Błogosławiona Marta Wiecka część I Na zdjęciu: wizerunek bł. Marty Wieckiej z kościoła pw. Świętego Michała Archanioła w Skarszewach. Tym razem w naszej nocnej pielgrzymce towarzyszyć nam będzie błogosławiona siostra Marta Wiecka, którą w Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako czyniącą miłosierdzie względem chorych. Imię Marta „jest to imię biblijne, wywodzące się z aramejskiego martã - pani. W Polsce imię poświadczone od 1265 roku, utrzymuje się ono do dziś. Formy spieszczone to Martusia, Marteczka. (...) Ponad dziesięć świętych [kobiet] nosiło to imię. (...) Najbardziej znana [to]: Marta z Betanii, siostra Marii i Łazarza[1]". Obecnie, do tych ponad dziesięciu świętych doszła jeszcze nasza błogosławiona bohaterka oraz jedna z błogosławionych wśród stu ośmiu męczenników Polskich, siostra Marta Kazimiera Wołowska, niepokalanka. Marta Wiecka urodziła się 12 stycznia 1874 roku we wsi Nowy Wiec, niedaleko miejscowości Skarszewy, w pobliżu granicy Kociewia i Kaszub, w ówczesnym zaborze pruskim. Była trzecim spośród trzynaściorga dzieci Marcelego Wieckiego i Pauliny z Kamrowskich. 18 stycznia otrzymała ona imiona Marta i Anna, podczas chrztu, który odbył się w pobliskim Szczodrowie, w kościele świętych Szymona i Judy Tadeusza. Na zdjęciu: drewniany kościół pw. św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Szczodrowie. Kościół ten, był kościołem filialnym parafii pod wezwaniem świętego Michała Archanioła w Skarszewach. Rodzicami chrzestnymi byli Franciszek i Barbara Kamrowscy, dziadkowie Marty ze strony matki. Ród Wieckich był drobnoszlacheckim rodem pieczętującym się herbem Leliwa, którego korzenie mogły sięgać rodu pochodzącego z Danii i Szwecji. Na terenie Nowego Wieca gospodarzyli oni na ponad 100 hektarach ziemi. Ojciec Marty, Marceli również urodził się w Nowym Wiecu a prowadząc tak duże gospodarstwo cieszył się wyraźnym szacunkiem wśród mieszkańców. Dlatego „przez dwadzieścia cztery lata piastował godność przewodniczącego szlacheckiej gminy Nowy Wiec, a przez dziesiątki lat stał na czele dozoru kościelnego rodzinnej parafii w Skarszewach. (...) Z tytułu przynależności do stanu szlacheckiego i za ofiarność na rzecz parafii miał zarezerwowaną pierwszą ławkę w kościele parafialnym oraz filialnym"[2]. Matka Marty, Paulina urodziła się w Gętomiu, około 40 kilometrów od Nowego Wieca, w rodzinie zamożnych ziemian. Była ona bardzo pobożną kobietą mającą wielkie nabożeństwo do Matki Bożej. Kiedy Marta miała dwa lata, wtedy ciężko zachorowała i jej, dopiero co rozpoczęte życie, znalazło się w dużym niebezpieczeństwie. „Zatroskana mama udała się wówczas do znanego [na północy kraju] sanktuarium w Piasecznie [położonego niedaleko nadwiślańskiej miejscowości Gniew w województwie Pomorskim; tu w XIV wieku miały miejsce, uznane później przez Kościół, objawienia Maryjne] i poleciła ją opiece Maryi. Ufna prośba matki została wysłuchana. Marta powróciła do zdrowia. Co więcej, już nigdy poważnie nie chorowała[3]". W wieku siedmiu lat zaczęła uczęszczać do szkoły ludowej w swojej wiosce. Ponieważ Nowy Wiec znajdował się, jak już wspomniano, pod zaborem pruskim, i żyło tu sporo rodzin protestanckich, toteż był to dobry grunt dla wprowadzanego właśnie przez kanclerza Bismarcka, Kulturkampfu. Ta ideologiczna walka prowadzona była w celu zachowania czystości kultury niemieckiej oraz umniejszenia roli Kościoła katolickiego. A więc „trzeba było (...) wszystkim wmówić, że chodzi o ratowanie duszy narodu niemieckiego przed ciemnymi wpływami Watykanu[4]". Dlatego wypędzano zakony, aresztowano nieposłusznych księży. Przejęto również szkolnictwo i szkoły a w nich uczono dzieci czytania i pisania tylko po niemiecku. Wpajano im również niemiecką, a więc różniącą się od polskiej, historię i takiż sposób myślenia. Ale Paulina Wiecka w domu neutralizowała tę szkodliwą działalność i uczyła swoje dzieci modlitw po polsku, czytania polskich lektur, przybliżała polską tradycję i uczyła prawdziwego patriotyzmu. Będąc osobą głęboko religijną zaprowadziła w rodzinie „praktykę wspólnego odmawiania modlitw porannych i wieczornych wraz z mężem i służbą domową. W domu przeznaczyła jeden pokój na wspólna modlitwę, którą często był różaniec. W tym pokoju znajdował się ołtarzyk z figurą Matki Bożej z Dzieciątkiem, przez cały rok ozdabiany kwiatami ciętymi lub doniczkowymi. W tymże pokoju codziennie o godzinie dwudziestej zbierali się rodzice, dzieci, domownicy. W tych codziennych modlitwach uczestniczyła także Marta. Osobisty przykład matki i jej praktyki religijne zachęciły ja do pójścia podobną drogą[5]". Ojciec, chociaż pochłonięty sprawami utrzymania całej rodziny i administracją majątku, lubił przysłuchiwać się, jak dzieci opowiadały mamie Słowo Boże, które usłyszały na Mszy Świętej. Starał się także, oprócz tych wspólnych modlitw, brać udział w niedzielnym, rodzinnym „czytaniu Pisma świętego, żywotów świętych i innych książek religijnych[6]". Młodszy brat Marty, Jan później, gdy już był księdzem, tak wspominał ten czas wspólnych modlitw i nauk: „...wszystkie radości i troski zawsze uczono nas zanosić do Boga..