jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym był ks. Paweł Rzewuski, późniejszy biskup i sufragan warszawski, który przez ponad rok zastępował arcybiskupa Felińskiego na stanowisku metropolity warszawskiego. Niestety, u ojca Zofii, zaczęła się rozwijać choroba, która dodatkowo bardzo osłabiła jego słuch, a to zmusiło ją do opieki nad nim, więc i plany o życiu klasztornym musiała ona odłożyć na dłuższy czas. Lekarze zalecili ojcu Zofii aby wyjechał on na kurację do Bad-Salzbrunn, czyli do dzisiejszego Szczawna -Zdroju. Udał się on tam pod opieką Zofii. Po odbytej kuracji, razem postanowili zwiedzić Kolonię. Tam, w katedrze kolońskiej, będąc pod wrażeniem tej monumentalnej świątyni, Zofia zapadła w głęboką zadumę. I wtedy, podczas tych dogłębnych rozmyślań doszła do wniosku, że powinna tak jak budowniczowie katedry „tkwić w życiu, obrabiać kamienie katedry. (...) Z młotem i dłutem w ręku obrabiać kamienie na budowę. Dźwigać ludzi na mojej ziemi, katedry budować z nich. (...) [i tak w myślach mówi] Chcę z narodu mego widzieć katedrę wznoszącą się ku chwale Twojej [Boże]. Daj mi pracę przy fundamentach, daj obrabiać najtwardsze kamienie. Oczyść tylko, Panie, serce moje i uczyń mię tej służby godną"[13]. Wtedy też, zrozumiała Zofia, że nie jest wolą Bożą aby spędziła swoje życie w zakonie wizytek, czyli sióstr klauzurowych. A więc została tylko druga możliwość, czyli „służba Boża wśród świata"[14]. To jej umysłowe skupienie i jakby medytacja w kolońskiej katedrze pozostawiło trwały ślad w jej duszy, gdyż później często powtarzała: „Tego wrażenia z Kolonii nigdy nie zapomnę"[15]. Powszechnie uważa się, że po tym przejściu w Kolonii, nastąpiło „»drugie narodzenie« (...) [czyli] przejście Zofii od postawy egoistycznej do zdecydowanie altruistyczno-społecznej"[16]. Wtedy, też przypominają się Zofii słowa jej pierwszego spowiednika o. Augustyna, który dużo wcześniej tak jej powiedział: „Utworzysz sobie zakon"[17]. W drodze powrotnej, razem z ojcem zatrzymali się jeszcze w Krakowie, w którym Zofia odczuwała polskość na każdym kroku i który pokochała tak mocno, że jak sama wspominała: „odtąd zawsze więcej kochałam Kraków od Warszawy"[18]. Po powrocie z kuracji, słuch ojca uległ znacznej poprawie, więc Zofia mogła podczas opieki nad nim, umilać mu chwile czytając na głos książki z jego bogatej biblioteki. W tym czasie umartwiała się sypiając w swoim pokoju na gołej ziemi, używała dyscypliny (widywano u niej „ślady krwawe od biczowania"[19]) oraz pościła w miarę swoich możliwości. Z postami wiąże się pewna historia, która mocno nią wstrząsnęła, mianowicie: „Zofia ulegała jeszcze niekiedy łakomstwu, ale namiętnie pragnęła wyzbyć się tej słabości. Niewiele myśląc, zapewne po jednym z tego rodzaju upadków, w przystępie gniewu na siebie, nieroztropnie przysięga Bogu na relikwie swojej Patronki, że jeżeli jeszcze raz ulegnie pokusie łakomstwa, będzie winna potępienia, od którego nie chce znać apelacji. Ponowny upadek był do przewidzenia. Fakt złamania przyrzeczenia Bogu wstrząsnął do głębi jej duszą, a doznanego urazu przez wiele lat nic nie potrafiło zneutralizować. Odtąd stała się jeszcze bardziej drobiazgowa i skrupulatna w ocenie moralnej swojego postępowania"[20]. Podobne, choć bardziej dramatycznie zakończone doświadczenie przeżył święty Albert Chmielowski, kiedy obiecał Panu Bogu, że się wyrzeknie palenia tytoniu a po jakimś czasie złamał tę obietnicę, i to spowodowało u tego świętego człowieka długotrwałe załamanie nerwowe. Warto zwrócić uwagę, jak czułe sumienia mieli w owym czasie nasi święci. Sumienia, które nie pozwalały im przejść do porządku dziennego nad złamaniem przyrzeczenia danego Panu Bogu. Zauważmy, jak w odróżnieniu od tych