|
Błogosławiony Sadok oraz jego 48 towarzyszy Cz. I Zdj. ze str. w Intern.: https://sandomierz.dominikanie.pl/kosciol/meczennicy-dominikanscy/ (dostęp: 10.07. 2025 r.) Błogosławionego Sadoka oraz jego 48 towarzyszy wzywamy w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego jako męczenników sandomierskich. Ich wspomnienie liturgiczne przypada na dzień 2 czerwca tak w Kościele posoborowym jak i w Kościele Odnowionym. Niewiele zachowało się materiałów źródłowych o błogosławionych męczennikach z Sandomierza. Nic nie wiemy o ich dzieciństwie czy też o ich latach młodzieńczych. Natomiast o samym zdobyciu Sandomierza przez Tatarów[1] w roku 1260 oraz o dokonanej przez nich rzezi na ludności tego miasta, dowiadujemy się z trzech średniowiecznych źródeł. Pierwszym jest Kronika Wielkopolska, drugim Rocznik kapitulny krakowski a trzecim Latopis halicko-wołyński (hipacki)[2]. Mamy też późniejszy, Rocznik mansjonarzy[3] krakowskich (tzw. świętokrzyski nowy) (...), [który] powstał (...) w latach 1381-1399[4], i w którym znalazło się więcej szczegółów dotyczących tych wydarzeń. Z Rocznika mansjonarzy krakowskich dowiadujemy się między innymi o Piotrze z Krępy (?-1259/60), jako o przodku rodu Oleśnickich oraz o tym, że był ówczesnym starostą sandomierskim. Znajduje się tam również, przytoczona w całości bulla Bonifacego VIII (1235-1303) z roku 1295 lub 1296 ale podana z mylną datą 1259 r. Autentyczność tej bulli kwestionuje wielu historyków przede wszystkim z powodu tej daty oraz odpustu, którego miałby udzielić w niej papież za odwiedzenie kolegiaty sandomierskiej. Odpust ten miałby wynosić raczej rzadko spotykaną w historii Kościoła ilość aż 366 lat. Jak w dalszej części tego opracowania będzie można zauważyć Jan Długosz, w swoich Rocznikach powołując się na datę 1259 r. przypisał tę bullę żyjącemu w tym czasie papieżowi Aleksandrowi IV (1199-1261). Ale to by znaczyło, że bulla ta nie miałaby żadnego związku z II najazdem Mongołów na Sandomierz, który jak już wspomniano miał miejsce w 1260 r. Również strona formalna bulli budzi sporo wątpliwości. I chociaż wielu historyków uważa, że jest to falsyfikat, niemniej jednak [jest on] interesujący z wielu względów. Przede wszystkim anonimowy fałszerz bulli musiał wywodzić się z kręgów duchowieństwa sandomierskiego. Przekazał on bowiem wiele szczegółów wydarzeń, których nie mógł wyczytać w rocznikach polskich. Wiedział dobrze o pożarze kolegiaty Najświętszej Maryi Panny, który pociągnął za sobą śmierć wielu ludzi szukających tam schronienia. Informacji o tym nie przynoszą ani »Rocznik kapitulny krakowski«, ani »Kronika Wielkopolska«, czyli źródła najpełniej informujące o wypadkach sandomierskich, podczas drugiego najazdu Tatarów. Wydarzenie jednak rzeczywiście miało miejsce i zostało dramatycznie opisane w »Latopisie halicko-wołyńskim«. Świadectwo to nie było jednak znane dziejopisarstwu polskiemu. Bulla podaje, że krew zabitych »defluebat usque ad fluvium qui vocatur Wysla« [a więc: płynęła aż do rzeki, która nazywa się Wisła]. Stwierdzenie tego faktu spotykamy tylko w Kronice wielkopolskiej. U fałszerza nie widać jednakże innych śladów znajomości tej kroniki[5]. Wspomniana wyżej kolegiata, w której podczas pożaru zginęli ludzie, była to świątynia romańska, którą ufundował ok. 1120 roku książę Bolesław Krzywousty (1086-1138) ku czci Najświętszej Maryi Panny. W 1191 r. świątynia ta została konsekrowana[6] otrzymując prawa kolegiaty. Na marginesie można dodać, że pierwszym prepozytem (przewodniczący kapituły katedralnej) w tej świątyni był błogosławiony Wincenty Kadłubek (ok. 1150 -1223), zanim został biskupem krakowskim. Natomiast w roku 1219 kanonikiem i kustoszem tej kolegiaty był błogosławiony Czesław (ok.1175/80-1242). Bazylika Katedralna Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Sandomierzu Zdj. ze str. w Intern: Autorstwa WM4034 - Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2079090 (dostęp: 11.07. 2025 r.) W 1260 r. po najeździe Mongołów na Sandomierz kolegiata uległa częściowemu zniszczeniu, które z biegiem lat się pogłębiało. Dopiero w XIV wieku król Kazimierz Wielki (1310-1370) na tym miejscu postawił nową gotycką świątynię[7], która przetrwała do czasów dzisiejszych. Obecna Bazylika katedralna Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Sandomierzu jest właśnie tą świątynią, która stoi na dawnym miejscu zniszczonej kolegiaty. Można się czasami dziwić, dlaczego niektórzy historycy przyjmują tak łatwo, że w średniowieczu ludzie duchowni mogli sfałszować jakiś kościelny dokument, i to nawet tak ważny jak bulla. Być może wzięło się to stąd, że był w średniowieczu jeden zakon, który specjalizował się w tego typu działalności. Mowa tu oczywiście o Zakonie Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie czyli o popularnych Krzyżakach. Jednak, dużo łatwiej to zrozumieć gdy się zna opinię nieżyjącego już dominikanina o. Roberta Świętochowskiego OP (1907-1978), który w Hagiografii Polskiej redagowanej przez historyka o. Romualda Gustawa OFM (1911-1976), zauważył, że średniowiecze wiele zostawiło nam falsyfikatów, ale o prawdziwej treści. Działo się to zazwyczaj wtedy, gdy pierwotny dokument zaginął lub przywilej był nadany ustnie[8]. A więc, w takim wypadku mógłby to być powszechny zwyczaj, zwłaszcza wśród duchowieństwa, które było najbardziej wykształconym stanem. Nie wiemy jednak czy duchowny, który kopiował ten dokument do swojej kroniki, nie korzystał z podniszczonego przez czas oryginału. Nie możemy przecież dzisiaj wiedzieć, w jakim stanie był dokument z końca XIII wieku [niektórzy uważają, że bulla mogła powstać również na początku XIV wieku w każdym razie znajdowała się już w obiegu w 1360 r.[9]] w czasie kiedy go przepisywano, czyli pod koniec XIV wieku. Pamiętajmy, że był to rękopis a nie druk. Przecież mogły tam się znajdować miejsca mało czytelne, naddarte, przetarte czy też zaplamione, które mogły spowodować luki w całości tekstu. Dlatego też mógł mansjonarz, (który należał do trochę mniej wykształconej części duchowieństwa), podczas przepisywania oryginalnego dokumentu popełnić błędy w odczytaniu takich nieczytelnych miejsc. Bóg raczy wiedzieć, czy podanie 366 lat odpustu, nie świadczyło o takim właśnie błędzie. Jeżeli Bonifacy VIII był znany z tego, że najczęściej nadawał rok i 40 dni odpustu to czy, na przykład, nie mogło tam być napisane 366 dni? Tekst o odpustach, w wersji w jakiej pojawił się w Roczniku mansjonarzy krakowskich tak brzmiał po łacinie: stipendia spiritualia apostolica largicione cocedimus 360 et 6 annos, vel quot sunt dies in anno, tot annos de vera indulgencia et carenas totidem consequentur. Et est carena grece purgacio latine, quia quod anima triginta diebus posset in purgatorio sustinere, hoc per unam carenam delebitur, et eandem indulgenciam vere penitentes ut premittitur et confessi, qui cum devocione fidei in eadem ecclesia per octavas festi eiusdem quesierint, ipsam misericorditer consequentur[10]. [Co mniej więcej znaczy: Przyznajemy duchowe stypendia apostolskie z hojnością 360 i 6 lat, ile dni jest w roku, tyle lat z prawdziwej odpusty i karencji tyle samo uzyskają. Karencja to po grecku oczyszczenie, po łacinie, ponieważ to, co dusza mogłaby wytrzymać w czyśćcu przez trzydzieści dni, zostanie usunięte przez jedną karencję, a tę samą odpustę prawdziwie pokutujący, jak wspomniano wcześniej, i wyznający, którzy z oddaniem wiary w tej samej świątyni przez oktawę święta tego samego będą szukać, uzyskają ją miłosiernie.] Wśród nieprawidłowości podważających wiarygodność tej bulli, jest właśnie to całkiem błędne objaśnienie pojęcia kareny (quadrageny)[11]. Warto więc wyjaśnić to pojęcie. Otóż quadragena czy też kwadragena, [to] surowy post czterdziestodniowy, praktykowany w pierwotnym chrześcijaństwie. Zwyczaj był taki, że ilekroć komu przypadło poddać się pokucie publicznej, zawsze do pokuty dołączano post, mianowicie musiał odbyć tyle kwadragen postu, ile lat miał pokutować. Jeśli dziś w katolicyzmie istnieje praktyka nadawania odpustu, np. siedmiu lat i siedmiu kwadragen, znaczy to tyle, że po spełnieniu warunków zyskać można taki odpust, jaki otrzymał chrześcijanin pierwotny, pokutując 7 lat i poszcząc 7 kwadragen[12]. Dosyć dziwne wydają się te formalne błędy. Myślę, że prawdziwy fałszerz nie popełniłby aż tak oczywistych błędów, bo wzorowałby się na jakiejkolwiek prawdziwej bulli, tak jak to czynili Krzyżacy czyli wspomniani wcześniej mistrzowie w tym fachu. Możliwe jest także, że autentyczny odpust Bonifacego VIII został zastąpiony falsyfikatem podwyższającym znacznie wysokość przyznanych odpustów. Wątpliwe jest bowiem, aby w Kurii dano wiarę tego rodzaju »dokumentowi«[13]. O. Jacek Woroniecki (1878-1949), podobnie jak cytowany wcześniej o. Robert Świętochowski uważał, że papież Bonifacy VIII mógł udzielić tego odpustu ustnie, po czym dopiero później spisano z pamięci treść nadania[14]. Stąd, nie powinno budzić zdziwienia to, że są inne źródła, które potwierdzają wiarygodność informacji zawartych w tej bulli. Bo właśnie w tej bulli po raz pierwszy podano datę 2 lutego 1260 roku[15] (co w jasny też sposób wykazuje błąd w datowaniu bulli na rok 1259) jako datę zdobycia Sandomierza przez Mongołów. W 1360 roku król Kazimierz Wielki poprosił Kurię o zatwierdzenie i przesunięcie odpustu papieża Bonifacego VIII z dnia 13 maja na dzień 28 maja. Odpust sandomierski był już wtedy ogromnie popularny i odciągnął wiernych od odpustów świętego Stanisława (1030-1079), patrona Królestwa