[7]. Na zdjęciu: kościół świętego Michała Archanioła w Skarszewach. W wieku jedenastu lat Marta zaczęła się przygotowywać do pierwszej Komunii Świętej w parafialnym kościele w Skarszewach. Oczywiście te przygotowania odbywały się po polsku, Kościół uczył religii w naszym języku ojczystym, z tego też powodu religia została wycofana ze szkół i przeniesiona na parafie. Dla wielu z nas brzmi to dość znajomo. Przygotowania do Pierwszej Komunii odbywały się dwa razy w tygodniu. Marta, razem z rówieśnikami wychodziła z domu już o piątej rano. Mimo tak wczesnej pory, dzieci musiały iść naprawdę bardzo szybko, do odległych o 12 kilometrów Skarszew, żeby zdążyć na Mszę świętą o godzinie 7 rano. Po Mszy świętej odbywały się lekcje religii, które nasza bohaterka bardzo lubiła. To czego się wtedy nauczyła, starała się wprowadzać we własne życie. Podczas modlitw była bardzo skupiona. Modliła się często i długo. Lubiła rozmawiać na tematy religijne. Jedna z kuzynek Marty tak ją wspominała: „uczyła się bardzo pilnie katechizmu i religii świętej, tak, że katechizm umiała na pamięć i była bardzo dobrą uczennicą. To też otoczył ją szczególną opieką Ksiądz udzielający nauki religii[8]". Ten ksiądz, to Marian Dąbrowski, katecheta Marty, który przygotowywał ją do Sakramentów spowiedzi i Komunii Świętej. Umocnił on w niej nabożeństwo do Matki Bożej, „natomiast przygotowując ją do sakramentu pojednania, wyjaśniając tajemnicę spowiedzi zaszczepił w niej głęboki kult świętego Jana Nepomucena[9]". Marta zdobyła figurę tego świętego, przeszukując strych swojego kuzyna Dionizego a następnie uprosiła rodziców, aby ją postawili na postumencie przy drodze niedaleko ich domu. Później, często widywano tam Martę, która bez względu na pogodę czy porę roku modliła się u stóp tej figury. Gdy ją pytano, dlaczego modli się tam tak często i tak długo, to albo unikała odpowiedzi albo mówiła, „że taki ma obowiązek. I kropka: żadnych wzniosłych frazesów[10]". Figura ta została w czasie wojny zniszczona, jednak w roku 2006 rodzina błogosławionej Marty ufundowała i umieściła podobną figurę przed jej rodzinnym domem[11]. Na zdjęciu: figury św. Jana Nepomucena i bł. Marty Wieckiej na tle domu rodzinnego w Nowym Wiecu. Ciekawostką jest fakt, że święty Jan Nepomucen jest między innymi „orędownikiem dobrej spowiedzi, sławy i honoru[12], oraz „całe chrześcijaństwo wzywa jego pośrednictwa przeciwko oszczerstwu. a zarazem czci go jako patrona od klęsk powodzi[13]". Dlaczego można uznać to za swego rodzaju ciekawostkę, dowiemy się, gdy za kilka chwil usłyszymy o pobycie naszej błogosławionej w Bochni. 3 października 1886 roku, w swoim kościele parafialnym pod wezwaniem świętego Michała Archanioła w Skarszewach, Marta przyjęła I Komunię świętą. Odtąd, jak zaświadczały jej koleżanki, przyjmowała ona Pana Jezusa często i z wielką pobożnością. Jej bliska znajoma, Anna Grochowska, już po śmierci Marty Wieckiej, tak wspominała tamte chwile: „Po przyjęciu [I Komunii Świętej] przystępowałyśmy do sakramentów świętych co dwa tygodnie, a świętej pamięci Siostra Marta Wiecka później co tydzień[14]". Nie zachowały się natomiast, żadne dokumenty dotyczące bierzmowania Marty, „prawdopodobnie według ówczesnego zwyczaju przyjęła ten sakrament w czasie jednej z wizytacji biskupiej w parafii[15]". Nasza błogosławiona bohaterka czerpała siłę żywiąc się coraz częściej Eucharystią ujawniając, w ten sposób, pierwsze oznaki jej późniejszego powołania. W swoich wspomnieniach „zauważyła to jej siostra Barbara, pisząc: Często chodziła do kościoła w Szczodrowie (...) [i przyjmowała sakramenty] nie tylko w niedzielę i w święta, ale i w dni powszednie. Już (...) [w] młodości zdradzała swoje wielkie powołanie[16]". W ogólnej opinii z tamtych lat mamy taki obraz naszej bohaterki: „wszystkie rówieśniczki bardzo lubiły i poważały Martę, ponieważ była nie tylko wzorem pobożności, ale pociągała wszystkich ku sobie wesołym usposobieniem i dowcipami. Starała się zawsze wszystkich rozweselić, wszystkim w miarę możliwości dopomóc i usłużyć. Chwile spędzone w jej towarzystwie, to miłe i niezatarte wspomnienia[17]". Gdy przeniesiono katechetę i kierownika duchowego Marty, księdza Mariana Dąbrowskiego do Chełmna, gdzie został kapelanem Sióstr Miłosierdzia, Marta starała się utrzymać z nim kontakt listowny. Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, które popularnie nazwano szarytkami, założył w pierwszej połowie siedemnastego wieku święty Wincenty a Paulo, widzący wówczas potrzebę powstania żeńskiego zakonu, który by z oddaniem posługiwał ludziom ubogim i chorym. Były to czasy, gdy po kolejnych reformach i uchwałach kościelnych, zakonnice nie mogły wychodzić na zewnątrz ze swoją posługą, dlatego Monsieur Vincent[18] [czyt. Mesje Vansą], czyli ksiądz Wincenty „założył wspólnotę, która odrzekła się od nazwy i od prawnego statusu zakonu, zachowując jednak całą istotę życia zakonnego: wyłączność, trwałość zaangażowania, życie wspólne, życie w czystości, osobistym ubóstwie i posłuszeństwie, regułę (która dla nich napisał) oraz zbiór tradycyjnych praktyk pobożnych, pomagających w prowadzeniu życia zakonnego[19]". Ponieważ, jak słyszeliśmy, szarytki nie były formalnie w zakonie, więc nie składały ślubów wieczystych, składały za to odnawialne co roku śluby roczne. Stąd nie obowiązywała ich klauzura i mogły odwiedzać chorych poza swoimi domami zakonnymi, a więc w szpitalach i przytułkach a nawet w ich mieszkaniach. Kilkadziesiąt lat wcześniej w Polsce, postąpiła w taki sam sposób, Regina Protman założycielka Zgromadzenia Sióstr Świętej Katarzyny, Dziewicy i Męczennicy, popularnych Katarzynek. One właściwie jako pierwsze, już w XVI wieku, wychodziły ze swoją posługą poza klasztor, tworząc pierwszy zakon kontemplacyjno -apostolski. Siostry Miłosierdzia nazywane w siedemnastym wieku Córkami Miłosierdzia nie miały „przełożonej" ale „siostrę Służebną", gdyż „tytuł przełożonej zastrzeżony był i jest tylko dla przełożonej generalnej. [Natomiast] przełożona prowincjonalna (...) nazywa się u szarytek wizytatorką[20]". Jedną z najbardziej znanych sióstr z tego Zgromadzenia była święta Katarzyna Laboure (czyt. Labur). To ona w 1830 roku „miała objawienia Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, która przekazała jej medalik nazwany później cudownym. Przyczyniło się to do nasilenia kultu maryjnego, do ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, do powstania stowarzyszenia dzieci Maryi, a nade wszystko do niezwykłego rozwoju Zgromadzenia[21]". Podczas poufnej rozmowy Matka Boża tak powiedziała do siostry Katarzyny Laboure: „Lubię zsyłać łaski na [to] Zgromadzenie, bo je kocham[22]". Mając piętnaście lat, Marta postanowiła wstąpić właśnie do tego Zgromadzenia, prosząc księdza Dąbrowskiego o pomoc w przyjęciu jej do tych mieszkających w pobliskim Chełmnie sióstr. Ksiądz jednak uznał ją jeszcze za zbyt młodą. Rok później przyczyniła się do przyjęcia swojego młodszego brata Jana do Collegium Marianum w Pelplinie, które musiał ukończyć, by w przyszłości zostać przyjętym do seminarium duchownego. Kiedy towarzysząc ojcu i bratu, usłyszała od księdza rektora Jana Siega, że nie ma już miejsc, aby przyjąć jej brata, „przekonała księdza (...) o potrzebie udzielenia pomocy temu, którego Bóg obdarzył łaską powołania. Swoją postawą sprawiła, że brat został przyjęty[23]". Marta coraz mocniej utwierdzała się w swym powołaniu, udało jej się nawet spędzić, za zgodą rodziców, Boże Narodzenie razem z siostrami w Chełmnie. Nie osłabiały jej postanowienia opinie tych, którzy przedstawiali jej trudności jakie napotka w życiu zakonnym. Twardo i zdecydowanie mówiła, że chce „zostać córka świętego Wincentego i aby doczekała się tego osiemnastego roku życia jak najprędzej[24]". Gdy dowiedziała się, że koleżanka z sąsiedniego Szczodrowa, Monika Gdaniec, również chce zostać szarytką, napisała do krakowskiego Zgromadzenia prośbę o przyjęcie tej koleżanki, jak i jej samej. Zrobiła to, chociaż musiała zrezygnować z właściwie pewnego już miejsca w Chełmnie, gdyż niestety, tamtejsze siostry nie mogły przyjąć więcej kandydatek z powodu ograniczonej przez władze pruskie ilości miejsc. Natomiast Marcie bardzo zależało na tym, aby powołanie jej starszej o dwa lata koleżanki, nie zostało zaprzepaszczone. W kwietniu 1892 roku proboszcz parafii w Skarszewach, ksiądz Otto Reiske (czyt. Rajske) odprawił „Mszę świętą w intencji Marty i Moniki, prosząc dla nich o Boże błogosławieństwo i wytrwanie na nowej drodze życia. Uczestniczyła w niej cała rodzina i krewni, którzy przybyli do Nowego Wieca na pożegnanie Marty[25]". Obie dziewczyny dotarły do Krakowa 26 kwietnia 1892 roku i udały się do Domu Prowincjonalnego przy ulicy Warszawskiej 8. Tego samego dnia zostały przyjęte do postulatu, i tu rzecz ciekawa: „zastały tam przysłaną na krótko z Francji szarytkę prowincji paryskiej nazwiskiem...Albina Wiecka; córkę, jak się okazało, jakiegoś oficera emigranta, o którym w Nowym Wiecu już wszyscy zapomnieli, a mimo to podobieństwo rodzinne między s. Albiną a Martą było uderzające[26]". Postulat naszych młodych dziewcząt z Kociewia trwał około czterech miesięcy i zakończył się w sierpniu 1892 roku. Wówczas, dokładnie 12 sierpnia, rozpoczął się kolejny etap formacji, czyli nowicjat, określany u szarytek nazwą Seminarium, a to dlatego żeby wyróżnić to Zgromadzenie od klauzurowych zakonów. Wtedy też, „zamiast dotychczasowej ciemnej postulanckiej sukienki z pelerynką dostały strój seminarzystek (czarna sukienka z fartuchem, chustka na ramiona i czarnobiały czepeczek) i przeszły pod rękę dyrektorki seminarium[27]". W ten sposób stały się już pełnoprawnymi członkiniami Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. W zgromadzeniu Marta uczyła się dostrzegać Pana Jezusa w ludziach ubogich, starych i schorowanych oraz opuszczonych i bezdomnych zgodnie z powołaniem Sióstr Miłosierdzia. Uczyła się również pokory, posłuszeństwa i oderwania od rzeczy światowych a także, zgodnie z regułą Sióstr Miłosierdzia, oderwania od własnej rodziny. „Wyrazem nabycia tej umiejętności było przede wszystkim ograniczenie korespondencji