Święty Maksymilian Maria Kolbe cz. I Fotografia portretowa młodego Ojca Maksymiliana z czasów studiów w Rzymie. Zdj. z książki Czesław Ryszka, Wiara i ofiara. Życie, dzieło i epoka św. Maksymiliana M. Kolbego, Kraków 2021, s. 9. Tej nocy towarzyszyć nam będzie święty Maksymilian Maria Kolbe, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako męczennika z Oświęcimia. Święty Maksymilian jest jednym z dwunastu patronów naszej Pielgrzymki. 14 sierpnia obchodziliśmy osiemdziesiątą rocznicę męczeńskiej śmierci naszego bohatera, stąd jego pojawienie się u nas, troszkę wcześniej niż było to zaplanowane, ale myślę, że wszystkich nas to tylko ucieszy. 8 stycznia 1894 roku („Andre Frossard (...) pisze: »Urodził się (...) 27 grudnia 1893 roku według naszego kalendarza, 8 stycznia 1894 według kalendarza carskiego«"[1]) w Zduńskiej Woli w rodzinie państwa Juliusza i Marianny Kolbów urodziło się dziecko płci męskiej. W tym samym dniu chłopczyk został ochrzczony w kościele (dzisiaj jest to Bazylika Mniejsza) pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Chrzest ten został potwierdzony w kościelnym akcie urodzenia, w którym można przeczytać, że: „Działo się to w mieście Zduńska Wola 8 stycznia 1894 roku o godzinie 4 po południu. Stawił się osobiście: Juliusz Kolbe, lat dwadzieścia trzy, z zawodu tkacz, zamieszkały w Zduńskiej Woli, w obecności Leopolda Lange [„wuja noworodka"[2]], lat trzydzieści, ze wsi Zduny i Franciszka Dąbrowskiego [„dziadka ze strony matki"[3]], (...) ze wsi Ogrodziska, z zawodu tkaczy. Okazali nam dziecko płci męskiej, oświadczając, że urodziło się ono we wsi Zduńska Wola [na obrzeżu miasta zwanym też Jurydyka[4], które dopiero w 1899 roku przyłączono do miasta[5]], w dniu dzisiejszym, o godzinie 1 w nocy z jego ślubnej małżonki, Marianny z Dąbrowskich, lat dwadzieścia cztery. Dziecku na chrzcie w dniu dzisiejszym nadano imię Rajmund. Rodzicami chrzestnymi byli Leopold Lange i Anna Dąbrowska, babcia noworodka. Zduńska Wola. Dom, w którym urodził się Rajmund Kolbe.(...) Zdjęcie współczesne. Zdj. z książki Ks. Kazimierz Dąbrowski, Święty Maksymilian Patron Pabianic, Pabianice 2006. Akt ten, po odczytaniu go przy ojcu i dwóch chrzestnych, którzy nie umieją pisać, został podpisany tylko przez nas. Ks. [proboszcz] F. [ranciszek] Kapałczyński"[6]. Ponieważ Zduńska Wola znajdowała się na terenie zaboru rosyjskiego akt ten był spisany po rosyjsku. Rajmund był drugim dzieckiem w małżeństwie państwa Kolbów. Starszy brat miał na imię Franciszek. W ciągu kilku następnych lat urodziło się w tej rodzinie jeszcze trzech chłopców, najpierw Józef, który później został także franciszkaninem, a następnie Walenty i Antoni. Niestety tych dwóch ostatnich zmarło w młodym wieku. Rodzina mieszkała na parterze w domu przy ul. Browarnej (ta ulica obecnie została nazwana ulicą Świętego Maksymiliana ) zajmując dosyć dużą izbę, w której mieścił się i warsztat tkacki i kuchnia. „Za przegrodą znajdował się pokoik Kolbów, a w nim ołtarzyk Matki Boskiej Częstochowskiej, krzyżykiem i posążkami aniołków oraz lichtarze ze świecami. (...) Przed tym ołtarzykiem wspólnie się modlili, codziennie też przed pracą chodzili do kościoła na Mszę świętą"[7]. Warto wiedzieć, że obecnie w tym domu „(pochodzącym z XIX wieku i poddanym rekonstrukcji w 1991 roku) znajduje się muzeum poświęcone św. Maksymilianowi i jego związkom ze Zduńską Wolą"[8]. W roku 1895 rodzice Rajmunda przenieśli się ze Zduńskiej Woli do Pabianic. Ponieważ małe warsztaty tkackie nie miały większych szans w konkurencji z wielkimi łódzkimi fabrykami włókienniczymi, więc Juliusz Kolbe wraz z małżonką pozbyli się swojego chałupniczego warsztatu i otworzyli sklepik z artykułami spożywczymi. „Ale i tutaj im się nie wiodło, bynajmniej jednak nie z powodu niezaradności, ale zbyt dobrego serca w interesach: dając często towar na kredyt i wspierając uboższych od siebie , zbankrutowali"[9]. Już sam ten fakt świadczy o tym, że małżeństwo Kolbów było bardzo bogobojne. Oboje małżonkowie pochodzili z rodzin tkackich z dużymi tradycjami. Pan „Juliusz miał usposobienie pogodne, towarzyskie, łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi i doskonale znał swoje rzemiosło"[10]. Był jednocześnie bardzo spokojnym, wręcz cichym człowiekiem, natomiast pani Marianna, chociaż przed ślubem chciała zostać zakonnicą i spędzić życie w klasztorze, to w małżeństwie okazała się kobietą energiczną i to ona w tej rodzinie miała decydujący głos.
