Błogosławiona Aniela Salawa cz. III Aniela Salawa rok przed śmiercią. Zdj. ze str.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Aniela_Salawa Jednak te ciężkie doświadczenia spowodowały u Anieli pewien wzrost nieufności do ludzi, tak serdeczna wcześniej zaczęła się od nich coraz bardziej izolować. Przejścia te odbiły się także bardzo mocno na jej zdrowiu, które przecież i tak było słabe. Wtedy też odbyła u księży misjonarzy w Nowej Wsi spowiedź generalną, podczas której wyznała grzechy z całego swojego życia. Po tej spowiedzi, mimo słabości swego ciała, bardzo wyraźnie odczuła hart i siłę swojego ducha. Wówczas tak o swoim samopoczuciu powiedziała do swojej przyjaciółki: „»Kasiu, odbyłam spowiedź! Ach ileż to brudów kryło się w mej duszy... Jezus wszystko mi darował... Taka się czuję teraz krzepka, silna!... «. Koleżanka spojrzała na jej wynędzniałą postać: »Ech! Anielciu, plecież mi kindobołki[1], taka chora i nędzna wyglądasz!« - »Ja ci mówię, Kasiu, że duch mój silny, jak nigdy ...«"[2]. A o tej sile świadczyło chociażby to, że za swojego duchowego przewodnika i zarazem spowiednika wybrała sobie ponownie redemptorystę, tym razem ojca Wiktora Waroux. „Jakiż człowiek, którego by spotkało takie jak Salawę upokorzenie w kościele redemptorystów, nie zaprzestałby chodzić do ich kościoła? Salawa nie tylko tego nie zaprzestała, ale [właśnie] tam wybrała spowiednika i zdarzało się niekiedy, że o. Chochleński widział, jak klęczała przy konfesjonale po przeciwnej stronie kościoła. Z ojcem Chochleńskim (który jeszcze przed śmiercią Anieli Salawy żałował swojego ówczesnego podejścia do niej) miała ona jeszcze kolejne, dość przykre przeżycie. Tak o tym opowiedziała swojej znajomej: „Pewnego razu taki straszny śnieg sypał i taki był wicher, że niewiele kto chodził po ulicy i pomyśl sobie, że ja poszłam na Podgórz, cieszyłam się, że może mi ojciec tego nie zrobi, tylko przyjdzie mię wyspowiadać i stałam skulona i zasypana śniegiem całą godzinę a może i więcej i co byś powiedziała, że kiedy kościół otworzyli i ja weszłam taka przemarznięta i czekałam, kiedy ojciec Stanisław przyjdzie, że to wszystko nic, ale czy mię ojciec wyspowiada. Ale gdzie tam, kiedy przystąpiłam do spowiedzi to się ojciec wcale nie zwrócił na tę stronę, gdzie ja klęczałam. I wyklęczałam się tak, i odeszłam z niczym do domu a do tego, ile się najadłam wstydu to zdawało mi się żebym się to gdzie pod ziemię mogła schować. Przepłakałam całą noc i już tak ciągle płakałam i tak ciągle byłam tem zgryziona, że miejsca sobie nie mogłam znaleźć"[3]. Ciekawie ocenił posługę spowiedników Anieli były rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, ks. prof. Edward Staniek[4]: „Zdumiewa to, że Aniela nie otrzymała od Boga spowiednika, który byłby przygotowany do prowadzenia świeckiego katolika drogą głębokich przeżyć mistycznych. W głowie zwykłego spowiednika to się nie mieściło. Aniela nie mogła powiedzieć Jezusowi: Ty mnie prowadź, a ja rezygnuję ze spowiednika. Jezus wzywał ją, aby się liczyła ze spowiednikami i był z nią, gdy cierpiała z powodu niezrozumienia z ich strony. On chciał, aby i spowiednicy odkryli, że wśród świeckich są mistycy i trzeba się z tym liczyć. Wśród polskich świętych Aniela jest wyjątkowo czytelnym znakiem mistycyzmu w świeckiej szacie i w pracy polegającej na całkowitym uzależnieniu od tych, którzy za pracę płacą. Służąca miała umowę o pracę, która w każdym momencie mogła być zerwana. Spotkanie z Anielą jest ważne dla świeckich którzy, jeśli otrzymują łaskę mogą wejść na drogę mistycyzmu i dla spowiedników, którzy winni być przygotowani do kierownictwa takimi osobami. Jeśli jednak spowiednik nie dorasta do przyjaźni z mistykami, to nie jest w stanie zrozumieć takiego penitenta. Jeden ze spowiedników Anieli, po jej śmierci, widząc jak cieszyła się wielkim szacunkiem uczestników pogrzebu wyznał, że popełnił błędy wobec niej [był to właśnie o. Chochleński]. Jezus temu spowiednikowi dał osobę o takiej głębi życiu wiary i miłości, że ten jej nie rozumiał. Byli tacy spowiednicy, którzy jej wprawdzie nie rozumieli, ale prosili ją, aby swe przeżycia notowała [o. Wiktora Waroux]. Tak powstał Dziennik, ale niewiele jej pomagali"[5]. Siostra Jadwiga Stabińska biografka Anieli Salawy, tak napisała o tym Dzienniku: „Dziennik jest arcydziełem mistyki w skali światowej. Jako jeden z czołowych dokumentów, ale bynajmniej nie jako dokument jedyny, pozwala nam wykorzenić zadawnione a niesłuszne przekonanie, że Polacy, nawet polscy święci, są pozbawieni mistycyzmu, uroku świętości. Nie jesteśmy skazani wyłącznie na mistyczny import, zwłaszcza import niechrześcijański. Wymieniamy się natomiast na zasadach partnerstwa dorobkiem swojej mistyki z narodami chrześcijańskimi. W naszym świecie, którego prawie jedyną stałą jest zmienność, mistyka - bezpośredni kontakt z Bóstwem - nic przedawnia się nigdy. Zmienia się natomiast jej słownictwo"[6]. Wspominając o Dzienniku warto zwrócić uwagę na motto, które na wstępie umieścił ks. Maciątek, a którym były słowa Anieli Salawy: „Czyżbym ja mogła, umiała skłamać?"