z najbliższymi w duchu ubóstwa, posłuszeństwa i umartwienia. Chcąc napisać list trzeba było najpierw uzyskać pozwolenie siostry odpowiedzialnej za postulat lub przełożonej danej wspólnoty, a następnie przekazać go do ewentualnego sprawdzenia i wysłania, bądź zatrzymania[28]". Tłumaczy to, dlaczego listy Marty były bardzo krótkie, pisane właściwie tylko z okazji jakiejś uroczystości czy zbliżającego się święta a także, to, że było ich tak niewiele, bo tylko dwadzieścia jeden listów napisanych (...) w latach 1894 -1902, w czasie (...) pobytu [błogosławionej Siostry Marty Wieckiej] na kolejnych placówkach: we Lwowie, w Podhajcach, w Bochni i w Śniatynie. Nie zachował się natomiast żaden list z jej formacji początkowej w Krakowie[29]". Jednym z ważniejszych obowiązków podczas trwania Seminarium, oprócz modlitw, rozmyślań, medytacji, pomocy w kuchni, pralni i ogrodzie, nauki na pamięć fragmentów Ewangelii przypadających na najbliższą niedzielę oraz czytania bogatej literatury duchowej, było praktykowanie, tak zwanego „Zegara Męki Pańskiej". Polegało ono na tym, że „z chwilą wybicia przez zegar pełnej godziny siostry wzbudzały akty strzeliste jako wyraz współcierpienia z Chrystusem, wielbiąc Go za dzieło odkupienia i zbawienia[30]". Już w czasie Seminarium, pod wpływem postaci francuskiej zakonnicy z XVII wieku, siostry Joanny Dalmagne (czyt. Delmań) która zmarła bardzo młodo, bo w wieku 33 lat, pojawiła się również u siostry Marty, chęć jak najszybszego zjednoczenia z Chrystusem i przebywania z Nim w niebie. Znana nam, Monika Gdaniec, koleżanka, z którą Marta przybyła do Sióstr Miłosierdzia w Krakowie, tak oceniała ją w tym czasie: „Zawsze była wzorową, nigdy nie zasłużyła na upomnienie i również, choć nigdy nie różniła się od innych sióstr - była jakoś więcej duchowną - Bożą. Jej swobodna wesołość, Jej wielka miłość dla Pana Jezusa - czyniła Jej wszystko łatwym i miłym, jak gdyby nie odczuwała walk i trudności, tak częstych w początkach świętego powołania[31]". Zupełnie inaczej oceniła naszą bohaterkę siostra dyrektorka Franciszka Pałuska, która przedstawiła siostrze wizytatorce, a przez nią samej przełożonej generalnej w Paryżu, taką opinię o Marcie Wieckiej: „wzrost dość duży, zdrowie dobre, ale zbyt nim zajęta. Czyta, pisze i rachuje nieźle, szyje nieźle. Charakter pyszny, lekkomyślny i szorstki w obejściu z towarzyszkami; pobożność zwykła, przeciętna. Później jednak dopisała: Wykazuje dobrą wolę[32]". Jak widzimy siostra dyrektorka dosyć surowo oceniła naszą seminarzystkę. Opinia ta jest obecnie uznawana za raczej kontrowersyjną, gdyż „składa się z kilku ogólników, nie popartych żadnym szerszym objaśnieniem[33]". Nie jest także zgodna z „innymi wspomnieniami o siostrze Marcie[34]". Podaje się również argument, że żywiołowość, wyjątkowo wesołe usposobienie, jak też pewna skłonność do dominacji u Marty Wieckiej, mogły być przyczyną takiego postrzegania jej przez dyrektorkę, którą z kolei „podkreślając jej ogromne zasługi dla Zgromadzenia przedstawiano (...) jako osobę bojaźliwą, poważną, miłującą umartwienie, wyrzeczenie i cierpienie[35]". Jednakowoż, pomimo tej surowej oceny, siostra Marta została dopuszczona przez przełożoną generalną, „do wzięcia świętej sukni[36]". Wtedy to, po odprawieniu ośmiodniowych rekolekcji, na zakończenie Seminarium, w dniu 21 kwietnia 1893 roku, a więc w niecały rok od przybycia do Krakowa i wstąpienia do Zgromadzenia, otrzymała pełny strój Siostry Miłosierdzia. W tamtych czasach, aż „do roku 1964 Siostry Miłosierdzia nosiły granatowy habit z białym kołnierzem, na głowie duży biały kornet, przy boku różaniec[37]". Bł. Marta Wiecka w dawnym stroju Sióstr Miłosierdzia. http://filles-de-la-charite.org/pl/history/saints-and-blessed-daughters-of-charity/blessed-marta-wiecka/ Odchodząc z Domu Prowincjonalnego w Krakowie w „Księdze Pamiątkowej" siostra Marta zostawiła taki wpis: „W chwili, gdy usłyszałam te słowa, iż mam przyoblec się w sukienkę Córek Miłosierdzia, pomyślałam sobie, iż Bóg spełnił moje pragnienia, o których marzyłam od mojej młodości i uczułam w moim sercu radość wraz z wdzięcznością i miłością ku Bogu, który mnie niegodną raczył obdarzyć tak wielką łaską, iż przy pomocy Jego będę miała szczęście pracować w Zgromadzeniu dla Jego chwały i pożytku moich bliźnich. Utwierdziłam się jeszcze bardziej w przekonaniu, że dobrą i pewną obrałam drogę do zbawienia. Prosiłam Ducha Świętego, aby raczył mnie obdarzyć skupieniem, darem modlitwy i gorliwością w obowiązkach, które będą mi powierzone od mych Najczcigodniejszych Przełożonych[38]". Już w kwietniu 1893 roku podejmuje pracę w wyjątkowo dużym i bardzo renomowanym Szpitalu Powszechnym we Lwowie, który mógł przyjąć około tysiąca chorych a w którym pracowało pięćdziesiąt Sióstr Miłosierdzia. Tu nasza bohaterka przeszła szkołę pielęgniarstwa ucząc się od starszych sióstr i „asystując przy zabiegach i badaniach lekarskich[39]". Tu, również uczyła się właściwej postawy wobec pacjentów. Dość szybko pozostałe siostry zauważyły u niej wielką chęć służenia chorym, co czyniła z dużą ochotą