Błogosławiona Karolina Kózka I Zdjęcie Karoliny Kózki w wieku 15 lat. Fot. z książki Ks. Antoniego Paciorek, Jak rosy kropla; Karolina Kózkówna - męczennica w obronie czystości, Tarnów 1987. W dzisiejszej nocnej pielgrzymce towarzyszyć nam będzie błogosławiona Karolina Kózka, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako dziewiczą męczennicę. Dnia 2 sierpnia 1898 roku w rodzinie Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej, we wsi Wał-Ruda, niedaleko Tarnowa, przyszła na świat dziewczynka. Pięć dni później, w dniu 7 sierpnia została ona ochrzczona, w czternastowiecznym kościele parafialnym pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w pobliskim Radłowie. Ochrzcił dziecko ówczesny wikariusz ksiądz Józef Olszowiecki. (1871-1911). Proboszczem w tym kościele był wówczas ks. Antoni Kmietowicz (1846 - 1925). Rodzicami chrzestnymi byli Karolina Łopuszyńska i Jan Kosman a dziewczynce dano imię takie, jak miała jej matka chrzestna, czyli Karolina. Imię Karolina jest żeńskim odpowiednikiem męskiego imienia Karol, które jest imieniem „pochodzenia germańskiego. Wywodzi się je od wyrazu pospolitego staro-wysoko-niemieckiego karl, charal, charel, carl -małżonek, mąż. Swoją popularność, najpierw wśród panujących, a potem wśród różnych warstw społecznych, zawdzięcza cesarzowi Karolowi Wielkiemu (742-812), twórcy potęgi państwa frankońskiego i odnowicielowi cesarstwa na Zachodzie. Do krajów słowiańskich dostało się dość wcześnie i uległo przeobrażeniom językowym, podobnie jak wyrazy rodzime. Zdaniem wielu uczonych, zapożyczone przez Słowian w VIII/IX w. stało się w językach słowiańskich źródłem wyrazu oznaczającego panującego: pol. król, czes. král, ros. Korol, serb. chorw. kralj. (...) Dziś używana forma Karol jest spolszczeniem łac. formy Carolus. Formy spieszczone tego imienia to Lolek, Lolo, Karlik"[1]. Obecnie znanych jest około piętnastu świętych lub błogosławionych noszących to imię. Wielu Karolów można też znaleźć „w oficjalnym wykazie tych, których procesy kanoniczne rozpoczęto przed trybunałem rzymskim"[2]. Natomiast nie było dotychczas żadnej świętej czy błogosławionej w Kościele katolickim o imieniu Karolina. Nasza bohaterka jest pierwszą i jak dotychczas jedyną w tym zaszczytnym gronie. Karolinka była czwartym dzieckiem w rodzinie państwa Kózków, a łącznie, wszystkich dzieci razem przyszło na świat w tej rodzinie aż jedenaścioro, co w tamtych czasach było rzeczą jak najbardziej powszechną. W roku 1891 urodził się Stanisław, który zmarł dość szybko. Następnie, w 1893 r. przyszedł na świat Józef, dwa lata później Anna. Jako czwarta w 1898 urodziła się Karolina a po niej w 1901 r. Stanisław. W 1903 urodziła się Teresa a dwa lata później Katarzyna. W 1907 przyszła na świat Rozalia po niej w 1910 Albina, która zmarła w wieku dwóch lat. W 1912 roku urodził się Władysław a pięć lat później najmłodsza Marysia. Ojcu rodziny Janowi Kózce, gdy miał siedem lat zmarł jego tata. Wówczas wziął go do siebie jego wuj, u którego przepracował całą swoją młodość, otrzymując za tę pracę wyżywienie i ubranie. Ale, dodatkowo „w zamian za swoją uczciwość, posłuszeństwo i przywiązanie do wujostwa, odebrał dobre, religijne wychowanie. Od dzieciństwa dużo się modlił, nie tylko w kościele, ale i w domu. (...) Zewnętrznym wyrazem jego głębokiej religijności była przynależność do stowarzyszeń parafialnych, a więc do Apostolstwa Modlitwy, Bractwa Komunii Wynagradzającej i do Żywego Różańca"[3]. Jedna z młodszych sióstr Karoliny, Katarzyna tak wspominała ich ojca: „Razu jednego (...) kiedy narzekałyśmy, że inne dziewczęta są pięknie ubrane, usłyszałyśmy w odpowiedzi: »Dzieci, dzieci - Bóg na was patrzy i nie godzi się tyle o ubiorach mówić; ważniejsze, abyście były piękne przed Bogiem«. To odnoszenie wszystkich codziennych spraw do Boga było dlań znamienne. Przypominał na przykład, że z wdzięcznością za dary Boże należy spożywać posiłek, a kiedy dzieci zachowywały się nieco głośniej, mówił, że podczas posiłku, jak podczas kazania należy zachowywać się cicho. Zarówno tego rodzaju uwagi, jak i modlitwa przed posiłkiem sprawiały, że zwyczajna ta czynność nabierała charakteru krótkiego domowego nabożeństwa"[4]. Jan Kózka mając 25 lat ożenił się z Marią Borzęcką pochodzącą ze wsi Wał-Ruda. Maria również wyniosła ze swojego rodzinnego domu miłość do Boga i do pracy. Jednego razu „jako panna, brała udział w rekolekcjach na Skałce w Krakowie. Idąc pieszo do Krakowa na te rekolekcje ze swoją starszą siostrą Anną, zabłądziły w lasach niepołomickich i wtedy bardzo modliły się do Anioła Stróża, prosząc o ratunek. Spotkać miały wówczas młodzieńca, który przeprowadził je przez rzekę, po