[7]. Jak już wspomniano wcześniej, po ojcu Chochleńskim kierownikiem duszy Anieli został redemptorysta, właśnie o. Waroux. Specjalizował się on w teologii ascetycznej i mistycznej a mimo tego, tak ocenił swoje ówczesna przewodnictwo duchowe: „Co do szczegółów... [Aniela] była cicha, mało o sobie i swym życiu mówiła... ja tym niewiele się zajmowałem. Tyle tylko powiem, że chyba dla ćwiczenia w cierpliwości Bóg ją do mnie posłał, a kiedy to sobie wspominam, żal mi jej, że z powodu mnie tyle się nacierpiała przez te cztery lata, przez które miałem ją pod swym kierownictwem a to z powodu mojego niedołęstwa, mimo to ani słowo skargi nie wyszło z ust jej, przeciwnie tylko dobrze o mnie mówiła ... Prosiłem i proszę ustawicznie P.[ana] Boga o umiejętność kierowania duszami, wiele studiowałem z zakresu ascezy i mistyki, ale w praktyce...?!"[8]. Wyjaśnieniem zachowania Anieli, ale także i jej spowiedników jest zapewnienie Pana Jezusa, które błogosławiona Aniela otrzymała w dniach 4 i 5 września 1918 roku: „W chwili wielkiej miłości byłam zapewniona, że tu na ziemi mam wytrzymać czyściec, ażeby co pilno z Nim się połączyć, kiedy rozkaże mi umrzeć. I tak mi było powiedziane, że wiele mam i mieć będę cierpień fizycznych, które nie będą zrozumiałe, ani dla spowiednika, ani dla lekarza. A z braku takiego zrozumienia od spowiednika będzie podwojonym cierpienie. I to ma być ten akt heroiczny, którego Pan Bóg żąda od (mojej) duszy. Mam dobrowolnie zgodzić się na to, a wtenczas okaże się szczególna opieka Boża nad duszą Mu oddaną"[9]. Dlatego też, mając tak jasne sygnały płynące z nieba „Aniela przełamała się i nie zraziła na skutek boleści, jakiej doznała od swego długoletniego spowiednika. Jednak jej siły fizyczne nie były tak potężne, jak jej duch gorliwy i wola. Od zajścia z o. Stanisławem spowiedź dla Salawy stała się prawdziwą męką. Dawniej - opowiadała sama - gdy przychodził czas spowiedzi, to tak wielka radość ogarniała jej ducha, że biegła do kościoła, jakby jej kto skrzydła do ramion przyczepił. Po odrzuceniu przez spowiednika, ilekroć zbliżała się do konfesjonału, ogarniał ją lęk, strach jakiś niepojęty, pot występował jej na czoło, coś ją dławiło w gardle, zdawało jej się, że zemdleje. Trwało to wszystko tak długo, dopóki wiedziała, że ma się spowiadać, jeśli zaś okazało się, iż spowiednik do konfesjonału nie przyjdzie, znikała wszelka obawa i była znowu najzupełniej spokojna. Salawa starała się opanować swój strach przed spowiedzią, tłumaczyła sobie, że nie ma żadnych powodów do takiej bojaźni. Nie mogła jednak tego przełamać. Przecież wiem - mówiła - że ojcowie są dla mnie tak dobrzy, że nic złego mi nie zrobią, ale gdy zbliża się spowiedź, nic na to poradzić nie mogę. Podczas spowiedzi nie mogła mówić prędko, coś ją dławiło. Jeśli zaś spowiednik życzył sobie, by mówiła prędzej - zapominała wszystko. Niekiedy podczas spowiedzi zdawało jej się, że wody ogromne otaczają ją i konfesjonał. Ogarniało ją wtedy jakieś przerażenie i padała zemdlona przy konfesjonale. Oczywiście, że nie ułatwiało jej to spowiedzi. Wtedy złośliwi znowu twierdzili, że udaje. Znalazły się osoby, które podsłuchiwały jej spowiedź, aby później jej szkodzić. Przeszkadzano jej w spowiedzi. Raz się nawet zdarzyło, że Aniela spowiadała się wyjątkowo u o. Pyżalskiego. Spowiedź trwała znowu dość długo. Otóż, gdy się spowiedź skończyła i Aniela odchodziła od konfesjonału, pewna osoba dała jej publicznie w twarz, tuż przy konfesjonale, na oczach innych, nie tłumacząc w ogóle, dlaczego tak czyni. Salawa w ogóle nie zareagowała na zniewagę, nawet nie zapłakała. Spojrzała tylko głęboko w oczy znieważającej ją osoby i z heroicznym spokojem bez słowa odeszła od konfesjonału, by modlić się do swego Boga. Skąd Aniela znalazła tyle siły, by z nadzwyczajną godnością znieść wyrządzoną sobie zniewagę wyjaśnią jej własne słowa. Kiedy rozważam drogi Boże - pisała Aniela - to czuję, że kiedy się zdarzą różne nieporozumienia od drugich, ja mam być dla nich z wielką wyrozumiałością i słodyczą Jej dusza gorliwa, pragnąca jedynie Boga, potrafiła być, właśnie ze względu na Boga - tak wspaniałą w swej wyrozumiałości dla podłych nawet ludzi. Jedna z jej najserdeczniejszych przyjaciółek, która od samej Anieli słyszała o tym policzku, spytała znieważoną: dlaczego Anielciu nic nie powiedziałaś i spokojnie wszystko zniosłaś? Bo Pan Jezus też otrzymał policzek, więc dla Niego zniosłam mój w cichości. Owo zdarzenie w niczym nie zmieniło dalszego postępowania ofiarnej duszy Salawy. Chodziła w dalszym ciągu najchętniej do kościoła redemptorystów, gdzie tylu już doznała upokorzeń, spowiadała się tam jeszcze przez cztery lata"[10]. Błogosławiona Aniela wielokrotnie spotykała tę osobę, która ją spoliczkowała w kościele. Była to cierpiąca na obsesyjną nienawiść kobieta, o której tak opowiadała serdeczna przyjaciółka Anieli: „Ta dziewczyna (...) w ogóle stale prześladowała