Święty Stanisław Kostka Tej nocy usłyszymy o życiu świętego Stanisława Kostki, którego w litanii pielgrzymstwa narodu polskiego wzywamy, jako patrona młodzieży. Jest on także patronem Polski i Litwy [w 1674 roku papież Klemens X ogłosił go jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy, natomiast od 1961 papież Jan XXIII ustanowił go patronem Polski], archidiecezji warszawskiej i łódzkiej, a ponadto [od 2018 powtórnie] diecezji płockiej, jest też patronem Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy, oraz około sześćdziesięciu parafii w Polsce. No i jest on również patronem naszej Nocnej Pielgrzymki. Rok 2018 został uznany przez Episkopat Polski rokiem świętego Stanisława Kostki, którego czterysta pięćdziesiąta rocznica śmierci mija właśnie w roku bieżącym. Urodził się święty Stanisław w Rostkowie na Mazowszu w 1550 roku, niedaleko Przasnysza, gdzie został ochrzczony. Od Kadzidła do Przasnysza jest około 50 kilometrów, Rostkowo jest 5 km dalej. „Ceremonia [chrztu] miała miejsce w kościele parafialnym świętego Wojciecha w Przasnyszu, chociaż Rostkowo należało do parafii Węgra. Po chrzcie Andrzej Radzanowski, chrzestny, wziął chłopca w ramiona i w otoczeniu całej rodziny złożył u stóp ołtarza z Najświętszym Sakramentem. Wszyscy obecni odmówili modlitwę, ofiarując dziecko Bogu". Rodzice pochodzili ze średnio zamożnej szlachty, posiadającej kilka wsi oraz „fragment puszczy nad Płodownicą". (Płodownica to rzeczka wpadająca do rzeki Omulew, prawego dopływu Narwi). Mieli pięcioro dzieci (niektórzy uznają, że sześcioro), czterech synów i jedną córkę (Annę). Stanisław był drugim, po starszym od niego o rok Pawle, synem kasztelana Jana Kostki (herbu Dąbrowa) i Małgorzaty Kryskiej (herbu Prawdzic) z Drobnina (dziś to Drobin) koło Płocka. „Rodzina Kryskich (...) była spokrewniona z rodziną Odrowążów". http://www.stanislawkostka.eu/ Stanisław już od najmłodszych lat był dzieckiem bardzo wrażliwym i pobożnym. Spowiednik jego podczas zeznań na procesie kanonizacyjnym przyznał, że „przez całe życie [Stanisław] nie utracił łaski Bożej przez grzech śmiertelny". Jego wrażliwość była tak wielka, że kiedy rodzice urządzali na swoim dworze ucztę, ojciec Jan zawsze prosił gości o właściwe zachowanie i powściągliwość w mowie, ze względu na małego Stanisława. Tak o tym opowiadał jego starszy brat, Paweł: „Gdyśmy, ja i mój brat Stanisław, obiadowali z rodzicami, i zdarzyło się, że kto z gości pozwolił sobie [użyć] słów nieskromnych, wtedy mój brat omdlewał i padał bezprzytomny pod stół i było niebezpieczeństwo, że się potłucze albo zrani, gdyby się nie uważało na niego, aby mu zaraz przyjść z pomocą. To było rzeczą ogólnie znaną i przedmiotem powszechnego podziwu". XVI wiek, był to czas, kiedy herezje protestantów szerzyły się w całej Europie, nie inaczej było w Polsce. Wiele znakomitych rodzin przechodziło na tę nową, niezależną od Rzymu wiarę. „Do rodzin, które nie zhańbiły się przyjęciem zagranicznej herezji i świeciły przykładem szczególnej wierności dla Kościoła świętego całemu narodowi, (...) należała w pierwszej linii cała rodzina naszego świętego Stanisława. W żadnym domu tej szeroko rozgałęzionej rodziny nie postała noga heretycka, a wielu Kostków przykładem swej wierności dla Kościoła świętego drugich nawróciło". W roku 1563 zakończył swoje obrady Sobór Trydencki, (gdzie kilku posiedzeniom soborowym przewodniczył nasz kardynał Stanisław Hozjusz) zwołany, bez mała dwadzieścia lat wcześniej, aby skutecznie przeciwdziałać rozpowszechniającemu się protestantyzmowi Europy. Sobór potępił nauki Lutra i Kalwina, uznał Biblię i Tradycję za równorzędne źródła wiary oraz wyraźnie odrzucił indywidualną interpretację Pisma Świętego. Uwydatnił i podkreślił: realną obecność Chrystusa w Eucharystii, ofiarny charakter mszy, która jest „prawdziwą ofiarą sprawowaną za żywych i umarłych (...) [a] ofiara krzyża i ofiara Mszy są identyczne". Wskazał także na znaczenie siedmiu sakramentów oraz wolnej woli. Wcześniej, bo w 1540 roku papież Paweł III zatwierdził regułę, założonego przez Ignacego Loyolę, Towarzystwa Jezusowego, czyli zakonu Jezuitów. Członkowie tego zakonu, stali się silną zaporą dla protestantyzmu. Przyczynili się oni do rozwoju szkolnictwa średniego i wyższego w całej Europie, a później również w zamorskich koloniach, tworząc sieć solidnych, prawowiernych szkół katolickich. Ponieważ w szkolnictwie polskim zaczął się coraz mocniej pojawiać nurt zarażony herezją Lutra, dlatego też dzieci państwa Kostków zdecydowano wysłać na nauki do Wiednia. Tam cesarz Ferdynand I Habsburg, kilkanaście lat wcześniej, sprowadził Jezuitów, którym polecić założyć w swojej stolicy kolegium jezuickie dla młodych szlachciców, tzw. Collegium Nobilium. Cesarz ten użyczył jezuitom również domu, w którym założono konwikt, czyli internat dla młodzieży spoza Wiednia. W wieku około czternastu lat, Stanisław razem ze swoim starszym bratem Pawłem oraz ich nauczycielem domowym Janem Bilińskim (późniejszym kanonikiem płockim i pułtuskim) wyjechali do Wiednia na nauki. Tam zamieszkali we wspomnianym konwikcie, który znajdował się tuż obok szkół i klasztoru ojców Jezuitów. Mieszkali tu i uczyli się także Polacy, między innymi, rówieśnik Stanisława „młody Jan Tarnowski, późniejszy arcybiskup gnieźnieński, Bernard Maciejowski, późniejszy kardynał i biskup krakowski, Mikołaj Lasocki, przyszły kanonik krakowski". Młody Stanisław od razu zwrócił na siebie uwagę swoją pobożnością i wielką gorliwością w modlitwie. Jeden z kolegów naszego bohatera, tak opisywał wspólne modlitwy uczniów i świętego Stanisława w wiedeńskim kościele: „Kiedy modlił się w kościele na mszy lub na nieszporach, niektórzy współuczniowie klękali za nim, nie mogąc się nasycić widokiem anielskiej jego pobożności i chcąc się zbudować i zachęcić jego przykładem. I w innych czasach spotykano go bardzo często