czym wskazał im właściwą drogę. Nie zdążyły mu nawet podziękować, bo niespodziewanie zniknął im z oczu. Jako 17-letnia dziewczyna przeżyła boleśnie śmierć swojego ojca Tomasza w 1887 r. Maria była z usposobienia energiczna, surowa, wymagająca wiele od siebie i od drugich, obowiązkowa, oszczędna, gospodarna, w mowie skromna, ale pogodna. Mając dobry głos, lubiła śpiewać, tak pieśni religijne, jak i patriotyczne czy ludowe. Podobnie jak mąż należała do Apostolstwa Modlitwy i Żywego Różańca - była zelatorką [czyli kierującą tym Różańcem]. W każdą niedzielę przed sumą przewodniczyła w śpiewie różańcowym, przystępowała do Komunii św. Chodziła też do kościoła w dni powszednie, nie zważając ani na upał, ani na deszcz, ani na mróz. Mimo niezamożności, prenumerowała Posłańca Serca Jezusowego, a po wojnie także Rycerza Niepokalanej"[5]. Do wsi Wał-Ruda należało pięć przysiółków: Bór, Grobla, Wał, Ruda (z czasem te dwie osady połączyły się w jedną) i leżący w pobliżu lasu przysiółek Śmietana. „Nazwa przysiółka wywodzi się prawdopodobnie od niejakiego Śmietańskiego, który jak informują parafialne księgi metrykalne z XVII wieku, był właścicielem znajdującej się tam karczmy - zajazdu"[6]. W Śmietanie było około 40 domów i właśnie w jednym z tych domów mieszkała Karolina z rodzicami i rodzeństwem. Ten dom, w którym mieszkała rodzina Kózków był właściwie jednoizbowy, gdyż najpierw wchodziło się niego przez stajnię dla bydła, skąd można było przejść do sieni i dopiero z sieni można było wejść do izby mieszkalnej. W izbie były dwa okna. Na środku izby stał stół, przy którym cała rodzina jadała z jednej misy. Przy jednej ze ścian stał kredens, przy innej stało łóżko rodziców i łóżko Karoliny, nieco dalej stał piec. Nad łóżkiem rodziców wisiał obraz Trójcy Świętej a nad łóżkiem Karoliny obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy oraz dwa mniejsze „obrazki za szkłem: Serce Pana Jezusa i Matki Najświętszej"[7]. Na pozostałych ścianach również wisiały obrazy religijne. Za podłogę w izbie służyło klepisko. Gdy było ciepło to wszystkie dzieci spały na strychu lub w stodole. Zimą wyściełano klepisko w izbie słomą i na tym spano. Przy jednej ze ścian domu, od strony południowej, dostawiono komórkę na zboże a po przeciwnej stronie dobudowano niewielką stajnię dla konia. Dom rodzinny Karoliny. Fot. z książki Ks. Antoniego Paciorek, Karolina Kózka; męczennica w obronie czystości (1898-1914), Ząbki, b.r. Każdy dzień powszedni w rodzinie Kózków rozpoczynał się podobnie. Rodzice, w lecie wstawali już o godz. 4 rano, dzieci o godzinie 5. W zimie wstawano o godzinę później. Dzieci budził głośny śpiew godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, które rodzice śpiewali podczas porannych prac gospodarczych. Wówczas dzieci milcząc myły się i ubierały a następnie cała rodzina odmawiała wspólną modlitwę, podczas której śpiewano także pieśń Kiedy ranne wstają zorze. Ciekawostką jest to, że Kózkowie śpiewali zawsze pięć zwrotek tej pieśni. Ostatnią śpiewano z podniesionymi rękoma przed obrazem Trójcy Świętej a treść tej zwrotki tak brzmiała: „Boże, w Trójcy niepojęty, Ojcze, Synu, Duchu Święty, Tobie chwałę przynosimy, Byś nas poświęcił prosimy. Amen"[8] Dzisiaj ta zwrotka rzadziej jest śpiewana w kościele, a jeśli już, to bardziej jest znana w takiej wersji: Boże w Trójcy niepojęty, Ojcze, Synu, Duchu Święty Tobie chwałę oddajemy Niech dla Ciebie dziś żyjemy. Po modlitwie zasiadano do śniadania, po którym „rozchodzono się do swoich zajęć: do szkoły, do gospodarstwa, na pańskie"[9]. W południe, po odmówieniu modlitwy Anioł Pański, cała rodzina zasiadała do obiadu, po którym wracano do swoich zajęć. Kolacja u Kózków była o godzinie 20 w lecie a w zimie o 19. „Przed kolacją odmawiano Anioł Pański i śpiewano Wszystkie nasze dzienne sprawy. Do tej pieśni śpiewanej wieczorem szczególnie przywiązany był ojciec mawiając, że po jej odśpiewaniu czuje się, jak gdyby już był sytym. Modlitwę przy posiłku odmawiał ojciec, a pod jego nieobecność matka. Kiedy jedno i drugie było poza domem, modlitwom przewodniczyła Karolina. Natomiast modlitwy ranne i wieczorne prowadziła zawsze matka"[10]. Oczywiście, tak niedziele jak i święta były w tej rodzinie obchodzone bardzo uroczyście. Wszelkie prace porządkowe, łącznie z czyszczeniem butów i strojeniem kwiatami obrazów, były wykonywane w sobotę, tak by w niedzielę nie wykonywać żadnych zbędnych prac. O godz. 8 rano rodzice (czasami, razem z Karoliną) wychodzili do kościoła by zdążyć na różaniec, który był śpiewany przed sumą. Suma była odprawiana o godz. 10.00. Młodsze dzieci wychodziły do kościoła trochę później niż rodzice i najczęściej szły razem z Karoliną. Zawsze w domu zostawało jedno ze starszych dzieci, aby pilnować dobytku. Ten ubogi dom rodziny Kózków był nazywany „kościółkiem, gdyż tak krewni jak i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. Wszyscy, którzy nie mogli pójść na nieszpory do kościoła, właśnie u Kózków zbierali się by je wspólnie śpiewać. W Wielkim Poście śpiewano tam także Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia - kolędy. U Kózków była też jedyna w tym przysiółku szopka, stąd nazywano ich dom również Betlejemką albo Jerozolimką. Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem - modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy"[11]. Jej własna modlitwa świadczyła o olbrzymiej gorliwości Karoliny i jej wielkiej miłości do Pana Boga. Bardzo często po odmówieniu wspólnej modlitwy wieczornej, kiedy cała rodzina kładła się już spać, ona „klęczała jeszcze długo w swoim kąciku. Bywało, że przebudzony ojciec wołał: »idź spać nie klęcz tyle, już późno«, Karolina odpowiadała pośpiesznie: »jeszcze się wyśpię«. Bardzo lubiła taką modlitwę w ciszy i w mroku - światło gaszono dla oszczędności,- modlitwę przed snem. (...) Radość płynąca z modlitwy, skłaniała ją do rozmowy z Bogiem również podczas pracy; zwłaszcza na pastwisku było to szczególnie łatwe. Koleżanki uciszały się pośród swych głośnych zabaw, skoro tylko zauważyły, że Karolina modli się. Na uwagę rówieśnika: »Co ty, Karolciu, zawsze się modlisz«? odpowiedziała: »Nierozsądny jesteś, w modlitwie mi przeszkadzasz«. Odpowiedź zwyczajna, ale ten, kto ją usłyszał, zapewnia, że na zawsze zapamiętał tę uwagę"[12]. Widać wyraźnie, że to dziecko już dobrze wiedziało czym jest modlitwa, z Kim się wówczas rozmawia i, że nie można do takiej rozmowy podchodzić lekceważąco. Karolina z wielką miłością i dużym oddaniem opiekowała się swoim młodszym rodzeństwem. Była bardzo grzeczna i posłuszna swoim rodzicom. Jedna z jej koleżanek tak ją wspominała: „Nigdy nie zauważyłam, aby sprzeciwiła się kiedyś poleceniom lub życzeniom rodziców, katechetów lub nauczyciela. Owszem, katecheta i nauczyciel często chwalili ją za grzeczność i posłuszeństwo"[13]. Do Pierwszej Komunii Świętej Karolina przystąpiła w roku 1907 w kościele w Radłowie. W tym czasie naukę pobierała w czteroklasowej szkole wiejskiej a po jej ukończeniu uczyła się w nowej, jednoklasowej szkole w Wał-Rudzie. Była to szkoła z tak zwaną klasą uzupełniająca, „gdzie nauka odbywała się trzy razy w tygodniu"[14]. Jej nauczyciel Franciszek Stawiarz (1878-?) wystawił Karolinie bardzo dobrą opinię. W czasie swojego krótkiego życia miała ona trzech katechetów. Ks. Jana Ligęzę (1877 - 1959), następnie ks. Michała Marczaka (1875 - 1912) oraz ks. Marcina Kołodzieja (1883 - 1944). Ten ostatni dostrzegając zapał w przyswajaniu religijnej wiedzy przez Karolinę wręczył jej książkę z następującym wpisem: „Nagroda za wyróżniającą się pilność w nauce religii dla Karoliny Kózka z Wał-Rudy. Ofiaruje ks. Marcin Kołodziej"[15] . Karolina nie tylko pilnie uczyła się religii, ale i „bardzo gorliwie uczestniczyła we Mszy Świętej i tak długo, jak to było możliwe, adorowała [Pana] Jezusa w Tabernakulum"[16]. „Miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Szczególnie w okresie Wielkiego Postu towarzyszyła Jezusowi Cierpiącemu odprawiając Drogę Krzyżową (...) ofiarując Zbawicielowi związane z tym niedogodności i wyrzeczenia. Najświętsze Serce Jezusa czciła w każdy pierwszy piątek miesiąca, przystępując do Spowiedzi św. i przyjmując Komunię św. wynagradzającą. Wobec Najświętszej Dziewicy żywiła dziecięcą ufność oraz miłość nazywając Ją moja Matka Boża. (...). Gorąca miłość ku Bogu objawiała się w posłuszeństwie Bożym przykazaniom. (...) W pracy była niestrudzona: »robota paliła się w jej rękach« - mówiono. [Nie tylko] pomagała rodzicom, [ale] pomagała [także] sąsiadom, głównie w pracach polnych, służyła rodzeństwu między innymi szyjąc dla nich odzienie. Była bardzo wrażliwa na cierpienia drugich, zwłaszcza chorych, którym starała się pomóc na miarę swych możliwości. Swą życzliwością i dobrocią wprowadzała w otoczenie dużo optymizmu i radości"[17]. Często też używała powiedzenia „Bóg będzie z nami"[18]. Do parafii św. Jana Chrzciciela w Radłowie, należało oprócz samego Radłowa jeszcze dziesięć okolicznych wiosek. Ponieważ kościół w Radłowie był zbyt mały, jak na tak dużą parafię, stąd wierni mieli olbrzymie trudności, aby godnie uczestniczyć w Ofierze Mszy Świętej. „...Podczas świąt, a nawet w zwyczajną niedzielę był w kościele radłowskim ścisk nie do opisania - nawet księdzu do ambony trudno było się przecisnąć. Ludzie stali poza kościołem w czasie nabożeństw, z czym też księża nieustannie