Anielcię. Obserwowała ją w kościele, podsłuchiwała nawet jej spowiedź, pisała na nią skargi do spowiedników, a oprócz tego na miejscach publicznych przed kościołem lub przy innej sposobności nazywała ją wariatką, bigotką, obłudnicą i oszustką"[11]. Jednego dnia zdarzyło się tak niefortunnie, że Aniela wsiadła do tego samego tramwaju, w którym jechała ta perfidna dziewczyna. Wówczas „najspokojniej w świecie nie zdradzając się nawet jednym drgnieniem twarzy usiadła Salawa i pochyliła głowę w skupieniu. Jej wejście spostrzegła oczywiście złośliwa kobieta i skoro tylko Aniela usiadła, wskazała na nią palcem swej sąsiadce oraz na głos poczęła mówić, że Salawa jest histeryczką, oszustką, udaje pobożność i zawraca głowę księżom w konfesjonale przeszkadzając innym. Oszczerczyni zaperzyła się tak dalece w swej nienawiści, że Aniela myślała - tak powiedziała później koleżankom, - iż otrzyma znowu w twarz. Chociaż tramwaj kilkakrotnie stawał na przystanku, Aniela nie wysiadła, lecz dojechała do zamierzonego celu, a nienawistna jej kobieta wysiadła wcześniej"[12]. Można powiedzieć, że błogosławiona Aniela Salawa była kolejną osobą, do której odnoszą się słowa Pana Jezusa wygłoszone podczas Kazania na Górze: Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. (Mt 5, 10-12) Aniela modliła się w kościele zazwyczaj w miejscach zaciemnionych, gdzieś pod chórem czy też za filarem. Można nawet powiedzieć, że się po prostu chowała. Ale, oczywiście nie chowała się przed Bogiem tylko przed ludźmi. Podczas Mszy świętej była bardzo skupiona, wielokrotnie wpadała w stan zachwycenia a jej twarz ulegała wielkiej zmianie, zaś ona sama sprawiała wrażenie osoby omdlałej. Ci, którzy ja widzieli mówili, że była to twarz Anioła. „Jedna z koleżanek Anieli była (...) naocznym świadkiem jej nadzwyczajnej modlitwy i twierdzi, że nie były to omdlenia jakie zdarzać się mogą zawsze ludziom osłabionym. »Dwukrotnie byłam świadkiem - opowiada koleżanka Salawy - jej uniesień mistycznych w kościele św. Barbary i stanowczo twierdzę, że nie było to omdlenie, bo Anielcia po ocknięciu się z tego zachwytu była zawsze rumiana i pełna pogody. Przepraszała też obecnych i niczym się nie usprawiedliwiając wychodziła«. Wiemy również od innych przyjaciółek Salawy, że stany nadzwyczajnego skupienia, podczas których traciła ona przytomność i nie reagowała w ogóle na zewnętrzne bodźce, powtarzały się w jej życiu w owym czasie dość często. Opierając się na późniejszych zapiskach samej Anieli możemy w przybliżeniu przynajmniej przedstawić sposób owych zachwytów. »Tak często jest - pisze Salawa - jakby ogrom Bóstwa uderzający na moją duszę, który mnie takim strachem przejmuje, że cała drętwieję z przerażenia. Po takim zjawisku do niczego nie jestem zdolna tylko do głębokiego milczenia i podziwienia. A siły fizyczne zupełnie ustają«. »Bardzo często tak jest. Za karę niewierności łasce Bożej i za ból, który dusza czyni wobec Pana Boga - a może to też jest z wielkiej miłości, Pan Bóg do gruntu niszczy i z ziemią równa i w proch zamienia moje ciało i proch rozwiewa po ziemi, jako do zdeptania. I tak to trwało długie chwile czasu. A gdy dusza podczas takiej próby i takiego niszczenia niesłychane męki przechodzi, ale z zupełnym spokojem, chociaż z niemałymi jękami. A później Pan Bóg te prochy w jednym momencie zbierze i na powrót ukształci ciało tak, jak było i do życia przychodzi i tylko tyle można powiedzieć: wyniszczył mnie samą z siebie i pokazał czym jestem«. Tego rodzaju przeżycia wewnętrzne powodowały - zdaje się - u Anieli utratę świadomości i patrzącym z boku mogła się wydawać, że popadła w zwyczajne omdlenie"[13]. Niestety, niewiele osób rozumiało to, co się działo z nią podczas tych stanów a już prawie nikt, nie łączył tego z „nadzwyczajną łaską Bożą"[14]. Nawet zdecydowana większość jej koleżanek była zdania, że Aniela po prostu udaje. I właśnie z powodu tego kompletnego niezrozumienia, pojawiały się takie osoby, „które złośliwie i bezczelnie zachowywały się wobec niej nawet w miejscach publicznych"[15]. Ponieważ Pan Bóg nie przeznaczył Anieli do tego, aby mogła zostać zakonnicą, więc ona postanowiła znaleźć coś, co mogło tę jej chęć życia zakonnego w jakimś stopniu zastąpić. Jeszcze w roku1912 w dniu15 maja, kiedy Kościół wspomina świętą Zofię, w bazylice oo. Franciszkanów w Krakowie, Aniela Salawa wstąpiła do Kongregacji Sióstr Trzeciego Zakonu świętego Franciszka, popularnie zwanych tercjarkami. Obłóczyn dokonał ojciec Błażej Justvan. Natomiast profesję 6 sierpnia 1913 roku przyjął o. Izydor Olbrycht. W tym świeckim zakonie przyjęła imię zakonne Teresa. Tak jak miała na imię jej ukochana i już nie żyjąca siostra. Kiedy wybuchła I wojna światowa Aniela postanowiła pozostać w Krakowie, „i tu w znanych kościołach modlić się o pomyślność własnego narodu - o jego wolność"[16]. Wówczas pracowała jeszcze u Edmunda Fischera a on mógł w każdej chwili otrzymać rozkaz ewakuacyjny. Więc gdyby tak się stało, Aniela wstępnie uzgodniła w paru miejscach