w kościele, na klęczkach przed wielkim ołtarzem, lub w jednej z ławeczek, odmawiającego nabożnie różaniec lub oficjum do Najświętszej Panny. Konwiktorzy szeptali nieraz między sobą, że znów któryś z nich dojrzał Stanisława na modlitwie rozjaśnionego, podniesionego w powietrze [a więc lewitującego]. Często zdradzały go siły; zaklęczawszy się za długo, padał omdlały na ziemię". Jego domowy nauczyciel, wspomniany już Jan Biliński, tak mówił o sposobie w jaki modlił się święty Stanisław: „zaczynał od tego, że kładł się krzyżem na ziemię; potem się podnosił z ziemi i szukał sobie miejsca odosobnionego, gdzie wpadał w zachwycenie i bywał podniesiony w górę. Gdy służący, wysłani na szukanie go, okazywali mu swe zdziwienie, że zastali go w tak niezwykłym stanie, odpowiadał im: >To nic, uspokójcie się, to nic<. Ten rodzaj modlitwy i ta ekstaza były u Stanisława prawie zwykłą rzeczą". Początkowo nauka nie szła mu zbyt łatwo, ale swoją pilnością i modlitwą doprowadził do tego, że w trzecim roku nauki należał już do najlepszych uczniów. Codziennie uczęszczał na Mszę świętą, czasami nawet kilka razy jednego dnia, a w niedzielę, w dniu, w którym przyjmował Komunię świętą, potrafił wysłuchać nawet siedmiu Mszy świętych. Raz w tygodniu się spowiadał, a dzień przed Komunią wstrzymywał się od obiadu i wieczerzy, zręcznie się od tego, przed swym domowym nauczycielem i bratem wymawiając. Po śmierci cesarza Ferdynanda na tron wstąpił jego syn Maksymilian II, który nie darzył Jezuitów przychylnością. A chcąc im przeszkodzić w ich posłudze, odebrał im użyczony przez swego ojca dom, w którym mieszkali zamiejscowi uczniowie. Musieli oni, jeśli chcieli dalej uczęszczać do kolegium jezuickiego, znaleźć sobie mieszkania prywatne, oczywiście tylko ci zamożniejsi. I tak, „w Wiedniu na ulicy Kurrentgasse 2 (na rogu ulic Kurrentgasse i Steindlgasse) zachowała się kamienica należąca do [senatora miasta Wiednia] luteranina Kimberkera, w której w latach 1565 - 1567 w czasie studiów w kolegium jezuickim mieszkał Stanisław Kostka". Stanisław, z powodu swojej wielkiej pobożności, był dosyć często narażony na ataki ze strony mniej gorliwych w wierze towarzyszy szkolnych. Nie oszczędzał go w tym także, chcący używać młodego życia, jego brat Paweł. Ten, późniejszy gorliwy głosiciel kultu swojego świętego brata, w tym czasie jednak potrafił się posuwać w stosunku do niego, nawet do rękoczynów. Tak było wtedy, kiedy na przykład Stanisław zbyt stanowczo zwracał mu uwagę na niegodne dla katolika zachowanie. Te ówczesne przykłady zachowania starszego brata opisał Ignacio Echániz SJ ( czyt. Ignasio Eczaniz) w swojej książce pod tytułem „Męka i chwała": [Paweł] karcił go [również] za skupienie, posty, modlitwy, surowy tryb życia, a zwłaszcza za chodzenie do kościoła i przebywanie w towarzystwie jezuitów. (...) [Ich nauczyciel] Biliński podzielał tę opinię. Rodzice wysłali syna do Wiednia, by nauczył się odpowiednich manier i zachowania w towarzystwie. Powinien się dostosować do światowych zasad. Sprawy zaszły tak daleko, że biedny chłopiec nie mógł się pokazać przy swoim bracie, który go znieważał. Nazywał go egzaltowanym, nieokrzesanym, fanatykiem oraz (...) jezuitą! Od słów przechodził do przemocy fizycznej. Rzucał go na ziemię, bił i kopał. Potem go zostawiał, znieważając słowami: - Wstydzę się, że jestem twoim bratem; wypieram się ciebie, nędzniku". Jak widzimy, ciężko było świętemu Stanisławowi nawet z rodzonym bratem, i choć pobożność Stanisława wcale nie była „dzika [czy] odstraszająca", bo przecież on sam był wyjątkowo łagodny, delikatny i miły w obejściu, to jednak, w pewien irracjonalny sposób wzbudzał, tak u brata jak i u innych osób, jakąś szczególną agresję lub chociażby chęć dokuczenia mu. Mieszkający razem z nimi, rówieśnik Stanisława, późniejszy kasztelan Śremu, Kasper Rozdrażewski, potrafił w nocy, w tym czasie kiedy nasz młodziutki święty nie spał, ale był pogrążony w modlitwie, kopać go i deptać po nim bez powodu. Stanisław nie dawał poznać po sobie jak dokuczliwe były te złośliwe dręczenia i kompletnie na nie, nie reagował. Niemniej jednak, wiadomo było, że musiały one wpływać na jego psychikę, jak i na organizm. Tak więc „znerwicowany wskutek ustawicznej obrony swoich ideałów, a przy okazji poważnie zaziębiony, zapadł nagle, w grudniu 1565 roku, na dziwną chorobę. Przez tydzień leżał oderwany od zmysłów, przeżywając w tym czasie dwa objawienia, które miały przełomowe znaczenie dla jego dalszego życia. Pierwsze z nich nazwane zostało Cudowną Komunią i doczekało się licznych wyobrażeń w malarstwie kościelnym. Oto, kiedy chory Stanisław bardzo pragnął odwiedzin kapłana z Ciałem Chrystusa [a nie pozwalał na to właściciel domu, luterański heretyk, wspomniany już Kimberker], zjawiła mu się w towarzystwie aniołów święta Barbara ([do której] żywił (...) szczególne nabożeństwo. Jeden z aniołów trzymał w ręku Hostię. Na ten widok Stanisław odmówił: Domine non sum dignus..., [czyli Panie, nie jestem godzien], ukląkł i z wielką czcią otworzył usta.
https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3 Świadkiem tej sceny był pielęgnujący go [w chorobie, nauczyciel] Biliński. (...) [po tym cudownym przyjęciu Komunii świętej przez Stanisława, jego stan zaczął się pogarszać i kiedy już właściwie zaczął walczyć ze śmiercią] zdarzyło się objawienie drugie, podczas którego Stanisław ujrzał Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku. Maryja [położyła Dzieciątko Jezus na piersi Stanisława, by je przytulił do swego serca], zapewniła (...) [go], że niebawem powróci do zdrowia, lecz jednocześnie nakazała: >Wstąp do Towarzystwa Jezusowego<. Tym samym [nasz bohater] (...) poznał plan Boży względem swej osoby. I cieszył się, ponieważ pół roku wcześniej podjął samodzielnie takie postanowienie. Niebawem jego maksymą życiową stało się stwierdzenie: >Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich tylko żyć powinienem".
https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3 Posłuchajmy, jeszcze raz nauczyciela Bilińskiego, który jako naoczny świadek opisuje to cudowne uzdrowienie świętego Stanisława: „Zerwałem się zaraz i cichaczem podchodziłem do jego pokoju. Drzwi były na pół otwarte i lampa się paliła, mogłem więc z daleka go obserwować. Ale jakież było moje zdumienie, gdym zastał go, zamiast śpiącego, jak siedział uśmiechnięty i dawał mi znak, abym śmiało wszedł do pokoju. Pierwsze jego słowa były: >Jestem uzdrowiony<. Sądziłem, że w gorączce majaczy, ale zbadawszy go jak najpilniej, przekonałem się naocznie, że zaszło coś nadzwyczajnego, bo nie było ani śladu jego śmiertelnej choroby. Prosił mnie, żebym mu przyniósł jego ubranie, bo chciałby, czem prędzej pójść do kościoła, podziękować Panu Bogu za odzyskane zdrowie. Ledwiem go przekonał, że powinien z tem poczekać, aż lekarze przyjdą i pozwolą mu wstać z łóżka. Gdy wkrótce nadeszli i zbadali go po kolei, wszyscy jednogłośnie orzekli, że tu zaszło coś nadzwyczajnego, i jego wyzdrowienie nie przyszło do skutku w zwykły naturalny sposób; radzili jednak, żeby jeszcze pewien czas nie wstawał z łóżka. Po ich odejściu śmialiśmy się z ich niepotrzebnej przezorności; podałem mu jego ubranie, wstał i odział się sam, bez wszelkiej mej pomocy, i poszliśmy razem do kościoła; nie było już nie tylko najmniejszego niebezpieczeństwa, ale nawet najmniejszego śladu tak długiej i ciężkiej choroby". Od tego też czasu, jak się z tego zwierzył swojemu spowiednikowi, święty Stanisław całkowicie oddał się Panu Bogu. Jak tylko ukończył „fakultet zwany linguarum" [był to trzyletni fakultet składający się z nauki całej gramatyki łacińskiej i części gramatyki greckiej; studium wymowy uczono na humanistyce; retoryka była poświęcona wymowie i poezji] , to chociaż miał dopiero szesnaście lat, wyraził chęć wstąpienia do zakonu Jezuitów. Ale ich wiedeński prowincjał i superior (czyli przełożony) kolegium jezuickiego, ojciec Magjusz, który przeżywał już kilka nieprzyjemnych sytuacji związanych z przyjęciem młodych zakonników bez zgody ich rodziców, zażądał więc takiej zgody od rodziców Stanisława. Ambitny ojciec Jan Kostka, zgodziłby się „by syn obrał stan duchowny, gdyż był pewien, że przy jego wielkich wpływach, syn może zostać biskupem, a nawet kardynałem i przysporzyć chwały domowi, ale żeby był ubogim zakonnikiem, wyrzekającym się dóbr tego świata, żyjącym w pokorze i ubóstwie w klasztorze, tego dumny pan ani nie przypuszczał". A więc o zgodzie na wstąpienie do zakonu nasz Stanisław nie miał nawet co marzyć. Miał za to olbrzymi dylemat, dylemat z którym zmaga się wielu ludzi blisko związanych z Panem Bogiem. Nasz święty bowiem, musiał wybierać czy być posłuszny ojcu i złamać śluby, które złożył Bogu czy też, być nieposłusznym ojcu ale zgodnie z nakazem Matki Bożej, zostać Jezuitą, i przez to wypełnić wolę Bożą. „W jego przypadku posłuszeństwo woli Bożej oznaczało nieposłuszeństwo woli rodziców". Kiedy zaczął się już bać ,że nie spełni ślubów złożonych Bogu przez siebie oraz nie wykona nakazu Mati Bożej, wtedy z pomocą przyszedł mu kaznodzieja cesarzowej Marii Hiszpańskiej, żony Maksymiliana II, ojciec Franciszek Antoni, Portugalczyk, z Towarzystwa Jezusowego. On wiedział, że „Stanisław to dusza wybrana przez Boga z wielu i że nie należy sprzeciwiać się jego powołaniu. (...) Dał mu listy polecające do (...) [późniejszego świętego Piotra] Kanizjusza [prowincjała niemieckich jezuitów] w Augsburgu (...) [a gdyby i on nie przyjął Stanisława do zakonu, to drugi list był] do Franciszka Borgiasza, generała [jezuitów] w Rzymie, także późniejszego świętego. Teraz już Stanisław myślał tylko o ucieczce i dostaniu się [jak najszybciej] do Augsburga". Augsburg leży w Bawarii, ponad 500 km na zachód od Wiednia. Nie mógł się tam dostać nasz młodziutki bohater inaczej jak tylko na piechotę. A gdy wyruszył w drogę, po jakimś czasie jego nieobecność zauważyli jego brat Paweł i nauczyciel Biliński, więc wynajęli powóz z woźnicą i ruszyli za nim w pościg. I chociaż dogonili go, to jednak nie poznali go od razu, dopiero po jakimś czasie dotarło do nich, że to był Stanisław. Próbowali więc ponownie go dogonić, lecz gdy już „mieli się z nim zrównać, (..) nagle konie stanęły, i (...) naprzód ruszyć nie chciały. Tymczasem pielgrzym prowadzony nadludzką ręką, przechodzi [jak po ubitym trakcie], spokojnie przez rzekę na której brzegu się znajdował i spiesznie niknie w oddali.(..) skoro tylko postanowiono wrócić do Wiednia, oporne dotąd rumaki wróciły do dawnego posłuszeństwa i najspokojniej pomknęły naprzód ". Niestety, nie zastał święty Stanisław prowincjała w Augsburgu i musiał jeszcze iść około 40 km dalej, do Dillingen nad Dunajem, gdzie miał w tym czasie przebywać Piotr Kanizy. Po drodze spotkał idącego w tym samym kierunku jezuitę, więc dalej poszli razem. „Nie daleko od Augsburga spostrzegł Stanisław wznoszący się kościół. (...) wszedł (...) [do niego] i już zaczął się gorąco modlić, gdy z przerażeniem spostrzegł, że znajduje się w zborze luterskim. (...) była to dawna świątynia katolicka, przemieniona na heretycki dom modlitwy. Stanisław zalał się gorzkiemi łzami. (..) Lecz takie łzy Bóg zawsze ociera. Niebawem bowiem ujrzał Stanisław Aniołów zstępujących z Nieba, a ręka anielska już drugi raz złożyła na jego ustach Przenajświętszą Hostię". Opis tego cudu znamy dzięki Jezuicie towarzyszącemu Stanisławowi w tej drodze. W Dillingen udało się wreszcie znaleźć prowincjała. Piotr Kanizjusz, który był w tym czasie filarem kościoła w Niemczech, twardo walcząc z szerzącymi się herezjami, był człowiekiem wyjątkowo zajętym. „Trudno pojąć jak mu czasu wystarczało na wszystko. Sprawował bowiem liczne poselstwa do papieża, do książąt niemieckich; zakładał coraz to inne kolegia i