Bł. Małgorzata Łucja Szewczyk Cz. I Zdj. z książki: S. Ancilli Janiny Stasiowskiej CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności. BŁ. Małgorzata Łucja Szewczyk (1828-1905), Założycielka Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej - Sióstr Serafitek. Życie i dzieła, Kraków 2013. Tej nocy towarzyszyć nam będzie bł. Małgorzata Łucja Szewczyk, którą w naszej Litanii Pielgrzymstwa Narodu Polskiego wzywamy jako współzałożycielkę Sióstr Serafitek i patronkę ubogich. Nieznana jest dokładna data urodzin Łucji Szewczyk, wiemy tylko tyle, że urodziła się w 1828 roku w Szepetówce, niewielkim miasteczku leżącym na Wołyniu, znajdującym się wówczas pod zaborem rosyjskim. Niewiele też pozostało danych o dzieciństwie naszej bohaterki, wiadomo jedynie, że gdy miała siedem lat, a więc w 1835 roku, zmarł jej ojciec, Jan. Dwa lata później zmarła matka, Marianna. Rodzice pochodzili z dość zamożnej szlachty polskiej. Ojciec, był dzierżawcą majątku ziemskiego oraz cukrowni[1]. Najprawdopodobniej był prześladowany przez Rosjan po powstaniu listopadowym i jego śmierć mogła być spowodowana następstwami po tych carskich szykanach. Łucja, po wielu latach wspominała swoich rodziców mówiąc, że „prowadzili życie głęboko religijne i cnotliwe"[2]. W czasie, gdy jeszcze żyli rodzice Łucji, to jej wychowaniem oraz prowadzeniem domu, zajmowała się jej matka, „gdyż ojciec dla załatwienia interesów często zmuszony był wyjeżdżać"[3]. Po śmierci rodziców młodziutką Łucją zaopiekowała się jej dużo starsza siostra przyrodnia, której mąż był zarządcą cukrowni. Przyrodnia siostra Łucji, której imienia nie znamy, była osobą także bardzo religijną. Dlatego też, w domu przez nią prowadzonym, podobnie jak u zmarłych rodziców Łucji, panowały zasady czysto chrześcijańskie a to pozwoliło młodziutkiej dziewczynce wzrastać w wierze i miłości do Boga w Trójcy Świętej Jedynego i Matki Przenajświętszej. Wszystkie te powyższe fakty pozwalają więc przypuszczać, że Sakramenty święte Łucja przyjęła podobnie jak jej rówieśnicy, a więc Chrzest święty krótko po urodzeniu, Pierwszą Komunię świętą w wieku 9 a najpóźniej 12 lat. Natomiast „Sakrament bierzmowania przyjęła najpóźniej przed profesją tercjarską, zakładającą jego przyjęcie, a tę złożyła, gdy ukończyła 20 rok życia"[4]. Jej przyrodnia siostra zajęła się również „wykształceniem religijnym i umysłowym Łucji. Ona to nauczyła ją czytać i pisać, uczyła rachunków i katechizmu. Pod jej kierunkiem Łucja zdobyła również umiejętność wykonywania różnych robót ręcznych ze znajomością prowadzenia domu i gospodarstwa domowego"[5]. W tamtych czasach Szepetówka była miejscowością znaną ze swoich źródeł wód leczniczych, dlatego wiele osób przyjeżdżało tam, w celach kuracyjnych, tak jak do każdego innego uzdrowiska. Dzięki temu Łucja mogła na miejscu „poznać zasady stosowania medycyny ludowej, co wykorzystywała później w pełnieniu dzieł miłosierdzia"[6]. Szepetówka zdj. z książki: S. Ancilli Janiny Stasiowskiej CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności. BŁ. Małgorzata Łucja Szewczyk (1828-1905), Założycielka Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej - Sióstr Serafitek. Życie i dzieła, Kraków 2013. W czasie zaborów, zwłaszcza w zaborze pruskim i rosyjskim kościół katolicki doznał wielu prześladowań. Dotknęły one przede wszystkim zgromadzeń zakonnych, które były prześladowane do tego stopnia, że do większości z nich nie pozwalano na przyjmowanie nowych kandydatów lub zakazywano zupełnie ich działalności (tzw. kasata klasztorów). W zaborze rosyjskim do zdecydowanej eskalacji tych prześladowań doszło po powstaniu styczniowym. „W ramach represji rząd carski wprowadził nowe i bardziej jeszcze radykalne rozporządzenia zmierzające do zniesienia zgromadzeń zakonnych. Rozporządzenia z 1864 roku doprowadziły do prawie całkowitego zniknięcia życia zakonnego na ziemiach przyłączonych do Imperium. Zostały zniesione wszystkie klasztory męskie i żeńskie, które liczyły mniej niż 8 członków i te, których członkowie brali udział w powstaniu. Zostały utworzone tzw. klasztory nie etatowe, pozostawione czasowo, które mogły rozwijać swoją działalność, dokąd będą miały więcej niż 8 członków (trzeba zaznaczyć, że równocześnie wprowadzono zakaz przyjmowania nowych członków), oraz tzw. etatowe, którym władze carskie pozwalały istnieć. To były wspólnoty liczące 14 osób. W 1864 roku, na mocy rozporządzeń cara, zostało zamkniętych 2/3 istniejących klasztorów. W latach kolejnych systematycznie były zamykane następne"[7]. Podczas tych prześladowań katolików, najdłużej udało się pozostać na terenie Zasławia Bernardynom, którym pozwolono przebywać w klasztorze aż do śmierci ostatniego zakonnika. Dopiero wówczas miano zamknąć ten klasztor. Bernardyni więc, „pomimo różnych ograniczeń i represji prowadzili nadal intensywną działalność duszpasterską we własnym kościele [świętego Michała], w kościołach parafialnych i w kaplicach dworskich"[8]. W tych kaplicach, których jeszcze w 1872 roku było w diecezji łucko-żymierskiej ponad 300 powstawały ośrodki „nie tylko katolicyzmu rzymskiego, ale i polskości"[9]. Łucja Szewczyk od wczesnej młodości darzyła wielką miłością Matkę Bożą. Bardzo często modliła się właśnie do Matki Bożej Zasławskiej w klasztorze Bernardynów w Zasławiu. Niestety, ten słynący Łaskami Bożymi obraz, a właściwie