B³ogos³awiony Jan Beyzym Cz. II Obraz przedstawiaj±cy O. Jana Beyzyma SJ. Zdj. z ks.: B³ogos³awiony Ojciec Jan Beyzym SJ Aposto³ Madagaskaru Wybór listów, Kraków 2002. Poniewa¿ tata ojca Beyzyma bardzo chcia³ byæ blisko swojego syna, wiêc w tym celu zakupi³ w Chyrowie kamieniczkê blisko jezuickiego konwiktu. To pozwala³o mu byæ czêstym go¶ciem u jezuitów i widzieæ swojego syna przy pracy. Gdy o. Jan Beyzym otrzyma³ pozwolenie na wyjazd na misje by³ gotów z³o¿yæ w ofierze Panu Bogu swoj± mi³o¶æ do starego ojca i wyjechaæ do „pracy w¶ród trêdowatych (...). Lecz Pan Bóg w niezg³êbionej swej dobroci i m±dro¶ci, który przyj±³ tak heroiczn± ofiarê O. Beyzyma, chcia³ oszczêdziæ starca, zdecydowanego ju¿ na rozdzia³ ze synem i sprawi³, ¿e a¿ do ¶mierci mia³ go przy sobie. Oto (...) zupe³nie niespodziewanie w dniu Matki Bo¿ej Gromniczne), 2 lutego 1898 r., zachorowa³ pan Beyzym, tego¿ samego dnia pobo¿nie przyj±³ ¶wiête Sakramenta, i nie trac±c prawie do ostatnich chwil ¿ycia przytomno¶ci, bardzo pobo¿nie zmar³ dnia 4 lutego w samo po³udnie, gdy zadzwoniono na Anio³ Pañski. O. Jan w ci±gu tych kilku dni, nie opuszcza³ ojca ani we dnie, ani w nocy, i mo¿na powiedzieæ z ca³± prawd±, ¿e zamkn±³ mu oczy"[1]. Pocz±tkowo ojciec Beyzym mia³ wyjechaæ na placówkê do Indii. Ale okaza³o siê, ¿e tam ju¿ by³ opiekun trêdowatych a drugiego nie potrzebowali. Wówczas postanowiono wys³aæ naszego b³ogos³awionego bohatera na afrykañsk± wyspê Madagaskar. Jeszcze do koñca roku szkolnego 1898 pracowa³ o. Beyzym z konwiktorami, a gdy siê rozpoczê³y wakacje, wyjecha³ do Krakowa. Tam, w jezuickim kolegium zacz±³ przygotowywaæ siê do swojego wyjazdu na misjê. „Podczas gdy prze³o¿eni przeprowadzali pertraktacje listowne z odpowiednimi w³adzami zakonnymi tak w Rzymie, jak we Francji i na Madagaskarze: O. Beyzym zakupywa³, a jeszcze czê¶ciej wy¿ebrywa³ rzeczy potrzebne mu dla chorych i przysz³ej dla nich kaplicy. Miêdzy innymi naby³ kopiê obrazu na blasze malowan±, Matki Boskiej Czêstochowskiej, której opiece pragn±³ oddaæ przysz³ych swych pupilów, tak, jak ju¿ od dziecka sam pozostawa³ we wiernej Jej s³u¿bie, i nieraz mówi³, ¿e Jej wszystko zawdziêcza"[2]. W krakowskim kolegium przebywa³ tak¿e wspomniany ju¿ wcze¶niej i czêsto cytowany o. Marcin Czermiñski. Zosta³ on w tym czasie i pozosta³ na d³ugie lata redaktorem miesiêcznika Misje Katolickie. Rok po ¶mierci ojca Jana, napisa³ on jako pierwszy, jego biografiê i tak w niej opisa³ swoje kontakty z przysz³ym misjonarzem w Krakowie: „Mieszkaj±c pod jednym dachem z O. Beyzymem w ci±gu ostatnich miesiêcy, oddzielaj±cych go od wyjazdu na misjê, czêsto omawiali¶my przysz³e jego prace i sposób zdobycia ¶rodków materialnych na za³o¿enie schroniska dla trêdowatych, odpowiedniego celowi: t. j., aby im przynie¶æ ulgê na ciele, lecz zarazem zabezpieczyæ mo¿liwo¶æ zbawienia ich duszy. Gdy mu t³umaczy³em konieczno¶æ pisywania sprawozdañ z prac podjêtych, które nastêpnie mog³yby byæ drukowane w Misjach katolickich, w ten sposób zainteresowaæ polskie spo³eczeñstwo i zachêciæ do ofiarno¶ci na cel zamierzony: odpowiedzia³ mi, ¿e nigdy pióra nie bra³ do rêki, a¿eby co¶kolwiek opisywaæ, a tym bardziej by³oby mu to wstrêtnym, skoro musia³by wspominaæ o sobie i o w³asnej pracy. Dopiero gdy mu powiedzia³em, ¿e inaczej trêdowaci nic z Polski nie otrzymaj±, bo nikt siê o nich nie dowie, a pisanie o swej dzia³alno¶ci jest rzecz± konieczn±, zarówno dla zbudowania czytelników rozumiej±cych intencjê autora, jak dla dobra sprawy, zdecydowa³ siê zado¶æ uczyniæ moim naleganiom. Pó¼niej siê okaza³o, jak barwnie i zajmuj±co umia³ opisywaæ O. Beyzym i wynajdywaæ coraz to nowe charakterystyczne szczegó³y z ciasnego kó³ka ¿ywego grobu trêdowatych, skoro jego listy, chocia¿ ju¿ by³y drukowane w Misyach katolickich, gdy siê ukaza³y razem zebrane w osobnej ksi±¿ce, w krótkim przeci±gu czasu by³y rozchwytane. Niektóre z nich przedrukowywane w wyj±tkach w ró¿nych pismach, a nawet w wypisach szkolnych, przeznaczonych dla m³odzie¿y gimnazjalnej, by³y tak¿e podane jako wzór listów opisowych"[3]. Ojciec Jan Beyzym wyjecha³ z Krakowa 17 pa¼dziernika 1898 roku. Mia³ wówczas czterdzie¶ci osiem lat. Wiedzia³, ¿e jedzie do Afryki na zawsze, ¿e nie zobaczy ju¿ Polski. W jednym z listów napisanych rok pó¼niej zamie¶ci³ tak± uwagê: „wyje¿d¿aj±c z kraju, by³em ju¿ przekonany, ¿e sam bêdê trêdowatym, ale mnie to wcale nie straszy³o"[4]. „Jaki w tym heroizm? Odkomenderowa³a Naj¶wiêtsza Pani do obs³ugi trêdowatych, to i jestem, ot i ca³a parada"[5]. Do Tananariwy stolicy Madagaskaru dotar³ nasz b³ogos³awiony jezuita 30 grudnia 1898 roku. Ju¿ na drugi dzieñ, po przybyciu powa¿nie zachorowa³ na febrê i maj±c 40 stopni gor±czki przele¿a³ tydzieñ w ³ó¿ku. W taki, do¶æ nieoczekiwany sposób zaczê³a siê jego heroiczna misja w Afryce. Madagaskar, po st³umieniu walk niepodleg³o¶ciowych, w roku 1896 