akademie swego zakonu; przy każdej sposobności mówił kazania; nawracał i pobudzał do dobrego prywatnymi rozmowami; wszystkich zadziwiał nauką na sejmach i dysputach z heretykami i wydawał znakomite dzieła po niemiecku i po łacinie. A przy tym, (...) poświęcał dziennie najmniej siedem godzin modlitwie: >To jedyny czas, mawiał, który pożytecznie spędzam<". Tenże Piotr Kanizy, mianowany przez samego Ignacego Loyolę, pierwszym prowincjałem Jezuitów w Niemczech, chcąc sprawdzić prawdziwość powołania młodziutkiego Stanisława, przyjął go do najcięższych prac w konwikcie przy kolegium świętego Hieronima w Dillingen. Stanisław „z radością przyjął ten rozkaz. Wziął się też zaraz z ochotą do spełniania rozlicznych posług w kuchni, usługiwał do stołu konwiktorom, zamiatał pokoje, czyścił suknie. Z podziwem i pociechą przypatrywali się zakonnicy skrzętnemu, rozjaśnionemu wewnętrznym weselem młodzieńcowi. Wnet dowiedzieli się i uczniowie, że ten młody o anielskiej twarzy służący należy do jednej z najpierwszych rodzin w Polsce, że porzucił kraj, znaczenie i dostatki, naraził się na prześladowania, a wszystko dla Boga". Jak czuł się w tej roli nasz bohater, możemy się dowiedzieć czytając list, który napisał mieszkając w Dilllingen, do swojego przyjaciela: „Erneście mój, gdybyś wiedział, w jakie radości tu dusza moja opływa! Pomiędzy brudnymi naczyniami i szczotkami, zdaje mi się, jak gdybym był w Niebie". Mówiono również o Stanisławie, który często pościł i ogólnie jadał nie za wiele, że „Pan Stanisław (...) nie je i nie pije, a przecież pracuje ciągle". Najbardziej dokuczało pokornemu Stanisławowi to, że darzono go coraz większym szacunkiem i podziwem, graniczącym prawie ze czcią. Jak wielkie musiało być to poszanowanie świętego Stanisława u jego współbraci w Dillingen, niech świadczy fakt, że praktycznie zaraz po jego śmierci, nie czekając na opinię Kościoła, „pokój w którym mieszkał, przemieniono w kaplicę". Ponieważ ojciec świętego Stanisława i jego brat Paweł cały czas poszukiwali go, zdecydował się święty Piotr Kanizy, wysłać naszego młodego bohatera do Rzymu do samego generała zakonu Franciszka Borgiasza, chociaż wcześniej nie uzgodnienił tego z generałem. Uważał jednak, że tam będzie Stanisław bezpieczniejszy a wysyłając go razem z dwoma innymi jezuitami, wręczył im list do generała zakonu w którym napisał między innymi, tak: „Trzeciego posyłam Stanisława, Polaka, zacnego poczciwego, pilnego młodzieniaszka, którego nasi we Wiedniu, bojąc się rozgniewać jego rodzinę, nie odważyli się przyjąć do nowicjatu. Udał się on do mnie z zamiarem zadośćuczynienia dawnym swym pragnieniom; od paru już bowiem lat postanowił bądź co bądź wstąpić do Towarzystwa, umieściłem go na próbie w naszym konwikcie, i w każdej posłudze okazał się pilnym i jak najstalszym w swym powołaniu. Sam pragnął udać się do Rzymu, aby bardziej oddalić się od krewnych, od których obawia się prześladowania, i aby mógł większe czynić postępy w pobożności. Dotąd nie żył z naszymi nowicjuszami; będzie go można przyjąć w Rzymie do nowicjatu, żeby tam dopełnił czasu próby. Spodziewam się po nim wielkich rzeczy. Sądzę, że Wielebny Ojciec nie weźmie mi za złe, że posyłam go do Rzymu, choć nie wezwanego, - nie tylko ponieważ nadarzyła się tak dobra sposobność do posłania go tam, ale też, ponieważ, nie będąc jeszcze ode mnie ostatecznie przyjęty do zakonu, sam pragnął koniecznie do Rzymu się dostać". Długość tej uciążliwej i dosyć niebezpiecznej drogi wynosiła blisko 1000 km. Trzej pielgrzymi przebyli ją w ciągu miesiąca (według ojca Badeniego w ciągu dwu miesięcy). Stanisław zamieszkał najpierw w domu profesów, a więc „w siedzibie samego generała", a później z nowicjuszami w domu, przy kościele świętego Andrzeja na Kwirynale. Zaraz po egzaminie wciągnięto go na listę nowicjuszów. Zaprzyjaźnił się z innym nowicjuszem o podobnym charakterze, Stefanem Augusti (czyt. Ogusti) z Reggio (czyt. Redżio). Ten braciszek tak opisał naszego bohatera: „Kiedym był w Rzymie w domu profesów w roku 1567 przybył tam wielebny Stanisław Kostka, młodzieniec mogący liczyć około lat osiemnastu, średniego wzrostu: było to w miesiącu październiku pomienionego roku; ubrany był bardzo ubogo, i przyszedł pieszo, a ponieważ z powodu długiej podróży i młodego wieku bardzo był osłabiony, należało szczególną mieć o niego pieczę, i wzmocnić go na siłach, zanim by wszedł do nowicjatu i połączył się z innymi nowicjuszami, i ta okoliczność była początkiem mojej z nim znajomości". Drugim nowicjuszem, bliskim sercu Stanisława, był Polak, Stanisław Warszewicki, któremu też powierzał swoje duchowe przeżycia i doświadczenia. Warszewicki został pierwszym biografem świętego Stanisława, drugim był Piotr Skarga. Możemy również przeczytać wspomnienie pośmiertne, które napisał ojciec Giulio Fazio (czyt. Dżulio Facjo), przełożony nowicjuszów w tym czasie: „Postępował [Stanisław Kostka] jak anioł z nieba. Był wyjątkowo pokorny, gardził honorami, światem i samym sobą, spełniając z wielkim oddaniem najniższe posługi domowe, ukrywając swoje szlachectwo i talenty, które otrzymał od Boga. Jego skromność była podziwu godna, jego posłuszeństwo najbardziej dokładne, a zawsze był radosny i miły. Dla innych był łagodny, tylko wobec siebie wymagający i surowy. Nie wypowiedział nigdy żadnego słowa nierozważnego, niepotrzebnego i niewłaściwego, dostosowując całe swoje postępowanie do reguły. Modlił się nieustannie, łączył pracę z kontemplacją, mając przed oczyma Boga we wszystkim, co robił. Jego rozmowy dotyczyły szczególnie dwóch tematów. Pierwszy: Najświętsza Maryja Panna; zawsze nazywał Ją Matką i Panią. Drugim tematem było jego powołanie do Towarzystwa, które tak bardzo sobie cenił, że brakowało mu słów, aby wszystko wypowiedzieć".
