Błogosławiona Kolumba Gabriel Cz. I https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-24b.php3 Tej nocy usłyszymy dzieje błogosławionej Kolumby Gabriel, którą w Litanii pielgrzymstwa narodu polskiego wzywamy, jako jasny płomyk świętości ziemi lwowskiej. Bohaterka tego opracowania uważała tak jak bardzo wiele osób świętych, że jeśli Pan Jezus kogoś bardzo mocno kocha, to też go bardzo mocno doświadcza, stąd „jej mottem była sentencja: uważajmy za nieszczęście dzień, w którym nie cierpiałyśmy[1]". I rzeczywiście, jeśli przyjąć takie spojrzenie na świat i kiedy lepiej poznamy życie Kolumby Gabriel, to łatwo zauważymy, że takich nieszczęśliwych dni, w których nie cierpiała, miała ona bardzo niewiele. Żywot tej wspaniałej i bardzo tragicznie doświadczonej a obecnie błogosławionej zakonnicy, świadczy dobitnie o tym, że nasz Kościół a mówiąc dokładniej jego władze (najczęściej lokalne), mogą się czasami bardzo pomylić w swojej ocenie i mocno skrzywdzić niektóre, bardzo uduchowione osoby, kompletnie nie rozumiejąc tych osób ani ich postępowania. Błogosławiona Kolumba Gabriel przyszła na świat w Stanisławowie 3 maja 1858 roku. W tym samym dniu, w parafialnym kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia , została ochrzczona otrzymując dwa imiona Janina Matylda. Jej ojcem był Rudolf Gabriel a matką Agnieszka z domu Rawska. Miała jeszcze brata, prawdopodobnie młodszego. Rodzina była dosyć zamożna. W dzieciństwie rodzice zadbali o rozwój cech bogobojnych i artystycznych u Janiny Matyldy, która uczyła się oprócz religii również muzyki i malarstwa. W roku 1866, kiedy Janina Matylda miała 8 lat, rodzice postanowili przenieść się z prowincjonalnego, w tym czasie Stanisławowa, do oddalonego o około 100 kilometrów ale kwitnącego i rozwiniętego Lwowa. Lwów widok z tarasów pod Wysokim Zamkiem. Dost. w inern. Na str.: https://lwow.info/punkty-widokowe-taras-wysokim-zamkiem/ Rok później, gdy Cesarstwo Austrii zostało przekształcone w Austro - Węgry, Lwów został stolicą Królestwa Galicji i Lodomerii (Księstwa Włodzimierskiego). Już w tak młodym wieku Janina zaczęła marzyć o tym, by zostać zakonnicą. Gdy skończyła dziesięć lat, rodzice posłali ją do szkoły, „od razu, jak się zdaje, do klasy czwartej"[2]. Była to szkoła państwowa, której nadano imię cesarzowej Austrii i królowej Węgier, Elżbiety Bawarskiej, popularnie nazywanej przez poddanych „Sissi", żony cesarza Franciszka Józefa. Rok później została przyjęta do piątej klasy u klauzurowych benedyktynek łacińskich, które prowadziły jedną z najstarszych szkół we Lwowie. Jednak, „kolejne dwa lata szkolne, od jesieni 1870 do wiosny 1872 roku, spędziła w innej szkole zakonnej, u benedyktynek ormianek. Edukacja była tam najprawdopodobniej identyczna: można więc przypuszczać, że rodzice chcieli (skoro mała nadal uparcie pragnęła zostać zakonnicą i nauczycielką), żeby poznała kilka takich zakładów i któryś sobie z nich wybrała. (...) jesienią 1872, a więc mając lat 14, przeszła znowu do szkoły państwowej, mianowicie do seminarium nauczycielskiego. (...) W lipcu 1873 roku, mając lat 15, uznała, że może się już zgłosić do klasztoru"[3]. Więc zgłosiła się i została, jako postulantka, przyjęta do lwowskiego klasztoru benedyktynek panien łacińskich, znanych jej z wcześniejszego okresu nauki. Będąc już w klasztorze, gdzie obowiązywała klauzura mówiła: „Za zabawami światowymi nie tęsknię, bo ich w ogóle nie poznałam"[4]. W tym czasie ksienią, a więc siostrą przełożoną klasztoru była, już od roku 1867, s. Julia Aleksandra Hatal (1819-1896). Praktycznie od razu, młoda postulantka została zatrudniona w prowadzonej przez benedyktynki szkole, jako nauczycielka niemieckiego i rysunków. Postulat trwał jeden rok i po ukończeniu szesnastego roku życia Janina Matylda rozpoczęła nowicjat, którego program zwalniał ją z pracy w szkole. 25 sierpnia 1874 miały miejsce obłóczyny, podczas których otrzymała habit i nowe imię zakonne Kolumba. Święta Kolumba z Kordoby była dziewicą i męczennicą, która zginęła w 853 roku. Natomiast samo imię Kolumba jest pochodzenia łacińskiego i oznacza, w zależności od końcówki, gołębicę lub gołąbka. W dniu obłóczyn, przed samym obrzędem, zdawała egzamin nowicjacki wewnętrzny, który przeszła bez problemów. Wynikało z niego, że nowicjuszka „rwie się wprost do wszelkich trudności (gorszego odzienia, gorszych prac), własnej woli zapiera się z entuzjazmem, a w dodatku jest zdrowa i w ogóle im gorzej, tym lepiej"[5]. Dwa miesiące później przeszła kolejny egzamin wewnętrzny również bez większych problemów. Tym razem okazało się, że „nowicjuszka entuzjazmuje się żywotami świętych i rozkoszuje się duchową swobodą, czerpaną z zewnętrznie surowego trybu życia"[6]. Ale już w kwietniu 1875 roku zaczynają się pierwsze