Błogosławiona Marcelina Darowska cz. III zdjęcie z książki, Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska Niepokalanka 1827-1911, Lublin 1996. Marcelina Darowska przez cały czas pobytu w Polsce, myślała o powrocie do Rzymu, o czym zapewniała w swoich listach i o. Kajsiewicza i Józefę Karską. Również jej bratowa, Rozalia Darowska zamierzała wstąpić do powstającego w Rzymie zgromadzenia. Miała jednak pewne wątpliwości, ponieważ nie znała swoich przyszłych obowiązków, więc zadawała sporo pytań Marcelinie. Te pytania dotyczyły wielu szczegółów przyszłego Zgromadzenia, między innymi projektu jego reguły, jego celów oraz zadań. Ponieważ Marcelina nie umiała na te pytania odpowiedzieć, więc zmusiło ją to, do napisania listu, w którym prosiła, aby na wszelkie pytania Rozalii, ojciec i Józefa odpowiedzieli właśnie jej. „»Napiszcie wprost do niej«" - prosiła Marcelina - »objaśnijcie ją, dajcie się jej poznać, aby sobie zyskać jej zaufanie, a B o g u - duszę«. Zaznaczała przy tym, że jej osobiście te informacje nie są potrzebne: zawierzyła ślepo Bogu, »i Wam ślepo służyć będę (...), ale ona [Rozalia] zdolniejszej głowy, bystrzejszej myśli, ona wiedzieć potrzebuje...« niemniej przyznawała, że rok temu, podczas pobytu w Rzymie, i jej ciążył brak informacji o zgromadzeniu ze strony kierowników"[1]. Niestety, to ostatnie zdanie bardzo zabolało o. Kajsiewicza, który tak jej odpisał: „»Fe, Marcelino« (...) »oto już drugi raz pozwalasz sobie na akt nieufności względem mnie, podczas gdy ja nigdy o Tobie nie wątpiłem i nie wątpię«. Mimo tych słów zaufania polecił jej dla zmniejszenia okazji do pokus ograniczyć do minimum wyjazd do Szulak"[2]. Ten zarzut braku zaufania oraz świadomość, że zraniła swego ojca duchowego, spowodował natychmiastową odpowiedź, w której „wyraziła swemu kierownikowi miłość swoją i »bezgraniczne zaufanie«: »Ufam Ojcu całkowicie w ręce jego składam moje życie, serce, duszę, nic w zamian nie żądając (...). Jeśli nie rozumiem, to wierzę głęboko, że to, co Ojciec czyni, jest doskonałe...«"[3]. Marceliny, która, gdy była u siebie, miała wszystko poukładane według własnej woli i wszystko było w porządku, natomiast okazało się, że w Rzymie nic nie było jeszcze wiadome, więcej było znaków zapytania niż odpowiedzi. Martwiła ją również przyszłość córeczki Karolci, co się z nią stanie, gdy mama pójdzie do klasztoru? Cieszyła się więc z tego, że przyszłe zgromadzenie miałoby za zadanie wychowywać właśnie młode dziewczyny, co pozwoliłoby zachować córkę przy sobie. Martwiło ją jeszcze i to, że nie było decyzji, czy zgromadzenie pozostanie w Rzymie czy jednak będzie działać na terenie Polski. Dla Więc, jak widać, pojawiało się coraz więcej pytań, a kiedy długo nie otrzymywała kolejnych odpowiedzi, zaczynała stawać się faktycznie nieufna i stopniowo nabierała coraz więcej wątpliwości. Do tego Karolcia zaczęła mocno chorować, co powodowało wyczerpanie tak fizyczne jak i psychiczne Marceliny. Także jej modlitwy w tym czasie były wewnętrznie oschłe więc i od Boga brakowało pocieszenia. Również duża odległość i powolność ówczesnej poczty oraz konieczność zachowania ostrożności przed carską cenzurą a także, prawdopodobny brak jeszcze i u o. Hieronima i u Józefy jasnej wizji Zgromadzenia, to wszystko razem, doprowadzało do coraz większych nieporozumień między nimi. Marcelina zaczęła być pewna, że przestano jej ufać. A kiedy wreszcie otrzymała na początku lutego 1856, długo oczekiwany zarys reguły przyszłego Zgromadzenia, to okazało się, że dwa postulaty tego zarysu zupełnie nie zgadzały się z jej wizją przyszłego Zgromadzenia. Były to „»dziecinne i ślepe posłuszeństwo sióstr« (co pozostawało w sprzeczności z wychowaniem do odpowiedzialności) oraz wprowadzenie ścisłej klauzury"[4]. To wszystko doprowadziło do sporego kryzysu wewnętrznego u Marceliny, z którego ponownie wyciągnął ją Pan Bóg, dając jej zrozumienie swoich błędów. Tak to opisała: „ Zobaczyłam (...) całą prawdę, a w niej naprzód siebie: dziecinną, a błędną wiarę moją w przewodnikach, na słowach źle zrozumianych Chrystusa Pana: »Kto was słucha, Mnie słucha« opartą; uczułam, że im więcej (miejsca) w sercu moim dawałam jako ludziom, zawsze omylnym i ułomnym, a na cześć i ufność względnie tylko - o ile w nich jest Bóg - zasługującym, niż dawać się godzi..."[5]. Wtedy też obustronne relacje między poróżnionymi stronami uległy poprawie, a Marcelina Postanowiła jak najszybciej znaleźć się w Rzymie, aby uniknąć ponownie listownych nieporozumień. W Rzymie pojawiły się w tym czasie dwie nowe kandydatki do zgromadzenia, Emilia Steinert i Natalia de Reuilly. Obie zamieszkały w pobliżu bazyliki Santa Maria Maggiore, w domu na Via Paolina 30, który nazywano Casa della Madonna, gdyż na froncie tego domu znajdował się obraz Matki Boskiej Dobrej Rady. Dom ten nazwano również klasztorkiem, gdyż można już było wprowadzić w nim tryb klasztorny pod kierownictwem o. Kajsiewicza i Józefy Karskiej. Jesienią 1857 roku Marcelina razem z małą Karolinką, której lekarze zalecili zmianę klimatu a także z przygarniętą półsierotą (Dosią Gruszecką) oraz ze swoją bratową Rozalią i Fransiną Hibner, francuską opiekunką Karolci, przybyli do Rzymu. Wszyscy udali się prosto do klasztorku, w którym zastano tylko dwie kandydatki, gdyż Józefa Karska była na kuracji austriackim Ischl a o. Kajsiewicz w