https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3 Kiedy rodzony ojciec, naszego świętego nowicjusza dowiedział się, że przebywa on w Rzymie, w swojej zapalczywości napisał natychmiast do niego list. Ksiądz Piotr Skarga w swoich Żywotach świętych polskich opisuje tę korespondencję jaką wymienili między sobą, ojciec Jan ze swoim synem, Stanisławem. Przy czytaniu tego listu należy pamiętać, że ojciec, Jan Kostka, był już wtedy (od 1564 roku) kasztelanem w Zakroczymiu i był bardzo dumnym szlachcicem marzącym o równie wspaniałej karierze dla swoich synów, chociaż dwóch z nich już nie żyło (Wojciech i Mikołaj zmarli w dzieciństwie). W treści tego listu czytamy: „>lekkomyślnością swoją (domeś)[dom żeś] mi zelżył i wszystkiemu świetnemu rodzajowi Kostków zmazę i sromotę uczyniłeś; jako żebraczek śmiałeś się po Niemcach i włoskiej ziemi włóczyć. Będzieszli w tym głupstwie trwał, do Polski się nie ukazuj ; wszędzie cię najdę i (miasto) [zamiast] złotych łańcuchów, którem ci gotował, żelazne cię [s]potkają i wrzucony będziesz tam, gdzie słońca nie ujrzysz.< Ten list starsi, dufając (statkowi) [opanowaniu] jego, dali mu czytać, i czytając płakać począł; a gdy go pytano, dlaczego by płakał? rzekł: > (opłakiwam) [opłakuję]ślepotę rodziców moich, iż się na darach Bożych nie znają. Kazano mu na on list odpisać, i odpisał temi słowy: >iż mię Pan Bóg między sługi swoje policzył, nie masz się o co frasować, ale raczej się z tego radować. Szczęście to i na ojca się wylewa, gdy na dworze niebieskiego Króla syna swego ma bez starania i nakładu swego, co się u świeckich nie trafia, do których ojcowie swoje syny dają. Nie godzienem nic dla Pana Jezusa cierpieć, ale gdyby mię tem obdarzył Ten, który dla nas tak wiele ucierpiał, nic by mnie nie było milszego i szczęśliwszego; i przeto czym mi panie ojcze grozisz, tego ja sam pragnę. Wiedz że, (iże)m się ja Najwyższemu Boskiemu Majestatowi oddał i pókim żywy w ubóstwie, w czystości i posłuszeństwie służyć Jemu i wiary Mu dotrzymywać będę, której mi żadna śmierć i nędza nie odejmie; wszystkom dla niej wycierpieć gotów. Lepiej byś sobie, panie ojcze, poradził, gdybyś mnie syna swego Panu Bogu z rąk swoich oddał i prosił Go, aby mię w tym wezwaniu i w darach swoich nieoszacowanych umocnił i wytrwać dał aż do końca. Przeszkadzać mi w tej służbie Bożej i sprzeciwiać się Panu Bogu próżno i szkodliwo jest, a trwać w dobrem przedsięwzięciu obiema zbawienno będzie". Cieszyli się bardzo współbracia, że jest między nimi Stanisław i nawet szeptali między sobą: „mamy prawdziwego świętego". Uwielbiano słuchać go zwłaszcza wtedy, kiedy mówił o Matce Bożej, używając słów prostych a jednak do żywego poruszających słuchaczy. A kiedy go spytał jeden z zakonników „czy kocha Maryję, prawdziwie z serca?" Zdumiony odpowiedział: „ojciec mnie pyta czy Maryję kocham prawdziwie z serca? Przecież to moja Matka!". A powiedział to tak pięknym i nieziemskim głosem, że wydawało się temu ojcu, że usłyszał głos anioła a nie człowieka. Nasz święty młodzieniec nigdy nie był rozkojarzony, można stwierdzić, o czym sam zresztą powiedział, że zawsze był skupiony na Bogu. Kiedy pewnego razu zwierzył się mu jeden ze współbraci, że nie może się modlić bo jest roztargniony, to usłyszał, że święty Stanisław „nie wie co to znaczy roztargnienie, ponieważ doznaje zawsze gorącego uczucia miłości ku Bogu, Matce Jego i Świętym, a tak we wszystkich, choć najbardziej zewnętrznych zajęciach, ma myśl podniesioną do Boga". Był wiec prawdziwym, chociaż niezmiernie trudnym do naśladowania wzorem dla swoich współbraci w zakonie. „W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. [Parę miesięcy później] W prostocie serca w uroczystość świętego Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił świętego Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii [a więc na salę chorych]. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: >To jest własność Najświętszej Matki<. Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie. (...) W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.". Mniej więcej w tym czasie, kasztelan Jan Kostka wysłał swojego najstarszego syna, znanego nam już Pawła, żeby mimo wszelkich oporów, wyciągnął Stanisława z zakonu i przywiózł go do Polski. Kiedy Paweł dotarł do Rzymu, jego brat już nie żył. Mógł więc on tylko natrafiać na ślady narastającego, coraz większego kultu swojego młodszego brata, który szerzył się tu bardzo intensywnie. To co zobaczył w Rzymie, skłoniło go, nie tylko do całkowitej zmiany dotychczasowej oceny swojego brata, ale i do zmiany swojego dalszego życia. Nie założył już własnej rodziny, „nie przyjmował odznaczeń i honorów. Zamieszkał samotnie z matką w Rostkowie, a gdy matka (...) umarła w 1593 roku, Paweł postanowił sprzedać dobra rostkowskie, a pieniądze przeznaczyć na cele dobroczynne i pobożne fundacje". Paweł zmarł w 1607 roku, a więc przeżył swego młodszego brata o trzydzieści dziewięć lat. Ale co bardzo ciekawe, to to, że „przy śmierci jego widziano przedziwna światłość. Opinia wielu jest, że do konającego Pawła zstąpił z Nieba święty brat jego i przy śmierci ucieszył jego błogosławioną swoją obecnością". Święty Stanisław po śmierci nie zapomniał także o swojej ojczyźnie. Jest bardzo wiele cudów za wstawiennictwem naszego Patrona, potwierdzonych przez wiarygodnych świadków. W dniu 14 sierpnia 1608 roku, a więc dokładnie czterdzieści lat po śmierci świętego Stanisława, jezuita ojciec Juliusz Mancinelli w klasztorze w Neapolu, kiedy modlił się do Maryi Wniebowziętej, doznał łaski objawienia Matki Bożej, która „ukazała mu się w królewskiej purpurze (...) z Dzieciątkiem na ręku. U Jej stóp klęczał święty Stanisław Kostka. Ojciec Juliusz nigdy nie widział Marii w tak wielkim majestacie i zapragnął pozdrowić Ją tytułem, jakim jeszcze nikt Jej nie uczcił. Wtedy Najświętsza Panna powiedziała: >A czemu Mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie<. Powiedziawszy to Bogarodzica jakby czekała na odpowiedź Wielebnego Sługi Bożego, który też zawołał: Królowo Polski Wniebowzięta - módl się za Polską! Po tych słowach nasza Królowa i Pani miłośnie spojrzała na klęczącego u Jej kolan Stanisława Kostkę a potem na ojca Mancinellego i słodko rzekła: >Jemu tę łaskę zawdzięczasz!