trudności. Podczas trzeciego egzaminu wewnętrznego „pytana o najczęstsze pokusy, odpowiada: »ze złych przykładów często się gorszę«. Czy ma pokój w duszy? Widząc niezachowanie św. reguły czuje często niepokój. Czy wobec mistrzyni jest szczera? »Nie zawsze«. Szesnastoletnia idealistka najwyraźniej zaczyna się boleśnie obijać o ludzką rzeczywistość. Widzi na przykład dwie starsze zakonnice rozmawiające na schodach: nie zachowują milczenia! Jest świadkiem konfliktu o zamykanie lub otwieranie okna między zakonnicą astmatyczką i zakonnicą reumatyczką: brak miłości, zły przykład! Zgorszona pędzi do mistrzyni; ta zaś albo ma już tych skarg za dużo i po prostu każe jej milczeć, albo niezręcznie usiłuje problem zamazać miodem: »Źle słyszałaś, zdawało ci się, zmyślasz«. Po paru takich doświadczeniach nowicjuszka przestaje mówić z mistrzynią szczerze o tym, co jest akurat jej największym problemem. Odpowiedź jest oczywiście jedna: Dobrze słyszałaś, problem istnieje, śluby zakonne nikogo automatycznie nie uświęcają, ale zrób no rachunek sumienia: czy i tobie nie zdarzają się błędy? A jeśli tak, to niech słaby nie potępia słabego, ale niech jeden drugiego brzemiona nosi; na tym polega miłość i z tego wyrasta postęp. Niestety s. Kolumba widocznie tej nauki od mistrzyni nie usłyszała, będzie musiała dojść do tej prawdy sama. Kolejne pytanie: Czy wierna jesteś w spełnianiu swoich obowiązków? Odpowiedź: »Za łaską Bożą będę się starać, bo dotąd nie zawsze«. Deo gratias: zaczyna dostrzegać własną słabość, więc nauczy się litości także dla cudzej. Ostatni egzamin wewnętrzny miał miejsce w rocznicę obłóczyn. Pytano na nim o skutki całorocznych doświadczeń i przemyśleń, a zwłaszcza: na czym polega pokój i szczęście w życiu zakonnym. Odpowiedź s. Kolumby: na wierności obowiązkom, choćby najmniejszym. Widać, że ostatnie pół roku przyniosło pewną zmianę: już nie otoczenie, jego doskonałość i jego działanie są warunkiem szczęścia, ale postawa własna i wysiłek własny. Tragedią byłaby, jak z dalszych pytań i odpowiedzi wynika, nie cudza dokuczliwość, ale własna oziębłość; trzeba bronić się modlitwą i wzmożoną wiernością"[7]. Normalnie, po roku nowicjatu benedyktynki mogły składać śluby wieczyste, ale warunkiem było ukończenie 24 lat życia. Siostra Kolumba Gabriel miała wtedy 17 lat, więc musiała pozostać w nowicjacie jeszcze przez siedem lat. W tym czasie dalej nauczała w szkole oraz sama dokształcała się w seminarium nauczycielskim, gdzie mogła poszerzyć swoją wiedzę i udoskonalić umiejętności pedagogiczne. W roku 1876 zdała egzamin dyplomowy z przygotowania do pracy w szkole, natomiast „w lutym 1879 roku pomyślnie zdała egzamin nauczycielski wydziałowy uprawniający do nauczania w szkole średniej"[8]. Z protokołu egzaminacyjnego wynikało, że s. Kolumba nadaje się do nauczania przedmiotów ścisłych. „Komisja wyraża[ła] (...) przy każdym przedmiocie podziw dla jasności, logiki i precyzji odpowiedzi, czy to pisemnych czy ustnych"[9]. W międzyczasie, od roku 1878 zaczął posługiwać w klasztorze jako spowiednik ks. Józef Weber (1846 - 1918). Był to kapłan, który jeszcze jako kleryk został wysłany na studia do Rzymu. Tam miał okazję poznać o. Piotra Semenenkę (1814 - 1886), ze Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. Wtedy też, o. Piotr Semenenko stał się duchowym kierownikiem młodego kleryka. W czasie studiów na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie Józef Weber przeszedł bardzo poważną chorobę, w trakcie której ślubował Panu Bogu, że jak wyzdrowieje to wstąpi do zakonu zmartwychwstańców. „Gdy choroba ustąpiła , Weber chciał spełnić ślub, lecz arcybiskup lwowski [Franciszek Ksawery Wierzchlejewski (1803 - 1884)] zaproponował aby odłożył to na później, ponieważ był ogromnie potrzebny w diecezji. O.Semenenko poparł arcybiskupa Wierzchlejewskiego i poradził Weberowi, aby uznał decyzję swego przełożonego za znak woli Bożej"[10]. Józef Weber święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1873 w Bazylice św. Jana na Lateranie. W roku 1874 również w Rzymie uzyskał tytuł doktora teologii po czym powrócił do Lwowa. Wtedy został wykładowcą teologii i prawa kanonicznego w seminarium archidiecezjalnym. Został jednocześnie kierownikiem duchowym seminarzystów. W tym czasie korespondował ze zmartwychwstańcami i oczywiście z o. Semenenką. Cały czas bardzo interesował się tym zgromadzeniem i często dopytywał się w listach o wszystkie sprawy z nim związane. W jednym z listów napisał: „Byłbym bardzo szczęśliwy, wiedząc wszystko o Zgromadzeniu, ponieważ w dalszym ciągu czuję się związany z nim całym sercem"[11]. Niemniej jednak Pan Bóg inne wyznaczał mu zadania. Otóż, w owym czasie arcybiskup lwowski zamierzał „odnowić życie duchowe wśród ludu i duchowieństwa, które