nie okazując przy tym żadnego zmęczenia. A przecież siostry pełniły posługę przy swoich podopiecznych prawie przez cały dzień, z przerwami na posiłki i obowiązkowe modlitwy, wspólne rozmyślania i akty adoracji. Oprócz pracy w dzień, dodatkowo wyznaczane były również dyżury nocne. We Lwowie siostra Marta pracowała przez półtora roku, po czym przeniesiona została do miejskiego szpitala w Podhajcach. Tu przybyła 15 listopada 1894 roku. Podhajce to niewielkie miasteczko oddalono około 60 kilometrów na południowy zachód od Tarnopola. W tych czasach dwie trzecie ludności tego miasteczka stanowili Żydzi. W szpitalu było tylko 60 miejsc dla chorych i nawet po rozbudowie, kiedy dodano jeszcze 25 miejsc, był on zbyt mały na przyjęcie przeciętnej ilości pacjentów, których liczba dochodziła do około 140. W Podhajcach nasza siostra Marta przyjęła imię Zuzanna, gdyż już jedna siostra Marta posługiwała w tym szpitalu, a u szarytek istnieje taki zwyczaj, gdy dwie siostry nazywają się tak samo, to dla uniknięcia pomyłek, zmienia się imię jednej z sióstr. Kiedy jedna z tych sióstr opuszcza ten dom, ta która zmieniła imię wraca do swojego imienia chrzestnego. Jest to jeszcze jedna cecha wyróżniająca szarytki, że przy obłóczynach nie przyjmują nowych imion zakonnych. Ciekawe jest również to, że Zuzanna w Starym Testamencie była kobietą niesłusznie oskarżoną o cudzołóstwo przez dwóch starców, ale została ocaloną „dzięki interwencji proroka Daniela. Nikt nie mógł wtedy wiedzieć, że miało się to później sprawdzić tak dosłownie[40]". To już druga ciekawostka, która zostanie nam wyjaśniona, kiedy usłyszymy opis pobytu Marty Wieckiej w Bochni. W Podhajcach siostra Zuzanna, czyli nasza błogosławiona bohaterka, przepracowała pięć lat. Przez swoją postawę i poświęcenie dla kuracjuszy zyskała sobie tu powszechny szacunek oraz miłość. Swoim postępowaniem i gorliwą wiarą potrafiła nawet doprowadzić do przejścia niektórych z żydowskich pacjentów na katolicyzm. Przełożona naszej bohaterki, czyli siostra Służebna Rozalia Sobiech opowiadała o niej, że była jakby apostołką wśród Żydów, ale „chrztu im udzielano »po okazaniu pragnienia«[41]". Chociaż Marta pragnęła umrzeć młodo, to jednak chciała przed śmiercią mocno się natrudzić i napracować, by przed Chrystusem nie stanąć z pustymi rękami. Siostra Maria Popiel, późniejsza przełożona u szarytek w Rohatynie, kiedy jeszcze w Podhajcach posługiwała razem z siostrą Martą, tak postrzegała jej podejście do pacjentów: „Niewyczerpana była w pomysłach by im dogodzić a w cierpieniach ulgę przynieść, pamiętała też bardzo o ich duszach. Umiała wykorzystać ich dłuższy pobyt w szpitalu, by przygotować ich do gruntownej spowiedzi z całego życia. Dziwny w tym względzie miała dar od Boga i umiejętność wpływania na chorych, aby ich do Boga zbliżyć. Otaczając chorych najczulszą opieką zdobywała sobie ich zaufanie - ułatwiało jej to dostęp do dusz, z których każdą pragnęła zdobyć Chrystusowi[42]". To przygotowanie do spowiedzi przez siostrę Martę było tak doskonałe, że proboszcz z sąsiedniej parafii potrafił rozpoznać, który z penitentów był w ostatnim czasie w szpitalu. Także inni księża, polecali swoim wiernym, aby siostra Marta przygotowywała ich do spowiedzi, mimo tego, że ci parafianie nie przebywali akurat w tym czasie w szpitalu. Również opinia wspomnianej już siostry przełożonej z tej placówki, była zupełnie odmienna, od tej opinii z Krakowa. Siostra Rozalia tak widziała naszą bohaterkę: „W pożyciu z siostrami odznaczała się szczególną usłużnością, wszystkiego się wyzbywała, aby zrobić przyjemność siostrom i to wszystkim chociaż sama tego potrzebowała[43]". 15 sierpnia 1897 roku, w Krakowie lub we Lwowie, siostra Marta wraz z pięcioma współsiostrami, wśród których była także, jej koleżanka z sąsiedniej wsi, Monika Gdaniec, złożyła swoje pierwsze śluby. Siostry Miłosierdzia składają ich cztery: ślub czystości, ślub ubóstwa, ślub posłuszeństwa i ślub służenia ubogim, ale jak już wiemy nie składają ślubów wieczystych tylko odnawiają te cztery śluby każdego roku. Ale właśnie te pierwsze śluby „są prywatnie uważane w Zgromadzeniu za ostateczne zobowiązanie się na całe życie[44]". 19 października 1899 roku siostra Marta Wiecka została przeniesiona do szpitala w podkrakowskiej Bochni. Ten szpital mogący przyjąć 55 pacjentów obsługiwało tylko pięć sióstr. Tu również przełożona, czyli siostra Służebna Maria Chabło, zauważyła u naszej błogosławionej wyjątkową gorliwość i poświęcenie, jej pogodę ducha i „usłużność, chęć przyjmowania na siebie cięższych obowiązków. Słowem [jak napisała w swoich wspomnieniach] »w pożyciu to był istny anioł...