<. Ojcowie jezuici zbadali to objawienie i uznali je. Stąd, za zezwoleniem swoich przełożonych ojciec Juliusz przekazał wiadomość o tym objawieniu swemu przyjacielowi jezuicie w Polsce, Mikołajowi Łęczyckiemu. Za jego pośrednictwem wiadomość ta dotarła do króla Zygmunta III Wazy. Dowiedział się o niej również ksiądz Piotr Skarga i cały zakon jezuitów. Wkrótce też rozgłosili, że sama Bogurodzica raczyła nazwać się i ogłosiła się Królową Polski i że wielkie rzeczy dla nas zamierza". (...) Sługa Boży Ojciec Juliusz Mancinelli (Giulio Mancinelli SJ) urodził się w miejscowości Macerata we Włoszech 13 października 1537 roku a zmarł w Neapolu 14 sierpnia 1618 roku. Był zakonnikiem - jezuitą włoskim. Był mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów, tego samego w którym zmarł święty Stanisław Kostka. Był starszy od św. Stanisława o 13 lat. Wydaje się jednak, że to św. Stanisław Kostka był jego duchowym przewodnikiem. Był świadkiem życia i śmierci św. Stanisława w nocy z 14 na 15 sierpnia 1568 roku. (...) Kapłan ten odznaczał się wielkim nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Marii Panny oraz modlitwą za dusze w czyśćcu cierpiące, których wiele poszło do nieba za jego wstawiennictwem. Odznaczał się również wielkim nabożeństwem do świętych polskich, szczególnie do św. Stanisława biskupa oraz do św. Stanisława Kostki, którego świętość uznawał za jego życia i po śmierci, podobnie jak cały zakon jezuitów, który świętością Stanisława Kostki byt uradowany i zaszczycony. Modlił się za Polskę. Miał trzy objawienia Matki Bożej jako Królowej Polski. Jedno z nich było w Krakowie 8 maja 1610 roku. Po tych objawieniach, które zostały uznane zarówno przez papieża Aleksandra VII jak również przez Polaków, rozpoczęło się szerzenie kultu Królowej Polski Wniebowziętej". Zygmunt III Waza tak wielką nadzieję pokładał w Bogu i świętym Stanisławie, że kazał sprowadzić relikwie tego świętego z Rzymu. Naszego świętego wiązano z wygraną bitwą pod Chocimiem w 1621. W tym czasie Polska była w konflikcie zbrojnym z tureckim Imperium Osmańskim a rok wcześniej przegrała bitwę pod Cecorą, gdzie zginął hetman Żółkiewski. Posłuchajmy jak gimnazjalista, uczeń VI klasy (warto pamiętać, że w tym czasie gimnazja liczyły osiem klas), w roku 1914 opisał w swoim wypracowaniu te zwycięska bitwę pod Chocimiem: „2 września [1621 roku] stanął pod Chocimiem Osman II i rozbił wspaniały obóz, przed nędznymi okopami Polaków. (...) W tym czasie umiera z ran i niewygód waleczny wódz polski [hetman] Karol Chodkiewicz, oddając buławę w ręce [Stanisława Lubomirskiego]. (...) Przebiegły Osman przygotowywał jeszcze ostatni najgwałtowniejszy szturm na szańce polskie. W dniu 28 września zawrzała straszna walka. Już szala zwycięstwa chyliła się na stronę Muzułmanów, już rozwścieczony tłum pohańców darł na okopy i już prawie pewnym był triumf półksiężyca, gdy na czoło hufców polskich wysunął się z relikwiami biskup łucki, Grochowski i głośno wzywał ratunku świętego Stanisława. W tej chwili ukazał się w obłokach święty nasz patron u stóp Matki Najświętszej. Ukazaniem się swoim i wstawieniem się u Niej, dodał odwagi słabnącej garstce, niosąc zwycięstwo obozowi polskiemu.. Fakt ten, stwierdzony przez świadków, a nam historycznie przekazany, sprawił, że odtąd król Zygmunt III, przed wszystkimi wyprawami wojennymi wzywał zawsze pomocy świętego Stanisława, a wiarę króla cały naród podzielał". Jak widzimy, pięknie opisał to młodziutki gimnazjalista. Epizod przebywania na pierwszej linii biskupa łuckiego był w tym czasie uważany za pewnik. Jednak obecnie przyjmuje się wersję, którą przedstawił o. Jan Badeni, posłuchajmy: „W tem niebezpieczeństwie nabożny król Zygmunt, nie mogąc spodziewać się pomocy u ludzi, udał się do Nieba, o przyczynę świętego Stanisława. Chcąc niejako bardziej zobowiązać świętego dla swej ojczyzny, zgłosił się król do Rzymu z prośbą o przysłanie do Polski głowy Stanisława. (...)natychmiast też wysłał o. Mucjusz Viteleschi, ówczesny jenerał Towarzystwa żądaną drogą relikwie do Polski przez ks. Achacego Grochowskiego, biskupa łuckiego. Rzecz dziwna! Wnosi biskup łucki do Polski głowę błogosławionego młodzieńca, a w tymże samym czasie oddala się z hańbą Osman ze swymi, dopiero co tak dumnymi hufcami". Dzisiaj relikwia głowy świętego Stanisława znajduje się w nowicjacie jezuitów w Gorheim k. Sigmaringen nad Dunajem. W tym czasie, w Kaliszu, jednym z wielu, którzy modlili się za nasz kraj był jezuita o. Mikołaj Oborski. Odznaczał się on dużym nabożeństwem do Stanisława Kostki. Miał on pewnej nocy takie widzenie: „dwa śnieżnobiałe konie ciągnęły przepiękny wóz, na którym zasiadała Królowa Niebios trzymająca w rękach małe Dziecię Jezus. Poniżej na zgiętych kolanach i ze złożonymi w modlitwie dłońmi, Stanisław Kostka, modlił się i błagał za swą ojczyznę. Wóz zaś ten (a więc cała ta wizja) przesuwał się z zachodu na wschód. Dziecię Jezus wyrażało zgodę na to, o co prosił błogosławiony Stanisław. Następnie widzenie znikło. Ojciec Oborski obwieścił to swoim przełożonym, a następnie wiadomość o tym zaczęła się szerzyć w całym kraju. Ciekawe są też dwa związane z tym fakty. Otóż widzenie miało miejsce w nocy z 9 na 10 października, czyli w przeddzień ostatecznego podpisania traktatu pokojowego w Chocimiu. Kiedy ojciec Oborski oglądał tę wizję, podczas której Dziecię Jezus wyrażało aprobatę dla próśb błogosławionego Stanisława, wspomniany wcześniej ksiądz Grochowski właśnie przekraczał granice kraju z relikwiami Błogosławionego. Skoro zatem skojarzono te fakty, zwycięstwo chocimskie zostało