świętych, człowiek dwudziestego pierwszego wieku stał się gruboskórny. Dzisiaj przecież są bardzo rzadkie obietnice adwentowe czy wielkopostne, w których współczesny człowiek postanawia powstrzymywać się od jakichkolwiek swoich przyzwyczajeń. A jeśli już znajdzie się ktoś, kto chce darować coś Bogu w tym czasie, to kiedy niedługo później złamie to przyrzeczenie, nie powoduje to wtedy, jakichś większych wyrzutów czy też załamań. Bardzo szybko się o nich zapomina i życie, jak gdyby nigdy nic, spokojnie toczy się dalej. Być może jest to wina telewizora, który przejął rolę nauczyciela w szkole, a co najbardziej bolesne, to również rolę rodziców w domu i kapłanów w kościele. A być może jest to jednak nasza wina, bo zapominamy kto jest naszym prawdziwym Bogiem i co jesteśmy temu Bogu winni[21]. Zofia Truszkowska, nie zapominała o Bogu i w wolnych chwilach, za zgodą ojca, udawała się do działającego od roku 1854, przy kościele św. Krzyża, Towarzystwa św. Wincentego a'Paulo. Współzałożycielem tego Towarzystwa był ks. Wiktor Ożarowski, który wcześniej był przez jakiś czas przewodnikiem duchowym i spowiednikiem o. Prokopa Leszczyńskiego. Feliks Koneczny tak opisał ks. Wiktora: „całe życie był pokutnikiem. Przyjąwszy w Rzymie święcenia kapłańskie, przeszedł w Polsce przez cztery zakony: Marianów, Jezuitów, Kapucynów [o. Honorat Koźmiński napisał, że z powodu zbyt zaawansowanego wieku księdza Ożarowskiego do Kapucynów nie przyjęto], Misjonarzy, aż wreszcie w 70 roku życia wstąpił do Kamedułów, przyjmując imię Damiana. Podobno nikt tak się nie zdołał zapamiętywać w modlitwie, jak on. Sławny O. Prokop Leszczyński, Kapucyn, powiedział o nim, że to była »dusza najświętsza, jaką w życiu swym spotkał«"[22]. Z kolei ks. Arcybiskup Szczęsny Feliński w swoich pamiętnikach opisał tragiczną historię powołania, tego jak go nazwano wcześniej pokutnika przez całe życie. Otóż, Ks. Hrabia Wiktor Ożarowski był wnukiem ostatniego Wielkiego Hetmana koronnego Piotra Ożarowskiego, herbu Rawicz, którego 1794 roku, jako targowiczanina powiesił służący pod dowództwem Kościuszki, jego własny syn, Kajetan Ożarowski. Ponieważ ojciec przed egzekucją zamierzał powiedzieć kilka słów do zebranych ludzi, syn [którego ojciec, jeszcze pół roku wcześniej awansował z majora na stopień brygadiera, natomiast Tadeusz Kościuszko, trzy tygodnie po tym wydarzeniu, awansował Kajetana Ożarowskiego na generała majora] aby mu w tym przeszkodzić rozkazał stojącym w pobliżu doboszom uderzyć w bębny. „Wówczas z piersi rozżalonego starca wyrwały się słowa przekleństwa, zwrócone do syna : »Obyś się wściekł!« Były to ostatnie słowa skazanego. W kilkanaście lat później mały piesek pokojowy ukąsił spadkobiercę hetmana i straszne przekleństwo ojca na nim się dokonało... Zgon ów tragiczny, przypisywany powszechnie skuteczności słów hetmana, tak silne wywarł wrażenie na całą rodzinę, iż małżonka zmarłego dostała czarnej melancholii, syn zaś Wiktor nie tylko, [że] niezwłocznie świat opuścił, poświęcając się służbie Chrystusowej, ale począł prowadzić życie tak umartwione i prawdziwie pokutnicze jak najsurowsi pustelnicy Tebaidy; ów zaś duch dobrowolnej za grzechy rodzinne ofiary, zamiast słabnąć z wiekiem, wzrastał owszem ustawicznie, heroicznych dosięgając rozmiarów"[23]. Współpracując z tak bogobojnym księdzem, Zofia bardzo sumiennie zajmowała się ludźmi szukającymi pomocy w Towarzystwie św. Wincenta a'Paulo. Zajmowała się szczególnie starszymi i chorymi kobietami oraz ubogimi dziećmi. Ludziom potrzebującym dawała jałmużny z pieniędzy, które otrzymywała specjalnie na ten cel od ojca. „Nade wszystko jednak żywiła serdeczną miłość dla ubogiej dziatwy, i przy pomocy (...) [pieniędzy] ojca swego oraz prezesowej