zosta³ zaanektowany przez Francjê i sta³ siê jej koloni±. Na tej olbrzymiej wyspie, której powierzchnia jest bez ma³a dwa razy wiêksza ni¿ powierzchnia Polski, ¿y³ wówczas (i ¿yje równie¿ dzisiaj) do¶æ du¿y, choæ trudny do wyliczenia, odsetek ludzi trêdowatych. „Francuskie w³adze kolonialne, w³adze miejscowe i wiêkszo¶æ spo³eczeñstwa pozbawi³y tych nieszczê¶liwych ludzi prawa egzystencji, uwa¿aj±c zara¿onych za wyrzutków, niegodnych miana cz³owieka"[6]. Dlatego ka¿dego podejrzanego o tr±d, wywozi³o siê z miasta lub wsi i pozostawia³o na terenie niezamieszka³ym, nie interesuj±c siê jego dalszym losem. Jezuici na Madagaskarze rozpoczêli swoj± dzia³alno¶æ misyjn± w roku1850. Od roku 1872 prefektem apostolskim misji Towarzystwa Jezusowego zosta³ biskup Jan Chrzciciel Cazet (1827-1918). W tym czasie, kiedy na wyspê dotar³ ojciec Beyzym, istnia³y na niej dwa o¶rodki (leprozoria) dla trêdowatych, które prowadzili jezuici. Pierwsze, wiêksze w Ambahiwuraka, w prowincji Imerina i drugie, mniejsze w Maranie, w prowincji Betsileo. Ojciec Jan rozpocz±³ swoj± pos³ugê od o¶rodka w Ambahiwuraka, gdzie przeciêtnie przebywa³o oko³o 125 chorych. Warunki jakie tam zasta³, ur±ga³y jakimkolwiek wymogom i nie spe³nia³y nawet bardzo skromnych oczekiwañ ludzi cywilizowanych. ¦wie¿o przyby³y misjonarz okre¶li³ je jako „najokropniejsz± nêdzê i nic wiêcej. (...) W misjach francuskich - pisa³ - jest rycina mego schroniska, sam j± widzia³em bêd±c jeszcze w Krakowie, ale có¿ to warte? Ka¿dy kto spojrzy na rycinê, my¶li, ¿e to schronisko, a w rzeczywisto¶ci to dziura, w której i psów nie godzi³oby siê trzymaæ"[7]. Jedyne co ³±czy³o to miejsce z cywilizowan± spo³eczno¶ci± to to, ¿e w centrum tego schroniska sta³ niewielki ko¶ció³ek. W tym czasie przebywa³o tam 150 chorych mieszkaj±cych w rozpadaj±cych siê barakach z salkami bez pod³óg i okien. Nie by³o tam tak¿e ³ó¿ek, do spania s³u¿y³a pleciona z sitowia (czy innych ³odyg) mata zwana rogó¿k± lub rogo¿±. W czasie deszczu ludzie ci mokli i czêsto le¿eli w b³ocie. Od razu wiêc, zaczê³a kie³kowaæ my¶l u ojca Beyzyma by wybudowaæ nowy o¶rodek dla tych cierpi±cych ludzi, tak o tym pisa³: "...Mówi³em niedawno z X. Superiorem [biskup Jan Chrzciciel Cazet] o mojem schronisku i wyt³umaczy³em mu, ¿e tak dalej i¶æ nie mo¿e, bo to do niczego niepodobne (...) Powiedzia³em X. Superiorowi, ¿e niezbêdny [jest] szpital, a nie takie jaskinie jak teraz; potrzeba doktora i Sióstr Mi³osierdzia lub innych zakonnic i t. p. ¯e misja uboga (¿yjemy li-tylko z ja³mu¿ny) to nic; ani ¶w. Ignacy, ani ¶w. Teresa miljonów nie mieli, a mimo to co domów pozak³adali. (...) Mo¿emy i my, ufaj±c mi³osierdziu Bo¿emu, pomy¶leæ o szpitalu. Koniec koñcem, rozmowa skoñczy³a siê na tem, ¿e X. Superior powiedzia³: »Jak dostaniesz pieni±dze, to dobrze, budujmy«. Ca³± sprawê odda³em, rozumie siê, w rêce Matki Naj¶wiêtszej; do ¶w. Ojca Ignacego, do ¶w. Teresy i do ¶w. Franciszka Ksawerego, co dzieñ siê modlê, ¿eby siê za mn± wstawiali do Matki Naj¶w. i mam nadziejê, ¿e po kilku latach, jak Bóg pozwoli, stanie szpital, w którym moi nieszczê¶liwi bêd± mogli roz³o¿yæ siê jak ludzie"[8]. I pó¼niej jeszcze doda³: „Moj± ide± jest wybudowaæ szpital na jakich 200 chorych i sprowadziæ ze 3 lub 4 Siostry Mi³osierdzia. Nie mam ani centa na to, dlatego nie przestanê naprzykrzaæ siê Matce Naj¶wiêtszej, ¿eby raczy³a daæ ¶rodki potrzebne na to"[9]. Oprócz tego, ¿e nie by³o w tym o¶rodku opieki medycznej to kolonialny rz±d nie udziela³ trêdowatym równie¿ ¿adnej pomocy finansowej ani nie przydziela³ im ¿adnych leków. Z kolei misja Towarzystwa Jezusowego z powodu braku misjonarzy i ¶rodków udziela³a bardzo skromnej pomocy. Raz w tygodniu przysy³ano litr ry¿u na osobê a raz na rok przekazywano jedno bia³e lamba. „Lamba jest to kawa³ p³ótna wielko¶ci prze¶cierad³a"[10] s³u¿±cy najczê¶ciej do okrycia cia³a. Raz w miesi±cu do chorych przychodzi³ kap³an który przez kilka godzin udziela³ im sakramentów ¶wiêtych. Trêdowaci sami grzebali tych, którzy umarli. Do czasu, „zanim ojciec Beyzym wystara³ siê o pieni±dze z Polski, za które dokupowa³ ry¿u, co tydzieñ by³o regularnie 3, 4, albo i wiêcej pogrzebów"[11]. Poniewa¿ chcia³ siê on zajmowaæ trêdowatymi dzieñ i noc, wiêc bardzo szybko, bo ju¿ w lutym 1899 roku, zamieszka³ w lepiance przy ko¶ciele w¶ród baraków. Wcze¶niej kazano mu mieszkaæ w jezuickiej rezydencji w stolicy kraju, gdzie w dni powszednie uczy³ siê podstaw jêzyka malgaskiego. Do oddalonego od Tananariwy o dwie i pó³ godziny marszu o¶rodka trêdowatych w Ambahiwuraka, przybywa³ wraz z t³umaczem co niedziela i sprawowa³ wówczas pos³ugê duszpastersk±. Ten po¶piech, aby jak najszybciej zamieszkaæ w¶ród swoich czarnych piskl±t, jak nazywa³ swoich trêdowatych podopiecznych ojciec Jan, wynika³ z tego, ¿e chcia³ on „nie tylko na co dzieñ ³agodziæ ich ból fizyczny, jaki towarzyszy³ chorobie tr±du, ale