Bł. Gabriela Kolumba Cz. III
Fot. z książki O. Gabriel Bartoszewski, Stefan Budzyński, Czesław Ryszka Życie i cuda polskich świętych kanonizowanych i beatyfikowanych za pontyfikatu Jana Pawła II,Warszawa 2001, s.315. Przyjrzyjmy się również terminowi rozpoczęcia tego skandalu gdyż pojawiają się jakby dwie różne jego daty. Otóż biografka m. Kolumby, s. Małgorzata Borkowska (a za nią inni) napisała tak: „W lutym 1900r. spadł grom. Jak się okazało, Podrucki otrzymawszy od ksieni wsparcie, zamiast zgodnie z jej radą użyć tej sumy na studia lub założenie warsztatu, postanowił zaokrąglić ją jeszcze drogą kradzieży, uciec i wreszcie pożyć sobie po pańsku. Kradzież popełnił w domu kupca lwowskiego, Teodora Wszelakiego [Prasa lwowska pisała o kradzieży w zakładzie p. Józefa Wczelaka]; popełnił ją, jak się zdaje, niefachowo i w taki sposób, że zwrócił na siebie podejrzenia..."[1]. Ale porównując ten tekst z ówczesnymi gazetami lwowskimi, znajdujemy w nim kilka nieścisłości. Otóż Podrucki dużo wcześniej, bo już w grudniu 1899 roku, okradł zakład Józefa Wczelaka i zrobił to bardzo fachowo, o czym dokładniej będziemy jeszcze pisać. Poza tym, Podrucki najpierw dokonał kradzieży a dopiero kilka tygodni później, bo 21 stycznia 1900 r. otrzymał 2000 zł [nie koron] od m. Kolumby. Ale dla nas istotniejsza jest tu data kiedy spadł ten grom. Otóż, Podruckiego aresztowano w Wiedniu w Wielki Piątek 13 kwietnia 1900 roku. O tym fakcie pierwsze notatki w prasie lwowskiej pojawiły się dopiero w środę 18 kwietnia, gdzie była mowa tylko o aresztowaniu Podruckiego i jego brata, więc prasa nie łączyła go jeszcze wtedy z bł. Kolumbą Gabriel. Natomiast ona wyjechała do Rzymu z biskupim dokumentem podróżnym w ręku, już trzy dni później, czyli w sobotę 21 kwietnia. Z późniejszych artykułów w gazetach można się było dowiedzieć, że już dzień wcześniej w klasztorze wiedziano o wyjeździe matki. Mało tego, już kilka tygodni wcześniej, jakby przeczuwając przyszłe kłopoty, zaczęła się pakować i dwie walizki z własnymi rzeczami umieściła w domu swojego brata. Faktem jest, że jak pisze s. Borkowska „nie wpadło jej do głowy, że te walizki zostaną uznane za przygotowanie do ucieczki z Podruckim!"[2]. Gdy się będziemy trzymać chronologii wydarzeń zgodnych z doniesieniami prasowymi, to wtedy okaże, się że całe postępowanie kurii lwowskiej z ksienią benedyktynek nastąpiło wprost błyskawicznie. Natomiast gdy zajrzymy do opisów tego okresu u s. Małgorzaty Borkowskiej, to chronologia wydarzeń nabiera większego sensu. Ważnym jest na przykład to, że w tym opisie autorka zastanawiała się „co zrobi arcybiskup?"[3]. A przecież w tym czasie, kiedy pojawia się pierwsza notatka prasowa o Podruckim, a więc w dniu 18 kwietnia i w dniach późniejszych, ordynariusz diecezji, Arcybiskup lwowski Seweryn Morawski był już bardzo chory, zaniemógł jeszcze przed Wielkim Piątkiem (13 kwietnia), więc nie mógł nic w tej sprawie uczynić. Choroba była na tyle poważna, że zmarł kilkanaście dni po Świętach Wielkiej Nocy, 2 maja 1900 roku. Natomiast jeśli przyjąć, że skandal rozpoczął się dwa miesiące wcześniej to pytanie o działanie arcybiskupa byłoby jak najbardziej zasadne. S. Borkowska napisała również, że „Pośród tej burzy Matka, wzywana oczywiście do złożenia zeznań w sprawie kradzieży dokonanej przez Podruckiego, trzymała się dzielnie"[4]. W takim razie, to przesłuchanie musiałoby nastąpić między 18 a 20 kwietnia, bo później, z powodu wyjazdu Matki, mogłoby się odbyć już tylko korespondencyjnie. Ale rozprawa sądowa Podruckiego i jego wspólników odbyła się dopiero pod koniec listopada 1900 roku a w tym czasie m. Kolumba przebywała już od pół roku we Włoszech. I właśnie wtedy jej zeznanie, złożone na piśmie po włosku (w sądzie wezwano tłumacza do odczytania tych zeznań), zostało umieszczone w prasowych doniesieniach z tego okresu. I dalej s. Borkowska tak opisuje ten czas w klasztorze: „Przecież prawda musi zwyciężyć. Prędzej czy później, ale musi. Matka miała tej wiosny szczególnie dużo spraw majątkowych do załatwienia, spraw dotyczących dzierżaw i gospodarki leśnej, i załatwiała je wszystkie z normalną energią, nie zważając na dochodzące z ulicy śpiewki, w których już batiary wydrwiwały amory ksieni i biskupa. W marcu przyszło dodatkowe nieszczęście: zachorowała ciężko na płuca s. Ida. Na przełomie marca i kwietnia przeszła dwie operacje, spuszczono jej z płuc ropę i założono dren, który był potrzebny jeszcze przez kilka miesięcy. W najniebezpieczniejszym dla jej życia okresie Matka siedziała przy niej dniem i nocą, usługując jej sama, pełna strachu, że i tę [siostrę] jeszcze utraci. Oczywiście także i siostry wiedziały, co za burza wrze wokół klasztoru i ksieni. Były przede wszystkim przerażone"[5]. Ale pamiętajmy, że tej burzy w prasie lwowskiej jeszcze nie było, pomimo tego s. Borkowska dalej tak napisała: „Już niemal dwa miesiące minęły od początku sprawy, a huk trwał dalej, potęgowany przez akcję licznych także i w Galicji przeciwników Kościoła, dla których lwowski skandal był wspaniałą szansą do zdemaskowania nareszcie katolickiej obłudy. Nie można było liczyć, że byleby spokojnie odczekać wszystko ucichnie"[6]. Jak widzimy s. Borkowska trzyma się