Marianna z Dąbrowskich Kolbe - matka Rajmunda Zdj. z książki Ks. Kazimierz Dąbrowski, Święty Maksymilian Patron Pabianic, Pabianice 2006. Maria Winowska, autorka biografii naszego bohatera, pięknie opisała żonę Juliusza Kolbego i ich dzieci, posłuchajmy: „Miała ona (...) wszystkie zalety niewiasty mocnej, którą sławi Pismo Święte. Gospodarna, zaradna, pełna energii, nad podziw pracowita, została wyposażona przez dobrą Opatrzność charakterem zdolnym ujarzmić nie tylko cichego małżonka, lecz i tuzin basałyków najprzedniejszej fantazji. Bóg dał jej możność wychować tylko trzech (...) by mogła nad nimi sprawować rządy mocnej ręki. Staropolska tradycja przewiduje kobierzec w metodach wychowawczych. [trudno znaleźć wytłumaczenie tego zdania, z kontekstu można wywnioskować, że najprawdopodobniej chodzi o przetrzepanie spodni chłopakom, tak jak trzepie się dywan inaczej kobierzec] Pani Maria Kolbowa szła po linii wskazań dziedzicznych. Toteż chłopcy: Franek, Rajmund (...) i najmłodszy Józio - brali lanie jak chleb powszedni. Nasz bohater tym się odznaczał, że nie czekając na »przewód sądowy« ani na wyrok poddawał się egzekucji, ilekroć sumienie mu wypomniało, że coś nowego przeskrobał. Szedł naonczas do matki z rózgą w ręku, kładł się na ławce i otrzymawszy »swoje«, gdzie Pan Bóg przykazał, z czystym sumieniem zaczynał od nowa. Był bowiem, na szczęście, chłopakiem normalnym, pełnym pomysłów zawadiackich i temperamentu. Żywy jak iskra, figlował na równi z rówieśnikami, wyrastał, gdzie go nie posiano, i broił, ile się dało [często też wpadał w gniew]. Święci nie rodzą się w aureoli. Święci zaczynają od »a, b, c«, jak my wszyscy. Obdarzeni bogatą naturą, więcej muszą się mozolić, by ją ujarzmić, nim zaś ujarzmią, nieraz dają się jej ponieść jak jeździec klaczy nie ujeżdżonej, a przedniej krwi. Mały Mundek nie był dzieckiem idealnym i nie miał łatwej natury. Gwałtowny, przedsiębiorczy, skryty i samodzielny, nieraz wystawiał na próbę cierpliwość pani matki, która razu pewnego zawołała z żalem, załamując ręce: - Bójże się Boga, Mundek, co też z ciebie wyrośnie? Musiało być w jej głosie coś szczególnego, skoro dzieciak aż zaniemówił z wrażenia. »Co też z ciebie wyrośnie...?« To nie żarty. Miałoby więc być aż tak źle? Mundek spuścił głowę, przełknął łzę i poszedł za szafę zastanowić się - co dalej? Za szafą był obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który skupiał rodzinę na wieczorne pacierze. Przed obrazem trzy razy w tygodniu paliła się lampka [była to lampka oliwna, która była zapalana w środy, soboty i niedziele]. Był to więc kąt cichy i odświętny, nadający się do poważnych medytacji. Od owego dnia, gdy matka zakwestionowała jego przyszłość, Mundek coraz częściej dawał nura - już nie w pole, ale za szafę. (...) Jednocześnie zmienił się on nie do poznania. Przycichł, złagodniał, stał się dziwnie posłuszny. Pani Kolbowa zaniepokoiła się nie na żarty. Czy aby nie chory? Znów zajrzała za szafę. Chłopak modlił się żarliwie i łzy ciurkiem ciekły mu po rumianych policzkach. Tego było jej już za wiele. - Mundek, co ci? Czemu płaczesz jak dziewczyna? Przyłapany na gorącym uczynku, dzieciak wstał, spuścił głowę i milczał uporczywie. Matka nie dawała za wygraną. - Mamy trzeba słuchać! Przyznaj mi się zaraz, co cię odmieniło? Czy cię co, broń Boże, nie boli? Mundek gryzł wargi, żeby się gorzej nie rozpłakać, i myślał: »Nie ma rady, muszę być posłuszny, skoro Ona tak kazała. Wolałbym, żeby mama nie wiedziała, ale skoro każe - to powiem«. Przełykając łzy i ciągnąc nosem jak każde dziecko w podobnych okolicznościach, Mundek zaczął się spowiadać: - ...Bo jak Mama powiedziała: »Co też z ciebie wyrośnie? «, bardzo się zmartwiłem i poszedłem zapytać Matki Najświętszej, co ze mnie wyrośnie? Parę razy pytałem, aż mi się ukazała trzymając w ręku dwie korony, jedną czerwoną i jedną białą. Uśmiechnęła się tak ślicznie i patrzyła tak serdecznie, że od razu przestałem się martwić. Potem pokazała mi obie korony i zapytała, którą wybieram; że biała - to czystość, a czerwona - to śmierć męczeńska. Zawołałem: »Matuchno Niebieska, wybieram obie!« Wtedy uśmiechnęła się i znikła... [młodziutki Rajmund miał to widzenie w kościele Św. Mateusza Apostoła i Ewangelisty i św. Wawrzyńca w Pabianicach. Tę wersję potwierdza matka świętego Maksymiliana w liście napisanym, już po śmierci syna, 12 października 1941 roku do franciszkanów z Niepokalanowa: ...i potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem, wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony...[11]] - Od tego czasu - ciągnął dzieciak po chwili milczenia - wciąż o tym myślę i tak mi jakoś dziwnie na duszy. Gdy idziemy razem do kościoła, zdaje mi się, że to już nie tato i mama, ale święty Józef i Matka Boża trzymają mnie za rękę... Gdy po latach pani Kolbowa przytoczy ten incydent, taki oto dorzuci komentarz: »Gdyby chłopca tak nie odmieniło, nie dałabym mu wiary, ale kłamać nie kłamał, to wiem na pewno i od tego czasu nowy w niego duch wstąpił. Jakby nie ten sam. Zamiast o figlach, marzył o wyprawach w dzikie kraje, gdzieby mógł zdobyć palmę męczeńską. Aż mu buzia promieniała, gdy mówił o męczennikach...