walczyli, ale i z niewielkim skutkiem"[19]. W ówczesnym, prawie kanonicznym niedopuszczalna była binacja, a więc dwukrotne odprawienie Ofiary Mszy Świętej w tym samym dniu przez jednego kapłana. Było tylko kilka wyjątków od tego prawa a wyjątkiem ogólnym był „pierwszy dzień Bożego Narodzenia; w ten bowiem dzień każdy kapłan (...) [mógł] odprawić trzy Msze, pod warunkiem by nie złamał postu naturalnego i odprawiał Msze na ten dzień we Mszale wskazane"[20]. Z powodu niemożliwości odprawiania większej ilości Mszy Świętych, jeszcze w 1900 roku proboszcz ks. Antoni Kmietowicz postanowił rozbudować kościółek w Radłowie. Kościół w Radłowie - miejsce chrztu świętego Karoliny. Fot. z książki Ks. Antoniego Paciorek, Karolina Kózka; męczennica w obronie czystości (1898-1914), Ząbki, b.r. Ta decyzja nakładała na wszystkich parafian wysokie dotacje, które miały pozwolić na rozpoczęcie i sfinansowanie rozbudowy radłowskiego kościółka. Jednak dziedziczka posiadłości w sąsiedniej wsi Zabawie, Wiktoria Jakubowska postanowiła swoją część dotacji przeznaczyć nie na rozbudowę kościoła w Radłowie, ale na budowę nowego kościoła w swojej wsi. Pomysł ten poparł ówczesny tarnowski biskup diecezjalny Leon Wałęga (1859-1933) i dał na ten cel subwencję w wys. 3000 koron. W 1913 roku, po wielu perypetiach i usunięciu wszelkich przeciwności, udało się mieszkańcom Wał-Rudy i Zabawy zakończyć prace budowlane i kościół mógł zostać poświęcony. Wnętrze kościoła w Zabawie. Fot. z książki Ks. Antoniego Paciorek, Karolina Kózka; męczennica w obronie czystości (1898-1914), Ząbki, b.r.
Proboszczem[21] nowej parafii[22], został ksiądz Władysław Mendrala (1885-1970). Parafia ta obejmowała „dwie gminy: Zabawę z Podwalem i Zdarcem (...) oraz Wał-Rudę ze Śmietaną"[23] i liczyła 1831 katolików oraz 18 Żydów. Postawiony własnymi siłami i z własnych środków kościółek w Zabawie nie był tak bogato wyposażony jak ten zabytkowy kościół w Radłowie. Można powiedzieć, że nawet był wręcz ubogi w wewnętrzne wyposażenie. Miał jednak jedną niepodważalną zaletę, był zdecydowanie bliżej niż oddalony od Zabawy o 7 km a od Wał-Rudy aż o 9 km dotychczasowy kościół parafialny. Pamiętajmy, że ówcześni mieszkańcy parafii chodzili pieszo do kościoła. Kto chciał przyjąć Pana Jezusa w Komunii Świętej musiał być na czczo, więc wychodząc wcześnie rano brał ze sobą trochę chleba i wody, żeby wracając nie opaść zupełnie z sił. „Chcąc zdążyć z najdalszych zakątków parafii, trzeba było przyjść w nocy albo wieczorem dnia poprzedniego. Latem spędzano noc pod sobótkami okalającymi kościół - to było prawdziwe czuwanie na wzór chrześcijan z pierwszych wieków. Na Roraty, które tak bardzo w Polsce umiłowano, że przetrwały do dziś nawet reformę liturgiczną, wychodzono w sobotę i szukano noclegu w domach na podkościelu. [Z tym przetrwaniem jest jednak bardzo różnie, w niektórych parafiach roraty są odprawiane późnym popołudniem. Pewnie dlatego, że dzisiejszy Mszał nie precyzuje o jakiej porze należy odprawiać Roraty, więc „można odprawiać ją zarówno wczesnym rankiem, późnym wieczorem, jak i w samo południe. Kiedy się komu podoba"[24].] Pięknym zwyczajem były również staranne przygotowania na przeżywanie świąt kościelnych. Licznie przystępowano do Sakramentu Pojednania, ażeby uporządkować swoje wnętrza i ozdobić je szatą godową łaski uświęcającej, ale również sprzątano wnętrza chat i zagród, a na większe uroczystości przystrajano izby na różnorakie sposoby przekazane przez tradycję. Przygotowywano świąteczne ubrania i lepsze pokarmy. Głęboko przeżywano święta kościelne i obchodzono je jak najuroczyściej w kościele i w domu. Bardzo kochano również uroczyste nabożeństwa, jak: procesje Bożego Ciała, Gorzkie Żale, Drogę Krzyżową oraz doroczne uroczystości, z którymi Kościół wiązał błogosławieństwa ziarna, owoców, ziół leczniczych, wieńców żniwnych. Przeżycia związane z Rokiem Liturgicznym zaspokajały wszystkie potrzeby kulturowe ówczesnego chłopa wrażliwego na prawdę, dobro i piękno. Fenomen ten przetrwał do dnia dzisiejszego, ponieważ chłop jest realny i konkretny w poszukiwaniu prawdziwych i wielkich wartości. Godnym uwagi jest fakt, że ani w Zabawie, ani w Wał-Rudzie nie znaleziono śladów nowinek religijnych. Szlachta tutejsza jak i chłopi wykazali dużą odporność na wpływy innowiercze silnie oddziaływujące w pobliskiej okolicy - w Lusławicach pod Zakliczynem, w Zbylitowskiej Górze, w Łękach Górnych koło Pilzna. Ujemnego wpływu na miejscową ludność nie wywarły również nieprzychylne dla Kościoła ruchy ludowe (ani burzliwy rok 1846, który spokojnie przeminął w okolicach Radłowa), które miały miejsce w początkach XX stulecia w najbliższych okolicach Zabawy. Nie