możliwość pracy dla siebie i zamieszkania tam. „W kilka tygodni po wybuchu wojny Kraków zamienił się jakby w jeden wielki szpital. Nie tylko bowiem właściwe szpitale, lecz także klasztory i większe domy prywatne zapełniły się rannymi żołnierzami. Dla Anieli skończyły się wówczas spokojne dni ukrytej pracy w jednym tylko domu, a rozpoczęła się gorliwa pomoc tym właśnie cierpiącym rannym. Dokładnie i sumiennie wypełniała swe obowiązki służącej, ale większość dnia spędzała między rannymi. Nawet ciche godziny adoracji zastąpiła praca w szpitalach. Codziennie zjawiała się wśród rannych zaopatrzona obficie w żywność, różnego rodzaju przysmaki, a szczególnie papierosy i wszystko to z miłym uśmiechem rozdawała między chorych żołnierzy. Rychło stała się dla nich najmilszym gościem wyczekiwanym z utęsknieniem. »Idzie nasza święta panienka« - wołali na jej widok ranni żołnierze"[17]. Na marginesie tego, że ci żołnierze nazywali Anielę świętą panienką, można zauważyć, że jednak bardziej pasowało do Anieli miano, które przytacza Ojciec Franciszek Świątek w swojej pierwszej pracy na temat życia Anieli Salawy. Zamieszcza on tam taką charakterystykę naszej bohaterki: „Jej smukła, ascetyczna postać, szlachetne i spokojne ruchy, czarne oczy jakby mgłą mistyczną przyćmione i zapatrzone w inne światy, robiły na wszystkich duże wrażenie. O. Geruszczak bardzo poważny kapłan i znany kaznodzieja tak się o niej wyraził: »Jak ona dziwnie uduchowniona: coś anielskiego przebija w jej twarzy, to istota jakby nie z tego świata!«. To też nazywano ją często: Świętą Anielką. Osoby prawdziwie święte znamionują dwa wręcz przeciwne rysy: powaga z odcieniem melancholii i pogodna wesołość, w pierwszej odzwierciedla się nędza doliny płaczu, na której żyją, w drugiej niebo, gdzie wiarą, nadzieją i tęsknotą przebywają"[18]. Aniela Salawa nie zwracała uwagi na narodowość rannych żołnierzy, oczywiście najchętniej pomagała Polakom, bo mogła się z nimi w prosty sposób porozumieć. A starała się przynosić nie tylko rutynową czy materialną pomoc tym żołnierzom, ale także i duchową. Musiała z pewnością stykać się również ze śmiercią swoich podopiecznych. Pewnego razu zawołano ją do konającego Tatara. „Przemawiać do niego nie umiała, bo była przecież polską dziewczyną, ale umiała mu pot zetrzeć z czoła, napoić, pościel poprawić - umiała być dobrą. Patrzyła przy tym na Tatara z współczuciem, uśmiechała się do niego swym dobrym, serdecznym uśmiechem, a potem złożyła ręce do modlitwy i podniosła oczy w niebo. Wówczas Tatar zdziwiony jej dobrocią także się uśmiechnął, a potem łzy wielkie spłynęły z jego oczu i z tymi łzami wdzięczności odszedł do Boga..."[19]. Wszyscy, którymi się opiekowała Aniela mówili o niej, że jest prawdziwym Aniołem. Odwiedzała ona także w szpitalach małe i chore dzieci, im również udzielała pomocy. Ponadto oprócz rannych żołnierzy i chorych dzieci wspomagała dodatkowo jeńców wojennych, którzy pracowali w tych czasach nad brzegami Wisły. Chodziła do nich „z dużą ilością chleba, z wielkim garnkiem jedzenia, którego sama udźwignąć nie mogła, lecz musiały jej koleżanki pomagać i z radością rozdawała upragnione pożywienie głodnym jeńcom i cieszyła się, że może im także dobrze czynić"[20]. Pomagała także swoim biedniejszym koleżankom, studentom i ludziom ubogim. Cała ta pomoc pochodziła z jej własnej pensji. A „kiedy rozdawszy wszystko co było jej własne [i] nie mogła pomóc wszystkim, którym pragnęła, wtedy po prostu sama prosiła u bogatszych znajomych lub koleżanek, a co od nich otrzymała, z radością niosła do szpitali lub jeńców wynędzniałych"[21]. W tym czasie, kiedy została wyrzucona z pracy przez Edmunda Fischera, Aniela nocowała przez kilka pierwszych dni u swojej zamężnej siostry Eleonory Cygan. U niej „wypłakała się, wyżaliła i szybko odzyskała spokój. Zrozumiała, że Bóg postanowił doświadczyć ją tym cierpieniem. Ani wtedy, ani potem nie oskarżała Fisherów. Chętnie mawiała: Niech im Bóg błogosławi. Wobec osób, które nie znały bliżej tego jej niezmiernie bolesnego przeżycia, pokrywała je milczeniem"[22]. Aniela Salawa od tego, pamiętnego i bolesnego dla niej dnia, rozpoczęła bardzo intensywną drogę ku Bogu. Była to droga „przez cierpienie i ofiarę"[23]. Także od tegoż dnia cierpienie stało się w dużej mierze treścią jej życia. Było to cierpienie zarówno fizyczne jak i duchowe. Sama będąc już przyzwyczajona do cierpień fizycznych [jeśli można się do takich cierpień w ogóle przyzwyczaić], „twierdziła, że cierpienia duchowe przewyższają dolegliwości ciała"[24]. I tak o tym napisała w swoim Dzienniku: „Często bardzo doświadczam tak wielkich boleści i cierpień w duszy, że powiedzieć mogę śmiało: są one daleko więcej dotkliwe, niż wszystkie, co cierpię na ciele. Doświadczam zupełnego opuszczenia od Pana Boga i podczas tego jakby jakaś zasłona pada. Ale nie tylko na duszę, lecz i zupełnie i na zmysły ciała, to jest oczy. A podczas tego, to tylko wielkie wyrzuty sumienia, a czasem dziwne a dziwne, wszelkiego rodzaju postacie srogo się pastwiące i w przeróżny sposób. A są chwile, to inaczej i straszniej. A czasem spalenie, to znów jakby płomień ognia i raz jakby ku zniszczeniu. A znów inny raz, to jakby z wielkiej miłości Bożej dziwnie to zapala i uśmierza wszelki ból. Ale to tylko na maleńką chwileczkę"[25]. Aniela Salawa po utracie pracy u Edmunda Fischera zmieniała jeszcze kilkakrotnie swoich pracodawców, ale gdzieś od maja roku 1917 zaczęła bardzo poważnie chorować i już nigdy nie powróciła do pracy jako służąca. Choroby te były po części nabyte w dzieciństwie, ale niektóre otrzymywała „dobrowolnym aktem zastępczym za osoby, które nie potrafiły dobrze ich znosić"[26]. Aby zrozumieć co znaczy, ten akt zastępczy, zajrzyjmy wpierw do Dziennika Anieli Salawy, który nakazał jej prowadzić (o czym już wcześniej wspomniano) jej spowiednik ojciec Wiktor Waroux. Tam możemy znaleźć takie, bardzo interesujące zdania: „Prawie zawsze, gdy rozmawiam z osobą, a szczególnie niezgodzoną z wolą Bożą, w tej samej chwili słyszę głos do mnie, że jak to jest bolesno Sercu Bożemu i żebym ja brała za tę osobę te cierpienia i te trudności dobrowolnie, które ta osoba ponosi tak niezgodnie [z wolą Bożą]"[27]. I nieco dalej: „Kiedy zgłębiam drogi Boże, to czuję jakbym miała być gotową do przeróżnych cierpień, bez względu zupełnie, skąd one będą i od kogo... (...) [i miewam ustawicznie] takie udręczenia, że w czasie snu wydobywają się jęki mimowolne i daje się uczuć jakby spalone wnętrzności...(...) I często tak jest, że gdy myślę, czy jest jaka droga łatwiejsza, to w tej chwili okazuje się mi droga golusieńka i bardzo trudna. I tak jest, że tylko ta jest dla mnie"[28]. I jeszcze dalej: „Ustawicznie czuję to, że jako ja mam być ofiarą i przebłaganiem za grzechy ludzi... Czuję, jak Pan Jezus prowadzi mię za rękę i pokazuje, do jakiego stopnia mam się wznieść do Niego, a najwięcej przyjmowaniem dobrowolnych cierpień za drugich. Kiedy Pan Jezus wzywa do przyjmowania dobrowolnych ofiar, spełnionych przez cierpienie, wtedy choćby tu chodziło o odebranie sławy i największe krzywdy bez przyczyny wyrządzone, to się nie ma myśleć, że temu ludzie winni... Ale ani myślą rozbierać, ani się tym martwić, bo ofiara, której Pan żąda, tylko w ten sposób może być spełniona"[29]. Te powyższe słowa mogą wydawać się niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka, który nigdy nie próbował zgłębiać duchowej nauki Kościoła katolickiego. Natomiast ktoś, kto wie co to znaczy ofiarować się jako żertwa ofiarna, doskonale pojmuje rozumowanie Anieli i słowa Pana Jezusa do niej skierowane. Również i postepowanie Anieli Salawy będzie mu dużo łatwiej zrozumieć. A jak dokładnie wyglądało to postępowanie, dowiemy się tego w dużej mierze z zeznań, które zostały złożone podczas przesłuchań w procesie do beatyfikacji Anieli Salawy. Zeznania te miały miejsce w Kurii Metropolitalnej w Krakowie w latach 1948-1949 i w późniejszym, dodatkowym II procesie odbytym w roku 1956. Wówczas dołączono też dwanaście wcześniejszych zeznań złożonych pod przysięgą, przez osoby, które „albo nie żyły albo nie mogły przybyć do Kurii Krakowskiej z powodu choroby lub innych przeszkód"[30]. Najpierw zapoznajmy się z zeznaniami Kazimiery Karabińskiej, siostry Marii, zmarłej żony Edmunda Fischera, która tak zeznawała: „Z opowiadania mojej służącej Agnieszki Milczównej, którą przyjęłam z polecenia Sługi Bożej Anieli Salawy mogę przytoczyć fakt świadczący o wielkiej miłości bliźniego Sługi Bożej. Mianowicie kiedy Sługa Boża dowiedziała się, że dependent [urzędnik] adwokacki nazwiskiem Stuhr pracujący u mojego szwagra z powodu paraliżu na jaki cierpiał zamierzał odebrać sobie życie, Sługa Boża prosiła Pana Boga, ażeby na nią zesłał te dolegliwości, co też się stało. Wyżej wspomniany dependent wyzdrowiał, a Sługa Boża cierpiała na paraliż aż do śmierci. Słyszałam również z opowiadania wyżej wymienionej służącej o innym zdarzeniu świadczącym o wielkiej miłości bliźniego Sługi Bożej, mianowicie o zdarzeniu uzdrowienia z choroby raka. Sługa Boża spotykała często na ulicy Sławkowskiej przechodzącego człowieka chorego na raka. Razu pewnego miała Sługa Boża widzieć Pana Jezusa dźwigającego ciężki krzyż i idącego za wyżej wymienionym chorym. Kiedy Sługa Boża zwróciła się z zapytaniem do Pana Jezusa: Jezu, dlaczego tak bardzo cierpisz taki krzyż dźwigając, usłyszała odpowiedź: bo ten człowiek, któremu go dałem, niegodnie go nosi. Wówczas Sługa Boża prosiła Pana Jezusa, aby tę chorobę na nią zesłał, co też nastąpiło, a chory ów uzdrowiał"[31]. Ten urzędnik adwokacki, o którym wspomniała siostra pani Marii Fischer, to dr Oskar Tadeusz Stuhr stryjeczny dziadek lub kto wie, może nawet w prostej linii dziadek znanego krakowskiego aktora Jerzego Oskara Stuhra. W tygodniku Do Rzeczy Rafał Ziemkiewicz tak o tym pokrewieństwie napisał: „Wikipedia podaje nawet, że to wcale nie on [Oskar] był dziadkiem aktora Jerzego, ale jego brat imieniem Tadeusz (w istocie bracia Oskara nosili imiona Rudolf i