B³ogos³awiony Jan Beyzym Cz. I O. Jan Beyzym jako m³ody kap³an. Jedno z nielicznychzachowanych zdjêæ z tego okresu. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. Tej nocy zapraszamy na nasz± nocn± pielgrzymkê b³ogos³awionego ojca Jana Beyzyma, którego w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako patrona trêdowatych. Nazywany jest on równie¿ pos³ugaczem trêdowatych lub samarytaninem Madagaskaru, a tak¿e ofiar± mi³o¶ci. W¶ród ¶wiêtych i b³ogos³awionych Ko¶cio³a katolickiego wyró¿niamy takich, którzy przelali krew w obronie swojej wiary i tych nazywamy mêczennikami oraz takich, którzy „sk³adali ¿ycie na o³tarzu mi³o¶ci Bo¿ej i wyniszczali [siê] w ci±g³ym zaparciu siê i po¶wiêceniu w murach klasztornych lub na niwie spo³ecznej - w szpitalach ochronkach, szko³ach i tym podobnych... Którzy z nich wiêksi, którzy wspanialsi w swym bohaterstwie przed Bogiem? - On sam to wie - On sam oceni wielko¶æ po¶wiêcenia, - On jeden sprawiedliwie i godnie ich w niebie nagrodzi! Ale niektórzy ¶wiêci, jak na przyk³ad ¶wiêta Teresa, powiadaj±, ¿e bohaterstwo dusz po¶wiêcaj±cych zupe³nie z ca³ym zaparciem siebie Bogu czy w klasztorach, czy uczynkom mi³osierdzia jest wiêkszym od mêczeñstwa za wiarê ¶wiêt±, bo to mêczeñstwo trwa chwilê a tamto ca³e ¿ycie..."[1]. Na prze³omie wieków XIX i XX na Madagaskarze francuskim rezydentem generalnym by³ Charles Le Myre de Vilers (1833-1918). Napisa³ on po ¶mierci b³ogos³awionego ojca Jana Beyzyma takie s³owa: „Zaryzykowaæ swoje ¿ycie na kilka godzin, lub na kilka dni na polu bitwy, lub w czasie epidemii, jest to po¶wiêcenie, na które zgodz± siê chêtnie wszyscy ludzie o dobrem sercu; ale wej¶æ ¿ywcem w grób, gdzie ¶mieræ na was czatuje i spotka was z pewno¶ci±, jest odwag± nadludzk±"[2]. Kto¶ inny, w tym samym czasie, mia³ takie spostrze¿enia: „Kiedy przed laty, w Pary¿u, gorza³ [p³on±³] Bazar dobroczynny, przedstawiciele najwykwintniejszej kultury deptali po sk³êbionych cia³ach kobiet, byle dopa¶æ wyj¶cia i ocaliæ ¿ycie. A kiedy znów ton±³ Titanic, potrzeba by³o dopiero przy pomocy luf rewolwerowych zdobywaæ dla niewiast i dzieci ratunkowe ³odzie. Wystarczy chwila strasznej grozy, zajrzenia ¶mierci w oczy, aby z cz³owieka uczyni³o siê... zwierzê. I tylko bohater wolny jest od tej zmazy, tylko cz³owiek naprawdê wielki umys³em i sercem, potrafi oddaæ siê bez wahania dla dobra drugich. Bywali Winkelrydzi [legendarny bohater szwajcarski] i Zawisze [Czarny z Grabowa (1370-1428) symbol cnót rycerza polskiego], Bayardy [Pierre Terrail (1475-1524) symbol cnót rycerza francuskiego] i Poniatowscy [Józef Antoni (1763-1813) ksi±¿ê i ¿o³nierz, zwany polskim Bayardem; jednak by³ on równie¿ masonem]. Ale to w ogniu i w bojowym szale. Zgo³a inne i wyj±tkowe jest bohaterstwo jednostki, która przez wszystkie dni i nocy swoich godziny, nara¿a siê ca³a w imiê najszczytniejszego z hase³. Tu bowiem nie dzia³a ju¿ ów furor belli [furia czy sza³ wojny], szczególny nastrój, sugestia zbiorowa - tu wystêpuje tylko zaparcie siê ludzkiego ja, tu bohaterstwem stan ci±g³y, tu ono ¿ywota tre¶ci± i istot±"[3]. W³a¶nie o takim cz³owieku, który po¶wiêci³ Bogu z ca³ym zaparciem siebie, który z nadludzk± odwag± wszed³ ¿ywcem w grób a tak¿e, u którego bohaterstwo by³o stanem ci±g³ym a Bóg i Jego wola by³y tre¶ci± i istot± jego ¿ycia, bêdzie mowa w tym opracowaniu. Jan Nepomucen[4] Beyzym urodzi³ siê 15 maja 1850 roku w maj±tku swojego wuja Józefa w Beyzymach Wielkich nad rzek± Chomorem na Wo³yniu. Beyzymy Wielkie nale¿a³y do ówczesnej parafii w Zas³awiu, dzisiejszym Izjas³awiu na terenie Ukrainy. By³ on najstarszym synem Jana Beyzyma seniora i Olgi Aleksandry z hrabiowskiej rodziny Stadnickich. Jan Beyzym, ojciec ks. Jana. Zdj. z ks. O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ Pos³ugacz trêdowatych, Kraków 2002. Oprócz Jana juniora, pañstwo Beyzymowie mieli jeszcze trzech synów Kazimierza, Paw³a i Aleksandra oraz córkê Zofiê. Po pewnym czasie, kiedy zakoñczono budowê w³asnego domu, Jan senior i Olga Beyzymowie przenie¶li siê do swojego maj±tku w Onackowcach. „Onackowce nale¿a³y do gminy Kustowce, do powiatu Nowogradwo³yñski i do parafii w £abuniu. Wie¶ nad rzek± Derewiczk±, [lewym] dop³ywem S³uczy, liczy³a w XIX wieku 419 mê¿czyzn w³o¶cian..."[5] Wed³ug jednej wersji ojciec Jan mia³ pochodziæ z tatarskiej rodziny. Otó¿, jego przodek w XVI wieku „przyj±³ chrzest, otrzyma³ polskie szlachectwo i osiedli³ siê na Wo³yniu. [By³ to] tatarski bej (tyle co n.p. u nas hrabia) imieniem Zym, sk±d nazwa ich wsi dziedzicznej: Bejzymy"[6]. Ale inny ¿ywotopisarz uwa¿a wprost przeciwnie, ¿e „protoplasta rodu zwany Bey-Zymn walczy³ dzielnie przeciw Tatarom, powstrzymywa³ ich hordy, a za dowody mêstwa otrzyma³ od ksi±¿±t ruskich szlachectwo i rozleg³y maj±tek..."