ikona Matki Boskiej z Dzieciątkiem, zaginęła podczas czerwonej zawieruchy w latach dwudziestych XX wieku i nie wiemy do dzisiaj jak ona wyglądała. Sam klasztor, który stoi do dzisiaj, jest obecnie jednym z najcięższych więzień na Ukrainie. Bardzo istotną rolę w rozwoju duchowości zniewolonego narodu polskiego odgrywały również wszelkiego typu nabożeństwa jak np.: „majowe, czerwcowe, różańcowe, czterdziestogodzinne, adoracje eucharystyczne, Droga Krzyżowa, różne formy czci Najświętszego Serca Jezusowego, systematycznie rozwijające się we wszystkich diecezjach na ziemiach polskich. Ważną rolę odgrywały również praktyki religijne wywodzące się z polskiej tradycji, jak Różaniec, Gorzkie Żale, Godzinki do Najświętszej Maryi Panny, a nade wszystko polskie pieśni religijne, które miały za sobą wielowiekową tradycję, wciąż żywą w polskim narodzie"[10]. Niebagatelną rolę w rozwoju duchowości Łucji Szewczyk odegrał ks. Wiktor Ożarowski (1799 - 1870), członek Trzeciego Zakonu franciszkańskiego, „który był pionierem odnowy życia religijnego na tych terenach młodości naszej błogosławionej"[11]. W późnych latach swojego życia wstąpił on do zakonu kamedułów i przyjął imię zakonne Piotr Damian. Był wnukiem, niesławnej pamięci hetmana wielkiego koronnego Piotra Ożarowskiego (1725-1794), herbu Rawicz, uczestnika i aktywnego działacza Targowicy. Warto przypomnieć[12] tę tragiczną historię powołania ks. Hrabiego Wiktora Ożarowskiego, którą dość szczegółowo opisał w swoich pamiętnikach ks. arcybiskup Szczęsny Feliński, nazywając ks. Ożarowskiego pokutnikiem przez całe życie. Otóż, dziada ks. Ożarowskiego powiesił służący pod dowództwem Kościuszki, jego własny syn, czyli rodzony ojciec ks. Wiktora, Kajetan Ożarowski. Ponieważ dziad Wiktora Ożarowskiego przed egzekucją zamierzał powiedzieć kilka słów do zebranych ludzi, to jego syn Kajetan (którego on, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, pół roku wcześniej awansował z majora na stopień brygadiera[13]), aby mu w tym przeszkodzić rozkazał stojącym w pobliżu doboszom uderzyć w bębny. „Wówczas z piersi rozżalonego starca wyrwały się słowa przekleństwa, zwrócone do syna : »Obyś się wściekł!« Były to ostatnie słowa skazanego. W kilkanaście lat później mały piesek pokojowy ukąsił spadkobiercę hetmana i straszne przekleństwo ojca na nim się dokonało... Zgon ów tragiczny, przypisywany powszechnie skuteczności słów hetmana, tak silne wywarł wrażenie na całą rodzinę, iż małżonka zmarłego dostała czarnej melancholii, syn zaś Wiktor nie tylko, [że] niezwłocznie świat opuścił, poświęcając się służbie Chrystusowej, ale począł prowadzić życie tak umartwione i prawdziwie pokutnicze jak najsurowsi pustelnicy Tebaidy; ów zaś duch dobrowolnej za grzechy rodzinne ofiary, zamiast słabnąć z wiekiem, wzrastał owszem ustawicznie, heroicznych dosięgając rozmiarów"[14]. Żeby się choć odrobinę zorientować, jak wyglądało to życie pokutnicze ks. Ożarowskiego, zajrzymy do opisu tego księdza w Żywotach świętych napisanych przez o. Prokopa Leszczyńskiego. Warto wspomnieć, że ks. Wiktor Ożarowski był swego czasu spowiednikiem i ojcem duchowym dla o. Prokopa, który po latach w taki sposób go opisał: „Wiódł ksiądz Wiktor życie nadzwyczaj umartwione, które go stawiało w rzędzie wielkich pokutników. Posty zachowywał bardzo ściśle i zawsze bez nabiału. Mięsa nie jadał prawie nigdy, i żadnych trunków nie pijał, nawet w starości. Sypiał bardzo mało, zwykle ubrany i rzadko kiedy kładł się na łóżko: na fotelu lub prostym stołku krótkiego zażywając spoczynku. Często czynił krwawe dyscypliny i codziennie dwie godziny medytacye odbywał klęcząc na ziemi bez żadnego oparcia. Włosiennicę bardzo ostrą rzadko kiedy zrzucał. Ubóstwo zachowywał najwyższe, tak co do mieszkania, sprzętów lub książek, jak i co do odzienia, sposobu podróżowania i t. d. We wszystkiem tem ograniczał się na rzeczach niezbędnych, nigdy nie dogadzając w niczym jakowemu, chociażby najniewinniejszemu, upodobaniu. Dar modlitwy w wysokim posiadał stopniu, a skupienie wewnętrzne, które stanowiło główną cechę jego świątobliwości, doskonałe zjednoczenie się duszy jego z Bogiem, świętość intencyi, którą rozciągał do najdrobniejszych czynów, wszystko to sprawiało, że w istocie modlił się bezustannie. Takowy dar skupienia wewnętrznego, do najwyższego stopnia w nim utrzymujący się, nadawał właśnie ten święty urok każdemu jego słowu, niemal każdemu ruchowi, który wszystkich uderzał. Już sam widok jego, a szczególnie gdy sprawował jakowe kościelne obrzędy, a najbardziej, gdy miał Mszę świętą, pobudzał obecnych do pobożności"[15]. A tak jeszcze o. Prokop opisał wygląd zewnętrzny ks. Wiktora Ożarowskiego: „Był powierzchowności bardzo trudnej do określenia. Był tak chudy, że wyglądał jak istny szkielet chodzący, owszem na pierwszy rzut oka, twarz jego robiła wrażenie trupiej głowy; lecz obok tego, w tejże twarzy i całym jej wyrazie a szczególnie w oczach tyle było bystrości, rozumu i słodyczy, i coś tak poważnie i miło uroczego, że najpowabniejsze dla oka powierzchowności, obok niego traciły"[16]. Jeszcze w czasie swojego pobytu w Warszawie, ksiądz Wiktor Ożarowski, objął duchową opiekę nad Bractwem św. Wincentego a Paulo (powstało w roku 1854), przy kościele Świętego Krzyża. Duży wpływ na duchowość młodej Łucji Szewczyk miał także biskup diecezji łucko - żytomierskiej