konsekwentnie tej daty, czyli połowy lutego, kiedy miałby się rozpocząć tan głośny skandal. Niewykluczone, że autorka biografii, która ma przecież dostęp do archiwów benedyktynek, dotarła do materiałów, które nie są dostępne szerszemu ogółowi. Wiele na to wskazuje, że w klasztorze wokół siostry Kolumby faktycznie musiała gęstnieć atmosfera. Świadczą o tym chociażby te spakowane w tym czasie walizy m. Kolumby oraz jej prawie natychmiastowe opuszczenie klasztoru po pierwszych doniesieniach prasowych o Podruckim. na zdj. Ksiega adresowa miasta Lwowa z 1900 r. Można tam znaleźć nazwiska i adresy bohaterów niniejszego opracowania, m.in. ksieni Kolumby, biskupa Webera i innych. Dost. w Intern.: http://dlibra.umcs.lublin.pl/dlibra/doccontent?id=2587 Pewnie, jakieś oskarżenia i podejrzenia mogły dochodzić do klasztoru z Kurii, a kto wie, może jeszcze coś dochodziło z tzw. „ulicy". Zazwyczaj jeśli jakieś wydarzenie trafia do prasy czy tak, jak w dzisiejszych czasach, do telewizji, to zanim się to zdarzy, taka sprawa żyje własnym życiem bez rozgłosu i tylko sąsiedzi, przypadkowi świadkowie oraz sami zainteresowani wiedzą, co się zdarzyło. Można więc przypuszczać, że podobnie było i w tym przypadku. Biskup Weber i ks. Twardowski wiedzieli o tej pomocy udzielanej Podruckiemu przez ksienię, wiedzieli być może o jej listach do niego no i o tej nieszczęsnej darowiźnie 2000 zł. Myślę, że nie podejrzewali niczego więcej. Ale już tego nie możemy być pewni. W późniejszych artykułach były sugestie o amorach ksieni z Podruckim a także z biskupem Weberem. O przyśpiewkach batiarów już słyszeliśmy. Musiało się też dostać ks. Twardowskiemu skoro przez długi czas nie mógł zostać biskupem. Doczekał się tego dopiero w 1918 roku „po wieloletnich staraniach abpa Bilczewskiego"[7]. Wiele wskazuje też na to, że sporo takich sugestii, które trafiały później do gazet wychodziło prosto z Kurii. O powyższej wersji mogą, w jakiejś mierze, świadczyć słowa bpa Webera, które napisał pół roku później (dn. 11 grudnia 1900 r.), już po rozprawie sądowej Podruckiego, w cytowanym wcześniej liście do generała zmartwychwstańców o. Pawła Smolikowskiego: „proces czeladnika już skończony. Skazany został na 7 lat i w ogóle cały przebieg sprawił rozczarowanie, bo nic nie było ani przeciw mnie, ani przeciw zakonnicy. Ale źli właśnie w tym widzieli winę, bo znów wietrzyli tajemnicę którą skrzętnie ukrywa prokurator i przewodniczący trybunału, a pospulstwo bez kryterium i inteligencja bez wiary przyjmuje to za pewne i dalej na biskupa". Tu zwróćmy uwagę na to, że skoro źli znów wietrzyli tajemnicę, to znaczy, że wcześniej także musieli wietrzyć tajemnicę i czegoś się doszukiwać. W takim razie przyjrzyjmy się dokładniej temu, co pisała ówczesna lwowska prasa w tych tak gorących dniach dla tamtejszego Kościoła katolickiego. Ten skromny przegląd kilku lwowskich gazet pozwoli nam również, w jakiejś mierze odczuć atmosferę tamtych dni. Zacznijmy od organu socjalistów, czyli Słowa Polskiego. Otóż w dniu 18 kwietnia 1900 roku w rubryce Kroniczka z ostatniej chwili można było przeczytać tekst o aresztowaniu w Wiedniu dwóch braci, sprawców kradzieży sprzed kilku miesięcy: „W sprawie kradzieży 11 500 zł. dokonanej przed kilku miesiącami w fabryce stolarskiej p. Wczelaka - mimo usilnych starań i dochodzeń ze strony lwowskiej policji - nie udało się trafić na żaden szczegół, mogący rozświetlić powikłaną nieco sytuację. Na innym miejscu donosimy o poczynionych aresztowaniach, nie wykryto jednak sumy pieniędzy, odpowiadającej choćby w przybliżeniu sumie skradzionej. Policja wiedeńska aresztowała dwóch braci Podruckich, wskutek jakiegoś anonimowego doniesienia. Przy aresztowanych znaleziono 1 600 kor. Ponieważ policję wiedeńską zawiadomiono, że Podruccy dopuścili się kradzieży u Wczelaka, przeto odniosła się ona do policji lwowskiej i ta poczęła tutaj, na miejscu czynić dochodzenia. Najpierw przeprowadzono rewizję u żony Bazylego Podruckiego, Józefy, zamieszkałej we wsi Zamarstynowie. Znaleziono u niej 270 koron w banknotach dziesięcioreńskowych, oraz zabrano cały szereg listów od męża, przebywającego w Wiedniu. Z listów tych jednakowoż nie można było wyciągnąć ani jednego szczegółu, mogącego przemawiać przeciwko oskarżonym. W ostatnim n. p. donosił Bazyli Podrucki, że w Wielką Sobotę przyjeżdża do Lwowa i dawał rozmaite dyspozycje, co do poczynienia porządków świątecznych i odpowiedniego przyrządzenia święconego. Bazyli Podrucki nie pracował nigdy w fabryce p. Wczelaka. nie jest bowiem stolarzem, jak donieśliśmy w kronice, ale dyetaryuszem [pisarz, urzędnik pobierający dzienną dietę]. U p. Wczelaka pracował tylko, wspólnie z Bazylim aresztowany brat jego, nie było to jednak w czasie, kiedy popełniono kradzież, ale znacznie dawniej, jak to zresztą sam p. Wczelak zeznał. Akta całej sprawy przesłała policja wiedeńska tutejszej prokuratorii, nie wiadomo tylko, czy nagromadzony materiał jest dostatecznie dowodowym. Aresztowany Bazyli Podrucki zajmował się rozmaitymi interesami, prowadził jakieś procesu spadkowe, możliwym też jest, że pieniądze znalezione pochodzą właśnie z zupełnie innego źródła, a nie z kradzieży, o którą go podejrzewają"[8]. Z jakiegoś powodu tekst