od stu lat pozostawało pod wpływem józefinizmu. Oceniając cnoty ks. Webera, uważał, że będzie on najodpowiedniejszym kapłanem do przeprowadzenia tej reformy (...) . Ks. Józef Weber, pełen ducha Chrystusowego i gorliwości apostolskiej, wpajał w serca alumnów miłość do Jezusa i Kościoła, którą sam był przeniknięty. Wychowankowie ks. Webera widzieli w nim ascetę, był surowy dla siebie, a wyrozumiały dla innych. Na każdym, kto się z nim spotkał, wywierał niezapomniane wrażenie. Jego nadzwyczajny spokój, głęboki rozum, żywa wiara oparta na doskonałym zjednoczeniu z Bogiem, ułatwiały mu podejście do ludzi"[12]. Chociaż ks. Weber nie miał żadnego doświadczenia w pracy z zakonnicami, to niemniej jednak, zgodnie z oczekiwaniami arcybiskupa, okazał się być gorliwym zwolennikiem reformowania życia zakonnego. „Już w styczniu następnego roku wprowadził wspólną medytację (to znaczy obowiązek codziennego rozmyślania wszystkich sióstr na ten sam temat, do którego im czytano głośno punkty) oraz wspólne jedzenie śniadania, ceremonialnie, zamiast jak dotąd jednocześnie wprawdzie, ale w ciszy i bez czekania jednych na drugie"[13]. Bardzo ciekawą rzeczą jest to, że cieszył się u sióstr wielkim posłuchem, choć jako spowiednik nie miał żadnej władzy w klasztorze. Mimo tego zmieniał, kasował, zarządzał i wprowadzał a siostry potulnie i dokładnie to wykonywały. Siostra Małgorzata Borkowska uważa, że ta nieznana wcześniej nigdy u benedyktynek ingerencja w życie codzienne sióstr i sprawy wewnętrzne zgromadzenia była spowodowana entuzjazmem zakonnic, gdyż „kierunek reformy przypadł do przekonania zdecydowanej większości zgromadzenia: będzie surowiej, będzie trudniej - będzie lepiej"[14]. Ks. Weber tak był „powszechnie wielbiony"[15] przez siostry benedyktynki, że nawet jak minęło sześć lat jego posługi jako spowiednika i kiedy powinien on zostać zastąpiony innym kapłanem, to siostry, wbrew tej zasadzie, po przeprowadzonym głosowaniu, jednogłośnie wybrały go ponownie. Od kiedy pojawił się w klasztorze ks. Weber, jedna z zakonnic, a dokładniej „s. Ida [Józefa Kowalczuk] ze szczęścia zaczęła nawet spisywać kronikę klasztoru zaczynającą się od objęcia przezeń rządów ducha"[16]. Ksiądz Weber w ogóle był bardzo popularnym kapłanem w żeńskich zakonach. Był spowiednikiem u sióstr franciszkanek od Nieustającej Adoracji, u sakramentek był komisarzem a w roku 1882, m. Maria Kolumba Białecka ustanowiła go dyrektorem dominikanek z Wielowsi koło Tarnobrzegu. Najprawdopodobniej w roku 1880 zmarł ojciec s. Kolumby, Rudolf Gabriel. Rok później w oficynie klasztoru, gdzie nie obowiązywała zakonna klauzura, zamieszkała pani Agnieszka Gabriel, matka s. Kolumby. Robiła ona drobne zakupy dla sióstr i pomagała im przy pracach kuchennych. To wystarczyło do tego, by arcybiskup zezwolił na obecność pani Gabriel na uroczystej profesji zakonnej swojej córki, która odbyła się 6 sierpnia 1882 roku. A już rok później, Kolumba Gabriel razem ze swoimi współnowicjuszkami przyjęła konsekrację dziewic, wtedy też stała się w całej pełni zakonnicą, która mogła także pełnić funkcje chórowe. Od tego czasu zajęła się wyłącznie pracą w szkole. Wówczas zakonną kierowniczką szkoły, czyli prefektą była s. Teresa Klestill. Ponieważ ks. Weber w ramach powrotu do źródeł, powołując się na regułę chełmińską, skasował tytuł prefekty, ale powołał jednocześnie „zakonnicę wyznaczoną do pilnowania porządku w szkole"[17], co znaczyło tyle, że skasował tytuł ale stanowisko pozostawił dalej, gdyż było konieczne. Ten dozór miała sprawować mocno schorowana s. Elekta. Jednak, bardzo często w tej funkcji wyręczała ją s. Kolumba. Dlatego też, w roku 1885 ksieni klasztoru powierzyła dozór nad szkołą s. Kolumbie, choć była ona bardzo młoda i upłynęło dopiero trzy lata po jej profesji. Musiała nasza bohaterka bardzo dobrze i z miłością wykonywać ten nadzór, o czym świadczy przemówienie wygłoszone na zakończenie roku szkolnego, przez jedną z uczennic, w którym zwróciła się ona do s. Kolumby „zaraz po ksieni i księdzu dyrektorze, [takimi słowami]: (...) i ty, najdroższa pani nasza, panno Kolumbo; opiekunko zacna i powierniczko myśli naszych, któraś nam w szkole matkę zastępowała, nami z anielską dobrocią i cierpliwością rządziła..."