belgijskiej Ostendzie przewodniczył misjom i przy okazji, ponieważ był wówczas generałem zmartwychwstańców, objeżdżał podległe mu placówki misyjne. Dodatkowo fundusze, którymi dysponowała pełniąca funkcję intendentki Emilka, były bardziej niż skromne. To wszystko, łącznie z zupełnym brakiem organizacji nowopowstałego zgromadzenia, bardzo zasmuciło Marcelinę, która spodziewała się w Rzymie zupełnie czegoś innego. Więc nie czekając długo sama wzięła się „do zajęć domowych, do porządkowania i czyszczenia klasztoru, ale wówczas uderzyły na nią pokusy i to tak silne, że wyczuła w nich wpływ szatana, który »zaledwie wzięłam miotłę lub coś podobnego do ręki, drwił, szydził z użyteczności, z ważności zadań tu moich, (które) nieprzywykłej do nich sprawiały fatygę i cierpienie fizyczne«. Uporczywy głos zdawał się jej szeptać »przybyłaś do Rzymu, opuściłaś rodziców nad grobem stojących, rodzinę, której użyteczną byłaś i poddanych«, aby tu mieć cały dzień zapełniony drobiazgami, co odbijało się ujemnie na wychowaniu Karoliny; i tak podróż podjęta dla dobra dziecka, okazała się szkodliwą, przyniosła »wynarodowienie jego, zerwanie stosunków rodzinnych, sprzeczne wychowanie z wymaganiami i potrzebami kraju«. Wśród ucisku pokusy Marcelina pamiętała jedno, że jest Sługą Bożą, a sługa pełni każde zlecone sobie przez swego Pana zadanie, zarówno ważne i odpowiedzialne, jak drobne i codzienne. W tej myśli, podczas ofiary Eucharystycznej, w chwili przyjmowania Komunii św. złożyła ślub »jednej woli Bożej szukać i tę pełnić, tą się powodować bez zwrotu na siebie, bez względu na nic i na nikogo«. - [Wówczas] pokusa zwyciężona opadła"[6]. Gdy Józefa Karska wróciła z kuracji Marcelina przywitała ją ciepło i radośnie. Obie przyjaciółki razem z dwiema kandydatkami (Rozalię Darowską skierowała Józefa Karska do Zgromadzenia Sacre Coeur[7]) wzięły udział w adwentowych rekolekcjach, które poprowadził o. Hieronim. Po tych rekolekcjach Józefa Karska otrzymała tytuł matki a kandydatki zostały nazwane siostrami, dodatkowo kardynał wikariusz oficjalnie pozwolił na życie wspólne. Ustalono również nazwę Zgromadzenia, która odtąd brzmiało: Siostry Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Te „rekolekcje oraz śluby pełnienia zawsze Woli Bożej rozpoczęły w życiu Marceliny nową epokę, pełną niezwykłych łask prowadzącą do czułego zjednoczenia z Bogiem. »Życie we dwoje zaczęło się dla nas« zapisywała w swoich notatnikach. Bliski kontakt Chrystusem, którego nazwała krótko Panem dopomógł jej przetrwać bolesne chwile, które nastąpiły dla sióstr zaraz po radosnych świętach Bożego Narodzenia"[8]. Niestety, w tym czasie pogorszyło się zdecydowanie zdrowie matki Józefy Karskiej, zdiagnozowano u niej ostre zapalenie płuc z powikłaniami. Modlitwami Marceliny Darowskiej i pozostałych sióstr niepokalanek wyproszono u Pana Boga życie dla matki Józefy, jednak jej zdrowie stawało się coraz bardziej słabsze. Marcelina w tym czasie była zmuszona na ponad dwa lata opuścić klasztor, by wrócić do Polski. W kraju zmuszona była dokończyć formalności związanych z jej sprawami majątkowymi także pomóc w uwłaszczeniu swoich chłopów oraz musiała „ułagodzić ostry opór rodziny, a zwłaszcza ojca, który wpadł w rozpacz na wiadomość o postanowieniu córki, bluźnił, zerwał z Kościołem, zaś ciężka wada serca stawiała go raz po raz, wobec nadmiernych wzruszeń, w niebezpieczeństwie życia"[9]. Do tego dochodziła jeszcze katarakta, która mogła zakończyć się ślepotą. To wszystko bardzo mocno martwiło Marcelinę, gdyż ojciec, który już raz przeszedł atak serca, mógł wówczas odejść z tego świata bez świętych sakramentów. Również wątłe zdrowie córki Karolinki zmuszało ją do stałej opieki nad nią a także do wyjazdów do miejscowości uzdrowiskowych jak Szczawnica czy nawet do dalekiej Nicei. Mała Karolinka była bardzo zaborcza, jeśli chodziło o miłość matki i nie chciała jej z nikim dzielić. W Nicei Marcelina spotkała się z o. Piotrem Semenenko, kolejnym zmartwychwstańcem, który był w tym czasie konsultorem Kongregacji Indeksu, a którego poznała jeszcze w Rzymie, gdzie uczestniczyła w jego mszach świętych i wykładach. Był to czas, gdy Marcelina miała wiele pytań dotyczących swojego życia wewnętrznego, swoich modlitw i łask otrzymywanych od Boga. zdj. ze strony: https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2014/Przewodnik-Katolicki-25-2014/Wiara-i-Kosciol/Kreta-droga-ku-niebu Te modlitewne przeżycia starała się przedstawić w listach do o. Kajsiewicza w taki sposób: „»Modlitwa (bo wszakże prawie pewna jestem, że to modlitwa!), której teraz Pan mi kosztować daje, jest trochę odmienna od dawnej: Jestem w niej jeszcze bezczynniejsza, zmysły jakby zastygły, tylko ja oddać tego nie umiem. Może to kontemplacja?