te¿ zmniejszyæ ból moralny wynikaj±cy z samotno¶ci, z odsuniêcia od reszty ludzkiej spo³eczno¶ci"[12]. Wielu z tych nieszczê¶liwców by³o zara¿onych wenerycznie, równie¿ wszawica by³a w¶ród nich bardzo powszechna. „Tutaj z chorymi - pisa³ ojciec Beyzym -trzeba byæ bardzo ostro¿nym, bo oprócz tr±du, rozpowszechniony miêdzy nimi syfilis, parchy i wszy. Temu ja siê nie dziwiê, bo jak¿e biedacy maj± siê myæ lub czesaæ, nie maj±c palców u r±k"[13]. Ojciec Beyzym bardzo ba³ siê o dusze swoich podopiecznych, które ¿y³y w nieustannych grzechach. Dlatego dodatkowym powodem budowy szpitala by³a chêæ segregacji p³ci, by uchroniæ jego czarne pisklêta od tej nêdzy moralnej, w której oni ¿yli. Tak o. Beyzym opisywa³ tê nêdzê moraln±: „Nara¿eni s± moi nieszczê¶liwi na tysi±czne okazje do grzechu ustawicznie... Mieszkaj± jak bydlêta i to razem: mê¿czy¼ni, kobiety, dzieci, katolicy i poganie. Na ¿ebry chodziæ musz±, t. j. siedzieæ pod barakami ko³o ¶cie¿ki, ca³y dzieñ, boæ bez tego nie wy¿yj±, a wiadoma rzecz, ¿e pró¿nowanie, jest pocz±tkiem wszystkiego z³ego; chodz± prawie nawpó³ nadzy i t. d. i t. d. S³owem, ¿e ¼le, a zaradziæ temu nie mogê w takim stanie rzeczy, jaki jest obecnie"[14]. Jak widaæ pamiêta³ Jan Beyzym wszystkie rozmowy odbyte w Krakowie z ojcem Marcinem Czermiñskim i dlatego od razu zacz±³ opisywaæ w listach to co dzia³o siê wokó³ niego i wysy³a³ je do Polski. Pisa³ o wszystkim, o ludziach, o ro¶linach i o zwierzêtach, nawet o pch³ach, osach czy paj±kach i ich mocnych sieciach. Dziêki temu, z listów ojca Jana, pisanych jak reporta¿e, czytelnicy Misji Katolickich mogli dowiedzieæ siê wielu ciekawych szczegó³ów z ¿ycia, które toczy³o siê na tej afrykañskiej wyspie. Na przyk³ad pisa³ o tym, ¿e autochtoniczna ludno¶æ Madagaskaru, czyli Malgasze, ¿ywi± siê czym Bóg da, bo Madagaskar to pustynia i nic kupiæ tam nie mo¿na a „wody w ca³ym Madagaskarze nie ma do picia, rzeki brudne, a bagna bardzo niesmaczne. Pijemy tu wszyscy - [pisa³] - deszczówkê, któr± siê trzyma na przeci±gu w cieniu, ¿eby by³a ch³odniejsz±"[15]. Z innego listu ojca Beyzyma, mo¿na by³o siê dowiedzieæ, jak to jego podopieczni potrafili zdobywaæ po¿ywienie dla siebie. Opis ten znajduje siê w li¶cie z wrze¶nia 1902 roku zamie¶ci³ miesiêcznik Misje Katolickie w swoim marcowym numerze w 1903 roku. Ówczesna poczta i proces przygotowania miesiêcznika do druku usprawiedliwiaj± tê du¿± ró¿nicê czasow±. Pó¼niej znalaz³ siê ten list w zbiorze kilkudziesiêciu listów ojca Beyzyma, który doczeka³ siê kilku wydañ ksi±¿kowych. Warto zwróciæ uwagê na charakterystyczny, przyprawiony szczypt± humoru i bardzo ¿ywy jêzyk, którego u¿ywa³ nasz b³ogos³awiony bohater: „W po³owie wrze¶nia by³ tu przelot szarañczy; nie zbyt wiele lecia³o, ale jednak do¶æ sporo; wielu z moich chorych wyprawi³o siê zaraz na po³ów, kiedy s³oñce zachodzi, to szarañcza osiada i wtedy zbieraj± Malgasze mnóstwo tego do koszów, lamba i t. p., a potem racz± siê tym specyja³em gotowanym, suszonym na s³oñcu, kto mo¿e, to sma¿onym z jak± t³usto¶ci±, a i tacy nie rzadko trafiaj± siê gastronomowie, co j± ¿ywcem jedz±, oderwawszy skrzyd³a i ³apy. Dla moich chorych by³a to niez³a rozrywka, cieszyli siê tak, jak nasi konwiktorzy, kiedy piek± kartofle na przechadzce. Jaki smak ma szarañcza, nie wiem, bo nie odwa¿y³em siê skosztowaæ; wygl±da to dla mnie obrzydliwie, tak samo jak ¿aba, albo ostryga, których te¿ nigdy nie kosztowa³em, choæ czêsto s³ysza³em w kraju, ¿e to uwa¿aj± za przysmak. Ha, trudno, nie to piêkne, co piêkne, ale co siê komu podoba"[16]. Ojciec Beyzym dostarcza zupê trêdowatemu. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. Jak ju¿ wiemy, ojciec Beyzm, chcia³ byæ ca³y czas blisko swoich Malgaszy, ta blisko¶æ mia³a mu tak¿e pozwoliæ na szybsz± naukê porozumiewania siê z nimi. Jednak okaza³o siê, ¿e dopiero, kiedy wys³ano go na gruntown± naukê jêzyka, „do jednej ze stacji misyjnych, oddalonej od schroniska przesz³o 14 km"[17], przynios³o to spodziewany skutek. W czasie dwumiesiêcznej nauki, która odbywa³a siê podobnie jak wcze¶niejsza, tylko w dni powszednie ojciec Beyzym przychodzi³ do swoich podopiecznych raz w tygodniu. To wys³anie go na naukê oraz sam± naukê a tak¿e jego cotygodniowe marsze, oczywi¶cie barwnie opisa³ w jednym ze swoich listów: „Jak wszystko na ¶wiecie, tak i to dzieje siê za zrz±dzeniem Bo¿em, zatem dziej siê Jego naj¶wiêtsza wola. Od rana do nocy nabijam g³upi± moj± mózgownicê malgaszk± sciencj±, tak± ciemn± jak sami Malgasze. Da³by tylko Bóg, ¿ebym jak najprêdzej móg³ spowiadaæ i nauczaæ, bo moje kochane czarne pisklêta bardzo potrzebuj± duchownej pomocy. Idê do nich w sobotê, a w niedzielê zaraz po Mszy ¶wiêtej odchodzê, ¿eby czasu nie traciæ. Przyszed³szy w sobotê, rzucam torbê w izbie i biegnê zobaczyæ, co moi chorzy porabiaj±; przedpo³udniem staram siê poopatrywaæ wszystkie rany, a resztê za³atwiam