[18]. Brama wejściowa do klasztoru benedyktynek we Lwowie.https://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Wszystkich_%C5%9Awi%C4%99tych_i_klasztor_Benedyktynek_we_Lwowie W tym czasie niepokoiła dość duża śmiertelność wśród sióstr a zwłaszcza w nowicjacie. Tylko w latach1881 - 1896 zmarło 17 zakonnic. Klasztor dominikanek był położony na zboczu, u podnóża ruin Wysokiego Zamku i dosyć często, w czasie ulewnych deszczów, spływały tu obfite strumienie wody, które potrafiły przelewać się nawet klasztornymi korytarzami. To powodowało zawilgocenie ścian klasztoru i bardzo niezdrowe powietrze w samym klasztorze. Stąd poważne choroby płuc oraz reumatyczne bóle stawów były na porządku dziennym u mieszkanek klasztoru. Ponieważ chore mniszki powinny były, choć na jakiś czas, zmienić klimat, to jednak nie było wówczas w zwyczaju, by wysyłać zakonnice do uzdrowiskowych kurortów. Natomiast blisko Lwowa, ale już w otoczeniu pięknego lasu, leżała miejscowość Lesienice, która wraz z takimi dobrami ziemskimi, jak Dąbrowica, Kuchajów i Wołków, należała do klasztoru. Lesienice są słynne z tego, że tu w roku 1675 król Jan Sobieski stoczył zwycięską bitwę z dwukrotnie silniejszą armią Tatarów. I w tej uroczej miejscowości, ksieni Aleksandrze Hatal, udało się postawić obok kaplicy kilkupokojowy domek, do którego od lata 1885 roku zaczęto „posyłać na czas wakacji siostry nauczycielki oraz te, które dla słabych płuc potrzebowały zmiany powietrza"[19]. Wówczas, w klasztorze nie było przeoryszy i jej obowiązki wypełniała ksieni Aleksandra Hatal. Próbowała ona znaleźć sobie następczynię, lecz nie było to zgodne z wolą księdza Webera, który uważał, że w odpowiednim czasie, sam znajdzie kogoś na to miejsce. Ksieni w sprawach gospodarczych zgromadzenia podlegała kuratorowi, którym był do roku 1886, czyli do końca swoich dni ks. Karol Mossing. Po jego śmierci, zastąpił go ks. Józef Weber, który miał tak wiele pracy w „diecezji, seminarium i innych klasztorach"[20], że nie starczało go już na załatwianie spraw kuratorskich u benedyktynek. To pozwoliło m. Hatal na większą swobodę w zarządzaniu majątkiem zgromadzenia. W roku 1887 na czwartą kadencję spowiednika u lwowskich benedyktynek wybrano ponownie ks. Webera ale tym razem, na ten niespotykany wybór, uzyskano zatwierdzenie z Watykanu. „Ta popularność Webera wśród zakonnic miała w diecezji swoich krytyków, którzy bądź pokpiwali, bądź życzliwie ostrzegali, że to się może źle skończyć. Faktycznie mogło i skończyło się, ale dzięki ich własnym językom [o tym będzie jeszcze mowa później]. Weber był także, na swój sposób, idealistą widzącym tylko jeden aspekt sprawy: ten mianowicie, że właśnie trzeba gdzieś z czymś zrobić porządek, i on jest gotów go zrobić. Tak więc sprawy stały, kiedy dobiegał końca beztroski okres życia s. Kolumby jako nauczycielki i tylko nauczycielki. Pod sam koniec tego okresu, może w 1887 roku lub następnym, w warsztacie stolarskim będącym na stałej usłudze klasztoru i ulokowanym na jego (pozaklauzurowym oczywiście), terenie zatrudniony został jako pomocnik czternastoletni sierota, Pawełek Podrucki. Chłopiec był bardzo zdolny, ale pełen zrozumiałych pretensji do świata i gotów odbijać sobie te pretensje na otoczeniu na wszelkie godziwe i niegodziwe sposoby. Od momentu jego zatrudnienia tykała już dla klasztoru i s. Kolumby bomba zegarowa, ale tego tykania nikt oczywiście nie słyszał"[21]. W styczniu roku 1888 podczas kapituły klasztornej obrano s. Kolumbę kantorką, czyli przełożoną klasztornego chóru. W tym też czasie, ksieni Aleksandra Hatal zaczęła dostrzegać u s. Kolumby talenty zarządcze i ekonomiczne. Powierzała jej więc dosyć trudne zadania, takie jak rozmowy z nieuczciwymi leśnikami z otaczających Kuchajów lasów, próbę sprzedaży i negocjacje cenowe dotyczące nierentownej Dąbrowicy czy nadzór nad kilkoma remontami, prowadzonymi na terenie klasztoru. Taka sytuacja trwała do Świąt Bożego Narodzenia w roku 1889. W tym czasie, oprócz tych nowych obowiązków, s. Kolumba dalej nauczała i miała nadzór nad szkołą. 23 grudnia 1889 roku ksieni mianowała s. Kolumbę przeoryszą. Nominację tę zatwierdził ks. Weber, który rozpoczynał swoją piątą kadencję jako spowiednik lwowskich benedyktynek. Jednak dopiero po miesiącu, 26 stycznia 1890 roku nastąpiło „tradycyjne oddanie posłuszeństwa nowej przeoryszy przez całe zgromadzenie na kapitule"[22]. Najprawdopodobniej chodziło o uspokojenie zbyt ożywionych nastrojów, które pojawiły się po niesprawiedliwym wyborze młodej i niedoświadczonej zakonnicy, kiedy to pominięto wiele sióstr starszych i bardziej zasłużonych. 