Polskiego. Król prosił, by papież potwierdził »indulgencias et remissiones concessas olim per felicis recordationis dominum Bonifacium papam«. [A więc: odpusty i odpuszczenia udzielone niegdyś przez świętej pamięci pana papieża Bonifacego][16]. Stąd raczej nie można się dziwić, że odpust sandomierski, który odpuszczał aż 366 lat i tyleż kwadragen odciągał wiernych od o wiele skromniejszych odpustów świętego Stanisława. Jednak w żadnym z wymienionych wyżej źródeł nie ma nawet słowa na temat śmierci dominikanów w tym czasie. Dopiero w Księdze beneficjów klasztorów diecezji krakowskiej z roku 1440, (Liber beneficiorum monasteriorum dioec. Cracoviensis An. 1440) napisanej przez ks. Jana Długosza (1415-1480) w miejscu, gdzie opisuje on dobra sandomierskiego klasztoru dominikanów, czyli kościoła świętego Jakuba (?-44), można znaleźć wzmianki o męczeństwie dominikanów. Znany historyk, prof. Gerard Labuda (1916-2010) uważał, że ksiądz Jan Długosz, opisując te wydarzenia, mógł korzystać z przechowywanej w krakowskim klasztorze dominikanów, a zaginionej obecnie, kroniki, której autorem był Wincenty z Kielczy (ok.1200-1261). Do zapisów z księgi Jana Długosza jeszcze wrócimy. Według różnych, starych podań ojciec Sadok był potomkiem rycerskiego rodu ziemi krakowskiej[17]. Około roku 1217, będąc już kapłanem, miał się udać na studia do Bolonii we Włoszech, gdzie wcześniej, jeszcze w drodze do Włoch miał prawdopodobnie spotkać się ze świętym Jackiem (ok.1185-1257) i błogosławionym Czesławem. Razem z nimi miał wstąpić do zakonu dominikańskiego. Tak również uważał profesor Feliks Koneczny (1862-1949), który pisał, że: Jeszcze jeden Polak składał ślubowanie zakonne świętemu Dominikowi (1170-1221) wraz z Odrowążami. Przyłączył się do nich w drodze do Włoch kapłan polski imieniem Sadok, towarzysząc im stale; i ten także wracał do Polski jako Dominikanin. Ci trzej mieli powiększyć grono świętych patronów polskich[18]. Gdy błogosławiony Sadok, będąc już zakonnikiem, wraz z dwoma innymi braćmi udawał się ponownie do Bolonii na kapitułę generalną zakonu kaznodziejskiego, czyli dominikańskiego, to wówczas kiedy szli, jeden człowiek podszedł do nich, niby podróżen jaki, pytał się ich, kędy się zapuścili? Odpowiedzieli mu, że do Bononii na kapitułę. Spytał ów: A co tam będzie postanowiono? Rzekli oni: To, żeby rozsiewali nasi bracia słowo Boże po wszystkich częściach świata. Spytał znowu: A czy pójdą oni do Grecyi, albo do Węgier? Odpowiedzieli: I wielu bardzo. Zatem ów biegun, a w rzeczy samej szatan, wyleciał na powietrze, strasznym głosem wołając: »Zakon wasz, pohańbienie nasze!« I zaraz z oczu ich zniknął [19]. Kiedy bracia dotarli do Bolonii, opowiedzieli o tym zdarzeniu świętemu Dominikowi, a on bardzo się tym uradował i postanowił wysłać właśnie na Węgry i do Grecji najzdolniejszych swoich misjonarzy. W części potwierdza to jeden z zachowanych dokumentów historycznych, z którego wiemy, że błogosławiony Sadok ok. 1221 roku został (...) wysłany przez świętego Dominika z Bolonii do Węgier w towarzystwie Pawła [(?) Węgrzyna] i 2 innych braci, celem utworzenia tam nowej prowincji zakonnej. Głosił słowo Boże w Lorch[20] i był przeorem w Zagrzebiu[21] (). W następnych latach poświęcił się pracy misyjnej wśród Kumanów, dla których przetłumaczył pacierz i prawdy wiary chrześcijańskiej[22]. Kumanowie zwani również Połowcami były to plemiona pochodzenia tureckiego, które zamieszkiwały tereny od Donu do Dunaju. W XI i XII wieku najeżdżali oni tereny Węgier, Rusi Kijowskiej i Bułgarii. Z kolei w XIII wieku w czasie najazdów Mongołów na Europę Wschodnią Kumanowie byli coraz bardziej spychani ze swoich terenów na zachód. Po swoich klęskach w bitwach z Mongołami, w 1239 roku ok. 40tys. Kumanów poprosiło o azyl na terenie Węgier. Król węgierski Bela IV (1206-1270) pozwolił im w tym czasie osiedlić się na terenach znajdujących się na wschód od Dunaju. Kumanowie znani z barbarzyństwa, byli postrachem sąsiadów. (...) Mimo trudności [ojciec Sadok] pozyskał wielu dla Kościoła, ochrzcił nawet dwóch spośród książąt[23]. I tak przez kilka lat owocnie nawracał Kumanów aż najazd Mongołów przerwał tę pracę. Najeźdźcy zabili brata Pawła i pozostałych braci. Jedynie błogosławiony Sadok zdołał ujść z tego pogromu i szczęśliwie wrócić do Polski. Trafił wówczas do Sandomierza. Dominikanie do Sandomierza zostali sprowadzeni najprawdopodobniej przez świętego Jacka Odrowąża, który namówił swojego wuja, Iwo Odrowąża biskupa krakowskiego, do ufundowania dominikańskiego klasztoru. Klasztor ten zbudowano na miejscu wcześniejszego kościoła parafialnego pod wezwaniem świętego Jakuba, który powstał jeszcze w XII wieku. Imię tego patrona pozostawiono dominikanom a parafię przeniesiono do kościoła świętego Pawła, który po przebudowie w XV wieku istnieje do dzisiaj[24]. I tak w 1226 roku dominikanie osiedlili się w Sandomierzu, obejmując kościół świętego Jakuba[25]. I właśnie wtedy wracający z Węgier do Polski błogosławiony Sadok został przeorem dominikanów w tym klasztorze.  