Święty Maksymilian Maria Kolbe cz. VI Rys. z ks.: Ks. dr Paweł S. Iliński, Błogosławiony Maksymilian Kolbe na tle epoki, Londyn 1975. Franciszkanie pozostający w Niepokalanowie starali się o zwolnienie swojego gwardiana z więzienia. „Jeszcze 26 lutego 1941 (roku) dwudziestu braci zwróciło się do Komendy Policji w Warszawie, ofiarując się w charakterze zakładników w zamian za św. Maksymiliana"[1]. Ta propozycja jednak nie została przyjęta, gdyż Niemcom „bardziej (...) [zależało] na »czarnym mnichu« niż na dwudziestu młokosach! Technika eksterminacyjna zaczyna od głów - zbyt dobry (...) [mieli] wywiad, żeby nie wiedzieć KIM jest O. Kolbe"[2]. Podczas pobytu na Pawiaku o. Maksymilian wysyłał do Niepokalanowa pocztówki z krótkimi wiadomościami oraz prośbami o modlitwę i dosyłanie paczek z najpotrzebniejszymi rzeczami dla całej aresztowanej piątki franciszkanów. Kartki, na żądanie Niemców były pisane po niemiecku. Jedną z nich, napisaną 12 maja 1941, a więc pod koniec pobytu na Pawiaku, tu zacytujmy: „Meine Lieben Bitte mir einen Zivilanzug zu schicken. Ich schreibe das im Auftrage des Herrn Kommandanten. Mantel und Hose brauche ich nicht, da ich sie hier noch in gutem Zustande habe. Schickt mir bitte dagegen eine (warme) Arbeiterbluse mit Waste (am Hals zugeknöpft) und einen warmen Schal oder Halsbinde. Sehr eilig! Euer Lebensmittelpaket vom 5 V und Briefe vom Br. Felicissimus und. Br. Pelagius erhalten. Die Unbefleckte möge Euch belohnen. Jedem einzelnen kann ich nicht antworten, da ich nicht öfter schreiben darf. Ich erwähne aber in meinen Karten jeden Brief, Karte und Paket, die ich von Euch erhalte. Lassen wir uns alle von der Unbefleckten Jungfrau immer vollkommener leiten, wo und wie Sie auch immer uns hinstellen mag, um durch gute Erfüllung unserer Pflichten dazu beizutragen, dass für Ihre Liebe alle Seelen gewonnen werden. Herzliche Grüsse und Glückwünsche für Euch alle und für jeden Einzelnen. Euer Rajmund Kolbe (...) [Przekład polski] (...) Moi Kochani Proszę mi przysłać ubranie cywilne. Piszę to z polecenia pana komendanta. Płaszcza i spodni nie potrzebuję, bo mam je tutaj jeszcze w dobrym stanie. Natomiast przyślijcie mi (ciepłą) bluzę do pracy z kamizelką (zapinaną u szyi) i ciepły szal lub krawat. Bardzo pilne! Waszą paczkę żywnościową z dnia 5 V i listy od br. Felicissimusa [Br. Felicissimusa Sztyka] i br. Pelagiusza [Br. Pelagiusza Popławskiego] otrzymałem. Niech Niepokalana Wam wynagrodzi. Każdemu z osobna nie mogę odpowiadać, gdyż nie wolno mi częściej pisywać, ale w swoich pocztówkach wspominam o każdym liście, pocztówce i paczce, które od Was otrzymuję. Pozwólmy się wszyscy Niepokalanej coraz doskonalej prowadzić, gdziekolwiek i jakkolwiek Ona nas chce postawić, aby przez dobre spełnianie naszych obowiązków przyczynić się do tego, aby dla Jej miłości wszystkie dusze zostały pozyskane. Serdeczne pozdrowienia i życzenia dla Was wszystkich razem i dla każdego z osobna. Wasz Rajmund Kolbe"[3]. Pod koniec maja spora liczba więźniów Pawiaka została wpisana na listę wyjazdową w niewiadomym, dla nich kierunku. Tak opisuje ten moment Jan Jakub Szegidewicz, Tatar osiadły w Polsce: „Zgromadzono nas na tak zwanym oddziale transportowym, gdzie przebywaliśmy całą noc w dużym natłoku. Wcześnie rano sprowadzono nas bocznymi schodami na dół. Przy drzwiach wyjściowych kobiety z RGO (Rady Głównej Opiekuńczej[4]) powręczały nam paczki żywnościowe o wadze ponad 1 kg, składające się z boczku, cebuli, cukru, smalcu i małej ilości chleba. Widziałem jak o. Kolbe, czyniąc znak krzyża, wsiadał do innej budy-samochodu z uśmiechem na twarzy. Zawieziono nas na Dworzec Gdański, gdzie znowu wśród krzyku i bicia, wpędzono do wagonów bydlęcych, które, po zapełnieniu ludźmi, natychmiast zaryglowano"[5] Ta akcja wywiezienia ok. 300 (dokładnie 304[6]) więźniów z Pawiaka do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz (dzisiejszego Oświęcimia) miała miejsce w dniu 28 maja. Chociaż wszyscy więźniowie byli mocno wystraszeni oraz jechali w bardzo wielkim ścisku, to mimo tego „gdy pociąg ruszył, ktoś zaczął śpiewać pieśń [właściwie pieśni] do Matki Bożej. Przyłączyli się inni więźniowie. Inicjatorem (...) był o. Kolbe"[7], który w ten sposób pozwolił zapomnieć nieszczęśliwym pasażerom o ich niedoli. Natomiast przyjazd transportu, w którym znajdował się o. Kolbe opisał inny naoczny świadek, Ks. Konrad Szweda: „Wieczorem 28 maja [Według Danuty Czech było to dzień później, czyli 29 maja[8]] 1941 r. przybywa do obozu oświęcimskiego transport więźniów politycznych z Warszawy. Pod silną eskortą esesmanów wychodzą z bydlęcych wagonów. Szczuci