Leopold) - przy czym w odnośniku powołuje się anonimowy autor biogramu, jako na podstawę tego twierdzenia, na książkę Jerzego Stuhrowie - historie rodzinne. Być może Jerzy Oskar Stuhr (samo drugie imię aktora, nieużywane przez niego publicznie, jest w tej kwestii wymowne) żadnej odpowiedzialności za tę pomyłkę nie ponosi. W wywiadzie dla Gazety Krakowskiej z 2019 r. mówi wyraźnie o moim dziadku, a nie bracie mojego dziadka[32]. Oskar Stuhr w swoich zeznaniach procesowych złożonych w roku 1955, czyli w tym drugim, dodatkowym procesie do beatyfikacji Anieli Salawy, tak o tym zdarzeniu wspomniał: „Często rozmawiałem z Anielą na tematy religijne, ale dłużej nie miałem czasu, bo miałem dużo roboty. Natomiast zatrudniony wtedy w kancelarii adwokata Fischera pisarz Ludwik Młynarski akademik (prawnik) częściej i dłużej rozmawiał z Anielą, jako chłopak młody i rozmowny oraz mający więcej czasu. Słyszałem nieraz jak dyskutował z Anielą na tematy religijne. Młynarski, jak to było w modzie u akademików, był obojętny pod względem religijnym. Wiem, że potem ów Młynarski był oficerem w legionach [w spisie oficerów sztabu I Brygady można znaleźć chorążego Ludwika Młynarskiego[33]] , spotkałem go bowiem w czasie wojny, ale nie wiem co się z nim stało, przypuszczam, że już nie żyje. Wiem, że Młynarski narzekał na jakąś chorobę, ale nie wiem, jak się te sprawy później ułożyły. Z Młynarskim byłem razem od 1909 aż do wojny światowej pierwszej"[34]. W niektórych zeznaniach świadków do procesu o beatyfikację Anieli Salawy można zauważyć, że ten pracujący u Edmunda Fischera urzędnik, nazywany był koncypientem, ale także kopistą, pomocnikiem lub pisarzem czy też akademikiem studiującym prawo, i że cierpiał on na „chorobę nogi"[35] lub na „lekki paraliż prawej strony ciała"[36]. Gdyby nie zeznania koleżanki Anieli, (które zacytujemy poniżej) można by przypuszczać, że ten urzędnik, jakkolwiek by się nie nazywał, nawet nie domyślał się tego, co wymodliła dla niego i dla siebie Aniela Salawa. Jest więc trochę zamieszania w zeznaniach dotyczących tego urzędnika. Siostra Marii Fischer mówi, że nosił on nazwisko Stuhr. W zeznaniach Oskara Stuhra, jak już wspomniano padło nazwisko Młynarski. W jeszcze innych zeznaniach, na przykład w tych, które dwukrotnie składała koleżanka Anieli, Helena Ławrowska pada nazwisko Malinowski. Tak wyglądały jej zeznania podczas pierwszego przesłuchania: „Sługa Boża słysząc młodego koncypienta adwokackiego, bluźniącego z powodu choroby nogi, prosiła Pana Boga o nawiedzenie jej jego chorobą, co też nastąpiło. Wyżej wymieniony wyzdrowiał a Sługa Boża do śmierci dotknięta była tą niemocą. (...) Sługa Boża bolała nad obrazą Bożą i gdy wyżej wspomniany koncypient adwokacki, nazwiskiem Malinowski, w czasie choroby bluźnił Panu Bogu, Sługa Boża jak już wspomniałam, przyjęła na siebie jego chorobę, byle tylko Pan Bóg nie był obrażany"[37]. Podczas drugiego przesłuchania w roku 1956 Helena Ławrowska tak zeznawała: „Sama S.[łużebnica] B.[oża] opowiedziała mi: Był u p. Fischera koncypient Malinowski, który chorował na paraliż i narzekał na Pana Boga i nosił się z myślą popełnienia samobójstwa. S.B. z miłości Boga, aby uchronić tego człowieka od obrazy Bożej pocieszała go i oświadczyła [chyba jemu], że weźmie na siebie jego chorobę. Faktycznie Malinowski począł się lepiej mieć, S.B. zaś do śmierci chora była od tego czasu na nogę, już nie chodziła tak żwawo jak przedtem, tylko powłóczyła nogą. Gdy mi powiedziała o swym niedomaganiu z żartem odezwałam się do niej: chciałaś to masz; Ona zaś : Gdzieby mnie Pan Jezus tak szybko wysłuchał - tym słowem chciała pokryć rzeczywisty stan"[38]. Tu warto zwrócić uwagę na kilka, wydaje się, dosyć istotnych faktów. Po pierwsze ważne jest to, że Aniela sama opowiadała to zdarzenie koleżance, po drugie Aniela pocieszała i oświadczyła niedoszłemu samobójcy, że weźmie na siebie tę jego przypadłość. A więc musiał on być świadomym tego co się później wydarzyło. No i w końcu to, że wcześniej chodziła żwawo a po przejęciu na siebie dolegliwości koncypienta, zaczęła chorować na nogę i już do końca życia nią powłóczyła. Dosyć ważnym szczegółem może być jeszcze to, że mówi ona o koncypiencie a nie o pisarzu czy o akademiku a to jest jednak duża różnica. Czytając życiorys Oskara Stuhra, który jest opublikowany w Słowniku biograficznym adwokatów polskich możemy prześledzić jaką drogę musiał on przejść, żeby zostać koncypientem: „Następnie zapisał się na Wydział Prawa UJ, który ukończył w 1907, zaś 30.07.1909, po zdaniu egzaminów rygoryzalnych, uzyskał tytuł doktora praw. Jednocześnie od lipca 1907 odbywał aplikację adwokacką (kandydował do adwokatury), początkowo w sądzie, jako praktykant, a następnie auskultant sądowy (do 30.11.1909), a później jako koncypient w kancelarii adwokackiej byłego prezydenta I[zby]A[dwokackiej] w Krakowie adw. Edmunda Fischera"[39]. Jak sam zeznał jako koncypient pracował u Edmunda Fischera do roku 1914. Można się jeszcze zastanowić, dlaczego Aniela mówi koleżance o jakimś Malinowskim a nie o Ludwiku Młynarskim czy też o Oskarze Stuhrze? Ponieważ trudno jest dzisiaj dojść do wszystkich szczegółów z tamtych czasów, więc spróbujmy posnuć trochę domysłów. Otóż, Malinowski to w Polsce dosyć popularne nazwisko. W księdze adresowej Krakowa i Podgórza z roku 1910 można znaleźć tam 11 osób o tym nazwisku. Natomiast jest tylko jeden mieszkaniec Podgórza o nazwisku Stuhr i do tego o imieniu Oskar, auskultant sądowy (niższy urzędnik sądowy, sekretarz) zamieszkały przy ul. Wiślnej 1. Jest też jeden Młynarski, ale Feliks, nauczyciel mieszkający w Krakowie na ulicy Batorego 1. Kto wie, może ojciec Ludwika? Pewnie i w późniejszych latach te proporcje niewiele się mogły zmienić. Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że pan dr Oskar Stuhr zamierzał w 1914 roku otworzyć kancelarię adwokacką[40], ale z powodu wybuchu wojny musiał odłożyć te plany. W roku 1916 był już adwokatem, formalnie wpisanym na listę w krakowskiej Izbie Adwokackiej. Od roku stycznia 1920 do śmierci prowadził w Krakowie swoją kancelarię adwokacką. Był więc osobą z każdym rokiem coraz bardziej znaną w Krakowie. Natomiast bardzo trudno jest coś więcej znaleźć o osobie Ludwika Młynarskiego, który podobnie jak Oskar Stuhr, w czasie pierwszej wojny światowej służył w wojsku jako oficer. Wydaje się więc, że można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć założenie, iż Aniela nie podała swojej koleżance prawdziwego nazwiska koncypienta, którego uchroniła przed samobójstwem. Być może wolała podać jakieś popularne nazwisko niż mówić o kimś, kto mógł być dosyć znany w Krakowie. Jest też taka możliwość, że koleżanka Anieli pomyliła nazwisko Młynarskiego z Malinowskim. Jedno jest pewne, kimkolwiek był ten urzędnik, na pewno nie miał powodów do dumy ze swojego postępowania, zwłaszcza gdy mógł o tym przeczytać w biografii Anieli, która ukazała się już w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Wówczas biograf Anieli Salawy, który jako urzędnika wskazał Ludwika Młynarskiego, (prawdopodobnie na podstawie opowiadania którejś z jej koleżanek) tak przedstawił to zdarzenie: „U państwa X. [Fischer], gdzie służyła, pracował w biurze młody urzędnik L. M. [Ludwik Młynarski] Chłopiec bardzo dobry, ale mocno duchem światowym owiany. Spotkało go nieszczęście; lekki paraliż objął prawą połowę ciała. Ogarnęła go rozpacz. - Nie mam po co żyć - biadał, bełkocząc niewyraźnie - życie mam złamane w pierwszej jego wiośnie. Jakie widoki przede mną? Kalectwo, nędza - i tak męczyć się całe życie? Lepiej mi pójść do nirwany. - Co to znaczy pójść do nirwany? - zagadnęła Anielka. - Nie rozumiesz tego, bigotko? To znaczy pójść pod zielony pagórek, czyli palnąć sobie w łeb. I tak zrobię! - A Pana Boga się nie boisz? A gdzie dusza pójdzie? - Do nirwany! Ulękła się Anielka o jego zbawienie. Ofiarowała się przy Komunii Świętej za niego: »Jezu, daj mi chorobę tego obłąkańca. On tak poniewiera Twym skarbem i ukochaniem krzyża, on piekło sobie chce otworzyć. Jezu, nie odmawiaj mi tej łaski. Wiesz, jak Ciebie kocham«. Ofiara została przyjęta: Aniela doznała lekkiego paraliżu, młodzieniec wyzdrowiał i stał się użytecznym społecznie człowiekiem - pełnił służbę oficera w armii polskiej"[41]. Jak już wcześniej wspomniano nie było to jedyne cierpienie, które w zastępstwie innego człowieka Aniela przyjęła na siebie. Oczywiście, możemy jeszcze łatwiej zrozumieć to heroiczne poświęcenie Anieli Salawy, jeśli zapoznamy się z zapisami z jej Dziennika: „W czasie pracy ręcznej zastanawiałam się, na czym polega przy słońcu oczyszczenie prochu. I w jednej chwili odczułam doświadczalnie, jak to będzie, gdy ja spotkam się oko w oko z moim ukochanym Bogiem... I jaką jest czystość mojej duszy i że żyjąc powinnam się stać jakby błoto do zdeptania we wszystkim, a tym bardziej, że Pan Jezus powiedział, że dopóki wyżej cenię ciało moje, niż ziemię w ogrodzie, dopóty Pan Jezus jest związany użaleniem nad słabością moją... I czym gotowa na wszystkie ofiary ciała i ducha i pozbycia się wszystkich, nawet naturalnych wymagań... A ponieważ wiem, że tak jest, więc mnie nic nie usprawiedliwi, żem nie wiedziała..."[42]. W roku1917, gdy stan zdrowia Anieli Salawy jeszcze bardziej się pogorszył, została ona wówczas przyjęta do szpitala należącego do Stowarzyszenia świętej Zyty. Ponieważ szpital był utrzymywany ze składek członkiń tego Stowarzyszenia miały one prawo do decydowania o tym, kogo do szpitala przyjmowano. Aniela także opłacała regularnie składki członkowskie, więc nie było problemu z jej przyjęciem. Jednak, mimo swojego ciężkiego stanu nie wyglądała na osobę chorą. Miała delikatną cerę a na jej policzkach były „zawsze silne rumieńce, głębokie zjednoczenie z Bogiem dawało jej wielki spokój, a nadzwyczajne łaski Boże oraz widzenia niebiańskie przepełniały jej serce radością, a na ustach pojawiał się uśmiech pogodny"[43]. Więc szybko okazało się, że i tu znalazły się nieprzyjazne jej dusze, które swoimi uwagami o symulowaniu przez nią choroby, nastawiły negatywnie do niej lekarza. Mówiono o niej, że „ nie może z nią być tak źle skoro tak ładnie wygląda, że na pewno udaje chorą, aby nie pracować, a przecież czasy są tak ciężkie..."