«[45]". Siostra Maria Chabło, licząca wtedy prawie czterdzieści lat, była wytrawną i bystrą obserwatorką, nie wyciągała zbyt pochopnie opinii o innych, lecz starała się dobrze poznać daną osobę, zanim wydała o niej jakikolwiek sąd. Ta cecha bardzo się przydała, trochę później, gdy siostra Marta została niesłusznie oskarżona, a wtedy jej przełożona była jedyną osobą, która stanęła w obronie naszej bohaterki. I teraz nadszedł czas na wyjaśnienie tych naszych dwóch wcześniejszych ciekawostek. Otóż, w tym niewielkim szpitalu położono na tej samej sali, chorego na gruźlicę maturzystę, którego nazywano studentem, a który zamierzał iść do seminarium duchownego i drugiego, dużo starszego zegarmistrza, który był chory wenerycznie. Młode Szarytki, zgodnie ze swoimi przepisami nie mogły zajmować się zdemoralizowanymi pacjentami, bo to należało do bardziej doświadczonej siostry Służebnej. Dlatego też siostra Marta większość czasu poświęcała przyszłemu księdzu, co budziło duże niezadowolenie u drugiego, tego niemoralnego pacjenta. Tak to opisała, już po śmierci siostry Marty, jej przełożona siostra Maria Chabło: „...Więc ja w bardzo różnych godzinach wglądałam na oddział, nie w tej myśli, by mieć na oku siostrę, ale widząc człowieka tak zepsutych obyczajów, czuwałam, bo zły człowiek zna różne sposoby. Moje częste zjawianie się na sali wprawiało go w największą złość tak, że raz z największym oburzeniem krzyknął na mnie »lepiej, żeby siostra w kuchni pilnowała, żeby sznycle lepsze były«. Zły człowiek na wszystko zdobyć się potrafi. Otóż pewnego dnia weszłam na salę i śp. Siostra Wiecka mierząc swemu studentowi gorączkę, siadła na łóżko - czekając na temperaturę - widząc ją siedzącą spojrzałam na owego wenerycznego chorego, który z taką chciwością spoglądał na nią. Od razu dziwne uczułam wrażenie. Gdy śp. Siostra Wiecka przyszła do mieszkania sióstr, zwróciłam jej uwagę, że nigdy nie powinna w ten sposób postępować...Przyjęła to chętnie, mówiąc, że nie zdawała sobie sprawy, że tak nie wypada[46]". Widać jak doświadczoną i ostrożną była ta siostra, co bardzo pomogło w niedługim czasie, kiedy miały miejsce wyjątkowo bolesne wydarzenia, w których czarnym charakterem okazał się ten chory wenerycznie zegarmistrz, posłuchajmy: „Wiosną 1900 roku człowiek ten ogarnięty obsesją i nie widzący w drugiej istocie ludzkiej nic oprócz płci, zawiedziony w swoich oczekiwaniach podjął plan zemsty. Po wyjściu ze szpitala udał się do miejscowego proboszcza - ks. prałata Lipińskiego, przedstawił się jako stryj studenta Nosala [czyli tego maturzysty, którym opiekowała się nasza bohaterka], oskarżył siostrę Martę o współżycie ze swoim krewnym. Zapewnił również, iż jest ona w stanie błogosławionym. Ksiądz prałat przyjął oszczerstwo jako fakt prawdziwy. W najbliższym czasie odmówił wysłuchania spowiedzi przełożonej jako tej, która nie dopilnowała powierzonej jej pieczy siostry oraz powiadomił o przekazanym mu fakcie wizytatorkę Karolinę Juhel[47]". Ta z kolei, wierząc bez zastrzeżeń w to, co jej ksiądz prałat powiedział, wezwała do siebie siostrę Służebną, następnie potraktowała ją wyjątkowo obcesowo i odesłała ją do księdza wizytatora a zarazem zwierzchnika galicyjskich szarytek, Piotra Soubieille (czyt. Subiej). Ten również, nie wyjaśniając swego zachowania, potraktował siostrę Służebną bardzo niegrzecznie, co ona sama tak wspominała: „zobaczywszy mnie, stanął w drzwiach otwartych, a kroku dalej nie postąpił i z największą grozą wykrzyczał do mnie te słowa z podniesioną ręką w górę: »Nie warta, bym z tobą mówił, jutro zobaczysz , co z tobą się stanie!«, i zamknął drzwi z trzaskiem a ja (...) wyszłam wreszcie, ale łzy obficie płynące zasłoniły mi drogę[48]". Dopiero później wizytatorka, w sposób dość gwałtowny, wyjaśniła rozgoryczonej siostrze przełożonej, jaki olbrzymi skandal zawisł nad Zgromadzeniem, gdyż przez jej zaniedbanie, jej podwładna, siostra Wiecka, będzie matką! Nas może zdumiewać tak wybuchowa i mocno rozgorączkowana reakcja siostry wizytatorki i księdza wizytatora, ale przestaniemy się im dziwić, gdy zrozumiemy w jakim czasie to wszystko się działo. A było to, przypomnijmy wiosną 1900 roku. Wtedy, jak napisała siostra Małgorzata Borkowska, „cała Galicja trzęsła się od sensacyjnej wiadomości, że ksieni lwowskich benedyktynek, matka Kolumba Gabriel, została oskarżona o niemoralne prowadzenie się. Tę sensację obficie i ze smakiem wykorzystywała antykościelna prasa, benedyktynki były na wszystkich ustach i trudno się dziwić matce Juhel i księdzu Soubieille, że wpadli w panikę na wiadomość, iż teraz z kolei na nich spadnie taka sama niesława; i że w tej panice nie pytali już o nic, tylko trzęśli się i srożyli. Niemniej (...) zapomnieli o (...) podstawowej zasadzie (...), że (...) nie wolno wydawać wyroku, zanim by się oskarżonemu nie przedstawiło treści oskarżenia i nie dało możliwości obrony. Cios, który spadł na ksienię Kolumbę, wisiał więc już nad głową Marty. Ale historia tym razem nie powtórzyła się (...). Matka Kolumba, oskarżona niewinnie przez złośliwego stolarza klasztornego, nie znalazła w całym galicyjskim światku kościelnym ani jednego nie tylko obrońcy, ale nawet sędziego dość sprawiedliwego (...) żeby zapytać, czy aby to prawda[49]". Wszyscy woleli sprawę zatuszować i jak najszybciej wyciszyć, wysyłając, późniejszą błogosławioną ksienię benedyktynek do Rzymu, jak najdalej od Lwowa. Te zdarzenia, które tak dotknęły siostrę Kolumbę Gabriel, idealnie zgadzały się z jej życiowym mottem, którym były