Kasper Borowski (1802- 1885), gdyż w czasie jego rządów w latach 1848- 1870, nie tylko Łucja Szewczyk, ale i cała diecezja „doświadczyła wielkiej odnowy duchowej. Biskup Borowski konsekrował 35 nowych kościołów, w tym (w 1859 roku) [jeden z nich] w Szepetówce. Wydawał katechizmy oraz książki z duchowości kapłańskiej"[17]. Wydał między innymi „Katechizm rzymskokatolicki(1860), Katechizm mniejszy (1860) oraz Krótki wykład nauki chrześcijańskiej (1860) (...). W trosce o podniesienie poziomu życia kapłańskiego wydał książkę pt. O godności stanu duchownego (1855) i O sakramencie pokuty (1855)"[18]. Zreformował także studia teologiczne w żytomierskim seminarium oraz zreorganizował samo seminarium. Sam ponosił koszty zwiększonej przez siebie prawie czterokrotnie liczby kleryków. Bp. Kasper Borowski Zdj. z książki: S. Ancilli Janiny Stasiowskiej CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności. BŁ. Małgorzata Łucja Szewczyk (1828-1905), Założycielka Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej - Sióstr Serafitek. Życie i dzieła, Kraków 2013 W 1854 roku dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej w Berdyczowie. Gdy po powstaniu styczniowym rozpoczęło się terroryzowanie społeczeństwa polskiego przez carski aparat państwowy, dotknął on w znacznej mierze kapłanów Kościoła katolickiego, którzy w czasie powstania podtrzymywali zdecydowanie hart ducha powstańców. W 1866 roku na Podolu zlikwidowano dekretem cara Aleksandra II diecezję kamieniecką. Wówczas, Kościołowi katolickiemu pozostało już tylko jedno biskupstwo, którym zarządzał biskup Kasper Borowski. Biskupstwo to łączyło trzy diecezje: łucką, żytomierską i kamieniecką. W 1870 roku represje rządu carskiego stały się jeszcze bardziej drastyczne i doszło do tego, że zabroniono „katolikom odbywania procesji poza obrębem ich kościołów, kapłanom zaś zakazano, bez specjalnego zezwolenia władzy cywilnej, wyjeżdżać do innej parafii dla niesienia ulgi proboszczom w posługach duchownych. Zakazano duchownym udzielania sakramentów świętych obcym parafianom, poddano pod ciągłą kontrolę ich kazania i nabożeństwa, zakazano prowadzenie jakichkolwiek bractw. Zabroniono najsurowiej uczyć dzieci katechizmu po polsku, młodzieży narzucono rosyjskie modlitewniki. Nadto rząd carski postanowił, aby kazania, śpiewy kościelne i obrzędy liturgiczne odbywały się w języku rosyjskim"[19]. Dlatego też w kwietniu 1870 roku biskup Kasper Borowski został wezwany przed oblicze władz rosyjskich, aby przekonać go do wprowadzenia języka rosyjskiego podczas katolickich obrzędów. We lwowskiej gazecie Unia z dnia 20 kwietnia 1870 roku można było najpierw przeczytać takie doniesienia: „W tych dniach zaczęto głośno mówić o powołaniu ks. Biskupa Borowskiego do Kijowa. Pogłoska ta przeraziła wszystkich; bo świątobliwy ten Pasterz, gorliwy obrońca praw Kościoła, od dawna podejrzany rządowi, niejednokrotnie był już zagrożony katastrofą jaka tylu innych Biskupów spotkała. - Tej bolesnej wiadomości nie śmiem za rzecz pewną podawać; prawdopodobnem jest, wszakże, iż rząd zechce żądać od niego rachunku z pasterskich czynności - a wiadomo jak Moskale taki obrachunek kończyć zwykli! - Ostatni to już filar katolickiego Kościoła na całe Podole, Wołyń i Ukrainę, którego ani prześladowania rządu, ani przyjacielskie namowy i rady p. Korsakowa [(1824-1893) Aleksander Dondukow-Korsakow, po śmierci A. Bezaka gubernator Kijowa], ani szyderstwa i grubijaństwa strasznej pamięci jen. Bezaka [(1800 1868) Aleksander, gubernator kijowski] , zachwiać nie zdołały. Kiedy odbiorą go nam - co będzie z nami? co będzie zwłaszcza z tem duchowieństwem biednem, które on wpływem i niezmordowaną działalnością podtrzymywał na prawdziwej jego drodze?"[20]. Natomiast już w następnym artykule pojawiły się bardziej sprawdzone wiadomości, które głosiły, że: „Sprawdziły się niestety pogłoski o powołaniu biskupa Borowskiego, nie do Kijowa wprawdzie, ale wprost do Petersburga. Powód powołania nie tajny nikomu. Kiedy rząd wydał owo sławne pozwolenie używania innowiercom moskiewskiego języka w obrzędach, ks. Borowski, jak przystało na gorliwego i odważnego w sprawie zbawienia owieczek swoich pasterza, wydał kurendę do duchowieństwa, w której pod karą suspendowania od kapłańskich czynności najmocniej polecił, by w razie, gdyby ktoś przy spowiedzi oświadczył, iż ma zamiar podawać prośbę o zaprowadzenie rosyjskiego języka do katolickich obrzędów, odmówić mu rozgrzeszenia, gdyby wszelkie środki użyte w celu odprowadzenia go od tego zamiaru okazały się bezskuteczne. Diecezja wołyńska słynęła zawsze gorliwymi i zacnymi kapłanami. Apostolstwo moskiewskie najmniej tam wydawało owoców, dlatego też i obecnie nie ma w tej diecezji prawie ani jednego przykładu odstępstwa lub wprowadzenia do obrzędów moskiewskiego języka. Wpływ czcigodnego Biskupa, jego niezmordowana gorliwość i czujność były tego głównym powodem. To też teraz nie można wystawić sobie jakie tu zrozpaczenie, jaki smutek, jaki upadek na duchu. Czują wszyscy, że zabrakło im ich głównej podpory i siły, czują, że wyjazd biskupa Borowskiego jest straszną klęską dla biednego Kościoła polskiego w obronie którego on zawsze mężnie i wytrwale stawał. Łudzić się tutaj nie można. Powołanie biskupa Borowskiego skończyć się nie może na krótkim tylko przesłuchaniu i admonicji [dawn. upomnienie, przygana]. Rząd zechce zapewne, by Biskup cofnął swą kurendę. A że to nastąpić nie może, więc prawitjelstwo użyje tylokrotnie już praktykowanego sposobu pozbycia się niebłahonadleżnoho episkopa [...]"