przez wszystkich przypisane wstawiennictwu błogosławionego Stanisława Kostki, który nie tylko je wybłagał, ale i przybył w swoich relikwiach do ojczyzny w czasie zagrożenia". W czasie królowania Jana Kazimierza obrazy świętego Stanisława w Lublinie i w Krakowie zapłakały prawdziwymi łzami. W 1648 roku „ obronił św. Stanisław Przemyśl od oblegających go hord kozackich (...).Podobnej opieki doznał Lublin i Lwów oblężony przez Kozaków i Tatarów". Jan Kazimierz podczas powstania Chmielnickiego, dowodził wojskami polskimi przeciw połączonym siłom tatarsko - kozackim. Tam, jedna z największych bitew XVII wiecznej Europy, odbyła się w dniach między 28 czerwca a 10 lipca 1651 roku pod Beresteczkiem na Wołyniu, na terenach dzisiejszej Ukrainy. Nasz król uważał ,że dzięki orędownictwu świętego Stanisława wygrał tę bitwę. Święty Stanisław Kostka w sztuce przedstawiany jest najczęściej w habicie jezuickim. Atrybutami jego są anioł podający mu Komunię Świętą, ma on upamiętniać czas kiedy święty Stanisław mieszkał u luteranina w Wiedniu. Wtedy „Eucharystię przynosił świętemu, anioł lub święta Barbara. Na głęboką pobożność eucharystyczną świętego Stanisława wskazują także wizerunki ukazujące go podczas adoracji Najświętszego Sakramentu". Jako atrybut występuje ponadto Dziecię Jezus, które podała do adoracji świętemu Stanisławowi Matka Boża, kiedy poleciła mu wstąpić do Jezuitów. Następnymi atrybutami są hostia, krzyż, różaniec symbolizujący pobożność maryjną, laska pielgrzymia na pamiątkę drogi, którą przebył pieszo z Wiednia do Rzymu. Również lilia, jako symbol czystości i życia zakonnego. „W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu świętego Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada.(...) Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIII 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał świętego Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej". Relikwie świętego spoczywają także w Kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Od 2011 r. część relikwii spoczywa w Parafii św. Stanisława Kostki w Sulechowie. Główne sanktuarium Świętego znajduje się w Rostkowie (Diecezja Płocka). W 1926 r. do kościoła zostały sprowadzone z Rzymu relikwie Świętego patrona młodzieży. 12 maja 2000 r. kościół w Rostkowie został ustanowiony sanktuarium diecezjalnym świętego Stanisława Kostki.
We Lwowie bardzo czczono świętego Stanisława. Pierwotnie, wizerunek Stanisława Kostki razem z obrazem Matki Boskiej Pocieszenia, znajdował się w kaplicy drewnianej, zbudowanej dla Jezuitów w r. 1594. W roku 1630 stanął nowy, murowany i okazały kościół OO. Jezuitów. W tymże roku przeniesiono cudowny obraz Stanisława Kostki, wraz z obrazem Matki Boskiej Pocieszenia, ze starej drewnianej kaplicy do nowego kościoła.
Ołtarz Św. Stanisława Kostki w kościele 00. Jezuitów we Lwowie. Zdjęcie Ze str. http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/foto/oltarz-sw-stanislawa-kostki-w-kosciele-oo-jezuitow-we-lwowie „Dziękczynne wota przy jego obrazie składali nie sami tylko mieszczanie, lecz także wybitni przedstawiciele rycerskiego i senatorskiego stanu, jak Stanisław Żółkiewski, Jadwiga z Tarnowskich Potocka, Jan Daniłowicz, Magdalena z Fredrów Zborowska, Piotr Ożga i inni. (...) Przed tym to ołtarzem korzyli się Lwowianie w różnych prywatnych utrapieniach i publicznych klęskach, mianowicie w czasie pożaru, wojen kozackich i tureckich, tudzież morowego powietrza. W miarę zaś cudownych łask Stanisława Kostki, rada miasta składała dziękczynne wota przy jego ołtarzu w imieniu całego Lwowa, zwłaszcza w latach 1648 -1658. Tu również składali swe błagalne i dziękczynne modły hetmani: Stanisław Żółkiewski, Stanisław Jabłonowski i Marcin Kątski, generał artyleryi koronnej; a niejednokrotnie nawet królowie: Jan Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki, przede wszystkiem zaś Jan Sobieski, który wszystkie swe bitwy polecał opiece Stanisława-Kostki. Już jako hetman wielki koronny, niejednej mszy świętej wysłuchał przed ołtarzem Stanisława Kostki, klęcząc na posadzce kamiennej. Wygraną chocimską przypisywał cudownej pomocy św. Stanisława, za którą dziękował po powrocie do Lwowa, słuchając mszy wotywnej w jego kaplicy 1673 r. A gdy posyłał do Rzymu zdobyty na Turkach sztandar naczelnego wodza Husseina, to prosił Ojca św. Klemensa X., aby przyspieszyć raczył kanonizacyę błogosławionego patrona Polski. Dopiero gdy został królem, a za główny cel położył sobie złamanie potęgi tureckiej, to uroczystym aktem za orędownika swego u Boga, wybiera znów Stanisława Kostkę; po odniesionem zaś zwycięstwie nad Turkami w Lesienicach pod Lwowem 1675 r., posyła przez królową tablice srebrne wotywne do jego kaplicy 1676 r". Poniżej kilka cudownych łask, które zostały spisane w procesie kanonizacyjnym we Lwowie w roku 1629 z polecenia arcybiskupa Jana Andrzeja Próchnickiego: „Zuzanna Ostrogórska, patrycyuszka lwowska, opowiada o swojej ośmioletniej córce, Annie, poślubionej później Marcyanowi Grozwaierowi, doktorowi medycyny, że ona zabawiając się w r. 1609 z rówieśniczkami swemi, wypadła z okna wyższego piętra głową na bardzo ostre kamienie. Patrząc na ten nieszczęśliwy wypadek Elżbieta Wyszyna, zawołała z głębi serca: »Błogosławiony Stanisławie Kostko, ratuj panienkę i nie pozbawiaj matki ostatniej pociechy«! To rzekłszy, wybiegła na dół i przyłożyła relikwie Stanisława Kostki do piersi panienki, która natychmiast bez wszelkiego bólu wróciła do domu. Nie doznała też ani w głowie, ani w nogach, ani w rękach najmniejszego szwanku, tylko na jednej ręce mały siniak pozostał. O tem cudownem zdarzeniu długo i głośno opowiadano po całym Lwowie. Podobny wypadek wydarzył się niedługo przed rokiem 1751 w rodzinie Wilczków, Teresa Wilczkowa, wypadłszy z okna na kamienie, nie doznała żadnego uszkodzenia ciała. Na pamiątkę tego zdarzenia, umieszczono na