psami i bici kolbami maszerują na plac apelowy oświęcimskiej kaźni. Przy wywoływaniu nazwisk musiano biec wzdłuż szpaleru utworzonego przez esesmanów, z których każdy batogiem lub rzemieniem okutym w ołów bił po głowie i twarzy. [wspomniany wcześniej Jan Jakub Szegidewicz w swojej relacji, dodał, że podczas tego biegu wzdłuż szpaleru, „esesmani podstawiali nogi, co sprawiało, że ten, kto się przewrócił, dostawał nadliczbowe bicie. Do liczby tych nieszczęśliwych należał również o. Kolbe"[9].] Na noc zamknięto wszystkich w małej łaźni, gdzie z braku powietrza kilku omdlewa. Następnego dnia, po przebraniu każdego w łachmany ludzką krwią zmoczone, kazano księżom i Żydom wystąpić z szeregu. Żydów zbito i zmasakrowano do nieprzytomności i wcielono do karnej kompanii, księży natomiast przeznaczono do ciężkiej pracy"[10]. Zdj. z ks. : F.X. Lesch O.F.M., Le bienheureux Maximilien Kolbe heros d'Auschwitz, Hauteville 1974. Nad bramą wjazdową obozu wisiał szyderczy napis „Arbeit macht frei" co znaczy praca czyni wolnym. To oczywiste kłamstwo, było parodią słów z Ewangelii Świętego Jana i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,32). Ojcu Maksymilianowi Kolbe nadano numer 16670, który musiał sam sobie przyszyć do ubrania otrzymanego po przyjeździe, czyli obozowego pasiaka. W Auschwitz tatuowanie numerów na rękach zaczęto wykonywać dopiero na jesień 1941 roku. Wszystkich, którzy przybywali do tego obozu, zazwyczaj witał zastępca komendanta SS- Lagerführer Karl Fritzsch, takimi słowami: „Przyjechaliście nie do sanatorium, lecz do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego istnieje tylko jedno wyjście - przez komin. Jeśli są wśród was Żydzi - mają prawo żyć dwa tygodnie, jeśli są księża - mają prawo żyć trzy tygodnie, reszta trzy miesiące. Jeśli komuś się to nie podoba, może zaraz iść na druty"[11]. Zdj. z ks.: Ks. dr. Pawła S. Ilińskiego, Błogosławiony Maksymilian Kolbe na tle epoki, Londyn 1975. A to oznaczało samobójstwo, gdyż cały obóz był ogrodzony słupami żelbetowymi z drutami kolczastymi pod wysokim napięciem elektrycznym. Niektórzy więźniowie, nie mogąc wytrzymać obozowego reżimu, decydowali się na taki właśnie krok. Ojciec Kolbe na początku trafił na blok nr 17 i pracował przez kilka dni przy zwożeniu żwiru i kamieni wykorzystywanych do budowy ogrodzenia obozowego krematorium. Gdy pewnego razu „kapo zauważył, że [o. Kolbe] rozmawia z jednym ze współtowarzyszy niedoli (...) natychmiast wyznaczył karę: kazał ojcu Maksymilianowi pchać taczkę ze żwirem i siedzącym na nim więźniem. Na koniec wymierzył obydwu po dziesięć kijów"[12]. Niedługo po tym, o. Maksymilian przeniesiony został do bloku 14 A, gdzie trafił na oddział „»Krwawego Krotta«, znanego kryminalisty"[13], który pełnił tam funkcję kapo. W bloku tym przebywało około 600 więźniów pogrupowanych w różne tzw. Arbeitskommanda, czyli kolumny robocze. O. Kolbe przydzielony został do komanda pracującego przy budowie ogrodzenia wokół pastwisk w Babicach, wysiedlonej przez Niemców wioski, niedaleko Oświęcimia. Ta grupa więźniów została nazwana komandem Babice. Posłuchajmy wspomnień kolejnych świadków, którzy w swych zeznaniach przedstawili dowody prawdziwej i głębokiej wiary w zachowaniu o. Kolbego, podczas jego pobytu w obozie koncentracyjnym. Jako pierwszego posłuchajmy wspomnienia Jerzego Bieleckiego: „Dziś, po tylu latach, dokładnie widzę ciągle mi towarzyszącą w pamięci sylwetkę Ojca Maksymiliana i odczuwam obok siebie jego wielką osobowość. Wielkość tę dojrzałem po kilku pierwszych kontaktach z nim, a im więcej ich było, bardziej ona w moich oczach rosła, stawała się jakaś przemożna i sugestywna. Zresztą, ilekroć stykam się z oświęcimskimi kolegami, którzy z nim się zetknęli, okazuje się, że i oni nie inaczej go widzieli i nie inaczej go wspominają. W tej zgodności mieści się chyba prawidłowość mojej oceny. Pracując przy wydobywaniu żwiru z Soły, mogliśmy obserwować komando zapędzane do wycinania łoziny z brzegów rzeki. Brodząc w wodzie, musieli tamci więźniowie szybko - bo w Oświęcimiu wszystko musiało dziać się schnell - ciąć łozę, wiązać ją w wielkie pęki i dźwigać na plecach. Komando to składało się z ludzi z bloku 14, z naszych sąsiadów i innych. Któregoś dnia zauważyłem w komandzie nowego więźnia. Może bym go nie dostrzegł, gdyby nie jego zachowanie się, odmienne od zachowania się innych i rzucająca się w oczy zaciekłość, z jaką go prześladował ich kapo Heinrich Krott. Nowy więzień nie uchylał się od pracy, nie starał się brać na plecy mniejszych wiązek, ale gdy widział, że towarzysz jego słaniał się pod ciężarem łozy, sam objuczony więcej