ten jest bardzo korzystny dla brata Pawła Podruckiego, Bazylego. Być może był on znany komuś z redakcji. Ale tak, jak już wcześniej wspomnieliśmy, a co istotne, tekst nic nie wspomina o jakimkolwiek powiązaniu Pawła Podruckiego z Ksienią Kolumbą Gabriel. Niemniej jednak wiele wskazuje na to, że właśnie ta wiadomość o aresztowaniu Pawła Podruckiego wywołała spore przerażenie u biskupa Webera i jego natychmiastowe i bezwzględne posunięcia w stosunku do m. Kolumby Gabriel. Wtedy „dowiedziała się matka Kolumba, że powinna zdać tymczasowo rządy na ręce konsystorza i wyjechać do Rzymu. W diecezji rozgłoszono, że jest wysłana na śledztwo (choć łatwiej by je było przeprowadzić na miejscu) i po ukaranie"[9]. Wiemy, że matka już dużo wcześniej przedstawiła niestosowne zachowanie Podruckiego, biskupowi Weberowi i on najprawdopodobniej uznał, że teraz kiedy tenże został aresztowany, najlepszym rozwiązaniem będzie wysłanie m. Kolumby do Rzymu. Jak wcześniej zaznaczono, biskup Weber wiedział już wtedy o samowolnej darowiźnie 2000 zł reńskich (w tym czasie wprowadzono koronę austro-węgierską; przelicznik wynosił 2 korony austro-węgierskie za 1 złotego reńskiego. Stąd w doniesieniach prasowych często podawano kwotę darowizny wynoszącą 4000 koron), które dała Kolumba Gabriel Podruckiemu. O tym zdarzeniu mogła ksieni powiedzieć biskupowi kilka tygodni przed aresztowaniem Podruckiego. A więc jeden zarzut był jasny, defraudacja pieniędzy zakonnych. Stąd być może, to wcześniejsze przygotowywanie do wyjazdu, pakowanie walizek i coraz większy dystans współsióstr do swojej ksieni. „Jej samej dano dokument podróżny stwierdzający, że za wiedzą i pozwoleniem arcybiskupa jedzie do Rzymu dla znalezienia u Stolicy Apostolskiej uspokojenia i pociechy w ciężkim utrapieniu ducha. Wycinek księgi adresowej miasta Lwowa, gdzie widnieją nazwiska ksieni Kolumby Gabriel, oraz jej brata Stanisława mieszkającego pod tym samym adresem (z pewnością poza klauzurą). To świadczy, że walizki ksieni nie musiały odbywać jakiejś dalekiej drogi. Dodatkowego smaku nadaje tej sprawie fakt, że ów dokument podpisał (...) [bp.] Weber i [ks.] Twardowski: poprzedni i aktualny spowiednik Matki. Kazano jej też przebrać się w strój świecki: w ten sposób nie zwróci na siebie uwagi, ale jeżeli ktoś ją rozpozna, będzie wiedział, że ją już za karę z zakonu wygnano... Tego w rzeczywistości arcybiskup nie miał prawa zrobić, ale kto mógł o tym wiedzieć. Jechać miała w towarzystwie swego brata: tak ojcu lub bratu oddawało się wydaloną z nowicjatu kandydatkę. Pożegnanie ze zgromadzeniem było wyjątkowo gorzkie. To już nie Najprzewielebniejsza Dobrodziejka Panna Ksieni wyjeżdżała, nie ta szanowana, lubiana i kochana, ale parszywa owca, zgroza, kompromitacja, która im prędzej zniknie, tym lepiej. (...) To, co zrobiła z matką Kolumbą lwowska hierarchia kościelna, zakonnice (jak zresztą i całe społeczeństwo) mogły zrozumieć tylko jako niedwuznaczne potępienie winowajczyni."[10]. I tu warto przypomnieć życiową regułę Matki Kolumby, którą była myśl, żeby uważać za nieszczęście dzień, w którym nie cierpieliśmy. Wracamy do prasy lwowskiej. Dzień po tym artykule, 19 kwietnia w zdecydowanie poważniejszym dzienniku o nazwie Gazeta Lwowska można już było znaleźć dużo więcej szczegółów: „Sprawców kradzieży 11 500 zł, dokonanej jeszcze przed czterema miesiącami z zamkniętej kasy wertheimowskwiej [były to ogniotrwałe kasy produkowane przez fabrykę Wertheim-Kassen, których pomysłodawcą był Franz Freiherr von Wertheim (1814- 1883)] znajdującej się w kancelarii fabryki wyrobów stolarskich firmy Braci Wczelaków we Lwowie, wyśledzono i aresztowano onegdaj w Wiedniu. Na trop złodziei wpadła policja wiedeńska tylko przypadkowo. W dniu 12 b.m. bowiem zgłosił się na policję chórzysta Opery wiedeńskiej Paweł Mieczysław Podrucki ze skargą na swego znajomego stolarza Wojciecha Bogdanowskiego, któremu dał dnia 5 b.m. nocleg u siebie, a który mu za to ukradł pulares W pularesie było 1800 K [czyli koron austro-węgierskich], a wszystko razem leżało ukryte w fortepianie. Podrucki wyjawił dalej policji, że Bogdanowski nie sam dokonał tej kradzieży lecz pewno miał wspólnika w drugim stolarzu Antonim Rudym, Lwowianinie. który od stycznia mieszkał u Podruckiego, a na dzień przed zamieszkaniem Bogdanowskiego znikł bez śladu. Otóż policja zaczęła całą rzecz badać i doszła do tego rezultatu, że kradzieży z 23 grudnia z. r. [zeszłego roku] popełnionej u Wczelaków we Lwowie na 23.000 K z kasy wertheimowskiej dokonali dwaj Podruccy: wspomniany już Paweł Mieczysław, chórzysta i brat jego Bazyli, który od kilku dni przebywał w Wiedniu u Pawła. Paweł był inicjatorem całego przedsięwzięcia, a uczestnikami byli też Rudy i Bogdanowski. Gdy się zaczęli dzielić łupem, wybuchła dysharmonia w kwartecie złodziejskim, z czego skorzystał Rudy i Bogdanowski, zabrali Podruckiemu 1800 K. i umknęli. Bazyli Podrucki, 35-letni dyetaryusz został uwięziony równocześnie z bratem i to w chwili, w której mieli wsiąść na pociąg do Krakowa. Z dalszych dochodzeń pokazało się też, że Bazyli nie od kilku dni, lecz od stycznia mieszkał u brata w Wiedniu i chodził do jednej ze szkół śpiewu na Wiedence, gdzie się kształcił na