31 stycznia 1890 roku odbyła się pierwsza kapituła, którą poprowadziła, zamiast ksieni, nowa przeorysza. Była to tak zwana cotygodniowa kapituła win, podczas której zakonnice, zgodnie z regułą, wyjawiały ksieni swoje złe myśli. Nowa przeorysza musiała nie tylko wysłuchać win swoich wszystkich, a więc i tych starszych współsióstr, ale również wyznaczyć im pokutę. Szybko okazało się, że s. Kolumba świetnie sobie z tym radzi, gdyż była zarazem i „wymagająca i szczerze życzliwa"[23]. W marcu roku 1890 do postulatu przyjęto Elżbietę Marię Cohn, neofitkę czyli w tym przypadku, żydówkę która przeszła na katolicyzm. Po chrzcie nazwano ją Marią Kaliską, była to późniejsza ksieni Izydora. Zatrzymajmy się na chwilę przy tej benedyktynce: W swoim „wspomnieniu (...) Ksieni Izydora pisze, że w klasztorze wyszły ją powitać ówczesna Przeorysza i Mistrzyni Nowicjatu. Ta ostatnia (S. Elekta Kaufmann ) i kandydatka [na postulantkę] Elżbieta będą należeć później do najbliższych współpracownic błogosławionej m. Kolumby. Potem kandydatkę Elżbietę Marię poprowadzono do pokoju ksieńskiego, gdzie staruszka Ksieni Hatalówna powitała ją serdecznie. Od początku stała się - rzec można - ulubienicą (beniaminkiem) dla ksieni, s. Elekty i ks. Webera, choć sama Ksieni miała często wątpliwości, czy Elżbietę jako Żydówkę można przyjąć. Wątpliwości jak zwykle rozstrzygnął Ks.Weber- polecił przyjąć! a od jego decyzji nie było odwołania! Jako spowiednik znał wartość duchową Elżbiety i skarby, jakie kryły się w tej wątłej osobie. O tym, że nowa kandydatka to Żydówka wiedziało niewiele sióstr (zapewne te, które stanowiły władzę w klasztorze), część się domyślała, a część w ogóle nie miała pojęcia. Na wszelki wypadek zmieniono jej urzędowo nazwisko z „Cohn" na „Kaliska" i zgromadzeniu przedstawiono już jako Elżbietę Marię Kaliską".[24] Obłóczyny na których Elżbieta Kaliska otrzymała imię zakonne Izydora odbyły się we wrześniu 1894 roku a „mistrzynią nowej siostry Izydory była s.Kolumba Gabrielówna (dziś błogosławiona). Po roku s. Izydora złożyła śluby wieczyste, a w 1897 roku była konsekrowana"[25]. 17 września 1891 roku, w dzień zakonnych imienin s. Kolumby, zmarła jej matka. Przeżyła bardzo boleśnie tę śmierć. „Odtąd przestała obchodzić imieniny, do końca życia był to dla niej dzień żałoby"[26]. Jeszcze w roku 1892 s. Kolumba ciężko zachorowała na zapalenie stawów i mocne osłabienie serca. Był to oczywiście wpływ wszechobecnej wilgoci w klasztorze. I z tymi problemami reumatycznymi będzie musiała dawać sobie radę przez cały czas, aż do końca swojego życia. W dniu 29 grudnia tego roku ksiądz Weber został uroczyście konsekrowany na biskupa i został sufraganem lwowskim. Mimo tej nominacji utrzymał jednak urząd kuratora klasztoru lwowskich benedyktynek natomiast na spowiednika sióstr wyznaczył „ks. Bolesława Twardowskiego (późniejszego arcybiskupa), a jednocześnie z kurii mianowano o. [Urbana] Ochęduszkę. Nie wiadomo czy równoległa nominacja płynęła z niedoinformowania, czy z konfliktu kompetencji; w każdym razie przez jakiś czas spowiedników było równolegle dwóch i do jednego chodziły starsze siostry, do drugiego młodsze"[27]. Od roku 1896 s. Kolumba była już całkowicie pochłonięta zarządzaniem klasztorem oraz prowadzeniem nowicjatu, gdzie było pięć nowicjuszek. Tam najwięcej radości sprawiała jej wspomniana wcześniej s. Izydora, która podczas egzaminu wewnętrznego napisała, że: „z całą ufnością otwiera serce przed mistrzynią, wyjawia jej myśli i z nikim nie rozmawia bez jej pozwolenia"[28]. Ale była tam też s. Agnieszka, która napisała, że „żałuje swoich win wobec mistrzyni"[29], co świadczyło o jakimś nieposłuszeństwie lub nawet złośliwości w stosunku do swojej mistrzyni a zarazem przeoryszy w tym klasztorze. W tym czasie ksieni, m. Aleksandra stawała się już coraz mniej samodzielna, więc wszelkie prace czy remonty były prowadzone pod czujnym okiem s. Kolumby. Klasztor zatrudniał wielu leśniczych, rzemieślników oraz służbę. Wśród tych świeckich ludzi s. Kolumba miała kilku podopiecznych, którymi się opiekowała i starała poprawić ich los. Między nimi był też, wspomniany już wcześniej Paweł Podrucki. Był on „już wówczas dorastający i zdradzający rzeczywiste zdolności rzeźbiarskie, [jak wspomniano] nie był bynajmniej jedynym świeckim podopiecznym, w którego los s. Kolumba zaangażowała się sercem. Niemniej w jego wypadku porozumienie było nawet gorsze niż z nieudaną nowicjuszką. Opiekunka marzyła dla niego o karierze artysty w Bożej służbie, niemal nowego Wita Stwosza, który otworzy własną pracownię, będzie sławny i szczęśliwy tym szczęściem - jak pisała do niego w zachowanym liście - które płynie z czystego sumienia i poddania się Woli Bożej. I dopisała kilkanaście aktów strzelistych. Pawełek tymczasem odsyłał Boga pomiędzy nieciekawe frazesy i bynajmniej nie chciał być dla otoczenia anielskim tchnieniem: już raczej grubą rybą, żerującą na innych. Ona zachęcała go do nauki; on marzył tylko o zbiciu pieniędzy, możliwie szybko i bez trudu. W dodatku ona widziała siebie w roli jego przybranej matki; on wszedłszy w okres, w którym chłopak ma ambicję udowodnienia sobie, że jest mężczyzną, zaczął dostrzegać w pannie przeoryszy przede wszystkim kobietę. Zakonnica najczęściej wygląda na młodszą niż jest, a s. Kolumba była postawna i przystojna. Niezrozumienie było więc stuprocentowe, totalne: z jednej strony idealizm posunięty do naiwności, z drugiej strony brak zasad i