słowa: „uważajmy za nieszczęście dzień, w którym nie cierpiałyśmy[50]". Lwowskie władze kościelne nie zgodziły się na jej powrót, nawet wtedy, gdy po drobiazgowym śledztwie ofiara tego prasowego skandalu okazała się niewinna. Natomiast siostra Maria Chabło słysząc takie oskarżenia, odnoszące się do siostry Marty Wieckiej, postąpiła zupełnie inaczej. „Chociaż oszołomiona i przerażona, psychicznie zdeptana, zareagowała (...) obroną prawdy[51]". Natychmiast „oświadczyła wizytatorce, że osobiście ręczy za siostrę Martę, bo to dusza niewinna... całkiem Bogu oddana[52]". Nie dopuściła odważna siostra na przeniesienie swojej podwładnej do innego domu, właśnie dlatego, by po kilku miesiącach sprawa się wyjaśniła i upadło oszczerstwo. Również nasza błogosławiona, z prawdziwym bohaterstwem znosiła tę potwarz i złośliwości, których nie brakowało wśród mieszkańców Bochni, wiedzących już o tym skandalu. Gdy na początku lipca odwiedził ją w Bochni brat Jan, (ten któremu pomogła dostać się do kolegium w Pelplinie, a który wtedy już był diakonem), to nawet słowem mu nie wspomniała o przeżywanych przez nią przykrościach. Dopiero przy jego drugim pobycie w połowie września, opowiedziała mu tę całą historię oraz „zwierzyła mu się, iż widziała krzyż pełen promieni, z których Chrystus przemówił do niej: Córko znoś wszystkie cierpienia i krzyże cierpliwie, pracuj dla swoich, wkrótce ciebie do Siebie powołam. Brat Franciszek jest zbawiony[53]". Ten dwudziestoczteroletni brat zmarł półtora miesiąca wcześniej a dodatkowym bólem naszej bohaterki było to, że zmarł on nie otrzymawszy Ostatniego Namaszczenia, chociaż bardzo tego pragnął. Kiedy czas mijał, a zarzuty oszczercy nie potwierdzały się, zaczął on prześladować siostrę przełożoną, w której widział tę, która pokrzyżowała jego plany. Doszło do tego, że próbował ją nawet zabić, kiedy wtargnął do kancelarii szpitalnej mając nóż w ręku. Szybkie pojawienie się policji udaremniło mu ten zamach, do którego sam przyznał się mówiąc : „chciałem zabić tę małpę przełożoną[54]". To zdarzenie przekonało wszystkich mieszkańców osądzających siostrę Martę o jej niewinności. Przekonało również proboszcza Lipińskiego o krzywdzie jaką wyrządził siostrze Służebnej i jej podwładnej. Proboszcz przeprosił za swoją łatwowierność i ofiarował 100 koron na kaplicę. „Na sto koron wycenił dobre imię siostry Wieckiej i ten psychiczny magiel, przez który przepuszczono siostrę Chabło[55]". Nasza błogosławiona bohaterka „swoją postawą cichego i cierpliwego znoszenia przeżywanego doświadczenia uczyła i uczy do dziś jak się zachować, gdy człowiek jest oszczerczo oskarżany[56]". Kto wie, może w tym cierpieniu przyszli jej na pomoc właśnie, święty Jan Nepomucen, broniący od oszczerstw i potwarzy oraz co prawda nie zaliczona do świętych, ale cnotliwa patronka z Podhajec, czyli biblijna, również perfidnie oskarżona przez dwóch starców, Zuzanna. Gdy minęło już wystarczająco dużo czasu, by ludzie nie mówili o tej historii, władze zakonne postanowiły wysłać siostrę Martę w jakieś odległe miejsce, by nawet jej widok nie przypominał nikomu tych bolesnych wydarzeń. Siostra Marta przebywała w Bochni prawie przez trzy lata, aż do lipca 1902 roku, kiedy została przeniesiona na najdalej położoną na wschód placówkę Sióstr Miłosierdzia, do Śniatyna. W tamtych czasach miasteczko liczyło około jedenastu tysięcy ludzi a szpital, w którym miała posługiwać nasza błogosławiona siostra, był jeszcze mniejszy niż ten w Bochni. Mógł przyjąć 42 chorych, choć przyjmował dużo więcej. Od trzech lat pracowało w nim sześć sióstr. Okazało się jednak, że jedna z tych sióstr była wyjątkowa trudna w kontaktach międzyludzkich, bardzo nieprzyjemna dla swoich współsióstr oraz dla lekarzy a nawet dla dyrekcji szpitala, nie mówiąc już o rozkazywaniu niższemu personelowi. Wiązało się to z jej wcześniejszą pracą we lwowskim więzieniu dla kobiet, gdzie musiała nabyć cech, które w więzieniu pozwalały jej utrzymywać dyscyplinę wśród skazanych, natomiast w normalnym szpitalu budziły postrach. Siostra Służebna Eleonora Szymańska zwróciła się do „władz prowincji o przeniesienie trudnej siostry na inną placówkę[57]". Wtedy także „cały personel szpitala, zakonny i świecki, razem z chorymi[58]" rozpoczął modlitwy o zmianę tej siostry na inną, bardziej przyjazną ludziom. I Bóg wysłuchał ich modlitw przysyłając na miejsce tej despotycznej siostry naszą błogosławioną bohaterkę, która „niemal od razu zyskuje zaufanie sióstr, lekarzy i chorych. Niższy personel ma w niej prawdziwą podporę, gdyż siostra Marta bierze w obronę zwłaszcza te osoby, które spełniają najprostsze a zarazem najtrudniejsze i pracochłonne zajęcia. Co za różnica w porównaniu z jej poprzedniczką![59]". Tu ponownie powstał drobny problem z imieniem Marta, gdyż to samo imię nosiła już jedna z sióstr, Marta Binka. Więc Martę Wiecką „zaczęto na co dzień nazywać Martą-Marią[60]". Dzięki siostrze Marcie Bince, tej imienniczce Marty Wieckiej, otrzymaliśmy wiele szczegółów z ostatnich lat życia naszej błogosławionej, która w tym czasie promieniowała pogodą