osiągnęły też zamierzonego celu krytyczne wystąpienia miejscowych przywódców ruchu ludowego, takie jak np. 17 maja 1907 r. Podczas wyborów do parlamentu, przywódca ludowy Zabawy - wójt Józef Mączko (?) - wołał do zebrach przed szkołą w Zdarcu: »Już mamy dość księży i panów«"[25]. W dniu 18 maja 1914 roku, biskup Leon Wałęga bierzmował Karolinę Kózkę w kościele w Zabawie. Ta uroczystość odbyła się dokładnie sześć miesięcy przed jej męczeńską śmiercią. Znamienne jest to, że rówieśniczki Karoliny wspominały, że przygotowywały się do przyjęcia tego Świętego Sakramentu pod kierownictwem Karoliny. A ona, im była starsza tym głębiej wchodziła w życie ascetyczne. Podejmowała wiele wyrzeczeń i często umartwiała swoje ciało. Świadkowie jej życia wspominali stosowanie się Karoliny do wszystkich ówcześnie obowiązujących w Kościele postów. [...] Wszelkie umartwienia „rozumiała jako łączność z Chrystusem Cierpiącym. Ze wspomnień rodzeństwa dowiadujemy się między innymi, że w niedziele Wielkiego Postu Karolina wyruszała o godz. 8°° na Mszę św. (kiedy nie było jeszcze kościoła w Zabawie). Po sumie pozostawała na Drogę Krzyżową a potem jeszcze na Gorzkie Żale. Powracała do domu przed godz. 19°°. Jako posiłek służyła jej wtedy [podobnie jak wielu parafianom] tylko kromka chleba. Łatwo wyobrazić sobie inne niedogodności, na przykład dokuczliwy chłód wczesnej pory wiosennej. Jak bardzo było dla niej to uciążliwe, trudno dokładnie stwierdzić. Zapewne im większa była w niej miłość, tym łatwiejsze umartwienia. Ich zadaniem w rozumieniu Karoliny - było skuteczniejsze prowadzenie duszy do Boga. Na uwagę koleżanek, że powinna postarać się o piękniejsze sukienki i wtedy wyglądałaby ładniej, odpowiedziała: »Nie chcę się stroić, bo wówczas poniosłaby mnie pycha i nie mogłabym się modlić«[26]. Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów. Karolina, będąc pokorną parafianką i mając bogatą wiedzę religijną bardzo szybko stała się dużą pomocą dla księdza proboszcza z kościoła w Zabawie, Władysława Mendrali. Często pomagała mu w realizacji jego planów dotyczących parafii. Określał on ją „jako swą prawą rękę w organizowaniu życia religijnego młodzieży. Była [podobnie, jak jej matka] zelatorką Róży dziewcząt, jedną z pierwszych członków Bractwa Wstrzemięźliwości, Bractwa Komunii Świętej Wynagradzającej oraz Apostolstwa Modlitwy. We wszystkich tych grupach pełniła wiodącą rolę dzięki szacunkowi, jakim cieszyła się w pośród rówieśników. Grupy te brały czynny udział w życiu parafii (na przykład sprzątanie i upiększanie domu Bożego, udział uroczysty procesjach i in.)"[27]. Ksiądz proboszcz w swoich wspomnieniach o Karolinie twierdził, „że nigdy nie słyszał, aby ktokolwiek skarżył się kiedyś na Karolinę, ani też, aby Karolina skarżyła się na kogokolwiek"[28]. Wspominał także, że „chętnie rozmawiał z Karoliną na tematy religijne, i że te rozmowy jemu samemu przynosiły duchową korzyść. Świadectwo gorliwości katechetycznej i znajomość prawd wiary wydawała o Karolinie wielokrotnie również sama matka. Zapytywana w sprawach religijnych przez młodsze dzieci bądź przy starszych mieszkańców przysiółka, mawiała - zwłaszcza gdy sama nie potrafiła jasno odpowiedzieć - »idźcie zapytajcie Karoliny. Ona wam lepiej wyjaśni«"[29]. Karolina, na kilka dni przed swoją tragiczną śmiercią przystąpiła do Sakramentu Spowiedzi Świętej. Było to w dniu wspomnienia Świętego Stanisława Kostki, który w całym Kościele katolickim a także w ówczesnej Polsce, był obchodzony 13 listopada. Natomiast dzień przed swoją śmiercią, w dniu 17 listopada Karolina przystąpiła do Komunii Świętej. A był to czas, gdy już od ponad trzech miesięcy kraje naszych zaborców były ze sobą w konflikcie wojennym. W 1914 roku w kilka tygodni po zamachu w Sarajewie, rząd Rosji zapowiedział obronę Serbii w przypadku agresji Austro-Węgier. Mimo tego, agresja ta nastąpiła w dniu 28 lipca 1914 roku. Dzień później Rosja ogłosiła u siebie powszechną mobilizację a to było powodem, dla którego Niemcy, związane z Austrią układem trójprzymierza, stanęły oczywiście po jej stronie. Wówczas Francja i Anglia będące w sojuszu z Rosją, zwanego ententą, wypowiedziały wojnę państwom trójprzymierza. Tak rozpoczęła się jedna z najkrwawszych tragedii w historii świata, nazwana wówczas Wielką Wojną, a po 1939 roku I wojną światową. W listopadzie 1914 wojska austriackie atakowane przez oddziały rosyjskie wycofywały się z terenów Galicji, na których znajdował się także dom Kózków. Tak więc, wojska obu armii przechodziły przez tereny Ziemi Radłowskiej, a więc również przez takie wioski „jak Zabawa czy Wał-Ruda. Nastrój, jaki panował w tym czasie dobrze odzwierciedla Pamiętnik wojenny