« Byłoż to przeżycie mistyczne? Częściej niż przypuszczamy, przed małymi dziećmi odsłania się świat niewidzialny; czyste ich duszyczki mają czułki subtelne, które zanikają z latami. Na szczęście, nasz Mundek nigdy nie przestanie być dzieckiem... Widzenie dwu koron rychło poszło w niepamięć. (...) Dopiero kiedyś, po śmierci syna, pani Kolbowa przypomni sobie dwie korony, które wybrał mając - dziesięć lat. On sam nie wspomni o tym nigdy, nikomu. Trzeba było świętej, macierzyńskiej ciekawości, która przyparła go do muru argumentem posłuszeństwa, żeby odsłonił się przed nami rąbek tajemnicy tego dogłębnego przeobrażenia, które stwierdzić mogli wszyscy, choć nikt nie domyślał się źródła. Mundek nie miał w sobie nic z marzyciela. Od dziecka cechowały go: realizm, bystrość, nadzwyczajny zmysł obserwacji, zamiłowanie do mechaniki i rachunków, trzeźwość sądu"[12]. Wówczas też, zaczęło pasjonować go także wojsko. Sam chciał być żołnierzem i walczyć z orężem dla chwały Niepokalanej. Dzięki ojcu poznał żywot, urodzonego, prawie dokładnie dwieście lat wcześniej (6 stycznia 1694 r.), zakonnika Rafała Chylińskiego, podówczas jeszcze nie beatyfikowanego, który „najpierw był żołnierzem, zanim wzorem dawnych rycerzy zaczął służyć Matce Bożej i najuboższym"[13]. Ta fascynacja człowiekiem, który będąc chorążym w królewskim regimencie jazdy pancernej, zrezygnował z kariery wojskowej i wstąpił do zakonu franciszkanów konwentualnych, pozostawiła trwały ślad na psychice Rajmunda. A to dlatego, że, dziś już błogosławiony Rafał Chyliński, wówczas jako „franciszkanin oddany Matce Bożej, przyjaciel biednych, były żołnierz - (...) miał czym zaimponować młodemu Rajmundowi Kolbemu, który był w wieku, gdy kształtująca się osobowość potrzebuje wzoru"[14]. Jedną z cech charakteru bł. Rafała Chylińskiego, było to, że był on człowiekiem porywczym i bardzo gwałtownym, jednak całe życie pracował nad usunięciem tej swojej wady, i to z takim skutkiem, że właściwie wszyscy uważali go za człowieka wyjątkowo pokornego i zupełnie spokojnego. Dla Rajmunda, chłopaka równie porywczego, była to wspaniała zaleta, którą bardzo skrupulatnie będzie starał się naśladować przez całe życie. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że bł. Rafał żył 47 lat i tyle samo lat przeżył nasz bohater. Rodziców Rajmunda nie stać było na kształcenie wszystkich synów, więc starali się o wykształcenie tylko najstarszego Franka, który w założeniu miał zostać księdzem. Posłali go więc do jedynej w Pabianicach siedmioklasowej szkoły handlowej. Natomiast właściciel jednej z pabianickich aptek, pan Kotowski, któremu żal się zrobiło tak rezolutnego chłopca jakim był Mundek, zaproponował mu prywatne lekcje. Podczas tych lekcji „przerobił z nim całą pierwszą klasę szkoły handlowej"[15]. Te solidne lekcje pana Kotowskiego oraz nauka łaciny z ks. Włodzimierzem Jakowskim, pozwoliły Mundkowi stanąć do bardzo trudnego egzaminu do klasy drugiej, do której zwykłym trybem przeszedł już jego starszy brat. O tym egzaminie przypomniał swojej mamie, wiele lat później w jednym z listów, który napisał z lekkim wyrzutem: „Przypomina Mama sobie jak miałem zdawać egzaminy do handlówki, Mama powiedziała, że jeżeli je zdam, zostanie królową; a Tata mówił, że zostanie biskupem. Ja przy Bożej pomocy przez Niepokalaną je zdałem"[16]. Rodzice nie mieli więc wyjścia i oddali ostatnie swoje oszczędności, aby posłać również drugiego syna do popularnej handlówki. W przyszłości do szkoły poszedł i najmłodszy Józef. Było to prawdziwą rzadkością by jakakolwiek ówczesna rodzina robotnicza posłała wszystkie swoje dzieci do szkoły. „18 sierpnia 1907 r. Rajmund Kolbe [razem z Franciszkiem[17]] przyjął sakrament bierzmowania w kościele Wniebowzięcia NMP w Zduńskiej Woli, choć rodzina Kolbe mieszkała wówczas w Pabianicach [Pierwszą Komunię Świętą nasz bohater przyjął (również razem ze starszym bratem[18]) w wieku 8 lat najpewniej właśnie Pabianicach]. Co sprawiło, że przyszły święty przyjął sakrament bierzmowania w kościele, będącym dziś sanktuarium jego urodzin i chrztu św.? Okoliczności były wyjątkowe, bowiem Rajmund, uczestnicząc w misjach prowadzonych w Pabianicach przez ojców franciszkanów [dokładniej, przez prowincjała o. Peregryna Haczelę ze Lwowa, który otrzymał specjalne zezwolenie na prowadzenie rekolekcji od gubernatora rosyjskiego[19]], zapragnął także zostać kapłanem. Postanowił wraz ze swoim bratem Franciszkiem wstąpić do Niższego Seminarium Duchownego we Lwowie, czyli do ówczesnego [franciszkańskiego] gimnazjum. Zanim jednak to uczynił, chciał pożegnać się z rodziną, która z wyjątkiem najbliższych, mieszkała w Zduńskiej Woli. Kiedy tu przyjechał, jedyną wówczas parafię w Zduńskiej Woli wizytował bp Stanisław Zdzitowiecki, który udzielił bierzmowania grupie młodzieży i dorosłych, w tym także Rajmundowi Kolbe"[20]. Po bierzmowaniu, zgodnie z powziętym planem, mając wcześniejsze skierowanie