po po³udniu. Po pierwszym zaraz tygodniu niewidzenia siê, zapytali mnie chorzy: »Umiesz ju¿ Ojcze mówiæ po naszemu? Ucz siê prêdko, ¿eby¶ móg³ prêdzej do nas na sta³e powróciæ, modlimy siê co dzieñ, ¿eby ci Pan Bóg dopomaga³«. Podziêkowa³em za modlitwy, prosi³em o nie nadal i obieca³em, ¿e bêdê siê stara³, jak tylko bêdê móg³, ¿eby tylko prêdzej znowu byæ z nimi razem. Z wielk± przykro¶ci± odchodzê co niedziela, ale przede wszystkiem »b±d¼ wola Twoja«. Droga zajmuje mi 2 ½ godz. tam i drugie tyle napowrót, bo trzeba siê spinaæ z góry na górê po ¶cie¿kach, wiod±cych przez najrozmaitsze wertepy i w dodatku trzeba siê w bród przeprawiaæ przez strumieñ, który w porze suchej zaledwie siê s±czy, a w porze deszczowej porz±dnie przybiera, jak wogóle wszystkie górskie strumienie. O brewjarzu w drodze niema mowy, bo ma siê ad libitum [wed³ug upodobania]: odmawiaæ brewjarz i gdzie kark sobie skrêciæ albo nogi po³amaæ, albo nie mówiæ brewjarza i ca³o doj¶æ na miejsce. Idê wprawdzie zawsze jednym ci±giem, nie zatrzymuj±c siê nigdzie ani na chwilê, tak, ¿e nawet fajkê zapalam id±c, mimo to jednak prêdzej ni¿ w 2½ godziny nie mogê stan±æ na miejscu. Postarza³ siê cz³owiek nie na ¿art, ju¿ nie mogê tak uganiaæ, jak przedtem. Wie Ojciec z tego, co kiedy¶ przedtem pisa³em, ¿e tu ¼róde³ niema, pijemy wodê z bagien albo deszczówkê. Po takiej jednak przechadzce ta woda bardzo siê smaczn± wydaje; jak tylko przyjdê na miejsce, ostygnê trochê, ¿eby febry nie dostaæ, a potem raczê siê tym ¿abim trunkiem lepiej mo¿e, ni¿ jaki najzawo³añszy bibu³a wódk±. Szed³em kiedy¶ do moich chorych, dzieñ by³ bardzo duszny i skwarny, bo zanosi³o siê na burzê, szed³em ostro, wiêc zmacha³em siê nie¼le; oprócz tego musia³em obchodziæ miejsca wod± zalane (teraz tu pora deszczowa) i w tej przeprawie, choæ uwa¿a³em dobrze, pok³u³em siê te¿ dobrze o rozmaite kolczaste zielska i kaktusy. Na szczê¶cie nie podar³em na sobie odzienia, a by³by to prawdziwy k³opot, bo trzebaby by³o potem zaszywaæ, do czego nie mia³em wcale czasu, a jeszcze mniej ochoty. (...) Wprawdzie moja sutanna czêsto gêsto wygl±da tak, ¿e ka¿dy co spojrzy, przypu¶ci³by prêdzej, ¿e j± naprawi³ jaki rymarz, powro¼nik, czy inny tego rodzaju majster, ale nie krawiec. To jednak jedno z najmniejszych [zmartwieñ], moje czarne pisklêta nawet uwagi na to wcale nie zwracaj±, bo my tu wogóle ¿adnej mody nie trzymamy siê i o elegancji nie my¶limy. Przyszed³szy do siebie, zaraz zaj±³em siê chorymi, potem brewjarz i tak jako¶ dzieñ ca³y zeszed³ niepostrze¿enie. Wieczorem dopiero, po³o¿ywszy siê, poczu³em, ¿e jestem siarczy¶cie zmêczony. Jako¶ mi siê nie spa³o, rozmy¶la³em nad przysz³o¶ci±, robi³em najrozmaitsze plany i t. p. i t. d., i tak my¶l±c, niepostrze¿enie cofn±³em siê do przesz³o¶ci; przypomnia³o mi siê wiele rzeczy, które widzia³em i s³ysza³em, bêd±c jeszcze w kraju. Nie potrafiê nawet Ojcu opisaæ, jak siê mi ¿ywo przedstawi³o nieszczê¶liwe po³o¿enie tych ludzi, co robi± wszystko nie dla wy¿szych pobudek, ale tylko dla jakich¶ celów czysto ziemskich doczesnych. Czu³em siê porz±dnie zmachanym, ale mi to wcale nie by³o przykro, przeciwnie, cieszy³o mnie to bardzo, bo wiem, ¿e to trochê, co czasem uda siê mi doznaæ, robiê dla chwa³y Boga, dla dobra moich cierpi±cych braci, zatem mogê ¶mia³o mieæ nadziejê, ¿e Matka Naj¶w. to ³askawie przyjmie i w przysz³em ¿yciu wyjedna za to nagrodê wieczn± u Swego Syna. A¿ siê mi przykro zrobi³o kiedym wspomnia³, ¿e tylu ludzi na ¶wiecie tak ciê¿ko napracuje siê i nacierpi nieraz li tylko dlatego, ¿eby sobie we wszystkim dogodziæ. Ci±gle maj± przed oczyma to kochane »ja«, które ich zupe³nie za¶lepia, robi ich zupe³nie g³uchymi i ¶lepymi na nêdzê bli¼nich. Pieniêdzy nazbieraj± huk, ca³e ¿ycie spêdzaj± w wygodzie, dostatku, a czêsto nawet i w niegodziwym zbytku, nadchodzi wreszcie ¶mieræ i z czem tu stan±æ przed s±dem Bo¿ym? A niech Bóg broni! przykro i straszno zarazem my¶leæ o tem. (...) Pisa³em ju¿ Ojcu przedtem, ¿e mamy tu nowy k³opot z powodu pojawienia siê pche³ afrykañskich. Mówiono tu, ¿e one gnie¿d¿± siê pod paznogciami nóg, ale gdzietam, gnie¿d¿± siê wszêdzie, gdzie siê tylko dostan±, przekona³em siê o tem na moich chorych, cierpi± biedacy wiêcej teraz, bo nie mog± sobie czêsto poradziæ z t± plag±. Za³azi to plugastwo do oczu, nosa, wciska siê w rany, gdzie za¶ niema jeszcze ran, to tworz± siê takowe przez te pch³y, a taki biedak, nie maj±c palców wcale, nie³atwo sobie mo¿e poradziæ. S³ysza³em od kilku osób, ¿e mo¿na i umrzeæ wskutek tych pche³, je¿eli siê zanadto ca³e cia³o rozrani, czy to prawda, nie wiem - relata refero [mówiê to co us³ysza³em]. Co mnie dziwi, to moc pajêczyny tutejszych paj±ków. Zaczepiwszy o pojedyncz± niæ, czuæ, ¿e siê co¶ ci±gnie i s³ychaæ, jak siê rozrywa. Jakim sposobem paj±ki zaczepiaj± te pajêczyny miêdzy drzewami, tego nie rozumiem, a zauwa¿yæ jeszcze nie mia³em