pisany przez ks. Władysława Mendralę proboszcza z Zabawy. W pierwszym już zdaniu Pamiętnika w dniu 8 listopada 1914 r., ks. Mendrala wyraził niepokój wobec zbliżającego się frontu: »Boję się o dziewczęta - doradzałem parafianom, by wywieszali obrazy święte, np. Matki Bożej, aby żołnierze uważali na te domy«. Z zapisków od 14-17 listopada dowiadujemy się, że żołnierze carscy byli już w Biskupicach Radłowskich i pojedynczo przechodzili koło kościoła w Zabawie drogą ku dworowi. Ludzie opowiadali, że patrole wypytują się tylko o wojska austriackie. A w poniedziałek, 16 listopada, widział ks. proboszcz - w czasie spowiedzi - przez okienko drzwi kościelnych, jak kolumna rosyjska szybko przejeżdżała w stronę Rudy. W następnym dniu (wtorek, 17 listopada) »przed południem pokazywały się tylko patrole tam i z powrotem... wieczór był cichy, noc bardzo ciemna; nigdzie nie było widać w domach żadnego światła (...)«. Tylko nad Tarnowem można było widzieć słabe oświetlenie, a w Radłowie jedno światełko. Całą noc jednak przechodzili w małych grupach żołnierze carscy, oświetlając sobie drogę latarkami. Nadszedł dzień 18 listopada, brzemienny w wydarzenia. Proboszcz nie wiedział, co się stało w Wał-Rudzie. Napisał tylko tyle: »W czasie Mszy św. przychodzili żołnierze do kościoła. Około godz. 10.00 zaczęły się przesuwać patrole. Żądali chleba, masła, wina (...). Do kościoła, stojącego otworem, wstępowali po drodze. Niektórzy dobrze się zachowywali, modlili się i dawali ofiary«. Za tą, pozornie spokojną notatką krył się jednak ciągły niepokój ks. proboszcza o parafię, a zwłaszcza o dziewczęta. Do otoczenia na plebanii powiedział tylko: »Czegoś się dziś boję«"[30]. Wówczas wszystkie kobiety i dziewczęta starały się ukryć przed rosyjskimi żołnierzami, którzy mieli opinię napastników kobiet i gwałcicieli. Przekazywano sobie wieści o nachodzeniu chat wiejskich w poszukiwaniu jedzenia a także o gwałtach na ich mieszkankach. Natomiast młodzi chłopcy musieli uważać, aby nie zostać zaciągniętym do armii rosyjskiej. Stąd strach był wszechobecny. [Jak wiemy] Karolina dwa dni wcześniej odbyła spowiedź świętą w kościele w Zabawie. Była to ostatnia spowiedź w jej krótkim życiu. „»Coś osobliwego było w jej zachowaniu, ułożeniu głowy i całej postawie« - zeznała siostra Teresa Kurtyka, która spowiadała się po niej. Można powiedzieć, że wtedy przyjęła Komunię św. jako Wiatyk na drogę do wieczności. Na drugi dzień, 17 listopada, gdy szyła na maszynie, wszedł do domu Kózków carski żołnierz. Karolina przestraszona wstała od maszyny i schowała się za piec. Żołnierz odszedł. Ale już na drugi dzień, 18 listopada, rankiem, chodził po domach jakiś inny carski żołnierz. Był w domu Guligów i chciał zabrać 13 - letnią dziewczynkę Marię. Ta uciekła i pobiegła do domu Kózków, by przestrzec Karolinę, która stała przed domem. Na to ostrzeżenie nic nie odpowiedziała. Była przestraszona, ale opanowana. Może uspokojona słowami matki, z którą stoczyła przed chwilą święty spór, kto ma iść do kościoła na nowennę ku czci św. Stanisława: ona czy matka. Karolina mówiła: »Wolałabym iść do kościoła, bo tak się dzisiaj czegoś boję«. Na to jej matka odpowiedziała: »Nic się nie bój, nie będziesz sama, zostaniesz z tatusiem i ze siostrami, a gdy przyjdą żołnierze, to dasz im chleba i jajka«, po czym matka udała się do kościoła a Karolina została w domu. Matka już nigdy nie zobaczyła się z córką. Było około godziny 9.00, gdy wszedł do domu Kózków żołnierz. Ujrzawszy Karolinę, natychmiast przystąpił do przewrotnego działania. Dla pozoru zapytał o wojska austriackie. Pytanie było bezsensowne, skoro cały teren wokoło był kontrolowany przez wojska rosyjskie. Nie umiał na to pytanie odpowiedzieć ojciec. Z kolei zapytał Karolinę. Ta odpowiedziała: »Jeżeli tata nie wie, gdzie są, ja tym bardziej nie wiem«. Wtedy żołnierz oświadczył, że ojciec z Karoliną muszą iść z nim do oficera, przy czym chwycił Karolinę mocno za rękę. Nic nie pomogły błagania ojca, aby Karolinę zostawił przy dzieciach. Musieli obydwoje spełnić polecenie. Wtedy Karolina włożyła trepki na nogi, zarzuciła pospiesznie kurtkę brata, spojrzała na obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy i razem z ojcem wyszła wypchnięta przez żołnierza z domu. Przynaglani przeszli szybko przez małe podwórze za stodołę. Młodsza siostra Rozalia wyszła za nimi na pole i wołała: »Tatuś, wróć się, Karolino, wróć się, bo ja się boję«. Ale żołnierz odwrócił się ku niej i pogroził jej pięścią. Agresor, pomimo oporu ojca, który chciał iść przez wieś, w nadziei, że sąsiedzi zauważą i pomogą, wskazał stanowczo na las, jako kierunek ich drogi. Tam się miał rozegrać dramat Karoliny"[31]. Żołnierz