od prowincjała o. Peregryna Haczeli do franciszkańskiego gimnazjum, za zgodą rodziców wyjechali do Lwowa. Ponieważ wyjątkowo trudno było otrzymać wizę wyjazdową od rządu rosyjskiego, granicę musieli przekroczyć nielegalnie. W tym dokonanym nocą przedsięwzięciu pomógł im ojciec, który „ukrył ich w furze ze zbożem (...) odprowadził do Krakowa, a stamtąd już koleją wyruszyli do Lwowa (trzeci brat, Józef, dołączy do nich trzy lata później)"[21]. Mundek od razu, właściwie od początku nauki w gimnazjum czuł się tam wspaniale. Choć musiał troszkę poprawić się z przedmiotów humanistycznych, które w pabianickiej handlówce stały na słabszym poziomie, to już z przedmiotami ścisłymi nie miał żadnych problemów. A zwłaszcza z matematyki był nie do pokonania. Jak opowiadał jeden z jego gimnazjalnych kolegów potrafił „w jednej chwili rozwiązać najtrudniejsze zadanie, nad którym my - pozostali uczniowie, a nawet nauczyciele - ślęczyliśmy po kilka godzin (...) z prośbą o pomoc w rozwiązywaniu trudnych zadań zwracali się doń nawet starsi koledzy"[22]. Jeden z gimnazjalnych profesorów matematyki tak powiedział: „Jaka szkoda, że tak zdolny młody człowiek ma zostać zakonnikiem!"[23]. Uwielbiał również fizykę, „z pasją studiował zagadki, na które ludzkość nie znalazła dotąd odpowiedzi, projektował urządzenia, które miały ułatwiać człowiekowi życie [fascynowały go loty międzyplanetarne]. Kilka lat później przelał na papier projekt pojazdu kosmicznego"[24], „który nazwał eteroplanem. Największą nowością tego wynalazku było odejście od dotychczasowego sposobu poruszania się przy pomocy koła lub śmigła. Zasadą poruszania się etereoplanu w przestrzeni kosmicznej miał być odrzut. Pojazd miał docierać do odległych planet. Przewidywał także podróż w nim człowieka po pokonaniu siły ciążenia i stworzeniu pełnej klimatyzacji wewnątrz pojazdu (...). Według dzisiejszych rzeczoznawców projekt etereoplanu był wówczas genialnym błyskiem myśli technicznej. Zasady jego działania, jak też przewidywane trudności poruszania się w przestrzeni kosmicznej zarówno z człowiekiem, jak bez człowieka, są poprawne i zgodne z tymi, jakie dzisiaj obowiązują"[25]. Ale będąc jeszcze w gimnazjum lubił także używać klocków drewnianych do opracowywania walk strategicznych, „które on, wódz sił zbrojnych, wiódł na placu boju. Zaczynały się natarcia, ruchy oskrzydlające, wypady, partyzantki, które z wolna a nieuchronnie prowadziły do zwycięstwa Orła i Pogoni nad chmarą wojsk zaborczych... Pewnego dnia, podczas nader skomplikowanych manewrów, któryś z kolegów dla głupiego żartu kopnął i rozrzucił klocki. Mundek zaczerwienił się z gniewu, zakipiała w nim krew, zacisnął pięści - i nagle jakaś tajemnicza siła targnęła sumieniem: »Pohamuj się, piękniejsze to zwycięstwo«. Chłopak spuścił głowę, rękawem otarł oczy, strzepnął żal do napastnika. Drobiazg? Takimi to drobiazgami startują święci"[26]. Maria Winowska, która opisała to zdarzenie, nie dopowiedziała nam, co to za tajemnicza siła targnęła sumieniem Mundka. My możemy się tylko domyślać, że mogła to uczynić Matka Boża lub równie dobrze mógł to zrobić jego wzór do naśladowania pokory, bł. Rafał Chyliński. Ale okazuje się, że młody Rajmund oprócz nauki pokory, musiał sobie jeszcze poradzić, choć może trudno nam w to uwierzyć, z jednym z siedmiu grzechów głównych. Ponieważ słusznie „za główną przeszkodę w kontakcie z Niepokalaną i ze światem nadprzyrodzonym uważał pychę. Walczył też z nią usilnie przez rozbudzanie coraz gorętszej miłości ku Niepokalanej. Miał też w tej walce pewne efekty. Pisze o nich, zupełnie tego nieświadom, we wspomnieniach: »Mimo dużej skłonności do pychy Niepokalana pociągała mnie silniej. Na klęczniku miałem w celi stale obrazek jakiegoś świętego, któremu objawiła się Niepokalana i często modliłem się do Niej. Widząc to ktoś z zakonników powiedział mi, że mam duże nabożeństwo do tego świętego". W czasie nowicjatu brat Maksymilian pogłębiał nabożeństwo do Niepokalanej. Pragnął naśladować Jej cnoty, a wskazówek jak to czynić szukał u świętych, którzy Ją szczególnie miłowali"[27]. A mimo tego, w wieku czternastu lat Rajmund doszedł do wniosku, że chyba się jednak minął z powołaniem. On przecież marzyłby być żołnierzem dla Matki Bożej, chciał dokonać czegoś wielkiego a tu rzeczywistość życia zakonnego była zupełnym tego przeciwieństwem. Podobnie zaczął myśleć starszy brat Franciszek. „Z tego zderzenia marzeń z rzeczywistością młody Kolbe przeżył we Lwowie poważny kryzys, zwłaszcza, (...) [że w tym czasie] sytuacja międzynarodowa była coraz korzystniejsza dla odzyskania niepodległości. Powstał wówczas we Lwowie Związek Strzelecki, do którego garnęła się młodzież. W tej sytuacji obydwaj młodzi Kolbowie postanowili opuścić klasztor i wstąpić w szeregi strzelców. Z dużą siłą obudził się w nich duch patriotyzmu wszczepiony przez