tenora. Na to wykształcenie śpiewackie mieli Podruccy - jak mówią - otrzymać fundusze od ludzi im życzliwych. Przeczą swemu udziałowi w kradzieży u Wczelaków. ale mimo to oddano ich już w Wielką Sobotę w ręce sądu. Rudy i Bogdanowski zaś uciekli"[11]. W tych doniesieniach pojawia się już sugestia o pomocy finansowej, od ludzi życzliwych. A dzień później w kolejnej lwowskiej gazecie Dzienniku Polskim do poprzednich faktów dodano jeszcze kilka szczegółów: „...zbiegły Wojciech Bogdanowski brał udział w kradzieży, zaimprowizowanej przez Pawła Podruckiego, a ze skradzionych pieniędzy miał każdy z nich otrzymać po 4.000 koron. We włamaniu się do kasy miał także współdziałać Antoni Rudy. Przy podziale zdobyczy miało między nimi przyjść do nieporozumień, które doprowadziły do tego, że Rudy i Bogdanowski odkradli Podruckiemu 1.800 koron i uciekli. Czwórka ta miała w planie włamanie się do pewnej instytucji finansowej w Kołomyi. Obaj zbiegowie Rudy i Bogdanowski na razie nie są jeszcze złapani. Antoni Rudy, jak się okazuje z listu pisanego z Boulogne-sur-Mer [miejscowość na północy Francji] do żyjącego w Wiedniu jego brata Jana, który nie brał w kradzieży udziału, opuścił dnia 7 kwietnia Hamburg na parowcu niemieckim Palatia. W liście tym obciąża Rudy Podruckiego i wyraźnie na niego wskazuje, jako na inicjatora i uczestnika w kradzieży u p. Wczelaka. Paweł Mieczysław Podrucki i jego brat 35 letni czeladnik stolarski Bazyli uwięzieni zostali w sobotę, w chwili, gdy mieli odjeżdżać do Galicji. U Pawła Mieczysława znaleziono 850 koron, u jego brata Bazylego 400 kor. Bazyli twierdzi, że na studia śpiewackie miała mu dostarczyć środków jakaś przychylna mu osoba w Galicji"[12]. Tu chyba jednak pomylono zeznania Pawła Podruckiego z zeznaniami brata. Dnia 13 maja 1900 roku, napisał bp Weber do jednego ze zmartwychwstańców o. Władysława Marszałkiewicza (1861 - 1927) w taki sposób: „Gdybym teraz w wielkim utrapieniu moim mógł, choć na parę dni, znów przybyć do mojego gniazda [do Rzymu] - może obiecany krzyż byłby mi mniej bolesnym. Ojciec nie wie, w jakich tu kłopotach zostaję z powodu tej nieszczęśliwej sprawy - zakonnicy benedyktynki. Publicznie mnie tak oczerniono, że obecnie myśleć nie mogę o tym, bym tu dalej mógł zostać i mógł pracować na chwałę Bożą"[13]. Biskup Weber słusznie uznawał, że przez tę nieszczęśliwą sprawę - zakonnicy benedyktynki został on a co za tym idzie cały Kościół zaatakowany i znieważony. Spróbujmy choć w części przyjrzeć się tym atakom na ks. biskupa. Pamiętajmy, że kilka dni wcześniej zmarł abp Morawski a więc wakuje bardzo ważne stanowisko ordynariusza diecezji lwowskiej. W dniu 9 maja Słowo Polskie tak pisze: „„Cztery stolice biskupie są w tej chwili opróżnione w Galicji, a z tego trzy łacińskie: we Lwowie, w Tarnowie i Przemyślu. Po śmierci arcybiskupa Morawskiego rozbiła się znowu sztuka z kandydatami, a równocześnie pojawiły się pogłoski o zamierzonym utworzeniu dwóch nowych biskupstw: W Tarnopolu i w Rzeszowie. Zdaje się więc, że niepodobna o lepszą sposobność do spłacenia długu wdzięczności, ciążącego na społeczeństwie polskim wobec przezacnego ks. arcybiskupa Hryniewickiego [Karol Hryniewiecki (1841 - 1929) od roku 1883 był biskupem diecezji wileńskiej. W roku 1885 został zesłany do Jarosławia nad Wołgą za poparcie protestów przeciwko rusyfikacji i ograniczaniu praw Polaków. Z zesłania powrócił w 1889. Z powodu zakazu sprawowania urzędu arcybiskupa w swojej diecezji w tym samym roku ustąpił z urzędu biskupa wileńskiego.] - aniżeli teraz. Rozmaici profesorowie krakowscy i prałaci powinniby się bodaj ze względów przyzwoitości żenować przyjąć jedną z opróżnionych katedr, dopóki sfery decydujące nie pójdą za głosem całego narodu i nie ofiarują tronu biskupiego temu kapłanowi, który wartością moralną, hartem ducha, cnotami chrześcijańskimi i obywatelskimi przerasta o głowę naszych wojujących biskupów i który miał odwagę zrzec się świetnego stanowiska i pójść na wygnanie raczej, aniżeli poprzeć antypolskie dążenia Rosji. Byłby to wstyd dla całej Polski, gdyby przed nim miał nadal iść - ks. Weber. Kościół katolicki w Galicji spotyka się coraz częściej z zarzutem, że służy tylko interesom możnych, że trzyma z silnymi. Teraz ma sposobność zaprzeczyć temu oddaniem hołdu człowiekowi, który właśnie dlatego utracił biskupstwo, ponieważ stał po strome słabych"[14]. Ale już następnego dnia, czcigodna Gazeta Lwowska wydaje się stawać w obronie biskupa i opisuje takie zdarzenia: „Najprzewielebniejszy ks. biskup Weber odbiera ze wszystkich sfer katolickiej ludności objawy głębokiej czci i hołdu, spowodowane potwarczymi napaściami, jakich w ostatnich czasach stał się przedmiotem. Już w przeszłym tygodniu członkowie kapituły archikatedralnej z Najprzew. ks. Arcybiskupem Hryniewieckim na czele, a następnie lwowski kler świecki in gremio, tudzież delegaci zgromadzeń zakonnych, pod przewodnictwem dziekana ks. dr. Wałęgi, udali się do ks. biskupa Webera. W niedzielę, jak to już wspomnieliśmy, złożyli Mu hołd członkowie kongregacji Maryańskiej a dzisiaj znowu kilkudziesięciu członków Towarzystwa S. Wincentego a Paulo z prezesem swoim na czele, pospieszyło do ks. biskupa. Wszyscy zaś przez usta