niż pozostali, bo kapo o to najwyraźniej się starał, pomagał, jak potrafił, tracącym siły w dźwiganiu ich ciężaru, a przychwycony na tym przez kapo, z dziwnym spokojem znosił jego szykany. (...) Zachowanie się Hansa (bo takiego imienia używał w obozie) w stosunku do nowego więźnia wskazywało, że jego protektorzy życzą sobie, by Krott nie oszczędzał cierpień nowej ofierze Oświęcimia. Kilkakrotnie na obozowej ulicy otarłem się o tego nowego więźnia, oznaczonego numerem 16670. Był szczupłej i wątłej budowy, charakteryzowało go lekkie przechylenie głowy w bok i ruchy, wskazujące na niewielką sprawność fizyczną. Ale to nie wszystko. W tym człowieku czuło się prawdziwy spokój, który w sobie nosił i który z niego promieniował. Odnosiło się wrażenie, że to jakiś wewnętrzny olbrzym, mający w sobie bezmiar niepojętej mocy, pozwalającej mu bez załamań przebywać w obozowym piekle i innych uzbrajać w cudowną siłę odporności. Człowieka tego, chociażby dla jego pełnych łagodności oczu, życzliwości i owej niepojętej siły, nie sposób było minąć bez uświadomienia sobie jego nieprzeciętności. Kim był i jak się nazywał, nie wiedziałem. (...) Więzień 16670 prowadził gawędę. Opowiadał o Japonii, o Japończykach, o pracy polskich franciszkanów w Kraju Kwitnącej Wiśni, o Niepokalanowie i o swoich przeżyciach i spotykanych ludziach z różnych kontynentów. Poszczególne fragmenty opowiadania były właściwie czymś zwykłym, opowiadanym przez utalentowanego narratora. Ale w całości opowiadania zawierała się głęboka filozoficzna treść. Wynikało z niej, że istnieje jakaś nienaruszalna trwałość dobra, ustanowiona przez Boga, że nie wolno i nie ma potrzeby wątpić w trwałość moralnego dobra, które zawsze okaże się zwycięskie, że przeznaczeniem człowieka jest świadczenie dobra drugiemu człowiekowi i wiara w jego dobroć. Otaczająca nas gehenna jest czymś przejściowym i nie mogącym się ostać po prostu dlatego, że stworzyli ją ludzie wbrew woli Bożej. Nie powinniśmy jednak popadać w rozpacz, tylko ufać woli Bożej, a ufność swoją okazywać przez wzajemne wspieranie się w godzinie ciężkiej próby. Ułatwi to nam prosta modlitwa do Boga i nasza niezawodna Orędowniczka, Niepokalana. Porywająca była w o. Maksymilianie jego wiara w Boga, cześć dla Niepokalanej i ufność w dobroć ludzką, jakże często zagubioną pod chmurami krematoryjnych dymów. Ilekroć rozchodziliśmy się z naszych spotkań na bloku 14, czuliśmy się o wiele silniejsi, kapo i SS-mani przestawali być straszni, czuliśmy się lepiej niż przedtem, byliśmy wzmocnieni przekonaniem, że krańcowy egoizm nie jest wyłącznym środkiem przetrwania czasu pogardy, a obozowy łachman nie zasłaniał przed nami ogólnoludzkich wartości. (...) Dobroć i braterstwo ludzi głoszone przez Ojca Maksymiliana, było świadczone przez niego na każdym kroku. Widzieliśmy, że oddawał słabszym fizycznie swoje pajdki chleba i swoje porcje zupy, które były poręczeniem przetrwania oświęcimskiej męczarni. (...) Był dla nas źródłem siły i był nam ciągle bardzo potrzebny. W tej jego roli, jak wielu innych ludzi, tak i ja najlepiej go pamiętam i tej jego roli wiele zawdzięczam. Zresztą nie ja jeden"[14]. Tak jak słyszeliśmy, komando o. Kolbego pracowało przy wycinaniu łoziny, ale również przy wyrębie drzew. Więźniowie znosili więc także gałęzie, czasami dźwigając na plecach ciężar kilkudziesięciokilogramowy. Ks. Józef Kopczewski, który również był w tym czasie obozowym więźniem i pracował razem z o. Maksymilianem, tak to wspominał: „...wyznaczono nas do komanda Babice odległego od obozu o 4 km. Grodziliśmy płot dookoła pastwiska dla bydła. Nosiliśmy gałęzie i belki. Marszruta wynosiła około 0,5 km od miejsca cięcia. Droga była fatalna. Trzeba było dźwigać ciężar od 70 do 80 kg po drodze pełnej wertepów. Pod ciężarem przewracaliśmy się. Kapo Krott Heinrich, bandyta z zielonym winklem [To był trójkąt (po niemiecku winkel), takimi zielonymi trójkątami oznaczano w obozie więźniów kryminalnych, winkiel (tak mówiono w gwarze obozowej) był naszywany na obozowym pasiaku razem z numerem obozowym i oznaczał kategorię więźnia; np. czerwony winkiel, taki nosił o. Maksymilian, oznaczał więźnia politycznego, różowy homoseksualistę, fioletowy świadka Jehowy itp.