ojca, który w Pabianicach zajmował się działalnością konspiracyjną"[28]. Gdy o tym postanowieniu i tych duchowych rozterkach młodego Rajmunda dowiedział się mistrz nowicjatu [o. Dionizy Sowiak[29] (1868-1923)], powierzył jego osobę starszemu klerykowi oraz nakazał mu, „jako postanowienie codziennie [odmawiać] jedno »Pod Twoją obronę«. Odmawiał potem tę modlitwę już zawsze, bo przecież chodziło o walkę dla Niepokalanej, dla Której miał zdobyć świat, ale nie wiedział wówczas, jakich środków trzeba będzie użyć, jaką walkę powinien stoczyć"[30]. Jednak już dwa lata później, gdy miał szesnaście lat, a więc był w bardzo trudnym dla każdego młodzieńca wieku, zdecydował się ponownie na zerwanie z klasztorem. Tak postanowił, gdyż do poprzednich rozterek doszły jeszcze kolejne. Otóż wiedział o tym, że w zakonie będzie musiał pozostać ubogim, czystym i posłusznym swoim przełożonym, bo przecież takie śluby musiałby złożyć, a to powodowało jego stanowczy bunt. Oczywiście pamiętał o tym, że „czystość ślubował wcześniej - ale posłuszeństwa i ubóstwa nie. I może nie czuł się dość silny, by dwa tamte brzemiona podźwignąć. Dość, że postanowił klasztor opuścić. I właśnie szedł do ojca prowincjała, by mu o swojej decyzji powiedzieć, gdy w tej samej chwili dzwonek wezwał go do rozmównicy. - To matka przyszła go zobaczyć. Cóż robiła pani Kolbe we Lwowie? Przyjechała tu z wielką decyzją. Zakonnica z ducha [pamiętamy, że w młodości chciała iść do klasztoru], jeśli uległa woli Bożej, która jej kazała być żoną i matką, to przecież tęskniła i wciąż tęskniła za ciszą samotnej celi. Jej życie matki dobiegło kresu. Trzeci syn także odjechał do franciszkanów do Lwowa. Miała dalej żyć samotnie z mężem w świecie pełnym zgiełku i hałasu? Rodzice szybko się ze sobą porozumieli: ojciec został przyjęty na tercjarza do franciszkanów krakowskich, matka przyjechała do Lwowa, by tu wstąpić do benedyktynek [Została tam przyjęta w roku 1908 i do roku 1912 „jako osoba świecka ( była zatrudniona przy furcie)"[31]; ciekawe jest to, że chciała pracować właśnie u tych sióstr, które od dziesięciu lat były pozbawione swojej ksieni. Prawdopodobnie inne klasztory nie chciały jej zatrudnić. W roku 1912 przeniosła się do Krakowa i tam pracowała u sióstr Felicjanek]. To właśnie przyszła powiedzieć synowi. Rozmowa z nią zadecydowała ostatecznie"[32]. I w taki sposób matka pomogła Rajmundowi odzyskać swoje powołanie zakonne, o czym sam napisał w liście do niej, z 20 kwietnia 1919 r., gdy już studiował w Rzymie: „I wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc do o. Prowincjała [o. Peregryna Haczela], aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka - do rozmównicy. Opatrzność Boża w nieskończonym miłosierdziu swoim przez Niepokalaną przysłała w tej krytycznej chwili Mamę do rozmównicy. I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie"[33]. Ten, swoją drogą, dość istotny epizod w życiu młodego Rajmunda pozwala nam dostrzec ważną okoliczność, że i święci mają swoje pokusy i chwile zwątpienia a nawet zdarzają im się upadki. Bo są ludźmi takimi jak my wszyscy, ważne jest jednak to, by się nie załamywać i nie poddawać, ale jak najprędzej odrzucić pokusę, powstać i z Bożą pomocą dalej walczyć. Bardzo ważny jest tu również proces zawierzenia Panu Bogu i Matce Bożej oraz ciągłego rozwoju umysłowego a także zmiany swojego myślenia, jeśli wcześniej było ono błędne. Rajmund „usilnie współpracując z łaską Bożą (...) stopniowo przeobrażał się wewnętrznie. Zmianę tę dostrzegli współkoledzy. Jeden z nich odnotował ją następująco: Rajmund Kolbe »przyszedł do nowicjatu jako dobry szlachetny młodzieniec. Różne marzenia, plany rozsadzały jego głowę i serce, ale to było wszystko przyrodzone. W czasie nowicjatu wszystkie te siły, aspiracje, marzenia, wysiłki, zapał przesunął na pole nadprzyrodzone. Zrozumiał i przetrawił tę prawdę, że dla Boga żyje, dla jego chwały, że najpierw własnym życiem ma Mu oddać cześć i od tego ma się zacząć praca jego. Oddał się więc jej całym sercem. Modlitwy jego były gorące, szczególnie po Komunii św., bo wtedy rozpoczęła się praktyka codziennego komunikowania. Jakieś serdeczne i świeże były szczególnie dziękczynienia. Klęczał nie oparty o klęcznik, z zamkniętymi oczyma, o twarzy promieniejącej radością i pogodą nadprzyrodzoną. (...) Na rekreacjach (...) był pełen uprzejmości, skromności. Nowicjat uczynił (...) [z niego] w nadzwyczajnym stopniu to, co powinien, to jest człowieka modlitwy. Jego dobre marzenia i plany przełożył na życie nadprzyrodzone, siły i zdolności skierował na Boga. Nie zauważyłem jakichś wad u niego, prócz może pewnej próżności chłopięcej«"[34]. Wracając do chęci opuszczenia klasztoru przez Maksymiliana, warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że „22 lata później ten sam człowiek, który wahał się przed wzięciem na siebie zobowiązania do posłuszeństwa, prosić będzie swoich zwierzchników i namawiać będzie swoich braci, aby złożyli dobrowolnie czwarty ślub absolutnego posłuszeństwa udania się na misje tam, gdzie wola przełożonego będzie chciała ich skierować. [o. Maksymilian] Pisał w liście z Japonii (marzec 1932 r.): »Bracia tutejsi (i ja też) biorąc pod uwagę, że 1) reguła nasza ani konstytucje nie obowiązują do gotowości pójścia na misje, 2) nikt nie może być prawdziwym członkiem Niepokalanowa, jeżeli nie odda się Niepokalanej bez żadnych zastrzeżeń... 