przewodniczących swoich wyrażali te same uczucia głębokiej czci i poważania dla osoby Najprzewielebniejszego Pasterza, który z pogodą i pokorą iście Apostolską znosi potwarcze pociski, usiłujące znieważyć Jego charakter kapłański i biskupi. Manifestacje te, w których biorą codziennie liczny udział osoby świeckie i katolickie stowarzyszenia, są najlepszym odparciem owych oburzających napaści jednego z pism tutejszych na osobę ks. biskupa; są wyrazem głęboko dotkniętych uczuć katolickich ludności i pocieszającym objawem, iż uczucia te płoną w naszym społeczeństwie żywym ogniem, którego żadne potwarcze insynuacje stłumić nie zdołają. Jesteśmy przekonani, że czcigodny ksiądz biskup Weber, jeżeli bolał nad oszczerczymi zarzutami, nie ze względu pewno na siebie, lecz na możebne zgorszenie, w objawach tych, tak tłumnych a szczerych, czerpie pociechę i otuchę, że gorszyciele nie osiągnęli zamierzonego celu"[15]. I wszystko wydawałoby się w najlepszym porządku, a bp. Weber może troszkę zbyt przewrażliwiony, gdyby nie kolejny list biskupa Webera do zmartwychwstańców (już z grudnia, kiedy ordynariuszem wybrano już abp. Bilczewskiego), gdzie mamy takie zdania: „Otóż przed wyborami wikariusza kapituły, przyszedł do mnie ks. Hryniewicki i ks. Wałęga (...) z zadaniem, abym z góry oświadczył, że wyboru na wikariusza kapituły nie przyjmę. Na to odrzekłem, że niegodnym jest biskupowi komedię grać. Nie chcą mnie mieć swoim wikarym, to niech wybiorą ks. Hryniewickiego. Wobec napaści ulicy będzie to mniej bolesne dla mnie"[16]. W listopadzie odbył się proces czterech „wspólników", którzy dokonali tej kradzieży. Siostra Małgorzata Borkowska w cytowanej już wielokrotnie w tym opracowaniu, swojej bardzo ciekawej i dość szczegółowej pracy o życiu bł. Kolumby Gabriel, tak napisała na temat kradzieży w której brał udział Paweł Podrucki, przywołajmy raz jeszcze ten fragment: „Kradzież popełnił w domu kupca lwowskiego (...) Popełnił ją , jak się zdaje, niefachowo i tak, że zwrócił na siebie podejrzenia , które wzmogły się jeszcze, gdy zauważono jego nieobecność"[17]. Otóż przeglądając ówczesne doniesienia prasowe okazuje się, że ta kradzież nie była wcale niefachowa a aresztowanie wszystkich czterech artystów (niektóre gazety tak ich nazwały) nastąpiło po ich własnym donosie na samych siebie. Oprócz Pawła Podruckiego, który był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, brało w nim udział jeszcze dwóch jego znajomych. Pierwszym był Aleksander Bogdanowski a drugim Antoni Rudy. Czwartym był Bazyli Podrucki starszy brat Pawła, który nie brał bezpośrednio udziału w kradzieży, ale się o niej od brata dowiedział i zażądał części łupu. Aleksander Bogdanowski pracował w zakładzie braci Wczelaków jako rysownik i pomocnik w kancelarii. Ta praca pozwalała Bogdanowskiemu na dostęp do zakładowej kasy pancernej. Paweł Podrucki namówił więc Bogdanowskiego do dorobienia kluczy do tej kasy a ten to zrobił. Następnie obaj się zwolnili z tego zakładu i odczekali kilka miesięcy. Przed świętami Bożego Narodzenia, Podrucki namówił jeszcze swojego pomocnika stolarskiego Antoniego Rudego, z którym razem pracował w klasztorze benedyktynek, do współudziału w kradzieży. Akcję zaplanowano i przeprowadzono 22 grudnia późnym wieczorem, gdyż przed Świętami spodziewano się większej gotówki w kasie. Te przewidywania się sprawdziły i z zakładowej kasy skradziono 10 500 zł (równowartość 23 000 koron). Policja lwowska aresztowała kilka osób, ale na właściwy trop nie wpadła. Podrucki wypłacał wspólnikom po parę złotych, żeby nie wydali się podejrzani ze zbyt dużą sumą pieniędzy. W międzyczasie Paweł pochwalił się bratu Bazylemu, karanemu już wcześniej przestępcy, ze swojego udanego skoku. To spowodowało, że Bazyli zażądał pieniędzy i otrzymał w zamian za milczenie 1000zł. Wtedy też wspólnicy przenieśli się do Wiednia gdzie Paweł, który jak wiemy, otrzymał od m. Kolumby Gabriel, 2000 zł uczęszczał na lekcje śpiewu. Wtedy też między wspólnikami zaczęły się nieporozumienia, gdyż okazało się, że schowane przez Podruckiego pieniądze z kradzieży, (czyli cały pozostały łup) w niewiadomy sposób zniknęły. I tak, w coraz gorszej atmosferze wspólnicy dotrwali do początków kwietnia. Wtedy Bogdanowski razem z Rudym najprawdopodobniej ukradli 900 zł Podruckiemu i uciekli statkiem do Ameryki. Paweł wezwał więc brata Bazylego do Wiednia i razem wpadli na pomysł, żeby zgłosić kradzież tych 900 złotych na policję podając nazwiska podejrzanych. Komisarz wiedeńskiej policji zaczął śledztwo od wezwania brata Antoniego Rudego, Jana który również mieszkał w Wiedniu. Jan Rudy akurat otrzymał list ze statku od swojego brata płynącego do Ameryki, w którym pisał on, że razem z Bogdanowskim uciekają, gdyż boją się Podruckich, którzy namówili ich do grudniowej kradzieży u Wczelaków i teraz chcą się na nich zemścić. Gdy komisarz policji wiedeńskiej zaczął wypytywać Jana Rudego, co wie o kradzieży, miał na myśli kradzież 900 zł, które zniknęły Podruckiemu, natomiast Jan był pewien, że chodzi o kradzież 10 500 zł u Wczelaków, stąd zaczął opowiadać o wszystkim, czego się dowiedział z listu swojego brata na temat tej właśnie kradzieży. I tak wyglądała ta niefachowa kradzież