Klasztor świętego Jakuba w Sandomierzu. Zdj. ze str. w Intern: https://diecezjasandomierska.pl/sandomierz-rektorat-sw-jakuba-ap/ (dostęp: 11.07.2025 r.) Wiek XIII, w którym żyli nasi bohaterowie, to wiek dla Polski bardzo burzliwy. W tym czasie, oprócz bratobójczych walk o władzę między Piastami, nasz kraj trzykrotnie najeżdżali Mongołowie, których wtedy nazywano Tatarami. Ksiądz Jan Długosz w swojej Kronice tak pisał: Najłaskawszy i najlepszy Bóg, rozgniewany szpetnymi plugastwami oraz niegodnymi i wstrętnymi występkami Polaków, którymi zgrzeszyli, sprzeniewierzając się Jego majestatowi przez rozliczne niesprawiedliwości, niegodziwości i nadużycia, poruszył przeciw nim dziki i barbarzyński szczep Tatarów[26]. Pierwszy z tych najazdów rozpoczął się w grudniu 1240 roku, drugi pod koniec listopada 1259 roku, a trzeci na przełomie 1287 i 1288 roku. Łatwo zauważyć, że najazdów tych dokonywano w zimie, gdyż Mongołowie byli przyzwyczajeni do niskich temperatur. Zmarznięta ziemia była wygodniejsza do szybkiego przemieszczania się wojsk, a i skute lodem rzeki nie stanowiły wtedy żadnej przeszkody, wręcz ułatwiając przeprawę. W 1241 roku Sandomierz został po raz pierwszy zdobyty przez Mongołów i doszczętnie zniszczony. Opis tej masakry znajdujemy w kronice Jana Długosza: A ponieważ rzeki polskie: Bug i Wisła, pozwoliły na przejście po lodzie, [Bajdar (?) stojący na czele tej części wojsk mongolskich, która najechała Polskę[27]]; przybywa do Sandomierza. Oblega ciasno ze wszystkich stron zarówno zamek, jak miasto Sandomierz. Zdobywszy je wreszcie, [Tatarzy] zabijają opata koprzywnickiego i wszystkich braci klasztoru koprzywnickiego, zakonu cystersów, oraz wielką liczbę duchownych i świeckich, mężczyzn i kobiet, szlachty i ludu obojga płci, którzy się tam zgromadzili w celu ratowania życia lub obrony miejsca. Urządzają wielką rzeź starców i dzieci i jedynie kilku młodym darują życie, ale zakuwają ich jak najgorszych niewolników w straszne dyby. Dokonawszy tak okropnej rzezi w Sandomierzu (...) podążali w kierunku Krakowa, ponieważ nikt nie miał odwagi stawić im oporu[28]. Wiemy też, że po rozgromieniu polskiego rycerstwa pod Chmielnikiem (18 marzec 1241) i Tarczkiem (19 marzec 1241), udało im się podejść aż pod Wrocław, który jednak ominęli, wystraszeni przez cud dokonany za przyczyną błogosławionego Czesława [brat Czesław z zakonu kaznodziejskiego, z pochodzenia Polak, pierwszy przeor klasztoru św. Wojciecha (956-997) we Wrocławiu, który sam z braćmi ze swojego zakonu i innymi wiernymi schronił się na zamku wrocławskim, modlitwą ze łzami wzniesioną do Boga odparł oblężenie. Kiedy bowiem trwał w modlitwie, ognisty słup zstąpił z nieba nad jego głowę i oświetlił niewypowiedzianie oślepiającym blaskiem całą okolicę i teren miasta Wrocławia. Pod wpływem tego niezwykłego zjawiska serca Tatarów ogarnął strach i osłupienie do tego stopnia, że zaniechawszy oblężenia, uciekli raczej, niż odeszli[29]]. Następnie po zwyciężeniu i zabiciu syna świętej Jadwigi Śląskiej (ok.1178/80-1243), Henryka Pobożnego (1196-1241), w bitwie pod Legnicą (9 kwietnia 1241), opuścili nasz kraj, udając się na Węgry. Niestety, Mongołowie ponownie spustoszyli ziemię sandomierską na przełomie roku 1259 i 1260, podczas drugiego swojego najazdu na nasz kraj. W Kronice Wielkopolskiej jest dość obszerny i co ważne niezależny od innych kronik zapis dotyczący tego najazdu: W roku wyżej wymienionym [1259], przed uroczystością świętego Andrzeja Apostoła[30] (?-ok. 62/70) Tatarzy za grzechy chrześcijan wkroczyli z Prusami, Rusinami, Kumanami i innymi ludami na ziemię sandomierską i okropnie ją ogołocili, rabując, wzniecając pożogę, zabijając ludzi. I spostrzegłszy, że wielka liczba ludzi wraz ze swym dobytkiem napłynęła do grodu sandomierskiego, oblegli go i bez przerwy szturmowali. Książęta zaś Rusi: Wasylko [(1203-1269/71) Romanowicz] brat Daniela [(1201-1264) Romanowicz] króla Rusi [oraz] synowie [Daniela] Leon [(1228-1301) Leo, czyli Lew Daniłowicz, to na cześć tego bratanka nazwał Daniel zbudowany przez siebie gród obronny Lwowem] i Roman [(ok. 1230-ok. 1260) Daniłowicz] widząc, że w zdobywaniu wspomnianego grodu nastąpiła zwłoka, postanowili podejść załogę zdradzieckim podstępem. I zapewniwszy sobie bezpieczeństwo, zeszli się z grodzianami, doradzając im, aby prosili Tatarów o rękojmię bezpieczeństwa i wydali im gród i mienie znajdujące się w nim, żeby Tatarzy darowali im życie. Ponieważ [grodzianie] wyżej cenili sobie życie