Błogosławiony Jan Beyzym Cz. I O. Jan Beyzym jako młody kapłan. Jedno z nielicznychzachowanych zdjęć z tego okresu. Zdj. z ks. Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014. Tej nocy zapraszamy na naszą nocną pielgrzymkę błogosławionego ojca Jana Beyzyma, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patrona trędowatych. Nazywany jest on również posługaczem trędowatych lub samarytaninem Madagaskaru, a także ofiarą miłości. Wśród świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego wyróżniamy takich, którzy przelali krew w obronie swojej wiary i tych nazywamy męczennikami oraz takich, którzy „składali życie na ołtarzu miłości Bożej i wyniszczali [się] w ciągłym zaparciu się i poświęceniu w murach klasztornych lub na niwie społecznej - w szpitalach ochronkach, szkołach i tym podobnych... Którzy z nich więksi, którzy wspanialsi w swym bohaterstwie przed Bogiem? - On sam to wie - On sam oceni wielkość poświęcenia, - On jeden sprawiedliwie i godnie ich w niebie nagrodzi! Ale niektórzy święci, jak na przykład święta Teresa, powiadają, że bohaterstwo dusz poświęcających zupełnie z całym zaparciem siebie Bogu czy w klasztorach, czy uczynkom miłosierdzia jest większym od męczeństwa za wiarę świętą, bo to męczeństwo trwa chwilę a tamto całe życie..."[1]. Na przełomie wieków XIX i XX na Madagaskarze francuskim rezydentem generalnym był Charles Le Myre de Vilers (1833-1918). Napisał on po śmierci błogosławionego ojca Jana Beyzyma takie słowa: „Zaryzykować swoje życie na kilka godzin, lub na kilka dni na polu bitwy, lub w czasie epidemii, jest to poświęcenie, na które zgodzą się chętnie wszyscy ludzie o dobrem sercu; ale wejść żywcem w grób, gdzie śmierć na was czatuje i spotka was z pewnością, jest odwagą nadludzką"[2]. Ktoś inny, w tym samym czasie, miał takie spostrzeżenia: „Kiedy przed laty, w Paryżu, gorzał [płonął] Bazar dobroczynny, przedstawiciele najwykwintniejszej kultury deptali po skłębionych ciałach kobiet, byle dopaść wyjścia i ocalić życie. A kiedy znów tonął Titanic, potrzeba było dopiero przy pomocy luf rewolwerowych zdobywać dla niewiast i dzieci ratunkowe łodzie. Wystarczy chwila strasznej grozy, zajrzenia śmierci w oczy, aby z człowieka uczyniło się... zwierzę. I tylko bohater wolny jest od tej zmazy, tylko człowiek naprawdę wielki umysłem i sercem, potrafi oddać się bez wahania dla dobra drugich. Bywali Winkelrydzi [legendarny bohater szwajcarski] i Zawisze [Czarny z Grabowa (1370-1428) symbol cnót rycerza polskiego], Bayardy [Pierre Terrail (1475-1524) symbol cnót rycerza francuskiego] i Poniatowscy [Józef Antoni (1763-1813) książę i żołnierz, zwany polskim Bayardem; jednak był on również masonem]. Ale to w ogniu i w bojowym szale. Zgoła inne i wyjątkowe jest bohaterstwo jednostki, która przez wszystkie dni i nocy swoich godziny, naraża się cała w imię najszczytniejszego z haseł. Tu bowiem nie działa już ów furor belli [furia czy szał wojny], szczególny nastrój, sugestia zbiorowa - tu występuje tylko zaparcie się ludzkiego ja, tu bohaterstwem stan ciągły, tu ono żywota treścią i istotą"[3]. Właśnie o takim człowieku, który poświęcił Bogu z całym zaparciem siebie, który z nadludzką odwagą wszedł żywcem w grób a także, u którego bohaterstwo było stanem ciągłym a Bóg i Jego wola były treścią i istotą jego życia, będzie mowa w tym opracowaniu. Jan Nepomucen[4] Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w majątku swojego wuja Józefa w Beyzymach Wielkich nad rzeką Chomorem na Wołyniu. Beyzymy Wielkie należały do ówczesnej parafii w Zasławiu, dzisiejszym Izjasławiu na terenie Ukrainy. Był on najstarszym synem Jana Beyzyma seniora i Olgi Aleksandry z hrabiowskiej rodziny Stadnickich. Jan Beyzym, ojciec ks. Jana. Zdj. z ks. O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan Beyzym SJ Posługacz trędowatych, Kraków 2002. Oprócz Jana juniora, państwo Beyzymowie mieli jeszcze trzech synów Kazimierza, Pawła i Aleksandra oraz córkę Zofię. Po pewnym czasie, kiedy zakończono budowę własnego domu, Jan senior i Olga Beyzymowie przenieśli się do swojego majątku w Onackowcach. „Onackowce należały do gminy Kustowce, do powiatu Nowogradwołyński i do parafii w Łabuniu. Wieś nad rzeką Derewiczką, [lewym] dopływem Słuczy, liczyła w XIX wieku 419 mężczyzn włościan..."[5] Według jednej wersji ojciec Jan miał pochodzić z tatarskiej rodziny. Otóż, jego przodek w XVI wieku „przyjął chrzest, otrzymał polskie szlachectwo i osiedlił się na Wołyniu. [Był to] tatarski bej (tyle co n.p. u nas hrabia) imieniem Zym, skąd nazwa ich wsi dziedzicznej: Bejzymy"[6]. Ale inny żywotopisarz uważa wprost przeciwnie, że „protoplasta rodu zwany Bey-Zymn walczył dzielnie przeciw Tatarom, powstrzymywał ich hordy, a za dowody męstwa otrzymał od książąt ruskich szlachectwo i rozległy majątek..."