[7]. ta druga wersja wydaje siê bli¿sza prawdy. Ks. profesor Ludwik Grzebieñ w swojej publikacji naukowej o b³ogos³awionym Janie Beyzymie tak napisa³: „Wed³ug rodzinnej tradycji protoplasta rodziny, znaleziony na pobojowisku czy w kolebce, po zwyciêstwie nad Tatarami przez jednego z ksi±¿±t ruskich, wziêty przez niego na wychowanie, otrzyma³ na chrzcie imiê £awryn i nazwisko Bey-Zymu, czyli bezimienny - syn nieznanych rodziców, zmienione z czasem na Bejzym (Beyzym). Nastêpnie w nagrodê mêstwa na wojnach przeciwko Tatarom £awryn otrzyma³ herb i znaczne maj±tki nad rzek± Chomorem na Wo³yniu, gdzie za³o¿y³ dwie wsie, które nazwa³ od swego imienia i nazwiska £awryszki (Lawrynowce) i Beyzymy, a jego potomkowie za³o¿yli jeszcze wie¶ Nowe lub Wielkie Beyzymy. By³ to wiêc na pewno ruski ród, ale istnia³a te¿ [wspomniana wy¿ej] tradycja tatarskiego pocz±tku rodu, znana równie¿ ks. Janowi, który ¿artobliwie nazywa³ siê Tatarem [O tym Tatarze wspomnimy troszkê dalej]. Józef Dunin Karwicki, historyk, przyjaciel Beyzymów, pisa³ w 1889 roku, ¿e wed³ug zachowanego rêkopisu w archiwum rodowym Beyzymów, protoplast± ich rodu mia³ byæ rycerz wielkiej odwagi i nieposzlakowanej s³awy rycerskiej, zwany Bey-zymu, pochodz±cy od dwóch kniaziowskich rodów Druckich i Horskich. Powstrzymywa³ on nieraz od napadu na Wo³yñ ca³e hordy tatarskie, które mu nawet ho³dowaæ mia³y. Zgadza³oby siê to z tradycj± rodzinn± Beyzymów, którzy swój ród wyprowadzali od Druckich-Horskich"[8]. Do Komunii ¦wiêtej po raz pierwszy przyst±pi³ m³odziutki Jan junior w swoim „ko¶ciele parafialnym w £abuniu"[9]. Do roku 1863 pobiera³ on nauki wraz z rodzeñstwem i „cioteczn± siostr±, hr. Teres± Potock±"[10] u nauczycieli domowych, panów Chodakowskiego i Duvala z Pary¿a. Hrabina Teresa Potocka tak opisywa³a swojego ciotecznego brata: „Ja¶ Beyzym (...) od dzieciñstwa odznacza³ siê nadzwyczajn± prawo¶ci±, prawdomówno¶ci± i sumiennym spe³nianiem obowi±zków, czego te¿ siê i od innych domaga³"[11]. Kiedy w roku 1863 wybuch³o powstanie styczniowe pan Jan Beyzym senior, razem ze swoim bratem Józefem a tak¿e z nauczycielami swoich dzieci Antonim Chodakowskim i Paw³em Duvalem, do³±czy³ do oddzia³ów powstañczych. W czasie walk powstañczych przedosta³ siê razem z ca³ym oddzia³em pu³kownika (pó¼niej awansowanego na genera³a) Edmunda Ró¿yckiego (1827-1893) do Tarnopola w Galicji. Poniewa¿, na terenie zaboru rosyjskiego ci±¿y³ na nim zaoczny wyrok ¶mierci, nigdy ju¿ nie powróci³ w rodzinne strony. Przez kilka lat tu³a³ siê tu i ówdzie, siedzia³ w wiêzieniu w O³omuñcu, kilka lat mieszka³ w Dre¼nie, jaki¶ czas przebywa³ te¿ w Hamburgu. W koñcu „osiad³ w Porudnem ko³o Jaworowa i obj±³ zarz±d nad maj±tkiem Henryków [Henryka i Jadwigi z hr. Iliñskich] Steckich, z którymi ³±czy³a go przyja¼ñ"[12] i wiêzy powinowactwa. Niestety, po powstaniu pozosta³a czê¶æ rodziny, która wcze¶niej przyzwyczajona by³a do ¿ycia na do¶æ wysokim poziomie, bardzo podupad³a finansowo. Za udzia³ ojca w powstaniu styczniowym „dwór w Onackowcach (...) najpierw z³upili Kozacy, a nastêpnie przeszed³ karnie w administracjê rz±dow±, choæ skonfiskowany nie zosta³"[13]. Matka Olga z dzieæmi zamieszka³a u „swojej siostry, W³adys³awy Górskiej, w ¦ledziach na Podolu"[14]. Nie maj±c zbyt wielkich ¶rodków finansowych, pani Olga Beyzymowa zajê³a siê wychowaniem m³odszych swoich dzieci, Zofii i Aleksandra a trzech starszych synów wys³a³a do gimnazjum w Kijowie. Synowie zamieszkali na stancji.
Olga z hr. Stadnickich Beyzymowa, matka ks. Jana. Zdj. z ks. O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ Pos³ugacz trêdowatych, Kraków 2002. Tam, m³ody Jan stara³ siê jak móg³ pomagaæ matce w utrzymaniu rodziny. Aby „dopomóc do kszta³cenia rodzeñstwa, sam ucz±c siê, dawa³ korepetycje m³odszym kolegom, przepisywa³ urzêdnikowi akta, nawet podejmowa³ siê ciê¿kich rêcznych robót i niejednokrotnie swoje w³asne i rodzeñstwa ubranie naprawia³, aby tylko zaoszczêdziæ na wy¿ywienie. Nie by³o ono obfitym w¶ród takich okoliczno¶ci. Sam Ks. Beyzym pisz±cemu [ks. Marcinowi Czermiñskiemu (1860-1931)] przygodnie opowiada³ o swojej rado¶ci, gdy móg³ na ¦wiêta Wielkanocne dla braci kupiæ pszennych bu³ek do herbaty, bo zwyczajnie, tylko chlebem razowym g³ód zaspokajali. A jednak dowiedziawszy siê o niedostatku swego ojca, z którym nawet nie wolno mu by³o, jako ze skompromitowanym politycznie, znosiæ siê listownie: wynalaz³ sposób, a¿eby jednak przes³aæ mu kilka rubli przez siebie ciê¿ko zapracowanych. Ten heroiczny akt mi³o¶ci synowskiej tak g³êboko wzruszy³ sercem pana Jana Beyzyma, ¿e jeszcze w staro¶ci chêtnie o tym zdarzeniu wspomina³, i nie inaczej Ksiêdza Jana nazywa³, jak najukochañszym dzieckiem"[15]. O Janie Beyzymie w tych gimnazjalnych latach tak napisa³a jego druga siostra cioteczna Oktawia z Górskich Padlewska: „Jan odznacza³ siê od dzieciñstwa charakterem powa¿nym, pracowito¶ci± w szko³ach; w gronie naszem dziecinnem, jako najstarszy wiekiem, by³ niejako opiekunem naszym, a taki mia³ zawsze takt i powagê w postêpowaniu, ¿e kochaj±c go bardzo, nie ¶mieli¶my go traktowaæ jako równego sobie i s³uchali¶my go chêtnie. £agodny i wesó³ w kó³ku rodzinnem, stawa³ siê mrukowaty i milcz±cy w obcem towarzystwie. Szczególnie towarzystwa pañ unika³ stale, nawet w tym wieku, kiedy wyrastaj±c z malca na m³odzieñca, zwykle ch³opcy chêtnie w kobiecem gronie przebywaj±"[16]. Do tego mo¿na by jeszcze dodaæ, ¿e jego powaga czy nawet surowo¶æ podkre¶lana by³a wyrazem jego „z pozoru tatarskiej twarzy, st±d wielokrotnie sam [jak ju¿ wspomniano] Tatarem siê nazywa³ i pozwala³, by go tak nazywano"[17]. Wiele lat pó¼niej, gdy ju¿ by³ na misji w Afryce, bardzo zabawnie odpowiedzia³ jakiej¶ osobie, która ogl±da³a przy nim jedn± z jego fotografii. Osoba ta patrz±c na twarz Jana Beyzyma zauwa¿y³a, ¿e musia³ byæ w czasie, gdy robiono to zdjêcie bardzo smutny. Na tê uwagê ojciec Beyzym tak zareagowa³: „Ja wcale nie by³em smutny, ale wygl±da³em tak dlatego, ¿e z pochodzenia jestem Tatar, a to ju¿ w ogóle przywilej tatarski, ¿e ka¿dy wygl±da tak jakby ze sto wsi spali³, a drugie sto zamy¶la³ spaliæ, ot ca³y sekret. Smutny nie by³em wcale, przeciwnie by³em nadzwyczaj kontent i wesó³"[18]. Nawet z tej zabawnej historii mo¿na wnioskowaæ, ¿e jego powierzchowno¶æ musia³a byæ bardzo myl±ca. Bo choæ na pierwszy rzut oka wydawa³ siê byæ niesympatycznym i sprawia³ wra¿enie cz³owieka osch³ego, to jednak „pod t± pow³ok±, na pozór szorstk±, ukrywa³o siê serce czu³e i pe³ne szlachetno¶ci"[19]. Równie¿ ta wspomniana wcze¶niej nie¶mia³o¶æ czy te¿ „m³odzieñcza wstydliwo¶æ Jana Beyzyma, by³a wynikiem jego nieskalanej cnoty czysto¶ci, tej najpiêkniejszej ozdoby cz³owieka. Ka¿dy j± podziwia i szanuje u drugich, lecz sam niejednokrotnie nie zdaje sobie sprawy ze szczê¶cia posiadania tego ukrytego skarbu, który równocze¶nie jest znamieniem dusz wybranych. W tej nie¶wiadomo¶ci swej cnoty uczu³ Jan Beyzym g³os wewnêtrzny coraz silniejszy i bardziej dlañ zrozumia³y, wo³aj±cy go do s³u¿by Bo¿ej - odrywaj±cy od znikomo¶ci tego ¶wiata"[20] Rosyjskie gimnazjum w Kijowie ukoñczy³ Jan w roku 1871, a wiêc dopiero po siedmiu latach. Mo¿na st±d wyci±gn±æ wniosek, ¿e albo nie by³ zbyt zdolny do nauki albo ¿e pomagaj±c matce i rodzeñstwu nie mia³ po prostu czasu na naukê. Niestety, pó¼niejsze lata poka¿±, ¿e ten pierwszy wniosek by³ w³a¶ciwszy. Pani Olga Beyzymowa kilkakrotnie mia³a okazjê, aby odwiedziæ swojego mê¿a w Porudnem. Prawdopodobnie pierwszy raz uda³o siê jej przyjechaæ „do niego po wakacjach1872 roku z córk± Zofi± i synem Aleksandrem, który od wrze¶nia tego¿ roku wychowywa³ siê ju¿ w konwikcie jezuickim w Tarnopolu. W tym samym czasie wybra³ siê w odwiedziny do ojca, którego od 1863 roku nie widzia³, m³ody Jan Beyzym. Nie maj±c paszportu, choæ by³ ju¿ pe³noletni, w ch³opskim ubraniu przedosta³ siê przez granicê rosyjsko - austriack± i stan±³ w objêciach ojca i matki. Wtedy to rozstrzygnê³y siê jego losy. Podjêto decyzjê o pozostaniu m³odego Jana w Galicji i wst±pieniu tu do zakonu jezuitów"[21]. Jan Beyzym ju¿ w dzieciñstwie my¶la³ o tym, aby zostaæ ksiêdzem. Nawet podczas zabaw potrafi³ odprawiaæ nabo¿eñstwa. Nie my¶la³ wstêpowaæ do zakonu, chcia³ pój¶æ do seminarium duchownego i zostaæ kap³anem na której¶ parafii na Podolu. Ale ojciec Jana, który jak wiemy mieszka³ na terenie zaboru austriackiego, sta³ siê wówczas powa¿nym darczyñc± oraz przyjacielem jezuitów lwowskich. Przekona³ wiêc syna, ¿eby wst±pi³ do tego zakonu. I tym sposobem 11 grudnia 1872 roku Jan Beyzym junior rozpocz±³, trwaj±cy u jezuitów dwa lata, nowicjat w Starej Wsi ko³o Brzozowa. Choæ wymagania i dyscyplina by³y tam na bardzo wysokim poziomie, dla niego by³o to „jakby igraszk±, a tem milsz±, ¿e mia³ przed oczyma wznios³y idea³ doskona³o¶ci, do której d±¿y³, chc±c staæ siê wiernym swemu powo³aniu. Towarzysz z nowicyatu [o. Ignacy Mellin (1852-1916)] wspomina³ nam o Ks. Beyzymie, ¿e uszlachetnia³ siê on niemal z dniem ka¿dym w delikatnych uczuciach serca. Jego mi³o¶æ nie by³a bynajmniej czu³ostkow±, lecz okazywa³a siê w czynie. We wszystkich zajêciach swoich by³ przyk³adem innym nowicyuszom, a gdy chodzi³o o oddanie pos³ugi, chocia¿by najni¿szej, chorym, lub nawet tylko niedomagaj±cym, to Ks. Beyzym celowa³ w po¶wiêceniu"[22]. Po ukoñczeniu nowicjatu, dok³adnie 11 grudnia 1874, z³o¿y³ on wieczyste ¶luby zakonne i w ten sposób zosta³ cz³onkiem zakonu jezuitów. Po z³o¿eniu ¶lubów pozosta³ jeszcze w Starej Wsi przez kolejne trzy lata. W tym czasie przeszed³ dwuletnie studia humanistyczne, w trakcie których uzupe³ni³ swoje ¶rednie wykszta³cenie oraz poszerzy³ swoj± wiedzê o naukê ³aciny. Niestety egzaminy Jana Beyzyma z obu lat nauki wypad³y bardzo s³abo w porównaniu do innych kleryków. Tu ju¿ nie mo¿emy szukaæ usprawiedliwienia w braku czasu, po prostu naukowcem nasz b³ogos³awiony bohater raczej nie by³. Pan Bóg powo³ywa³ go do innych zadañ. W roku 1876 Jan Beyzym rozchorowa³ siê do¶æ powa¿nie i musia³ przez jaki¶ czas pozostaæ w ³ó¿ku. Ten wolniejszy od nauki czas, po¶wiêci³ na wyra¿enie swojej wdziêczno¶ci dla prze³o¿onych i „wyrze¼bi³ bardzo piêkn± kapliczkê w kszta³cie o³tarza gotyckiego i ofiarowa³ j± na imieniny swemu rektorowi O. Jackowskiemu [Henryk Nostitz (1834-1905)]. Kapliczka ta