|
108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej Cz. III Obraz ze str. https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-12a.php3 (dostęp 08. 09. 2025 r.) GNIEZNO Z archidiecezją związani są: św. Wojciech (ok. 956-997) i jego brat bł. Gaudenty (ok. 960/70-po 1006), bł. Bogumił (ok. 1135-ok. 1182), bł. Jolanta (ok. 1235-1298), bł. Michał Kozal (1893-1943) oraz 8 błogosławionych z grona 108 męczenników z czasów drugiej wojny światowej[1]. 10. Błogosławiony ks. Jan Nepomucen Chrzan (1885-1942) urodził się 25 kwietnia 1885 r. w Gostyczynie w Wielkopolsce. W 1909 r. ukończył Seminarium Duchowne w Gnieźnie (wcześniej studiował w seminarium poznańskim), a pod koniec stycznia 1910 r. został wyświęcony na kapłana. Posługę duszpasterską rozpoczął jako wikariusz w parafii Słupy, następnie pracował we wsi Czermin, a później w Kcyni. W 1918 r. został proboszczem parafii w Bieganowie, a od 1925 r. aż do chwili aresztowania pełnił funkcję proboszcza w miasteczku Żerkowo. Po wybuchu II wojny światowej był szykanowany przez Niemców, którym nie odpowiadała jego praca duszpastersko-społeczna oraz wyraźnie patriotyczna postawa. Kilkakrotnie został przez nich pobity. 6 października 1941 r. został aresztowany. Prawie miesiąc przebywał w obozie śledczo-karnym w Forcie VII w Poznaniu. Fort VII (KL Posen), działający od października 1939 r. do wiosny 1944 r., pełnił funkcję obozu koncentracyjnego, więzienia gestapo oraz obozu przejściowego. Był także miejscem egzekucji i eksterminacji elit polskich - w tym duchowieństwa, inteligencji, działaczy społecznych i powstańców wielkopolskich. 30 października ks. Jan Chrzan został przetransportowany do KL Dachau. Początkowo długo nie mógł pogodzić się z okrutnym traktowaniem więźniów przez Niemców. Jednak - jak wspominał jeden ze współwięźniów, ks. Dezydery Wróblewski (1893-1978) - pod wpływem łaski Bożej przemienił się i uspokoił tak, że z poddaniem się woli Bożej znosił wszystkie cierpienia[2]. Ostatnie dni i śmierć ks. Jana Chrzana zostały potwierdzone przez dwóch naocznych świadków. Podczas prac ogrodniczych zranił się on w rękę, co spowodowało zakażenie krwi w jednym z palców. W obozowym szpitalu palec został amputowany i stan chorego zaczął się poprawiać. Niestety, wkrótce przeziębił się, leżąc przy otwartym oknie. Rozwinęło się zapalenie płuc, które ostatecznie doprowadziło do jego śmierci. Niemiecki kapłan - więzień potajemnie przyniósł z obozowej kaplicy (do której dostęp mieli wtedy tylko niemieccy księża), najświętszą Hostię i udzielił mu Wiatyku. Ksiądz Chrzan do końca zachował pełną świadomość. Konając uniósł się jeszcze na posłaniu i wyraźnie powiedział »Niech żyje Chrystus Król!«, a opadając wyszeptał cicho, »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus«. Zmarł 1 VII 1942 roku. Zwłoki spalono w obozowym krematorium[3]. 11. Błogosławiony ks. Franciszek Dachtera (1910-1942) urodził się 22 września 1910 r. we wsi Salno pod Bydgoszczą. Po ukończeniu Seminarium Duchownego w Gnieźnie 10 czerwca 1933 r. przyjął święcenia kapłańskie, a dwa dni później w kościele parafialnym Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy odprawił swoją Mszę świętą prymicyjną. 1 lipca 1933 r. rozpoczął posługę jako wikariusz w parafii pw. Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu. Od września 1935 r. był prefektem w Miejskim Koedukacyjnym Gimnazjum Kupieckim w Bydgoszczy. W czerwcu 1939 ukończył zaoczne studia specjalistyczne z zakresu historii kościoła[4] na Uniwersytecie Lwowskim, uzyskując (zgodnie z ówczesnym nazewnictwem) stopień magistra teologii. Po wybuchu II wojny światowej został powołany jako kapelan wojskowy 62. Pułku Piechoty w stopniu kapitana. 17 września 1939 r., podczas walk nad Bzurą, dostał się niewoli niemieckiej. Początkowo przebywał w Oflagu (jeniecki obóz dla oficerów) w Rotenburgu koło Fuldy. Niemcy jednak nie uznawali kapelanów wojskowych za żołnierzy, lecz traktowali ich jako przestępców. Dlatego ks. Dachtera wraz z grupą innych kapelanów został wysłany najpierw do KL Buchenwald - niemieckiego obozu koncentracyjnego funkcjonującego od 1937 do 1945 r. w Ettersbergu pod Weimarem. (W KL Buchenwald od 1937 do 1945 przebywało łącznie ok. 250 tys. osób ze wszystkich krajów Europy, liczbę ofiar szacuje się na 56 tys.[5]). Tam ksiądz Dachtera zmuszany był do pracy w kamieniołomach. Następnie przeniesiono go do KL Dachau. W tym obozie w grudniu 1942 r. zetknął się z prof. Karlem Klausem Schillingiem (1871-1946), jednym z niemieckich lekarzy-zbrodniarzy, skazanym po wojnie na karę śmierci i powieszonym. Ten pseudonaukowiec wybrał go na jedną ze swoich ofiar podczas tak zwanych doświadczeń medycznych, które polegały między innymi na celowym zarażeniu malarią. Na [te] doświadczenia zabierano go cztery razy i przetrzymywano przez różnej długości okresy. (...) Pseudomedyczne zabiegi spowodowały różnorodne komplikacje zdrowotne. Wystąpiła żółtaczka, wątroba i śledziona uległy znacznemu uszkodzeniu. Bardzo cierpiał! Stację doświadczalną opuścił zarażony malarią i niewyleczony[6]. Wkrótce zaczęły pojawiać się u niego ataki malarii: gorączka, zimnica, dokuczliwe bóle wątroby, zawroty głowy i niestrawność. Podczas tych napadów często tracił przytomność. Ostatnia faza jego choroby trwała prawie pół roku, a sama agonia kilkanaście dni. Wcześniej udało się jeszcze udzielić mu sakramentów świętych. Najprawdopodobniej przed śmiercią otrzymał także zastrzyk z trucizną. Ks. Franciszek Dachtera zmarł po bardzo dotkliwych cierpieniach 22 VIII 1942 r. (...) Znosił udręki i tortury w duchu poddania się woli Bożej. Nie rozstawał się z różańcem; przy pomocy współbraci, do ostatnich dni życia na pryczy śmierci odprawiał Drogę Krzyżową. Przed śmiercią powiedział jeszcze do przyjaciela: »Pozdrów moją rodzinę. Niech nie płaczą. Bóg tak chce. Zgadzam się z Jego wolą, choć serce się rwie do swoich«[7]. Ciało księdza Dachtery zostało spalone w obozowym krematorium. Najbliżsi współbracia mogli jeszcze zobaczyć jego niezwykle zmienione chorobą zwłoki, zanim je spalono[8]. 12. Błogosławiony ks. Władysław Demski (1884-1940) urodził się 5 sierpnia 1884 r. w Straszewie (ok. 15 km od Kwidzyna) na Warmii. W 1910 r. ukończył Wyższe Seminarium Duchowne Hosianum w Braniewie i w tym samym roku przyjął we Fromborku święcenia kapłańskie. Posługę duszpasterską rozpoczął jako wikariusz w warmińskich parafiach podolsztyńskich: w Sząbruku a następnie w Barczewie; w czasie I wojny pracował w wojskowym szpitalu w Królewcu, a po I wojnie posługiwał m.in. w Biskupcu Reszleńskim i w Starym