[7]. ta druga wersja wydaje się bliższa prawdy. Ks. profesor Ludwik Grzebień w swojej publikacji naukowej o błogosławionym Janie Beyzymie tak napisał: „Według rodzinnej tradycji protoplasta rodziny, znaleziony na pobojowisku czy w kolebce, po zwycięstwie nad Tatarami przez jednego z książąt ruskich, wzięty przez niego na wychowanie, otrzymał na chrzcie imię Ławryn i nazwisko Bey-Zymu, czyli bezimienny - syn nieznanych rodziców, zmienione z czasem na Bejzym (Beyzym). Następnie w nagrodę męstwa na wojnach przeciwko Tatarom Ławryn otrzymał herb i znaczne majątki nad rzeką Chomorem na Wołyniu, gdzie założył dwie wsie, które nazwał od swego imienia i nazwiska Ławryszki (Lawrynowce) i Beyzymy, a jego potomkowie założyli jeszcze wieś Nowe lub Wielkie Beyzymy. Był to więc na pewno ruski ród, ale istniała też [wspomniana wyżej] tradycja tatarskiego początku rodu, znana również ks. Janowi, który żartobliwie nazywał się Tatarem [O tym Tatarze wspomnimy troszkę dalej]. Józef Dunin Karwicki, historyk, przyjaciel Beyzymów, pisał w 1889 roku, że według zachowanego rękopisu w archiwum rodowym Beyzymów, protoplastą ich rodu miał być rycerz wielkiej odwagi i nieposzlakowanej sławy rycerskiej, zwany Bey-zymu, pochodzący od dwóch kniaziowskich rodów Druckich i Horskich. Powstrzymywał on nieraz od napadu na Wołyń całe hordy tatarskie, które mu nawet hołdować miały. Zgadzałoby się to z tradycją rodzinną Beyzymów, którzy swój ród wyprowadzali od Druckich-Horskich"[8]. Do Komunii Świętej po raz pierwszy przystąpił młodziutki Jan junior w swoim „kościele parafialnym w Łabuniu"[9]. Do roku 1863 pobierał on nauki wraz z rodzeństwem i „cioteczną siostrą, hr. Teresą Potocką"[10] u nauczycieli domowych, panów Chodakowskiego i Duvala z Paryża. Hrabina Teresa Potocka tak opisywała swojego ciotecznego brata: „Jaś Beyzym (...) od dzieciństwa odznaczał się nadzwyczajną prawością, prawdomównością i sumiennym spełnianiem obowiązków, czego też się i od innych domagał"[11]. Kiedy w roku 1863 wybuchło powstanie styczniowe pan Jan Beyzym senior, razem ze swoim bratem Józefem a także z nauczycielami swoich dzieci Antonim Chodakowskim i Pawłem Duvalem, dołączył do oddziałów powstańczych. W czasie walk powstańczych przedostał się razem z całym oddziałem pułkownika (później awansowanego na generała) Edmunda Różyckiego (1827-1893) do Tarnopola w Galicji. Ponieważ, na terenie zaboru rosyjskiego ciążył na nim zaoczny wyrok śmierci, nigdy już nie powrócił w rodzinne strony. Przez kilka lat tułał się tu i ówdzie, siedział w więzieniu w Ołomuńcu, kilka lat mieszkał w Dreźnie, jakiś czas przebywał też w Hamburgu. W końcu „osiadł w Porudnem koło Jaworowa i objął zarząd nad majątkiem Henryków [Henryka i Jadwigi z hr. Ilińskich] Steckich, z którymi łączyła go przyjaźń"[12] i więzy powinowactwa. Niestety, po powstaniu pozostała część rodziny, która wcześniej przyzwyczajona była do życia na dość wysokim poziomie, bardzo podupadła finansowo. Za udział ojca w powstaniu styczniowym „dwór w Onackowcach (...) najpierw złupili Kozacy, a następnie przeszedł karnie w administrację rządową, choć skonfiskowany nie został"[13]. Matka Olga z dziećmi zamieszkała u „swojej siostry, Władysławy Górskiej, w Śledziach na Podolu"[14]. Nie mając zbyt wielkich środków finansowych, pani Olga Beyzymowa zajęła się wychowaniem młodszych swoich dzieci, Zofii i Aleksandra a trzech starszych synów wysłała do gimnazjum w Kijowie. Synowie zamieszkali na stancji.
Olga z hr. Stadnickich Beyzymowa, matka ks. Jana. Zdj. z ks. O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan Beyzym SJ Posługacz trędowatych, Kraków 2002. Tam, młody Jan starał się jak mógł pomagać matce w utrzymaniu rodziny. Aby „dopomóc do kształcenia rodzeństwa, sam ucząc się, dawał korepetycje młodszym kolegom, przepisywał urzędnikowi akta, nawet podejmował się ciężkich ręcznych robót i niejednokrotnie swoje własne i rodzeństwa ubranie naprawiał, aby tylko zaoszczędzić na wyżywienie. Nie było ono obfitym wśród takich okoliczności. Sam Ks. Beyzym piszącemu [ks. Marcinowi Czermińskiemu (1860-1931)] przygodnie opowiadał o swojej radości, gdy mógł na Święta Wielkanocne dla braci kupić pszennych bułek do herbaty, bo zwyczajnie, tylko chlebem razowym głód zaspokajali. A jednak dowiedziawszy się o niedostatku swego ojca, z którym nawet nie wolno mu było, jako ze skompromitowanym politycznie, znosić się listownie: wynalazł sposób, ażeby jednak przesłać mu kilka rubli przez siebie ciężko zapracowanych. Ten heroiczny akt miłości synowskiej tak głęboko wzruszył sercem pana Jana Beyzyma, że jeszcze w starości chętnie o tym zdarzeniu wspominał, i nie inaczej Księdza Jana nazywał, jak najukochańszym dzieckiem"[15]. O Janie Beyzymie w tych gimnazjalnych latach tak napisała jego druga siostra cioteczna Oktawia z Górskich Padlewska: „Jan odznaczał się od dzieciństwa charakterem poważnym, pracowitością w szkołach; w gronie naszem dziecinnem, jako najstarszy wiekiem, był niejako opiekunem naszym, a taki miał zawsze takt i powagę w postępowaniu, że kochając go bardzo, nie śmieliśmy go traktować jako