[15]] pilnował, by z powrotem biegiem - im Laufschritt - wracać po faszynę. O. Kolbe pracował w komandzie Babice dwa i pół tygodnia. Kapo Krott wziął pod uwagę o. Kolbego i nakładał mu podwójną porcję gałęzi"[16]. Jednego dnia ten kryminalista i zwyrodnialec „postanowił wykończyć o. Maksymiliana. Sam mu ładował na plecy ciężkie gałęzie, potem kazał mu z nimi biec do miejsca przeznaczenia. Gdy w pewnym momencie pod ciężarem o. Kolbe przewrócił się, Krott dopadł go i zaczął kopać w brzuch, w twarz i okładać ciężkimi razami. - Robić ci się nie chce trutniu! Ja ci pokażę co znaczy praca! - krzyczał pełen wściekłości. O. Maksymilian z trudem podniósł się i spojrzał swoimi spokojnymi oczyma w twarz zbrodniarza. Ten nie mógł tego znieść. Kazał mu położyć się na kłodę drzewa. Następnie jednemu z najsilniejszych więźniów kazał wymierzyć o. Maksymilianowi 50 razów. O. Kolbe zemdlał. Krott rzucił go do rowu pełnego błota i przykrył gałęziami. - To już koniec z tym klechą! - pomyślał sobie Krott z ulgą. Okazało się, że to nie był koniec. O. Maksymilian żył jeszcze. Współwięźniowie przynieśli go wieczorem do obozu i umieścili w »szpitalu« obozowym. Lekarze-więźniowie orzekli: zapalenie płuc z ogólnym wycieńczeniem. Warunki w »szpitalu« obozowym były potworne. Było to miejsce nie leczenia, ale agonii. Trzypiętrowe prycze zajmowane były przez dwóch lub trzech chorych. Wszy, roje much, niesamowity fetor - to dodatkowe cierpienia chorych"[17]. Po tak ciężkim pobiciu, przebywając w tym tak zwanym »szpitalu« napisał o. Kolbe swój jedyny list z oświęcimskiego obozu. Był to zarazem ostatni list, jaki w swoim życiu napisał, i co bardzo wymowne był to list, który wysłał do matki, Marii Kolbe. Oczywiście musiał go napisać po niemiecku: „Meine liebe Mutter Mit einem Transport am Ende des Monats Mai bin ich zu Auschwitzs (Oświęcim) Lager gekommen. Bei mir ist alles gut. Sei, liebe Mutter, ruhig über mich und meine Gesundheit, weil der liebe Gott ist in jedem Orte und denkt mit grosser Liebe über Alle und alles. Es wäre gut mir vor meinem noch einem Brief noch nicht zu schreiben, weil ich weiss nicht, wie lange ich hier bleiben werde. Mit herzlichen Grüssen und Küssen Kolbe Rajmund"[18]. Co w polskim tłumaczeniu brzmiało tak: „Moja kochana Mamo Pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu. U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę. Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami Kolbe Rajmund"[19]. Większość swoich listów pisanych do matki przed i na początku drugiej wojny światowej, o. Maksymilian kończył prośbą o modlitwę i zwrotem zawsze kochający lub wdzięczny syn . Ale już list ze stycznia 1941 roku zakończył, po zwyczajowej prośbie o modlitwę, zwrotem Z synowskim uściskiem. Natomiast ten ostatni, jak możemy zauważyć zakończył pocałunkami. Andre Frosard tak o zakończeniu tego listu napisał: „Zawsze okazywał [o. Maksymilian], jak by to powiedzieć, pełne szacunku przywiązanie do matki. W tysiącach listów, które przejrzałem ani razu chyba nie przesłał ucałowań. Matka Kolbego umrze rok po wojnie ze wspomnieniem tej czułości i spokojną pewnością, że dała światu i Kościołowi świadka miłości"[20]. Kolejnym świadkiem, którego świadectwo o zachowaniu się o. Maksymiliana w obozie za chwilę usłyszymy, był Tadeusz Pietrzykowski, świetny bokser, który używał pseudonimu Teddy: „»zauważyłem po drugiej stronie drogi więźniów z komanda grodzącego pastwisko. Tam właśnie jeden z Vorarbeiterów [pomocnik obozowego kapo] znęcał się nad jakimś więźniem, który czołgał się na czworakach, a Vorarbeiter kopał go z całych sił. Oglądana scena oburzyła mnie i postanowiłem dać nauczkę Vorarbeiterowi. Zwróciłem się więc do pilnującego mnie Kommando- fuhrera, mówiąc, że boksuję i chciałbym sobie potrenować z Vorarbeiterem, który bił więźnia. SS-man zgodził się na to, podszedł do swoich kamratów z SS pilnujących więźniów grodzących pastwisko, którzy też wyrazili na to zgodę. Spodziewali się dobrej zabawy (...). Mając zgodę SS-manów, podszedłem do Vorarbeitera, pytając go za co bije więźnia. Vorarbeiter odburknął obraźliwie: zamknij pysk, ty durny Polaczku. Nie byłem mu dłużny i w ostrych słowach kazałem, aby zostawił w spokoju swoją ofiarę. Wówczas oświadczył: chcesz i ty dostać? Przytaknąłem (...). Vorarbeiter doskoczył do mnie. Uderzyłem go wówczas raz, za drugim ciosem upadł na ziemię. SS-mani zaczęli bić brawa, a zdumieni więźniowie z dalsza, oniemieli, oglądali niezrozumiałą dla nich scenę. Po chwili Vorarbeiter wstał, znów doskoczył do mnie, więc po kolejnym moim ciosie upadł. Zapytałem wówczas: Chcesz, żeby ciebie zawieziono do krematorium? Nie wiem, jakby na tym spotkaniu wyszedł Vorarbeiter (zabierałem się do sprawienia mu solidnego lania), gdyby nie interwencja ofiary Vorarbeitera. Nagle złapał mnie ktoś za rękę, mówiąc: nie bij, synu, bracie, nie bij, synu! Proszący miał na nosie okulary w drucianej oprawie, z których jedno ramię zastępował kawałek sznurka. Z natury jestem porywczy (więc pierwszą myślą było stwierdzenie: jaki ja tam twój syn) i głośno powiedziałem: odczep się, odczep się, jeśli nie chcesz ty dostać (...). Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i chwytając za ręce, błagał: nie bij, synu, nie bij. Zaśmiałem się z niego, stwierdzając: co lepiej, aby on ciebie bił? Tego proszącego więźnia widziałem wówczas po raz pierwszy w życiu. Jego twarz była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zabrakło mi języka w ustach. W końcu machnąłem ręką i odszedłem«. Jak widać, ksiądz Maksymilian o mało co sam nie naraził się porywczemu Teddyemu. Pod wieczór ksiądz Jan Marszałek, który także przybył do KL Auschwitz w pierwszym transporcie, wyjaśnił Tadeuszowi, kim był ów więzień, w którego obronie stanął: »Powróciwszy do obozu, raz jeszcze w tym dniu spotkałem Tego Człowieka wracającego, razem z J. Marszałkiem, z Rewiru, z założonymi już opatrunkami. Ks. J. Marszałek, pracownik komanda szewców, jeden z najszlachetniejszych kolegów - był wszędzie, gdzie działa się krzywda. Toteż nie zdziwiłem się, gdy spotkałem ich razem. Podszedłem, jak bardzo boli księdza, zapytałem? Odpowiedział - ich, synu, to bardziej boli niż mnie. I patrzył takimi oczami, jak wtedy na polu. Zacząłem się gubić, chciałem o coś zapytać, powiedzieć, a tu zapomniałem języka i stałem jak urzeczony. Wtedy to J.M. odezwał się - wiesz, Teddy, kogo broniłeś, to Ojciec Maksymilian z Niepokalanowa, a do Niego - Ojcze, to Tadeusz - stary więzień, 1-wszy tarnowski, nie bójmy się o niego, da sobie radę. Kiedy tak stałem bez słowa, patrząc na nich, ks. J.M. - może coś chcesz - powiedz? Tak, niech mnie Ojciec pobłogosławi, powiedziałem opuściwszy głowę. Co się ze mną potem działo, nie pamiętam, ale coś bardzo dziwnego, niewytłumaczalnego - czego do dziś nie umiem zrozumieć. Na filozofowanie w obozie nie było czasu«. Z ojcem Maksymilianem spotykał się, wraz z innymi więźniami, w alejce Brzozowej, tak zwanej Birkenallee. Kolbe pouczał Pietrzykowskiego, aby ten Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości, a także opowiadał wszystkim współwięźniom o swoich misjach w Japonii. Tadeusz słuchał z żywym zainteresowaniem. Pytał ojca Kolbe, jak Japończycy wyobrażają sobie Matkę Bożą. Wspominał, że to właśnie szczególny kult Matki Bożej, której był hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył go jeszcze bardziej do księdza Kolbe, w którym poznał »jej bezgranicznego czciciela«"[21]. Kilka dni później Teddy podarował ojcu Kolbe kawałek chleba, który jeden z więźniów ukradł księdzu. Teddy chciał natychmiast wymierzyć sprawiedliwość temu człowiekowi, ale o. Maksymilian powstrzymał go przed tym. Powiedział, „że widocznie jemu ten chleb był bardziej potrzebny i dlatego go ukradł"[22]. Kiedy o. Maksymilian przebywał w »szpitalu« po ciężkim pobiciu przez kapo Heinricha Krotta, Tadeusz Pietrzykowski odwiedził go w nim. Tak w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku zeznawał o tej wizycie: „Poszedłem tam, ażeby go [o. Kolbego] odwiedzić i jednocześnie zapewnić, że się porachuję z tym sadystą, który tak straszliwie skrzywdził mego ukochanego ojca. (...) Niestety, na kategoryczne żądanie ks. Maksymiliana, abym pozostawił go w spokoju, gdyż wszystko jest w ręku Boga, musiałem na razie pozostawić go w spokoju. Nie trwało to jednak długo. Przy najbliższej okazji stoczyłem z owym kapem bójkę i przez to pomściłem się za pobicie ks. Kolbego. (...) Następnego dnia poszedłem do ks. Maksymiliana, ażeby mu o tym powiedzieć. Ale zamiast spodziewanej pochwały otrzymałem naganę: »Jeżeli chcesz przychodzić do mnie, musisz opanować swój wybuchowy charakter«"[23]. Pietrzykowski, jeszcze po wielu latach twierdził, że rady i wskazówki otrzymane od o. Kolbego były dla jego niespokojnej i porywczej natury, prawdziwym i skutecznym lekiem na całe jego dalsze życie. Inny świadek opowiadał o tym, że w czasie pobytu o. Maksymiliana w obozie gromadzili się wokół niego, praktycznie nieustannie, różni więźniowie: „Dostać się do Kolbego na rozmowę sprawiało wielką trudność - tak był otoczony ludźmi (więźniami), którzy chcieli zamienić z nim choć parę słów i nie zawsze się im to udawało.(...) Żaden z więźniów oświęcimskich nie odważył się odezwać do o. Kolbego „per ty", co było powszechnie używanym i nakazanym przez Niemców, jak tylko: „proszę ojca". Do innych księży mówiliśmy „per ty" - a do niego odzywaliśmy się zawsze „proszę ojca". O. Kolbe udzielał nam zawsze dobrych rad i podnosił nas na duchu. Mnie się udało tylko jeden raz podejść do o. Kolbego, bo był sam zatopiony w modlitwie i rozmyślaniu, i prosić go o spowiedź świętą. Powiedział: »Czy jesteś dobrze przygotowany?