Podruckiego i ten donos na policję na podstawie, którego cała szajka została aresztowana. Oczywiście policja wiedeńska zaaresztowała Podruckich i telegraficznie powiadomiła policję w Nowym Jorku o płynących tam przestępcach. Niedługo po tym cała czwórka znalazła się we lwowskim więzieniu. Niestety podczas procesu często padało nazwisko ksieni Kolumby Gabriel. Prasa nie szczędziła sobie żadnych domysłów na temat powiązań między ksienią lwowskich benedyktynek a, jak się okazało zwykłym przestępcą Pawłem Podruckim. Jeszcze raz zajrzyjmy do listu bp. Webera, w którym pytał się on generała zakonu zmartwychwstańców: „Niech Ojciec mi napisze szczerze i z całą otwartością, jak w Rzymie na całą sprawę się zapatrują. Przypuszczam, że zarzucają, że niepotrzebnie zak[onnicę][18] wysłałem. Wówczas i dzisiaj mam to przekonanie, że dobrze się stało. Sprawa już była znana w dziennikach. [jak pamiętamy, zaczęły się ukazywać artykuły, ale jeszcze nie wiążące ksieni z aresztowanym Podruckim]. Ona musiałaby stanąć przed sądem. Nie tylko jako świadek, ale i jako oskarżona. A mimo to nie oszczędzono by i innych dzienników. I nadarzyła się im sposobność dobra. Rozprawa sądowa stwierdziła trafność zasądzenia mojego"[19]. Podczas rozprawy obrońcy oskarżonych chcieli aby odczytać listy Kolumby Gabriel do Podruckiego, gdyż sądzili oni, że te listy skompromitują ksienię benedyktynek. Ale przewodniczący sądu odrzucał te propozycje. Podrucki zaś, nieszczerze przybierając pozę szlachetnego rycerza, próbował stawać w obronie ksieni. Można przyjąć, że biskup Weber uważał, że gdyby ksieni pozostała we Lwowie, to zostałaby wezwana jako świadek na rozprawę a w trakcie rozprawy wyszłoby, że samowolnie zadysponowała pieniądzmi zakonnymi. Czyli mogłoby się pojawić oskarżenie o defraudację tych pieniędzy lub, co gorsze sąd mógłby uznać, że m. Kolumba finansowo pomagała szajce przestępców. Mogło też paść oskarżenie o pośrednią pomoc Podruckiemu przy ukryciu łupu, gdyż część pieniędzy złodzieje schowali na terenie klasztoru, którego Kolumba Gabriel była przecież ksienią? Biskup Weber w 1906 roku, już jako Arcybiskup tytularny opuścił Lwów oraz zakończył swoją posługę jako sufragana archidiecezji lwowskiej i wyjechał do Rzymu. Tam zgodnie ze swoimi długoletnimi pragnieniami wstąpił do zakonu zmartwychwstańców. Chociaż, gdy się zajrzy do jego korespondencji to już w 1900 roku pisał o swojej niemożności pełnienia jakiejkolwiek posługi we Lwowie. A jednak został w tym czasie (kwiecień 1901 r.) właśnie arcybiskupem tytularnym (a więc nieistniejącej już metropolii, w tym wypadku Darnis) i przez kolejne prawie sześć lat jednak pełnił posługę sufragana przy abp. Józefie Bilczewskim. Na pewno warto jeszcze poznać powody, które doprowadziły jednak arcybiskupa Webera do opuszczenia Lwowa i wstąpienia do zmartwychwstańców. Bardzo konkretnie przedstawił je w grudniowym liście, którego inne fragmenty już były cytowane, a który tu zacytujemy go w bardziej obszernych fragmentach: „Nie śmiem prosić o misję gdzieś w dzikich krajach, którą z największą wdzięcznością przyjąłbym - bo i dawniej zawsze tęskniłem za misją. I gdyby nie śp. abp Morawski, to bym dawno nie był już we Lwowie. Ojciec sam pamięta, ile razy o tym mówiłem i z Ojcem we Lwowie. Mówiono mi zawsze, że tu także mam misję. Zresztą ks. abp zawsze mi powtarzał, że mu jestem potrzebny do rządzeń diecezją. Gdy umarł, stałem się zbytecznym. [o serdecznym stosunku abp. Morawskiego do bp. Webera świadczy zapis w testamencie spisanym jeszcze w sierpniu 1898 r. a zatytułowanym: Moja ostatnia wola a w niej ks. abp Morawski przekazał krzyż złoty z wizerunkiem Chrystusa, dla ks. biskupa Webera, serdecznego swojego przyjaciela] Czasem pragną tego wszyscy, a najwięcej ja sam, bym tu już nikomu nie zawadzał. (...) Tu zostać, czy to w charakterze sufragana, czy zwykłego kanonika nie mogę i to z następujących powodów. I. Nie mogę zostać dla stosunków z kapitułą. II. Dla stosunków z Rządem. III. Dla stosunków z ludem. I. Kapituła od razu postawiła się wobec napaści na biskupa katolickiego po stronie ulicy. Zamiast bronić mnie. Czy wierzyła w oszczerstwa, czy nie, ale przy tej sposobności współbratu swojemu chciała dać nauczkę. Otóż przed wyborami wikariusza kapituły, przyszedł do mnie ks. Hryniewicki i ks. Wałęga z zadaniem, abym z góry oświadczył, że wyboru na wikariusza kapituły nie przyjmę. Na to odrzekłem, że niegodnym jest biskupowi komedię grać. Nie chcą mnie mieć swoim wikarym, to niech wybiorą ks. Hryniewickiego. Wobec napaści ulicy będzie to mniej bolesne dla mnie. Ale moja wolna wola. Wybór, jak wiadomo, wypadł podług umowy na ks. Zabłockiego. Tam po wyborze dopiero w formie szorstkiej wypowiedział, co miał na sercu. Najpierw pozornie wahał się wybór przyjąć, gdyż ja mając w Rzymie i w diecezji silne stronnictwo, intrygami mogę wybór zwalić, a zwłaszcza on na stare lata będzie musiał ustąpić ze wstydem administratorowi apostolskiemu. Zarzucił dalej, że ja rządziłem diecezją, nie radząc się kapituły. Że w przeciągu 14 dni rozpędziłem Małe Seminarium, a z zakonnicą nie umiałem sobie poradzić; że pisząc do Rzymu broniłem ksieni, co daje do myślenia; że niepotrzebnie pisałem w tej sprawie do