[21]. Biskup Borowski, oczywiście zgodnie z przewidywaniami redaktora powyższego artykułu, z powodu swojej niezłomnej postawy, został zesłany w sierpniu 1870 do Permu. To leżące u stóp Uralu miasto, było oddalone od Żytomierza około 2 i pół tysiąca kilometrów. Z tym bohaterskim biskupem Kasprem Borowskim, oczywiście jeszcze przed brutalnym przerwaniem jego biskupiej posługi, współpracowała Łucja Szewczyk jako tercjarka franciszkańska. „Nie bez znaczenia jest fakt, że prawie cały okres życia naszej Błogosławionej na Wołyniu, jako tercjarki, zbiega się [właśnie] z okresem pasterskiej posługi słynnego biskupa Borowskiego w diecezji łucko-żytomierskiej (1848-1870)"[22]. Z kolei ten ówczesny brak możliwości wstąpienia do klasztoru by zostać zakonnicą i całkowicie poświęcić się Bogu wzbudził u Łucji pragnienie przystąpienia do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Po półrocznym postulacie i po rocznym nowicjacie, w 1848 roku, mając dwadzieścia lat złożyła ona profesję tercjarską. Sama o tym napisała „w swoich wspomnieniach (...). Kiedy w 1878 roku składała śluby zakonne na ręce bł. Honorata Koźmińskiego, w swoim sercu tylko odnawiała te pierwsze śluby złożone w 1848 roku"[23]. Franciszkańskie zakony tercjarskie, jeszcze przed powstaniem listopadowym i oczywiście w późniejszym czasie, obejmowały zarówno ludzi świeckich jak i wielu duchownych. Tworzyły one wówczas „wielką rodzinę, skupiająca się wokół placówek franciszkańskich"[24]. A wcale nie tak łatwo było w tamtych czasach zostać przyjętym do tercjarskiego zakonu. Kandydat musiał znać „zasady wiary katolickiej; (...) [odznaczać] się wzorowym życiem chrześcijańskim, oraz szacunkiem i miłością względem Kościoła. (...) Według obowiązujących wówczas przepisów »nie powinni być przyjęci do Trzeciego Zakonu ci, którzy nie mają urzędu, dóbr, dochodów lub innych środków utrzymania, aby nie dać ludziom okazji do szemrania, że takie osoby po to tylko wstępują, by żebrać lub być ciężarem dla drugich«. [Łucja] wstępując na tę drogę, zgodziła się na życie pełne pokuty i wyrzeczenia, wyrażające się także w formie zewnętrznej, jak tego wymagały Konstytucje dla Trzeciego Zakonu. W rozdziale III tychże Konstytucji znajdujemy następującą uwagę: »Napominamy wszystkich braci i siostry, aby jeśli nie noszą wierzchniego habitu, w ubieraniu się i ozdobie zachowywali skromność, ułożenie w sposobie bycia, aby było znać, że obrali życie pokutne i że dla pokuty i dla Boga porzucili próżną chwałę, przepych i modne fryzury«"[25]. Przynależność do Trzeciego Zakonu św. Franciszka pozwalała Łucji Szymczak na ugruntowanie swojej wiedzy religijnej a także na jej pierwszą formację zakonną w duchu św. Franciszka z Asyżu. Jest także wielce „prawdopodobne, że Łucja była związana z rodziną franciszkańską skupiającą się przy [wspomnianym wcześniej] kościele Ojców Bernardynów w Zasławiu (...). Był to bowiem klasztor franciszkański znajdujący się najbliżej miejsca jej pochodzenia"[26]. W połowie 1870 roku, a więc tuż przed zesłaniem biskupa Kaspra Borowskiego do Permu, Łucja Szewczyk zwróciła się do niego „z prośbą o pomoc duchową, gdy udawała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej"[27]. Można więc, z dużą dozą prawdopodobieństwa, przyjąć, że „znała (...) [ona] język francuski, jak wszystkie jej rówieśniczki wywodzące się z wyższej sfery społecznej, skoro zdecydowała się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej i pozostała tam około 3 lat, by służyć ubogim pielgrzymom"[28]. Na tę pielgrzymkę do Ziemi Świętej udała się Łucja Szewczyk dlatego, że już „od młodości chciała się poświęcić Bogu i ta chęć mobilizowała ją do wyjazdu do Ziemi Świętej. Nie mogła zrealizować powołania w swoim kraju z powodu bardzo trudnej wówczas sytuacji politycznej i religijnej; Kościół katolicki pod zaborem rosyjskim był prześladowany, działalność zakładów była zakazana"[29]. Łucja uważała, że podczas tej pielgrzymki uda jej się poznać wolę Bożą, co do jej osoby. Warto dodać, że w tamtych czasach pielgrzymka do Ziemi Świętej była dla większości ludzi marzeniem nieosiągalnym. Wówczas „były to przeważnie pielgrzymki indywidualne, wymagały wiele czasu, były kosztowne, bardzo męczący także niebezpieczne. Dlatego (...) »wyruszających w tę daleką drogę nielicznych polskich pielgrzymów żegnano tak, jakby nigdy nie mieli powrócić, a powracających witano, jako cudownie ocalonych"[30]. Do Ziemi Świętej Łucja Szewczyk postanowiła się udać się wspólnie, z dużo starszą od niej tercjarką, Julią Solińską. Pierwsza biografka naszej bohaterki s. Weronika Bronic (b.d.) w swoje pracy opisała kilka etapów z tej pielgrzymki, dzięki którym możemy choć w zarysie poznać trud jaki trzeba było ponieść, aby dotrzeć do celu. Obie pątniczki wyruszyły w drogę pieszo. „Jako wierna córka św. Franciszka [Łucja] podejmuje trud pielgrzymowania z miłości do Boga i Matki Najświętszej"[31]. Dzielne tercjarki nie zważały na żadne trudności, jakie miały je czekać w czasie tej bardzo długiej drogi, „gdyż (...) »cała ich myśl, serce i dusza były przejęte pragnieniem oglądania celu swej pielgrzymki«"[32]. Szły najprawdopodobniej nowo wybudowanym