równego sobie i słuchaliśmy go chętnie. Łagodny i wesół w kółku rodzinnem, stawał się mrukowaty i milczący w obcem towarzystwie. Szczególnie towarzystwa pań unikał stale, nawet w tym wieku, kiedy wyrastając z malca na młodzieńca, zwykle chłopcy chętnie w kobiecem gronie przebywają"[16]. Do tego można by jeszcze dodać, że jego powaga czy nawet surowość podkreślana była wyrazem jego „z pozoru tatarskiej twarzy, stąd wielokrotnie sam [jak już wspomniano] Tatarem się nazywał i pozwalał, by go tak nazywano"[17]. Wiele lat później, gdy już był na misji w Afryce, bardzo zabawnie odpowiedział jakiejś osobie, która oglądała przy nim jedną z jego fotografii. Osoba ta patrząc na twarz Jana Beyzyma zauważyła, że musiał być w czasie, gdy robiono to zdjęcie bardzo smutny. Na tę uwagę ojciec Beyzym tak zareagował: „Ja wcale nie byłem smutny, ale wyglądałem tak dlatego, że z pochodzenia jestem Tatar, a to już w ogóle przywilej tatarski, że każdy wygląda tak jakby ze sto wsi spalił, a drugie sto zamyślał spalić, ot cały sekret. Smutny nie byłem wcale, przeciwnie byłem nadzwyczaj kontent i wesół"[18]. Nawet z tej zabawnej historii można wnioskować, że jego powierzchowność musiała być bardzo myląca. Bo choć na pierwszy rzut oka wydawał się być niesympatycznym i sprawiał wrażenie człowieka oschłego, to jednak „pod tą powłoką, na pozór szorstką, ukrywało się serce czułe i pełne szlachetności"[19]. Również ta wspomniana wcześniej nieśmiałość czy też „młodzieńcza wstydliwość Jana Beyzyma, była wynikiem jego nieskalanej cnoty czystości, tej najpiękniejszej ozdoby człowieka. Każdy ją podziwia i szanuje u drugich, lecz sam niejednokrotnie nie zdaje sobie sprawy ze szczęścia posiadania tego ukrytego skarbu, który równocześnie jest znamieniem dusz wybranych. W tej nieświadomości swej cnoty uczuł Jan Beyzym głos wewnętrzny coraz silniejszy i bardziej dlań zrozumiały, wołający go do służby Bożej - odrywający od znikomości tego świata"[20] Rosyjskie gimnazjum w Kijowie ukończył Jan w roku 1871, a więc dopiero po siedmiu latach. Można stąd wyciągnąć wniosek, że albo nie był zbyt zdolny do nauki albo że pomagając matce i rodzeństwu nie miał po prostu czasu na naukę. Niestety, późniejsze lata pokażą, że ten pierwszy wniosek był właściwszy. Pani Olga Beyzymowa kilkakrotnie miała okazję, aby odwiedzić swojego męża w Porudnem. Prawdopodobnie pierwszy raz udało się jej przyjechać „do niego po wakacjach1872 roku z córką Zofią i synem Aleksandrem, który od września tegoż roku wychowywał się już w konwikcie jezuickim w Tarnopolu. W tym samym czasie wybrał się w odwiedziny do ojca, którego od 1863 roku nie widział, młody Jan Beyzym. Nie mając paszportu, choć był już pełnoletni, w chłopskim ubraniu przedostał się przez granicę rosyjsko - austriacką i stanął w objęciach ojca i matki. Wtedy to rozstrzygnęły się jego losy. Podjęto decyzję o pozostaniu młodego Jana w Galicji i wstąpieniu tu do zakonu jezuitów"[21]. Jan Beyzym już w dzieciństwie myślał o tym, aby zostać księdzem. Nawet podczas zabaw potrafił odprawiać nabożeństwa. Nie myślał wstępować do zakonu, chciał pójść do seminarium duchownego i zostać kapłanem na którejś parafii na Podolu. Ale ojciec Jana, który jak wiemy mieszkał na terenie zaboru austriackiego, stał się wówczas poważnym darczyńcą oraz przyjacielem jezuitów lwowskich. Przekonał więc syna, żeby wstąpił do tego zakonu. I tym sposobem 11 grudnia 1872 roku Jan Beyzym junior rozpoczął, trwający u jezuitów dwa lata, nowicjat w Starej Wsi koło Brzozowa. Choć wymagania i dyscyplina były tam na bardzo wysokim poziomie, dla niego było to „jakby igraszką, a tem milszą, że miał przed oczyma wzniosły ideał doskonałości, do której dążył, chcąc stać się wiernym swemu powołaniu. Towarzysz z nowicyatu [o. Ignacy Mellin (1852-1916)] wspominał nam o Ks. Beyzymie, że uszlachetniał się on niemal z dniem każdym w delikatnych uczuciach serca. Jego miłość nie była bynajmniej czułostkową, lecz okazywała się w czynie. We wszystkich zajęciach swoich był przykładem innym nowicyuszom, a gdy chodziło o oddanie posługi, chociażby najniższej, chorym, lub nawet tylko niedomagającym, to Ks. Beyzym celował w poświęceniu"[22]. Po ukończeniu nowicjatu, dokładnie 11 grudnia 1874, złożył on wieczyste śluby zakonne i w ten sposób został członkiem zakonu jezuitów. Po złożeniu ślubów pozostał jeszcze w Starej Wsi przez kolejne trzy lata. W tym czasie przeszedł dwuletnie studia humanistyczne, w trakcie których uzupełnił swoje średnie wykształcenie oraz poszerzył swoją wiedzę o naukę łaciny. Niestety egzaminy Jana Beyzyma z obu lat nauki wypadły bardzo słabo w porównaniu do innych kleryków. Tu już nie możemy szukać usprawiedliwienia w braku czasu, po prostu naukowcem nasz błogosławiony bohater raczej nie był. Pan Bóg powoływał go do innych zadań. W roku 1876 Jan Beyzym rozchorował się dość poważnie i musiał przez jakiś czas pozostać w łóżku. Ten wolniejszy od nauki czas, poświęcił na wyrażenie