niż gród i dobytek i spodziewali się, że - jak przedtem powiedzieliśmy - uratują swe życie, [więc] oszukani namową wspomnianych książąt i pragnąc, aby wolni i bezpieczni o [swe] życie, o żony i dzieci, mogli odejść, po otrzymaniu od Tatarów i wspomnianych książąt zapewnienia rzetelności otworzyli gród i pozostawiwszy w nim cały dobytek, bez broni wyszli z grodu. Tatarzy widząc ich, rzucili się na nich jakoby wilki na owce, przelewając obficie krew niewinnych ludzi, tak iż potoki wylanej krwi, spływając do Wisły, spowodowały jej wezbranie. A gdy mordując ich, dali upust swej srogości i zmęczyli się, pozostałych mężczyzn zepchnęli do rzeki Wisły jak stado bydła i zatopili. Kobiety zaś młode oraz piękne panny i młodzieńców uprowadzili ze sobą do niewoli. I wtedy zginęło wiele tysięcy ludzi, tak skutkiem długotrwałej niewoli, jak od ciosów miecza. Tatarzy zaś, wywiózłszy mienie z zamku i miasta Sandomierza, spalili je. Zabawiwszy wiele dni na ziemi krakowskiej i sandomierskiej, popełnili, o zgrozo! Moc potwornych zbrodni[31]. Także nasz największy kronikarz, ksiądz kanonik Jan Długosz, korzystając ze wspomnianej już wcześniej zaginionej dzisiaj (...) [kroniki] przechowywanej w klasztorze dominikanów krakowskich[32] pozostawił opis tych krwawych zajść: Ziemie krakowska i sandomierska uwolniły się od wojen domowych, które toczyły się między książętami polskimi, ale te same ziemie zostały ponownie wciągnięte w wojnę straszniejszą od domowej. (Tak dalece rzeczą rzadką i nie trwałą jest dobro pokoju, [obojętne] czy powodują to zbrodnicze czyny ludzi, czy też zawistny los). Nadciągnęło bowiem do nich zaraz po święcie Andrzeja Apostoła[33] ogromne wojsko tatarskie, obejmujące wiele oddziałów samych Tatarów pod wodzą Nogaja (ok.1230-1299) i Telebugi[34] (ok.1240-1299). Pomnożyli je swoimi ludami i wojskami książęta ruscy i litewscy. Ci, ponieważ łatwo przeszli przez Wisłę i inne rzeki skute lodem dzięki mroźnej zimie, docierają nagle pod Sandomierz i po podpaleniu miasta Sandomierza oraz spaleniu kościołów otaczają pierścieniem zamek sandomierski, do którego na wieść o nadejściu Tatarów schroniła się prawie cała ziemia sandomierska z żonami, dziećmi i całym dobytkiem, i dobywają go dniem i nocą, nie dając czasu na wytchnienie ani ochłonięcie z nagłego przestrachu. Gdy ich odeń odparły dzielność i opór rycerstwa polskiego, książę Wasylko, rodzony brat Daniela, a nadto synowie króla Rusi Daniela, Lew i Roman, widząc, że zdobywanie zamku sandomierskiego jest trudne i niebezpieczne, wysyłają parlamentariuszy do rycerza Piotra z Krempy [wspomniany wcześniej Piotr z Krępy] ówczesnego starosty sandomierskiego, dla przekonania go, ażeby - skoro może zachować przy życiu i ocalić siebie, zamek i tych, którzy się do niego do zamku schronili - nie zdążał do ich zniszczenia i zguby, aby dalej nie stawiał oporu, ale raczej upokorzył się i przybył spokojnie do obozu tatarskiego w celu zapłacenia wyznaczonego przez Tatarów haraczu. I nie poprzestając na przedstawieniu tych propozycji przez parlamentarzy, jeszcze sami, osobiście udają się do starosty Piotra z Krempy i znęciwszy go podstępnie jako człowieka prostodusznego, nieznającego chytrości i przewrotności Rusinów obietnicami przedłożonymi przez parlamentarzy, a nawet większymi, zapewniwszy bezpieczeństwo zarówno jemu, jak wszystkim, którzy byli w zamku, i dla pozyskania tym większego zaufania zawarłszy na parę dni zawieszenie broni, przeprowadzają go w końcu do obozu tatarskiego znajdującego się niedaleko od zamku w towarzystwie [jego] rodzonego brata Zbigniewa (?-1259/60) i innych znaczniejszych rycerzy polskich. Chociaż oddał on tam cześć wodzom tatarskim i oświadczył gotowość płacenia trybutu zgodnie z układem między nim a książętami ruskimi, Tatarzy niewzruszeni ani obietnicą, ani pochlebstwami, zarówno starostę sandomierskiego Piotra z Krempy, jak jego brata Zbigniewa i wszystkich rycerzy polskich, którzy z nim razem przybyli (za późno spostrzegli, że zostali zdradzeni przez książąt ruskich), z pogwałceniem praw gościnności więżą, ograbiają, biją, wreszcie mordują i obcinają im głowy. Zaatakowawszy następnie z krzykiem zwartym tłumem zamek, gdzie pozostał jedynie bezbronny tłum wieśniaków, dzieci i kobiet przerażonych wiadomością, że ich starosta i reszta rycerzy i obrońców zginęła wymordowana w okrutny sposób, [Tatarzy] łatwo wdarli się na zamek, nikt go bowiem nie bronił. Niemal wszystkich tam spotkanych w okrutny sposób mordują, zachowując jedynie dziewczęta i zacne niewiasty dla zaspokojenia swojej żądzy, a ograbiwszy zamek ze wszystkiego, podpalają go. Wielu ludzi oszczędzonych przez niektórych barbarzyńców, jakby już ręce zmęczyły się rzezią, zepchnąwszy tłumnie w fale Wisły, topią. Mordują również ludzi słabych i chorych, którzy schronili się w kościele Najświętszej Maryi Panny. Podobno wskutek zawziętości barbarzyńców wylano wtedy tyle krwi chrześcijańskiej i polskiej, że spływała jakby strumieniem z pagórka, gdzie stał zamek, do sąsiadującej z zamkiem Wisły. Kiedy wiadomość o tej rzezi dotarła do Krakowa, książę krakowski i sandomierski Bolesław Wstydliwy (1226-1279) przejęty głębokim bólem, ponieważ wiedział, że jest niezdolny do stawienia oporu potędze tatarskiej, powierzywszy z płaczem zamek królewski straży i obronie wojewody krakowskiego Klemensa[35] (?