« Dziwi ją ten stan: »ani mówię, ani słucham, ani patrzę, zdaje mi się nawet, że nie czuję«, a jednak Boże działanie »przenika na wskroś całe moje jestestwo. Jeśli niedorzeczności plotę, to mi wybaczcie«. W wewnętrznym, poufnym obcowaniu z Bogiem otrzymywała dużo świateł dotyczących życia praktycznego: zrozumiała, »jak się leczy rany bliźnich«, jak »w każdym [człowieku] widzieć dziecię Boże«. »Ukochane nasze Zgromadzeńko Bóg też dał mi widzieć w teraźniejszości jego i w planach swych na przyszłość«; wydało się jej, że dostrzega »wśród nicości jego (...) jakoby zarys dzieła wielkiego«, które się kiedyś pięknie rozwinie. Niekiedy otrzymane łaski ją przerażały: czy rzeczywiście mógł ją Bóg zapewnić wewnętrznie, iż stanie się Jego przybytkiem? Ale natychmiast przyszło zrozumienie: Pan jej wytłumaczył, »że to bardzo proste: bo gdy w nas mieszka, jesteśmy przybytkiem Jego«. Wszystkie [te] swoje przeżycia wewnętrzne i otrzymywane od Pana łaski przedstawiła Marcelina [również] o. Semenence, który uznał wszystkie je za autentyczne"[10]. a w swoim Dzienniku napisał, „że podziwia siłę powołania w Marcelinie, [i że] »to w niej dzieło gruntownie ręką Twoją [Boże] założone, we mnie: tylko zarysowane!«"[11]. To właśnie w tym czasie o. Kajsiewicz nakazał listownie „swojej córce duchowej dokładne spisanie myśli i wskazań otrzymywanych od Boga odnośnie duchowości zawiązującego się zgromadzenia sióstr"[12]. Marcelina posłusznie, choć z pewnym oporem wewnętrznym spełniła polecenie swojego kierownika duchowego. W notatkach tych, nazwanych notatkami duchowymi, Marcelina spisała, zgodnie z prośbą o. Kajsiewicza i jak sama to podkreśla, nie swoje plany, ale plany Boże, które miałoby do wykonania tworzące się zgromadzenie. Ponieważ, prawie jak każda mistyczka, miała czasami wątpliwości, jaki to duch do niej mówi, więc tymi wątpliwościami podzieliła się z o. Kajsiewiczem w taki sposób: „Gdybyś, Ojcze mój, notatki te uznał za szał wyobraźni lub dzieło złego ducha - przeczyć nie będę, to do mnie nie należy. Jednego tylko pragnę, jednego umiem pragnąć: wypełnienia się woli Pana mojego..."[13]. Pamiętajmy, że Panem swoim nazywała Marcelina Pana Jezusa działającego w jej duszy. Tym wątpliwościom co do tożsamości ducha, którego odczuwała i który do niej mówił oraz o tym, co wtedy przeżywała i doświadczała, poświęćmy trochę więcej czasu, korzystając z napisanej i wydanej przez niepokalanki w okresie międzywojennym biografii Matki Marceliny Darowskiej: „Przy każdej Mszy św. od konsekracji czułam w niewymowny sposób przytomność Zbawiciela, cała nią byłam przejęta, a modlitwa mi płynęła. Wyrazy słodkie, pokrzepiające wpływały do serca, a z niemi obojętność na wszelkie trudności zewnętrzne, spokój i odwaga. Raz wśród modlitwy za rodzinę moją, otrzymałam wewnętrzne zapewnienie w sposób tak silny, działający: iż »Bogu się oddać - to mieć opiekę Jego dla wszystkich swoich«, że »wszelkie trwogi, jakie z tego powodu miałam, jakby z wiatrem uleciały«. »Łask był ciąg nieprzerwany, jak nieprzerwana obecność Pana«. Wtedy, wszakże po zasłyszeniu, że do nadzwyczajności szatan się nieraz miesza, przyszło Marcelinie na myśl, że to wszystko może być i u niej grą rozbujałej wyobraźni, albo podszeptem złego ducha, uczuła trwogę i gorąco prosiła Pana, aby ją oświecił, postanawiając mocno się opierać pociągowi do modlitwy [we]wnętrznej, kontemplacyjnej, innej niż ustna albo zwykła myślna. »Prawdy chciałam« - pisze - »zawodu ani rozczarowania nie bojąc się wcale, bo wszystkie drogi Boże uważałam dobremi, a wybór z nich dla mnie Pana mojego był mi obojętny. Nazajutrz... nadeszła Msza św., mocno w postanowieniu mojem się trzymałam. Po Ewangelii cały obraz przejść wewnętrznych od przybycia tu mego z szybkością, dokładnością i jasnością nie do opisania rozwinął się przede mną w niepowstrzymany sposób. Od konsekracji uobecnienie Pana gwałtownie się wzmogło, przy Komunii świętej zupełnie nią pochłonioną zostałam, zdało mi się, jakobym objętą nią była i znikłam w niej i być przestałam, a jedność Boga w Trójcy Przenajświętszej zalewała mi serce. Wtedy usłyszałam słowo, jedno tylko, ale tak brzmiące i silne, dobitne, że zdało mi się, iż w niebie i piekle rozlec się musiało: Moja! Cała drżałam - cała wstrząśniona byłam - a potem ochłonąwszy trochę, spytałam: - Więc to wszystko z Ciebie? wszystko Twoje, Panie?- I znowu usłyszałam: Łaski to Moje, łaski nieporównane!« Znowu jednak w jakiś czas potem zapisuje Marcelina, że powrócił jej lęk iluzji: »...Przypuszczać zaczęłam, żem była pod wpływem złudzenia, gry wyobraźni, albo kto wie? może złego ducha. W pierwszej chwili rozumowania tego, uczułam wewnętrzne upomnienie, lecz choć go nie cofałam, nie powtórzyło się ono więcej... W tem usposobieniu przyszłam do kościoła Jezuitów na konkluzję 40-godzinnego nabożeństwa. Obecność Pana Jezusa przejęła mię miłością i pragnieniem... Wśród tego niepostrzeżenie weszłam w modlitwę [we]wnętrzną i cała byłam w Panu...I dał mi poznać, że nieustanne wątpliwości o naturze przejść moich wewnętrznych, po tylu i tak świeżych a najmiłosierniejszych udowodnieniach - nie podobają Mu się. I zapytał, czy wierzę w Sakrament Eucharystii? Wtedy prześliczne, zachwycające miałam widzenie: na miejscu, gdzie była wystawiona monstrancja, ujrzałam Pana Jezusa, a Przenajświętszy Sakrament świecił cały w promieniach z lewej strony piersi Jego, w miejscu serca. Było to dla mnie niejako udowodnieniem obecności Istoty Boskiej Syna Człowieczego w Sakramencie. Piękności tego oddać nie potrafię; wszelkie słowa, wszelkie pędzle, małemi, słabemi się wydają. Wtedy w sposób nie do oddania wyraźnie powiedział mi: że jeśli ten cud największy był dla Niego łatwym, dlaczegóż w inne wierzyć nie mogę? I któż ma mieć wiarę, jeśli ty jej mieć nie będziesz, ty, któraś tyle cudów ode Mnie otrzymała? I pokazał mi cud prawdziwy: powołanie moje... jak mi je wlał od dzieciństwa, jak strzegł starannie, aby promyczek jego