poganiał nieustannie Karolinę i jej ojca, którzy starali się mu opierać. Gdy byli już blisko lasu, żołnierz przyłożył bagnet do piersi ojca i grożąc mu śmiercią nakazał wrócić do swoich dzieci pozostałych w domu. On wówczas „upadł przed żołnierzem na kolana i błagał go: ja pójdę z tobą a córka niech wróci do domu"[32]. Ale ten chwycił Jana Kózkę za gardło i terroryzując go bronią zagroził, że może do niego strzelić. Przerażony ojciec Karoliny pozwolił odejść żołnierzowi razem z córką. Jednak „nie zawrócił ku domowi, ale powoli krok po kroku cofał się do tyłu - błędnym już wzrokiem wypatrując między drzewami Karolcię broniącą się zawzięcie przed uprowadzającym ją złoczyńcą. Zapamiętał dokładnie aż do śmierci każdy ruch córki, która wszelkimi sposobami usiłowała wyrwać się napastnikowi i uciekać do ojca. Ojciec wszystkimi siłami rzuciłby się na pomoc dziecku, ale wściekłość rozjuszonego żołdaka groziła mu niechybną śmiercią. Żołdak nie przebierał w środkach, zdolny do największej podłości i zdecydowany na wszystko. Biedny ojciec - chłopski realista, musiał szybko wybierać pomiędzy wątpliwym ratunkiem jednego, choćby najdroższego dziecka, a sieroctwem kilkorga pozostałych dzieci - bo sama śmierć nie była mu straszna. Wielka ufność w Bogu nakazywała zdać się całkowicie na wolę najświętszą Ojca wszelkiego miłosierdzia. W jego skołatanej głowie kotłowały się naraz wszystkie nadzieje i obawy, a ból serca po raz pierwszy w życiu tak ogromny paraliżował wolę działania. Stał jeszcze chwilę, nieprzytomnie wpatrzony w las, w którego gąszczach zginęło jego najukochańsze dziecko, uprowadzone przez terrorystę. Nagle błysnęła mu myśl, że może trzeba zaalarmować wieś, ażeby pospieszyli na ratunek. Obrócił się ku domowi, to znów zawracał w stronę lasu, chciał przyspieszyć kroku, ale nogi plątały się, jakby mu je coś odmieniło. Szedł prawie na oślep nie widząc niczego, tylko Karolcię walczącą w lesie z napastnikiem - i myślał: mocna jest, to prawda, ale on chłop, ona ma tylko ręce, a on uzbrojony - biedny ojciec niczego nie widział, tylko tę walkę - beznadziejną walkę 16-letniej córki z mocnym i rozjuszonym bandytą"[33]. Gdy wracał z lasu, był wówczas tak roztrzęsiony, że na pytanie sąsiada nie umiał nawet złożyć prostego „zdania, tylko powtarzał w lesie... Karolina... moskal... Był całkiem oszołomiony i trząsł się, nie mogąc mówić dalej"[34]. A ten moment, kiedy broniąca się Karolina weszła z wojskowym bandziorem do lasu zaobserwowało dwóch chłopców ukrywających swoje konie przed Rosjanami w lesie. Ci dwaj chłopcy „byli ostatnimi świadkami, którzy widzieli Karolinę przy życiu"[35]. A „byli to: Franciszek Zaleśny i Franciszek Broda. Oto ich wypowiedzi: »W owym czasie byłem w lesie wraz z kolegą moim, Franciszkiem Brodą. Tam uwiązaliśmy nasze konie, kryjąc je przed okiem wojska, żeby ich żołnierze nie zabrali. I chociaż mieliśmy ich pilnować, to jednak ze strachu przed żołnierzami umyśleliśmy wrócić do domu. Więc zostawiwszy konie w lesie, okrężną drogą biegliśmy do domu - i nie wiem właściwie, dlaczego obraliśmy tę drogę, chociaż była inna, krótsza do mego domu. Tą krótszą zwykłem był chodzić. Aż tu widzimy żołnierza z karabinem, który pędził przed sobą kogoś opierającego się. Lecz z powodu mroku w lesie i dużej odległości nie mogliśmy rozpoznać osoby. Ta osoba cywilna obracała się co drugi lub trzeci krok, jakby chcąc zawrócić, lecz sołdat ją ciągle poganiał przed sobą. Myśmy się skryli w wysokich paprociach, żeby się łatwo nie dać ujrzeć, ale też i sami nie mogliśmy stąd dokładnie obserwować. Rzecz miała miejsce o jakie 100 m od skraju lasu, a myśmy byli oddaleni od przechodniów o jakie 60 m. Żołnierz stale tę osobę popędzał i trwało to 5-10 minut. I w tym czasie posunęli się zaledwie o jakieś 80 m; tak wolno i z oporem się posuwali. Żołnierz trzymał karabin na lewym ramieniu, a prawą ręką - dotąd pamiętam - popychał ustawicznie tę osobę. Reszty uzbrojenia żołnierza nie mogłem dopatrzeć, bo mroki były w lesie, paprocie zagęszczone, a odległość do 60 m utrudniała widoczność«. Tak zeznawał po latach w procesie kanonicznym Franciszek Zaleśny, liczący wtedy 17 lat. Natomiast zaraz po pogrzebie Karoliny, zeznawał drugi świadek walki Karoliny z żołnierzem, Franciszek Broda. »Gdy w 1914 r. zbliżali się Ruski do Zabawy, mówiono, że będą uprowadzać konie. Dlatego ja i kolega mój, Franciszek Zaleśny z Wał-Rudy uciekliśmy z naszymi końmi do lasu. Uwiązawszy je w odpowiednim miejscu, wracaliśmy do wsi. Aż tu widzimy jakąś kobietę, jak wychodzi naprzeciw, a za nią żołnierz z karabinem na ramieniu. Co to byli za jedni - nie wiedzieliśmy. To tylko zauważyliśmy, że ona miała głowę spuszczoną. Zboczyliśmy