namiestnika i do kapituły udzielając odpisem relacji do Rzymu. Na te zarzuty zupełnie spokojnie odpowiedziałem, że drogą intryg nigdy nie chodziłem i teraz nie rządzę się intrygą. W Rzymie chyba nie znają mnie i tam żadnego stronnictwa nie mam; w diecezji zaś mam kilka generacji wychowanków, których uczyłem szanować każdą władzę, posłuszeństwa i drogi prawdy zawsze. Małe Seminarium sam ks. abp ostatecznie zreformował. A poruszył tę sprawę - wyznaczając komisję, do której i ks. Zabłocki należał. Niezgodną z prawdą jest, jakoby w przeciągu 14 dni wszystko się stało. Sprawa ciągnęła się półtora roku. Cała nieżyczliwość ks. Zabłockiego i kapituły niesłusznie ściągnęła na mnie osobisty wzgląd i na Małe Seminarium, którego on był kustoszem i wpływ, jaki ja miałem na ks. abp. Były to względy bardzo małostkowe, dla których mi i Kościołowi taką krzywdę wyrządzono. Gdyby bowiem w obronę stawał biskupa oczernionego, całe społeczeństwo byłoby się po kilku tygodniach ocknęło, ale wszyscy patrzyli na kapitułę, a ta była przeciw biskupowi, więc nie mogli nie myśleć, że na tym coś jest, co gazety socjalistyczne rozpowiadają. Co w głowach tych konfratrów i w ich sercach kotłowało - dopiero tam na Sądzie [Ostatecznym] zobaczymy. ( Podobnie możemy myśleć o postawie ks. biskupa w stosunku do bł. Kolumby). Na razie ich nieżyczliwość i pogwałt taką mi dolę zgotowały, że tu nadal zostać nie mogę. Jak ta racja bezpodstawna w sprawie tak niemiłej wagi i inna o tej nieszczęśliwej zakonnicy. (...) II. Rząd mi jest nieprzychylnym, a właściwie pan namiestnik Piniński nie był ze mnie zadowolony. Z dwóch przyczyn: 1. Że mu przez powiernika jego dałem do poznania, że zgorszenie daje stosunkiem swoim do pewnej Żydówki w Wiedniu. Wszyscy o tym mówią i podobno piszą wiedeńskie gazety. Chodziłem wtedy do jego powiernika radcy namiestnika i wprost się pytałem, czy to jest prawda. Otrzymałem odpowiedź twierdzącą. Prosiłem go wtedy, by przedstawił mu, jakie zgorszenie daje ludziom. 2. Gdy na wiosnę tego roku toczyła się sprawa hrabianki Ponińskiej, która chciała wstąpić do klasztoru, przyszedł do mnie dyrektor policji i sekretarz sądowy, aby kandydatkę wyprowadzić z klasztoru. Panienka 22 lata mająca, panna bez ojca i matki, w rękach niepoczciwych opiekunów - pragnęła się powierzyć Służbie Bożej. Nie było to po myśli arystokracji, więc wszelkich sił używali, żeby ją z klasztoru wyciągnąć. Dyrektorowi policji oznajmiłem, że jako biskup staję w obronie sieroty, która nic zdrożnego nie czyni wstępując do klasztoru. Gdy mi zagroził, że policja otrzyma rozkaz wyłamania drzwi klasztoru, powiedziałem mu, że tego nie uczyni dyrektor jako katolik. Gdyby jednak odważył się na ten krok, to go proszę by mi godzinę oznajmił, chciałbym to wiedzieć, jak policja wkrada się katolikom w serca, szturmuje katolicki klasztor - jakby tam jacyś rewolucjoniści byli. Odszedł z niczym, ale nie odważył się na wykonanie groźby. Kanonik wtedy przysłał wprost od siebie starostę Zaleskiego, aby wpłynął na panienkę, aby wyszła z klasztoru. Wtedy oświadczyłem, że jeszcze raz pójdę do klasztoru i zapytam się, czy ona naprawdę chce powierzyć się służbie Bożej, jeżeli otrzymam odpowiedź twierdzącą, oświadczam, że przeciw wolności jej i wolności Kościoła nie dam się użyć. Sprawa zatem poszła do sądu wyższego - aż do Najwyższego Trybunału. Na ich zawstydzenie wyrok we wszystkich instancjach jest na jej korzyść. Oczywiście zaraz zaczęły się hece przeciwko mnie. Wiele zapewne z inicjatywy opiekunów. Tym sposobem miałem już liberalną inteligencję przeciw sobie. Grunt był przygotowany do przyjęcia tych oszczerstw, którym wiarę się daje i teraz. Stąd sfery narodowe wraz z tą liberalną inteligencją są przeciw mnie i nie dadzą mi spokojnie pracować. Owszem ich cała dążność jest, abym nie znalazł innej obrony. Dobrzy katolicy ubolewają nad tym oszczerstwem, ale nie mają odwagi występować, bo i kapituła tego nie robi i nie robiła - a potem niewielka jest liczba tych dobrych katolików. Namiestnik Leon Jan Piniński (1857 -1937) w swoich wspomnieniach o tych zarzutach bp. Webera nie wspomina, natomiast napisał, że po śmierci abp. Seweryna Morawskiego robił wszystko aby biskupem ordynariuszem na tym najważniejszym biskupstwie w Galicji został ks. Józef Bilczewski. I to mu się udało. Najpierw, jeszcze długo przed śmiercią uczynił ks. profesora Józefa Bilczewskiego rektorem uniwersytetu, chociaż było to dużo za wcześnie... III. Vulgus bezmyślne przyjęło wszystko za dobrą monetę, apostazja socjalistyczna dokonała reszty. Przewodnicy socjalni dobrze wiedzą, że trochę im tu zawadzam. 1. Że moim staraniem na uniwersytecie profesor nauki moralnej wykłada osobno o socjalizmie i alumni muszą składać egzamin z tej kwestii osobno. W całej diecezji ruch powstał przeciw socjalizmowi przez wprowadzenie w życie co Ojciec Święty zalecał. Tworzyły się i tworzą komitety parafialne. Takowe dla Lwowa i się zbierają i obradzają. 3. Nie mogą mi darować listu pasterskiego, który śp. ks. abp podpisał i zakazał pism socjalistycznych. 