sposobno¶ci. Widzia³em sam czêsto na w³asne oczy, w tej na przyk³ad stacji, gdzie obecnie mieszkam dla uczenia siê jêzyka, pajêczynê do¶æ szeroko usnut± miêdzy drzewami, oddalonemi od siebie co najmniej o 5 czy 6 metrów. A ¿e mocna, to niema co w±tpiæ, na przestrzeni kilkometrowej rozci±ga siê pajêczyna, a na niej po¶rodku ogromne pajêczysko czatuje na zdobycz. Wiatr nieraz silny powstanie, a paj±k hojda siê tylko, pajêczyna wcale siê nie rozrywa. Wik³aj± siê w ni± wielki muchy, wpadnie czasem motyl albo konik polny i to do¶æ wielki (jest tu rodzaj koników polnych lataj±cych jak szarañcza), szamocze siê wydziera, ale nic z tego, pajêczyna nie rozrywa siê wcale. Pociesznie patrzeæ jak paj± otrz±sa swoj± sieæ z wody po rosie albo deszczu, wyci±ga ³apê jak d³ugo mo¿e, zaczepia w jednym miejscu pajêczyny, przyci±ga j± do siebie, a potem raptem pu¶ci, tak zupe³nie, jak ludzki palec naci±ga strunê na cytrze albo gitarze podczas grania. Wskutek tego raptownego puszczenia, ca³a sieæ drgnie do¶æ silnie i krople rosy czy deszczu z niej spadaj±. Paj±k przez chwilê bardzo czêsto i prêdko te wstrz±¶nienia powtarza i nied³ugo potem ca³a sieæ sucha. S±dz±c po powierzchowno¶ci, nigdybym nie przypu¶ci³, ¿eby paj±k móg³ tak zgrabnie wywijaæ ³apami. Wyszed³szy raz do ogrodu, zdyba³em siê z tym Ojcem, u którego obecnie mieszkam, i pokazuj±c mu pajêczynê, mówiê, ¿e nie tak mnie dziwi, ¿e pajêczyna tak wielka i mocna, jak nie mogê odgadn±æ, jakim sposobem ten krzywo³apy tkacz pierwsz± niæ przeci±ga tak daleko od drzewa do drzewa. Kiedy pierwsza niæ zaczepiona, to ju¿ niema sztuki dalej snuæ, bo chodzi po tej pierwszej nici, ale pierwsz± jakim sposobem zaczepia, tego sobie wyt³umaczyæ nie mogê. Ten Ojciec odpowiada: ja tego tak¿e nie wiem, ale wiesz Ojciec, ¿e dotychczas zapomnieæ nie mogê tego, com widzia³ i, gdybym na w³asne oczy nie by³ widzia³, nigdybym nie przypu¶ci³ nawet, ¿eby to by³o mo¿liwem, mianowicie: id±c kiedy¶ przed kilkoma laty z posterunku do posterunku, musia³em po drodze przechodziæ przez rzeczkê, maj±c± nie wiem na pewno ile, ale na oko s±dz±c, mo¿e 8 albo 10 m. szeroko¶ci, po obu stronach rzeczki by³o po kilka drzew; otó¿ przechodz±c tê rzeczkê, spojrza³em przypadkiem w górê i zobaczy³em ogromnego paj±ka, ko³ysz±cego siê na pajêczynie przeci±gniêtej od drzewa do drzewa ponad wod± z jednego brzegu na drugi. Jak on to potrafi³ zaczepiæ, nie mogê sobie wyt³umaczyæ, chyba jego samego trzebaby o to zapytaæ. Stan±³em tylko na chwilê i przypatrywa³em siê tej nici, bo na pierwszy rzut oka sam sobie nie dowierza³em, s±dzi³em, ¿e siê mi tylko tak wydawa³o"[18].
Ojciec Beyzym opatruje ranê trêdowatemu. Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. Jak wiemy, listy te pisa³ ojciec Beyzym, za namow± ojca Marcina Czermiñskiego. Nie chcia³ w nich popularyzowaæ swojej osoby czy swojego heroizmu, pisa³ je g³ównie po to, aby prosiæ czytelników Misji Katolickich mieszkaj±cych w kraju, g³ównie w Galicji oraz po¶ród emigracji polskiej o fundusze na ul¿enie doli jego czarnych piskl±t oraz aby doprowadziæ do koñca zamys³ wybudowania szpitala dla nich. Gdy uzbiera³ 30 000 franków, bo tak wstêpnie oceniono koszt takiej budowy, to wówczas okaza³o siê, ¿e zasz³a pomy³ka i faktyczny koszt budowy wynosi 150 000 franków. Jeden frank by³ wówczas wart tyle co jedna korona austriacka. A „w tym okresie w Galicji policjant mundurowy lub nauczyciel (...) zarabia³ rocznie nieca³e siedemset koron"[19]. „Mo¿na sobie wyobraziæ, jak przera¿aj±ce wra¿enie zrobi³a ta wiadomo¶æ na O. Beyzymie. Po tylu trudach i zabiegach, a¿eby uzyskaæ grosz wdowi od biednej Polski, w chwili, gdy widzia³ swe pragnienia otarcia ³ez i ul¿enia doli najbiedniejszych istot, ju¿ jakby spe³nione, raptem nadzieje te rozwiane zosta³y i od³o¿one na czas d³ugi mo¿e na zawsze. Czy¿ mo¿na by³o, po ludzku s±dz±c, spodziewaæ siê zebrania tak wielkiej sumy dla obcych biedaków, skoro ich tyle na polskiej ziemi? A jednak O. Beyzym wobec takiego ciosu zadanego jego nadziejom, nie upad³ na duchu, bo ca³± sw± ufno¶æ po³o¿y³ w Matce Naj¶wiêtszej i ta go nie zawiod³a, chocia¿ musia³ jeszcze d³ugo czekaæ i cierpieæ, zanim jego marzenia zosta³y spe³nione"[20]. We wszystkich swoich sprawach z wielk± ufno¶ci± ucieka³ on pod opiekê Matki Bo¿ej. I dlatego, mimo tak bolesnych wiadomo¶ci, nakaza³ poszukiwanie gruntu, który uda³o siê wreszcie znale¼æ w po³o¿onej o osiem dni drogi, czyli ok. 400 km od Tananariwy miejscowo¶ci o nazwie Fianarantsoa. Miejscowo¶æ ta by³a oddalona tylko o 1 kilometr od Marany, gdzie, jak wcze¶niej wspomniano, by³ drugi na Madagaskarze, niedu¿y o¶rodek dla trêdowatych. W pa¼dzierniku 1902 roku ojciec Beyzym opu¶ci³ Ambachiwuraka i zamieszka³ w Fianarantsoa. Pro¶by ojca Beyzyma nie pozosta³y bez odzewu. Przez czas jego bytno¶ci w Afryce, ³±cznie „ polskie spo³eczeñstwo (...) dla jego czarnych piskl±t wys³a³o