towarzystwa św. Wincentego, [hrabiny Gabrieli z Brezów Wrotnowskiej], wynajęła na Nowym Mieście dwie izdebki, gdzie pod opieką pewnej staruszki, gromadziła się, za staraniem Zofii, opuszczona dziatwa"[24]. Chociaż dzieci, które można było uważać za „małe dzikusy[25]", przybywało coraz więcej, to jednak ich zachowanie w kościele było skromne i pobożne, przez co budziło powszechny szacunek. Ponieważ wszyscy podopieczni Zofii i Klotyldy, przeważnie chodzili się modlić do kościoła oo. Kapucynów na ul. Miodowej a tam zazwyczaj widywano ich przy kaplicy św. Feliksa z Kantalicjo (Cantalice), zaczęto ich nazywać „dziećmi od św. Feliksa"[26].
Statua św. Feliksa z Kantalicjo w bocznej nawie kościoła Ojców Kapucynów w Warszawie. Z miejscem tym Opatrzność związała nazwę Zgromadzenia Felicjanek.. Zdjęcie i podpis pod nim pochodzi z ks. S. Marii Jany Szmigielskiej CSSF, Ciemność jak dzień zajaśnieje, Warszawa 1993, s. 32. Wtedy kierownikiem duchowym Zofii został kapucyn, o. Honorat Kuźmiński, który namówił ją do wstąpienia do III Zakonu świętego Franciszka. Uczyniła to 27 maja 1855 roku, i wtedy przyjęła imię Angela [Angela to łaciński odpowiednik polskiego imienia Aniela]. Przy tej pracy z dziećmi, od początku pomagała jej kuzynka Klotylda, ona również razem z Zofią, wstąpiła do III Zakonu, czyli do popularnych tercjarzy. Klotylda przyjęła za patronkę świętą Weronikę. Kiedy liczba ubogich dzieci coraz bardziej wzrastała, rozpoczęto kwestę i udało się uzbierać pieniądze na dużo większe pomieszczenie, w domu Ojców dominikanów. Tam ten opiekuńczy ośrodek przyjął nazwę Zakładu świętego Feliksa. To nowe miejsce znajdowało się przy ulicy Mostowej, i tu „obydwie panny, Zofia i Klotylda, zamieszkały (...) na stałe, a 21 listopada 1855 roku uroczyście przyrzekły przed obrazem matki Boskiej Częstochowskiej, »poświęcić się na Jej służbę według woli Jej Syna, Jezusa Chrystusa«. Dzień ten przyjęto jako datę zawiązku Zgromadzenia Sióstr Felicjanek"[27], a towarzyszący im od początku obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, (który był „ofiarowany przez hrabinę Wrotnowską[28]", wspomnianą już wcześniej, prezeskę Stowarzyszenia św. Wincentego a'Paulo,) a właściwie przedstawioną na nim Matkę Bożą nazwano „Matką Fundatorką[29]". Obok Matki Bożej, fundatorką Zgromadzenia nazywano również Zofię a ojcem fundatorem, Honorata Koźmińskiego. Dzień 21 listopada jest dniem Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny dlatego, ten dzień wybrała Zofia, aby poświęcić się Matce Bożej oraz aby to nowe miejsce zamieszkania poświęcić, a dokonał tego o. Honorat Koźmiński. Nazwanie sióstr felicjankami, zostało przyjęte od tej, wspomnianej już kaplicy św. Feliksa w kościele kapucynów. Wzięło się to stąd, że tak jak dzieci nazywano dziećmi od św. Feliksa tak samo „ich opiekunki - siostrami św. Feliksa albo krócej felicjankami"[30]. Zofia posiadała, oprócz swojej wielkiej duchowości jednocześnie bardzo dobrze rozwinięty zmysł praktyczny oraz miała pewne zdolności przywódcze. Była także bardzo aktywna. Bardzo ciekawą charakterystykę Zofii Truszkowskiej przedstawił Ernest Marie de Beaulieu (czyt. Ernest Marii de Buliu), biograf bł. O. Honorata Koźmińskiego, posłuchajmy: „Zofia Truszkowska była kobietą odznaczającą się nie tylko wielką wiarą, i niepospolitą pobożnością, ale także inteligentną i mądrą, w szczególności zaś przedsiębiorczą (czynną i aktywną) i szlachetną, słowem, jedną z tych kobiet, o których się mówi, że urodziły się, by rządzić królestwem"[31]. Ona więc teraz, stojąc na czele tego nowego Zakładu „utrzymywała w domu ład i porządek, starała się o fundusze na utrzymanie Zakładu, naznaczała zajęcia, słowem miała dozór nad wszystkim. (...) [O. Beniamin