szlakiem, przez Nowogród do Żytomierza. Tam udały się do biskupa Borowskiego, aby uzyskać, wspomniane wcześniej, błogosławieństwo na tę trudną drogę. „Ks. biskup, którego s. Weronika nazywa »człowiekiem wielkiej zacności i świątobliwości«, przyjął pątniczki z wielką łaskawością, »nie tylko że zezwolił na ten tyle niebezpieczny i heroiczny krok, lecz je utwierdził w ich dobrym przedsięwzięciu i zatrzymał na 3-dniowy wypoczynek uważając, że są strudzone«"[33]. Po tym czasie dzielne pątniczki z zapasami żywności z biskupiego domu i pewną ilością gotówki oraz „umocnione błogosławieństwem ks. biskupa, który polecił ich opiece Pana Boga i Matki Najświętszej, udały się pieszo do Odessy"[34]. Po drodze nocowały czasami po gospodach, czasami wiejskich domach a nawet w dworach u polskich rodzin. W Odessie wsiadły na statek płynący do Ziemi Świętej. Do Jerozolimy przybyły 25 października 1870 i zamieszkały w Casa Nova (łac. Nowy Dom), co zostało zanotowane w prowadzonym przez ten dom rejestrze pielgrzymów. We wpisie tym, który „odnosi się do roku 1870, miesiąca listopada, jest mowa o dwóch tercjarkach pochodzenia polskiego, wyznania katolickiego: o Łucji Siewczak[35] i o Julii Solińskiej, zaznaczonych pod numerem 26 i 27. Data ich wyprowadzenia się z Casa Nova 18 listopada 1870, przebywały w tymże domu 24 dni. Czyli przybyły do Jerozolimy dnia 25 października 1870 roku"[36]. Casa Nova był to dom znajdujący się w pobliżu klasztoru Ojców Franciszkanów i przez nich prowadzony. Przyjmowano w nim bezpłatnie, na okres około dwóch, czasami trzech tygodni, wszystkich pielgrzymów zwiedzających miejsca święte w Jerozolimie. Natomiast ci, którzy chcieli zostać dłużej musieli znaleźć sobie inne miejsce zamieszkania. Nie wiemy jaki był dalszy los Juli Solińskiej, pierwszej towarzyszki Łucji Szewczyk w tej pielgrzymce, natomiast ona sama, gdy postanowiła zostać dłużej w Ziemi Świętej, zaczęła służyć „ludziom chorym i ubogim pielgrzymom"[37]. Pielgrzymami przybywającymi z Polski w przeważającej mierze zajmował się franciszkanin o. Jukundyn Bielak (1834-1900). Jest wielce prawdopodobnym, że Łucja Szewczyk mogła podczas pobytu w Ziemi Świętej pozostawać pod duchową opieką o. Jukundyna Bielaka. W późniejszym czasie, był on także założycielem, mogącego przyjąć ok. 20 pielgrzymów, Domu Polskiego w Jerozolimie. Dom ten został oddany do użytku w 1876 roku[38]. Wówczas pielgrzymi z Polski, gdy już musieli opuścić franciszkański dom pielgrzyma, zatrzymywali się na dłużej w Domu Polskim, gdzie kwatery były także bezpłatne a pielgrzymi musieli jedynie zadbać o własne utrzymanie. „Najbiedniejsi i tu mogli liczyć na pomoc o. Bielaka"[39]. O . Jukundyn przebywał w Ziemi Świętej w latach 1962 -1895. W tym czasie, dokładnie do roku 1890, przybyło do Jerozolimy 1286 pielgrzymów[40], co o. Jukundyn odnotował w swoich notatkach. Byli tam między innymi, ks. dr Józef Pelczar (1842-1924) późniejszy biskup przemyski, ks. prof. Adolf Małachowski (b.d.), profesor Akademii Duchownej w Petersburgu (o którym napisał w swojej korespondencji, a którą za chwilę zacytujemy), ks. Józef Azbijewicz (1857-1918) kapłan archidiecezji lwowskiej, o. Konrad Piramowicz (1817-1896), definitor generalny zakonu Franciszkanów-Reformatów, ks. Piotr Semenenko (1814-1886), współzałożyciel Zmartwychwstańców, ks. Hieronim Kajsiewicz (1812-1873), współzałożyciel Zmartwychwstańców, Ignacy Domeyko (1802-1889), przyjaciel Mickiewicza, powstaniec 1831 r., geolog, w Chile był rektorem Uniwersytetu w Santiago[41] i wielu, wielu innych. O. Jukundyn w swoim liście pisanym w 1873 roku do Marianny Grzygułkowskiej, a który to list zamieściła na swoich łamach ówczesna gazeta warszawska Wiek, opisuje, jak to sobie radził z pielgrzymami, jakie wówczas targały nim rozterki a także zamieścił tam wzmiankę o zaopiekowaniu się nasza bohaterką: „Zwiedzałem w tych czasach (...) niektóre miejsca święte w Galilei w towarzystwie naszych Franciszkanów i księdza (...) [świeckiego], Żmudzina, profesora akademii petersburskiej[42]. Byliśmy na górze Karmelu, w Nazaret, w (...) [Tyberiadzie] i na górze Tabor. Przejechaliśmy szczęśliwie obok koczujących, tamże Beduinów, którzy przez wzgląd na znajomych sobie Franciszkanów nie żądali nawet od nas bakczyszu (okupu). Na Taborze odprawiłem Mszę św. zwiedziwszy całą przestrzeń tej wspaniałej góry i kościół dawny z gruzów i zgliszczów oczyszczony. Wśród pociech duchowych jakich w tej podróży doznałem, miałem, wszakże wewnętrzne krzyże nieznane moim towarzyszom. Był to niepokój o 17 pielgrzymów rodaków pozostałych w Jerozolimie, z których nie jeden mógł potrzebować mojej pomocy. Powracając zastałem w Jaffie nowy ich zastęp. Między innemi były tam z Warszawy: Franciszka Bogucka i Łucya Siewczuk, oraz Litwin Mikołaj Pawlikiewicz. Wraz ze mną już udali się do Jerozolimy, skąd na spotkanie moje wyszły na góry Judzkie pozostałe tam nasze pielgrzymki. Zdawało się, jak gdyby wszyscy rodacy czekali tylko mego powrotu, gdyż w parę dni potem część z nich ciężko zachorowała. Pomieściłem ich jak się dało, jednych w szpitalu rosyjskim a drugich we francuskim i cały miesiąc od jednych do drugich przechodzić musiałem. Dzięki Bogu, że obecnie wszyscy już do zdrowia przyszli. (...) Gdybyście wszakże mieli jaką dobroczynną ofiarę, to przeszlijcie ją na rzecz ubogich naszych pielgrzymów. Mam tu w obecnej