kamienicy Wilczków we Lwowie wizerunek św. Stanisława Kostki, z następującym napisem: »Teresia de Zlotoroviciis Wilczkowa, ex fenestra domus istius in saxa plateae decidit, ceu in molles rosas. Non collisa, quia suppeditavit manum Sanctus Kostka, pallium protendere cadenti visus«_ [Leśniewski: Beneficja Divi Stanislai Kostcae]". A dalej mamy jeszcze taki zapis: „- Kiedy Tatarzy w r. 1620 pustoszyli całą okolicę Lwowa, dostała się w ręce tej dzikiej hordy Anna Międzyrzecka, stara sługa pani Magdaleny Sarnowskiej z Korechowic. Nie tyle smuciły nieszczęśliwą okowy i pęta, ile lękała się zbezczeszczenia pośród tego motłochu. Dowiedziawszy się o smutnym losie swej sługi Sarnowska, wnet pospiesza do Lwowa i przed ołtarzem Stanisława Kostki, ze łzami poleca ją opiece tego możnego patrona. Gdy się tak modli we Lwowie, w tym samym czasie Anna w obozie tatarskim spostrzegła, jak powrozy i kajdany zwolna same się rozwiązują i z niej opadają. Zdziwiona tym nadzwyczajnym zjawiskiem, ogląda się na wszystkie strony, by się przekonać, czy kto z Tatarów tego nie spostrzegł, a widząc straże w twardym śnie pogrążone, uznaje w tem wszystkiem nadzwyczajną opiekę Boską nad sobą; ratuje się ucieczką i szczęśliwie do swej pani powraca. Wielka była ich radość, lecz jeszcze większe zdziwienie, gdy z wzajemnego opowiadania okazało się, komu ten cud zawdzięczać należy. Teraz dopiero poznała Anna, że w tym czasie, kiedy jej pani modliła się za nią we Lwowie u ołtarza Stanisława Kostki, więzy z jej rąk i nóg opadały. Po powrocie do Lwowa wysłuchała mszy dziękczynnej, odprawionej przez 0. Marcina Zaleskiego T. J. przed jego ołtarzem, i aż do śmierci nie przestała mu dziękować za odzyskaną wolność, a bardziej jeszcze za uchronienie swe od pohańbienia. Z głębokim rozczuleniem ukazywała ślady więzów na rękach i nogach, które jakby na dowód cudownego zdarzenia na ciele jej pozostały". I jeszcze takie opowiadanie w tym procesie kanonizacyjnym podała pani Zofia Raszowska, która w roku 1620, mieszkała obok kościoła świętego Stanisława: „Nie mogę też milczeniem pominąć wypadku w r. 1623. w sierpniu, w czasie morowego powietrza grasującego we Lwowie, straszny pożar ogarnął krakowskie przedmieście. (...) Wyszłam na ulicę, kościół Wszystkich Świętych wraz z klasztorem zakonnic stał w płomieniach. (...) Przyszedł mi na myśl Stanisław Kostka, więc zawołałam: »O dobry Jezu, nie pamiętaj na nieprawości nasze, błagam o to przez przyczynę Stanisława Kostki, zachowaj nas i miasto od spalenia«. To rzekłszy, spojrzałam na krakowską bramę i płonący kościół Wszystkich Świętych, i zobaczyłam unoszącego się nad kamienicami i nad bramą krakowską młodzieńca w jezuickiej sutannie. Była ta suknia bardzo jasna i on sam jasny, otoczony światłem, z podniesionymi ku niebu rękami, na co patrzałam przez kwadrans przekonana, że to był Stanisław Kostka, jako i teraz sądzę. Wtedy to otucha wstąpiła we mnie, że nas i miasto zachowa Pan Bóg od spalenia;(...) Podobnych zeznań o ukazaniu się Stanisława Kostki w czasie pożaru nad krakowską bramą, wiele zapisano w procesie kanonizacyjnym. Między innemi Agnieszka Gulanka tak rzecz przedstawia. W roku 1623, kiedy przedmieście krakowskie wielki pożar ogarnął, mieszkałam w kamienicy Anny Janczyńskiej. W celu gaszenia iskier wyszłam razem z Zofią Pandlówną na dach i widziałam, jak płomienie gwałtownie buchały koło klasztoru 00. Dominikanów. Mówiłam do mej towarzyszki: »Panno Zofio, wzywaj pomocy tego świętego, do którego masz nabożeństwo«. Ona modliła się to do św. Ignacego, to do Franciszka Xawerego i błog. Stanisława Kostki. Gdy już płomienie uspokoiły się nieco, zeszłyśmy z dachu, a w tem zbliża się do nas inna przyjaciółka, imieniem Zofia, i rzecze: »(...) oto ukazał mi się we śnie jakiś nadobny młodzieniaszek w jasnych szatach. Stanął nad krakowską bramą i wstrzymywał płomienie, żeby nie spaliło się miasto. Dotknął się potem mego ramienia i rzekł: Wstań, idź podziękuj Bogu i Stanisławowi Kostce, że miasto od pożaru zachował«.(...) Po szczegółowem zeznaniu, odmówiła przed ołtarzem Stanisława Kostki: Te Deum laudamus".
Bibliografia: - Ks. Jan Sygański, Święty Stanisław Kostka,Patron Lwowa, Lwów 1906. - Adam Mucha, Święty obrońca, z broszury p.t. Jak młodzi myślą o świętym Stanisławie Kostce, Kraków 1914. - Ks. Jan Badeni TJ, Święty Stanisław Kostka, Kraków 1921. - Ks. Bolesław Żychliński, Żywoty świętych młodzieńców, Poznań 1927. - Anna Zahorska, Ilustrowane żywoty świętych polskich, Potulice 1937. - Ks. dr K.Wilk, dr C.wilczyński, Gwiazdy katolickiej Polski t. I, Mikołów 1938. - Ks. Stanisław Bońkowski, Święty Stanisław Kostka, Płock 1986. - Polscy święci t.8, red. o. Joachim Bar OFMConv, Warszawa 1987. - Ks. Piotr Skarga SI, Żywoty Świętych Polskich, Kraków br. - Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych świętych, Gdańsk 1997. - Encyklopedia Katolicka tom 19, Lublin 2013. - Józef Marecki, Lucyna Rotter, Jak czytać wizerunki świętych, Kraków 2013. - Polska i jej świeci, wybór i oprac. Hubert Wołącewicz, Kielce 2016 - Anna Paterek, Święty Stanisław Kostka Patron Polski, dzieci i młodzieży, Warszawa 2018. - Ks. Jan Szczepaniak, Mała ilustrowana historia Kościoła katolickiego w Polsce, Kraków 2018. - https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3 - https://jezuici.pl/2018/02/opowiesc-o-zyciu-stanislawa-kostki/ -http://www.kultmaryjny.pl/trzy-objawienia-marii-krolowej-polski-ktore-otrzymal-sluga-bozy-juliusz-mancinelli/ - http://www.ultramontes.pl/balmes_katolicyzm_8.htm - http://www.opiekun.kalisz.pl/index.php?dzial=artykuly&id=4790 - zdjęcie na wstępie: http://parafiaokuniew.waw.pl/pat.html - https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/09-18a.php3 - http://www.stanislawkostka.eu/ - http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/foto/oltarz-sw-stanislawa-kostki-w-kosciele-oo-jezuitow-we-lwowie Powrót |