przechował, przeciw zabiegom świata, szatana i mnie samej, jak wszystko usuwał, co mu się rozkłuć nie dawało, i jak wszechmocnie doprowadza mnie do tego życia wybranych Swoich, bo pragnie, pożąda mieć mnie całą bez podziału - mieć oblubienicą Swoją. Potem przedstawił mi, że wszystkie te przejścia dziełem mojem, ze mnie być nie mogły, kiedy, jak sama czuję, jednej wewnętrznej modlitwy wydostać z siebie, bez szczególnej pomocy Jego nie umiem; a gdy ich doświadczać zaczęłam, nie wiedziałam, nie słyszałam, nie miałam pojęcia, aby coś podobnego istniało na świecie. Ani też są złudzeniem, grą wyobraźni; bo marzenia rozbujałej wyobraźni nie przeistaczają człowieka. Nie mogą też być dziełem szatana, bo szatan ojcem buntu, a te wszystkie operacje, jakie w sobie czułam, posłuszeństwa pierwsze mi dały pojęcie i pragnienie, pod posłuszeństwo wciągają. Na koniec zalecił mi, abym wiarę prostą, obojętną, dziecięcą miała, bo poddając wszystko spowiednikowi wolą Jego mi wybranemu - sądy do mnie nie należą - trwogi, niepokoje miejsca mieć nie powinny i bez grzechu mieć nie mogę. Wszystko mi to zakomunikowanem było w sposób nadzwyczajny: z taką jasnością, szybkością, lotnością i wyraźną, dobitną, niezaprzeczoną prawdą, że słowy tego oddać niepodobna. Przypominam sobie, że pomimo pełności Bogiem, większego jeszcze połączenia się z Nim pragnęłam, potrzebowałam, ciało cieżkiemi mi się więzami wydawało i byłabym w ogień, na męczeństwo się rzuciła, byle duszę zeń wyswobodzić. Na koniec usłyszałam ruch około siebie i uczułam, jakoby Pana mi usuwano. Rzuciłam okiem w górę ołtarza i pusto tam było, spuściłam je na ołtarz i ujrzałam, że w puszkę składano Najświętszy Sakrament i już Go chowano, a kościół się z ludzi wypróżniał. Wtedy spostrzegłam się, żem utraciła, nie skorzystała z błogosławieństwa, jakie być musiało i serce mi się ścisnęło. Wtem, w jednej chwili jakby błyskawica wnikła do serca i Pan mi powiedział: Miałaś błogosławieństwo Moje, ty i twoi; teraz idź i bądź Mi wierniejszą. Ach, Panie! uczyń mię wierną i bez Ciebie nic nie mogę i nic nie chcę! Uczułam słodycz niewymowną w sercu i jakby z rajem w niem wyszłam«. Do tego przejścia odnoszą się słowa O. Kajsiewicza z listu z dnia 1 VIII 1858 r.: »W chwilach wątpliwości, czy to Bóg działa w twej duszy, przypomnij sobie tę demonstrację wewnętrzną tak jasną tej zimy - że to ani z wyobraźni ani od złego pochodzić nie może«"[14]. Będąc więc już zupełnie uspokojoną, przynajmniej w tym czasie, spełniając polecenie o. Kajsiewicza, spisywała Marcelina notatki duchowe dotyczące zgromadzenia, których autorem był sam Pan Bóg. Z tych notatek powstało całkiem spore orędzie programowe, posłuchajmy więc fragmentów tego orędzia: „»W planach Bożych zadaniem Zgromadzenia naszego: wypłacanie win przodków na narodzie ciążących, zadośćuczynienie sprawiedliwości Bożej za przeszłe i tegoczesne winy świata przez zasługi Jezusa Chrystusa, za przyczyną Niepokalanej Matki"; a ponieważ „najlepszą naprawą złej przeszłości jest dobra teraźniejszość", więc siostry przez całe życie pracować będą „nad przygotowaniem tej dobrej - w przyszłości - teraźniejszości". (...) „Na to, aby świat przemienić, trzeba zacząć od przemiany, od oczyszczenia i udoskonalenia kobiety, od przygotowania mu [tj. światu] niewiast znających Boga i miłujących Go; miłujących Go w przykazaniach Jego, w bliźnich, w obowiązkach stanu, niewiast mądrych i mężnych, łagodnych jak gołębice, roztropnych jak węże wedle Pisma świętego. Takich On dziś potrzebuje, takie mu wychować - wolą Boga przedwiecznego jest Zgromadzenia naszego zadaniem"[15]. Następnie Marcelina notuje kolejne zagadnienia, o tym jak powinny być formowane przyszłe kandydatki do zgromadzenia, jest tam mowa o wzajemnym zaufaniu, między tymi osobami które będą formować a tymi, które będą formowane, o prawdzie i szczerości oraz o „»rozkrzewianiu miłości«, bez której nikt nie zdobędzie się na najpiękniejszą, ale i najtrudniejszą ofiarę: ofiarę woli, a w pewnym znaczeniu i rozumu. Taka ofiara, będąca podstawą posłuszeństwa zakonnego, nakazana być nie może: »Trzeba więc podstawy poddaniu się podwładnego - przełożonym, albo raczej; ofierze Bogu z woli i rozumu, aby niecofnioną, doskonałą była; a tą podstawą jedyną, niewzruszoną, pewną i trwałą: Miłość«"[16] Następnie po przedstawieniu obowiązków dla przełożonych zgromadzenia kończy te notatki Marcelina Darowska prośbą do Przenajświętszej Maryi, „by otoczyła swą przemożną opieką zgromadzenie, które pragnie »rozpoczęte przez nią dzieło rehabilitacji kobiety - podtrzymać«"[17]. Wszystkie notatki z tego memoriału, O. Kajsiewicz przyjął życzliwie i ze zrozumieniem. Natomiast wyjątkowo entuzjastycznie podszedł do nich o. Semenenko a chcąc odrzucić wszelkie zarzuty, że to on miał jakikolwiek wpływ na treść tych notatek, tak pisał do Marceliny Darowskiej: : „...ja Ci mogę zaraz moje zdanie o tych notatkach powiedzieć: One tak się zgadzają z tym, co ja widzę, i z tym nawet, co nieraz mówiłem, iż nie potrzebuję nawet mówić, jak je przyjąłem". Następnie stwierdził z naciskiem, że są one własnymi i oryginalnymi myślami Marceliny „i że w rzeczy samej wcale nie wpłynąłem [na nie], że to wszystko w Tobie gotowe znalazłem, że się wprawdzie dziwowałem i dziwuję, jak moje widzenia zgadzają się z tym, co Ty mówisz, ale to wypada mi uważać za dzieło Boże". Tu trzeba