chwili czterech którym brakowało funduszów na powrót do domu i od poczty do poczty wyglądam na ten cel pomocy Opatrzności. W tym roku na podobne wsparcie zaciągnąłem 700 zł. długu a mimo to nie mam już ani piastra[43] w kieszeni"[44]. Winieta gazety Wiek z dn. 4 listopada 1873. Zdj. ze str. Intern.: https://crispa.uw.edu.pl/object/files/257110/display/Default O. Jukundyn napisał co prawda , że Łucja Szewczyk przybyła z Warszawy, ale to nie jest aż tak istotne. Z kolei ówczesny ks. dr Józef Pelczar napisał w swoich wcześniejszych wspomnieniach z pielgrzymki do Ziemi Świętej, którą odbył w 1872 roku o spotkaniu czterech Litwineczek, wśród których miała się znajdować Łucja Szewczyk. Spotkanie to miało miejsce w szpitalu katolickim prowadzonym przez francuskie siostry św. Józefa, gdzie opiekowała się chorymi nasza bohaterka. Dla pochodzącego z południa Polski kapłana a także „mając na uwadze fakt historyczny, że tereny ówczesnej diecezji łucko-żytomierskiej należały do wielkiego księstwa litewskiego do roku 1569, a niektórzy historycy także w późniejszych wiekach na określenie polskich terenów przyłączonych do Rosji używali tej nazwy, można przypuszczać, że Łucja była zaliczona do tych „czterech Litwineczek"[45]. Niestety, trudno powiedzieć, dlaczego w 1873 roku Łucja znalazła się w Jaffie, być może pojechała tam, aby spotkać się ze swoją znajomą z Zasławia, także tercjarkę Magdaleną Franciszkę Bogucką. Z późniejszych wspomnień sióstr ze zgromadzenia, które założyła Łucja Szewczyk, można dowiedzieć się, że pobyt Łucji w Ziemi Świętej, wywarł na nią i jej duchowość olbrzymi wpływ. Poprzez przebywanie w miejscach, które nosiły ślady naszego Zbawiciela odnalazła ona „swoją życiową drogę i uczyniła postanowienie oddania się całkowicie Bogu poprzez posługę najbardziej potrzebującym, któremu pozostanie wierna do końca życia (...) »Jak Chrystus Miłosierny będzie odtąd z bezinteresowną dobrocią szukać swoich biednych, by podzielić się z nimi kawałkiem zapracowanego chleba. Jak Chrystus pochylony z czułością i delikatnością nad trędowatym, będzie leczyć ich zbolałe ciała, będzie nieść pociechę smutnym zapomnianym i osieroconym. Podejmie ochotnie posłannictwo Matki Bożej Bolesnej, którą umiłowała całym sercem. Ją obiera sobie za szczególną Patronkę. Ta Matka Bolesna, cierpiąca i cicha, z Sercem przeszytym siedmioma mieczami, będzie odtąd jej wzorem wniesieniu krzyża z Chrystusem na każdy dzień. Założone przez nią zgromadzenie zakonne ofiarowała Matce Bożej Bolesnej i nazwała je Córki Matki Bożej Bolesnej«"[46]. Ale to nastąpiło dopiero parę lat później. Wszystko wskazuje na to, że podczas powrotu z Ziemi Świętej, Łucja Szewczyk, zawitała do Loreto, by tam modląc się przy figurze Matki Bożej Loretańskiej utwierdzić się właśnie w tym postanowieniu „oddania swego życia całkowicie Bogu, poprzez służbę najbardziej potrzebującym"[47]. O pobycie Łucji Szewczyk w Loreto wiemy z relacji wspomnianej już s. Weroniki Bronic. Napisała ona, że w tym miejscu doświadczyła Łucja Bożej miłości i miłosierdzia. „Urzeczona ciszą i modlitewnym pokojem tego miejsca, zatrzymała się na dłuższą chwilę przed cudowną figurą. Spoglądając na Maryję, Jutrzenkę Zbawienia, natchniona wydarzeniami, jakie się dokonały w Jej Świętym Domku, wraz z Nią powtarzała swoje tak, ponawiając swoje całkowite oddanie się Jezusowi. (...) Właśnie tutaj, doznała cudu uzdrowienia z niegojącej się rany na czole. O tym niezwykłym zdarzeniu opisała nam szczegółowo s. Bronic w Życiorysie Matki Łucji : Matka Łucja ze łzami w oczach opowiadała mi, że doznała miłosierdzia i cudownego uzdrowienia od Matuchny Boskiej Loretańskiej. Przed podróżą długo chorowała na różę na całej twarzy i cała twarz już była zgojoną, a na czole pozostały ranki ropiejące, bo całą podróż miała czoło opaską zabandażowane. A że dla zabezpieczenia od słońca i upału z dużym rondem okrągłą pasterkę nosiła, to zasłaniało tak, że nikt nie spostrzegł ani się zapytywał. A kiedy wszyscy podróżni namodlili się ksiądz zebrał ich oddawszy cześć Najświętszemu Sakramentowi a Matka Łucja ani się podnosi. Ksiądz widząc to podchodzi do Niej i zachęca do wyjścia, Łucja prosi go o pozostawienie jej choć na chwilkę, że ma ważną bardzo intencją modlenia się, a więc Kapłan się zgodził i za jakąś godzinę sam z tą jej towarzyszką przychodzą po nią. Już był zmierzch, więc wychodzą ze świątyni i zaraz za drzwiami spada Jej opaska z czoła, dotyka się ręką czoła zdrowe i gładkie, nic nie dolega. Ach ta Matka Miłosierdzia cudownie Ją uzdrowiła, tylko jakby na pamiątkę tego cudu pokazywała mi dwa małe białe znaczki, jak cienkie niteczki na pół cala długie. (...) Nie dość tej łaski tak wielkiej, modląc się tak długo wieczorem, ze znużenia zdrzemnęła się i wtedy jakby usłyszała rozkaz czy radę Matki Boskiej, że jak tylko wróci do kraju ma się opiekować ubogimi, kalekami, chorymi"[48]. Trudno powiedzieć, czy Łucja Szewczyk już wówczas zaczęła myśleć o założeniu nowego żeńskiego zgromadzenia, choć oczywistym faktem jest, że to przyszłe zgromadzenie jest bardzo związane z tym świętym miejscem. Z pewnością też można przyjąć, że „ten cudowny znak natchnął ją taką ufnością w Opatrzność Bożą i taką mocą, że pójdzie mężnie i wytrwale tam, gdzie Bóg ją woła"[49]. Z Loreto Łucja Szewczyk wróciła najpierw do swoich rodzinnych stron na Wołyniu. Chociaż już