-1256) oraz rycerzy i mieszczan krakowskich, którzy schronili się w nim wszyscy z żonami, dziećmi i całym mieniem, [sam] ze swoją żoną, księżną Kingą (1243-1292) uszedł na Węgry i zabawił tam przez jakiś czas, póki się nie dowiedział, że Tatarzy wrócili do siebie. Ci nie przestając na klęsce zadanej pod Sandomierzem i łupach, pod wodzą książąt ruskich i ich dostojników podchodzą pod Kraków i choć znaleźli go pusty, wywierają jednak swoją złość i okrucieństwo na domach i ludziach chorych, którzy nie mogli uciec. (...) Ciała tych, których wymordowano na zamku sandomierskim, pochowano w kościele i na cmentarzu Najświętszej Panny Marii w Sandomierzu. Za staraniem posłów księcia krakowskiego i sandomierskiego Bolesława Wstydliwego oraz biskupa Prandoty (ok. 1200-1266) i katedry krakowskiej, mianowicie dziekana sandomierskiego Bodzanty (?) i kanonika sandomierskiego Alberta (?), którzy przedstawili, jak wielkiej rzezi wiernych dokonali tam Tatarzy, kościołowi temu papież Aleksander IV [Jak wspomniano wcześniej ta bulla odpustowa została wydana dopiero 11 listopada 1296 lub 1295 roku przez papieża Bonifacego VIII] udzielił takiego samego odpustu, jaki posiada bazylika Najświętszej Panny Marii od Męczenników w Rzymie. Naród polski nazywa go wielkim odpustem, a obchodzi go odtąd aż do chwili obecnej z tak wielką czcią i pobożnością, że dla uzyskania go gromadzi się bardzo tłumnie corocznie w dniu 2 czerwca (co - jak sądzę - nie zdarza się w żadnym innym kościele w Polsce [do roku 1845 odpust ten trwał aż trzy dni 2, 3 i 4 czerwca]), jakby celem uczczenia relikwii męczenników wymordowanych wówczas przez Tatarów[36]. Tak, jak wcześniej zauważono dominikanie w Sandomierzu pełnili swoją posługę w klasztorze świętego Jakuba, który znajdował się na podgrodziu. Niestety, nie wiemy dokładnie, kiedy Mongołowie dokonali mordu na dominikanach: czy w ostatnich dniach stycznia, tuż po opanowaniu miasta i tym samym klasztoru świętego Jakuba czy po poddaniu grodu, razem z całą zgromadzoną tam ludnością?[37]. A gród poddał się 2 lutego 1260 r. Co ciekawe, to to, że o. Woroniecki opowiada się raczej za tą drugą możliwością[38]. Z opisu najazdu Mongołów, który zostawił nam Jan Długosz, dowiadujemy się, że cała ludność schroniła się na zamku, a właściwie w grodzie sandomierskim. W opisach mówiących o tym najeździe używa się określenia zamek ale w czasach Bolesława Wstydliwego w Sandomierzu nie było jeszcze zamku otoczonego murem. Zbudowano go dopiero za rządów Kazimierza Wielkiego. W czasie tego najazdu Mongołów funkcję zamku pełnił otoczony ziemnym wałem drewniany gród. Ponieważ, jak już zauważono, kościół świętego Jakuba znajdował się poza wałami obronnymi grodu, a więc są też takie opinie, że zakonnicy polegli nie w kościele świętego Jakuba, który leżał za miastem, ale w kaplicy na zamku, dokąd się schronili[39]. Jednak, jak to trochę później jeszcze dokładniej opiszemy, zakonnicy w chwili mordu śpiewali antyfonę Salve Regina. Jednakże do rozstrzygnięcia tego zagadnienia nie ma bezspornych argumentów. Biorąc jednak pod uwagę fakt (...), że męczeństwo dominikanów odbyło się przy śpiewie Salve Regina, należy raczej przypuszczać, iż miało ono miejsce w kościele świętego Jakuba pod koniec stycznia. Trudno bowiem przyjąć, aby mordowani później z całą ludnością, przy ogólnym zamęcie mogli śpiewać swoją tradycyjną antyfonę[40]". Do tych wątpliwości jeszcze wrócimy, a teraz przejdziemy do zdarzeń, które według tradycji (i jak się okazuje, według badań archeologicznych, o których napiszemy później) wydarzyły się jednak w dominikańskim klasztorze świętego Jakuba. Możemy o tym przeczytać u profesora Konecznego, który opierając się na opisie księdza Abrahama Bzowskiego (1567-1637), tak to przedstawił: Jest zwyczaj po klasztorach, że podczas posiłku codziennie jeden z braci czyta ustęp z dziejów męczenników świętych. Dnia 2 czerwca 1259 [oczywiście chodzi o 2 lutego 1260 roku], roku zakonnik czytający wyczytuje w głos te słowa: „W Sandomierzu męczeństwo 49 zakonników". A w sam raz było ich w klasztorze 49, kapłanów i braci. Wszyscy zdziwieni, a lektor (czytający) zaręcza, że tak wypisane ma w księdze, z której czyta, a wypisane