Szymański, ówczesny prowincjał Ojców Kapucynów, wystarał się o stosowne pozwolenia] na założenie Przytułku św. Feliksa dla sierot, (...) oraz na zawiązanie sióstr w zgromadzenie zakonne[32]". O. Honorat na polecenie prowincjała miał się zająć duchową opieką nad tym nowym Zgromadzeniem, będąc jednocześnie „spowiednikiem i dyrektorem[33]" tego Zgromadzenia. Natomiast siostrą przełożoną została, s. Kunegunda, czyli Michalina Rhebinder, ponieważ w tym czasie, ani Zofia założycielka ani Klotylda, jej kuzynka przez swoją pokorę, nie chciały przyjąć tego stanowiska. Nowo wybrana przełożona była osobą wpływową a jednocześnie najstarszą tercjarką w całym Zgromadzeniu. Została ona opisana jako „tajemna katoliczka, niegdyś nawrócona ze schizmy [prawosławia], która po rozłączeniu się z mężem, kniaziem Meszczerskim, żyła bardzo świątobliwie, a teraz zapragnęła poświęcić się na usługę bliźnich. Była to osoba bardzo wykształcona i wielkiej inteligencji. (...) W obejściu miła i delikatna, nadzwyczaj łatwa i słodka w życiu wspólnym"[34]. W niewielkiej kapliczce, która mieściła się w tym domu, codziennie o piątej rano o. Honorat miał swoją „Mszę świętą i inne nabożeństwa z częstymi naukami[35]". Po kilku latach ostało to przerwane gwałtownie i zupełnie niespodziewanie w kwietniu 1863 roku, w momencie, kiedy to carscy żołnierze, wywieźli wszystkich kapucynów z klasztoru przy ul. Miodowej do Zakroczymia. Ale zanim do tego doszło, jeszcze „10 kwietnia 1857 ojciec Honorat oblókł w małej kapliczce na Mostowej dziesięć pierwszych sióstr"[36]. Stało się to na polecenie prowincjała, który nakazał pannie Truszkowskiej, „wraz z towarzyszkami przywdziać habit tercjarek kapucyńskich"[37]. Budynek dawnej biblioteki Załuskich przy ul. Daniłowiczowskiej w Warszawie, w którym przez kilka lat mieścił się dom główny młodego Zgromadzenia. Zdjęcie i podpis pod nim pochodzi z ks. S. Marii Jany Szmigielskiej CSSF, Ciemność jak dzień zajaśnieje, Warszawa 1993, s. 34. Trzy miesiące później siostry felicjanki razem z całym Zakładem przeniosły się na kolejne miejsce, tym razem był to dom a właściwie pałac w dawnej „bibliotece Załuskich przy ulicy Daniłowiczowskiej. (...) Ten dom stał się kolebką zgromadzenia, pierwszym domem generalnym"[38]. Został on przekazany do użytkowania felicjankom, przez bezdzietne małżeństwo milionerów, które postawiło siostrom tylko „jeden warunek, aby im [czyli temu małżeństwu] nie dziękować"[39]. Zaręczyli oni również, że ofiarę tę chcą przekazać Bogu i ludziom biednym, więc do niczego wtrącać się nie będą, więc siostry mogły urządzać i przerabiać cały dom według planów O. Fundatora. Siostry, które pokazały się w habitach na ulicach Warszawy, zaniepokoiły urzędników rządowych, którzy dobrze znali carski zakaz tworzenia nowych zakonów. Udało się jednak przekonać urzędników, że „tercjarkom żyjącym wspólnie przysługuje prawo noszenia habitów"[40]. W tym czasie o. Honorat był według słów Angeli Truszkowskiej „był dla zgromadzenia wszystkim. Bez jego woli i aprobaty nic się nie działo. Od samego początku [jak już wiemy] odprawiał on siostrom mszę świętą i nabożeństwa, [ale także] głosił konferencje, spowiadał, uczył praktyk i ceremonii zakonnych, kontrolował obowiązki sióstr, decydował o przyjęciu lub wydaleniu, upomina ł i karał, ułożył pierwsze ustawy, ceremoniał i instrukcje dla poszczególnych urzędów"[41]. Od roku 1858, głównie na Podlasiu i Lubelszczyźnie, zaczęły felicjanki pracować nad ludem wiejskim tworząc tak zwane ochrony wiejskie. „Pierwsza ochronka wiejska powstała w Ceranowie na Podlasiu, w majątku Ludwika Górskiego. Po czterech latach siostry prowadziły już wśród unitów podlaskich jedenaście podobnych ochronek, a na terenie całego zaboru rosyjskiego