Targu koło Sztumu. W lipcu 1920 r. po niekorzystnym dla Polaków plebiscycie na Warmii i Mazurach, który zadecydował o przynależności tych ziem do Niemiec, ks. Demski, jako zwolennik polskości, zmuszony był do opuszczenia tych ziem. Po nieudanych próbach przejścia do archidiecezji lwowskiej, w dniu 7 listopada 1924 r. został ostatecznie inkardynowany do archidiecezji gnieźnieńskiej. Wówczas rozpoczął swoją posługę w Inowrocławiu jako prefekt w Gimnazjum im. Jana Kasprowicza, a po ukończeniu filologii klasycznej na Uniwersytecie Poznańskim, zaczął nauczać w tym gimnazjum języków klasycznych. Był szanowany powszechnie jako »kapłan według Serca Bożego i prawdziwy wychowawca«[9]. Po wybuchu II wojny światowej objął stanowisko proboszcza w parafii Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, zastępując aresztowanego ks. Stanisława Kubskiego (1876-1942). 2 listopada 1939 r. ksiądz Władysław Demski został aresztowany przez Niemców. Otóż w tym dniu, wezwali oni większość księży z Inowrocławia i okolicy do starostwa (...), aby jak podawano - omówić warunki pracy duszpasterskiej w czasie wojny. Podczas tego »spotkania« wszyscy księża zostali zaaresztowani i wywiezieni (...). Większość dostała się do Dachau. Spośród 34 księży wówczas zatrzymanych tylko 13 przeżyło[10]. Ksiądz Demski został ostatecznie wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen[11] w pobliżu Oranienburga. Tam był szczególnie dręczony i szykanowany przez obozowych nadzorców zwanych kapo. Gdy pewnego dnia miano przetransportować grupę więźniów do innego obozu, z węzełka jednego z nich wypadł różaniec, który był rzeczą zakazaną w tym obozie. Ponieważ nikt nie przyznał się do tego różańca, kilku funkcyjnych Niemców wezwało ks. Demskiego, aby ten różaniec podeptał. Odmówił. To oznaczało bunt więźnia! Rzecz niesłychana! Strażnik rzucił różaniec w błoto i kazał różaniec pocałować. (...) Wszystkim poleceniom, jakie dawali więźniowi towarzyszyły wyzwiska i szyderstwa z wiary świętej i z kapłanów, wykpiwanych za magię i kuglarstwo. Dookoła stała grupa przerażonych więźniów przygotowanych do wywiezienia. Na taki rozkaz ks. Demski pochylił się i wargami odszukał w błocie krzyżyk różańca. Wtedy spadły nań ciosy grubym kijem. Bito po głowie, po plecach, po nerkach... Więzień podniósł się z trudem. Bito go nadal. Wyczerpany i już wcześniej chory ks. profesor Demski upadł. Katowanie trwało. Nie padło żadne słowo więźnia... . Gdy potem przy pomocy ks. [Stanisława] Gałeckiego (1896-1952) i jeszcze jednego więźnia Polaka dowlókł się do baraku, powiedział cicho: »wszystko trzeba ścierpieć i na nic się nie skarżyć«[12]. Kilka dni po tym okrutnym wydarzeniu, 28 V 1940 r. ks. Władysław Demski zasłabł podczas apelu. Przeniesiono go wówczas pod płot, gdzie leżąc na ziemi, przez dłuższą chwilę konał otoczony kapłanami, których przenikał ból i groza...