jeszcze wyjaśnić skąd przyszła taka myśl o. Semenence, że to on mógł mieć jakikolwiek wpływ na notatki Marceliny Darowskiej. Otóż podczas rozmów w Nicei Marcelina opowiadała o. Semenence o wielu swoich wewnętrznych przeżyciach, ale starała się unikać tematów dotyczących zgromadzenia, o. Hieronima i Józefy Karskiej. Dopiero, gdy w dniu wyjazdu o. Semenenki poprosił on, by pozwoliła na to, by mógł czytać jej listy skierowane do o. Hieronima, w których pisała o Józefie Karskiej. Wówczas, jak sama po latach napisała do o. Semenenki: „Ostatnia zasłona duszy mojej była zniesiona i serce mi wezbrało niewymowną jakąś pełnością. Ale godzina odejścia statku nadeszła i wyjść Ojcze, musiałeś. Padłam na kolana. Panie! - zawołałam - jeśli wola Twoja, jeśli chcesz, abym mu i co dla Zgromadzenia dajesz, powierzyła, wzmóż burzę, niech dziś statek nie odpływa. I wicher jakby w odpowiedzi zawył i zatrząsnął oknami, a po chwili wróciłeś Ojcze, łagodnie mówiąc, że dla wielkiej burzy, statek zatrzymany został do jutra... Tego wieczora przyszło do zupełnego, nieograniczonego zwierzenia się Tobie, Ojcze i porozumienia w rzeczach Zgromadzenia""[18]. (Czyż nie podobnie postąpiła św. Scholastyka, siostra św. Benedykta, która chcąc go zatrzymać kilka dni przed swoją śmiercią, poprosiła w modlitwie pana Boga o burzę.) Dlatego, też o. Piotr Semenenko tak wyraźnie podkreślał, że on nie miał żadnego wpływu na te notatki Marceliny Darowskiej W czasie nieobecności Marceliny w Rzymie, sprawy dotyczące przyszłego zgromadzenia toczyły się swoim, dosyć wolnym rytmem, ale mimo wszystko posuwały się do przodu. Zostały zredagowane przez o. Kajsiewicza Konstytucje dla niepokalanek. 8 grudnia 1859 roku, a więc w dzień Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w klasztorze na via Paolina odbyły się „obłóczyny i pierwsze publiczne, wieczyste śluby matki Józefy od Ukrzyżowanego (Józefy Karskiej), s. Marii od Zmartwychwstania (Emilii Steinert) a także śluby czasowe s. Bronisławy od św. Józefa (Natalii de Reuilly); wkrótce zaś przybyły dwie nowe siostry - nowicjuszki: s. Emilia od Aniołów (Emilia Cyfrowicz) i s. Karolina od Serca Jezusowego (Karolina Tyzenhaus). Ale radość z tych wydarzeń przyćmiewał widok gasnących sił m. Józefy. »O gdyby tu była moja Marcelina!« - mówiła chora - »byłabym całkiem spokojna. Bo jak mi Pan dał pojąć Zgromadzenie, tak ona wszystko doskonale wykona!« O. Kajsiewicz zaś pisał z Rzymu: »Choć Bogu staram się nie opierać, ale czuję się jak zbity: do pracy niezdolnym i suchym w modlitwie. Pan jest! niech robi, co chce, byle nie dopuścił obrazy swojej i choć na sucho, pomagał uczciwie cierpieć (...). Matka dogorywa, starsza córka przybyć nie może, zostanie sam ojciec do wychowania młodszych córek«"[19]. Wówczas zorientowała się Marcelina, że i o. Kajsiewicz i schorowana m. Józefa myślą o niej jako o tej, która miałaby zostać przełożoną zgromadzenia po śmierci m. Józefy. Tak wtedy napisała do o. Kajsiewicza: „»Nagle, wśród modlitwy jakby mi się oczy otworzyły: ostatnie listy Wasze w jedno się zebrały w pamięci mojej i jedno po raz pierwszy mi przedstawiały: Wy sami i wszystko zmierzało (do tego), abym Mateczkę naszą wyręczając, później ją zastąpiła, póki Bóg (właściwej) Przełożonej zgromadzaniu nie zeszle; mogłam więc długie lata jarzmo jej dźwigać. Osłupiałam z przerażenia, łzy gorzkie z oczu mi się puściły: wszak ja świat opuszczałam dla ostatniego miejsca w klasztorze i Panu znane jest pragnienie serca mego! (...) Do klasztoru wstręt prawie czuję...«"[20]. Jednak jej zgoda z wolą Bożą oraz zrozumienie, że młodziutkie zgromadzenie w przypadku braku m. Józefy ulegnie szybkiemu rozwiązaniu, pozwoliło jej poczynić wszelkie starania do opuszczenia Polski. I gdy o. Kajsiewicz telegraficznie wezwał ją do Rzymu a kilka dni później, dokładnie 11 X 1860 r., gdy umarła m. Józefa, to Marcelina, właściwie mogłaby już wyjechać, gdyby nie przedłużające się formalności paszportowe. I tak, jak tylko otrzymała paszport w połowie listopada wyjechała z Żerdzia. Wzięła ze sobą Karolcię i jej opiekunkę Fransinę. „Musiała to uczynić w nocy po kryjomu, wychodząc pieszo z domu i zdążając do stojącego poza parkiem pojazdu, gdyż miejscowa ludność, na wiadomość, że Pani znów kufry pakuje zaczynała się burzyć i swym błaganiem oraz łzami usiłowała zatrzymać ją przy sobie"[21]. Od razu po przybyciu do Rzymu o. Kajsiewicz mianował Marcelinę Darowska przełożoną zgromadzenia, które liczyło cztery zakonnice. Dwie najstarsze siostry niepokalanki niezbyt przychylnie patrzyły na to przewodnictwo ubranej w świecki strój „wdowy z dzieckiem"[22]. Jedna z nich, s. Maria była już profeską, po odbyciu probacji u Sióstr Miłosierdzia. Niemniej jednak nowa przełożona tę nominację przyjęła jako wolę Bożą i nie poddawała się żadnym trudnościom, starając się „być jedynie podatnym narzędziem w rękach Bożych. Stan wspólnoty określiła ona zwięźle w rozmowie z Kajsiewiczem: mamy plan gmachu i kilka kamieni nieszczelnie jeszcze przylegających do siebie. Na to ojciec Hieronim jej odpowiedział: Prawda. Buduj teraz w imię Boże"[23]. Wezwał on również bardzo szybko Marcelinę na kilkudniowe rekolekcje, które miały „ją przygotować do złożenia publicznych, wieczystych ślubów zakonnych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa"[24]. Jeszcze przed złożeniem tych ślubów, martwiła