istnieje dot±d w Starejwsi. By³a to pierwsza jego próba w rze¼biarstwie, któremu w pó¼niejszych latach, w wolnych chwilach siê oddawa³, a doszed³ w tem do takiej wprawy, ¿e w kilkadziesi±t lat pó¼niej, gdy siê znajdowa³ ju¿ na Madagaskarze jako opiekun trêdowatych, niektóre jego rze¼by (ramy) Francuzi zabrali na wystawê parysk±, naturalnie, jako produkt »malgaskiej [pochodz±cej z Madagaskaru] kultury"[23]. Z tego czasu pochodzi te¿ ¶wiadectwo jednego ze wspó³braci Jana Beyzyma, ojca Alojzego Warola (1859-1936), który tak opisa³ naszego bohatera w swoich pamiêtnikach: „Bawi³ wówczas na studiach jako kleryk ów Jan Beyzym, co to potem zas³yn±³ po¶wiêceniem siê dla trêdowatych w Afryce na wyspie Madagaskar. Nie by³a to g³owa metafizyczna (caput metaphysicum), ale widaæ ju¿ wtedy by³o, ¿e mia³ wiele serca dla chorych, przy których lubia³ siedzieæ. Uczyli¶my siê od niego wyrobu ró¿añców i koronek. Umia³ wycinaæ pi³eczk± ró¿ne ³adne bawide³ka, sporz±dzaæ eleganckie klatki na ptaki z ganeczkami i wie¿yczkami, jakby jakie wille szwajcarskie, osadzaæ obrazy w ramach piêknie upstrzonych we formie falban, haftów, koronek - wyrabia³ sztuczne kwiaty. Towarzyskim on nie by³, to jest nie lubi³ wspólnych zabaw, rozrywek. Gdy musia³ braæ w nich udzia³, siedzia³ jak mruk na boku i prêdko do swoich chorych zmyka³"[24]. Po zakoñczeniu studiów humanistycznych rozpocz±³ Jan Beyzym zgodnie z kolejnym etapem formacji jezuitów, trzyletnie studia filozoficzne. Ale ju¿ po roku, za zgod± prze³o¿onych, przerwa³ je i wyjecha³ do Tarnopola na sta¿ duszpasterski. Ten sta¿ by³ wtedy, i jest nawet dzisiaj, nazywany przez jezuitów tzw. magisterk±. W jezuickim konwikcie w Tarnopolu, zosta³ wychowawc± m³odzie¿y w wieku gimnazjalnym. Przydzielono mu tak zwan± ¶redni± dywizjê, czyli m³odzie¿ „najtrudniejsz± do prowadzenia, bo w wieku, kiedy ch³opiec z dziecka na m³odzieñca wyrasta i krew siê w nim burzy. Wielkiego potrzeba tu taktu, wielkiej cierpliwo¶ci i mi³o¶ci, a¿eby nie zraziæ do siebie tak± m³odzie¿, i owszem, pozyskaæ jej zaufanie. Temu zadaniu najzupe³niej sprosta³ O. Beyzym. Dwa lata bez przerwy kierowa³ krokami trudnej m³odzie¿y z tak± roztropno¶ci± i po¶wiêceniem, ¿e zarówno swoich wychowanków, jak prze³o¿onych, zupe³nie zadowoli³"[25]. Ju¿ wtedy o. Beyzym potrafi³ wymy¶laæ i opowiadaæ pouczaj±ce a zarazem zabawne historie, w sposób tak zajmuj±cy s³uchaczy, ¿e byli oni w stanie s³uchaæ go godzinami i „nawet prefekci innych oddzia³ów, m³odszej i starszej dywizji, jako nagrodê dla swoich wychowanków, zapraszali ojca Beyzyma na rekreacjê, aby uczniów zajmowa³ buduj±cym opowiadaniem"[26]. O tym talencie do ciekawych opowiadañ, napisa³ ju¿ po ¶mierci ojca Beyzyma, Adam Grzyma³a Siedlecki (1876-1967), dziennikarz i pisarz, w jednej z warszawskich gazet, wspominaj±c pó¼niejsz± placówkê Jana Beyzyma w Chyrowie: „Nie bêdê chyba w wielkim b³êdzie, gdy powiem, i¿ wszyscy dawniejsi wychowañcy Chyrowa z biegiem lat zapominali stopniowo to, co siê uczyli o wojnach punickich czy o prawie Faraday'a - ale do koñca ¿ycia nie zapomn± bajek i powiastek o. Beyzyma. Przyciszone bractwo obsiad³o ko³em prefekta, a on im godzinami prawi³ dziwne historie, w których by³o wszystko: i bitwy z Tatarami, i czarowne zdarzenia, dzieje Polski i dzieje nigdy nigdzie nieodbyte, straszne, gro¼ne sytuacje bez wyj¶cia i epizody pe³ne humoru. Co ksi±dz chce skoñczyæ i dalszy ci±g do jutra od³o¿yæ - to mu chór zas³uchanych malców odpowiada b³agalnie: Jeszcze choæ chwilkê". - Jeden z tych by³ych s³uchaczów, dzi¶ jeden z najbardziej o¶wieconych umys³ów, jakie znam w Polsce, mówi³ mi, ¿e potem zdarza³o mu siê wiele ksi±¿ek czytaæ - ale ju¿ nigdy nie zdarzy³o mu siê tak byæ przejêtym, tak porwanym tre¶ci±, jak wtedy w latach dzieciêcych, gdy bajdy opowiada³ gro¼ny ks. Beyzym"[27]. 13 listopada 1877 roku w Tarnopolu Jan Beyzym przyj±³ ¶wiêcenia ni¿sze z r±k biskupa Jana Chryzostoma Janiszewskiego (1818-1891). W roku 1879 wys³ano Jana Beyzyma na studia teologiczne do Krakowa. „Wyniki naukowe po pierwszym roku studiów teologicznych nie by³y imponuj±ce. Podczas egzaminów w czerwcu 1880 roku profesorowie byli do¶æ zgodni: z przedmiotów praktycznych, a wiêc z teologii moralnej, kleryk Beyzym posiada wiedzê wystarczaj±c± i potrzebny przy spowiedzi rozs±dek, jednak z teologii dogmatycznej, spekulatywnej, wiedzê ma ledwie wystarczaj±c±"[28]. Ale, Opatrzno¶æ czuwa³a nad Janem Beyzymem, gdy¿ to zapewne, dziêki Panu Bogu w lipcu 1880 roku rektorem krakowskiego kolegium zosta³ ojciec Henryk Jackowski, dawniejszy rektor ze Starej Wsi. Zna³ on ¶wietnie swojego wychowanka a tak¿e jego ojca dobrodzieja jezuitów, wiêc d³ugo nie trzeba by³o czekaæ, by dziêki wstawiennictwu nowego rektora, Jan Beyzym ukoñczy³ mêcz±ce dla niego studia ju¿ w kwietniu 1881 roku, czyli w bardzo skróconym czasie. ¦wiêcenia kap³añskie przyj±³ z r±k krakowskiego biskupa diecezjalnego kardyna³a Albina Dunajewskiego (1817-1894) w dniu 26 lipca 1881 roku. Dzieñ pó¼niej, w krakowskiej kaplicy jezuitów przy ul. Kopernika, bardzo wzruszony odprawi³ swoj± mszê ¶wiêt± prymicyjn±. Natomiast 30 lipca odprawi³ „mszê ¶wiêt± prymicyjn± dla wspólnoty tarnopolskiej i udzieli³ b³ogos³awieñstwa"[29]. Po prymicjach dalej pracowa³ w tarnopolskim konwikcie pe³ni±c tê sam± funkcjê prefekta m³odzie¿y. W tym czasie rektorem tego konwiktu by³ ojciec Marian Morawski (1845-1901) pó¼niejszy profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie jagielloñskim oraz za³o¿yciel i pierwszy redaktor „Przegl±du Powszechnego". Ojciec Beyzym bardzo polubi³ tego zakonnika i zarazem swojego prze³o¿onego. O. Marian Morawski SJ, my¶liciel i filozof, bezpo¶redni prze³o¿ony i przyjaciel kleryka Jana Beyzyma. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. Wiele lat pó¼niej, gdy by³ ju¿ na Madagaskarze i tam dotar³a do niego wiadomo¶æ o zgonie ojca Mariana, wówczas w tak bardzo ciekawy sposób na tê wiadomo¶æ zareagowa³: „Brak ojca Mariana czujê, bo kocha³em go tak, ¿e ju¿ trudno wiêcej, ale otwarcie mówiê, ¿e wiadomo¶æ o jego ¶mierci nie by³a dla mnie ciosem, nie martwiê siê wcale tym, ¿e go nie ma. Czego siê smuciæ, skoro on ju¿ szczê¶liwy na wieki? Teraz ci±gle bêdê siê stara³, ¿eby móc byæ z nim razem po ¶mierci. Wszystko za ¿ycia ojciec Marian robi³ bardzo dobrze, ale jedna rzecz nie uda³a mu siê wcale, mianowicie pomimo ca³ej gorliwo¶ci i pracy, której nie szczêdzi³ a za któr± niech mu Bóg stokrotnie zap³aci, nie uda³o mu siê z Tatara zrobiæ poczciwego cz³owieka i dobrego zakonnika. Szelm± by³em i jestem, a¿ mrowie po skórze przechodzi na wspomnienie, ¿e ju¿ wkrótce bêdê musia³ stan±æ przed s±dem Chrystusa Pana. Naturalnie, ¿e to wina tylko moja, a nie tego ¶wiêtego ojca Mariana, ale widaæ st±d, ¿e drañciem jestem, z którego nawet ojciec Marian nic zrobiæ nie potrafi³"[30]. W roku 1882 zmar³a w Rybczyñcach, na Podolu Matka Jana Beyzyma Olga. Niestety syn nie móg³ byæ na jej pogrzebie[31]. 15 lipca roku 1884 Jan Beyzym uda³ siê do klasztoru w Starej Wsi by tam przej¶æ ostatni etap formacji potrzebny do otrzymania ¶wiêceñ zakonnych, czyli trzeci± probacjê. Te rekolekcje czy te¿ „kurs duchowo¶ci jezuickiej rozpocz±³ ks. Jan (...) pod kierunkiem gruntownego ascety i pisarza religijnego Micha³a Mycielskiego (1826-1906)"[32]. Niestety po dwóch miesi±cach zacz±³ ks. Beyzym powa¿nie chorowaæ i po ¶wiêtach Bo¿ego Narodzenia 1884 roku zosta³ zwolniony z kontynuacji probacji. Wówczas powróci³ do Tarnopola. O tej przerwanej probacji Jana Beyzyma napisa³ usprawiedliwiaj±cy list ojciec Henryk Jackowski, bêd±cy wówczas prowincja³em polskich jezuitów do ówczesnego genera³a zakonu Antona Anderledego (1819-1892). Genera³ da³ w tej sprawie woln± rêkê polskiemu prowincja³owi. „Tak zakoñczy³ siê okres studiów i formacji naszego bohatera. Ksi±dz Jan Beyzym posiada³ studia zakonne niepe³ne i niezg³êbione, i gdyby nie wielkie przywi±zanie do powo³ania zakonnego, gorliwo¶æ w pracy duszpasterskiej i pedagogicznej dar pedagogicznego oddzia³ywania na m³odzie¿, wielkie serce dla innych, a zapewne i osobiste powi±zania prowincja³a Jackowskiego z ojcem ksiêdza Jana, jego pozostawanie w zakonie niew±tpliwie sta³oby pod znakiem zapytania"[33]. Ostatnie ¶luby zakonne z³o¿y³ 2 lutego1886 roku, w uroczysto¶æ Matki Bo¿ej Gromnicznej, na rêce prowincja³a Henryka Jackowskiego. O. Henryk Jackowski SJ, najbli¿szy opiekun Jana Beyzyma, ze Starej Wsi wybra³ siê w cywilnym strojuna misje w¶ród Unitów na Podlasiu, zapalaj±c swoj± gorliwo¶ci± równie¿ wo³yñskiego kleryka. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. W roku 1887 jezuicki Zak³ad Naukowo-Wychowawczy zosta³ przeniesiony z Tarnopola do, wspomnianego ju¿ Chyrowa pod Przemy¶lem, a dok³adniej do le¿±cych pod Przemy¶lem B±kowic. Dzisiaj jest to teren Ukrainy. Ten zak³ad nale¿a³ do najnowocze¶niejszych w ca³ej ówczesnej Europie. Mie¶ci³ siê on „w obszernych budynkach szkolnych ze wspania³ymi warunkami socjalnymi, zaopatrzonych znakomicie w pomoce naukowe, bibliotekê (30 tys. ksi±¿ek), zbiory archeologiczne, numizmatyczne i przyrodnicze, sale gimnastyczne, 4 korty tenisowe i 8 boisk"[34]. Oprócz tego konwiktorzy mieli do dyspozycji: „krêgielniê, salê do gimnastyki i fechtunku, p³ywalniê, ³ódki i kajaki. W zimie bobsleje i narty, zwane ski"[35]. Konwikt chyrowski w koñcu XIX wieku. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. W Chyrowie ojciec Beyzym by³ nauczycielem jêzyka rosyjskiego dla konwiktorów z zaboru rosyjskiego oraz przej¶ciowo uczy³ jêzyka francuskiego. Ale edukacja m³odzie¿y z pewno¶ci± nie by³a jego powo³aniem. Po czasie, o tym swoim nauczaniu tak dowcipnie napisa³ do jednej karmelitanki, która wspomina³a jego profesurê w Chyrowie: „Niech wielebna matka nie wierzy temu, co o mnie gadaj±. Uczepi³o siê mnie to przezwisko profesor francuskiego, a ja nim nigdy nie by³em. Uwa¿ano mnie za doktora obojga francuskich abecade³ chyba dlatego, ¿e wielkie litery czyta³em bez trudno¶ci, a w ma³ych niewiele siê myli³em. Kazano mi kiedy¶ uczyæ francuskiego, kazano, wiêc trudna rada, poszed³em do klasy, ale wkrótce pokaza³o siê, ¿e moi uczniowie umiej± dziesiêæ razy wiêcej ode mnie i ¿e z moim urzêdem (prefekt dywizji, a potem infirmerii) ta profesura siê nie zgodzi, wiêc dano mi spokój. ¯e rozumia³em trochê i gada³em, to jeszcze niewiele. Ka¿dy kelner to potrafi, a mimo to jest tylko kelnerem i nie tylko go nie zapraszaj± nigdzie, ¿eby uczy³ francuskiego, ale on sam o tym nigdy nie my¶li. Teraz widzi ju¿ wielebna matka, jaki ze mnie Francuz"[36]. Z powy¿szego listu mo¿na wywnioskowaæ, ¿e nawet je¶li ojciec Beyzym mia³ jakie¶ wady, to pychy w nim zdecydowanie nie by³o. Widaæ, ¿e nie czu³ siê dobrze jako nauczyciel natomiast jego dzia³alno¶æ ¶wiadczy³a o tym, ¿e ¶wietnie siê sprawdza³ jako wychowawca m³odzie¿y oraz jako opiekun chorych. Przez wiele lat by³ prefektem infirmerii, czyli pomieszczeñ w budynku jezuickiego zak³adu z m³odzie¿± ob³o¿nie chor±. Tych pomieszczeñ by³o a¿ dziesiêæ, „a w razie potrzeby i wiêcej, jej prefekt by³ wiêc jakby dyrektorem szpitala"[37].Tak wspominali po latach swojego prefekta ówcze¶ni konwiktorzy i pacjenci infirmerii: „»O. Beyzym by³ parê miesiêcy moim spowiednikiem i bardzo lubi³em u niego siê spowiadaæ, bo jako¶ po tej spowiedzi by³o siê ochotniejszym i wzmocnionym na duchu. Raz mia³ rekolekcje dla kilku dywizji ju¿ jako prefekt infirmerii i przypominam sobie, ¿e jako studentowi bardzo mi one zaimponowa³y: ¿adnych frazesów, a tylko ogromna prostota ujmuj±ca serce... Boga przedstawia³ nam jako Ojca najlepszego, rozwodzi³ siê nad jego wszechwiedz± i nad niewdziêczno¶ci± bezdenn± grzesznika, który o¶miela siê takiego ojca obra¿aæ«. Praca w infirmerii wymaga³a du¿ego trudu i odpowiedzialno¶ci. Oprócz tzw. bolig³ówek, gdzie zatrzymywali siê ch³opcy przez kilka godzin w czasie chwilowej niedyspozycji, znajdowa³y siê w zak³adzie du¿e sale, w których, zw³aszcza por± zimow±, przebywa³o nieraz kilkudziesiêciu pacjentów. Ojciec wszystkich otacza³ troskliw± opiek±. W pracy wyznawa³ zasadê: »Nie infirmeria dla infirmarza, ale infirmarz dla infirmerii« oraz »chory, a oko w g³owie to jedno«. Na pierwszym miejscu chodzi³o mu zawsze o dobro chorych konwiktorów. Ch³opców podupad³ych na zdrowiu na w³asnych rêkach przenosi³ nieraz do lecznicy, nie czeka³ na s³u¿±cego czy pielêgniarza, ale sam szed³ do sk³adu po po¶ciel, »a¿eby - jak mówi³ - chory siê nie mêczy³, ale móg³ jak najwcze¶niej po³o¿yæ siê do ³ó¿ka«. »Biada temu - opowiada³ brat Kazimierz Buzalski (1870-1945), nieodstêpny towarzysz o. Beyzyma w infirmerii - kto by stan±³ mu na przeszkodzie i robi³ trudno¶ci, wskutek czego chorzy mieliby doznawaæ jakiegokolwiek braku. On by tego nie ¶cierpia³«. Jakkolwiek nie pragn±³ mieæ wielu pacjentów w szpitaliku, to jednak jak by³o ich ma³o lub - jak siê wyra¿a³ - »nic powa¿nego«, wtedy jakby posêpnia³, stawa³ siê niespokojny mówi±c: »dziêki Bogu, ¿e tak jest, lecz aby tylko wkrótce co¶ nowego nie wykwit³o«. Czêsto zdarza³o siê, ¿e jego przepowiednie spe³nia³y siê, wtedy niestrudzenie biega³, pomaga³, rozwesela³ zarówno cierpi±cych, jak i personel obs³uguj±cy, powtarza³: »Mamy têg± harówkê, trzeba by teraz zaprz±c tych, co du¿o krzycz±, a ma³o robi±, wówczas poznaliby, jak to praca pachnie«. Nawet w czasie najwiêkszego nawa³u zajêæ nie traci³ fantazji i pogody, tak potrzebnej przy obs³udze chorych. Lubi³ p³ataæ figle i kawa³y. Niektóre z nich opisa³ brat Kazimierz Buzalski. Np. [„W jesieni r. 1887 wybuch³a szkarlatyna miêdzy konwiktorami. Salkê obserwacyjn± oddano w opiekê staruszkowi Bratu Sagadynowi (Bart³omiej - 1834-1903). Znajdowa³ siê w niej ch³opczyk z klasy przygotowawczej (t. j. 4-tej elementarnej). W nocy, gdy ten malec i Br. Sagadyn spokojnie spali, potrzeba by³o usun±æ znajduj±cego siê na obserwacji malca, a na jego miejsce po³o¿yæ innego, o wiele wiêkszego i tê¿szego ch³opca. O. Beyzym wykorzysta³ tê sposobno¶æ, a¿eby sp³ataæ figla ¶pi±cemu Br. Sagadynowi. Cicho, niepostrze¿enie zabra³ wraz z po¶ciel± ¶pi±cego ch³opczyka, a na jego miejsce u³o¿y³ do snu ch³opca wiêkszego. Gdy nazajutrz rano Brat Sagadyn obudzi³ siê i zbli¿y³ do ³ó¿ka: dziwn± znalaz³ zmianê. Wieczorem ch³opiec by³ maleñki, a przez noc tak bardzo urós³! Zdumiony i przestraszony tem nies³ychanem zdarzeniem, przybiega do O. Beyzyma i opowiada, co siê sta³o. Naturalnie O. Beyzym nie odrazu wyja¶ni³ mu ca³± sprawê, lecz wpierw innych i siebie ubawi³ naiwno¶ci± poczciwego Brata"[38].] Innym razem pewien uczeñ VI klasy w czasie silnej gor±czki zacz±³ majaczyæ. Domaga³ siê od czuwaj±cego przy nim brata S. Majewskiego przetransportowania na okrêt, poniewa¿ chcia³ pop³yn±æ do Ameryki. Wszelkie t³umaczenia nie odnosi³y skutku. Chory wsta³ z ³ó¿ka, ubiera³ siê i chcia³ wyj¶æ z sali. Na to wszed³ o. Beyzym, od razu zorientowa³ siê w sytuacji i zapyta³: - A gdzie siê to kolega wybiera? - Na okrêt - pada odpowied¼. - To bardzo dobrze, ja jestem w³a¶nie kapitanem tego okrêtu, pojedziemy razem. Nastêpnie wzi±³ ch³opca na rêce, przeniós³ do drugiej sali, u³o¿y³ na ³ó¿ku, usiad³ przy nim i powiedzia³: - Oto jeste¶my szczê¶liwie na okrêcie... Teraz odjazd. Chory zaskoczony przyzna³ Ojcu racjê i uspokoi³ siê zupe³nie. Kiedy¶ na salê opatrunkow± wszed³ ch³opiec i nie zamkn±³ drzwi za sob±. Ojciec chcia³ mu zwróciæ na to delikatnie uwagê i zapyta³: - A co¶ ty, kolego, zwojowa³? Ten ze zdziwienia otworzy³ usta, nie wiedz±c, o co go pos±dzaj±. Wtedy Ojciec powiedzia³: - Drzwi nie zamkn±³e¶ i usta otworzy³e¶... Z tego bêdzie przeci±g, a ja mam reumatyzm... Mia³ te¿ wypróbowan± metodê na leniuchów. Ch³opców stroni±cych od ksi±¿ki, którzy za wszelk± cenê szukali schronienia w infirmerii, prosi³ o »kole¿eñsk± d³oñ«. U¶cisk jego by³ tak mocny, ¿e delikwent w podskokach wraca³ na swoje miejsce, zabiera³ siê natychmiast do nauki i nie mia³ ju¿ ochoty nara¿aæ siê wiêcej na podobne »serdeczno¶ci«. [W usposobieniu swym mia³ ojciec Beyzym co¶ z charakteru ¶wiêtego Franciszka z Asy¿u i innych ¦wiêtych, którzy odznaczali siê mi³o¶ci± natury. Wielkie mia³ zami³owanie do (...) ptaszków, rybek innych zwierz±tek"[39]. Natomiast] w chwilach wolnych od pracy, ulubion± rozrywk± o. Beyzyma by³a hodowla kwiatów. Za³o¿y³ w swoim pokoju niewielk± szklarniê, ogrzewan± piecykiem, który sam wyszykowa³. Wyhodowanymi kwiatami przyozdabia³ pokoje rekonwalescentów oraz o³tarz w infirmerii, przy którym odprawia³ dla chorych mszê ¶w. Urz±dzi³ tak¿e akwarium, posiada³ wiewiórkê i kanarka, budowa³ dla nich klatki. Jeden z jezuitów, który mia³ powierzon± bibliotekê szkoln±, nazwa³ Ojca ¿artobliwie »pokojowym ogrodnikiem«. Pewnego razu, gdy prefekt infirmerii spó¼ni³ siê do jadalni na obiad, bibliotekarz powiedzia³ g³o¶no do innych ojców: »przyszed³ pokojowy ogrodnik«. »Nic mu nie odpowiedzia³em - pisze o. Beyzym - a po chwili, kiedy zaczêto mówiæ zupe³nie o czym innym zapyta³em: - Czy nie pamiêtacie, ojcowie, pod jak± postaci± ukaza³ siê Chrystus Pan Magdalenie po swoim zmartwychwstaniu? -. Ten ojciec natychmiast odpowiedzia³: - Patrzcie, tego nie wie... Przecie¿ w postaci ogrodnika. - Ogrodnika, prawda, odpowiedzia³em, a nie bibliotekarza. Wszyscy, co byli przy stole, zaczêli siê ¶miaæ, a ten ojciec co¶ mrukn±³ i da³ ju¿ spokój ogrodnikom«. Inn± pasj± o. Beyzyma by³a rze¼ba. Pozosta³o po nim wiele piêknych relikwiarzy, lichtarzy, kropielniczek, kapliczek, ram do obrazów. W kaplicy szpitalnej umie¶ci³ w o³tarzu figurê Matki Bo¿ej i wyrze¼bi³ dla niej obramowanie z ornamentem w kszta³cie ga³±zek bluszczu. Przy warsztacie zaprzyja¼ni³ siê z nim Antoni Wiwulski (1877-1919), pó¼niejszy twórca Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie. Pisa³ o nim o. Beyzym: „Pierwsze próby swego rze¼biarskiego powo³ania odbywa³ w moim pokoju. Wszyscy byli¶my przekonani, ¿e bêdzie zeñ prawdziwy artysta"[40]. Obrazek Matki Boskiej Czêstochowskiej w ramie rze¼bionej przez ojca Beyzyma, obecnie w M Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. Wydaje siê, ¿e do¶æ trudno by³oby opisaæ czym by³o kap³añstwo dla ojca Beyzyma, ale mo¿na wyrobiæ sobie jakie¶ pojêcie o tym wtedy, gdy pos³uchamy o bardzo wymownym zdarzeniu, które mia³o miejsce podczas o¶miodniowych rekolekcji dla osób zakonnych w Chyrowie, a które odby³y siê w roku 1897. Otó¿, gdy ten lubi±cy ¿arty, ale „wejrzenia srogiego i surowego"[41] ojciec Beyzym „chcia³ mówiæ o mi³o¶ci powo³ania zakonnego. Zacz±³ temi s³owy: Wystawiê [wyobra¿am] sobie, ¿e przychodzi do mnie ksi±dz rektor i mówi: »mój drogi, zdejm tê sukienk±, powie¶ j± na ko³ku i id¼ sobie w ¶wiat...« Tu urwa³, zakry³ twarz rêkoma i usi³owa³ wstrzymaæ gwa³towne wzruszenie swe i ³zy - lecz bezskutecznie. Po ma³ej pauzie wsta³ i wyszed³ szybko z kaplicy. Zrobi³o to wiêksze na s³uchaczach wra¿enie ni¿ gdyby by³ przez godzinê najwymowniej mówi³ o mi³o¶ci powo³ania do zakonu"[42]. Ojciec Beyzym ju¿ od dawna interesowa³ siê dzia³alno¶ci± misyjn± Ko¶cio³a katolickiego. Na pocz±tku, zaraz po ¶wiêceniach, zamierza³ jako misjonarz pracowaæ na Podlasiu miêdzy prze¶ladowanymi przez carat unitami. Jednak pó¼niej, po przeczytaniu wspomnieñ ksiêdza Jana Wehingera zatytu³owanych Trzy lata miêdzy trêdowatymi, jego my¶li i zamiary skierowa³y siê ku tym nieszczê¶nikom. Ksi±¿eczkê tê otrzyma³ od kleryka Apoloniusza Kraupy (1871-1919), którego by³ spowiednikiem. Ten m³ody kleryk równie¿ od jakiego¶ czasu marzy³ o wyje¼dzie na misje do trêdowatych. Nawet z³o¿y³ rodzaj ¶lubu, „¿e wszelkich do³o¿y starañ, ¿eby dostaæ siê na pos³ugê tych najszczê¶liwszych istot"[43]. Przyszed³ jednego dnia do ojca Beyzyma, poradziæ siê go jak on jako kleryk móg³by wyjechaæ na misje. Ojciec Jan mia³ akurat czas wolny i zajmowa³ siê rze¼bieniem, gdy us³ysza³ od m³odego kleryka o jego powo³aniu do misji w¶ród trêdowatych oraz o jego zmartwieniu z powodu przeszkód, jakie mo¿e mieæ ze strony prze³o¿onych: „odk³adaj±c d³uto, stanowczym g³osem odzywa siê: »Z mej strony niema tej przeszkody, bo ju¿ jestem kap³anem, pójd± do trêdowatych, je¶li prze³o¿eni pozwol±; co do ciebie, wnie¶ równie¿ pro¶bê na tê misjê, uda siê, nie uda, popróbowaæ mo¿na«. Nastêpnie obydwaj poszli do kaplicy, a¿eby tam w rêce Matki Bo¿ej z³o¿yæ swe postanowienia Bogu uczynione, poczem kolejno udali siê do O. Jackowskiego, bawi±cego chwilowo w Chyrowie. [Jak wiemy] O. Jackowski zna³ dobrze O. Beyzyma od pierwszych lat jego ¿ycia zakonnego, od razu zrozumia³ nastrój jego duszy, gotowej do heroizmu i pochwali³ ten zamiar. Tego samego dnia O. Beyzym wniós³ pro¶bê krótk± a wêz³owat± do genera³a zakonu T. J., O. Ludwika Martina (1846-1906)"[44]. Ta pro¶ba tak brzmia³a: „Rozpalony pragnieniem leczenia trêdowatych, proszê usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Genera³a o ³askawe wys³anie mnie do jakiego¶ domu misyjnego, gdzie móg³bym s³u¿yæ tym najbiedniejszym ludziom, dopóki bêdzie siê to Bogu podoba³o. Wiem bardzo dobrze, co to jest tr±d i na co muszê byæ przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, poci±ga, poniewa¿ dziêki takiej s³u¿bie ³atwiej bêdê móg³ wynagrodziæ za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, trac±c ga³gana, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanê przydzielony, nic nie ucierpi, poniewa¿ bêdê siê stara³, wedle si³ i z Bosk± pomoc±, wype³niæ swoje obowi±zki. Oby tylko Wielebno¶æ Wasza pozwoli³a mi na wyjazd, o co najpokorniej proszê"[45]. Ojciec genera³ przyj±³ tê ofiarê ojca Beyzyma i nakaza³ jego prze³o¿onym za³atwienie wszelkich niezbêdnych formalno¶ci potrzebnych do wyjazdu na misjê. Natomiast m³ody kleryk Apoloniusz Kraupa, poniewa¿ musia³ dokoñczyæ swoj± formacjê zakonn±, otrzyma³ odpowied¼ odmown±[46]. [1] O. Franciszek ¦wi±tek C. Ss. R., ¦wiêto¶æ Ko¶cio³a w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym; 33 ¿yciorysów ¶wi±tobliwych Polaków i Polek, Kielce 1933, s. 200 [2] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym T.J. ofiara mi³o¶ci, Kraków 1922, s. 259. [3] Tam¿e, s. 268-269. [4] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ Pos³ugacz trêdowatych, Kraków 2002, s. 20, a tak¿e Stanis³aw Obirek SJ, Aposto³ odrzuconych b³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym 1850-1912, Kraków 2002, s. 13. [5] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014, s. 19. [6] Feliks Koneczny, ¦wiêci w dziejach narodu polskiego, Warszawa b.r., s. 602. [7] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 13. [8] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 14. [9] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym..., s. 11. [10] Tam¿e, s. 15. [11] Tam¿e. [12] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 14. [13] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 32. [14] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 14. [15] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym T.J. ofiara mi³o¶ci, Kraków 1922, s. 16. [16] Tam¿e, s. 17. [17] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 78. [18] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 13. [19] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s 33. [20] Tam¿e, s. 26-27. [21] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 41-42. [22] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s 33. [23] Tam¿e, s. 35. [24] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 21. [25] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s 35-36. [26] Tam¿e, s. 37. [27] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 31-32. [28] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 107. [29] Tam¿e, s. 105. [30] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 23-24. [31] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 44. [32] Tam¿e, s. 109. [33] Tam¿e. [34] Tadeusz Loster, Konwikt oo. Jezuitów w Chyrowie - jedna z najlepszych szkó³ w Europie, dost. w Intern. na str.: https://wnet.fm/kurier/konwikt-oo-jezuitow-w-chyrowie-jedna-z-najlepszych-szkol-w-europie-tadeusz-loster-slaski-kurier-wnet-81-2021/ [35] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 117. [36] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 26-27. [37] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 118. [38] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s 46. [39] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 51. [40] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 28-31. [41] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 137. [42] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 61. [43] Tam¿e, s. 62. [44] Tam¿e, s. 63. [45] Z listu o. Jana Beyzyma do genera³a zakonu Ludwika Martin. Chyrów, 23 pa¼dziernika 1897 B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ; Aposto³ Madagaskaru, Red. Józef ¯ukowicz SJ, Kraków 2002, s. 10. Z listu o. Jana Beyzyma do genera³a zakonu Ludwika Martin. Chyrów [46] O. Apoloniusz Kraupa po ¶mierci ojca Beyzyma w 1912 roku, postanowi³ go zast±piæ i stara³ siê o wyjazd na Madagaskar. Wys³ano go jednak w marcu 1913 roku na misjê do Rodezji Pó³nocnej, dzisiejszej Zambii. Tam pracowa³ jako ojciec superior w polskiej misji. Po otwarciu kilku placówek zmar³ w grudniu 1919 roku.
Powrót |