jaśniejącymi literami. Przeor każe sobie podać księgę i sam widzi, że to prawda. Księga idzie z rąk do rąk, a wszyscy stwierdzają to samo. Wówczas św. Sadok kazał wszystkim gotować się na śmierć. Przystąpiwszy do Sakramentów świętych spędzili noc na modlitwach i nabożnych śpiewach, nie ruszając się z kościoła. Doczekali się nazajutrz rzeczywiście śmierci[41]. To zdarzenie w przepiękny sposób literacki, opisała Zofia Kossak (1889-1968) w książce zatytułowanej Szaleńcy Boży. Na marginesie można tu przytoczyć fragment przedwojennej recenzji, która ukazała się w 4 numerze Kurjera Wileńskiego w 1938 roku, a która dotyczyła drugiego wydania tej książki: Niezwykła (...) pracowitość [Zofii Kossak] daje literaturze polskiej wciąż nowe powieści, owiane głębokim uczuciem religijnym bez ciasnego fanatyzmu, gorącym patriotyzmem, zrozumieniem duszy ludzkiej we wszystkich epokach i okolicznościach. Szaleńcy Boży, zawierający siedem żywotów świętych [to wydanie przedwojenne zawierało tylko siedem żywotów], to siedem ślicznych obrazków, barwnych jak tkane w krosnach gobeliny, pełnych życia wzruszających szczegółów życia, wzruszających szczegółów i wytłumaczenia psychiki świętych. (...) Opis pustyni i kuszeń św. Antoniego lub legenda opactwa sandomierskiego, to małe poematy religijności, pojętej w najwyższym stopniu kultury ducha[42]. Tak wyglądał opis tego cudu, który autorka, będąca głęboko wierzącą katoliczką, w swojej książce przedstawiła: ...przeor, (...), chwycił mszał oburącz i grzmiącym głosem tak czytał: - »Na dzień błogosławionych Przeora Sadoka i Czterdziestu[43] Braci Zakonników, umęczonych w Sandomierzu, czyta nam Kościół Święty lekcję zapisaną u świętego Pawła«... Porwali się z kolan osłupieni zakonnicy. Nie rozumiejąc, otoczyli kręgiem ołtarz, a Sadok z twarzą radosną ukazał im kartę mszału, nad którą Bóg cud uczynił. Na cienkim pergaminie purpurą i złotem mieniły się słowa one, pełne chwały. Przeto na widok zaszczytu i łaski, jakie im Bóg chciał uczynić, wezbrały w nich serca wstydem i dumą zarazem, radością i uniesieniem. Stłoczyli się, oglądając zapowiedź przyszłej swej chwały, a żałując, że jeno jedno życie każdy z nich ma do oddania w zamian za taką nagrodę, której nie czuli się godni. Rozdrgały w nich dusze miłością Bożą o nic nie dbającą, spłonęły męstwem walecznym, radosnym, a przeor, szlochając głośno z uniesienia, skończył Ewangelię i przechodząc na środek ołtarza, zakrzyknął zwycięsko: - Credo in unum Deum! W tejże chwili Tatarzy wpadli do kościoła[44]. A tak o dalszej części tej historii napisano w przedwojennej pracy o żywotach świętych Polaków: Oto kiedy po Mszy [Świętej] błogosławiony Sadok zaintonował pieśń »Salve Regina« - »Witaj Królowo, Matko miłosierdzia«, a zakonnicy podjęli ją chórem, wpadli do kościoła z ogromnym wrzaskiem Tatarzy i roznieśli ich na szablach. Podanie mówi, że jeden z braci, przeląkłszy się śmierci, uciekł z kościoła i skrył się na strychu, ale na widok ginących współbraci zawstydził się swego tchórzostwa i wrócił na dół, aby razem z nimi otrzymać koronę męczeńską.  Obraz w kościele św. Jakuba w Sandomierzu. https://pl.wikipedia.org/wiki/Sadok_i_48_Sandomierskich_Dominika%C5%84skich_M%C4%99czennik%C3%B3w (dostęp: 05.07.2025 r.) [Dalej autorzy tak napisali:] Tyle tradycja, bez wątpienia błędna, bo kościół świętego Jakuba nie nosi żadnych śladów gwałtu ni pożaru, a zakonnicy, którzy podczas oblężenia Sandomierza znajdowali się na zamku [jak wcześniej wspomniano zamku jeszcze nie było, stał tylko warowny gród], musieli być dominikanami, gdyż innych klasztorów nie było wówczas w Sandomierzu. Szczątki czterdziestu dziewięciu męczenników mają leżeć w kościele świętego Jakóba, ale miejsce ich pogrzebania nie jest znane[45]. Zanim zastanowimy się, czy rzeczywiście ta tradycja okazała się bez wątpienia błędna, zwróćmy uwagę na tego brata, który ukrył się na strychu, a właściwie na chórze. Był to, niewymieniony na wykazie imion wypisanych na ścianie Męczenników kościoła świętego Jakuba w Sandomierzu z przełomu XVI/XVII w[46]. organista brat Tomasz. Otóż ten brat Tomasz, według podania, widział śmierć swoich współbraci w czasie śpiewu Salve Regina i dopiero cud, który usłyszał i zobaczył, zmienił jego zachowanie. Otóż śpiew cały czas rozbrzmiewał i był słyszany, podczas gdy zakonnicy już nie żyli, i ten cud spowodował to, że wyszedł z ukrycia i zginął przeszyty strzałą. Ta spóźniona decyzja prawdopodobnie nie pozwoliła na przyjęcie go do grona tych męczenników, których wypisano na ścianie klasztoru. (Chociaż o. Abraham Bzowski był innego zdania, co przedstawimy na końcu tego opracowania.) W archiwum w Rzymie odnaleziono katalog członków klasztoru świętego Jakuba i jest ich tam pięćdziesięciu, a więc liczba 49 męczenników