się bardzo ślubowaniem ubóstwa, gdyż posiadała znaczny majątek a także niepokoiły ją jej własne wady i niedoskonałości. Dopiero modlitwy i usłyszane w ich trakcie kojące słowa Maryi uspokoiły wszelkie troski. Matka Boża dawała również Marcelinie poznanie jak powinno wyglądać przełożeństwo w zgromadzeniu, o czym mówią notatki naszej bohaterki: „ Przedstawia mi się [we]wnętrznie przełożeństwo. Widzę je, obejmującem całość Zgromadzenia, wchodzącem we wszystkie jego działania - w całe jego życie moralne i zewnętrzne - przełożeni przez udział moralny, duszą każdej czynności. Widzę pracę wielką i nieustanną; natura drży, cofa się, pokusa lenistwa. (...) Widzę wewnętrznie, jako przełożona trzykroć winna się upokorzyć w duchu, zanim jedno upomnienie da podwładnej, pamiętać, iż przeto doskonalszą od niej nie jest, a wzorem doskonałości dla niej być obowiązana. (...) W modlitwie wieczornej, Niepokalana Matka i Królowa nasza zapełniając Sobą całe serce moje - powiada mi: »Chcesz być pierwszą, (najbliższą Mi) sługą moją?... Służ służebnicom moim«. W tych słowach malowała się tak niezmierzona, wielka, głęboka, czuła, szczególna miłość Jej dla Sióstr społeczności naszej, żem cała wzruszoną została. Nazajutrz w modlitwie porannej otrzymałam tłumaczenie, jak szanować powinnam Siostry Zgromadzenia, które uważać mam za własność Matki Najświętszej, za klejnot z Jej skarbów. Uszanowanie to wydało mi się nie czcią zewnętrzną, (które także we właściwym charakterze zastosowanem być ma), ale staraniem najpilniejszem, aby fundusze drogości tych uprzywilejowanych córek zmarnowane nie były, najdrobniejsza okruszyna uronioną nie została, aby każdy w nich dar łaski Boskiej oczyszczany i rozwijany był w kierunku woli Bożej, z czujnością, pieczołowitością i miłością, które pojęłam, bo je widziałam ale oddać w całej sile słów nie znajduję, nie znam w mowie naszej"[25]. Otrzymała również Marcelina od Pana Jezusa zrozumienie znaczenia pojęcia długomyślność, czyli pewnej zdolności do wyczekiwania na efekty swojej pracy. Otóż Pan Jezus tak jej to wytłumaczył: „Nie jest ona cierpliwością spokojnie i bezczynnie czekającą..., ale pracą wytrwałą, usilną, bez żadnego zaniedbania w spełnianiu woli Bożej, w doprowadzeniu dusz naszych tam, gdzie je Bóg mieć chce, a bez niecierpliwości i ciągłego oglądania się cośmy zrobili, ile czasu uszło, gdzie są owoce? Długomyślność, to zaufanie Bogu, Panu wszechmocy, Panu przyszłości, przy pracy niezmordowanej, niezmiennej i nieustannej. Dwa są rodzaje wpływu najskuteczniejszego w działaniu na sprostowanie młodzieży: pociąganie nieznaczne do dobrego, a przez to odsunięcie od złego: pięknością pierwszego zniżenie, obudzenie wstrętu do ostatniego; i prawda w samotności, w cztery oczy miłośnie wypowiedziana. Aby zło zwyciężyć, ze złem walczyć trzeba, ale nie ze złymi"[26]. 3 stycznia 1861 roku Marcelina Darowska, wspólnie z s. Bronisławą od św. Józefa, złożyła publiczne śluby wieczyste i już samodzielnie objęła stanowisko przełożonej zgromadzenia. O. Kajsiewicz, dobrze wiedział kim jest dla zgromadzenia Matka Marcelina i dlatego uspokajał pojawiające się jeszcze w zgromadzeniu niewielkie niepokoje wśród dwóch najstarszych sióstr słowami: „Tyle razy wam mówiłem, moje dzieci kochane, że Błogosławieństwo Boże nad tym Zgromadzeniem jest związane z osobą Siostry Marceliny; na litość nie zapominajcie o tym!"[27]. Pod koniec września usłyszała Marcelina podczas modlitwy prośbę Pana Jezusa o zamianę serca. Jak pamiętamy z życia wspaniałej mistyczki, błogosławionej Doroty z Mątowów taki akt zamiany serca proponuje Pan Jezus duszom, które już są bardzo blisko Niego. Tę zamianę serca opisywały takie mistyczki jak święta Ludgarda z Tongeren, święta Mechtylda, święta Gertruda Wielka czy też święta Katarzyna Sieneńska. A tak opisała tę propozycję Pana Jezusa nasza bohaterka: „Parę dni temu w godzinie porannego rozmyślania zalana byłam modlitwą w najuczulszej a najgłębszej w sercu obecności Bożej. Byłam, jakby bezwładna, a cała miłością - w miłości Jego. Przyjmowałam, co mi dawał, cała Mu oddana. Ale On jakby na tym nie poprzestając, mówił mi: „Oddaj mi duszę, serce, ciało twoje, a ja ci dam nowe, dam ci Moje. I wtedy i potem słów tych nie rozumiałam..."[28]. Od tego momentu zjednoczenie Marceliny z Panem Jezusem stało się jeszcze bardziej trwałe a w dniu 3 października 1861 roku przeżyła ona podczas Mszy świętej, mistyczne zaręczyny z Panem Bogiem, posłuchajmy opisu tego cudownego wydarzenia: „A gdy do komunii św. przystępowałam - wspomina Darowska - [Pan] powiedział mi: »Zawrzyjmy sojusz wiecznego przymierza«. Zdaje mi się (dokładnie nie wiem), jakbym przysięgę Mu złożyła oddania Mu się, gotowości na wszystko, pragnienia we wszystkim wolę Jego spełniać. »Przyjmij pierścień zrękowin naszych«. Byłam na zewnątrz niby zimna, przytomna, ale wewnętrznie jak szalona"[29]. Po kilku latach nastąpiły tak zwane zaślubiny mistyczne, ale do tego dojdziemy troszkę później. Pod koniec października 1861 roku nadeszła wiadomość z Polski, że cała rodzina zjechała się do Szulak, gdyż Jan Kotowicz jest umierający. Wobec tego, Marcelina razem z Karolcią, po uzyskaniu zgody o. Kajsiewicza natychmiast się spakowały i wyjechały do kraju. Faktycznie, Jan Kotowicz był bardzo wycieńczony, przeszedł dwie operacje, ale nawet w takim stanie nie mógł wybaczyć