ogółem dwadzieścia siedem"[42]. Uczyły w nich, za dnia dzieci a wieczorami dorosłych i młodzież. W nauce tej, oprócz zwykłej, szkolnej edukacji dochodziła jeszcze edukacja religijna, zwłaszcza ludzi starszych. Felicjanki w bardzo jasny sposób uczyły naszej religii, wyjaśniały różnice między prawosławiem a katolicyzmem, zachęcały do trzymania się parafii unickich, które uznawały zwierzchność papieża. Tafbogomyśln nauka, tych wielu dzisiaj nieznanych nam sióstr, pozwoliła unitom z Drelowa i Pratulina kilkanaście lat później tak odważnie, aż do męczeństwa, stanąć w obronie swoich kościołów i swojej wiary. „Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia"[43]. Wspaniałą opinię o Matce Angeli przedstawił o. Honorat Koźmiński w słowach skierowanych do felicjanek, posłuchajmy: „Prowadziłem i doświadczałem Matkę Wasza przez tyle lat i poznałem, że ma wszystkie potrzebne do tego przymioty, jakie dla matki nowego zgromadzenia są potrzebne, a nie uwierzycie, jaki to rzadki dar na świecie, jak pomiędzy najświetniejszymi duszami rzadko zdarzają się podobne do tego...wolałbym, aby każda z was raz na tydzień przez pięć minut z Nią rozmawiała i żeby Matka jak najniedbalej ten obowiązek sprawowała, byle to było na jej sumieniu, niźli gdyby najlepsza z Was godzinne konferencje miewała. Dlatego wtedy tylko spokojny byłem zawsze o siostry, gdy je widziałem pod jej przewodnictwem zostające"[44]. Warto również zapoznać się a jeszcze lepiej z dużą uwagą wgłębić się w to, co o matce Angeli napisała felicjanka s. Elżbieta Cherubina Frankowska. Jak bardzo dokładnie i obrazowo potrafiła pokazać ona cierpienie duszy wybranej przez Boga, posłuchajmy: „Wybranie Boże jest zawsze wezwaniem do współodkupienia [Sic! No, brawo, zwłaszcza, że tekst jest opatrzony zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dnia 30 listopada 1983 r., nr 8953/K/83], do zgłębienia i przyjęcia w serce tajemnicy Jezusowego krzyża. (...) W miarę jak Zgromadzenie rozkwitało, ona wchodziła w śmierć Pana, aby przez to dawać życie dziełu powstającemu z Bożej inicjatywy i za jej pośrednictwem. Spójrzmy [więc] w głąb jej duszy. Obolałą głowę oparła na dłoniach. Łzy same cisną się do oczu po napisaniu: »Utrata obecności Pańskiej jest straszna«. Jak niewymownie trudną zdaje się być w (...) [takiej] chwili rada o. Honorata: »Wystaw [Staropol. przedstaw] sobie, że cię Bóg raz na zawsze pozbawił opieki duchowej i że wolą Jego jest abyś całe życie była w tym stanie opuszczenia. Zapewne byś z największą chęcią na jedno i drugie Panu Bogu się ofiarowała, boć Jego woli we wszystkim szukasz«. Pełnić wolę Bożą. O, tak! Niczego innego nie pragnęła i niestraszne jej było cierpienie. Zgodzić się na opuszczenie mając pewność, że ono pochodzi od Boga, jest wyrazem Jego woli, nie jest wcale trudno. Wola Pana stała się przecież żywiołem jej duszy. Niestety, tej pewności brak jej obecnie. Tysiące obaw, wątpliwości usiłuje zagrodzić dostęp do Boga. Nie wytłumaczone niczym oziębienie gorliwości, całkowita oschłość i nawał gwałtownych, upokarzających pokus doprowadza ją chwilami na granicę rozpaczy [sic! Ale tylko do tej granicy, absolutnie nie dalej]. Nie może zrozumieć samej siebie. »Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?« (Ps 22,2) - woła nieustannie słowami Mistrza i Pana. »Szukam Cię ... wszędzie i nigdzie Cię znaleźć nie mogę ... Wołam do Ciebie i żadnej nie odbieram odpowiedzi, żadnego natchnienia, owszem, zdaje mi się, ze coraz większa ciemność mnie otacza«. Zagubiona w mrokach ciemnej nocy wiary czuje się bezradna, jak dziecko przez matkę opuszczone. »Powiedz, co mi przeszkadza do zupełnego posiadania Ciebie? Wszak Ci się zupełnie i całkowicie oddałam, Tobie poświęciłam serce moje. Czemuś mnie opuścił, Panie?