3) de facto obecnie Najprzewielebniejszy o. Prowincjał nie może rozkazać nikomu udać się na jakąś placówkę poza granicami Polski... 4) żadna wojna prowadzona podobnym systemem, gdzie by wódz musiał pytać żołnierza, czy dana pozycja mu się podoba... nie miałaby dużo szans zwycięstwa... wysłaliśmy do N[ajprzewielebniejszego]. o. Prowincjała prośbę, by nam wolno było dołączyć do dotychczasowych ślubów zakonnych jeszcze i ten, że dla Niepokalanej będziemy gotowi na wszystko, choćby chodziło o najcięższe misje, a nawet utratę życia«"[35]. Właściwie przez całe swoje życie nasz bohater i jako Rajmund i jako Maksymilian Kolbe starał się być posłusznym, przede wszystkim Panu Bogu poprzez Niepokalaną. W dzieciństwie od momentu ukazania się mu Niepokalanej stał się bardziej posłuszny swojej rodzonej matce, natomiast w życiu zakonnym z całych sił pragnął być posłusznym swoim przełożonym. Dzisiaj temat posłuszeństwa w Kościele jest wyjątkowo delikatny i aby go w miarę dobrze omówić, potrzeba by poświęcić na to kilka takich konferencji. Nie mamy takich możliwości. Pamiętajmy więc, że Maksymilian Kolbe żył kilkadziesiąt lat przed bezprecedensowym wydarzeniem w całej historii Kościoła, czyli przed Soborem Watykańskim II. Jak wiemy, po tym soborze nastąpiło wiele takich zmian w kościele, które zaszokowałyby zdecydowaną większość współczesnych ojcu Maksymilianowi duchownych. Można zaryzykować twierdzenie, że ta większość nigdy by się nie chciała pogodzić z tymi zmianami. A to by mogło oznaczać, że zmuszeni by byli złamać zasadę posłuszeństwa. Rajmund Kolbe rozpoczął nowicjat franciszkański dnia 4 września 1910 roku i wtedy przyjął imię Maksymilian. „Imię to pochodzi od łacińskiego przymiotnika maximus, co znaczy po polsku: największy, najwyższy, najważniejszy, najznakomitszy. Stało się więc ono niejako symbolem życia Świętego, który pragnął oddać Bogu największą chwałę. Matkę Najświętszą uczcić najbardziej, nawrócić i uświęcić jak największą liczbę ludzi, stać się jak największym świętym"[36]. Rok później brat Maksymilian przyjął śluby czasowe. Następnie w roku 1912 po ukończeniu gimnazjum, rozpoczął studia w Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów Konwentualnych w Krakowie. Ale już w październiku tego roku, kiedy przełożeni dostrzegli nieprzeciętne zdolności Maksymiliana Kolbe, postanowili go wysłać razem z sześcioma równie zdolnymi współbraćmi, na studia do Rzymu. Wbrew pozorom brat Maksymilian wcale nie był zadowolony z tego wyjazdu a nawet bardzo się go obawiał o czym napisał 28 października 1912 roku w liście do swojej mamy, kiedy poprosił ją o szczególniejszą modlitwę, gdyż: „ ...tam niebezpieczeństw dużo; tak np. słyszałem, że tam baby nawet zaczepiają zakonników, a przecież codziennie trzeba będzie chodzić do i ze szkoły"[37]. Ale miesiąc później, kiedy przebywał już w Rzymie, tak napisał „Nie jest tak źle, jak przedtem słyszałem i Mamie napisałem. Nie mieliby co Włosi do roboty, aż nas zaczepiać, a zresztą zwykle kupką idziemy. Gdyby więc kto chciał nam co zrobić, musiałby się naprzód dobrze namyśleć, żeby sam co nie oberwał"[38]. Tu jeszcze jak widać, odezwał się w naszym bohaterze prawdziwy duch zadziorny. Ale odwagi nigdy nie brakowało Maksymilianowi, nawet gdy sam musiał stawiać czoła większej grupie osób. Ojciec Józef Pal, bliski przyjaciel Maksymiliana opisał takie zdarzenie, którego był świadkiem: „»Pewnego razu wracając do kolegium z Bazyliki Apostołów natknęliśmy się na łobuzów, którzy bluźnili Madonnie. Brat Maksymilian pognał ku nim jak strzała i zanim zdołałem się połapać, zapytał ze łzami, dlaczego obrażają tak i zasmucają Panienkę Najświętszą? Chłopcy zaskoczeni tą perorą, wybąkali, że chcieli sobie ulżyć. Na próżno stojąc w pewnej odległości wołałem na niego, żeby dał spokój. Ze swoim zwykłym, świętym uporem Brat Maksymilian jął perswadować urwisom, że źle robią, że bluźnierstwo to straszny grzech, że muszą mu przyrzec poprawę. Zwykle tacy wygadani, nasi lazzaroni [ubodzy, leniwi i zaniedbani mieszkańcy Włoch] stropili się nie na żarty, wysłuchali kazania ze spuszczoną głową, po czym wzięli nogi za pas«. Innym razem Brat Maksymilian zaproponował (...) [ojcu Józefowi Palowi] przechadzkę do Palazzo Verde, siedziby masonów, żeby nawrócić ni mniej, ni więcej - tylko samego wielkiego mistrza. Za