hamulców. Dla Pawełka przeorysza była potencjalną zdobyczą, mogącą (jeśli zręcznie zagrać na jej sercu) dostarczyć mu w bliskiej przyszłości bogactw na pewno, a jeśli dobrze pójdzie, to także i czegoś więcej. Pozostawało udawać przejętego jej naukami i w odpowiednim momencie sięgnąć po swoje"[30]. W lipcu 1896 siedemdziesięciosiedmioletnia ksieni, Aleksandra Hatal, wychodząc z kaplicy ksienieńskiej upadła i bardzo się potłukła. Ten upadek spowodował, że musiała ona leżeć przez cztery miesiące w łóżku. W tym czasie s. Kolumba przejęła już wszystkie sprawy dotyczące klasztoru. Stan ksieni już się nie poprawiał i 19 grudnia tego roku, po wylewie krwi do mózgu, m. Hatal zmarła. Dwa dni później odbył się jej pogrzeb. Biskup Józef Weber pojawił się w klasztorze 1 stycznia 1897 i zastępując zmarłą ksienię „dokonał (...) ceremonialnego pokropienia sióstr wodą święconą (...) na nowy Rok"[31]. Dzień 24 stycznia został wyznaczony na elekcję nowej ksieni. Podczas tych wyborów, na wszystkich dziewiętnaście głosów, jedenaście oddano na s. Kolumbę. Osiemnaście głosów należało do sióstr profesek chórowych, jeden to był najprawdopodobniej głos ksieni lwowskich benedyktynek ormiańskich. Elekcję poprowadził biskup Józef Weber, który zatwierdził nowoobraną ksienię. Wydawałoby się, że ten biskup miał do nowej ksieni jakieś zaufanie. Był przecież od długiego czasu jej spowiednikiem i powinien być jej pewien. Nawet „później, w rzymskim śledztwie, znajdziemy sformułowanie, że ksieni Kolumba była prawą ręką Webera w dziele reformy klasztoru"[32], a jednak prawda okazała się zupełnie inna, o czym przekonamy się troszkę później, gdy zajrzymy do korespondencji biskupa Webera. Dost. w intern. Na str.: http://matkakolumba.dominikanki.pl/5weber.html S. Kolumba została ksienią w wieku 39 lat i 25 lat przebywania w zakonie. W tym czasie diecezją lwowską zarządzał abp Seweryn Morawski (1819 - 1900) i to on wyznaczył na sierpniową uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej uroczystą benedykcję nowej ksieni. Ale sam obrządek poprowadził biskup sufragan Józef Weber. S. Ida, wspomniana już wcześniej kronikarka klasztoru, tak opisała tę uroczystość: Przysięgę ksieniowską składała matka Kolumba dwa razy, po łacinie i po polsku: to było praktyczne wyciągnięcie wniosku z galicyjskiej autonomii, rzecz pół wieku wcześniej absolutnie niemożliwa. Nie bez pewnego smaku był moment, kiedy biskup Weber wręczał nowej ksieni pastorał ze słowami: Accipe plenam et Liberam potentatem regendi (Weź pełne prawo do niezależnych rządów). Wreszcie ciekawie rozwiązano sprawę poczęstunku gości po ceremonii. Panowie świeccy zgromadzeni byli w rozmównicy za kratą; ksieni weszła tam, podziękowała im krótko za udział i obecność, po czym poszła do pań, dla których urządzono posiłek w klasie szkolnej, już bez kraty oczywiście. Na koniec przeszła do innej klasy, gdzie zgromadzone były delegacje od wsi klasztornych, i to trwało najdłużej, bo delegaci przygotowali przemowy i pieśni. Księża nie byli na śniadaniu, ale za to przyszli na obiad, zastawiony dla nich również w szkole; jak widać, tylko panów przyzwoitość nakazywała trzymać za kratą nawet przy takiej okazji. Po tym obiedzie przyszło całe zgromadzenie specjalnie podziękować Weberowi za »rządczynię klasztoru, opiekunkę i przewodniczkę zgromadzenia, pasterkę dusz, strażniczkę praw Kościoła i reguły«... Jakby to on ją urodził! Ale przy okazji przecieramy oczy: to pisze s. Ida, ta sama, która poprzedniej (w roku 1879) benedykcji ksieni poświęciła jedno zdanie? Ta sama, która całymi stronami potrafi podawać krótko i zwięźle fakty bez komentarzy innych niż zgryźliwe? W każdym razie to pisze ktoś, kto nie tylko wiązał z Matką Kolumbą wielkie nadzieje »pokoju i miłości pod okiem jej macierzyńskim«, ale także miał świadomość, że chwilowo z nikim innym nadziei tych nie można wiązać. I jeszcze jeden końcowy szczegół: ksieni przygotowała dla wszystkich sióstr, wszystkich gości i całej służby prezenty. To już była niewątpliwie jej własna inicjatywa i jeden więcej skutek faktu, że otoczenie nie było dla niej bezosobową masą, ale zespołem ludzi mających każdy swoje prawa i potrzeby za które ona świadomie brała odpowiedzialność. Zwyczajów na razie nie zmieniła: kiedy s. Ida wspomina, że w dzień benedykcji »Najprzewielebniejsza panna ksieni dobrodziejka była obecna« w refektarzu na obiedzie z siostrami, notuje to niewątpliwie jako fakt wyjątkowy. Niemniej atmosfera zmieniła się wyraźnie, ksieni na różne sposoby dawała odczuć swoją bliskość. W miesiąc po benedykcji, kiedy pod pretekstem reumatyzmu wyjechała do Lesienic (tam było chorym stawom suszej), aby zgromadzenie nie mogło obchodzić uroczyście jej imienin, na przysłane sobie mimo to życzenia odpowiedziała listem tak