miała jasny plan nakreślony przez Matkę Bożą, co do swoich losów, to prawdopodobnie wróciła na Wołyń, aby oddać, zgodnie z przepisami, swój paszport w miejscu, gdzie go wystawiono. Z pewnością, chciała też odwiedzić swoją przyrodnią siostrę, nie można także wykluczyć tego, że jako tercjarka powracająca z tych obu dalekich pielgrzymek, miała obowiązek opowiedzieć o swoich przeżyciach w swojej wspólnocie parafialnej. Niedługo po powrocie z pielgrzymki Łucja wyjechała do Warszawy, gdzie zamierzała wypełnić wolę Bożą realizując swoje powołanie. „Można przypuszczać, że słyszała o życiu i działalności słynnego kapucyna Honorata Koźmińskiego i chciała dostać się pod jego kierownictwo duchowe z nadzieją, że pomoże jej zrealizować najgłębsze pragnienia jej serca"[50]. W tym czasie właśnie w Warszawie toczyło się najbardziej aktywne życie religijne. A najbardziej aktywnymi centrami tego życia „był kościół św. Krzyża i kościół Ojców Kapucynów. Wśród kapłanów najbardziej gorliwych w działalności apostolskiej był z pewnością bł. Honorat Koźmiński, kapucyn, wyświęcony na kapłana w 1852. Jako pasterz dusz wpływał przede wszystkim poprzez ambonę i konfesjonał na tych, którzy gromadzili się w kościele. W sposób niezwykle silny wpływał na swoich penitentów w konfesjonale, zachęcając ich nie tylko do odnowy osobistej, ale także do rozwijania działalności apostolskiej w swoim środowisku"[51]. W 1864 roku bł. Honorat został deportowany z Warszawy najpierw do klasztoru w Zakroczymiu a w 1892 roku do Nowego Miasta nad Pilicą. Wówczas jego aktywność duszpasterska została mocno ograniczona. Wyrażała się ona w zasadzie „tylko do konfesjonału, poprzez sprawowanie sakramentu pokuty, wychodziła jednak daleko poza jego ramy. Do jego konfesjonału przybywały nie tylko dawne penitentki z Warszawy, ale także liczne osoby, które pragnęły poświęcić swe życie Bogu. Rządowe zakazy nie były w stanie zgasić duchowego ognia. Pomimo carskich restrykcji istniało wiele powołań, jednak nie mogły one być zrealizowane poprzez tradycyjne formy życia zakonnego. Bł. Honorat w konfesjonale dowiadywał się o pobożnych duszach, które dla ocalenia swojego powołania były gotowe opuścić Ojczyznę. Ogromnie wrażliwy na potrzeby czasu, wpajał im, poprzez konfesjonał, ideał nowego rodzaju życia oddanego Bogu. Nie pozwalał, by takie dusze opuszczały Ojczyznę właśnie wtedy, gdy ona potrzebowała ich najbardziej. Bł. Honorat był przekonany, że w tym okresie były konieczne nowe formy życia konsekrowanego, bardziej skuteczne. Dostrzegał odnowę życia zakonnego w odrodzeniu ducha franciszkańskiego na całym terytorium polskim. Zakładał nowe wspólnoty zakonne oparte na Regule Trzeciego Zakonu św. Franciszka nie tylko celem formowania dusz w duchu franciszkańskim, ale też dlatego, by mogły one łatwiej wymknąć się spod carskiej kontroli, gdyż nie były uważane za zgromadzenia zakonne. Wszystkie zgromadzenia założone przez bł. Honorata odróżniały się swoją formą życia zakonnego ukrytego dla świata, na wzór św. Rodziny z Nazaretu. Członkinie tych zgromadzeń były zobowiązane prowadzić życie zakonne w świecie, składając śluby zakonne, jednak bez habitu i innych oznak zewnętrznych. By nie wzbudzać podejrzeń władz carskich, Założyciel wybierał osoby z tego samego środowiska, z podobnymi zainteresowaniami i podobnymi zawodami. Każde nowe zgromadzenie, włączając się czynnie w życie społeczne, powinno wpływać na odrodzenie tej grupy społecznej, z której siostry się wywodziły. Jak każdy instytut zakonny, tak również nowe zgromadzenia bezhabitowe, miały jedyny cel: osiągnąć doskonałość poprzez zachowywanie trzech podstawowych rad ewangelicznych"[52]. I w taki sposób z tego swojego konfesjonału zarządzał ponad dwudziestoma założonymi przez siebie zgromadzeniami. Żeby zarządzać skutecznie „musiał używać różnych środków ostrożności osobiście stosowanych i gorąco polecanych swoim duchowym synom i córkom. Wszystkie sprawy omawiał w konfesjonale. Tutaj był wolny w rozważaniu jakiegokolwiek argumentu. Konfesjonał był więc jedynym miejscem kierowania wszystkimi przełożonymi różnych zgromadzeń. W listach pisanych pomijał miejsca i daty, przesyłał je przez osoby zaufane celem uniknięcia kontroli rządowej. Jego pracy towarzyszyły liczne rewizje, śledztwa, przesłuchania ze strony policji, którym był nie tylko on sam poddawany, ale także członkowie jego zgromadzeń. Warunki polityczne, w jakich rozwijał intensywną działalność wymagały heroizmu tak od niego, jak i jego współpracowników. (...) Z ogromną dyskrecją byli przyjmowani kandydaci do zgromadzeń ukrytych. Co więcej, ci którzy pragnęli wstąpić do klasztoru, nawiązywali kontakt z konkretnym zgromadzeniem za pośrednictwem spowiedników albo innych osób zaufanych. Z podobnej protekcji skorzystała także bł. Małgorzata Łucja Szewczyk"[53]. W Warszawie na ul. Wilczej 7 działało wówczas t. zw. Przytulisko, którym zarządzała, będąca podopieczną o. Honorata, Felicja Piotrowska. Od niej dowiedziała się Łucja Szewczyk „o niezwykłym spowiedniku z Zakroczymia i została przez nią zachęcona do odprawienia rekolekcji pod jego kierownictwem"[54]. Udała się więc około roku 1877 do Zakroczymia, aby podczas spotkania z o. Honoratem pomógł on rozeznać wolę Bożą, która by jej dotyczyła. W tym celu postanowiła pod jego kierownictwem odprawić kilkudniowe rekolekcje oraz poprosić go, aby