«. Bolesne »dlaczego« czai się nieubłaganie na dnie każdej jej modlitwy, nurtuje każdą myśl. Bez śladu minęły słodkie dni odczuwalnej obecności Boskiego Majestatu, przepełnione niebiańską słodyczą. Gdzież się podziały te chwile szczęśliwe? »Nic dla Boga nie było mi trudne. Nigdy mi nie było dosyć czasu na modlitwę, a teraz taki wstręt, taka obojętność uczuć. Mogę powiedzieć, Panie, żeś mnie ogołocił ze wszystkiego dobra, a rzuciłeś na pastwę złych skłonności, których dawniej w sobie nie dostrzegałam, nie czułam«. A przecież tak bardzo pragnęła być mu wierna. Wszak Bóg był wyłączną jej tęsknotą. Gdzież więc szukać przyczyny usunięcia tej łaski? Tysiące pokus zasłania i mąci jasny wzrok jej duszy powstają roje myśli śliskich, brudnych, odrażających. Zawsze miała tę cichą nadzieję, że od tego będzie uchroniona. Gdyby chociaż mieć pewność , że ten głęboko upokarzający stan jest wolą Boża! A tak żyje w ciągłym konaniu, w nieustannej obawie obrazy Majestatu. Momenty ulgi stają się niezmiernie rzadkie. Książki duchowne powiększają jeszcze zamieszanie wewnętrzne. W obrazie duszy oziębłej Matka Angela poznaje samą siebie i cierpi niewymownie[45]. Mimo uspokajających słów o. Honorata o tym, że nie jest istotne to, czy to jest próba czy też kara, jeśli się cierpi dla Boga. I mimo ciągłej duchowej opieki sprawowanej przez tego błogosławionego kapucyna oraz wykazywania przez niego, tej dręczącej się zakonnicy, że te wewnętrzne cierpienia, to szczyt duchowego rozwoju, ona coraz bardziej zaczynała się bać. „Choć wola obejmuje z miłością bolesny krzyż natura wzdryga się, szamoce, szuka przyczyny oddalenia. Próba albo kara. O gdyby chociaż raz powiedziano jej w imię Jezusa: »Bądź spokojna to Bóg działa w tobie, to Jego ręka ciąży na tobie« może umiałaby spokojnie dźwigać krzyż swój. A ona słyszy tylko: »próba albo kara«. Próby czuje się niegodna. Więc - chyba kara... Twardymi umartwieniami próbuje ubłagać miłosierdzie i podtrzymać słabnącą pozornie gorliwość. Stała się bezlitosna dla siebie. Niestety skutek okazał się wręcz odwrotny. Nawał pokus wzrasta, wstręt do modlitwy potężnieje w miarę jak słabnie ciało wyczerpane nadmierną pokutą. Kiedyś zrozumie sama, że żądała od siebie zbyt wiele. Własnym bolesnym doświadczeniem uczyć będzie Boże dzieci świętej roztropności, bez której nie może być żadnej cnoty. Tymczasem jednak dźwigać musi ciężar własnej słabości. Wyczerpanie fizyczne dołącza się do nadprzyrodzonych doświadczeń ciemnej nocy rodząc nadwrażliwość sumienia, przechodzącą w bolesne i upokarzające skrupuły. Tortura wewnętrzna staje się niewymowna. Chwilami zdaje się jej, że jest przekleństwem Zgromadzenia, przedmiotem Bożego wstrętu. Zaciera się w jej świadomości różnica między grzechem a pokusą, skazując na mękę najbardziej dotkliwą: utratę spokoju sumienia. Świadomość obrazy Bożej zadaje śmiertelną ranę jej kochającemu sercu. Miotana nieustannymi wątpliwościami żyje w ciągłej obawie. Jej życie wewnętrzne zaczyna się kształtować w atmosferze lęku, z którego długo będzie się musiała wyzwalać. Obdarzona od Boga przedziwnym darem oddziaływania na dusze, umiejąca bez trudu porwać do poświęcenia serca najbardziej oporne, rozstrzygająca trafnie najtrudniejsze problemy życia wewnętrznego, energiczna i realna w swej działalności zewnętrznej, z dopuszczenia Bożego nie umie sobie poradzić z własną duszą. Wszystko ją niepokoi, wszystko dręczy. Szatan usiłuje podkopać jej zaufanie do spowiednika, aby ją pozbawić jedynego poparcia. Matka [Angela] broni się trwając nieustępliwie przy posłuszeństwie. Szatan jednak nie daje za wygrane, usiłując wmówić w nią, iż przyczyną zmiany w postępowaniu Ojca Honorata jest jej zbytnie przywiązanie do