ze ścieżki i wróciliśmy do przysiółka. Po powrocie dowiedzieliśmy się, że to Karolinę Kózkę uprowadzono. Po upływie jakby godziny znów udaliśmy się do lasu celem przyprowadzenia koni. I szliśmy tą samą ścieżką, ale nikogo tam nie ujrzeliśmy«"[36]. Kiedy Karolina ze swoim prześladowcą znaleźli się w głębi lasu, gdzie po jednej stronie był mocno zalesiony i podmokły teren, ona rzuciła się w tym kierunku do ucieczki. Uciekając w gąszczu zgubiła swoje buty oraz kurtkę brata. Gdy próbowała przeskoczyć leśny rów z wodą, wówczas dosięgły ją ciosy szablą zmęczonego pogonią oprawcy. Ostatni, śmiertelny cios zakończył jej bardzo krótkie życie, gdyż kilka miesięcy wcześniej skończyła dopiero szesnaście lat.
Miejsce znalezienia ciała Karoliny. Fot. z książki Ks. Antoniego Paciorek, Karolina Kózka; męczennica w obronie czystości (1898-1914), Ząbki, b.r. Tu „nasuwa się refleksja: jak w tym wypadku ocenić postąpienie rodziców? Matka sama idzie do kościoła, zamiast puścić Karolinę. Ojciec sterroryzowany, opuścił ją. Jest na to jedna odpowiedź, którą dał jeden ze świadków: »Chyba był to dopust Boży, bo Pan Bóg ją wybrał na swą męczennicę. Jestem przekonany, że takimi drogami prowadził ją Pan Bóg do Siebie. W innych domach były przecież bardziej urodziwe dziewczęta, ale po żadną z nich żołnierz nie przyszedł. Pan Bóg przygotował ją do męczeństwa przez życie szczególnie pobożne«"[37]. Matka Karoliny, gdy wróciła z kościoła i się dowiedziała o jej porwaniu, zemdlała z żalu i boleści. Później przez długi czas wyrzucała sobie, że nie pozwoliła jej pójść do kościoła. Ojciec, do końca życia nie mógł sobie darować, że pozostawił bezbronną córkę samą z mordercą. Ludzie również początkowo dokuczali mu, że pozostawił córkę „samą z żołnierzem, ale gdy się dowiedzieli, jak do tego doszło, to się uspokoili i wyrażali się, że to było już pewnie takie zrządzenie Boże"[38]. Ks. Mendrala bardzo współczuł rodzicom, a jeszcze przed znalezieniem ciała Karoliny udał się do komendy wojsk rosyjskich ze skargą. Rosjanie dość poważnie potraktowali księdza proboszcza i przydzielili mu kilku Kozaków do pomocy w poszukiwaniach dziewczyny. Powiadomiono również kilka posterunków wojskowych o tych poszukiwaniach. Niestety poszukiwania poszły w kierunku Zaborowa, a więc na północny zachód patrząc od domu Kózków a Karoliną zamordowano, idąc w kierunku południowo zachodnim od jej domu. Było to w odległości 1 kilometra od miejsca, gdzie ojciec Karoliny został zmuszony do powrotu. [1] Henryk Fros SI, Franciszek Sowa, Twoje imię; przewodnik onomastyczno-hagiograficzny, Kraków 1975, s. 335. [2] Tamże. [3] Bp. Piotr Bednarczyk, Błogosławiona Karolina Kózka Dziewica i męczennica 1898-1914, Kraków 1987, s. 28. [4] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla; Karolina Kózkówna - męczennica w obronie czystości, Tarnów 1987, s. 31. [5] Bp. Piotr Bednarczyk, Błogosławiona Karolina Kózka..., s. 29. [6] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla..., s. 10. [7] Bp. Piotr Bednarczyk, Błogosławiona Karolina Kózka..., s. 27. [8] Tamże, s. 30. [9] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla..., s. 13. [10] Tamże, s. 13-14. [11] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/11-18a.php3 [12] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla..., s. 57-58. [13] Tamże, s. 82-83. [14] Tamże, s. 17. [15] Tamże, s. 39. [16] Tamże, s. 17. [17] Tamże, s. 17- 22. [18] Tamże, s. 38. [19] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina Kózkówna, Rzeszów 2005, s. 40. [20] Praca zbiorowa, Podręczna encyklopedya kościelna, T.1/2, Warszawa 1904, s. 386. [21] Ks. Mendrala był wówczas trzecim wikariuszem w Radłowie, ale uważano go za proboszcza. [22] Na początku był to kościół filialny, który dopiero po kilku latach został mianowany parafią. [23] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina..., s. 45. [24] https://www.mydlniki.diecezja.pl/www/?p=18501 [25] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina..., s. 59. [26] Tamże, s. 61. [27] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla..., s. 78. [28] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina..., s. 72. [29] Ks. Antoni Paciorek, Jak rosy kropla..., s. 40. [30] Bp. Piotr Bednarczyk, Błogosławiona Karolina Kózka, s. 17-18. [31] Tamże, s. 73-74. [32] Tamże, s. 74. [33] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina..., s. 185. [34] Tamże, s. 186. [35] Ks. Antoni Paciorek, Karolina Kózka; męczennica w obronie czystości (1898-1914), Ząbki, b.r., s. 22-23. [36] Bp. Piotr Bednarczyk, Błogosławiona Karolina Kózka..., s. 75. [37] Tamże, s. 74. [38] K. Jan Białobok, Błogosławiona Karolina..., s. 186. Powrót |