«. Odpowiedziałem, że się nie przygotowałem. Przypominam sobie, jak odpowiedział: »To innym razem, jak będziesz dobrze przygotowany«. Już później nie byłem u spowiedzi u o. Kolbego, bo zaszedł wypadek ucieczki więźnia z obozu, wybiórki na śmierć dziesięciu więźniów i zgłoszenie się o. Kolbego za Gajowniczka na śmierć głodową. Koledzy go tak czcili w obozie i chcieli, żeby przetrwał obóz, to mu przynosili chociaż skórki z chleba. Nie korzystał z tego nigdy i mówił: »Dajcie innym potrzebującym«, chociaż sam miał wygląd muzułmana (tzn. kompletnie wykończonego więźnia). (...) Zawsze był otoczony grupą więźniów: rozmaitych dziennikarzy, ludzi wielkich umysłowo - aresztowanych przez Niemców (redaktor Popiel z Ilustrowanego Kuriera Codziennego, książę Czetwertyński, Jan Mosdorf, redaktor Prosto z Mostu, i inni). Mnie trudno było dostać się do o. Kolbego, bo zawsze z kimś rozmawiał. Ludzie uważali sobie za zaszczyt, że mogli z nim chociaż w obozie rozmawiać. Dla wszystkich był bardzo przychylny i uprzejmy"[24]. Cytowany już wcześniej, ks. Konrad Szweda współwięzień obozowy i współbrat w kapłaństwie o. Maksymiliana, tak opisał jego ostatnie kazanie: „Czciciel Niepokalanej. O. Kolbe odznaczał się głęboką czcią do Niepokalanej. Cześć Niepokalanej była formą kształtującą jego życie, była motorem jego czynów i myśli. Tego ognia miłości Maryi, jaśniejącego w jego sercu, o. Kolbe nie chował pod korzec, ale świecił nim innym. Jak dziwną wymowę miało ostatnie jego kazanie wygłoszone w Oświęcimiu. Była niedziela. Popołudnie. Jedyna wolna chwila w obozie, by się umyć, obrać z wszy. Słońce piecze skwarem. Gdziekolwiek spojrzysz, pod brudnymi barakami siedzą na ziemi więźniowie - słaba imitacja ludzi - kościotrupy, obdarci z cech człowieka, iskają wszy, szmatami zawiązują cieknące rany. Widok ten przypomina sceny z obozu trędowatych. Pod 15 blokiem wśród kamieni i rupieci skupia się gromadka więźniów przykucnięta do ziemi. Wśród nich o. Kolbe, zbity, o posiniaczonej twarzy, wygłasza kazanie. Amboną była taczka z kamieniami, sutanną i stułą zawieszone łachmany więźnia. Rys. Mieczysław Kościelniak, były więzień KL Auschwitz. Zdl z ks.: F.X. Lesch O.F.M., Le bienheureux Maximilien Kolbe heros d'Auschwitz, Hauteville 1974. Ale słowa, które płynęły na kształt miecza obosiecznego, przebijały serca. Obejmuje nas swym bystrym wzrokiem, pochłania uwagę, owłada myśli. Mówi na temat: »Niepokalana w stosunku do osób Trójcy Świętej«. W głównych konturach przypomina mi się tok jego myśli: Niepokalana - mówił o. Maksymilian - przez poczęcie i zrodzenie Syna Bożego weszła w duchowe pokrewieństwo z osobami Trójcy Świętej. W stosunku do Ojca jest dzieckiem Jego. Pierworodną i jednorodzoną córką Boga. Wszyscy sprawiedliwi są dziećmi Bożymi przez łaskę, ale Niepokalana z innego tytułu i w wyższym stopniu. W stosunku do Syna Bożego jest Ona jego prawdziwą Matką. Dogmat o unii hipostatycznej mówi, że ludzka natura Jezusa Chrystusa od pierwszego momentu poczęcia złączona była z Boską Osobą i bez niej nie mogła istnieć. Maryja, więc porodziła Boga-Człowieka. To godność nieskończona, która przewyższa wszystkie stworzenia w niebie i na ziemi. Ze względu na macierzyństwo Maryja ma pełność łask, obdarzona jest wszystkimi przywilejami, bierze czynny udział w dziele odkupienia, a w konsekwencji rozdaje wszystkie łaski, stając się dla wszystkich Pośredniczką. W stosunku do Ducha Świętego jest Jego Oblubienicą, bo poczęła za Jego sprawą. Tak nazywali już Ją teolodzy wieków średnich. Maryja dała również Synowi Jego ciało mistyczne z członkami, którymi my jesteśmy. Jest więc prawdziwą Matką naszą, a my Jej dziećmi. Czyż podobna, by Matka opuściła swe dzieci w cierpieniu i nieszczęściu? Czyż podobna, by Matka nie otaczała specjalną opieką kapłanów? W promiennej wizji jawi się często wśród nas, sącząc słodką jak miód pociechę: »Wytrwaj do końca, bo dzień zmiłowania Pańskiego bliskim jest«. Słowa te miały jakąś orzeźwiającą siłę. Wszystkich owładnęły jakieś dziwne myśli i uczucia. O. Kolbe potrafił jakby »do prawd Ducha mowę Ducha przystosować«. O. Kolbe umiał to gorzkie cierpienie przez miłość przetworzyć w twórcze i tryskające życiem źródło siły duchowej, które nas podtrzymywało. To było wypływem jego głębi ducha. »O. Kolbe to głęboki teolog i znawca nauki katolickiej« - powiedział ks. Zygmunt Ruszczak z Warszawy. Ks. Kilian z Ołtarzewa dodał: »Trzeba tak umieć kochać Maryję, jak On, by w ten sposób o Niej mówić«. Zagonami wieczornego zmierzchu pokrywało się błękitne niebo, a zachodzące słońce zostawiało ostatnie świetlane smugi, gdy rozchodziliśmy się na bloki. Wracaliśmy inni, podniesieni na duchu, żyjący innym życiem. Kazanie o. Kolbego wywarło na nas głębokie wrażenie i pozostanie na zawsze niezatartym wspomnieniem... Długo mówiliśmy o treści tego kazania... O Niepokalanej o. Kolbe mówił z pewnym fanatyzmem, z prawdziwą znajomością, przy każdej sposobności, przy pracy, w szpitalu, w bunkrze..."