zgodą (...) [ojca Pala] nasz alumn pobiegł do przełożonego po zezwolenie. Możemy sobie wyobrazić minę zacnego Ojca Rektora, gdy usłyszał, o co chodzi! Może przypomniał mu się święty Franciszek z Asyżu, który w podobny sposób zagiął parol na Wielkiego Sułtana? Ten również nie wahał się porywać z motyką na słońce! Bądź co bądź, zaczął delikatnie perswadować w gorącym kąpanemu młodzieniaszkowi, że to może przedwczesne, że należałoby przygotować podobny zamach ofensywą modlitwy... Trochę speszony i zasmucony Brat Maksymilian wrócił do (...) [ojca Józefa Pala], zreferował mu odpowiedź O. Rektora i zakończył: »Zabierzmy się więc zaraz do modlitwy«. Zdarzenie to charakteryzuje go doskonale. Jeśli coś robić, to nie za rok ani jutro, ale zaraz. Nie pobieżnie ani połowicznie, lecz na całego. Jak ratować, to cały świat"[39]. W kilka lat po powrocie do Polski Maksymilian Maria Kolbe, pamiętając tę niedokończoną próbę nawrócenia włoskiego mistrza masonów postanowił dokonać tego w Polsce, gdzie chciał nawrócić Andrzeja Struga (1871- 1937) wielkiego mistrza wielkiej loży narodowej Polski. O. Leon Dyczewski w swojej książce o życiu św. Maksymiliana Kolbe tak opisał tę kolejną próbę : „Do ks. [Mariana] Wiśniewskiego [marianin wydawca misięcznika Pro Christo] ojciec Maksymilian miał szczególną sprawę. Prosił go, by poszli razem do Andrzeja Struga (właściwe nazwisko - Tadeusz Gałecki), działacza społeczno - politycznego, pisarza, związanego z ruchem socjalistycznym, i mistrza loży masońskiej. Nie udało mu się odwiedzić mistrza loży masońskiej w Rzymie, więc chciał to teraz uczynić w Warszawie, oczywiście w nadziei, że uda mu się przekonać A. Struga. Ks. M. Wiśniewski wzbraniał się przed tą wizytą, tym bardziej, że z A. Strugiem prowadził ostrą polemikę w swoim piśmie. Ostatecznie uległ ojcu Maksymilianowi. Kiedy A. Strug ujrzał ich obydwu w swoich drzwiach, okazał niemałe zdziwienie, a kiedy przedstawili się, odezwał się: »Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie wizyty księży. I to w dodatku mojego osobistego wroga ks. Wiśniewskiego«. Przyjął ich w gabinecie i całą wizytę potraktował prywatnie. Rozmowa potoczyła się na tematy życia wewnętrznego i praktyk religijnych. Jej szczegóły i rezultat nie są bliżej znane. Na pożegnanie ojciec Maksymilian zostawił gospodarzowi Cudowny Medalik Najświętszej Maryi Panny z nadzieją, że tylko Ona może dokonać przemiany w duszy człowieka. A. Strug przyjął upominek i obiecał złożyć ojcu Maksymilianowi rewizytę"[40]. Ciekawostką jest to, że ten wielki mistrz jednej z lóż masońskich w roku 1929, a więc kilka lat po otrzymaniu Cudownego Medalika, zawiesił swoje członkostwo w wolnomularstwie („uśpił się"[41]) Także innemu wielkiemu mistrzowi o. Maksymilian wręczył Cudowny Medalik, był nim „Stanisław Stempowski [1870 - 1952](...), który otrzymał [go] przed II wojną światową (...) [i] nawrócił się łożu śmierci w 1952 r. za jego przyczyną"[42]. A wcześniej, bo w roku 1938, a więc przed II wojną światową „wystąpił z wolnomularstwa (uśpił się)".[43] Ale wracajmy do Rzymu, gdzie kleryk Maksymilian zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim przy via San Teodoro nr 42 i w latach 1912 - 1915 zaczął uczęszczać na papieski uniwersytet Gregorianum, gdzie podjął Studia filozoficzne. Natomiast w latach 1915-1919 w swoim Kolegium franciszkańskim na Papieskim Wydziale Teologicznym św. Bonawentury oo. Franciszkanów, czyli słynnym Seraphicum studiował teologię. Oba te kierunki uwieńczył doktoratami. Widać więc, że potrafił się mocno poświęcić nauce. On po prostu nie umiał inaczej. „O. Anzelm Kubit, kolega [Maksymiliana] z tamtych lat, charakteryzując go zaznacza, że cokolwiek robił, oddawał temu całą duszę. Nie umiał czynić czegokolwiek połowicznie. Gdy się więc modlił, tak był przejęty modlitwą, że zapominał o wszystkim, gdy zaś studiował, czynił to również z właściwą sobie pasją"[44]. Międzynarodowe kolegium Serafickie w Rzymie w 1917 r. Kleryk Maksymilian Maria Kolbe drugi z lewej w najwyższym rzędzie. Zdj. z książki Czesław Ryszka, Wiara i ofiara. Życie, dzieło i epoka św. Maksymiliana M. Kolbego, Kraków 2021 s.35. Jak już wiemy, młody Maksymilian jeszcze jako Rajmund zachwycił się życiem błogosławionego Rafała Chylińskiego a w lwowskim gimnazjum z lubością poznawał żywoty tych świętych, którym objawiła się Niepokalana i którzy Ją szczególnie miłowali. W Rzymie również, w chwilach wolnych od nauki, Maksymilian starał się poznawać żywoty ludzi świętych lub takich, którzy żyli bardzo bogobojnie, choć jeszcze za świętych nie byli przez Kościół uznani. Zafascynowany był żywotem beatyfikowanego wówczas Józefa Cottolengo, wielkiego wielbiciela Maryi oraz opiekuna ludzi kalekich i ubogich. Ten kanonizowany w 1933 roku święty miał powiedzenie, które musiało się spodobać młodemu klerykowi: „albo Opatrzność, albo