4. Zacząłem też wizytować we Lwowie parafie i katolików gromadzić koło siebie i proboszczów; wizytować zakłady szkolne, aby młodzież odciągnąć od czytania złych książek, a zachęcam do nabywania gruntownej nauki religii. Skutek był widoczny - przerwała ją kariera ks. abp. bardziej jeszcze kariera, jaką mi zgotowały oszczercze słowa. Ks. Bilczewski dalej to dzieło będzie prowadzić, już o tym z nim mówiłem i pierwszym jego zadaniem będzie przerwaną wizytację dokończyć. Dla mnie jednak praca niemożebnym [jest] we Lwowie, gdzie socjaliści nie dadzą spokoju, a źli księża są również na ich usługi. Jest tu kilku, a kilku na prowincji, którzy nie mogą mi darować, że ustąpić musieli z posad zajmowanych w skutek nieodpowiedniego zajęcia. W końcu i moje osobiste usposobienie już nie pozwala mi dalej tu pracować. Gdzie tylko spotykam się z niechęcią, muszę dalej pójść. Strząść proch z trzewików, bo mnie tu nie przyjmują. Nie pomoże - może bardzo dosadna - odezwa ks. abp. Bilczewskiego. Najprzód sądzę, że jej nie będzie, a potem zdaje mi się, że będzie już za późno. Zresztą ja już tak tą sprawą znękany i zbiedzony, że nikt myślący żądać ode mnie więcej nie może. Zresztą nie żądam jakiej godności, ale tylko nowego upokorzenia, które tymczasem daje mi tę ulgę, że nie będę wystawiany na obelgi. Zgromadzenie biskupów również wyrokuje przeciw mnie. „Monitor" pisze, że przecież taki Weber nie będzie miał odwagi kandydować. Ojciec sam to czuje, że cierpieć dalej tutaj jest dla mnie ciągle tortura. Która może i dla mnie być niekorzystną - bom i ja człowiek, dla innych ciągłym źródłem zgorszenia. Osobą swoją tu nic nie zrobię już. A przecież, gdy stąd wyjadę, zapomną o mnie. Ich zwycięstwo i tak już jest pełne, pastwić się tylko mogą nad swoją ofiarą, bo przecież wszystko sobie przypisuję, co mi wyrządzili. Ludzie ciągle gorszą, sądząc mnie podług donosów w gazetach. A pracować nie dadzą - więc jakiż pożytek? (...) Ja tu tylko od początku nie byłem na serio traktowany. Duchowieństwo również jest już zbałamucone zachowaniem się kapituły, która powinna była w odezwie do duchowieństwa stawać w obronie biskupa. Nie chodziło tu koniecznie o wybór wikariusza kapituły, ale o obronę, a tej nie chciano, dlatego żeby nie drażnić socjalistów. Moim zdaniem najlepiej byłoby, gdyby Ojciec mnie przeznaczył na misję. A jeżeli to niemożliwe, to przynajmniej dyspensa od rezydowania we Lwowie. (...) Moje pragnienie jest jak najrychlej stąd uciekać"[20]. Teraz gdy znamy, choć pewnie niewielkim stopniu, bóle i cierpienia oraz powody, które kierowały postępowaniem biskupa Webera, można próbować postawić hipotezę, że być może nie bronił m. Kolumby, nawet przed jej współsiostrami, bo sam był zbyt przybity własnymi problemami albo co już dużo gorsze, ale bardziej prawdopodobne, uważał ją, również za winną. Mógł się także obawiać o to, że gdyby zaczął zdecydowanie bronić m. Kolumby, zaczęto by go kojarzyć, podobnie jak Podruckiego, o jakieś bliższe kontakty z ksienią. Ale przecież te przypuszczenia i tak się pojawiły. Więc, co było przyczyną, takiej postawy biskupa, jedynie Bóg raczy wiedzieć. [1] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca szkic biografii bł. Matki Kolumby Gabriel, Kraków 2018, s. 114-115. [2] Tamże, s. 119. [3] Tamże. [4] Tamże, s. 116. [5] Tamże, s. 116-117. [6] Tamże, s. 119-120. [7] Grzegorz Chajko, Arcybiskup Bolesław Twardowski (1864 - 1944), Rzeszów 2010, s. 112. [8] Artykuł w Słowie Polskim nr 179 z dn 18 kwiecień 1900 r., s. 5. Dost w inetrn. Na str.: https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=228153 [9] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 121. [10] Tamże, s. 121-122. [11] Gazeta lwowska nr 89 z dn. 19.04.1900 w rubryce Kronika str. 3. Dost. w intern. na str.: https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=19880 [12] Dziennik Polski nr.109 z dn. 20. 04.1900 Dost. w intern. Na str. : https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=132915 [13] Hanna Mollin, Powody wstąpienia Abp. Józefa Webera do zmartwychwstańców w świetle jego listów z lat 1900 - 1906, art. w Zeszyty Historyczno - teologiczne nr 22 (2016) s. 37. Dost. na str.: http://www.zeszyty.xcr.pl/numery-archiwalne/ [14] Słowo Polskie nr 215 z dn.9 maja 1900r. str. 3. Artykuł zamieszczony w Kronice miejscowej. [15] Gazeta lwowska 107 z 10 maja 1900, s.3. dost w intern. Na str.: https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=19898 [16] Hanna Mollin, Powody wstąpienia Abp. Józefa Webera do zmartwychwstańców w świetle jego listów z lat 1900 - 1906, art. w Zeszyty Historyczno - teologiczne nr 22 (2016) s. 41. Dost. na str.: http://www.zeszyty.xcr.pl/numery-archiwalne/ [17] s. Małgorzata Borkowska OSB, Czarna owca..., s. 115. [18] P. Hanna Molin wstawiła w tym miejscu zak[onowi] ale wydaje się większy sens ma wstawienie zak[onnicę], zwłaszcza czytając kontekst. [19] Hanna Mollin, Powody wstąpienia Abp. Józefa Webera do zmartwychwstańców w świetle jego listów z lat 1900 - 1906, art. w Zeszyty Historyczno - teologiczne nr 22 (2016) s. 39- 40. Dost. na str.: http://www.zeszyty.xcr.pl/numery-archiwalne/ [20] Tamż Hanna Mollin, Powody wstąpienia Abp. Józefa Webera do zmartwychwstańców w świetle jego listów z lat 1900 - 1906, art. w Zeszyty Historyczno - teologiczne nr 22 (2016) s. 40 - 45. Dost. na str.: http://www.zeszyty.xcr.pl/numery-archiwalne/ Powrót |