niego. Dawniej był surowy i wymagający, ale pełen troskliwości ojcowskiej. Teraz jest dziwnie łagodny, ale jakby samej sobie ją zostawia i nie wymaga niczego. Samo przypuszczenie, że jej stosunek do Ojca Honorata mógłby zasmucać Jezusa, rani ją mocno. Wszak jej uczucie jest raczej czcią | niż wylewną miłością, raczej szacunkiem niż poufałością i jeden tylko ma cel: zbliżyć do Boga. W kapłanie czci po prostu odblask świętości ; Bożej, narzędzie Bożych planów. Bóg sam przecież powierzył jej duszę trosce Ojca Honorata. Cóż więc dziwnego, że pragnie jego rad? Nie szuka wszak nic więcej, chce tylko, by jak ojciec zajął się jej duszą, wydźwignął, podał rękę w ciemnościach. Nie, to uczucie nie może zasmucać Jezusa. Nawet w tej chwili, gdy wszystko w niej zanurzone w cierpieniu, jest pewna, że jej miłość do Ojca jest czysta i na Bogu się opiera. Być może jednak, że zbyt wiele liczyła na ludzką pomoc, zbyt gwałtownie szukała w nim oparcia, więc Bóg, oczyszczając jej duszę, nie ominął i tej skazy. Poznaniem własnej niemocy, tragicznym obrazem ludzkiej słabości uczył ją Bóg pierwszej lekcji zjednoczenia. W tajemniczych zmaganiach duszy poznaje podstawy prawdziwej pokory i sens pełnego zaufania i całkowitego oddania w ręce Boże Oparcie stanowi Jego krzyż. Ten, który jest świętością samą, dostrzega widać w duszy Matki [Angeli] przywiązanie zbyt wielkie do uczuciowego nabożeństwa, nadmierną troskę o Zgromadzenie. Nie podoba Mu się niepokój, z jakim bada stan duszy swojej, i dlatego Jego miłująca dłoń odcina powoli wszystkie nitki odciągające duszę od zupełnego oddania, tępi bezlitośnie każdą niedoskonałość. Długie nocne modlitwy, pełne wytrwałości i męstwa, powoli budzą w Matce dziecięce poddanie i gotowość na wszystko. Z zamkniętymi oczyma, wbrew buntom natury, oddaje się Bogu na wszelkie cierpienia powtarzając Panu z miłością: »Niczego nie pragnę, jak spełnienia woli Twojej«. Kiedy zaś natura próbuje się bronić, kiedy szaleństwem wydaje się taka ofiara, błaga: »Ulituj się mej nędzy, gwałtem zmuszaj mnie do tego, com czynić powinna... Pociągnij mnie, bo bez Ciebie nie dojdę do Ciebie«. I dziś w ciemnościach nocy, którą rozjaśnia jedynie wspomnienie getsemańskiego ogrodu, Matka czuje, że Bóg wymaga od niej zupełnego wyniszczenia i ogołocenia. I zdaje się jej, że właśnie to wyniszczenie dokonuje się. Trzeba tylko błagać o siłę. Drżący płomyk wiecznej lampki oświetla tabernakulum. Matka klęczy pokornie w niemym błaganiu. Nie prosi o litość, nie szuka ulgi, nie domaga się niczego. Ufnie oddaje się w ręce Boże prosząc jedynie o łaskę wytrwania, o moc do spełnienia swych obowiązków. Natężenie wewnętrznych cierpień czyni ją więcej niż kiedykolwiek skłonną do niecierpliwości, twardą; nieprzystępną. Nieustanne przestawanie z siostrami męczy ją. W takich chwilach wyczerpania czuje dogłębnie cały ciężar powierzonych sobie zadań. Ale się nie poddaje. Walczy. Otoczenie nie przeczuwa nawet, jak strasznie cierpi... Wszystko w ukryciu. Na zewnątrz zawsze jest spokojna, opanowana, stanowcza i pełna pogody. Gdy mówi o Bogu, twarz jej jaśnieje, zapala się. Siostry cenią sobie niezmiernie każdą chwilę rozmowy z nią, czczą jak świętą. Ich dziecięcy zachwyt nie jest jednak w stanie zasłonić Matce obrazu jej słabości i nędzy. Dobroć Boża postarała się, by hołdy tego świata nie dotknęły jej duszy. Wszystko staje się dla niej źródłem cierpienia. Wszystko! »Wszak będąc matką powinnam i serce mieć matki"! Surowym okiem sędziego patrzy na swoje postępowanie. „Pragnę się wyrzec siebie... pragnę zupełnie nie należeć do siebie, poświęcić się ..., choćby mnie najwięcej kosztowało. Wiesz, o Panie, że w takim udręczeniu ducha to trudno, ale Ty mi łaski dodaj«. Wpatrzona w tabernakulum