swojej wdzięczności dla przełożonych i „wyrzeźbił bardzo piękną kapliczkę w kształcie ołtarza gotyckiego i ofiarował ją na imieniny swemu rektorowi O. Jackowskiemu [Henryk Nostitz (1834-1905)]. Kapliczka ta istnieje dotąd w Starejwsi. Była to pierwsza jego próba w rzeźbiarstwie, któremu w późniejszych latach, w wolnych chwilach się oddawał, a doszedł w tem do takiej wprawy, że w kilkadziesiąt lat później, gdy się znajdował już na Madagaskarze jako opiekun trędowatych, niektóre jego rzeźby (ramy) Francuzi zabrali na wystawę paryską, naturalnie, jako produkt »malgaskiej [pochodzącej z Madagaskaru] kultury"[23]. Z tego czasu pochodzi też świadectwo jednego ze współbraci Jana Beyzyma, ojca Alojzego Warola (1859-1936), który tak opisał naszego bohatera w swoich pamiętnikach: „Bawił wówczas na studiach jako kleryk ów Jan Beyzym, co to potem zasłynął poświęceniem się dla trędowatych w Afryce na wyspie Madagaskar. Nie była to głowa metafizyczna (caput metaphysicum), ale widać już wtedy było, że miał wiele serca dla chorych, przy których lubiał siedzieć. Uczyliśmy się od niego wyrobu różańców i koronek. Umiał wycinać piłeczką różne ładne bawidełka, sporządzać eleganckie klatki na ptaki z ganeczkami i wieżyczkami, jakby jakie wille szwajcarskie, osadzać obrazy w ramach pięknie upstrzonych we formie falban, haftów, koronek - wyrabiał sztuczne kwiaty. Towarzyskim on nie był, to jest nie lubił wspólnych zabaw, rozrywek. Gdy musiał brać w nich udział, siedział jak mruk na boku i prędko do swoich chorych zmykał"[24]. Po zakończeniu studiów humanistycznych rozpoczął Jan Beyzym zgodnie z kolejnym etapem formacji jezuitów, trzyletnie studia filozoficzne. Ale już po roku, za zgodą przełożonych, przerwał je i wyjechał do Tarnopola na staż duszpasterski. Ten staż był wtedy, i jest nawet dzisiaj, nazywany przez jezuitów tzw. magisterką. W jezuickim konwikcie w Tarnopolu, został wychowawcą młodzieży w wieku gimnazjalnym. Przydzielono mu tak zwaną średnią dywizję, czyli młodzież „najtrudniejszą do prowadzenia, bo w wieku, kiedy chłopiec z dziecka na młodzieńca wyrasta i krew się w nim burzy. Wielkiego potrzeba tu taktu, wielkiej cierpliwości i miłości, ażeby nie zrazić do siebie taką młodzież, i owszem, pozyskać jej zaufanie. Temu zadaniu najzupełniej sprostał O. Beyzym. Dwa lata bez przerwy kierował krokami trudnej młodzieży z taką roztropnością i poświęceniem, że zarówno swoich wychowanków, jak przełożonych, zupełnie zadowolił"[25]. Już wtedy o. Beyzym potrafił wymyślać i opowiadać pouczające a zarazem zabawne historie, w sposób tak zajmujący słuchaczy, że byli oni w stanie słuchać go godzinami i „nawet prefekci innych oddziałów, młodszej i starszej dywizji, jako nagrodę dla swoich wychowanków, zapraszali ojca Beyzyma na rekreację, aby uczniów zajmował budującym opowiadaniem"[26]. O tym talencie do ciekawych opowiadań, napisał już po śmierci ojca Beyzyma, Adam Grzymała Siedlecki (1876-1967), dziennikarz i pisarz, w jednej z warszawskich gazet, wspominając późniejszą placówkę Jana Beyzyma w Chyrowie: „Nie będę chyba w wielkim błędzie, gdy powiem, iż wszyscy dawniejsi wychowańcy Chyrowa z biegiem lat zapominali stopniowo to, co się uczyli o wojnach punickich czy o prawie Faraday'a - ale do końca życia nie zapomną bajek i powiastek o. Beyzyma. Przyciszone bractwo obsiadło kołem prefekta, a on im godzinami prawił dziwne historie, w których było wszystko: i bitwy z Tatarami, i czarowne zdarzenia, dzieje Polski i dzieje nigdy nigdzie nieodbyte, straszne, groźne sytuacje bez wyjścia i epizody pełne humoru. Co ksiądz chce skończyć i dalszy ciąg do jutra odłożyć - to mu chór zasłuchanych malców odpowiada błagalnie: Jeszcze choć chwilkę". - Jeden z tych byłych słuchaczów, dziś jeden z najbardziej oświeconych umysłów, jakie znam w Polsce, mówił mi, że potem zdarzało mu się wiele książek czytać - ale już nigdy nie zdarzyło mu się tak być przejętym, tak porwanym treścią, jak wtedy w latach dziecięcych, gdy bajdy opowiadał groźny ks. Beyzym"[27]. 13 listopada 1877 roku w Tarnopolu Jan Beyzym przyjął święcenia niższe z rąk biskupa Jana Chryzostoma Janiszewskiego (1818-1891). W roku 1879 wysłano Jana Beyzyma na studia teologiczne do Krakowa. „Wyniki naukowe po pierwszym roku studiów teologicznych nie były imponujące. Podczas egzaminów w czerwcu 1880 roku profesorowie byli dość zgodni: z przedmiotów praktycznych, a więc z teologii moralnej, kleryk Beyzym posiada wiedzę wystarczającą i potrzebny przy spowiedzi rozsądek, jednak z teologii dogmatycznej, spekulatywnej, wiedzę ma ledwie wystarczającą"[28]. Ale, Opatrzność czuwała nad Janem Beyzymem, gdyż to zapewne, dzięki Panu Bogu w lipcu 1880 roku rektorem krakowskiego kolegium został ojciec Henryk Jackowski, dawniejszy rektor ze Starej Wsi. Znał on świetnie swojego wychowanka a także jego ojca dobrodzieja jezuitów, więc długo nie trzeba było czekać, by dzięki wstawiennictwu nowego rektora, Jan Beyzym ukończył męczące dla niego studia już w kwietniu 1881 roku, czyli w bardzo skróconym czasie. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk krakowskiego biskupa diecezjalnego kardynała Albina Dunajewskiego (1817-1894) w dniu 26 lipca 1881 roku. Dzień później, w krakowskiej kaplicy jezuitów przy ul. Kopernika, bardzo wzruszony odprawił swoją mszę świętą prymicyjną. Natomiast 30 lipca odprawił „mszę świętą prymicyjną dla wspólnoty tarnopolskiej i udzielił błogosławieństwa"[29]. Po prymicjach dalej pracował w tarnopolskim konwikcie pełniąc tę samą funkcję prefekta młodzieży. W tym czasie rektorem tego konwiktu był ojciec Marian Morawski (1845-1901) późniejszy profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie jagiellońskim oraz założyciel i pierwszy redaktor „Przeglądu Powszechnego". Ojciec Beyzym bardzo polubił tego zakonnika i zarazem swojego przełożonego. O. Marian Morawski SJ, myśliciel i filozof, bezpośredni przełożony i przyjaciel kleryka Jana Beyzyma. Zdj. z ks. Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014. Wiele lat później, gdy był już na Madagaskarze i tam dotarła do niego wiadomość o zgonie ojca Mariana, wówczas w tak bardzo ciekawy sposób na tę wiadomość zareagował: „Brak ojca Mariana czuję, bo kochałem go tak, że już trudno więcej, ale otwarcie mówię, że wiadomość o jego śmierci nie była dla mnie ciosem, nie martwię się wcale tym, że go nie ma. Czego się smucić, skoro on już szczęśliwy na wieki? Teraz ciągle będę się starał, żeby móc być z nim razem po śmierci. Wszystko za życia ojciec Marian robił bardzo dobrze, ale jedna rzecz nie udała mu się wcale, mianowicie pomimo całej gorliwości i pracy, której nie szczędził a za którą niech mu Bóg stokrotnie zapłaci, nie udało mu się z Tatara zrobić poczciwego człowieka i dobrego zakonnika. Szelmą byłem i jestem, aż mrowie po skórze przechodzi na wspomnienie, że już wkrótce będę musiał stanąć przed sądem Chrystusa Pana. Naturalnie, że to wina tylko moja, a nie tego świętego ojca Mariana, ale widać stąd, że drańciem jestem, z którego nawet ojciec Marian nic zrobić nie potrafił"[30]. W roku 1882 zmarła w Rybczyńcach, na Podolu Matka Jana Beyzyma Olga. Niestety syn nie mógł być na jej pogrzebie[31]. 15 lipca roku 1884 Jan Beyzym udał się do klasztoru w Starej Wsi by tam przejść ostatni etap formacji potrzebny do otrzymania święceń zakonnych, czyli trzecią probację. Te rekolekcje czy też „kurs duchowości jezuickiej rozpoczął ks. Jan (...) pod kierunkiem gruntownego ascety i pisarza religijnego Michała Mycielskiego (1826-1906)"[32]. Niestety po dwóch miesiącach zaczął ks. Beyzym poważnie chorować i po świętach Bożego Narodzenia 1884 roku został zwolniony z kontynuacji probacji. Wówczas powrócił do Tarnopola. O tej przerwanej probacji Jana Beyzyma napisał usprawiedliwiający list ojciec Henryk Jackowski, będący wówczas prowincjałem polskich jezuitów do ówczesnego generała zakonu Antona Anderledego (1819-1892). Generał dał w tej sprawie wolną rękę polskiemu prowincjałowi. „Tak zakończył się okres studiów i formacji naszego bohatera. Ksiądz Jan Beyzym posiadał studia zakonne niepełne i niezgłębione, i gdyby nie wielkie przywiązanie do powołania zakonnego, gorliwość w pracy duszpasterskiej i pedagogicznej dar pedagogicznego oddziaływania na młodzież, wielkie serce dla innych, a zapewne i osobiste powiązania prowincjała Jackowskiego z ojcem księdza Jana, jego pozostawanie w zakonie niewątpliwie stałoby pod znakiem zapytania"[33]. Ostatnie śluby zakonne złożył 2 lutego1886 roku, w uroczystość Matki Bożej Gromnicznej, na ręce prowincjała Henryka Jackowskiego. O. Henryk Jackowski SJ, najbliższy opiekun Jana Beyzyma, ze Starej Wsi wybrał się w cywilnym strojuna misje wśród Unitów na Podlasiu, zapalając swoją gorliwością również wołyńskiego kleryka. Zdj. z ks. Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014. W roku 1887 jezuicki Zakład Naukowo-Wychowawczy został przeniesiony z Tarnopola do, wspomnianego już Chyrowa pod Przemyślem, a dokładniej do leżących pod Przemyślem Bąkowic. Dzisiaj jest to teren Ukrainy. Ten zakład należał do najnowocześniejszych w całej ówczesnej Europie. Mieścił się on „w obszernych budynkach szkolnych ze wspaniałymi warunkami socjalnymi, zaopatrzonych znakomicie w pomoce naukowe, bibliotekę (30 tys. książek), zbiory archeologiczne, numizmatyczne i przyrodnicze, sale gimnastyczne, 4 korty tenisowe i 8 boisk"[34]. Oprócz tego konwiktorzy mieli do dyspozycji: „kręgielnię, salę do gimnastyki i fechtunku, pływalnię, łódki i kajaki. W zimie bobsleje i narty, zwane ski"[35]. Konwikt chyrowski w końcu XIX wieku. Zdj. z ks. Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014. W Chyrowie ojciec Beyzym był nauczycielem języka rosyjskiego dla konwiktorów z zaboru rosyjskiego oraz przejściowo uczył języka francuskiego. Ale edukacja młodzieży z pewnością nie była jego powołaniem. Po czasie, o tym swoim nauczaniu tak dowcipnie napisał do jednej karmelitanki, która wspominała jego profesurę w Chyrowie: „Niech wielebna matka nie wierzy temu, co o mnie gadają. Uczepiło się mnie to przezwisko profesor francuskiego, a ja nim nigdy nie byłem. Uważano mnie za doktora obojga francuskich abecadeł chyba dlatego, że wielkie litery czytałem bez trudności, a w małych niewiele się myliłem. Kazano mi kiedyś uczyć francuskiego, kazano, więc trudna rada, poszedłem do klasy, ale wkrótce pokazało się, że moi uczniowie umieją dziesięć razy więcej ode mnie i że z moim urzędem (prefekt dywizji, a potem infirmerii) ta profesura się nie zgodzi, więc dano mi spokój. Że rozumiałem trochę i gadałem, to jeszcze niewiele. Każdy kelner to potrafi, a mimo to jest tylko kelnerem i nie tylko go nie zapraszają nigdzie, żeby uczył francuskiego, ale on sam o tym nigdy nie myśli. Teraz widzi już wielebna matka, jaki ze mnie Francuz"[36]. Z powyższego listu można wywnioskować, że nawet jeśli ojciec Beyzym miał jakieś wady, to pychy w nim zdecydowanie nie było. Widać, że nie czuł się dobrze jako nauczyciel natomiast jego działalność świadczyła o tym, że świetnie się sprawdzał jako wychowawca młodzieży oraz jako opiekun chorych. Przez wiele lat był prefektem infirmerii, czyli pomieszczeń w budynku jezuickiego zakładu z młodzieżą obłożnie chorą. Tych pomieszczeń było aż dziesięć, „a w razie potrzeby i więcej, jej prefekt był więc jakby dyrektorem szpitala"[37].Tak wspominali po latach swojego prefekta ówcześni konwiktorzy i pacjenci infirmerii: „»O. Beyzym był parę miesięcy moim spowiednikiem i bardzo lubiłem u niego się spowiadać, bo jakoś po tej spowiedzi było się ochotniejszym i wzmocnionym na duchu. Raz miał rekolekcje dla kilku dywizji już jako prefekt infirmerii i przypominam sobie, że jako studentowi bardzo mi one zaimponowały: żadnych frazesów, a tylko ogromna prostota ujmująca serce... Boga przedstawiał nam jako Ojca najlepszego, rozwodził się nad jego wszechwiedzą i nad niewdzięcznością bezdenną grzesznika, który ośmiela się takiego ojca obrażać«. Praca w infirmerii wymagała dużego trudu i odpowiedzialności. Oprócz tzw. boligłówek, gdzie zatrzymywali się chłopcy przez kilka godzin w czasie chwilowej niedyspozycji, znajdowały się w zakładzie duże sale, w których, zwłaszcza porą zimową, przebywało nieraz kilkudziesięciu pacjentów. Ojciec wszystkich otaczał troskliwą opieką. W pracy wyznawał zasadę: »Nie infirmeria dla infirmarza, ale infirmarz dla infirmerii« oraz »chory, a oko w głowie to jedno«. Na pierwszym miejscu chodziło mu zawsze o dobro chorych konwiktorów. Chłopców podupadłych na zdrowiu na własnych rękach przenosił nieraz do lecznicy, nie czekał na służącego czy pielęgniarza, ale sam szedł do składu po pościel, »ażeby - jak mówił - chory się nie męczył, ale mógł jak najwcześniej położyć się do łóżka«. »Biada temu - opowiadał brat Kazimierz Buzalski (1870-1945), nieodstępny towarzysz o. Beyzyma w infirmerii - kto by stanął mu na przeszkodzie i robił trudności, wskutek czego chorzy mieliby doznawać jakiegokolwiek braku. On by tego nie ścierpiał«. Jakkolwiek nie pragnął mieć wielu pacjentów w szpitaliku, to jednak jak było ich mało lub - jak się wyrażał - »nic poważnego«, wtedy jakby posępniał, stawał się niespokojny mówiąc: »dzięki Bogu, że tak jest, lecz aby tylko wkrótce coś nowego nie wykwitło«. Często zdarzało się, że jego przepowiednie spełniały się, wtedy niestrudzenie biegał, pomagał, rozweselał zarówno cierpiących, jak i personel obsługujący, powtarzał: »Mamy tęgą harówkę, trzeba by teraz zaprząc tych, co dużo krzyczą, a mało robią, wówczas poznaliby, jak to praca pachnie«. Nawet w czasie największego nawału zajęć nie tracił fantazji i pogody, tak potrzebnej przy obsłudze chorych. Lubił płatać figle i kawały. Niektóre z nich opisał brat Kazimierz Buzalski. Np. [„W jesieni r. 1887 wybuchła szkarlatyna między konwiktorami. Salkę obserwacyjną oddano w opiekę staruszkowi Bratu Sagadynowi (Bartłomiej - 1834-1903). Znajdował się w niej chłopczyk z klasy przygotowawczej (t. j. 4-tej elementarnej). W nocy, gdy ten malec i Br. Sagadyn spokojnie spali, potrzeba było usunąć znajdującego się na obserwacji malca, a na jego miejsce położyć innego, o wiele większego i tęższego chłopca. O. Beyzym wykorzystał tę sposobność, ażeby spłatać figla śpiącemu Br. Sagadynowi. Cicho, niepostrzeżenie zabrał wraz z pościelą śpiącego chłopczyka, a na jego miejsce ułożył do snu chłopca większego. Gdy nazajutrz rano Brat Sagadyn obudził się i zbliżył do łóżka: dziwną znalazł zmianę. Wieczorem chłopiec był maleńki, a przez noc tak bardzo urósł! Zdumiony i przestraszony tem niesłychanem zdarzeniem, przybiega do O. Beyzyma i opowiada, co się stało. Naturalnie O. Beyzym nie odrazu wyjaśnił mu całą sprawę, lecz wpierw innych i siebie ubawił naiwnością poczciwego Brata"[38].] Innym razem pewien uczeń VI klasy w czasie silnej gorączki zaczął majaczyć. Domagał się od czuwającego przy nim brata S. Majewskiego przetransportowania na okręt, ponieważ chciał popłynąć do Ameryki. Wszelkie tłumaczenia nie odnosiły skutku. Chory wstał z łóżka, ubierał się i chciał wyjść z sali. Na to wszedł o. Beyzym, od razu zorientował się w sytuacji i zapytał: - A gdzie się to kolega wybiera? - Na okręt - pada odpowiedź. - To bardzo dobrze, ja jestem właśnie kapitanem tego okrętu, pojedziemy razem. Następnie wziął chłopca na ręce, przeniósł do drugiej sali, ułożył na łóżku, usiadł przy nim i powiedział: - Oto jesteśmy szczęśliwie na okręcie... Teraz odjazd. Chory zaskoczony przyznał Ojcu rację i uspokoił się zupełnie. Kiedyś na salę opatrunkową wszedł chłopiec i nie zamknął drzwi za sobą. Ojciec chciał mu zwrócić na to delikatnie uwagę i zapytał: - A coś ty, kolego, zwojował? Ten ze zdziwienia otworzył usta, nie wiedząc, o co go posądzają. Wtedy Ojciec powiedział: - Drzwi nie zamknąłeś i usta otworzyłeś... Z tego będzie przeciąg, a ja mam reumatyzm... Miał też wypróbowaną metodę na leniuchów. Chłopców stroniących od książki, którzy za wszelką cenę szukali schronienia w infirmerii, prosił o »koleżeńską dłoń«. Uścisk jego był tak mocny, że delikwent w podskokach wracał na swoje miejsce, zabierał się natychmiast do nauki i nie miał już ochoty narażać się więcej na podobne »serdeczności«. [W usposobieniu swym miał ojciec Beyzym coś z charakteru świętego Franciszka z Asyżu i innych Świętych, którzy odznaczali się miłością natury. Wielkie miał zamiłowanie do (...) ptaszków, rybek innych zwierzątek"[39]. Natomiast] w chwilach wolnych od pracy, ulubioną rozrywką o. Beyzyma była hodowla kwiatów. Założył w swoim pokoju niewielką szklarnię, ogrzewaną piecykiem, który sam wyszykował. Wyhodowanymi kwiatami przyozdabiał pokoje rekonwalescentów oraz ołtarz w infirmerii, przy którym odprawiał dla chorych mszę św. Urządził także akwarium, posiadał wiewiórkę i kanarka, budował dla nich klatki. Jeden z jezuitów, który miał powierzoną bibliotekę szkolną, nazwał Ojca żartobliwie »pokojowym ogrodnikiem«. Pewnego razu, gdy prefekt infirmerii spóźnił się do jadalni na obiad, bibliotekarz powiedział głośno do innych ojców: »przyszedł pokojowy ogrodnik«. »Nic mu nie odpowiedziałem - pisze o. Beyzym - a po chwili, kiedy zaczęto mówić zupełnie o czym innym zapytałem: - Czy nie pamiętacie, ojcowie, pod jaką postacią ukazał się Chrystus Pan Magdalenie po swoim zmartwychwstaniu? -. Ten ojciec natychmiast odpowiedział: - Patrzcie, tego nie wie... Przecież w postaci ogrodnika. - Ogrodnika, prawda, odpowiedziałem, a nie bibliotekarza. Wszyscy, co byli przy stole, zaczęli się śmiać, a ten ojciec coś mruknął i dał już spokój ogrodnikom«. Inną pasją o. Beyzyma była rzeźba. Pozostało po nim wiele pięknych relikwiarzy, lichtarzy, kropielniczek, kapliczek, ram do obrazów. W kaplicy szpitalnej umieścił w ołtarzu figurę Matki Bożej i wyrzeźbił dla niej obramowanie z ornamentem w kształcie gałązek bluszczu. Przy warsztacie zaprzyjaźnił się z nim Antoni Wiwulski (1877-1919), późniejszy twórca Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie. Pisał o nim o. Beyzym: „Pierwsze próby swego rzeźbiarskiego powołania odbywał w moim pokoju. Wszyscy byliśmy przekonani, że będzie zeń prawdziwy artysta"[40]. Obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej w ramie rzeźbionej przez ojca Beyzyma, obecnie w M Zdj. z ks. Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014. Wydaje się, że dość trudno byłoby opisać czym było kapłaństwo dla ojca Beyzyma, ale można wyrobić sobie jakieś pojęcie o tym wtedy, gdy posłuchamy o bardzo wymownym zdarzeniu, które miało miejsce podczas ośmiodniowych rekolekcji dla osób zakonnych w Chyrowie, a które odbyły się w roku 1897. Otóż, gdy ten lubiący żarty, ale „wejrzenia srogiego i surowego"[41] ojciec Beyzym „chciał mówić o miłości powołania zakonnego. Zaczął temi słowy: Wystawię [wyobrażam] sobie, że przychodzi do mnie ksiądz rektor i mówi: »mój drogi, zdejm tę sukienką, powieś ją na kołku i idź sobie w świat...« Tu urwał, zakrył twarz rękoma i usiłował wstrzymać gwałtowne wzruszenie swe i łzy - lecz bezskutecznie. Po małej pauzie wstał i wyszedł szybko z kaplicy. Zrobiło to większe na słuchaczach wrażenie niż gdyby był przez godzinę najwymowniej mówił o miłości powołania do zakonu"[42]. Ojciec Beyzym już od dawna interesował się działalnością misyjną Kościoła katolickiego. Na początku, zaraz po święceniach, zamierzał jako misjonarz pracować na Podlasiu między prześladowanymi przez carat unitami. Jednak później, po przeczytaniu wspomnień księdza Jana Wehingera zatytułowanych Trzy lata między trędowatymi, jego myśli i zamiary skierowały się ku tym nieszczęśnikom. Książeczkę tę otrzymał od kleryka Apoloniusza Kraupy (1871-1919), którego był spowiednikiem. Ten młody kleryk również od jakiegoś czasu marzył o wyjeździe na misje do trędowatych. Nawet złożył rodzaj ślubu, „że wszelkich dołoży starań, żeby dostać się na posługę tych najszczęśliwszych istot"[43]. Przyszedł jednego dnia do ojca