dobra ziemskie"[45]. Zafascynowany był również (w odróżnieniu od błogosławionej Kolumby Gabriel), postacią i życiem Gemmy Galgani. Jej autobiografię przeczytał kilkakrotnie, choć Gemma została beatyfikowana dopiero w 1933 roku. Maksymiliana zachwycała również mała Tereska z Lisieux, która wtedy jeszcze nawet nie była beatyfikowana. W jej Dziejach duszy „porywa go teoria »ścieżki« - dziecięcego zawierzenia Bożej Miłości. Maksymilian, który wydaje się wcieleniem energii i twórczego czynu, powierza się Teresie i daje się prowadzić jej doświadczeniu, mimo że ona dla jakże wielu wydawała się »biernością« i »cukierkowatością«! Jest coś porywającego w tym paradoksie: połączyć żądanie największego wysiłku ze ślepą ufnością! (...) [W pierwszym wydaniu swojej książki Jan Dobraczyński umieścił w tym miejscu jeszcze takie słowa, które warto przytoczyć: „By uzyskać pomoc Bożą, trzeba Bogu ofiarować najwyższy wysiłek. Ale ten nasz wysiłek jest taki niedoskonały, taki nędzny, taki bez wartości. Czyż nic go nie uszlachetni? Ależ tak - jeśli weźmie go w swe ręce Ta, która będąc człowiekiem, jest jedynym człowiekiem bez zmazy. Jej czystość uczyni czystym nasze czyny. Bez pamięci o pośrednictwie Niepokalanej filozofia ścieżki nie jest pełna"[46].] [A] dla Maksymiliana droga do Jezusa prowadzi przez Niepokalaną. »Starajmy się... być doskonałym narzędziem - powie - dać się Niepokalanej kierować, bo to jest istota świętości... « Kiedy indziej napisze w liście, że Bóg dał nam Maryję, „»aby nas nie karać, by mógł ograniczać jak najbardziej swoją sprawiedliwość. My więc przez poświęcenie się Jej jesteśmy narzędziami miłosierdzia Bożego w Jej dłoniach tak, jak Ona jest narzędziem (miłosierdzia) w ręku Boga«. (...) Wpatrzony w obraz Niepokalanej Maksymilian zbliżać się będzie coraz bardziej do poglądu, który sformułuje wreszcie: »Maryja, jako Matka Jezusa Zbawiciela, stała się Współodkupicielką rodzaju ludzkiego, a jako Oblubienica Ducha Świętego uczestniczy w rozdawnictwie łask wszelkich«"[47]. [1] Philippe Maxence, Maksymilian Kolbe. Kapłan, dziennikarz, męczennik (1894-1941), Warszawa 2013, s. 14. [2] Tamże, s. 16. [3] Tamże. [4] http://bazylikawnmp.pl/?site=show_news&id=94 [5] https://zdunskawola.pl/o-miescie/informacje/historia/ [6] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara. Życie, dzieło i epoka św. Maksymiliana M. Kolbego, Kraków 2021, s. 24. [7] Tamże, s. 26. [8] http://3dstyle.pl/vtrip/maksymilian/start-pl.html [9] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 26. [10] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma, część I, Niepokalanów 2007, s. 14. [11] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 27. [12] Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej. Ojciec Maksymilian Kolbe, Niepokalanów 1957, s. 12-13. [13] Philippe Maxence, Maksymilian Kolbe..., s. 24. [14] Tamże, s. 25-26. [15] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 14. [16] Tamże, s. 58. [17] Tamże. [18] Tamże. [19] Tamże, s. 14. [20] https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2007/Przewodnik-Katolicki-34-2007/Diecezja-Wloclawska/Za-Zdunskiej-Woli-na-Jasna-Gore [21] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 28. [22] Philippe Maxence, Maksymilian Kolbe..., s. 33. [23] Tamże. [24] Tamże. [25] o. Leon Dyczewski OFMConv, Święty Maksymilian..., s.62. [26] Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej..., s. 17. [27] o. Leon Dyczewski OFMConv, Święty Maksymilian..., s. 46. [28] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 31. [29] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 559. [30] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 31. [31] Jadwiga Treszkowa, Lwów w życiu błogosławionego Maksymiliana M. Kolbe, w biuletynie koło Lwowian nr 21 grudzień 1971, s.28. Dost. w Intern. na str.: https://dlibra.kul.pl/dlibra/publication/2086/edition/1990/content [32] Jan Dobraczyński, Skąpiec Boży. Rzecz o O. Maksymilianie Marii Kolbe, (wyd. I) Niepokalanów 1946, s. 23-24. [33] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 31. [34] o. Leon Dyczewski OFMConv, Święty Maksymilian Maria Kolbe, Warszawa 1984, s. 46-47. [35] Jan Dobraczyński, Skąpiec Boży, Niepokalanów (wyd. V), s. 23-24 [36] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 15. [37] Tamże, s. 31. [38] Tamże, s. 33. [39] Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej..., s. 41. [40] o. Leon Dyczewski OFMConv, Święty Maksymilian..., s. 154-155. [41] Ludwik Hass, Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821- 1999, Warszawa 1999, s. 477. [42] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 50-52. [43] Ludwik Hass, Wolnomularze polscy..., s. 472. [44] Tamże, s.61. [45] Jan Dobraczyński, Skąpiec Boży... (wyd. I), s. 26 [46] Tamże. [47] Jan Dobraczyński, Skąpiec Boży, Niepokalanów (wyd. V), s. 26-27. Powrót |