ukochanej córce tego, że dla zakonu opuściła świat. Marcelina widząc ciężki stan ojca robiła wszystko, by przed śmiercią wyspowiadał się i przyjął święte Sakramenty. Gdy minęło kilka dni, i gdy reszta rodziny już się rozjechała do swoich posesji a Marcelina została sama z konającym ojcem i niezbyt dobrze czującą się matką, dostała znak z nieba, że mimo pozornej poprawy stan ojca jest bardzo zły. Wtedy, mimo kategorycznego sprzeciwu ojca sprowadziła księdza, swojego proboszcza z Teyjowa. „Wówczas Marcelina, modląca się na klęczkach (...), uczyniła jakoby gwałt rozumowi, i z wysileniem strasznego bólu zawołała: »Ja wierzę! ja ufam Tobie, Panie! Tyś Bogiem, Tyś Ojcem naszym! Przez te słowa umierającego Syna Twego: „Boże mój! Boże mój! Czemuś mię opuścił? Nie daj mu umrzeć bez spowiedzi«! I w tej chwili dał się słyszeć słaby, lecz wyraźny głos umierającego: »Czy wy się będziecie spowiadać? Ja bym się wyspowiadał, ale klęczeć nie mogę«... Modlitwa była wysłuchana. Z największą przytomnością umysłu, z mową odzyskaną, wyspowiadał się starzec, przyjął Oleje święte, dziękował kapłanowi - a po wyjeździe jego, przywołał Marcelinę i z wyrazem wielkiej pogody i rezygnacji rozmawiał z nią o śmierci. W dwa dni później przyjął Wiatyk (...) i jeszcze trzy dni przeżył w najstraszliwszych cierpieniach"[30]. Jan Kotowicz zmarł praktycznie na rękach swojej córki w święto Niepokalanego Poczęcia, czyli 8 grudnia 1861 roku. Rodzina, mająca nieustanne pretensje do Marceliny, że opuściła rodziców, tylko w osobach dwóch braci, zjechała się na czas, by pożegnać ojca. Reszta rodziny przybyła dopiero dzień po jego śmierci Matka zmarła niewiele ponad trzy miesiące później, wcześniej przygotowując się do śmierci poprzez rekolekcje udzielone jej przez córkę. Posłuchajmy jak sama opisuje ostatnie chwile swojej matki: „Przy wieczornej modlitwie, weszłam w stan wewnętrzny. Pan Jezus jakby przed oczy postawił mi dobrą, a cudowną prawie spowiedź ś. p. Ojca mego, szczęśliwą wieczność mu zapewniającą - i dał widzieć śliczny stan duszy Matki, po mającej się odbyć spowiedzi. Zobaczyłam nieskończoną miłość Jego dla dusz Mu się oddających i pełność spełnienia obietnicy, jaką mi niegdyś uczynił: iż wszystkich moich, w szczególnej będzie miał opiece. Wdzięczność taka zalała mi serce, że wśród niej żadnego bólu nie czułam, a samą tylko szczęśliwość. Noc była dla chorej bardzo zła... o 3 przede dniem wysłałam za księdzem; o 5 powiedziałam o tem Matce mojej, jakoby o rzeczy zwykłej, prostej. Odpowiedziała mi, że skorzysta z tego, aby się wyspowiadać, lecz że sama nie jest w stanie myśli zebrać, do spowiedzi się przygotować i zażądała, abym jej w tem dopomogła. Przebiegłyśmy całe jej życie, znane mi już z rekolekcji. W kilka godzin potem odbyła spowiedź i przyjęła z wielką pogodą duszy Oleje święte. Po nich błogosławiła nas i tak pięknie, wzniośle do nas przemawiała ogólnie, a do niektórych z nas w szczególności, jak jej nigdy nie słyszałam. Po stokroć i z największem rozczuleniem błogosławiła Karolcię i mówiła mi o obowiązkach, jakie mam względem niej... dodała jeszcze dla mnie: »Oddaj Bogu wszystko - jakeś oddała, nie odbieraj«"[31]. Matka zmarła pod koniec marca 1862 roku, tym razem była doglądana również przez pozostałe siostry Marceliny. „Dane więc było Marcelinie oddać ostatnią posługę obojgu rodzicom, a spośród licznego rodzeństwa ona jedna (...) [i przy ojcu, i przy matce] czuwała"[32]. Po pogrzebie matki Marcelina pojechała jeszcze do Żerdzia by tam uporządkować wszelkie zobowiązania i zaległości. Z sukcesem zakończyła spór z panami braćmi o sprawy majątkowe dla swojej córki i siebie oraz znalazła odpowiedniego człowieka do zarządzania majątkiem. Również ze swoją rodziną była po rozmowach porządkujących sprawy spadkowe. Wówczas postanowiła cały spadek po ojcu przeznaczyć dla swojej córki a część majątku otrzymanego po zmarłej matce przeznaczyć na rozwój zgromadzenia. Latem roku 1862 zaprosił ją do siebie arcybiskup metropolita warszawski Zygmunt Szczęsny Feliński. Ten dzisiejszy święty Kościoła katolickiego zachęcał Marcelinę Darowską by w Warszawie założyła dom dla swoich niepokalanek. Jednak mimo całej przychylności tego wielkiego arcypasterza oraz wspaniałych warunków, które jej zaproponował, ona „nie uczuła woli Bożej, by tam dom założyć"[33]. Wiemy doskonale jak się potoczyły dalsze losy tej części naszego kraju, która pozostawała pod zaborem rosyjskim i jakie były tragiczne losy tego świętego kapłana. To powinno w sposób wystarczający wyjaśnić nam, dlaczego Marcelina Darowska posłuchała wewnętrznego odczucia woli Bożej i odrzuciła, tak wspaniałą, sadząc po ludzku, propozycję księdza Arcybiskupa. Arcybiskup Feliński, nie poczuł się urażony, poprosił swojego brata Juliana, także zmartwychwstańca o to by pomagał Matce Marcelinie przy jej zgromadzeniu. Warto wiedzieć, że ją już od dłuższego czasu dręczył problem czy to zgromadzenie powinno się rozwijać w Rzymie czy jednak w Polsce? Za Rzymem przemawiała bliskość i opieka ojców zmartwychwstańców a także bliskość samego Ojca Świętego oraz dosyć liczna Polonia przebywająca tu na emigracji. Jednak „Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: »To zgromadzenie jest dla Polski«"[34] a także podczas modlitw coraz mocniej zaczęło przeważać „przekonanie, że jest wolą Bożą, »abyśmy ku Polsce zmierzali«"[35]. Tę wolę Bożą poznała podczas modlitwy różańcowej jeszcze w czasie podróży do umierającego ojca. Stało się to w sposób nadprzyrodzony, który tak opisała: „wlane mi zostało (...) w niewymowny sposób poznanie, iż nadeszła chwila, której wskazanie był mi (Pan) zapowiedział, przeniesienia się Zgromadzenia do kraju. Zobaczyłam je tak w ręku Jego, w opiece Jego, że wszelka wątpliwość, jak się to stanie? chwilowo nawet nie powstała. Pan jest wszechmocny i miłosierny. Wtedy zobaczyłam rzecz, której wcale oddać nie umiem: cudo, że tak powiem, piękna w spełnieniu się woli Jego - a zachwycenie i pragnienie onego, i miłość dla niej tak wezbrała uczuciem w sercu mojem, że bez szczególnej łaski Jego, pękłoby było z nadmiaru..."