potwierdzałaby wykluczenie pięćdziesiątego członka, czyli organisty Tomasza. Wiele lat później, kiedy w roku 1657 Węgrzy Rakoczego [(1621-1660) Jerzego II] i Kozacy zamordowali w Sandomierzu starca ojca Augustyna Rogalę (? - 1657) dominikanina, wielkiego czciciela błogosławionego Sadoka i jego towarzyszy[47], wzmogło to wówczas kult męczenników sandomierskich a ojciec Augustyn został nieformalnie uznany brakującym, pięćdziesiątym męczennikiem dominikańskim. [1] Według współczesnej wiedzy byli to Mongołowie, ale z powodu ówczesnego używania nazwy Tatarzy a także dlatego, że takiej nazwy w stosunku do tej nacji używano przy większości pozycji z których tu korzystaliśmy, my w tym opracowaniu również pozostaniemy przy nazwie Tatarzy. [2] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda i rzeczywistość, art. w Nasza Przeszłość t. 80, Kraków 1993, s. 52. [3] Mansjonarzami nazywano kapłanów niższej rangi, którzy będąc na utrzymaniu kolegiaty, katedry czy większej parafii, pełnili funkcje liturgiczne w tych świątyniach. W mansjonarze krakowscy w tych czasach pełnili te obowiązki w katedrze wawelskiej, Kościele Mariackim i kolegiacie świętego Floriana. [4] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda..., s. 53. [5] Tamże, s. 56-57. [6] Na podst. internetowej strony Diecezji sandomierskiej: https://diecezjasandomierska.pl/sandomierz-narodzenia-nmp/ (dostęp: 14.06.2025 r.) [7] Tamże. [8] Hagiografia polska, tom II, red. Romuald Gustaw OFM, Poznań 1972, s. 287. [9] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda..., s. 57. [10] Pomniki dziejowe Polski, Tom III, prac. zbior. Warszawa 1961, s. 74. [11] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda..., s. 55. [12] https://jozefplock.pl/encyklika-papieza-leona-xiii-o-nabozenstwie-do-swietego-jozefa/ (dostęp: 02.07.2025 r.) [13] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda..., s. 57. [14] Tamże. [15] Tamże. [16] Tamże. [17] Ks. Wacław Piszczek, Naśladujemy świętych, t. 2, Kraków 2011, s. 362. [18] Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego, Miejsce Piastowe 1937, s. 116. [19] X. Floryan Jaroszewicz, Matka świętych Polska, część IV, Poznań 1896, s. 62- 63. [20] Lorch dzisiaj dzielnica miasta Enns położonego w Górnej Austrii. Dawniej, w czasach Cesarstwa Rzymskiego było to miasto Lauriacum, z którego pochodził święty Florian (ok.250-304). [21] Zagrzeb jest dzisiaj stolicą Chorwacji, wówczas istniały na tym terenie dwa miasta Gradec i Kaptol i oba należały do Węgier. [22] Hagiografia polska, tom II..., s. 283-284. [23] Ks. Wacław Piszczek, Naśladujemy..., s. 362-363. [24] Zob. https://przewodnicy.sandomierz.pl/koscioly-w-sandomierzu/kosciol-sw-pawla (dostęp: 14.06.2025 r.) [25 ks. Jerzy Misiurek, Polscy święci i błogosławieni, Częstochowa 2010, s.39. [26] Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego, t. VII Rok Pański 1241, Warszawa 1974, s. 9. [27] Natomiast Batu-chan (1205-1255) był dowódcą całej armii, która najechała Europę Wschodnią i Środkową. [28] Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego..., s. 10-11. [29] Tamże, s. 19. [30] A więc przed 30 listopada. [31] Kronika Wielkopolska, przekł. Kazimierz Abgarowicz, Kraków 2010, s. 187-188. [32] Krzysztof Stopka, Męczennicy sandomierscy legenda..., s. 58. [33] W Kronice Wielkopolskiej zapisano, że ten najazd Mongołów rozpoczął się przed uroczystością Andrzeja Apostoła. [34] Emir Nogaj i chan Telebuga uczestniczyli dopiero w III najeździe Mongołów na Polskę w latach 1287 i 1288, Latopis hipacki podaje, że podczas II najazdu naczelnym wodzem był Burundaj (?). [35] Tu raczej pomylił się Jan Długosz, gdyż wojewoda Klemens z Ruszczy już od kilku lat nie żył. Być może jego następcą był również Klemens, ale niestety nie znalazłem nigdzie takiej wiadomości. [36] Jan Długosz, Roczniki Królestwa Polskiego...s. 155-158. [37] Polscy święci, tom 5, red. Joachim Roman Bar OFConv, Warszawa 1987, s. 29. [38] Hagiografia polska..., s. 286. [39] Bp Karol Radoński, Święci i błogosławieni Kościoła katolickiego; Encyklopedia hagiograficzna, Warszawa, Poznań Lublin 1947, s. 420. [40] Polscy święci, tom 5, red. Joachim Roman Bar OFConv..., s. 29. [41] Feliks Koneczny, Święci w dziejach..., s. 172-173. [42] Kurjer Wileński, Wileńsko-Nowogródzki, Grodzieński, Poleski i Wołyński, 1938, nr 4 s. 7, ze str. w Intern.: https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/publication/edition/268325 (dostęp: 30.06. 2025 r.) [43] Tu oczywiście pomyliła się autorka, męczenników było razem z przeorem 49. [44] Zofia Kossak, Szaleńcy Boży, Warszawa 1957, s. 89. [45] Ks. dr. K. Wilk, dr. C. Wilczyński, Gwiazdy katolickiej Polski, Mikołów MCMXXXVIII, s. 138. [46] Hagiografia polska..., s. 285. [47] Tamże, s. 287. Powrót |