serdecznym i bezpośrednim, ze s. Ida notuje: » Dzień dzisiejszy to pierwszy węzełek zadzierzgnięty w robocie duchowej«. Mimo znanej dobroci m. Aleksandry styl rządów matki Kolumby uderzał jako coś nowego i rozgrzewającego serca"[33]. Od wigilii 1897 roku matka Kolumba, jako ksieni zaczęła głosić zwyczajowe konferencje dla zakonnic. Głosiła je trzy razy w roku: „na początek Adwentu, w Wigilię Bożego Narodzenia i w Środę Popielcową. W sumie zachowało się tych konferencji siedem; są to jej własne notatki, pisane na kratkowanych kartkach zeszytu (...) z poprawkami, ale poprawek jest niewiele, myśl płynie gładko, pisząca wie, co chce powiedzieć, i wie jak to wyrazić"[34]. Te konferencje były dość krótkie, bo trwały od pięciu do siedmiu minut, ale tekst jest żywy, pełen pytań i odpowiedzi oraz powtórzeń i obrazów. Te konferencje zawierają ciekawe obserwacje i są podawane z pewnym dowcipem. Posłuchajmy fragmentu o szukaniu pokoju: „»Zdrowe skarżą się na brak spokoju z powodu przeciążenia w pracy - chorym zdaje się, że miałyby spokój, gdyby jeszcze pracować mogły. Szkolne zazdroszczą spokojnego zajęcia ręcznie pracującym - te znów uważają, że spokojem cieszyć się można tylko przy książce, przy igle. Konwerski myślą, że pokój zamieszkał tylko w chórze - chórowe rade by szukały spokoju na podwórzu przy gospodarstwie, w pralni, a choćby i w stajni. I tak szukamy tego drogiego spokoju, szukamy, a szukając najczęściej błądzimy. Błądzimy przypisując brak spokoju komuś albo czemuś - poza nami, albo obok nas... « Czasem jednak Matka robi zgromadzeniu surowy rachunek sumienia. Pyta na przykład o wzajemną życzliwość i o przepisane przez regułę oznaki wzajemnego szacunku: »Czy kochamy, czy szanujemy współsiostry nasze, choćby przykre i nie okazujące nam szczególniejszych względów? Czy nie podpatrujemy, nie podchwytujemy ich niedoskonałości i błędów, a jeśli je dostrzeżemy, co wtenczas przeważa w sercu naszym: sąd bez miłosierdzia, triumf może szatański nad upadłą, biedną duszą, czy serdeczne współczucie, poparte gorącą i pokorną modlitwą? (...) Jak się przysłużamy dobrodziejkom lub siostrom naszym? Czy nie unikamy sprytnie, a nawet z przebiegłością, okazji do wyświadczenia małej przysługi, np. ulżenia siostrze dźwigającej coś ciężkiego, wyręczenia w drobnym zajęciu, o którym zapomniała lub nie mogła spełnić?... Czy nie masz zwyczaju z umysłu miarkować ukłony twoje, by nie uchybić wygórowanej ambicji - i tak nieraz charakteryzować swoje ruchy, że ukłon twój staje się boleśniejszym od policzka?« Jeden motyw przewija się przez te wszystkie nauki, o czymkolwiek byłaby mowa: motyw krzyża. »Pokój tylko w walce ze złością naszą, a nie z cierpieniem, jakiekolwiek by ono było... Nie masz prawie duszy, która by kochała cierpienie, która by pragnęła krzyża tak szczerze, aby gdy Pan Jezus włoży na nią, nie stękała, nie żaliła się, nie ubolewała nad sobą... Bądź co bądź nie o wielkie rzeczy tu chodzi, zwykle o drobnostki..., a my, my oblubienice Ukrzyżowanego, co my z tych trzaseczek [drzazg] krzyża Jego robimy! Całe gmachy, całe wieże obrażonej, rozbolałej miłości własnej... Jeśli Pan Jezus tak się zaofiarował za nas, jak też my ofiarujemy się bliźniemu naszemu?... Stanąwszy u stóp krzyża, co czujemy? Nasamprzód mamy pewnie wielkie, serdeczne współczucie dla Pana Jezusa, który tak się dla nas wyniszczył, że aż zawisł na krzyżu. A potem jakie uczucie następuje? Jeśli jeszcze choć trochę jest w nas prawdy, to potem powinien ogarnąć nas ogromny, ogromny wstyd: wstyd z powodu naszej pieszczotliwości i niecierpliwości... Zastanówmy się więc chwilkę nad cnotą cierpliwości, w którą tak bardzo jesteśmy ubogie, a bez której nawet nazywać się dzieckiem, oblubienicą Ukrzyżowanego - nie podobna... « To określenie »oblubienica Ukrzyżowanego« powraca ciągle, najwyraźniej matka Kolumba ma ten aspekt życia zakonnego w stałej pamięci jako jedną z myśli przewodnich swego życia. Niemniej, i pomimo całej żywości stylu, wszystko to są prawdy i zasady słuszne dla każdego i podawane w sposób możliwie obiektywny i bezosobowy, bez żadnych zwierzeń, dotyczących przeżycia własnego. Jeden jedyny raz wymyka się Matce takie zwierzenie: »Aby uczcić wyniszczenie Pana Jezusa w tajemnicy Wcielenia, radabym się w proch zamienić, byle tylko ten proch na wieki przylgnął do najświętszych nóg Jego!