[44] Sugerując się tymi uwagami uznał on, że Aniela cierpi na histerię. Ona wówczas postanowiła opuścić szpital, ponieważ jej bóle nasilały się już do tego stopnia, że często wiła się nie mogąc ich wytrzymać i nie chcąc robić z siebie widowiska wolała cierpieć w samotności. Jej koleżanka ze stowarzyszenia św. Zyty, Maria Najder tak zeznała: „Mówiła mi, że chciałaby się usunąć, żeby jej nikt nie znał. Ten akt strzelisty słyszałam z jej ust: »Boże żyję, bo każesz, umrę, bo chcesz, zbaw mię, bo możesz!«"[45]. Dlatego też, prawdopodobnie w pierwszych miesiącach roku 1918 przeniosła się do sutereny na ul. Radziwiłłowskiej 20. Był to zimny i wilgotny pokoik o powierzchni ok. 12 m2, w którym było klepisko zamiast podłogi. Mimo tego postanowiła ze swoich ostatnich oszczędności opłacić czynsz za kilka miesięcy z góry i powierzywszy się zupełnie Opatrzności Bożej zamieszkała w nim. Tu spędziła ostatnie lata swojego życia. Kraków, ul. Radziwiłłowska 20. W suterenie tej kamienicy, w latach 1918-1922 mieszkała Aniela Salawa. Zdj. ze str.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Aniela_Salawa [1] Niedorzeczności. [2] O. Franciszek Świątek, Życiorysy świątobliwych Polaków i Polek ostatnich wieków, Tom II, Miejsce Piastowe 1932, s. 168. [3] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł do poznania życia cnót błogosławionej Anieli Salawy, Kraków 1991, s. 531. [4] Ks. prof. Edward Staniek w roku 2018 był na łamach prawie wszystkich gazet, kiedy w jednym ze swoich kazań tak się modlił: „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni - modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska. - Jeśli papież nie słucha Jezusa z Góry Tabor, to nie uczestniczy w Jego autorytecie. Kościół Chrystusowy nie jest zbudowany na władzy. Jest zbudowany na autorytecie. Kto wyżej ceni władzę niż autorytet, ten jest obcym ciałem w Kościele Jezusa - mówił w kazaniu ks. Staniek". Cytat z gazety Do Rzeczy ze str. Intern.:https://dorzeczy.pl/kraj/59150/krakow-ksiadz-modlil-sie-o-szybka-smierc-papieza.html [5] Ks. Edward Staniek, Ewangelia w świeckiej sukni; Bł. Aniela Salawa, Kraków 2016, s. 27-28. [6] S. Jadwiga Stabińska OSB ap, Z nadmiaru miłości..., s. 179. [7] O. Franciszek Świątek, Życiorysy świątobliwych Polaków i Polek ostatnich wieków, Tom II, Miejsce Piastowe 1932, s. 174. [8] O. Franciszek Świątek, Życiorysy świątobliwych..., s. 168-169. [9] Aniela Salawa, Dziennik, „Nasza Przeszłość" T. VIII, Kraków 1958, s. 366. [10] O. Albert Wojtczak, Aniela Salawa..., s. 148-149. [11] Albert Wojtczak OFMConv., Aniela Salawa, Rzym 1973, s. 212. [12] Tamże s. 211-212. [13] Albert Wojtczak OFMConv., Aniela Salawa..., s. 210-211. [14] Tamże, s. 211. [15] Tamże. [16] Tamże, s. 192. [17] Tamże, s.193-194. [18] O. Franciszek Świątek, Życiorysy świątobliwych Polaków i Polek ostatnich wieków, Tom II, Miejsce Piastowe 1932, s. 157. [19] Tamże, s. 196. [20] Tamże, s. 198. [21] Tamże, s. 202. [22] S. Jadwiga Stabińska OSB ap, Z nadmiaru miłości..., s. 20. [23] Albert Wojtczak OFMConv., Aniela Salawa, Rzym 1973, s. 205. [24] S. Jadwiga Stabińska OSB ap, Z nadmiaru miłości..., s. 150. [25] Aniela Salawa, Dziennik, „Nasza Przeszłość" T. VIII, Kraków 1958, s. 371. [26] S. Jadwiga Stabińska OSB ap, Z nadmiaru miłości..., s. 21. [27] Aniela Salawa, Dziennik, „Nasza Przeszłość" T. VIII, Kraków 1958, s. 360. [28] Tamże, s. 364. [29] Tamże. [30] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 389. [31] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 55-56. [32] https://dorzeczy.pl/opinie/373912/ziemkiewicz-upadek-rodu-stuhrow.html [33] http://zbrojownia.cbw.wp.mil.pl:8080/dlibra/docmetadata?id=539&from=pubstats [34] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 400. [35] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 37. [36] Albert Wojtczak OFMConv., Aniela Salawa..., s. 212. [37] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 37- 38. [38] Tamże, s. 230. [39] Słownik biograficzny adwokatów polskich A-Ż Tom III, dost. w Intern. na str.: https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&ved=2ahUKEwjH6efb_qX7AhVDx4sKHYyuDw8QFnoECDQQAQ&url=https%3A%2F%2Fdepot.ceon.pl%2Fbitstream%2Fhandle%2F123456789%2F20238%2Fredzik_red_slownik_biograficzny_adwokatow_polskich.pdf%3Fsequence%3D1%26isAllowed%3Dy&usg=AOvVaw2RbjTFf0juQqRtU2RNA_LY [40] W swoich zeznaniach powiedział jednak, że kancelarię otworzył już w 1914 roku. Kłóciłoby się to jednak z jego pobytem w wojsku w tym czasie, o którym w późniejszej treści swoich zeznań wspomina. [41] O. Franciszek Świątek, W blaskach Anioła, Wrocław 2012, s. 80-81. [42] Aniela Salawa, Dziennik..., s. 363. [43] Albert Wojtczak OFMConv., Aniela Salawa..., s. 233. [44] Tamże. [45] O. Joachim Bar, oprac., Zbiór źródeł..., s. 420.
Powrót |