ducha, wyjątkową cierpliwością i ofiarnością a podczas pracy wyczuwało się u niej modlitewne skupienie. Oprócz tych cech potrafiła siostra Marta w jakiś anielski sposób nawracać grzeszników. Zdarzyło się raz, że gdy na dyżurze nie było żadnego lekarza, na izbę przyjęć trafił żydowski rabin (mógł być to cadyk, gdyż w tym czasie na Ukrainie znajdowało się „centrum chasydyzmu[61]".) ze złamaną nogą. Gdy siostra Marta zamierzała podejść do niego, ten oburzony krzyknął: „-Proszę mnie nie ruszać (...). Kobieta i to jeszcze innego wyznania nie może mnie dotykać. - Nie jestem zwykłą kobietą - odpowiada siostra Marta - ale osobą Bogu poświęconą. -Wszystko jedno, ale to zawsze coś z kobiety -[62]", odrzekł zdenerwowany rabin i choć wbrew sobie, to jednak z powodu wielkiego bólu i braku lekarza, pozwolił siostrze Marcie złożyć swoją złamaną nogę. Oczywiście dwa dni później, gdy lekarz a zarazem dyrektor szpitala powrócił, to jak wspomina znana nam już, siostra Binka: „rabin poprosił , by zobaczył nogę, czy dobrze jest złożona. Pan dyrektor na to: Ja nawet się nie popatrzę, czy siostra Marta robi, czy ja, to wszystko jedno[63]". Wdzięczny rabin po wyjściu ze szpitala „przesyła podziękowania i życzenia świąteczne zaadresowane »Do świętej siostry Marty ze Śniatynia«. Rzeczywiście, żaden chory, żaden Żyd na jej oddziale nie odchodzi do wieczności bez pojednania się z Bogiem[64]". Nasza bohaterka miała również dar czytania w ludzkich sercach czy duszach oraz dar widzenia przyszłości. Miejscowy proboszcz, „któremu przepowiedziała (...) zdarzenia w jego najbliższej przyszłości (...) [i] przypomniała mu wydarzenia z życia przeszłego[65]", kiedy nie mógł sobie poradzić z trudniejszymi przypadkami braku wiary, odsyłał takich ludzi do siostry Marty. Ona radziła sobie z nimi bez problemu i umiała „przywrócić im spokój sumienia, wskazać drogę do Boga[66]". Zdarzało się, że gdy szła do kaplicy odprawić drogę krzyżową, zapraszała do tej modlitwy kuracjuszy, tak o tym wspominała, siostra Marta Binka: „W niedzielę z macierzyńską dobrocią zaspokoiwszy potrzeby chorych mawiała: »Ja teraz idę do kaplicy na Drogę Krzyżowa, którą może by kto z Was też poszedł ze mną, Pan Jezus tyle cierpiał za nas, a my o tym tak mało myślimy«. Czasem do 40 chorych zgromadziło się w kaplicy, a ona klękała i głośno z pamięci przed każdą stacją rozważała Mękę Pańską[67]". Często modliła się przy umierających, prosząc ich, aby „wyprosili jej łaskę szybkiego spotkania z Bogiem[68]". [1] Henryk Fros SJ, Franciszek Sowa, Twoje imię przewodnik onomastyczno-hagiograficzny, Kraków 1982, s. 406-407. [2] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności Osoba i życie bł. Marty Wieckiej (1874-1904), Kraków 2008, s. 11-12. [3] S. Józefa Wątroba SM, Droga do Pana błogosławione Siostry Marty Wieckiej, Kraków 2008, s. 11. [4] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra Marta, Kraków 2002, s. 25. [5] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 9. [6] Tamże, s. 12. [7] http://www.moipip.org.pl/media/doc/mpip/mpip_nr_21.pdf [8] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 30. [9] Tamże. [10] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 38. [11] https://tczew.naszemiasto.pl/nowy-wiec-swiety-niedaleko-od-domu/ar/c1-6504745 [12] https://klodawa.diecezja.gda.pl/index.php/nasza-parafia/32-sw-jan-nepomucen [13] Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku, Mikołów-Warszawa 1910, s. 490. [14] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s.34. [15] Tamże. [16] Tamże, s. 36. [17]S. Adolfina Dzierżak, Siostra Marta Wiecka Cuda i łaski, Kraków 2008, s. 26-27. [18] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra ...,. s.7. [19] Tamże, s. 9. [20] Tamże, s. 11. [21] Grzegorz Gałązka, Błogosławiona siostra Marta Wiecka, Marki b.r., s. 20. [22] S. Adolfina Dzierżak, Siostra Marta..., s. 24. [23] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 39. [24] Tamże, 41. [25] Tamże, s.44. [26] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 45. [27] Tamże, s. 53. [28] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 48. [29] S. Józefa Wątroba SM, Droga do Pana..., s. 39. [30] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 53. [31] Tamże, s. 55-56. [32] https://misjonarze.pl/?page_id=8854 [33]S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 56. [34] Tamże. [35] Tamże, s. 58. [36] Tamże, s. 59. [37] http://zakony-na-swiecie.blogspot.com/2016/10/szarytki.html [38] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 60. [39] Tamże, s. 61. [40] Tamże, s. 68. [41] Tamże, s. 70. [42] Tamże, s. 71. [43] Tamże, s. 72. [44] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 87 [45] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 81. [46] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 100. [47] S. Józefa Wątroba SM, Znak jedności..., s. 83. [48] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 103. [49] Tamże, s. 104. [50] Ks. Wacław Piszczek CM, Naśladujmy świętych Tom II, Kraków 2011, s. 223. [51] S. Małgorzata Borkowska OSB, Siostra..., s. 105. Powrót |