«. Można sądzić, że łaska, która budziła w niej takie pragnienie, od dawna ją też już przygotowywała na przyjęcie jego realizacji"[35]. W styczniu roku 1898 Matka Kolumba przeprowadziła wizytację zgromadzenia, podczas której, zgodnie z regułą chełmińską, w rok po swojej elekcji, przeprowadziła rozmowę „z każdą siostrą po kolei"[36]. Ta wizytacja trwała cztery dni. W tym roku w szkołach państwowych dodano kolejną klasę dziewiątą lub piątą wydziałową. A więc nie było wyjścia, również siostry benedyktynki musiały taką klasę utworzyć. Problemem okazał się brak miejsca, nie było wolnego pomieszczenia. I wtedy w klasztorze wybuchła sensacja: „panna ksieni przyłączy do szkoły czteropokojowy apartament „ksienieński"[37]. Po wyremontowaniu, przerobieniu i oddzieleniu od klauzury tych pomieszczeń można było je przyłączyć do szkoły. Ksieni tak jak wszystkie zakonnice zamieszkała w zwykłej celce i jadała ze wszystkimi w refektarzu. Inna celka została przygotowana na gabinet dla załatwiania wszelkich spraw urzędowych i przyjmowania sióstr. Interesanci świeccy byli przyjmowani w rozmównicy. Warto zauważyć, że tę rewolucję Matka Kolumba przeprowadziła, nie dlatego, że tak zamierzała wcześniej ale dlatego, że taka wynikła potrzeba i zmianę tę starała się przeprowadzić bez zbędnego nagłaśniania, skromnie i taktownie. Była jeszcze jedna rzecz, którą wprowadziła Matka Kolumba. Otóż, Kuria biskupia była tak blisko, że ją było widać z okien klasztornych. Jednak siostrom klauzurowym, a takimi były benedyktynki, nie wolno było pokazywać się światu ani tego świata oglądać. Dlatego też do kurii jeżdżono z klasztoru karetą. Matka Kolumba wprowadziła szokujący zwyczaj aby z klasztoru do Kurii „ po prostu iść pieszo, motywowane było prawdopodobnie potrzebą prostoty i niechęcią Matki do niepotrzebnych ceremonii; niemniej w owych czasach panienka z »dobrego domu« nie wychodziła na ulicę sama, i to się stosowało także i do mniszek. Mniszka pieszo na ulicy była niesłychanym novum. Matka Kolumba miała często interesy w Kurii i miała pozwolenie na załatwianie ich tam osobiście, co było szybsze, skuteczniejsze, a dla jej energii naturalniejsze, niż wypisywanie kolejno kilkunastu listów. Niemniej lwowskie batiary, przesiadujące chętnie na zboczach Wysokiego Zamku w oczekiwaniu na coś do roboty, dziwiły się jej wędrówkom; przerzucano się tam uwagami na temat mniszek, którym już zbrzydło zamknięcie. Odkąd świat światem, żadna idealistka ani siłaczka nie przejmowała się puszczanymi pod jej adresem złośliwościami, mniemając, że kiedyś ludzie i tak ją zrozumieją, a jeśli nawet nie, to trudno, sprawa warta ofiar. Zapewne jednak nie spodziewała się Matka, że ten »lud prosty«, do którego upodobniała się wędrując pieszo, pierwszy z tego się zgorszy i pierwszy ją za to potępi. [1] Ks. Wacław Piszczek CM, Naśladujmy świętych Tom II, Kraków 2011, s. 223. [2] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca szkic biografii bł. Matki Kolumby Gabriel, Kraków 2018, s. 13. [3] Tamże, s. 16-17. [4] Tamże, s. 17. [5] Tamże, s. 30-31. [6] Tamże, s. 31. [7] Tamże, s. 31-33. [8] Grzegorz Chajko, Błogosławiona matka Kolumba, art., w „Folia Historica Cracoviensia" 15-16 (2009-2010) Dost. w intern. Na str.: http://czasopisma.upjp2.edu.pl/foliahistoricacracoviensia/article/view/1484/1376 [9] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 38-39. [10] John Iwicki CR, Charyzmat Zmartwychwstańców. Historia Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego, t. 2: 1887-1932, Kraków-Kielce 2007, s. 326. [11] Tamże, s. 327. [12] https://dominikanki.pl/oto-my/bohaterka-poczatkow/zyciorys-matki-kolumby/ks-jozef-weber/ [13] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 37. [14] Tamże, s. 38. [15] Tamże, s. 55. [16] Tamże, s. 36. [17] Tamże, s. 50. [18] Tamże, s. 51. [19] Tamże, s. 54. [20] Tamże, s. 59. [21] Tamże, s. 60. [22] Tamże, s. 64. [23] Tamże, s. 65. [24] s. dr. Edyta Wójcik OSB, art. „Kogo mam posłać?" Czyli Elżbieta Maria Izydora Kaliska Ksieni dwudziesta trzecia klasztoru Sióstr Benedyktynek we Lwowie. W dwumiesięczniku:KRZESZOWSKA PANI nr 2 (39) - Marzec / Kwiecień 2015, s. 21. Dost. w intern. https://opactwo.eu › themes › KrzeszowskaPani [25] s. dr. Edyta Wójcik OSB, ciąg dalszy art. „Kogo mam posłać?" Czyli Elżbieta Maria Izydora Kaliska Ksieni dwudziesta trzecia klasztoru Sióstr Benedyktynek we Lwowie. W dwumiesięczniku:KRZESZOWSKA PANI nr 3 (40) - Maj / Czerwiec 2015, s. 16. Dost. w intern.; https://www.google.com/search?q=KRZESZOWSKA+PANI+nr+3+%2840%29+-+Maj%2F+czerwiec+2015&client=firefox-b-d&ei=7aifYJjaGIfrrgTF5L3IBg&oq=KRZESZOWSKA+PANI+nr+3+%2840%29+-+Maj%2F+czerwiec+2015&gs_lcp=Cgdnd3Mtd2l6EAw6BwgAEEcQsANQjcs1WLiUN2DnpzdoAnACeACAAWiIAeoRkgEEMzAuMZgBAKABAqABAaoBB2d3cy13aXrIAQjAAQE&sclient=gws-wiz&ved=0ahUKEwjYhIK7w8vwAhWHtYsKHUVyD2kQ4dUDCA0 [26] Ks. Wacław Piszczek CM, Naśladujmy świętych..., s. 223. [27] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 79. [28] Tamze, s. 81. [29] Tamże. [30] Tamże, s. 82-83. [31] Tamże, s. 85. [32] Tamże, s. 89. [33] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 92-94. [34] Tamże s. 95-96. [35] Tamże, s. 96-99. [36] Tamże s. 99. [37] Tamże s. 101. Powrót |