prosi serdecznie, nieustępliwie: »Nie chodzi mi o jakąś miłość nierealną, słodką i ckliwą. Proszę o miłość podobną do Twojej, która zależy na ofierze, na zapomnieniu zupełnym o sobie, na nieszukaniu nigdy w niczym siebie. Ty wiesz, jaka mnie miłość powszechna otacza, otóż tę miłość gotowam Ci złożyć na ofiarę, bylebym tylko dopełniła miłości względem drugich«. Nierzadko szary brzask już wdziera się do okien kaplicy, gdy Matka z klęczek się podnosi. Ktoś patrzący uważnie dostrzegłby może na jej twarzy ślady łez, dojrzałby ciężar przygniatającego ją krzyża. Zanim jednak siostry wstaną, ślady łez zdążą wyschnąć. Królewska tajemnica cierpienia pozostaje nienaruszona. Dopiero śmierć uchyli rąbka tajemnicy, dopiero śmierć pozwoli zrozumieć, że »umarła święta męczennica«. Chociaż i wtedy był toś, kto dobrze znał gorycz kielicha z którego Matka piła dzień po dniu. Ojciec Honorat pisał w tym czasie o swojej penitentce: »Nie widziałem nigdy takiego wielkiego cierpienia połączonego z tak wielkim poddaniem«"[46]. [1] S. Elżbieta Cherubina Frankowska, Matka Angela Truszkowska Założycielka Felicjanek, Warszawa 1986, s. 9. [2] https://www.swietyjozef.kalisz.pl/Sanktuarium/34.html [3] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria Angela Truszkowska Założycielka Zgromadzenia Sióstr Felicjanek (1825-1899), Buffalo, N.Y. 1949, s. 1. [4] Życiorys Matki Maryi Angeli Truszkowskiej, Kraków 1909, s. 4. [5] Tamże. [6] Artur Górski, Angela Truszkowska i zgromadzenie ss. Felicjanek na tle dziejów myśli religijnej w Polsce XIX w., Poznań 1959, s. 19. [7] Tamże, s. 23. [8] Błogosławiona Maria Angela założycielka Zgromadzenia Sióstr Felicjanek życiorys w obrazach, Warszawa 1998, s. 76. [9] Tamże, s. 48. [10] S. Elżbieta Cherubina Frankowska, Matka Angela..., s. 11. [11] Artur Górski, Angela Truszkowska..., s. 23. [12] Życiorys Matki..., s. 6-7. [13] Artur Górski, Angela Truszkowska..., s. 37. [14] Tamże, s.38. [15] Błogosławiona Maria...., s. 62. [16] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 12. [17] Artur Górski, Angela Truszkowska..., s. 39. [18] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 13. [19] Tamże s.14. [20] Tamże. [21] Bardzo ciekawie o sumieniu, powołując się na nauczanie świętego papieża Jana Pawła II, mówił ks. dr hab. Piotr Natanek w dniu 15. 01.2021 w swoim kazaniu Duchu Święty rozpal! Cz.77 dost. na str. ChristusVincit-TV Telewizja Internetowa /ks. dr hab. Piotr Natanek/ - POZOSTAŁE RETRANSMISJE (christusvincit-tv.pl) [22] Feliks Koneczny, Święci w dziejach Narodu Polskiego, Warszawa/Struga - Kraków 1988, s.555. [23] Abp Szczęsny Feliński, Pamiętniki, tom I, Warszawa 2009, s. 85-86. [24] Życiorys Matki..., s. 9. [25] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 16. [26] Życiorys Matki..., s. 9. [27] Błogosławiona Maria...., s. 84. [28] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 16. [29] Tamże. [30] Hagiografia Polska, Tom II dzieło zbiorowe pod red. O. Romualda Gustawa OFM, Poznań 1972, s. 497. [31] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 266. [32] Tamże, s.20-21. [33] Tamże s. 21. [34] Historja Zgromadzenia SS. Felicjanek na podstawie rękopisów, cz. I, Milwaukee, Wis., br., s. 9. [35] S. Maria Bronisława Dmowska, felicjanka, Matka Maria..., s. 21. [36] Tamże s. 22. [37] Tamże, s,21. [38] Hagiografia Polska..., s. 497. [39] Historja Zgromadzenia..., s. 19. [40] Hagiografia Polska..., s. 498. [41] Tamże. [42] Błogosławiona Maria...., s. 104. [43] https://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-10a.php3 [44] Hagiografia Polska..., s. 499. [45] S. Elżbieta Cherubina Frankowska, Matka Angela..., s. 22-24. [46] Polscy święci, Tom 7, red. Joachim Roman Bar OFConv, Warszawa 1985. Powrót |