[13]. Gdy ks. Demski zmarł, wówczas jeden z SS-mannów polecił z ironią, aby wygłosić mowę żałobną nad nim. Wówczas wystąpił ks. Piotr Gołąb (1888-1943), werbista, i po niemiecku wygłosił »mowę żałobną«. Ks. Gołąb wiedział, czym każde słowo może grozić. Powiedział, że na tego zmarłego kapłana, czeka w domu matka, która odejmując sobie pokarmu od ust łożyła na jego wykształcenie. Sądziła, że on właśnie będzie radością jej starości. Ona nie straci nadziei na ich ponowne spotkanie u Pana w krainie bez cierpień... »Dość« - wrzasnął hitlerowiec i... odszedł[14]. Ks. Demski w powszechnej opinii współwięźniów zginął jak starożytny chrześcijański męczennik. Zmarł bezlitośnie pobity, w duchu wielkiej pokory nie skarżąc się. A czcząc krzyżyk różańca, symbol naszej wiary, dał nam świadectwo heroicznej miłości do Chrystusa. Jego matka, która tak ofiarnie wspierała syna w drodze do kapłaństwa, przeżyła wojnę i do końca swoich dni pielęgnowała pamięć o męczeństwie syna. 13. Błogosławiony ks. Stanisław Kubski (1876-1942) urodził się 13 sierpnia 1876 r. w Książu, w pobliżu Strzelna. W 1897 r. ukończył gimnazjum i wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Święcenia kapłańskie przyjął 25 listopada 1900 r. z rąk biskupa pomocniczego diecezji włocławskiej Antoniego Andrzejewicza (1840-1908). Posługę kapłańską rozpoczął jako wikariusz w parafii w Śremie. W 1910 r. został proboszczem parafii św. Wawrzyńca w Gnieźnie, a od 1917 r. pełnił tę funkcję w kościele św. Trójcy, gnieźnieńskiej farze. W latach 1919-1922, w czasie wojny z bolszewikami służył w Wojsku Polskim jako kapelan. W 1923 r. objął parafię Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, gdzie posługiwał aż do chwili aresztowania. 2 września 1939 r., po zajęciu Inowrocławia przez wojska niemieckie, ks. Stanisław Kubski został aresztowany wraz z innymi miejscowymi kapłanami. Był znany z patriotyzmu i pracy wychowawczej, dlatego szybko znalazł się na niemieckiej liście osób przeznaczonych do eliminacji. Przez ponad dwa tygodnie przebywał w Buchenwaldzie[15]. Tam, dręczony przez zwyrodniałych typów[16], ciężko pracował w kamieniołomach, gdzie złamał rękę. 8 grudnia 1940 r. został przeniesiony razem z innymi kapłanami do KL Dachau. Wspomniany wcześniej ks. Stanisław Gałecki opisał swoje spotkanie z ks. Kubskim i pobyt w tym obozie. Oto fragmenty tego świadectwa: Spotykamy się po długim czasie nie widzenia się w obozowym getcie dla dystrofików[17] zarażonych świerzbem (...) W szarym tłumie nędzarzy spostrzegam kochanego współtowarzysza niedoli, okrytego strzępiastym kocem, spod którego wyziera brudna, cuchnąca, skrzepła krwią i ropą zafarbowana koszulina-lachman. Jest na bosaka, w dybach, na śniegu przy 12 stopniach mrozu! [...] Spotykamy się wzrokiem. Otwierają się pogodnie uśmiechnięte usta: »Laudetur Jesus Christus« Witaj, kochany! Ty także tu? Będzie mi teraz raźniej. Dzielimy się posłaniem, jakie stanowi mały zagnojony siennik. Teraz dopiero zauważam, że na wychudzonym ciele nie ma dosłownie ani jednego miejsca zdrowego. Cztery potężne głębokie czyraki i mnóstwo ropiejących wrzodów nie ma czym leczyć. (...) Bezsenne noce w cuchnących salach, mieszczących po 300 i więcej »łazarzów«, odbierają chęć do życia. Tak mijają dni, tygodnie, przy dziennej racji 150 gr chleba suchego i tzw. kawie, bez obiadu, »umilane« jedynie wzajemnym nacieraniem się cuchnącym dziegciem i kąpielą w łaźni, dokąd zapędzają raz w tygodniu nago, po śniegu, i w mrozie. Rzecz oczywista, że padają ofiary. I te potworne męczarnie przetrzymuje 66-letni kapłan, nie załamując się ani na chwilę. Przeciwnie. Buduje otoczenie nie tylko heroiczną cierpliwością, ani słowem nie dając poznać, ile cierpi, ale w dodatku ciepłem ojcowskiego słowa zagrzewa załamujących się psychicznie do mężnego wytrwania. Sam krzepi się różańcem, splecionym na prędce ze szpagatu, który codziennie odmawia na barłogu, w kąciku cuchnącej sali. Ks. Kubski po dwóch miesiącach niesamowitych męczarni fizycznych i moralnych opuszcza getto dystrofików - wyleczony. Jeszcze jedną - ostatnią - gehennę przejść musi z woli Bożej, zanim lekarz obozowy zaliczy go do kandydatów na śmierć w komorze gazowej. 