zechciał zostać jej kierownikiem duchowym. S. Weronika Bronic, która nie była bezpośrednim świadkiem tych wydarzeń, swoje opracowanie o Życiu Matki Łucji napisała już po jej śmierci. Stąd wiele zdarzeń nie zawiera szczegółów a czasami „tylko sygnalizuje niektóre wydarzenia z jej życia, nie dając pełnego obrazu jej egzystencji"[55]. Dlatego też możemy przeczytać tam taki zapis, że „po odprawieniu kilkudniowych rekolekcji, została posłane do Przytuliska już jako siostra, gdyż była tercjarką i po profesji"[56]. Natomiast w późniejszym dokumencie znajduje się zapis, gdzie Łucja Szewczyk potwierdza swoim podpisem, że w sierpniu 1878 roku w Zakroczymiu, po odbyciu rocznego nowicjatu (po którym otrzymała imię zakonne Maria Małgorzata) uczyniła „pierwszy raz Profesję wg formy I-ej 3-letnich ślubów (...) przed przew. O. Honoratem Koźmińskim Kapucynem"[57]. A więc nie mogła się pojawić w Przytulisku po kilku dniach „już po profesji". Natomiast faktycznie, po złożeniu tych czasowych ślubów, została skierowana przez o. Honorata na ul. Wilczą 7 w Warszawie do pracy w Przytulisku, gdzie najprawdopodobniej pracowała w latach 1878-1880. Według wspomnień pierwszych sióstr z założonego przez o. Honorata i Łucję Szewczyk „Zgromadzenia Siostrzyczek Ubogich, które później przyjęło habit i nazwę Zgromadzenia Córek Matki Boskiej Bolesnej"[58], Matka Małgorzata, jak ją zawsze nazywały Siostry, miała podczas pracy w Przytulisku, przebywać przez dwa lata w jakimś innym zgromadzeniu bezhabitowym. Podobna informacja znajdowała się w notatkach o. Honorata. Jednak w tym czasie w Przytulisku na ul. Wilczej nie działało jeszcze żadne ukryte zgromadzenie. „Dopiero w 1882 roku zaczęło się tam formować ukryte Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek od Cierpiących"[59]. [1] Kazimierz Pu c h a ł a, Matka Maria Małgorzata (Łucja Szewczyk), założycielka i pierwsza przeł. generalna Zgr. Córek N.M.P. od Siedmiu Boleści, czyli S.S. Serafitek, art. w miesięczniku Pokój i Dobro, nr 4, Kraków 1937, s. 42-43. Dost. w Intern. na str.:https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=338024 [2] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności. BŁ. Małgorzata Łucja Szewczyk (1828-1905), Założycielka Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej - Sióstr Serafitek. Życie i dzieła, Kraków 2013, s. 41. [3] Tamże. [4] Lech Król, Życie i sylwetka duchowa bł. Małgorzaty Łucji Szewczyk (1828-1905), Art. w Studiach Włocławskich nr 16, Włocławek 2014 r., str. 179. Dost. w Intern. na str.: https://bazhum.muzhp.pl/czasopismo/774/?idvol=12339 [5] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 51. [6] Tamże. [7] Tamże, s. 109 [8] Tamże, s. 69. [9] Tamże. [10] Tamże, s. 53. [11] Tamże, s. 75. [12] Ta historia została już raz opisana w opracowaniu o życiu bł. Franciszki Siedliskiej, które było przedstawione w czerwcu i lipcu 2022 roku, a które można przeczytać w Intern. na str.: https://regnumchristi.com.pl/?mod=site_w&ses=27f67b5c832ed4edcc214697b59b2e56 [13] Natomiast Tadeusz Kościuszko, trzy tygodnie po tym wydarzeniu, awansował Kajetana Ożarowskiego na stopień generała majora. [14] Abp Szczęsny Feliński, Pamiętniki, tom I, Warszawa 2009, s. 85-86. [15] O. Prokop Kapucyn, Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku, Warszawa 1928, s. 856. [16] Tamże, s. 857. [17] Ks. Jan Machniak, Bł. Małgorzata Łucja Szewczyk, Kraków 2014, s. 13-14. [18] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 64. [19] S. Tamże, s. 66. [20] Unia, Lwów 20 kwietnia 1870 r., nr 47. Dost w Intern. na str.: https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?id=547376 [21] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności...[przypis 216], s. 84. [22] Tamże, s. 82. [23] Ks. Jan Machniak, Bł. Małgorzata Łucja Szewczyk, Kraków 2014, s. 15. [24] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 68. [25] Tamże, s. 71. [26] Tamże, s. 78. [27] Ks. Jan Machniak, Bł. Małgorzata Łucja Szewczyk, Kraków 2014, s. 13. [28] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 51. [29] Tamże, s. 86. [30] Tamże, s. 86-87. [31] Tamże, s. 89. [32] Tamże. [33] Tamże. [34] Tamże, s. 90. [35] Chodzi o bł. Małgorzatę Łucję Szewczyk, której nazwisko wymawiano różnie na Wołyniu. Przypis na str. 92, w książce s. Ancilli Janiny Stasiowskiej CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności BŁ. Małgorzata Łucja Szewczyk (1828-1905), Założycielka Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej - Sióstr Serafitek. Życie i dzieła, Kraków 2013. [36] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 92. [37] Tamże, s. 93. [38] O. Anzelm Szteinke O.F.M., Nasza Przeszłość t. XXXVIII, Kraków 1972, art. O. Jukundyn Bielak O.F.M., s. 204. [39] Tamże, s. 205. [40] Tamże, s. 190. [41] Tamże, s. 190, 191, 192. [42] Ks. prof. Adolf Małachowski, o którym wcześniej już wspomniano. [43] bilonowa moneta używana na Bliskim Wschodzie [44] https://crispa.uw.edu.pl/object/files/257110/display/Default [45] S. Ancilla Janina Stasiowska CMBB, Zawierzyła Bożej Opatrzności..., s. 98. [46] Tamże, s. 99-100. [47] Tamże, s. 100. [48] Tamże, s. 101-102. [49] Tamże, s. 103. [50] Tamże, s. 106. [51] Tamże, s. 108. [52] Tamże, s. 109-110. [53] Tamże, s. 111. [54] Tamże, s. 112 [55] Tamże, s. 112-113. [56] Tamże, s. 113. [57] Tamże. [58] Tamże, s. 117. [59] Tamże. Powrót |