mu oko³o 200 000 franków"[21]. W styczniu 1903 roku mimo wielu trudno¶ci, które pojawia³y siê, tak ze strony kolonialnego rz±du, jak i ze strony francuskich prze³o¿onych i wspó³braci budowa szpitala ruszy³a. Oczywi¶cie, co jaki¶ czas, spada³y na b³ogos³awionego ojca Beyzyma, ciê¿kie krzy¿e, „które on nie krzy¿ami, lecz »trzaseczkami z krzy¿a Chrystusowego« nazywa³"[22]. Gdy zakoñczy³y siê trudno¶ci zwi±zane z przekonaniem biskupa Cazeta o konieczno¶ci budowy szpitala z osobnymi pawilonami dla kobiet i mê¿czyzn, nadesz³y wiadomo¶ci o tym, ¿e francuski genera³ - gubernator Madagaskaru Joseph Gallieni (1848-1916) zamierza wyeliminowaæ opiekê katolickich misjonarzy nad trêdowatymi. Jak siê sprawdzi³y te pog³oski oraz jak ojciec Beyzym na nie zareagowa³, opisa³ on sam w kolejnym swoim li¶cie: „Mówi± nam - pisze O. Beyzym - ¿e genera³ Galieni chce sekularyzowaæ schroniska trêdowatych na ca³ej wyspie, ¿e ju¿ telegrafowa³ do Francyi z zapytaniem, czy ma wykonaæ swój zamiar, czy nie... Nie zwa¿a³em wiele na te gadania, bo, pomy¶la³em sobie, zobaczymy, co Matka Naj¶wiêtsza powie na to. Pomodli³em siê zaraz, prosi³em Matkê Naj¶wiêtsz±, ¿eby nie pozwoli³a na te g³upstwa i nic w niczem nie zmieniaj±c, czeka³em, co to z tego wykwitnie. Dziêki Bogu, ufno¶ci w opiekê Naj¶wiêtszej Pani ani na chwilkê nie straci³em, ale ¿e nie mo¿e cz³owiek nie czuæ tego, co czuje, wiêc i mnie ckliwo trochê robi³o siê oko³o serca. Pilno mi by³o bardzo daæ znaæ do Karmelu (w Krakowie), ¿e jestem w opa³ach, ale ani sposobu, bo poczta nie sz³a. Kiedy nie, to nie, dziej siê wola Bo¿a. Przyszed³ do mnie jeden z Ojców i mówi, ¿e ks. Biskup waha siê co do robót moich, zatrzymaæ je, czy nie, bo urzêdnicy z wy¿szych sfer mówi± ks. Biskupowi, ¿e je¿eli Ojcowie maj± rozum, to przestan± budowaæ schronisko, gdy¿ trêdowaci bêd± oddani w opiekê ¶wieckich na ca³ej wyspie. W parê dni potem wzywa mnie ks. Biskup do siebie i mówi to¿ samo. Odpowiedzia³em na to: - Ksiê¿e Biskupie! o zatrzymaniu robót niema co my¶leæ, boby to by³o oznak± zupe³nej nieufno¶ci w opiekê Matki Naj¶wiêtszej, co byæ nie mo¿e. Potem powiedzia³em mu resztê racyj, jakie mia³em i stanê³o wreszcie na tem, ¿eby dalej budowaæ. Po niejakim¶ czasie zapytuje znowu ks. Biskup u rz±du, co s³ychaæ o zamiarze genera³a (Galieni). Ci¿ sami urzêdnicy, którzy radzili wstrzymaæ siê z budow±, powiedzieli ks. Biskupowi, ¿e niema czego siê obawiaæ, mo¿na budowaæ, bo zak³ady dobroczynne prywatne bêd± sz³y tak, jak pierwej. (...) ju¿em siê oswoi³ z tem, ¿e droga przedemn± porz±dnie chropowata, co krok to jaka¶ trudno¶æ, wiêksza lub mniejsza, mnie spotyka. Na razie ka¿da taka niespodzianka wprawia mnie w kwaskowaty humor, bom nie umartwiony tak, jakbym byæ powinien. W gruncie jednak rzeczy, cieszy mnie to wszystko, bo przez to wyra¼niej okazuje siê opieka Naj¶wiêtszej Mateczki, która zawsze radzi o swojej czeladzi. W pi±tek, dnia 10 czerwca (1904 r.), w samo ¶wiêto Naj¶wiêtszego Serca Jezusowego dowiedzia³em siê, ¿e memu schronisku na razie nie grozi niebezpieczeñstwo... Za wybawienie nas z k³opotu odprawi³em dziêkczynn± Mszê ¶wiêt± na podziêkowanie Panu Jezusowi i Jego Naj¶wiêtszej Matce za opiekê nad nami"[23]. Ca³y czas do ojca Beyzyma dochodzi³y z ró¿nych stron pogró¿ki o tym, ¿e rz±d francuski przejmie jego schronisko, ale to kompletnie nie mia³o ¿adnego wp³ywu na jego dzia³anie. Mówi³, ¿e to go „nie przestrasza wcale. Co mnie tam wszystkie ich rz±dy; mój rz±d to sama Naj¶wiêtsza Pani, jak Ona rozporz±dzi tak bêdzie, a nie jak rz±d francuski. Wszystkim wci±¿ mówiê, ¿e szpital bêdzie otwarty i to za aprobat± rz±du, boæ kaza³a budowaæ Matka Naj¶wiêtsza, wiêc te¿ i obroniæ potrafi od napa¶ci wrogów. Nic nie mog± mnie zrobiæ wiêcej masoni nad to, na co zezwoli pan Jezus; dziej siê Jego Naj¶wiêtsza wola"[24] To co siê ca³y czas dzia³o wokó³ budowy tego szpitala oraz jak bardzo trwa³e wydawa³y siê jego fundamenty, bardzo obrazowo okre¶li³ ojciec Beyzym: „... siedzimy tu mocno, jak wróbel na ga³êzi; lada chwila mo¿e nas st±d rz±d wygnaæ, jak to zrobi³ we Francyi na sta³ym l±dzie i t. d. i t. d., s³owem, ¿e nie w zbyt ¶wietnych jestem warunkach. Ale to, s±dz±c czysto po ludzku, bo patrz±c na to wszystko okiem wiary, zupe³nie co innego siê widzi. ¬le niby jest, ale to siê nie dzieje bez dopuszczenia Bo¿ego, zatem tak byæ musi, ma w tem wszystkiem Pan Jezus swój zamiar. Równocze¶nie za¶ z temi trudno¶ciami i obawami, jakby pokazywa³a Matka Naj¶wiêtsza, ¿e te wszystkie przeciwno¶ci, to tylko przej¶ciowe, te Jej dzie³o zniweczonem przez to nie bêdzie, bo Ona sama wszystkiem kieruje. Ot np. choæby te dwie rzeczy, czy nie potwierdzaj± tego? 1. czasy wszêdzie haniebne, wszêdzie trzeba pieniêdzy, a mimo to dla mnie nadchodzi wci±¿ ja³mu¿na... 2. wota nadchodz± do obrazu naszej Naj¶wiêtszej Matki Czêstochowskiej, bêd±cego w ko¶ciele trêdowatych... Widocznie chce Naj¶w. Pani, ¿eby nietylko u nas w Polsce, ale i pod afrykañskim niebem Jej obraz, który sobie upodoba³a, by³ czczony. Je¿eli za¶ tak jest, to i buduj±ce siê schronisko, nie zwa¿aj±c na przeszkody i trudno¶ci, za ³ask± Matki Naj¶wiêtszej dojdzie do pomy¶lnego koñca"[25]. O¶rodek w Fianarantsoa, w pobli¿u Marany.Zdj. z ks. Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. I tak mimo tych ci±g³ych przeciwno¶ci, dziêki opiece matki Bo¿ej budowa posuwa³a siê ca³kiem sprawnie do przodu. „Pracowa³o przy niej pocz±tkowo pod okiem brata zakonnego od 100 do 150 robotników dziennie. Wydawa³o siê, ¿e za dwa, trzy lata budowa zostanie ukoñczona. Tak siê jednak nie sta³o. W 1905 roku hamowa³y j± [wspomniane] pog³oski o zamiarach rz±du francuskiego, by zlikwidowaæ prywatne trêdownie [leprezoria]. W 1906 roku dosz³o do reorganizacji jezuickich misji na Madagaskarze i z jednej utworzono dwie, jedn± uzale¿nion± od prowincji tuluzkiej, a drug± od prowincji szampañskiej. Prze³o¿ony zabra³ wiêc brata zakonnego i robotników z budowy w Maranie, by poprowadziæ przebudowê domów do potrzeb wprowadzonego podzia³u misji. Tak biskup Cazet i prze³o¿ony misji o. Alojzy Verley opó¼nili budowê szpitala o piêæ lat, to co zbudowano, niszcza³o, koszty stawa³y siê prawie dwukrotnie wiêksze, a sprawa szpitala by³a traktowana po macoszemu. Pó¼niej robota znów nieco przyspieszy³a. Tak powsta³y dwa oddzielne pawilony, zbudowane w formie kwadratów po³±czonych ze sob± murem, a przeznaczone dla trêdowatych, ko¶ció³ek oraz osobny domek dla misjonarza i dla sióstr zakonnych. Równocze¶nie misjonarz zak³ada³ ogród warzywny, sad owocowy, klomby, sprowadza³ wiele rodzajów drzew i krzewów nawet z Polski, a wszystko to otoczy³ ¿ywop³otem. Wodê, wielki skarb ka¿dego szpitala, sprowadza³ rurami z okolicznych gór, gdzie sam wyszukiwa³ ¼róde³ i budowa³ nowe studnie, z których rurami d³ugo¶ci kilometra p³ynê³a obficie woda. Równie¿ na terenie samego schroniska woda mia³a byæ dostêpna dla ka¿dego pacjenta"[26]. Budowa szpitala zosta³a zakoñczona w roku 1911, otwarcie schroniska pod wezwaniem Matki Boskiej Czêstochowskiej nast±pi³o dok³adnie 15 sierpnia tego roku. „W g³ównym o³tarzu szpitalnej kaplicy znajduje siê sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bo¿ej Czêstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczaj± Maryjê z Jasnej Góry wielk± czci±. Szpital bowiem istnieje do dzi¶"[27]. Kiedy ojciec Beyzym zaczyna³ swoj± misjê na Madagaskarze to generalnie, co tydzieñ umiera³o od trzech do siedmiu chorych na tr±d tubylców. Po kilku latach, dziêki pracy ojca Beyzyma, ¶miertelno¶æ w¶ród trêdowatych spad³a do piêciu w ci±gu ca³ego roku. „Wyczerpany prac± ponad si³y, o. Beyzym zmar³ 2 pa¼dziernika 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i ¶wiêto¶ci. ¦mieræ nie pozwoli³a mu zrealizowaæ innego cichego pragnienia - wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej w¶ród kator¿ników. Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ - "pos³ugacza trêdowatych" - rozpocz±³ siê w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotycz±cy heroiczno¶ci ¿ycia i cnót o. Beyzyma zosta³ odczytany w obecno¶ci ¶w. Jana Paw³a II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamkn±³ dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia m³odego mê¿czyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokona³ podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski ¶wiêty Jan Pawe³ II. Na krakowskich B³oniach 18 sierpnia 2002 roku..."[28] . „W Bazylice Naj¶wiêtszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, na bocznym filarze po prawej stronie nawy, znajduje siê sarkofag B³. o. Jana Beyzyma SJ"[29]. W warszawskiej gazecie S³owo, w roku 1914, a wiêc dwa lata po ¶mierci ojca Jana Beyzyma ukaza³o siê kilka artyku³ów przybli¿aj±cych jego ¿ycie. Autorem tych wspomnieñ by³, wspomniany ju¿ wcze¶niej Adam Grzyma³a-Siedlecki, który w jednym z tych artyku³ów napisa³ tak: „Dzieciêctwo cz³owieka... To jego czysto¶æ, jego bezk³am, odrzucenie wzglêdów postronnych ¿ycia, jego wreszcie najbli¿sze podobieñstwo do nieba. £ukiem idziemy przez ¿ycie ku ciêciwie niebios. Spotykamy siê z niebiosami w godzinê ¶mierci, nie odchylamy zbytnio od nich w latach dzieciêctwa. Reszta ¿ywota to mniejsze lub wiêksze odsuniêcie siê od tych dwu wêz³ów z wieczno¶ci±. Takie dusze o sercach dzieciêcych, jak o. Beyzym, maj±, jak±¶ szczê¶liw± £askê ³uk odchylania od niebios utrzymaæ przez ca³e ¿ycie na tem pobli¿u lat zarannych. To sta³e czucie w sobie jasno¶ci i pogody nieba, tak wybitnie panuj±ce w my¶lach O. Beyzyma to te¿ ta w³adza ducha, któr± nazwa³em sercem dziecka. (...) W listach do O. Czermiñskiego pisa³: - tubylcy madagaskarscy, malgasze s± w usposobieniu do¿ywotniemi dzieæmi. Lada drobiazg ich roz¶mieszy, w wierzeniach pierwotni, lekkomy¶lni i dobrzy, serdeczni. Czy¿ to siê w³a¶nie jedno z drugiem nie wi±¿e, ¿e czarne cierpi±ce te dzieci, takiem zakochaniem otoczy³y cz³owieka, w którym pod¶wiadomie odczuwa³y duszê b³êkitn± dziecka?"