[36]. Wyjechawszy z Królestwa Polskiego jesienią 1862 roku, przez jakiś czas zamieszkała w Galicji, gdzie postanowiła znaleźć dom dla swojego zgromadzenia. Wówczas otrzymała wizję, którą tak opisała: „„...W czasie Mszy świętej porwaną byłam w duchu; ujrzałam Niepokalaną Matkę naszą w niezmiernej chwale, blasku i weselu wśród chórów Anielskich, a wskazując mi miejsce przy Sobie, rzekła: »Córki moje, przy mnie będziecie, chwała moja będzie waszą«. Bez wzruszenia i drżenia nie mogę dotąd o tern wspomnieć"[37]. W taki sposób Matka Boża ofiarując Swoją opiekę utwierdziła Marcelinę, że tu, na terenie Galicji, powinna szukać miejsca dla tego zgromadzenia. Podczas poszukiwań trafiła Matka Marcelina na klasztor popauliński w Niżniowie, który jednak nie był wówczas do nabycia, ale tamtejszy proboszcz, ks. Kowalski powiedział jej, „że jest o 7 mil, przy zwaliskach warownego zamku, który był niegdyś kluczem Podola, pałac po Poniatowskich, zrujnowany i pusty: Jazłowiec"[38]. Faktycznie, znajdował się tam olbrzymi i rzeczywiście bardzo zrujnowany gmach z 62 pokojami i wielką salą, która nadawała się na kaplicę. Zaraz obok były ruiny starego zamku. Ówczesny właściciel obu nieruchomości, baron Krzysztof Błażowski, odstąpił zgromadzeniu i pałac i ruiny zamku i ogród, praktycznie bezpłatnie. Jedynym warunkiem była prośba, aby zakład, który zacznie tam funkcjonować, „zapewnił pełne stypendium dziewczynce, wskazanej przez rodzinę ofiarodawców"[39], czyli państwa Błażowskich. Marcelina Darowska z wizją nowego domu dla zgromadzenia mogła wracać do Rzymu. Współczesne zdjęcie pałacu w Jazłowcu. Zdj. ze str.: https://polonika.pl/polonik-tygodnia/zamek-i-palac-w-jazlowcu W październiku 1862 razem z dwiema postulantkami, Franią Woroniczówna i Walerią Moryczówną dotarła do swoich pozostawionych w Rzymie niepokalanek. Od razu też zaczęła przygotowywać je do przeniesienia do Galicji. Wystąpiła również do Stolicy Apostolskiej o dekret pochwalny dla zgromadzenia. Wtedy O. Kajsiewicz zapytał się jej: „„Kogo podać za założycielkę? Czy ciebie, czy Matkę Józefę?" odpowiedziała żywo: „Rozumie się, Ojcze, że Matkę Józefę!" I ją też podała, w prośbie o dekret pochwalny dla Zgromadzenia, w którym Matka Józefa została wymieniona jako założycielka, jak również później w dekrecie zatwierdzającym Zgromadzenie (1874 r.) i ją co roku do schematyzmu diecezjalnego podawała. Chcieli OO. Zmartwychwstańcy, by w tym podaniu była wyrażona i prośba o wspólność Zgromadzenia Sióstr z nimi, ale Rzym odmówił, bo zespolenie nowych Zgromadzeń żeńskich z męskimi, nie było już dopuszczane: a Zgromadzenie uczynił Kościół zależne wprost od świętej Kongregacji w Rzymie i od biskupów diecezjalnych"[40]. [1] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 62. [2] Tamże. [3] Tamże. [4] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 45. [5] Polscy święci, tom 8, red. Joachim Roman Bar OFConv., Warszawa 1987, s. 201-202. [6] Tamże, s. 205. [7] Matka Marja Marcelina od Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Marji (Marcelina Darowska) 1827-1911 Krótki Zarys jej życia wychowankom jej poświęcony, Jazłowiec 1929, s. 48. [8] Polscy święci..., s. 205. [9] Tamże, s. 206. [10] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 89-90. [11] Tamże, s. 90. [12] Tamże, s. 91. [13] Tamże. [14] Matka Marja Marcelina..., s. 59 - 63. [15] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 91. [16] Tamże, s. 92. [17] Tamże. [18] Matka Marja Marcelina..., s. 73. [19] Polscy święci..., s. 206 - 207. [20] Tamże, 207. [21] Tamże. [22] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 54. [23] Tamże. [24] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 99. [25] Matka Marja Marcelina..., s. 92 - 94. [26] Tamże, s. 98. [27] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 100. [28] Ks. Marek Chmielewski, Doświadczenie mistyczne..., s. 52. [29] Ks. Marek Chmielewski, Marcelina Darowska - polska mistyczka, dost. w Internecie na str.: https://www.niepokalanki.pl/index.php/czytelnia/125-czytelnia/ks-dr-hab-marek-chmielewski-prof-kul/232-marcelina-darowska-polska-mistyczka-100kb [30] Matka Marja Marcelina..., s. 101 - 102. [31] Tamże, s. 103 - 104. [32] Ewa Jabłońska-Deptuła, Marcelina Darowska..., s. 62. [33] Matka Marja Marcelina..., s. 105. [34] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/01-05a.php3 [35] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 104. [36] Matka Marja Marcelina..., s. 100. [37] Tamże, s. 106. [38] Tamże, s. 107. [39] S. Maria Alma Sołtan, Matka Życie i działalność..., s. 114. [40] Matka Marja Marcelina..., s. 111. Powrót |