1400 kapłanów polskich odprawia niesamowitą »Drogę Krzyżową« w Wielkim Tygodniu 1942 r. Od Wielkiego Poniedziałku do drugiego święta Wielkiej Nocy włącznie odbywają się codziennie przez całą dobą karne ćwiczenia wśród zamieci śnieżnej i deszczu. I znowu są ofiary w szeregach kapłańskich. Tym razem ks. Kubski jest u kresu swych sił. Urzędowa waga wskazuje 37,5 kg.[18]. Współwięźniowie zapamiętali, tego starszego wiekiem człowieka jako odznaczającego się wielką pobożnością kapłana, który mimo nieludzkich warunków obozowych, zachowywał pogodę ducha. W maju 1942 r. został uznany za niezdolnego do dalszej pracy w obozie i włączono go do tzw. transportu inwalidów. Zdążył się pożegnać z przyjaciółmi, zatroszczyć o przyszłego pasterza swej parafii i odszedł, a pozostający płakali... odszedł spokojny, nawet pogodny, choć przyznał się, że trochę się boi... wiedział, co go czeka, i mówił, że to lepsze. Księża w tym czasie już zdawali sobie sprawę, że transport inwalidów oznaczał śmierć. On poszedł na nią przygotowany i pogodzony z wolą Boga. Zagazowany został w Hartheim[19] pod Linzem w Austrii 18 maja 1942 r. Wyrok ten ks. Stanisław Kubski przyjął z poddaniem się woli Bożej, pozostając wierny swojemu powołaniu kapłańskiemu aż do końca. Żegnając się z przyjacielem, prosił: »Pozdrów moich parafian... Miałem jeszcze tyle w planach do zrobienia. Ale Bóg chce inaczej. Niech się dzieje Jego wola«[20]. 14. Błogosławiony ks. Władysław Mączkowski (1911-1942) urodził się 29 czerwca 1911 r. w Ociążu, niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego. Po zdaniu matury w 1931 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie, które ukończył w 1937 r. W tym samym roku, 22 maja, w Archikatedrze Poznańskiej przyjął z rąk kard. Augusta Hlonda (1881-1948) święcenia kapłańskie. Posługę duszpasterską rozpoczął jako wikariusz w wiejskiej parafii pw. św. Wita w Słupach koło Szubina. Zapamiętano go tam jako kapłana obdarzonego wewnętrzną siłą, charyzmatem słowa. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego[21]. W lipcu 1939 r. został mianowany wikariuszem parafii św. Marcina w Szubinie, gdzie proboszczem był wspomniany wcześniej ks. Stanisław Gałecki. 1 października 1939 r., po aresztowaniu proboszcza przez Niemców, ks. Mączkowski ukrywał się u swoich parafian, nadal służąc posługą sakramentalną osobom chorym. Następnie, z polecenia władzy duchownej, objął obowiązki administratora parafii św. Mikołaja w Łubowie pod Gnieznem. 26 sierpnia 1940 r. został aresztowany przez gestapo, a następnie z grupą 525 księży przewieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. W grudniu tego samego roku trafił do obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie zmarł 20 VIII 1942r. z [powodu] głodu i znęcania się nad nim strażników. Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego zapomnienia o sobie; wnosił w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka - jasność wiary i dobroć. Podnosił na duchu załamanych, kierując ich myśli ku miłosiernemu Bogu. W tych warunkach wielokrotnie, ku zdumieniu współwięźniów, okazywał heroiczną miłość bliźniego, gdy sam umierając z wycieńczenia niósł pomoc cierpiącym, albo dzielił z nimi swoją głodową porcję chleba. Mówił do więźniów o śmierci, jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem[22]. [1] Ks. Tomasz Kaczmarek, Sanktuarium licheńskie i Męczennicy ..., s. 33. [2] Męczennicy za wiarę..., s. 45. [3] Tamże, s. 46. [4] Tamże, s. 49. [5] https://pl.wikipedia.org/wiki/Buchenwald_(KL) (dostęp 04. 09. 2025 r.) [6] Męczennicy za wiarę..., s. 50-51. [7] Ks. Tomasz Kaczmarek, Sanktuarium licheńskie i Męczennicy ..., s. 35. [8] Męczennicy za wiarę..., s. 51. [9] Ks. Tomasz Kaczmarek, Sanktuarium licheńskie i Męczennicy ..., s. 36. [10] Męczennicy za wiarę..., s. 53. [11] W latach 1936-1945 przez to piekło na ziemi przeszło około 200 tys. ludzi. Kilkadziesiąt tysięcy zmarło lub zostało zabitych. Dokładnej liczby nie znamy. Ze strony archiwum Instytutu Pamięci Narodowej: https://archiwum.ipn.gov.pl/pl/historia-z-ipn/95862,KL-Sachsenhausen-Miejsce-spod-znaku-trupiej-czaszki.html (dostęp: 18. 09. 2025 r.) [12] Męczennicy za wiarę..., s. 55. [13] Tamże. [14] Tamże. [15] KL Buchenwald był niemieckim obozem koncentracyjnym, założonym w 1937 r. w Ettersbergu niedaleko Weimaru. Funkcjonował do 1945 r. W tym czasie osadzono w nim około 250 tysięcy osób, z czego blisko 56 tysięcy poniosło śmierć. [16] Męczennicy za wiarę..., s. 59. [17] Określenie dystrofik było w obozowej gwarze używane wobec więźniów skrajnie wycieńczonych lub cierpiących na dystrofię mięśniową, często niezdolnych już do pracy. [18] Męczennicy za wiarę..., s. 60. [19] [Nota edytora: Hartheim koło Linzu w Austrii to renesansowy zamek z XVII w. Od 1898 r. mieścił się tam zakład opiekuńczy dla osób upośledzonych. W marcu 1940 r. zamek został przekształcony w ośrodek zagłady (Tötungsanstalt Hartheim - instytut śmierci w Hartheim), w którym początkowo mordowano ofiary akcji T4 - osoby chore psychicznie i upośledzone umysłowo. Był to jeden z sześciu podobnych ośrodków funkcjonujących w ramach tej akcji, w których do zabijania używano tlenku węgla. Komora gazowa, zamaskowana jako łaźnia, oraz pomieszczenia służące do palenia zwłok znajdowały się na parterze zamku. W latach 1940-1944 zamordowano tam około 30 000 osób uznanych przez hitlerowców za niewartościowe. Wśród ofiar znalazło się 335 księży - 332 z KL Dachau i 3 z KL Mauthausen-Gusen. Zgodnie z obecnym stanem badań co najmniej 310 z nich pochodziło z Polski. W początkowym okresie wojny, gdy w KL Dachau nie było jeszcze komory gazowej, część najsłabszych więźniów kierowano transportami na zagazowanie właśnie do Hartheim. Na przełomie 1944 i 1945 r. ośrodek został zlikwidowany, a dla zatarcia śladów wnętrzom zamkowym przywrócono dawny wygląd.] [20] Ks. Tomasz Kaczmarek, Sanktuarium licheńskie i Męczennicy ..., s. 37. [21] https://brewiarz.pl/czytelnia/swieci/08-20b.php3, dostęp 20. 09. 2025 r. [22] Ks. Tomasz Kaczmarek, Sanktuarium licheńskie i Męczennicy ..., s. 37. Powrót |