[30] W listach z Madagaskaru ojca Beyzyma zadziwia to, ¿e jest w nich spora dawka humoru. Wydawa³oby siê, ¿e gdy pracowa³ w Polsce to ten jego humor by³ jeszcze jako¶ uzasadniony. Natomiast czy w¶ród ludzi tak bardzo cierpi±cych nie powinien by³ byæ bardziej powa¿ny? Bo przecie¿ i on cierpia³ i nie raz ³zy ciek³y mu jak grochy. Ale, to w³a¶nie niezachwiana wiara, nadzieja i prawdziwa mi³o¶æ oraz bezgraniczne zaufanie Bogu pozwala³y mu utrzymywaæ tê pogodê ducha. Na zakoñczenie pos³uchajmy jeszcze tego opowiadania: Ko¶ció³ katedralny w Tananariwie, zdj. z ks.: Listy O. Jana Beyzyma T.J. Aposto³a trêdowatych na Madagaskarze, Kraków 1927. „S³ysza³em niedawno - [pisa³ do Polski ojciec Beyzym] - zabawn± rzecz: kiedy katedra w Tananariwie zosta³a ukoñczon±, dwaj ciekawi Malgasze przyszli j± zwiedziæ. Byli to poganie prawie dzicy, którzy nic nigdy nie widzieli. Weszli do wnêtrza, gêby, naturalnie, pootwierali jak zajezdne wrota i gapi± siê: podchodz± do jednego z bocznych o³tarzy, na którym stoi wielka statua ¶w. Józefa i jeden z nich mówi nie¶mia³o i po cichu drugiemu: patrz, patrz, jaki wielki pan stan±³ tam wysoko; widzisz, jakie na nim bogate wyz³acane lamba, trzeba go powitaæ. Ten drugi mówi pó³g³osem do statuy: »jak siê pan ma«. Rzecz jasna, ¿e odpowiedzi niema. Pierwszy znowu mu szepcze: g³o¶niej mów, bo nie s³ysza³. Wtedy tamten na ca³y g³os: »jak siê pan ma!« Nie dostawszy znowu odpowiedzi, zwróci³ siê do towarzysza i mówi: »e, chod¼my dalej, ten bogacz zanadto dumny, nie chce zwa¿aæ na nas« i odeszli od o³tarza"[31]. Bibliografia: -Adam Grzyma³a-Siedlecki, O. Jan Beyzym, w „S³owo" Warszawa nr 3, 1914. -Feliks Koneczny, ¦wiêci w dziejach narodu polskiego, Warszawa b.r. -Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym T.J. ofiara mi³o¶ci, Kraków 1922. -Listy O. Jana Beyzyma T.J. Aposto³a trêdowatych na Madagaskarze, Kraków 1927. -O. Franciszek ¦wi±tek C. Ss. R., ¦wiêto¶æ Ko¶cio³a w Polsce w okresie rozbiorowym i porozbiorowym; 33 ¿yciorysów ¶wi±tobliwych Polaków i Polek, Kielce 1933. -O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ Pos³ugacz trêdowatych; Biografia, Kraków 2002. -B³ogos³awiony ojciec Jan Beyzym SJ Aposto³ Madagaskaru; Wybór listów, Red. Józef ¯ukowicz SJ, Kraków 2002. -Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym cz³owiek i dzie³o, Kraków 2014. -Ks. Jan Szczepaniak, Historia Ko¶cio³a katolickiego w Polsce, Kraków 2018. ks. Stefan Ry³ko KRL, O. Jan Beyzym - ¶wiêty w¶ród trêdowatych, ze str.: https://www.katolik.pl/908,416.druk Tadeusz Loster, Konwikt oo. Jezuitów w Chyrowie - jedna z najlepszych szkó³ w Europie, dost. w Intern. na str.: https://wnet.fm/kurier/konwikt-oo-jezuitow-w-chyrowie-jedna-z-najlepszych-szkol-w-europie-tadeusz-loster-slaski-kurier-wnet-81-2021/ https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-12a.php3 [1] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 65-66. [2] Tam¿e, s. 67. [3] Tam¿e, s. 67-69 [4] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 40. [5] Ks. Jan Szczepaniak, Historia Ko¶cio³a katolickiego w Polsce, Kraków 2018, s. 221. [6] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 146. [7] O. Czes³aw Dr±¿ek SJ, B³ogos³awiony ojciec Jan..., s. 45. [8] Listy O. Jana Beyzyma T.J. Aposto³a trêdowatych na Madagaskarze, Kraków 1927, s. 25-26. [9] Tam¿e, s. 35. [10] Tam¿e, s. 65. [11] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 80. [12] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 148. [13] Listy O. Jana Beyzyma..., s. 35. [14] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 82-83. [15] Tam¿e, s. 73. [16] Misyje katolickie. Czasopismo ilustrowane. Miesiêczne nr 3 rok 1903. Dost. w Intern. na str.: https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/show-content/publication/edition/150276?id=150276 a tak¿e Listy O. Jana Beyzyma T.J..., s. 310. [17] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 148. [18] Listy O. Jana Beyzyma T.J..., s. 206-218. [19] Ks. Jan Szczepaniak, Historia Ko¶cio³a..., s. 220-221. [20] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 85. [21] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 163. [22] Ks. Marcin Czermiñski, Ks. Jan Beyzym... ,s. 141. [23] Tam¿e, s. 143-144. [24] Tam¿e, s. 148-150. [25] Tam¿e, s.145-146. [26] Ludwik Grzebieñ SJ, B³ogos³awiony Jan Beyzym..., s. 166. [27] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-12a.php3 [28] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/10-12a.php3 [29] ks. Stefan Ry³ko KRL, O. Jan Beyzym - ¶wiêty w¶ród trêdowatych, ze str.: https://www.katolik.pl/908,416.druk [30] Adam Grzyma³a-Siedlecki, O. Jan Beyzym, w „S³owo" Warszawa nr 3, 1914. [31] Listy O. Jana Beyzyma T.J..., s. 227.
Powrót |