[25]. Pod koniec lipca 1941 roku z bloku 14 w którym przebywał o. Maksymilian Kolbe podczas prac w polu, uciekł więzień, Zygmunt Pilawski[26], którego Niemcom nie udało się odnaleźć. Zastępcą komendanta obozu był w tym czasie SS - Hauptsturmführer Karl Fritzsch. To on, podczas nieobecności komendanta tego obozu, Rudolfa Hössa [nie mylić z Rudolfem Heßem, który był bliskim współpracownikiem Hitlera], jako pierwszy zastosował Cyklon B do masowego mordowania więźniów. A jego przybocznym, czyli tak zwanym Rapportführerem był wówczas Gerhard Palitzsch. Nieprawdopodobnie krwawy morderca, który przybył do Auschwitz 20 maja 1940 roku z grupą „30 więźniów przestępców kryminalnych (Berufsverbrecher - BV) narodowości niemieckiej, wybranych na żądanie Hössa spośród więźniów obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. (...) Przeznaczono ich na więźniów funkcyjnych, którzy stanowili przedłużenie władz obozowych SS i sprawowali bezpośredni nadzór nad więźniami w obozie i w drużynach (komandach) roboczych. Kryminalni więźniowie funkcyjni utożsamiali swą postawę z postawą esesmanów, która prowadziła do wyzbycia się wszelkich skrupułów moralnych wobec podległych więźniów"[27]. To byli właśnie ci, którzy nosili zielone winkle. Palitzsch był „odpowiedzialny za przeprowadzanie egzekucji przez rozstrzelanie pod Ścianą Śmierci na dziedzińcu bloku nr 11. Maltretował więźniów bez powodu. Liczbę jego ofiar oblicza się w tysiącach. Był obecny przy każdej egzekucji. Wielokrotnie dopuszczał się także gwałtów na więźniarkach. W swoich wspomnieniach komendant Auschwitz Rudolf Höß tak opisywał Gerharda Palitzscha: »Obojętny i opanowany, bez pośpiechu i z nieporuszoną twarzą wykonywał swoje okropne dzieło. W czasie jego służby przy komorach gazowych miał zawsze nieruchomą twarz. Był prawdopodobnie tak zahartowany psychicznie, iż mógł bez przerwy zabijać, o niczym nie myśląc (...) Szedł on dosłownie po trupach, by zaspokoić swoją żądzę władzy«"[28]. Jak bardzo bezdusznym zbrodniarzem był Gerhard Palitzsch niech świadczy opis jednej z jego egzekucji, który zamieścił w swojej książce, cytowany już wcześniej o. Władysław Kluz: „Pewnego dnia Rapportführer Palitzsch ustawił pod ścianą śmierci całą rodzinę. Mężczyzna trzymał za rączkę siedmioletnie dziecko znajdujące się z lewej strony. Drugie czteroletnie dziecko stało pośrodku rodziców, którzy trzymali je za ręce. Najmłodsze dziecko matka tuliła do piersi. Palitzsch najpierw strzelił w główkę niemowlęcia. Strzał w potylicę rozsadził czaszkę, powodując ogromne krwawienie. Niemowlę zaszamotało się jak ryba, lecz matka jeszcze mocniej przytuliła je do siebie. Palitzsch strzelił następnie do dziecka stojącego w środku. Matka i ojciec nadal stali nieruchomo jak kamienne posągi. Później szamotał się z najstarszym dzieckiem, które nie pozwoliło się zastrzelić. Przewrócił je na ziemię i stojąc dziecku na plecach strzelił mu w tył głowy. Wreszcie zastrzelił kobietę i na samym końcu mężczyznę"[29]. Po ucieczce Zygmunta Pilawskiego cały blok 14, a więc około sześciuset więźniów, pogrupowanych „w szeregach po sześćdziesięciu - w pierwszym rzędzie najniżsi i tak dalej"[30] został postawiony na placu w pozycji na baczność. Posłuchajmy bardzo dokładnego opisu całej sytuacji, jaka miała miejsce po ucieczce tego jednego więźnia a którą przedstawił jeden ze świadków tego wydarzenia, zmarły w 2006 roku Michał Micherdziński: „we wtorek 29 lipca 1941 roku, około godziny 13.00, tuż po apelu południowym, zawyła syrena obozowa. Ponad 100 decybeli niosło się po obozie. W brygadach roboczych więźniowie w pocie czoła spełniali swoje obowiązki. Wycie syren oznaczało alarm, a z kolei alarm oznaczał, że w jednej z brygad zabrakło więźnia. Esesmani natychmiast przerwali pracę i zaczęło się konwojowanie więźniów do obozu na apel, aby sprawdzić stan liczbowy. Dla nas, którzy pracowaliśmy przy budowie pobliskiej fabryki gumy, oznaczało do siedmiokilometrowy marsz do obozu. Byliśmy popędzani, żeby iść prędzej. Apel wykazał rzecz tragiczną: na naszym bloku 14a brakowało więźnia. Kiedy mówię »na naszym« bloku, mam na myśli o. Maksymiliana, Franciszka Gajowniczka, mnie i innych. Była to wiadomość przerażająca. Zwolniono wszystkich pozostałych więźniów, pozwolono im pójść na bloki, a nam ogłoszono karę - stanie na baczność bez czapek, dzień i noc, o głodzie. Noc była bardzo zimna. Kiedy esesmani mieli zmianę warty, kuliliśmy się do siebie metodą pszczoły: stojący na zewnątrz ogrzewali tych w środku, a potem była zmiana. Wielu starszych nie wytrzymało mordęgi stania w nocy i na zimnie. Oczekiwaliśmy, że choć trochę ogrzeje nas słońce. Ale spodziewaliśmy się także najgorszego. Rano oficer niemiecki wykrzyczał w naszym kierunku: »Ponieważ z waszego bloku uciekł więzień, a wy nie dopilnowaliście tego i nie przeszkodziliście temu, dlatego dziesięciu z was umrze śmiercią głodową, ażeby pozostali zapamiętali, że nawet najmniejsza próba ucieczki nie będzie tolerowana«. Zaczął selekcję. Cała grupa poszła na początek pierwszego szeregu, na przedzie dwa kroki przed nami stał niemiecki kapitan. Patrzył w oczy jak sęp, mierzył każdego i co chwilę podnosił prawą rękę i mówił: - »Du!«, czyli »ty«. To »du!« oznaczało, że to ty umrzesz śmiercią głodową. I szedł dalej. Esesmani wywlekali biedaka z szeregu, zapisywali numer i odstawiali pod strażą na boku. - »Du!« - brzmiało jak uderzenie młota w pustą skrzynię. Każdy bał się, że za chwilę palec może pokazać na niego. Przeglądnięty szereg szedł kilka kroków naprzód, tak że między szeregiem przeglądniętym a szeregiem do przeglądu powstało coś w rodzaju korytarzy, wolnych pasów o szerokości 3-4 metrów. W ten korytarz wchodzili esesmani i znowu padały słowa: - »Du! du!«. Serca waliły nam jak młotem. W głowie szum, krew pulsowała na skroniach, zdawało się nam, że krew wyskoczy nosami, uszami i oczami. Coś tragicznego. [1] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 1103. [2] Maria Winowska, Szaleniec Niepokalanej..., s. 131. [3] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 1101-1102. [4] Była to polska organizacja charytatywna, działająca za zgodą władz niemieckich. [5] Widziałem człowieka niezwykłego świadectwa więźniów Auschwitz o św. Maksymilianie, oprac. O. Robert Maria Stachowiak OFMConv, Niepokalanów 2021, s. 163. [6] Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Oświęcim-Brzezinka 1992 r., s. 64. [7] Brat Juwentyn L. Młodożeniec, Znałem o. Maksymiliana Kolbe człowieka, który życie oddał za drugiego, Santa Severa - Rzym 1977, s. 78. [8] Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń..., s. 64. [9] Widziałem człowieka..., oprac. O. Robert Maria Stachowiak OFMConv, s. 164. [10] Czesław Ryszka, Wiara i ofiara..., s. 229. [11] Tamże, s. 230. [12] Philippe Maxence, Maksymilian Kolbe. Kapłan, dziennikarz, męczennik (1894-1941), Warszawa 2013, s. 235-236. [13] https://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-14a.php3 [14] o. Leon Dyczewski OFMConv, Święty Maksymilian..., s.258-261. [15] Oprac na podst. https://pl.wikipedia.org/wiki/Winkiel_(gwara_obozowa) [16] Widziałem człowieka..., oprac. O. Robert Maria Stachowiak OFMConv, s. 88-89. [17] O. Władysław Kluz OCD, 47 lat życia, Niepokalanów 1989, s. 167. [18] Św. Maksymilian Maria Kolbe, Pisma...(I), s. 1102. [19] Tamże, s. 1103. [20] Andre Frosard, Pamiętajcie o miłości Męczeństwo Maksymiliana Kolbego, Warszawa 2015, s. 251. [21] Marta Bogacka, Bokser z Auschwitz losy Tadeusza Pietrzykowskiego, Warszawa 2021, s. 96-97. [22] Tamże, s. 98. [23] Widziałem człowieka..., oprac. O. Robert Maria Stachowiak OFMConv, s. 115-116. [24] Tamże, s. 85-87. [25] Tamże, s. 182-184. [26] Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń..., s. 76. Tam „pisze pod datą 29 lipca 1941: »Po południu uciekł z KL Auschwitz Polak, Zygmunt Pilawski (nr 14 156). Telegram powiadamiający wszystkie zainteresowane placówki o ucieczce więźnia podpisał w zastępstwie nieobecnego komendanta Hössa kierownik obozu Fritzsch«. Chociaż ucieczka z obozu powiodła się, wiemy, iż Zygmunt Pilawski niedługo cieszył się wolnością. Ze wspomnianej publikacji dowiadujemy się, że został on znowu aresztowany, a zapis z dnia 25 czerwca 1942 roku [Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń...s. 190] pokazuje smutną historię tego człowieka: »Został dostarczony ponownie do obozu i osadzony w bunkrze 11. bloku Zygmunt Pilawski (nr 14 156), który zbiegł z obozu 29 lipca 1941. Rozstrzelano go 31 lipca 1942 roku«. Został zamordowany dokładnie rok po swojej ucieczce". Źródło: https://rycerzniepokalanej.pl/artykuly/tylko-milosc-jest-sila-tworcza/ [27] Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń..., s. 12. [28] https://e-historia.edu.pl/main/articles/show/article:Tych-krzykow-przerazenia-nigdy-nie-zapomne---strach-w-obozie-183/ [29] O. Władysław Kluz OCD, 47 lat..., s. 198. [30] Andre Frosard, Pamiętajcie o miłości..., s. 258. Powrót |