Beyzyma, poradzić się go jak on jako kleryk mógłby wyjechać na misje. Ojciec Jan miał akurat czas wolny i zajmował się rzeźbieniem, gdy usłyszał od młodego kleryka o jego powołaniu do misji wśród trędowatych oraz o jego zmartwieniu z powodu przeszkód, jakie może mieć ze strony przełożonych: „odkładając dłuto, stanowczym głosem odzywa się: »Z mej strony niema tej przeszkody, bo już jestem kapłanem, pójdą do trędowatych, jeśli przełożeni pozwolą; co do ciebie, wnieś również prośbę na tę misję, uda się, nie uda, popróbować można«. Następnie obydwaj poszli do kaplicy, ażeby tam w ręce Matki Bożej złożyć swe postanowienia Bogu uczynione, poczem kolejno udali się do O. Jackowskiego, bawiącego chwilowo w Chyrowie. [Jak wiemy] O. Jackowski znał dobrze O. Beyzyma od pierwszych lat jego życia zakonnego, od razu zrozumiał nastrój jego duszy, gotowej do heroizmu i pochwalił ten zamiar. Tego samego dnia O. Beyzym wniósł prośbę krótką a węzłowatą do generała zakonu T. J., O. Ludwika Martina (1846-1906)"[44]. Ta prośba tak brzmiała: „Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc gałgana, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki. Oby tylko Wielebność Wasza pozwoliła mi na wyjazd, o co najpokorniej proszę"[45]. Ojciec generał przyjął tę ofiarę ojca Beyzyma i nakazał jego przełożonym załatwienie wszelkich niezbędnych formalności potrzebnych do wyjazdu na misję. Natomiast młody kleryk Apoloniusz Kraupa, ponieważ musiał dokończyć swoją formację zakonną, otrzymał odpowiedź odmowną[46]. [1] O. Franciszek Świątek C. Ss. R., Świętość Kościoła w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym; 33 życiorysów świątobliwych Polaków i Polek, Kielce 1933, s. 200 [2] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym T.J. ofiara miłości, Kraków 1922, s. 259. [3] Tamże, s. 268-269. [4] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan Beyzym SJ Posługacz trędowatych, Kraków 2002, s. 20, a także Stanisław Obirek SJ, Apostoł odrzuconych błogosławiony ojciec Jan Beyzym 1850-1912, Kraków 2002, s. 13. [5] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym człowiek i dzieło, Kraków 2014, s. 19. [6] Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Warszawa b.r., s. 602. [7] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 13. [8] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 14. [9] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym..., s. 11. [10] Tamże, s. 15. [11] Tamże. [12] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 14. [13] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 32. [14] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 14. [15] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym T.J. ofiara miłości, Kraków 1922, s. 16. [16] Tamże, s. 17. [17] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 78. [18] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 13. [19] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s 33. [20] Tamże, s. 26-27. [21] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 41-42. [22] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s 33. [23] Tamże, s. 35. [24] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 21. [25] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s 35-36. [26] Tamże, s. 37. [27] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 31-32. [28] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 107. [29] Tamże, s. 105. [30] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 23-24. [31] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 44. [32] Tamże, s. 109. [33] Tamże. [34] Tadeusz Loster, Konwikt oo. Jezuitów w Chyrowie - jedna z najlepszych szkół w Europie, dost. w Intern. na str.: https://wnet.fm/kurier/konwikt-oo-jezuitow-w-chyrowie-jedna-z-najlepszych-szkol-w-europie-tadeusz-loster-slaski-kurier-wnet-81-2021/ [35] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 117. [36] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 26-27. [37] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 118. [38] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s 46. [39] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s. 51. [40] O. Czesław Drążek SJ, Błogosławiony ojciec Jan..., s. 28-31. [41] Ludwik Grzebień SJ, Błogosławiony Jan Beyzym..., s. 137. [42] Ks. Marcin Czermiński, Ks. Jan Beyzym... ,s. 61. [43] Tamże, s. 62. [44] Tamże, s. 63. [45] Z listu o. Jana Beyzyma do generała zakonu Ludwika Martin. Chyrów, 23 października 1897 Błogosławiony ojciec Jan Beyzym SJ; Apostoł Madagaskaru, Red. Józef Żukowicz SJ, Kraków 2002, s. 10. Z listu o. Jana Beyzyma do generała zakonu Ludwika Martin. Chyrów [46] O. Apoloniusz Kraupa po śmierci ojca Beyzyma w 1912 roku, postanowił go zastąpić i starał się o wyjazd na Madagaskar. Wysłano go jednak w marcu 1913 roku na misję do Rodezji Północnej, dzisiejszej Zambii. Tam pracował jako ojciec superior w polskiej misji. Po otwarciu kilku placówek zmarł w grudniu 1919 roku.
Powrót |